Pamiętnik chłopca/Nauczyciel chory

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały luty
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
NAUCZYCIEL CHORY.
25, sobota.

Wczoraj wieczorem, wychodząc ze szkoły, poszedłem odwiedzić mego chorego nauczyciela. Od nadmiaru pracy rozchorował się. Pięć godzin lekcyj na dzień, potem godzina gimnastyki, potem jeszcze dwie godziny lekcyj wieczornych — to znaczy: spać mało, jeść z pośpiechem i mówić od rana do nocy; to téż zdrowie sobie popsuł. Tak powiada mama. Moja mama została w bramie, na dole, ja poszedłem na górę sam, a na schodach spotkałem tego nauczyciela, co czarną ma brodę, Koattiego — tego, co to niby zawsze zły i wiecznie wszystkich straszy, a nikogo nie ukarze; popatrzył na mnie wielkiemi oczami i ryknął jak lew, na żart, ale się nie roześmiał. Ja natomiast śmiałem się jeszcze i wtedy, gdym już zadzwonił na czwartem piętrze; ale zaraz mi się śmiać odechciało, kiedy służąca wprowadziła mnie do ubogiego, napół ciemnego pokoju, gdzie leżał mój nauczyciel. Leżał na małém łóżku żelazném; broda mu urosła, znać, że się dawno nie golił. Jednę rękę do czoła sobie przyłożył, aby lepiéj widzieć, i zawołał swoim dobrym, miłym głosem:
— A! to Henryk!
Zbliżyłem się do łóżka, on mi rękę położył na ramieniu i rzekł:
— Poczciwy z ciebie chłopiec. Dobrześ zrobił, żeś przyszedł odwiedzić twego biednego nauczyciela. Źle ze mną, jak widzisz, kochany Henryku. A jakże tam się mają twoi towarzysze? co słychać w szkole? Wszystko dobrze, hę? dobrze i beze mnie. Obchodzicie się beze mnie wybornie, wszak prawda, bez waszego starego nauczyciela?
Ja chciałem powiedziéć, że nie; on przerwał:
— No, no, tak sobie mówiłem; wiem przecie, że mnie trochę kochacie.
I westchnął. Ja patrzyłem na fotografie, zawieszone na ścianie.
— Widzisz — powiedział, — to wszystko moi uczniowie, którzy już przeszło od lat dwudziestu darowują mi swoje portrety. Dobre chłopcy. To moje pamiątki. Kiedy będę umierał, ostatnie moje spojrzenie będzie tu, na wszystkich tych malców, wśród których spędziłem życie. Dasz mi ty również swój portret, prawda, kiedy ukończysz szkołę elementarną?
Potém wziął pomarańczę ze stolika przy łóżku i włożył mi ją do ręki.
— Nie mam ci nic innego do ofiarowania — powiedział, — jest to poczęstunek chorego.
Ja patrzyłem na niego i, nie wiem czemu, smutno mi jakoś było.
— Uważaj-no, co ci powiem — rzekł po chwili milczenia: — mam wprawdzie nadzieję, iż jeszcze się teraz z téj biedy wygrzebię, ale... ot, na wypadek, gdybym się nie wyleczył... pamiętaj, abyś się wzmocnił; przemóż się raz, raz jeden; chodzi tylko o jednorazowy wysiłek, bo, widzisz kochanku, czasami nie jest to brak pilności, brak chęci, ale tylko jakieś uprzedzenie, brak wiary w siebie, słowem to, co nazywają chorobą woli.
A tymczasem oddychał ciężko i znać było, że cierpi.
— Straszną mam gorączkę — powiedział i westchnął; — ledwiem żywy. Pamiętaj więc kuć arytmetykę, nad zadaniami przysiadywać fałdów. Nie udaje się odrazu? Odpocząć nieco i znowu do pracy. I naprzód, ale zwolna, pomału, nie rwać się, spokojnie, ani się niecierpliwić, ani rwać. Idź, chłopcze. Kłaniaj się ode mnie mamie. I więcéj nie przychodź, bo nie chcę, abyś się miał gramolić aż na czwarte piętro; zobaczymy się w szkole. A gdybyśmy się zobaczyć nie mieli, przypomnij sobie czasami swego nauczyciela z trzeciéj klasy, który ciebie kochał.
Na te słowa na płacz mi się zebrało.
— Nachyl głowę — powiedział mi.
Pochyliłem się nad nim; on mnie pocałował w głowę. Potém rzekł jeszcze:
— Idź — i twarz odwrócił do ściany.
A ja pędem zbiegłem na dół po schodach, gdyż czułem potrzebę ucałowania czemprędzej mojéj mamy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.