Ostatnia z Xiążąt Słuckich/Tom III/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Ostatnia z Xiążąt Słuckich
Podtytuł Kronika z czasów Zygmunta trzeciego
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1841
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

I.
Piąty Lutego.

Nazajutrz rano dopiéro Xiądz Biskup z dwóma Zawiszami i Marszałkiem Dorohostajskim, udał się do Radziwiłła.
Przyjął ich Wojewoda ze wszelką czcią należną, ale wyraźnie ozięble. Oddane sobie listy Królewskie odczytywał i zaraz na nie odpowiedział Biskupowi.
— Jego Królewska Mość, wielkiéj łaski swéj dowód nam daje, chcąc wejść w to, aby zgodę uczynić, wszelako nie jest to sprawa, którąby rozkaz mógł rozstrzygnąć, i my najlepiéj tylko wiémy, jak ją ukończyć. Cudza rana nikomu nie boli, więc radby przykazać aby nie jęczéć. Cóż kiedy choremu dolega?
— Xiąże Wojewodo, odparł Biskup poważnie i łagodnie — wasze rany znane są Królowi Jego Mości; nie rozkazuje on dotąd, ale radzi i życzy, abyście z osobistéj sprawy, nie wszczęli w kraju wojny domowéj. Do was najsilniéj odzywamy się, bo Wy, Panie Wojewodo piérwsi jęliście spisywać wojsko, dając przykład szkodliwy —
Wojewoda przerwał.
— Moja to rzecz, i nikomu się w to nie mięszać — odpowiedział — Rady Jego Królewskiéj Mości z wdzięcznością przyjmuję, ale jak mam postąpić, mój mi honor obrażony podyktuje sam i jego tylko słuchać będę.
— Posłuchajcież i tych, którzy W. X. Mości dobrze życzą, rzekł Dorohostajski. Juściż tu na jego szkodę, upokorzenie nikt nie godzi. Co się czyni, czyni się, jak mówią, aby był i wilk syty i koza cała. Możnać przecie znaleść środek między Waszemi Panie Wojewodo i Chodkiewiczów żądaniami pozwólcie przynajmniéj poprobować, nic na tém nie stracicie.
— Tak, dodał Zawisza, wszakże W. X. Mość nikt nie musi i nie pociąga gwałtownie. Co się uczyni, uczyni się z dobréj woli — Azaliż Panie Wojewodo, nawet probować zgody nie zechcecie?
— Ja jéj całą duszą pragnę! zawołał Radziwiłł, ja jéj sam życzę — ale zgody na słusznych warunkach, które ja sam podam, bez których dopełnienia, nic nie uczynicie WMość.
— Pozwólcież nam wiedziéć, spytał Biskup, jakie są wasze warunki?
— Napróżno będę je wyprowadzał na plac, odrzekł dumnie Wojewoda, Chodkiewicze ich nie przyjmą — Oni to oni, najdalsi od pojednania i zgody; oni szukają tylko przyczyn do wojny, oni gdybyśmy im ustępowali nawet, nie będą radzi póty, aż zmuszą do nieszczęśliwéj wojny! Tak, tak! czemuż odpychają mnie ciągle, czemu gdym ostatnią razą, uprosił dwónastu Panów Senatorów na pośredników, gdym się zniżył do przedstawień i prośb, odpowiedzieli tylko — wzgardliwém odrzuceniem podanéj im już ręki. Drugi raz nie wyprowadzą mnie na to, abym jakikolwiek krok uczynił.
— A gdyby teraz oni uczynili ku Wam krok jaki, Xiąże Wojewodo — rzekł Jan Zawisza.
— Oni! oni tego nie uczynią! zawołał X. Janusz przytomny.
— Nie dość ich widać znacie, odpowiedział powolnie Biskup. Oto i my Wam przynieśli od nich właśnie warunki, a warunki słuszne i uczciwe, którym nic zarzucić nie można, które Was nie upokorzą, ani pokrzywdzą, jeśli je przyjąć zechcecie.
Wojewoda z synem spójrzeli po sobie, zaledwie wierząc słowom Biskupa, w ich twarzach malowało się podziwienie z trochą wzgardy. Milczeli oczekując położenia na stół warunków zapowiedzianych.
— Ciekawiśmy powolności PP. Chodkiewiczów ku nam! rzekł wreście dumnie spoziérając na Kommissarzy Wojewoda.
A Jan Zawisza dobył ceduły i podał ją Xięciu Radziwiłłowi.
