<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Ono
Pochodzenie Krzyż Pański
Wydawca „Lektor“ Instytut Literacki Sp. z o.o.
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ONO.


„A mnie dalej miejsce zrób,
Tylko niezbyt znów daleko;
Dziecko mi do serca daj —
Niech nas jedno kryje wieko.

(Faust. — Scena więzienna).

Więc znów stajesz przedemną z twem wiecznem pytaniem na ustach. W białym welonie pytałaś mnie o... „niego“ — dziś życie i „on“ sam zaspokoili twą ciekawość — a teraz, oblana promieniem przyszłego macierzyństwa, różowa jak zorza poranna, rzucasz mi święte i wielkie zagadnienie, bo prosisz, aby ci powiedzieć coś o... „niem“ — o tym małym sfinksie, który zjawi się nagle w jasnem świetle majowego ranka, jak pierwiosnek z pod śniegu rozkwitły.
I kwiatek ten wiosenny, zrodzony wśród tchnień wielkiej, przeczystej miłości, od aniołów pożyczy promieni, jakie w jego oczętach zadrgają — i uśmiech, jaki zbierzesz z ustek jego, targnie ci w sercu strunę najświętszego uczucia, jakie w piersi kobiety siedlisko ma swoje.
Łzy ci nabiegną do oczu, gdy posłyszysz pierwszy płacz dziecka — łzy radości, przywiązania i wielkiej dumy, że ty życie tworzyć możesz... życie ludzkie!
I łzy te zbliżą cię do Boga — bo choć „ono“ od Niego duszę wzięło, tyś dała mu ciało, w które duszę Bóg przelał. Wielka to i... święta pycha.
Gdy „ono“ do ciebie wyciągnie swe małe rączęta — śpiesz, chwyć je w objęcia... w rączętach tych masz skarby, ukojenie bólu i tęsknoty, ucieczkę przed pokusą, pociechę po „jego“ zdradzie, zajęcie godzin bezczynnych. U kołyski szukaj pociechy, gdy serce twe w ranę się przemieni; u kołyski mów pacierz twój wieczorny, gdy szary welon cieniem ziemię owija! Kołyska — to twój ołtarz, „ono“ uosobieniem najwyższej w świecie potęgi, w „niem“ mieści się zagadka kobiecego istnienia...
Wielka i święta to istota... kobieta-matka! Czy sala balowa, kładąc ci na czoło koronę królowej, da ci ten urok, jaki bije z twej postaci... gdy pochylona wsłuchujesz się w oddech twego śpiącego dziecka? Powiedz, czy szelest twej białej jedwabnej szaty, wlokącej za sobą szmer zdziwionych twą urodą mężczyzn, wyrówna rozkoszy jednej, jedynej chwili?...
Patrz... „ono“ wyciąga do ciebie rączęta! Słuchaj, mówi jedno tylko słowo:
„Mamo!“
Jakże szorstko, boleśnie brzmi wobec tego srebrzystego dźwięku brutalny szept zakochanego w tobie mężczyzny, który rad oderwałby cię od kołyski i zawiódł na bezdroże... poto, abyś już do niej powrócić nie mogła... nie mogła!
I są ćmy takie nieszczęśliwe, które odlatują w noc ciemną, nie słysząc słowa „mamo“, co jak skarga bolesna jęczy za niemi w oddali!
Potem ćmy te konają w bólu i tęsknocie, bo niema łzy więcej gorzkiej, jak łza, co matce za dzieckiem oko przepala!
Mówiłam już dawniej, że często „on“ w swej pysznej niestałości od ciebie odbiega, a choć złączony obrączką napozór zostaje — to dusza jego, serce, wszystko od ciebie daleko... daleko!
Kochasz twego męża... ach tak — prawda; lecz w tonie twego listu ja czytam, pomiędzy linjami, że „on“ zaczyna już od ciebie odbiegać... a ty błąkasz się, tłumiąc w sobie cierpienie.
I oto zaczyna się zawód dla ciebie, jasnowłosa marzycielko, która drżąca, z oczyma wzniesionemi, słuchałaś jak upajającej melodji „jego“ ślubnej przysięgi?...
