Ordynat Michorowski/XXVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Ordynat Michorowski |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego Sp. z o. o. |
Wydanie | trzynaste |
Data wyd. | 1930 |
Miejsce wyd. | Poznań |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W połowie października przyjechała do Słodkowic pani Idalja Elzonowska.
Ciche życie dziadka z wnuczką zmieniło się w ciągłe i burzliwe sceny.
Baronowa chciała zabrać Lucię za granicę, dziewczyna oparła się stanowczo. Żadne namowy nie miały wpływu. Pan Maciej prosił od siebie, ale nieszczerze. Wolał, żeby Lucia była bliżej ordynata. Starzec kochał wnuczkę całą duszą i pragnął połączyć ją z Waldemarem. Ale przed panią Idalją nie zdradził swych marzeń.
Po długich sporach wyjechali wszyscy do Warszawy. Bodzio uprosił u ordynata urlop na miesiąc i wyjechał razem z nimi.
W Warszawie Lucia spotkała Brochwicza. Zaczęły się dla niej nowe dni udręczeń duchowych. Młody hrabia kochał ją bez zmiany i widocznie nadziei nie tracił. Bolała ją najwięcej świadomość, że Waldemar popiera sprawę Brochwicza. Nie mogła mu tego wybaczyć.
Wszyscy byli po stronie hrabiego, prócz pana Macieja i Bohdana. To spowodowało, że Lucia życzliwiej spoglądała na mniej lubianego dawniej Bodzia.
Pani Idalja otworzyła szeroko gościnne drzwi swych salonów, przyjmowała mnóstwo osób ze sfer najwyższych, starannie dobierając młodzież, reklamowaną jako świetne partje. Lucię koniecznie chciała wydać za mąż. Główny nacisk w tych wyborach kładła na tytuły i majątki. Lucia jednak nie miała powodzenia: w towarzystwach nie była sympatyczną. Zawsze poważna, zimna, ignorowała młodzież, jakby umyślnie stopniując swą obojętność względem bogatszych i bardziej utytułowanych. Największe zabiegi wytrawnych zdobywców salonowych nie zdołały nigdy wywołać w jej oczach zalotnego błysku.
Patrzała śmiało w oczy męskie — często surowo, nawet ironicznie, nigdy kokieteryjnie. A że była istotnie ładna, naturalnie wdzięczna i posągowo poważna w tonie, więc złota młodzież przezwała ją westalką, i nazwa ta ustaliła się w salonach. Westalka, tylko wtedy uśmiechała się promiennie, gdy jej nikt nie widział, i gdy mogła swobodnie bujać z marzeniami, zapatrzona w fotografję ordynata. Często klęcząc przy kolanach dziadka, gdy mówili o Waldym, uśmiech ten zjawił się na jej różowych ustach, czyniąc ją piękną.
Ale o tem, kto jest bożyszczem westalki, wiedziało zaledwie kilka osób.
Przed wielkim rautem w listopadzie Lucia, już ubrana, stojąc w swoim pokoju, odwróciła się gwałtownie do drzwi. — Ktoś energicznie zastukał.
— Proszę.
Wpadł zadyszany Bodzio. Porwał Lucię za ręce i zawołał:
— Winszuję! winszuję! księżnej pani!
— Czy kuzyn zwarjował?
Bohdan przysunął usta do jej ucha.
— Ostrzegam kuzynkę: dziś, zaraz, ma się jej oświadczyć książę Zygfryd, ten wdowiec, miljoner.
Lucia szarpnęła się.
— Skąd... ta wiadomość?...
— Podsłuchałem. Oświadczył się baronowej, przyjęty z rozczuleniem. Ordynat...
— Co... ordynat?...
— Był także obecny.
Lucia nabrała powietrza w ściśnięte piersi.
— I co?...
— No, i może także rozczulony? Już tego nie wiem; słyszałem tylko rzewny głos cioci. Spisek, kuzyneczko.
Policzki Luci pałały. Szybko podała mu rękę.
— Dziękuję, kuzynie. Wiem co zrobię.
Szyderczy uśmiech mignął na jej ustach. Bohdan inaczej go zrozumiał.
Rzucił się z zacietrzewioną miną.
— Jakto? Przyjmiesz księcia, kochając ordynata?!
Lucia spojrzała na niego groźnie.
— Dość już! Proszę iść, kuzynie.
W drugim pokoju rozległy się prędkie kroki. Bodzio skoczył przestraszony.