Chwycił on to pismo skwapliwie, i czytać począł, a X. Janusz za nim stojąc, zarówno z ojcem przebiegał oczyma. Łatwo było z malujących się uczuć, na fizjonomjach obu, poznać jak przyjmą podane sobie propozycje zgody. Brew Wojewody marszczyła się, oczy zmrużały, usta mu drżały, ramionami poruszał. Syn mniéj okazał oburzenia, a więcéj dumy czytając. Przebiegłszy oczyma cedułę rzucił ją ojciec synowi z uśmiéchem mówiąc.
— Naści, spójrz Wasze na traktat Chodkiewiczowski! Zaiste, przewyborne warunki! mówił daléj. Ale do czegoż prowadzą, gdzie powolność, gdzie słuszność sama? Przecież łaskawie dozwalają X. Januszowi przystępu do Xiężnéj Zofji, któregośmy dotąd wyprosić nie mogli! I to jedno ma walor jakikolwiek. Reszta to szyderstwo tylko! Oddać im obligi i zapisy, pokassować processa, zdać się na łaskę, zdać się na przyjaciół, kłaść głowę pod miecz, gdy w mocy naszéj samemu sprawiedliwość sobie wymierzyć! — I czekać jeszcze ze ślubem do dyspens Papiéża! Mnie na nic Wasz Papiéż i jego pozwolenie nie potrzebne, z Waszém przeproszeniem, Mości Xięże!
Gedrojć pochylił głowę i zamilkł, zdawał się w milczeniu, prosić Boga o upamiętanie dla obłąkanych. Jan Zawisza odezwał się tylko.
— Zdanie sprawy na przyjaciół, nie wydaje nam się, ani tak dziwném, ani tak groźném, jak Wam Mości Xiąże.
A co się tycze sprawiedliwości, którą sami sobie wymierzyć chcecie, wierzcie mi, jeszcze nie było takiego Anioła na ziemi, któryby swego sumienia nie podając na szwank, mógł być Sędzią własnéj sprawy. Szanując Was, Panie Wojewodo, jako dobrze życzliwy. —
Wojewoda się skrzywił.
— Jako dobrze życzliwy, kończył nieuważając Zawisza, nie doradzałbym samemu w gniewie, rozsądzać między sobą, a nieprzyjaciółmi swemi. Cóż dopiéro, gdy ten sąd, ma być sądem miecza i wojną?
— Rzucacie nam nieustannie wojną w oczy, przerwał Radziwiłł, aleć my tylko zmuszeni i w ostateczności, do niéj się dopiéro porwiém. Ani sobie, ani Litwie, ani nikomu jéj nie życzym.
— Dajcież dowody tego, rzekł Biskup, pokażcie chociażby intencje zgody, choć ścieżkę którą do niéj dojść można?
— Niech zadość uczynią obligom i przyrzeczeniom swoim, a stanie pokój i zgoda — zawołał Wojewoda — Naówczas je poniszczym, processa skassujem i koniec wszystkiemu.
— A jeśli wedle sumienia swego, w zupełności natychmiast uczynić zadość umowom nie mogą, bo je widzą prawom przeciwne? spytał Zawisza.
— Na cóż się pisali do nich, ś. p. Starosta Żmudzki i Kasztellan? odrzekł X. Janusz. Wszakże to było dobrowolném.
Umilkli; Gedrojć ozwał się po chwili.
— Więc żadnym sposobem tych warunków przyjąć nie możecie? Xiąże Wojewodo.
— Są to szyderskie propozycje! odrzekł Radziwiłł prędko, wiedzieli oni podając je, iż przyjęte nie będą! Wszakże jedno w nich tylko widziémy dozwolenie bywania u Xiężnéj dla X. Janusza, na które jak na lep złapać nas chcieli. Resztę chyba zwyciężony, nie zaś gotujący się zwyciężyć, przyjąć by mógł.
— Podajcież swoje ultimatum, rzekł Zawisza zbliżając się do Xięcia.
— To napróżno! odpowiedział Wojewoda.
— Sprobujcie, dodał Dorohostajski.
— W imie dobra kraju i spokojności jego, prosiémy Was oto, rzekł Biskup, połóżcie warunki Wasze. — Wszak to Wam uwłaczać nie może, mieliście wprzód podane sobie od PP. Chodkiewiczów kondycje, ukażcież swoje.
Radziwiłłowie spójrzeli po sobie i Wojewoda nic nie odpowiadając, z synem i P. Zenowiczem Wojewodą Brzeskim jął się naradzać. Nadszedł do rady P. Abramowicz Wojewoda Smoleński i Lew Sapieha. Tym czasem posłowie w milczeniu oczekiwali końca. Lew Sapieha jak zawsze tak i teraz przyjaciel zgody i pokoju, gorąco umawiał teścia, aby słuszne podał warunki i nie uchylał się od zgody, gdyby ta możną się okazała. Nareście Wojewoda dał się pożyć i wyszedł do Kommissarzy z propozycjami od siebie.
