Pamiętnik chłopca/Żołnierze

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały listopad
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ŻOŁNIERZE.
22, wtorek.

Syn dyrektora był ochotnikiem w wojsku. kiedy umarł — i dlatego dyrektor zawsze wychodzi na ulicę, jeżeli idą żołnierze wtedy, gdy my opuszczamy szkołę. Wczoraj przeciągał pułk piechoty i pięćdziesięciu chłopców zaczęło biedz i skakać dokoła muzyki pułkowéj, śpiewając i wybijając takt liniami po tornistrach i tekach. My, przyglądając się temu, staliśmy gromadką na chodniku: Garrone, zajadając duży kawał chleba i coraz obciągając swoje ciasne i kuse ubranie; Wotini, ten elegancik, co sobie odzienie ciągle strzpuje i gładzi; Prekossi, syn kowala, w kurtce swego ojca; Kalabryjczyk, „murarczuk,“ i Krossi z swoją rudą głową, i Franti o niemiłéj twarzy, i Robetti, syn kapitana artyleryi, ten, który teraz chodzi o kulach. Franti, spostrzegłszy pewnego żołnierza, który szedł kulejąc, rozśmiał mu się w twarz. Ale w téjże chwili uczuł czyjąś rękę na swojém ramieniu; obejrzał się — był to pan dyrektor.
— Wstydź się, chłopcze — rzekł mu dyrektor; — naśmiewać się z żołnierza, kiedy jest w szeregu i nie może ani zemścić się, ani odpowiedziéć, jest-to jakby urągać związanemu człowiekowi: to niegodziwość!
Franti znikł. Żołnierze przechodzili po czterech w szeregu, okryci kurzem i potem, a strzelby połyskiwały w słońcu. Dyrektor powiedział:
— Wy, chłopcy, powinniście kochać żołnierzy. Są to nasi obrońcy, którzy gotowi byliby za nas śmierć ponieść, gdyby jutro jakie wojsko obce naszéj ojczyźnie miało zagrozić. I to są chłopcy, niewiele więcéj mają lat od was; i oni również chodzą do szkoły, i są między nimi tak samo i ubodzy i bogaci, jak i między wami, i również z różnych stron Italii pochodzą. Patrzcie, można to prawie poznać po twarzach: idą Sycylijczycy, Sardyńczycy, Neapolitańczycy, Lombardzi. Ten tu pułk jest to pułk stary, z tych, co walczyły w 1848 r. Żołnierze wprawdzie są inni, nowi, ale chorągiew ta sama. Iluż to ich już poległo za nasz kraj dokoła téj chorągwi, na dwadzieścia lat przedtém jeszcze, nim wyście się porodzili!
— Oto ona! patrzcie! — zawołał w téj chwili Garrone.
I rzeczywiście nieopodal ukazała się chorągiew, posuwająca się naprzód ponad głowami żołnierzy.
— A wy, dzieci — rzekł dyrektor, — za każdym razem, gdy przeciąga trójbarwna chorągiew, zróbcie tak: powitajcie ją waszym ukłonem uczniowskim, który jest ten sam co i w wojsku, przykładając rękę do skroni.
Chorągiew, niesiona przez oficera, przeciągnęła mimo nas, cała wypłowiała, poszarpana, stara, z medalami, zawieszonemi na drzewcu. My salutowaliśmy ją wszyscy, razem, przyłożywszy rękę do czoła. Oficer popatrzył na nas z uśmiechem oddał nam ukłon dłonią.
— Dzielne chłopaki! — powiedział ktoś za nami.
Obejrzeliśmy się. Był to staruszek, oficer emeryt; w dziurce od guzika surduta miał niebieską wstążeczkę medalu za krymską kampanię.
— Pięknieście zrobili, to mi się podoba! — dodał.
Tymczasem muzyka pułkowa w głębi ulicy skręcała na inną, boczną, otoczona tłumem malców, a sto głosów radośnych towarzyszyło dźwiękom trąb jakby pieśń wojenna.
— Dzielne chłopaki! — powtórzył raz jeszcze stary wiarus, patrząc na nas. — Kto szanuje od dziecka chorągiew, ten, wyrósłszy, będzie umiał jej bronić!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.