Pamiętnik (Brzozowski)/12.I.1911

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stanisław Brzozowski
Tytuł 12.I.1911
Pochodzenie Pamiętnik
Redaktor Ostap Ortwin
Wydawca Anna Brzozowska, E. Wende i S-ka
Data wyd. 1913
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


12. I.
Rozpacz jest łatwiejsza od spokoju. Jasność myśli jest istotnie rzeczą najtrudniejszą i zarówno psychologicznie i moralnie, jak metafizycznie nie umiemy żyć, jak nie umiemy myśleć bez pomocy pojęć stanu ostatecznego. Albo niemożliwy ideał statyczny, albo bezkierunkowość. Możnaby upatrywać rys znamienny w tem, że zarówno Sorel, jak Carlyle są nieprzychylni Platonowi. Emersonowi dużo wybaczam za stronice o Platonie. Nie rozumiem, jak można się oprzeć czarowi tej istoty. Świętochowski raz na zawsze zmalał dla mnie, zszarzał, ukazał Robespierrowską węziznę serca, piersi i umysłu, gdy wygłosił swoje znane martwe zdania o Platonie. Takim sekciarzem nie może być człowiek o rodzaju umysłu Świętochowskiego bez poważnych braków w charakterze. Co nas mogą dziś obchodzić teorye Platona, jako teorye — mamy jego umysł, cudowny kraj o jedynem tu tylko spotykanem świetle i powietrzu. Platon dla mnie jest faktem zmysłowym. Mam co do pewnych faktów kulturalnych te wyczucia. Katolicyzm jest dla mnie pewnem połączeniem barwy i architektury, mgnienie oka, błysk myśli trwającem widzeniem kolumn w pewnem świetle — nie umiem go określić: jest bogate, ma w sobie tony od złota do cieniów-fioletu i purpury, jednocześnie chłód i światło, wszystko w jednem odczuciu, które zestraja, myśl w tonie czyniącym ją dojrzałą dla faktów o katolickiej strukturze.
Gdyby mię kiedy stać było: napisałbym książkę, niemożliwą zdaje się dla mnie, o katolicyzmie, bez obaw i trosk, czy byłoby to zgodne z kościołem, książkę swobodną, widzącą wartość i piękno bez obawy; będzie to nie całkiem ta sama myśl. Mówiliśmy dziś o wytępieniu tygrysów i lwów. Było dla mnie jasnem, że będzie to strata, że wartość życia zostanie przez to zmniejszona. Nie chcę powiedzieć, że katolicyzm zdaniem mojem powinien być wytępiony. Gdy czytam: écraser l’infâme, budzi się we mnie opór. Ale niezależnie od tych pytań, od pytań pożytku, szkody, ukazać budowę, prawo wewnętrzne życia, przepych tego organizmu. Nędza, nędza ludzi, którzy mogą tu mówić o Spinozie. Spinoza otworzył wielki świat, Hegel większy, Goethe jeszcze większy. Katolicyzm jest wspanialszy niż to wszystko. Szerszy, potężniejszy, zawiera więcej możliwości.
— A przecież, a przecież nie uda mi się ukryć, że poza tem wszystkiem jest rozpacz! Nie jestem katolikiem, nic nie wiem, mam pewną sumę antypatyi i sympatyi, ale wiem, że wszystkie one pozostawiają mnie w świecie ludzkim. Nic poza tem. Nic, prócz pewności, że, tak lub inaczej, to nie wystarcza. Ale w tym momencie jest mi to raczej obojętne. Tylko już nie jak Renanowi lub France’owi. W tej chwili poczułem, że w zestawieniu z Lambem są oni parwenjuszami. Nikogo nigdy nie przekonam o tym fakcie. Wszech W. F. napisze, że jest to paradoks, chęć dziwactwa — wymieni szereg dzieł i w opinii Orkanów i Z. Nałkowskich zmiażdży mnie. Ostatecznie moi życzliwi będą zdania, że to ja przedstawiłem Lamba tak interesującym z mej własnej łaski i nadmiaru. A przecież to jest tylko prawda, prawda, która może mieć też swych fanatyków, ale nie u nas. Może Antoni Lange jest jedynym człowiekiem ze znajomych moich, dla którego ta sprawa, tego rodzaju sprawa nie byłaby obojętna. Źle robię myśląc tak rzadko o Langem. Jest on jednym z tych ludzi, o których myśleć jest dobrze, gdyż dusza myślącego zyskuje przez to zawsze. I znowu nie wiem, z kim go porównać. Jeden Ortwin. Ale Ortwin jest w innym rodzaju. Już zbyt silny może dla mnie. Mądrość Langego jest cichsza, bardziej uniżona. Brat Kobylańskiego Adolf Goldberg zostawił we mnie wspomnienie prawie równie dobre. Wspomnienie, którem można żyć. Rozpamiętując go, myśląc, coby zrobił wtedy lub wtedy, stajemy się lepsi. To są dobre znajomości. Ale poza tem wszystkiem, jest zawsze jeden i ten sam fakt smutku i braku nadziei.



Dlaczego Ellis sądzi, że Marek Aureliusz uwierzyłby w każde słowo Blake’a? Nie umiem tego zdania pojąć, nawet się domyśleć kierunku. Co prawda, nie znam Marka Aureliusza — tylko z drugiej ręki.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Ostap Ortwin, Stanisław Brzozowski.