— Chcieliście, macie więc WMość ultimatum moje, i zaprawdę, jeśli się pilnie zastanowicie nad niém, przyznacie mi większą od PP. Chodkiewiczów powolność i chęć zgody. — Co słuszna przyzwalam na wszystko; co słuszna wszystko ze szkodą nawet swoją uczynię — Wierzcie WMość, ja chcę zgody, nie wojny, ale zgody bez upokorzenia, zgody bez szkody! — Oto moje warunki.
„Jeśli Kasztellan czuje się i rozumié przezemnie obrażonym w osobie swéj, jeśli i przyjaciele wspólni uznają że tak jest, gotowem jak być może najuroczyściéj, z ochroną wszakże familji i osoby mojéj, chętnie go przejednać. Co się tycze szkód i strat jakie ponieśli PP. Chodkiewiczowie przez zaciągi żołniérza, processa, nie odmawiam słusznego wynagrodzenia, i ze swych bodaj majętności przyłożę się, do zatarcia śladów téj opłakanéj sprawy. Małoli mojego słowa i przyrzeczenia, użyję dla większéj pewności teścia mojego Xięcia Wojewodę Kijowskiego i szwagra Xięcia Kasztellana Krakowskiego, aby za mnie poręczyli, że dopełnię co przyrzekam. — A zgodali na te kondycje, więc natychmiast wesele nie zwłócząc!
Mówił i obejrzał się na Biskupa, któren przyjął te słowa spokojnie i bez zadziwienia.
— Dziękujemy W. X. Mości, za tę powolność, jakąście na prośby nasze okazali, rzekł po chwilce, poniesiemy te warunki PP. Chodkiewiczom i dołożym starań wszelkich, aby je przyjęli. Nie taim jednak, iż nie zdadzą się pewnie dostatecznemi. Teraz jeszcze raz serdeczne dzięki Wojewodo.
Radziwiłł skłonił nieco głowy.
— Małożli jeszcze ze mnie? spytał. Wejdźcie w to co czynię, i w położenie moje, gdym pewien swego, a uznacie, że czynię bardzo wiele.
Nikt na to nie odpowiedział, a Jan Zawisza postąpił sam ku Wojewodzie z pismem w ręku.
— Aby zbliżyć W. X. Mość z PP. Chodkiewiczami, nie dość myślę, warunków z obu stron podawanych, zwłaszcza, gdy nikt nic ustąpić nie chce i na oko powolność okazując, przy swojém stoi. Pozwól W. X. Mość, nam pośrednikom w imieniu J. Królewskiéj Mości działającym, nasze mu podać, a raczéj królewskie propozycje. Jeszcze o nich nic spełna, nie wiedzą PP. Chodkiewiczowie, którym ich nie ukazywaliśmy, chcemy abyś W. X. Mość wprzódy je widział i osądził, azali na nie przystać możesz. Podaliśmy warunki piérwsze, jako medjatorowie, przynosząc co nam dano, te zaś pokładamy W. X. Mości, nie od PP. Chodkiewiczów, nie od siebie, ale od Jego Królewskiéj Mości.
Wojewoda wyciągnął rękę po papiér i chwycił go skwapliwie, w twarzy jego jednak niedowierzanie jakieś i szyderstwo zimne świéciły.
— Od Jego Królewskiéj Mości! powtórzył, to toż samo co od PP. Chodkiewiczów, znamy jak serce Pańskie skłonne jest dla nieb.
— Równo dla wszystkich — rzekł Biskup. Wszyscy poddani równi są w oczach i sercu J. K. Mości.
— Równi! powtórzył Radziwiłł — bodajby! Biéda że nie tak jest. J. K. Mość chce, aby wszystkie jego dzieci jednakowo się modliły, poszcząc Piątek i Sobotę!
— Cóż w tém złego i dziwnego! podchwycił Zawisza — Każdy swoją wiarę ma za najlepszą, bez tego nie miałby prawdziwéj wiary — Mając ją za taką, z prawdziwéj tylko przychylności, usiłuje wszystkich na najlepszą zwrócić drogę.
Wojewoda się uśmiéchnął.
— Czytajmy cedułę, rzekł.
I czytał co następuje.
