Opowieść o dwóch miastach/Księga druga/Rozdział XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Opowieść o dwóch miastach
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. A Tale of Two Cities
Źródło Skany na Commons
Inne Cała Księga druga
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział dwudziesty.
Prośba.

Kiedy nowożeńcy wrócili do domu, pierwszą osobą, która zjawiła się z życzeniami, był Sydney Carton. Zaledwie parę godzin byli u siebie, a już oznajmiono jego przybycie. Wygląd, spojrzenie i maniery Cartona nie zmieniły się, ale Karol Darnay dostrzegł w nim, ku swemu niepomiernemu zdumieniu, coś jakby szorstkie przywiązanie, co było dlań nowością.
Przy pierwszej sposobności Sydney zaciągnął Darnaya pod okno i powiedział tak, żeby ich inni nie słyszeli.
„Panie Darnay, chciałbym zostać pańskim przyjacielem“.
„Mam nadzieję, że już jesteśmy przyjaciółmi“.
„Bardzo pan łaskaw, mówiąc w ten sposób. Ale to się tylko tak mówi, w przenośni. Ja zaś nie chciałem mówić w przenośni. Mówiąc, że chcę być pańskim przyjacielem, chcę nim być w istocie“.
Karol Darnay zapytał go — co było zresztą zupełnie zrozumiałe — z całą życzliwością, co on przez to rozumie.
„Jak mi życie miłe“, powiedział Carton z uśmiechem, „przekonuję się, że łatwiej mi to zrozumieć, niż dać panu do zrozumienia. Ale spróbuję. Przypomina pan sobie ten słynny wypadek, kiedy to byłem więcej pijany — niż — niż zazwyczaj?“
„Przypominam sobie ten słynny wypadek, kiedy to pan zmusił mię do przyznania, że jest pan pijany“.
„I ja to pamiętam. Przekleństwo tej chwili widocznie ciąży na mnie, bo nie mogę o niej zapomnieć. Mam nadzieję, że będzie mi to policzone owego dnia, kiedy dnie przestaną mi się już liczyć! Niech się pan nie niepokoi. Nie będę prawił kazania“.
„Nie niepokoję się bynajmniej. Pańska powaga nie jest tem co mogłoby mię w panu niepokoić“.
„A!“ powiedział Carton, niedbale machając ręką, jak gdyby chciał to od siebie odsunąć. „W tym pijackim wypadku, o którym powyżej (jednym z bardzo licznych, jak panu wiadomo), byłem nieznośny ze swoją gadaniną, czy pana lubię czy nie lubię. Chciałbym, żeby pan o tem zapomniał“.
„Dawno o tem zapomniałem“.
„Znów gadanie! Ale mnie, panie Darnay, zapominanie nie przychodzi tak łatwo, jak rzekomo przychodzi panu. Ja nie zapomniałem a zdawkowa odpowiedź nie pomoże mi zapomnieć!“
„Jeżeli to była zdawkowa odpowiedź, bardzo pana przepraszam“, odrzekł Darnay. „Chciałem, poprostu dać panu poznać, że nie przypisuję wagi do faktu, który pan zdaje się brać tak poważnie. Upewniam pana słowem gentlemana, że dawno o tem zapomniałem. Mój Boże! Nie było czego zapominać! Czyż nie miałem rzeczy ważniejszych do pamiętam a wobec wielkiej przysługi, jaką oddał mi pan tego dnia?“
„Co się tyczy owej wielkiej przysługi“, powiedział Carton, „czuję się w obowiązku powiedzieć panu, że był to zwykły wybieg adwokacki. Nie wiem, czy zastanawiałem się nad pańskim losem, kiedym oddawał panu tę przysługę! Powiedziałem, kiedym oddawał! Mówię o tem co było!“
„Chce pan zlekceważyć swoją przysługę!“ powiedział Darnay. „Nie chce się sprzeczać z panem o pańskie zdawkowe traktowanie sprawy“.
„Święta prawda, panie Darnay, słowo daję! Ale odbiegłem od przedmiotu. Chciałem mówić o naszej przyjaźni. Pan mię zna. Pan wie, że niedostępne mi są wszelkie wyższe i szlachetniejsze uczucia ludzkie. Jeżeli pan o tem wątpi, Stryver potwierdzi moje słowa“.
„Wolę urobić sobie zdanie o panu bez jego pomocy“.
„Doskonale! Ale w każdym razie wie pan, że jestem sobie taki brat łata, który nigdy nie zrobił i nie zrobi nic dobrego“.
„Nie wiem, czy nigdy nie zrobi“.
