<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Ordynat Michorowski
Podtytuł Powieść
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego Sp. z o. o.
Wydanie trzynaste
Data wyd. 1930
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XLIII.

Bohdan bez żalu żegnał Wiedeń. Na zaproszenie Szötenyiego odpowiedział szczerze, że nieprędko znowu odwiedzi stolicę naddunajską. Ale gdy pociąg ruszał, Bodzio patrzał w stronę Burgu z jakąś smętną tęsknotą, której nawet nie rozumiał. Zostawiał tu swoje dni zapomnienia, dni upojeń i swobody. Cieszył się, że opuszcza rozpustne zabawy, bo po nich pozostał mu jedynie niesmak. Burg zaś i arcyksiężniczka byli jak gdyby symbolem nadziemskiego świata, żegnanego może na zawsze.
Ordynat, widząc dziwny stan młodzieniaszka, nie pytał o nic, lecz starał się wybadać, co mu jest. I Bodzio wyznał, co miał na duszy. Lecz o arcyksiężniczce zamilkł. Wstydził się swych zapałów. Bohdan nie skarżył się przed Waldemarem na los; jedynie mówił ze smutkiem, przez który przebijała ironja, skierowana do samego siebie. Ordynat jednakże odgadł, że uczucia chłopca były dotknięte, z paru zaś słów jego przeczuł bohaterkę. Może dostrzegł fotografję Maryi Beatryczy w portfelu kuzyna?
Waldemar nie czuł obawy; wydało mu się to dzieciństwem i zarazem niegroźnem, bo obudzeniem się marzeń idealnych, poczętych niby w ślicznej woni konwalji wiosennej. Wolał dla Bodzia to, niż Annę nicejską lub primabalerinę warszawską.
Śród jednej z takich rozmów Bodzio spytał:
— Dlaczego ty, wuju, tak mało teraz uczęszczasz w świecie? Naprzykład w Burgu wiele osób o ciebie pytało, nawet cesarz.
— Cóż im odpowiedziałeś?
— Rozmaicie. Jak komu. Cesarzowi powiedziałem, że pracujesz w kraju, Szötenyiemu szepnąłem w sekrecie, że zubożałeś, wuju, bo on ma zamiary na twoją kieszeń, chce pożyczyć grubą sumę. Spojrzał tylko na mnie powątpiewająco. Paniom zaś mówiłem, żeś stetryczał, i wyobraź sobie wuju: nie chciały wierzyć!
— Wcale dobrą wyrabiałeś mi opinję — uśmiechnął się Waldemar.
Gdy mijali cudowne okolice Styrji, Bohdan, przylepiony do szyby wagonu, marzył cicho. Ordynat usłyszał raz jego śpiew. W tęsknej, rozwlekłej melodji Bodzio zamykał jakieś słowa. Brzmienie ich zastanowiło Waldemara. Wsłuchał się uważnie.
Młodzieniec śpiewał:

„Za Wołyniom skuczaju i w deń i w noczy,
„Bo wołyńskaja zemla każdoho nauroczy.
„Kto na Wołyń pryide, toho oczaruje;
„Lisami i ćwitami swoimi zwojuje.
„Oj, Wołyniu ridnieńkij, tebe ne zabudu,
„Aż do samoi smerti wspomynaty budu.“

„Na Wołyniu, hde ne hlanesz, tam zemla czornaja,
„Zołotoju pszenyciu ciła usianaja.

„Tam: koły wesna nastane, to wże taka krasna,
„Taka harna, zełenaja, myłeńka i jasna!
„Oj, Wołyniu, Wołyniu, tebe ne zabudu
„Aż do samoi smerti wspomynaty budu“...