— Sprawa cała ma być zawieszona do Sejmu! Na Sejmie ma być wyznaczony dzień i miejsce, na których z obu stron naznaczona pewna liczba przyjaciół, do rozstrzygnienia o krzywdach, sprawach poczętych i pretensjach wzajemnych, dla zaspokojenia ich w czasie zamierzonym. Jeśliby zaś przyjaciele w czasie zamierzonym zgody uczynić nie potrafili, tedy to wszystko J. K. Mość jako superarbiter, w przytomności tychże przyjaciół na tydzień przed skończeniem Sejmu zdecyduje. Na decyzji J. K. Mości, obie strony poprzestać mają. Tym czasem zaś złożywszy broń rozjechać się spokojnie, żadnéj zaczepki nie czyniąc. Nim zaś Sejm nastąpi Kasztellan żadnéj obietnicy o rękę Xiężnéj, nikomu nie uczyni; a przystęp do niéj ma być wolny Xięciu Januszowi.
— Na niektóre punkta, odpowiedział zaraz Wojewoda, ale na niektóre tylko, mógłbym przystać, na resztę nie podobna. A mianowicie, ażebym sprawę swoją na przyjacioły, albo na Króla zdawał! Na Króla, któren całém sercem i duszą za PP. Chodkiewiczami i za niemi pewnie osądzi! Na przyjacioły, którzy nie czują co ja czuję i w których oczach lżejsza zgoda, bo ich jak nas nie boli nic. Nigdy! nigdy, nie mogę na to przystać! Prędzéj już na wszelkie inne, niż na te propozycje, które by mi ręce związały, miecz z ręki wytrąciły i bezbronnego nieprzyjaciołom oddały, na upokorzenie i szkodę niechybną.
Nie śmieli nic powiédzieć przytomni; Wojewoda ciągle powtarzał trzęsąc papierem — Nigdy! nigdy!
Widząc, że nic nie poczną Panowie Kommissarze, mieli się do wyjścia, wziąwszy tylko podane już na piśmie warunki Wojewody, z któremi poszli do PP. Chodkiewiczów.
Xiąże Gedrojć nie chciał na chwilę spocząć, pókiby spokojności nie zapewnił i nie dokazał swém pośrednictwem przynajmniéj zawieszenia broni. Śpieszył się tém bardziéj, im widoczniéjszém było, że nazajutrz Radziwiłłowie rozpocząć mieli, może niczém potém niewynagrodzoną wojnę i długi szereg klęsk na kraj sprowadzić mającą.
Powiększał obawę rzut oka na dwór Radziwiłłowski, cały pod bronią krzątający się, cały wojną tchnący — Kardynalja pełna była żołdactwa, rotmistrzów, półkowników; zawalone dziedzińce stosami zbroi i broni — W każdym kącie szeptano i naradzano się. Nieustannie wychodzący na szpiegi, podkradali się pod kamienicę Chodkiewiczowskę, opatrywali, badali i powracali z doniesieniami nazad.
Przeciwnie u Chodkiewiczów, jak tylko działa i wojsko wprowadzone zostały, wszystko umilkło i zawarło się. Bramy cały dzień stały zaparte, załoga w milczeniu spoczywała. Mało kiedy szmer lub hałas z dziedzińców wylatywał na ulice. Przechodzący dziwili się téj pozornéj spokojności w wigilją wojny, któréj tu nic nie okazywało, chyba te kilka dział, stojących przed wrotami w ulicy, przy których mała straż tylko zostawiona była.
Natychmiast wyszedłszy z Kardynalji, udali się Panowie posłowie do Chodkiewiczów, niosąc podwójne propozycje, swoje warunki i Radziwiłłowskie. Przyjęci i wprowadzeni zostali do Kasztellana, gdzie Starosta Żmudzki, Starosta Borysowski i Wojewoda Mniszech przytomni byli także.
Podano na stół odpowiedź Radziwiłłów, zimno przez Chodkiewiczów przyjętą.
— Wiedzieliśmy, że tak będzie, rzekł Kasztellan, nie chcą zgody; dziéj się wola Boża.
— Wola Boża pewnie nie jest za wojną, odrzekł Biskup. Na miłość ukrzyżowanego ulitujcie się nad Krajem, starajcie się nie dopuścić wojny. Pomiarkujcie czyli podane przez Radziwiłłów warunki, nie mogą żadną miarą być przyjęte. One zdają się nieuciążliwe?
— Nie możemy ich przyjąć, rzekł Jan Karol, żadnym sposobem.
— Dla czegoż? — spytał Zawisza z Dorohostajskim, wszakże szkody wynagrodzić obiecuje Wojewoda, a nie dość téj obiétnicy jego — stawi za siebie poręczycieli.