— Ojej! pewno ciocia! Kuzynko, ratuj, żeby mnie tu nie widziała: odgadnie!
Rozejrzał się dokoła, i nie widząc innych drzwi, przykucnął za chińskim parawanem.
Wszedł lokaj.
— Jaśnie pani baronowa prosi do sali.
— Te voilà! — szepnął Bodzio dość głośno.
Lucia milczała.
— Co mam odpowiedzieć pani baronowej? — spytał lokaj.
— Że spełniłeś polecenie. Idź.
Gdy drzwi się zamknęły i ucichły kroki, Bodzio wyjrzał z za parawana.
— Co zamierzasz, kuzynko?...
— Jestem niezdrowa; proszę wyjść.
— Aha!
Bohdan zaśmiał się subtelnie i znikł.
Lucia podeszła do lustra. Uśmieszek ironiczny powrócił na wargi. Była blada i podniecona. Wolnym ruchem zaczęła zdejmować suknię, rozplatać włosy. Ubrała się w biały negliż i ułożyła wygodnie na aksamitnym szezlongu. Do zdumionej panny służącej, która weszła, baronówna rzekła krótko:
— Jestem chora. Nie przyjmuję nikogo.
W kwadrans potem zaszumiało jedwabiami, i wbiegła baronowa.
Niesłychane zdziwienie odbiło się na jej twarzy.
— Co to?! Jakaś... nowa szopka?
Lucia podłożyła ręce pod głowę i patrzała na matkę spokojnie.
— Luciu: co to znaczy?...
— Jestem nieubrana, widzi mama.
— Ależ raut... Już się zjeżdżają!
— Nie wyjdę.
— Co?!
— Nie wyjdę dziś.
. Baronowa wybuchnęła.
— Histerjujesz! Wieczne skandale! Co ty wyrabiasz?... Tu est folle!
Potok słów, pełny oburzenia i złości, przeplatanych francuzczyzną, wyrywał się z ust pani Idalji. Ale Lucia była jakby głucha. Patrzała w okno z zimną krwią, tylko wargi ust drżały uśmiechem nienaturalnym. Baronowa po wybuchu gniewu zaczęła prosić, zaklinać. Nic nie pomogło. Lucia odpowiadała na wszystko bezwzględnie:
— Dziś nie wyjdę.
— Pięknie się zachowujesz!... Oświadczył mi się o ciebie książę Zygfryd. Posłałam cię prosić; wie, żeś zdrowa. On czeka w sali, a ty...
Wzruszyła ramionami wściekle.
— Histeryczka — syknęła zjadliwie.
Lucia podniosła się.
— Od tego trzeba było zacząć, mamo — rzekła spokojnie. Wiedziałam o waszym spisku. Moją odpowiedź księciu daję swojem postępowaniem. Nie chcę go widzieć i znać.
Baronowa zatrzęsła się.
— Malheureuse fille! Zastanów się, co robisz. Obrazisz go raz na zawsze! Taka partja niebywała, taki gentleman!
— Nie chcę go widzieć i znać — powtórzyła westalka.
— Dlaczego! Jaki powód?
Lucia nic nie odrzekła.
Baronowa zaśmiała się rubasznie.
— A! pewno stara śpiewka: „nie kocham go“.
Milczenie.
Pani Idalja wybiegła z pokoju.
Zanim doszła do sali, uspokoiła swój głos i wyraz twarzy. Do oczekującego w małym buduarku księcia, rzekła z uprzejmym uśmiechem, prawie zachwycającym:
— Cierpliwości, cher prince. Moja córka jest trochę,... niezdrowa... Zupełnie niespodziewanie... migrena... un peu de nerves. Vous comprenez?...
Książę, elegancko pochylony naprzód, trzymając duży palec lewej ręki w kieszonce kamizelki, błysnął binoklami i prawą dłonią musnął sporą łysinę świecącą z pomiędzy utrefionych włosów.
— Spodziewam się jednak... — zaczął nosowym głosem.
Lecz baronowa żywo mu przerwała:
— O! naturalnie! Jednak dziś nawet nie mówiłam córce... de cette chance — dodała ciszej i z umizgiem. Trzeba ją oswoić.
— Więc baronówna nie wyjdzie do nas...
Pani Idalja zrobiła rozpłakaną minę.
— Może potem da się namówić. Teraz... elle est indisposée.
— Hm! — mruknął książę powątpiewająco.
Bohdan słyszał rozmowę i śmiał się.