Stoi za wsią na pagórku
W polu Macierz Święta,
Przy niej lipa, lecz cóż po niej
Kiedy znać uschnięta.
Śniada Matki twarz od słonka,
Smutna i znękana;
Z boku sterczy bez dwóch palców
Ręka nadłamana.
Jakże możesz błogosławić
Święta Matko Boża,
Nasze pola, łąki nasze,
Nasze te rozdroża,
Kiedy słonko nieustannie
Twarz Twą śniadą pali,
Kiedy cienia lipy wonnej
Ludzie Ci nie dali?
Lepsze ponoć, od nas ludzi
Te ptaszyny Boże,
Gdy Ci, Matko, niosą wdzięczność
W śpiewie, rozhoworze, —
Wiodą do Cię swe pisklęta,
W słonku wygrzewają,
Oczka drobne miłosiernie
Ku niebu zwracają.
Czemże Tobie lud ten wierny,
Matko, się wywdzięczy,
Gdy dziś w nędzy, na przednówku
Ciężko wzdycha, jęczy.
Może śpiewem? Boże miły,
Jak tu śpiewać komu
Kiedy drobne twoje dziatki
Z głodu mrą ci w domu.
Jakże może być inaczej,
Gdy twa krwawa praca
Czwartą cząstkę twego plonu
Zaledwie ci zwraca.
Nią opędzać biedę musisz,
Boć dwie na opłaty
Oddać trzeba, czwartą ponoć
Weźmie żyd brodaty.
Więc deszcz smaga Twoje, lica,
Śnieg u stóp Twych leży,
Po tym kraju czeskim, naszym
Bieda nędzę goni —
Niech więc serce Twe wybaczy,
Oko łzę uroni.
Nie gniewaj się, Matko Święta
Na Twe wierne dziatki,
Lecz błogosław siewy dłonią
Kochającej matki.
Niech się tylko tego lata
Zrodzi ziarno nowe,
Odłożym Ci ze swej ćwiartki
Co najmniej połowę.
Wsadzę lipkę na jesieni,
Jak się zrobić miało,
By nie mogło znów ogorzeć
Twoje święte ciało,
Będzie nasza lipka hojnie
Obdarzała cieniem,
Ochraniając święte czoło
Przed słonka promieniem.
Wyróżowią zbladłe lica,
Pył Ci zetrą z skroni,
I przykleją brakujące
Palce k’ świętej dłoni.
Nasypią Ci dookoła
Pszenicy i żyta,
Aby mogły ziarno dziobać
Ptaszyny do syta.
Podeścielą Ci pod nogi
Z pól zebrane kwiaty;
Przyozdobią głowę w polne
Róże i bławaty.
Grać Ci będą na fujarze,
Z zielonej wierzbiny,
Ale dziś nam wybacz nasze
Przeciw Tobie winy!