„Ale ja wiem! I to powinno panu wystarczyć! Tak! Jeżeli pan może znieść, żeby taki nic dobrego, żeby człowiek o tak podłej reputacji kręcił się panu pod nogami, to prosiłbym pana o przywilej przychodzenia do państwa, kiedy mi się będzie podobało. Żebyście mię uważali za zbyteczny mebel (powiedziałbym brzydki, gdyby nie podobieństwo z panem, na które sam swego czasu zwróciłem uwagę), tolerowany za dawne zasługi i traktowany obojętnie. Wątpię czy nadużyję pańskiego pozwolenia. Stawiam jeden na sto, że skorzystam z niego najwyżej cztery razy do roku. Wystarczy mi, że tak powiem, świadomość posiadania takiego przywileju“.
„Chce pan spróbować?“
„I znów gadanie... Chce pan powiedzieć, że otrzymam to, o co proszę! Dziękuję, Darnay! Wolno mi chyba pozwolić sobie na tę swobodę wobec pańskiego nazwiska“.
„Naturalnie, Carton!“
Uścisnęli sobie ręce, a Carton odszedł i po chwili, sądząc z jego wyglądu, był już takiem nic, jak zawsze.
Po jego wyjściu, w ciągu wieczora, który upłynął nowożeńcom w towarzystwie panny Pross, doktora i pana Lorry, Karol wspomniał ogólnikowo o rozmowie z Cartonem, wyrażając się o nim niedbale i lekko. Nie mówił z goryczą, ani złośliwie, ale jak ktoś, kto widział go takim, jakim Carton chciał się pokazać.
Nie przypuszczał, że rozmowa ta zaciąży na myślach jego pięknej młodej żony. Ale gdy potem udał się za nią do sypialni, zauważył na jej ślicznem czole zmarszczkę.
„Jesteśmy dziś zamyśleni?“ powiedział Karol, otaczając ją ramieniem.
„Tak najdroższy“, powiedziała, kładąc mu dłonie na piersiach i utkwiwszy w nim pytające i badawcze spojrzenie. „Jesteśmy zamyśleni, bo mamy dziś zmartwienie, Karolu!“
„A jakież to, Łucjo?“
„Czy obiecujesz nie pytać, jeżeli cię o to poproszę?“
„Czy obiecuję? Czegóż nie obiecałbym memu ukochaniu!“
Rzeczywiście! Czegożby nie obiecał, gdy jedną ręką odgarniając złote włosy Łucji, drugą trzymał na sercu, które tylko dla niego biło!
„Sądzę, Karolu, że biedny pan Carton zasługuje na większy szacunek i współczucie, niżeś mu to dzisiaj okazał“.
„Naprawdę, najdroższa? A dlaczegóż to?“
„O to właśnie nie powinieneś mię pytać. Ale zdaje mi się — wiem — że mam słuszność“.
„Jeżeli wiesz — to mi wystarcza. Co chcesz, żebym dla niego zrobił, Łucjo?“
„Chciałabym, najdroższy, żebyś był dla niego zawsze bardzo wspaniałomyślny i bardzo wyrozumiały na jego błędy — kiedy go tu niema. Chciałabym, żebyś uwierzył, że Carton posiada serce, które rzadko, bardzo rzadko obnaża, i że w sercu tem ma głęboką ranę. Drogi mój! Widziałam, jak ta rana krwawiła!“
„To bardzo dla mnie przykre“, powiedział Karol Darnay głęboko zdumiony, „że zrobiłem mu krzywdę. Nigdy nie pomyślałbym tego o nim“.
„A jednak tak jest, mój drogi! Obawiam się, że się to już nie da naprawić. Nie mam nadziei, żeby można było naprawić cośkolwiek w jego losie, albo w jego charakterze. Ale jestem pewna, że jest zdolny do czynów pięknych, do czynów dobrych, nawet do czynów wspaniałomyślnych“.
Była tak piękna z tą swoją wiarą w tego straceńca, że mąż mógłby tak patrzeć na nią godzinami.
„Och, najdroższy!“ szepnęła, kładąc mu główkę na piersi i wznosząc do niego oczy. „Pamiętaj, jak silni jesteśmy naszą miłością, i jaki on słaby w swojem nieszczęściu!“
Prośba ta wzruszyła go głęboko.
„Zawsze będę pamiętał o tem najdroższe moje serduszko! Będę pamiętać o tem do końca życia“.
Pochylił się nad złotą głową, dotknął wargami różowych usteczek i wziął ją w ramiona. Gdyby pewien samotnik, włóczący się po ciemnych ulicach, słyszał jej niewinną obronę i widzieć mógł łzy żalu, które mąż zcałowywał z pięknych oczu Łucji, zawołałby w głąb nocy — a nie byłyby to słowa, które po raz pierwszy wymawiałyby jego usta:
„Niech cię Bóg błogosławi za twoja słodką litość!“



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: anonimowy.