I oto przed tobą staje cały szereg długich dni samotnych, wieczorów jesiennych nieskończonych, w których tylko plusk deszczu towarzyszyć będzie tęsknocie twojej, szereg nocy bezsennych, czarnych, pomimo błękitnego światła twej jednako płonącej lampy. I patrz, nieszczęśliwa... przed tobą — po drugiej stronie kominka — fotel próżny wyciąga swe ramiona, a ty przez łzy spoglądasz na tę próżnię i w sercu czujesz ból piekący... To „on“ odszedł od ciebie, gardząc twą przeczystą, nieskalaną miłością — to „on“, odsuwając twe świeże, uśmiechnięte usta, biega po świecie, szukając innej rozrywki...
Płaczesz... mówiąc, że Bóg jest bezlitośny w swym gniewie — i jasnemi, miękkiemi jak jedwab splotami ścierasz łzy, zalewające promienne oczęta...
To pustka pod tobą serce ci rozdziera? mówisz o „śmierci“ — biedna opuszczona? Ty mówisz o skonie, ty, która stoisz na progu życia i powinnaś być tak szczęśliwą?
I nagle przed tobą robi się jasność wielka — patrz! Otrzyj łzy... w pustce tej ciemnej majaczy jakieś światełko... najprzód bladawe, stopniowo nabierające coraz większej światłości.
Nie jesteś już sama! Przed tobą, na pustym fotelu, porusza się maluchna, jasnowłosa istotka; niebieskie pantofelki leżą na dywanie, pantofelki wytarte, z białemi plamkami na noskach; duża piłka toczy się, rzucona swawolną rączką; woskowa lalka topi się przed płonącym ogniem kominka...
Dwoje błyszczących oczu śmieje się do ciebie z pod gęstych, rozrzuconych kędziorów, srebrny głos woła jedno, jedyne słowo:
— „Mamo! Mamo!“
Łzy oschły na twych oczach, uśmiech twarz ci rozjaśnia, serce boleć przestaje — tak wielkie napełnia je uczucie serdeczne.
I jasno teraz w tej ponurej przed chwilą pustce — jasno, ciepło, wesoło... Bo Bóg ten „niesprawiedliwy“ wynagrodził cię jak król za cierpienia twoje... i srebrnopióry anioł przyniósł ci pociechę, która uśmiech na blade twe wargi wywołać musi — powinna!
Ta pociecha — to... ono „ono“!
I „ono“ zabiera cię teraz na wyłączną własność — tyran to, egoista, samolub bezwzględny. „Mama“ do niego należy — „mama“ w niem tylko istnieje, mówi, żyje, oddycha.
Do... „mamy“ nikomu zbliżyć się nie wolno, „mama“ ma zaledwie wolność wzroku, ale i to podlega jeszcze silnej kontroli.
O słodki to despotyzm! Rozkoszna to tyranja, która od pokus świata strzeże i kobietę od upadku chroni!...
I przeczysta ta istota, ten pół-anioł a pół-człowiek, to „ono“ — zjawiające się ze swym promiennym uśmiechem we wspaniałej sypialni magnatki, czy w ciemnej izdebce nędzarki — ma także w sobie moc wielką, niezrównaną. Zmazuje błędy i przewinienia, modląc się do nielitościwych ludzi — do surowego świata... prosząc o przebaczenie dla Małgorzaty, opuszczonej przez Fausta... dla Hagary, dla Leili — dla tylu, tylu innych kobiet, które, tonąc w przepaści, macierzyństwem niemal odkupione zostały! „Ono“ — to anioł przebaczenia, odpoczynku, miłości...
„Ono“ — to anioł, gołąb spokoju, zjawiający się nagle wśród ciemnej, rozpacznej nocy!
„Ono“ — to jutrzenka odrodzenia!
„Ono“ — to symbol świętości kobiety!
I bardzo, bardzo często istota obłąkana, odepchnięta przez wszystkich, która jedynie śmiech rozpusty słyszała dookoła — kona, słysząc głos swego dziecka...
