Dzieci płaczą — czy słyszycie, bracia moi? —, Choć dalekie troski dnie...
Łono matki, co ich tuli, nie ukoi, Nie przytłumi łez tych, nie. Młode jagnię skacze po murawie, Młode ptactwo ćwierka śród swych gniazd, Młoda sarna z cieniami w zabawie, Młode kwiaty lśnią się nakształt gwiazd,
Tylko dzieci młode, bracia moi, Płaczą gorzko w owy czas,
Gdy swoboda swą radością innych poi, Poi wszystkich innych nas... — — — — — — — — — — —
«Ach!» — biadają dzieci — «my zmęczeni, Ni poskakać ani biedz!
Gdy zatęsknim kiedy do zieleni, Toby tylko do snu ledz. Ni się schylić — trzęsą się nam nogi, Iść pragnący, padamy na twarz; Najczerwieńsze w śniegby zmienił głogi Ten zpod powiek gorzki potok nasz.
Po kopalniach, jak noc, ciemnych zgoła, Ciężkie wozy musim pchać,
Lub żelazne po warsztatach koła Wciąż obraca nasza brać.
Koła warczą, wir ich niewstrzymany Wiatrem bije w oczy nam;
Wraz z kołami snać wirują ściany, Snać wirują skrzydła bram; W ciągłym wirze nasze serca, nasze głowy Razem z niebem, które w oknach lśni, Razem z much tych czarnym rojem u posowy — Wark i wir ten wieczne snać trwa dni.
Snać po wieczne dni te koła warczą Pośród naszych modłów, skarg:
«Już nam chyba zmysły nie wystarczą, Niech się skończy raz ten wark!»
Niech się skończy choć na chwilę, niech te dzieci Innych tu doznają tchnień;
Dzisiaj, w czas ich młodej wiosny, niech zaświeci Przyjaźniejszy dla nich dzień! Niech uczują, że nad ruch metalu Inny jeszcze stworzył Pan Bóg świat; Niech, o koła! nie mają wciąż żalu, Że im przy was ginie rozkosz lat!...
Ale koła warczą wciąż bez końca, Żrąc im z kości wszystką moc;
Dusze, które Stwórca powołał do słońca, Przędą, przędą w ślepą noc...