— Wiedział, że mu wiary nie damy! dodał Kasztellan. Ale to wszystko nic, niech powróci zapisy i obligi, niech processa skassuje, niech szkody nagrodzi.
— Wszystko to w jednéj chwili stać się nie może — dorzucił Dorohostajski. —
— Może, i bardzo może, odpowiedział Kasztellan, byleby Wojewoda szczérze chciał. Lecz to są tylko pozory, Radziwiłłowie pragną wojny, oni nie darmo zgromadzili sześć tysięcy ludzi, chcą zaburzenia, chcą przy jednym ogniu i swoją sprawę i sprawę różnowierców Konfederacji upiéc — To widoczna.
— Tym ci bardziéj trzeba się starać o zgodę — rzekł Biskup. Oto są warunki od nas J. K. Mości Kommissarzy podane. I z tém ukazano pismo, jakie wprzód Wojewodzie Radziwiłłowi przedstawione było. Lecz Chodkiewiczowie, nie już na kilka, ale na żaden z podanych punktów nie przystali.
— Spuścilibyśmy się chętnie na sąd J. K. Mości, rzekł Jan Karol, ale nieprzyjaciele nasi powiedzą, żeśmy ich z umysłu pociągnęli przed Sędziego, dla nas więcéj, niż dla nich skłonnego. Co się tycze przyjaciół, ci nas rozsądzić nie potrafią, oni nie wiedzą ani wiedziéć mogą, co nas dzieli i ileśmy obrażeni — My swoich uraz, swojego cierpienia pokładać i przypominać nie będziemy, nie chcemy. Niech rozstrzyga oręż, jak dawniéj bywało — będzie to najlepszy Sąd Boży!
Napróżno nalegali, przedstawiali, prosili godzin kilka Kommissarze, napróżno każdego z osobna starali się pokonać. Chodkiewicze stali twardo przy swojém, a Jan Karol powtarzał.
— Chcą wojny, niech wojnę poczną, na ich duszę krew wylana — my za nią przed Bogiem nie odpowiémy. Pokrzywdzeni przed Sądami, pociągnieni przed Trybunały, najniesłuszniéj skazani na kary pieniężne, zagrożeni bannicjami; widzi Bóg cośmy przecierpieli, i Bóg to chyba nagrodzi.
— Xiąże Wojewoda chce Was przejednać, rzekł Dorohostajski, chce szkody nagrodzić!
— Jak przejednać! zawołał Jan Karol, jak? powié nam — wybaczajcie! kiwnie głową i to wszystko? Na klęczkach nas przebłagać powinien.
— Panie Starosto, chrześcjańska rzecz darować urazy.
— Darowuję mu je przed Bogiem, ale nie daruję przed światem. Cóż byłoby daléj, gdybyśmy na to dozwolili i zimném przeproszeniem kontentowali się. W coby się obróciła poczciwa nasza sława? — jaka zakała imieniowi i familji. Dzieci nasze wstydziłyby się nosić nazwiska pokalanego sromotną uniżonością. W niedalekim czasie, powiedzianoby o nas, żeśmy przyjęli, co nam z łaski rzucono, bośmy się zlękli. Ale nie, prócz jednego Boga, nikogo się nie boim! Chcą wojny, nie zadrżym i my przed nią, dostoim placu — Panom Konfederatom.
Do późnéj nocy trwały prawie umowy, przekonywania bezskuteczne. Kommissarze napróżno starali się przed terminem ugodę uczynić, napróżno wysilali się na różne przełamania sposoby, Kasztellan i Jan Karol, pozostali nieugięci.
Smutny wyjechał z kamienicy Chodkiewiczowskiéj Biskup Gedrojć —
— Czyniliśmy co mogli, rzekł do Zawiszów, wszystko napróżno — Jutro dzień straszny i nasze miejsce przy boku Wojewody, aby mu nie dać podnieść oręża. Staniem jeśli będzie potrzeba, między niémi, piersią do ich dział, i niech strzelają jeśli chcą. — Pozwolimże na takie w kraju zamięszanie, na tak zgubny przykład?
— Nie powinniśmy dozwolić, odparł Zawisza, a czy nas słuchać zechcą, to wątpliwa.
— My o tém nie myślmy — przerwał Biskup — Jutro rano do Wojewody i cały dzień ten przy nim — nie ustępujmy krokiem. W imieniu Królewskiém zaprzeczym wzięciu się do broni; nie odstąpim od nich na krok, może też wstyd zbawienny przyjdzie.
— Co daj Boże! dorzucił Dorohostajski, gorzéj tu widzę zajątrzone obie strony, niżeli się spodziéwać było można. A! co ma być, to będzie!
I tak rozjechali się.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.