Na tej twarzy zwiędniętej, jak kwiat pod upalnem słońcem — na tych ustach, spalonych żarem bezsenności, zjawia się wielki, przeczysty majestat. Jakieś niewysłowione szczęście, rzewne uczucie, miłość do wszelkich poświęceń zdolna, opromienia rysy nieszczęśliwej. I miłość ta pozostaje na stygnącej twarzy i trup matki zimny, nieruchomy, zda się jeszcze wsłuchiwać w głos płaczącej dzieciny — trup, przeistoczony nagle... szacunku się domagający...
„Ono“ zostaje wprawdzie rzucone na pastwę losu, nędzy i niedoli; tuła się wśród obojętnych, nie mając gdzie swej drobnej główki złożyć; często zamiera z głodu i zimna, często wyrasta z niego zbrodniarz; lecz w pierwszej chwili swego istnienia „ono“, jak brzask porannej jutrzenki, kładzie promień czystości na czoło matki, śpiącej pod zimną mogiłą. Twoje „ono“ nie będzie miało takiej smutnej doli. Wesołe, uśmiechnięte, szczebiotać będzie od rana do nocy, wiecznie zaplątane w fałdy twej sukni. I ciągle, bezustannie pytać cię o wszystko będzie.
Zważ dobrze odpowiedzi swoje! Nie rzucaj ich bezmyślnie. Często bajka, z ust matki o szarej godzinie zasłyszana, kieruje życiem dziecka; wspomnienie pacierza, na kolanach twych zmówionego, ocalić czasem może od moralnej zguby córkę twą, w wir świata rzuconą!
Nie szczędź dziecku pieszczot — nie odsuwaj jego wiecznie zbrukanych rączek pod pozorem splamienia kosztownej sukni; „ono“ — to mimoza, byle co je uraża, chłodzi, odsuwa. Urażone, nie powraca więcej, kryjąc smutek w głębi swej małej istotki. Jest jak kwiat zwrotnikowy, obracający się za słońcem! Słońce — to miłość twoja... nie skąp więc swych promieni. A miłość macierzyńska to tak wielka potęga! To otchłań pobłażania, pociechy, pomocy, najwyższego piękna! Wszak „Stabat Mater“ — to szczyt muzycznego natchnienia! „Ave Maria“ to najpiękniejszy śpiew Szuberta!... Promienie macierzyńskiej miłości biją z Sykstyńskiej Madonny i świat cały przed nią na kolana pada.
Miłość matki — to ideał!
I przed tym ideałem kona uśmiech sceptyka, wobec łkającej matki nad trumną dziecka, milknie śmiech rozpusty i czoła się ku ziemi chylą — i jęk matki potrafi oddalić śmierć od łoża syna i wrócić życie w stygnące piersi córki...
Powiedz więc teraz ty, któraś o śmierci mówiła przed chwilą — czy możesz nazwać się nieszczęśliwą, mając taką nić złotą w przędzy swego życia? Pochyl się nad kołyską, w której spać będzie „ono“ — a troska twa zniknie, świat cały rajem ci się wyda!
Lecz ty wspominasz mi, że narzeczoną jeszcze będąc, widziałaś przez okienko sutereny obraz, który wpił się w twą duszę i teraz ciągle przed tobą majaczy.
Mówisz, że nad ubogą kołyską, w której śmiało się „ono“, schylało się dwoje ludzi, obejmując się miłosnym uściskiem. Odeszłaś spłoniona cała i drżąca, lecz w głębi duszy uniosłaś odbicie tego jasnego obrazu.
Tak! Tam było ich „dwoje“, śledzących uśmiech dziecka, dwoje ich opromieniał wyraz dumy i radości, we „dwoje“ snuli plany i marzenia, których celem było „ono!“ Nie trać nadziei! Rozpogódź czoło. „Ono“, mówiłam ci, to potęga wielka, „ono“ ma władzę cudowną...
Naucz twego syna wołać głośno: „tata!“ — a kto wie, może „ono“ ci „jego“ powróci!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.