Ordynat zwrócił się z zapytaniem:
— Bodziu, co to za śpiew? Nie znam go.
Chłopak się zaczerwienił.
— Sam go sobie ułożyłem, wuju.
— Ty?! No, i tu w Styrji tak czule wspominasz Wołyń.
— Bo, ja te kraje tu znam i podziwiam, lecz teraz przeniosłem się myślą nad taki boski parów w Rusłocku, gdzie marzyłem. Żebyś ty go znał wuju! Wiesz? zawsze sobie wyobrażałem, że ten głęboki jar, przepastny, wykopało piekło na zgubę ludzi, a niebo usiało go cudną roślinnością, ubrało skałami pysznemi, ocieniło dziewiczą puszczą drzew, aby ludziom, ot takim jak ja warjatom, dać trochę przyjemności.
— Więc kochasz Wołyń? A jednak Rusłocka nie lubiłeś...
— Nawet nie cierpiałem. Ale samej rezydencji i Ponieckich. Kraj kocham i lud kocham. Wszystko to harmonijnie dostraja się do mej natury; to tak, jakby kto buńczuk omotał w pajęczynę melancholji. Cudny kraj!
Ordynat spoglądał na sylwetkę profilu kuzyna na tle szyby i myślał nie bez wzruszenia:
— To porównanie, jakie zrobił do Wołynia, stosuje się do niego... Buńczuk, owiany melancholją, i poezją, i zapałem, lecz... złamany!... Jednak takiego warto ratować... To jeden z tych Michorowskich, którzy nie umieją słuchać, ale potrafią przewodzić.
Ordynat czuł, że w sercu wzbiera mu uczucie dla Bodzia — niemal ojcowskie.
Sam nad sobą zamyślił się poważnie, gdy byli już blisko Szwajcarji.
I oto na granicy pierwszego kantonu Waldemar zmienił nagle swój projekt.
— Wracamy do Głębowicz — rzekł do Bohdana.
— Jakto wuju?!... Myślałem, że teraz wahać się już nie będziesz co do Luci i że poto jedziesz...
— Ona jest narzeczoną Brochwicza.
— Ach! — skrzywił się Bodzio. Wuj w to wierzy? Sam fakt niczego nie dowodzi. Ona Jerzego nie kocha.
Waldemar się wstrząsnął.
— Tembardziej jestem tam zbyteczny.
Bohdan wpadł w ponure zamyślenie. Nie rozmawiał więcej z ordynatem o Luci. Przeczuwał zbliżający się ostateczny przełom, ale niepojęty stan ordynata tłumaczył uporem.
Bodzio w Głębowiczach przyznał się Waldemarowi, że porobił starania o posadę administratora.
— Czy czujesz się na siłach? — spytał ordynat.
— Najzupełniej. Zacznę od małego zakresu, ale tam, gdzie będą perspektywy.
Waldemar zaproponował mu stanowisko takie w Biało-Czerkasach. Bohdan zamiast się ucieszyć, był zmieszany.
— Ufasz mi, wuju? — bąknął niewyraźnie.
— Tak.
Młodzieniec milczał.
— Nie jesteś, widzę, zadowolony — rzekł starszy Michorowski. — Zostawiam ci zatem swobodę.
Bodzio z nagłą szczerością wyznał swą myśl.
— Nie, wuju, to nie to. Jestem ci bardzo obowiązany za zaufanie, ale ja w Biało-Czerkasach byłbym zawsze na sznureczku... Owszem, wpływ uznaję do pewnego stopnia, lecz wędzidła nawet z twej ręki nie ścierpię.
— A jak będzie u obcych?
— U obcych działalność swą takbym unormował, że wszelkie pęta dla mnie byłyby zbyteczne.
Waldemar zaśmiał się wesoło.
— Dobrze. Podobasz mi się! Wiedz o tem, że żaden Michorowski nigdy wędzidła nie znosił i nigdy go nikomu nie nakładał. Despotyzmem brzydzę się; miałeś chyba czas to poznać. Będziesz w Biało-Czerkasach administratorem z całkowitą plenipotencją. Posadę obejmiesz na wiosnę. Przez zimę będziesz się jeszcze kształcił. Zgoda?
— A. Jeżeli tak...
Uścisnęli się jak bracia.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.