Pamiętnik chłopca/Pożegnanie
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik chłopca |
Podtytuł | Książka dla dzieci |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Obrąpalska |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały lipiec Cały tekst |
Indeks stron |
O pierwszéj zebraliśmy się wszyscy w szkole po raz ostatni, aby usłyszéć wynik egzaminów i dostać książeczki z promocyą. Ulica była zapełniona rodzicami i krewnymi, którzy wtargnęli téż do wielkiéj sieni, a wielu z nich wcisnęło się nawet do klas, aby się gromadzić dokoła stołu nauczyciela; w naszéj zajmowali oni przestrzeń od ściany aż do pierwszych ławek. Byli tam: ojciec Garrona, matka Derossiego, kowal Prekossi, Koretti, pani Nelli, przekupka warzyw, ojciec murarczuka, ojciec Stardiego, wielu innych, których nie widziałem nigdy; i zewsząd dawał się słyszéć szmer, szepty, gwar, jakby na jakim placu. Wszedł nauczyciel — zapanowała wielka cisza. Nauczyciel miał w ręku spis uczniów i stopni, i zaraz zaczął czytać: „Abatuczi, promowany, sześćdziesiąt siedem dziesiątych; Arkini, promowany, pięćdziesiąt pięć siedemdziesiątych; murarczuk z promocyą, Krossi z promocyą.” Potém odczytał głośno, z przyciskiem: „Derossi Ernest, promowany, siedemdziesiąt siedemdziesiątych i pierwsza nagroda.” Wszyscy rodzice uczniów, którzy byli obecni i którzy wszycy go znali, powiedzieli razem:
— Zuch, dzielny Derossi!
A on potrząsnął swemi jasnemi kędziorkami i uśmiechnął się swobodnie, wesoło i ślicznie patrząc na swoją matkę, która ręką przesłała mu
pozdrowienie. „Garoffi, Garrone, Kalabryjczyk, promowani.“ Potém trzech czy czterech z kolei, którzy nie dostali promocyi, a z których jeden rozpłakał się gorzko, bo ojciec z progu pogroził mu pięścią. Ale nauczyciel, zwróciwszy się do owego ojca, powiedział:
— Niech się pan na niego nie gniewa. Przepraszam, że się w to wdaję; ale to, widzi pan, niezawsze można przypisywać winie, czasem nieszczęściu. I właśnie tak jest w obecnym wypadku.
Potém przeczytał: „Nelli, promowany, sześćdziesiąt dwa siedemdziesiątych.“ — Matka biednego garbuska przesłała mu pocałunek wachlarzem. — „Stardi, promowany, sześćdziesiąt siedem siedemdziesiątych.” Ale on, słysząc tak piękny stopień, ani się nawet uśmiechnął i nie odjął pięści od skroni. Ostatnim był Wotini, który przyszedł do szkoły ustrojony i ufryzowany: promowany.
Przeczytawszy cały ów spis, nauczyciel wstał i przemówił w te słowa:
— Dzieci, po raz ostatni zebraliśmy się razem. Przebyliśmy z sobą rok cały i teraz rozstajemy się jako dobrzy przyjaciele, wszak prawda? Ciężko mi rozstawać się z wami, kochane dzieci. — Umilkł na chwilę, potem ciągnął daléj: — Jeżeli czasem opuściła mnie cierpliwość, jeżeli czasem, niechcący, byłem niesprawiedliwy, zabardzo surowy, to przepraszam, wybaczcie mi!
— Nie, nie! — powiedzieli razem rodzice i wielu uczniów — ach, nie, nigdy, nigdy tego nie było, panie nauczycielu.
— Wybaczcie mi — powtórzył nauczyciel — i kochajcie mnie choć trochę. W roku przyszłym nie będziecie już ze mną, ale widywać was będę, a w mojém sercu pozostaniecie na zawsze. Do widzenia, chłopcy!
I z temi słowy poszedł naprzód, ku nam — i wszyscyśmy, powstawszy w ławkach, wyciągnęli ręce ku niemu, chwytając go za ramiona i za ubranie; wielu całowało go; pięćdziesiąt głosów zawołało razem:
— Do widzenia, panie nauczycielu! Dziękujemy panu, panie nauczycielu! Niech panu Pan Bóg da zdrowie! Nie zapominaj pan o nas!
Kiedy wyszedł z pomiędzy ławek, wydawał się mocno wzruszony. Wyszliśmy wszyscy gromadą, nie w szeregach, śpiesząc. Hałas był, gwar głosów rodziców i dzieci, którzy się żegnali z nauczycielkami, z nauczycielami i pomiędzy sobą. Nauczycielka o czerwoném piórku miała czworo czy pięcioro dzieciaków uwieszonych u szyi i z jakie dwadzieścioro dokoła, co wszystko sprawiało razem, że jéj aż tchu brakło; „mniszeczce“ dziatwa ściągnęła już kapelusz z głowy i nawtykała jéj w kieszenie i pomiędzy guziki stanika kwiatów coniemiara. Wiele dzieci i dorosłych otaczało kołem Robettiego, witając się z nim i winszując mu serdecznie, bo właśnie w tym dniu po raz pierwszy przyszedł o własnéj sile, bez swoich kul. Ze wszystkich stron dawało się słyszéć:
— Do przyszłego roku! Do dwudziestego października! Do widzenia na Wszystkich Świętych!
I my żegnaliśmy się również. Ach! jakże się zapominają wszelkie urazy w takiéj chwili! Wotini, który zawsze tak wielką ku Derossiemu czuł zawiść, pierwszy rzucił się teraz ku niemu z otwartemi ramionami. Ja pożegnałem się z murarczukiem i ucałowałem go właśnie w téj chwili, gdy mi po raz ostatni robił swój „pyszczek zajęczy“ ten poczciwy chłopak! Pożegnałem się z Prekossim i Garoffim, który mi oznajmił o mojéj wygranéj na jego ostatniéj loteryi i wręczył mi mały przycisk do papierów z majoliki, nadtłuczony z jednego boku; pożegnałem się ze wszystkimi innymi. Pięknem było rozstanie się biednego Nellego z Garronem: żegnając się z nim na czas wakacyjny, objął go ramionami, mocno się doń przytulił i zdawało się przez chwilę, że oderwać się od niego nie może. Wszyscy cisnęli się dokoła Garrona, ściskając, całując tego dzielnego, zacnego chłopaka; a ojciec jego, który był przyszedł po niego, patrzył zdziwiony i uśmiechał się tak jakoś poczciwie. Garrone był ostatni z tych, których żegnałem; uścisnąłem go, już na ulicy, i załkałem, tuląc głowę do jego piersi; on pocałował mnie w czoło. Potém pobiegłem do mego ojca i do mojej matki. Ojciec mnie zapytał:
— Czyś pożegnał wszystkich twych towarzyszy?
— Tak — odpowiedziałem.
— Jeżeli wśród nich jest ktoś taki, względem kogo kiedy zawiniłeś, idź do niego i proś, aby ci przebaczył, aby chciał o twéj winie zapomniéć. Jest-że taki?
— Niéma! — odrzekłem.
— A więc, żegnaj szkoło! — powiedział mój ojciec wzruszonym głosem, zwracając ostatnie spojrzenie na szkołę.
I moja matka powtórzyła:
— Żegnaj!
A ja nic powiedziéć nie mogłem.