Pamiętnik chłopca/Ostatni egzamin

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały lipiec
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
OSTATNI EGZAMIN.
7, piątek.

Dziś rano mieliśmy egzamina ustne. O ósmej byliśmy już wszyscy w klasie, a o kwadrans na dziewiątą zaczęto wywoływać nas po czterech naraz do owej wielkiéj sieni, czy też sali na dole, gdzie pośrodku stał duży stół, przykryty zieloneni suknem, dokoła którego siedzieli dyrektor i czteréj nauczyciele, a w ich liczbie i nasz nauczyciel. Ja byłem jednym z tych, których zawołali najprzód Biedny mój nauczyciel! Teraz to, dzisiejszego rana, można się było przekonać, jak to on nas kocha! Podczas gdy nas inni pytali, on zdawał się nic oprócz nas nie widziéć; niepokoił się, kiedyśmy okazywali niepewność co do naszych odpowiedzi; rozjaśniał się cały, kiedy odpowiadaliśmy dobrze i bez wahania; słyszał, odczuwał wszystko i tysiące znaków dawał nam rękami i głową, jakby chciał powiedziéć: „Ot, tak, dobrze, nie, uważaj, pomału, śmiało.” Gdyby tylko mógł mówić, każdą rzeczby nam podpowiedział. Gdyby na jego miejscu znajdować się mogli wszyscy z kolei ojcowie egzaminowanych uczni, i oniby nie potrafili chyba zrobić więcéj. O, jakże pragnąłem powtórzyć mu po razy dziesięć, wobec wszystkich, głośno: „Dziękuję! dziękuję!” A kiedy inni nauczyciele powiedzieli mi: „Dobrze, już możesz iść,” oczy mu zabłysły od zadowolenia. Wróciłem natychmiast do klasy, aby tam czekać na ojca.
W klasie byli jeszcze niemal wszyscy. Usiadłem obok Garrona. Niewesoło mi było... o, nie! Myślałem, że to po raz ostatni siedzimy tak obok siebie w téj szkole. Jeszczem był dotąd nie powiedział Garronowi, że już do czwartéj klasy z nim razem nie pójdę, że mam wyjechać z rodzicami z Turynu; on nic o tém nie wiedział. Siedział sobie zgięty we dwoje, z tą swoją dużą głową pochyloną nad ławką, rysując jakieś ozdobne wzorki piórem dokoła fotografii swego ojca, przedstawionego w mundurze maszynisty kolejowego; ten jego ojciec jest mężczyzna wysoki i tęgi, z grubą szyją i twarz ma uczciwą, poważną jak i jego syn. A podczas gdy tak siedział zgarbiony, z koszulą nieco rozwartą na przodzie, ja widziałem na jego nagiej, silnéj piersi ów złoty krzyżyk, który mu darowała matka Nellego, kiedy się dowiedziała, iż on wziął pod opiekę jéj syna, biednego garbuska. Ale trzeba było przecież raz mu powiedziéć, że wyjadę z Turynu. Powiedziałem mu więc:
— Wiesz, Garrone, w jesieni ojciec mój opuszcza Turyn na zawsze.
On mnie spytał, czy i ja także wyjadę; powiedziałem mu, że wyjadę.
— I nie będziesz już w czwartéj klasie z nami? — zapytał.
Odpowiedziałem, że nie będę. On w zamyśleniu milczał przez chwilę, nie przestając rysować; następnie zapytał, nie podnosząc głowy:
— A nie zapomnisz o twoich towarzyszach z trzeciéj klasy?
— Nie zapomnę — odrzekłem, — nie zapomnę nikogo; a ciebie... ciebie bardziéj niż wszystkich pamiętać będę. Któżby mógł ciebie zapomnieć!
On popatrzył na mnie długo, poważnie, z wyrazem, który wiele, wiele mówił; ale nie rzekł i słowa; tylko mi rękę lewą podał, udając, iż prawą ręką rysuje jak przedtem, a ja ścisnąłem mocno, gorąco, tę dłoń uczciwą i silną.
W téj chwili do klasy wszedł spiesznie nauczyciel, z twarzą czerwoną, i głosem przyciszonym, lecz wesoło i prędko, powiedział:
— Dobrze; dotychczas wszystko idzie dobrze; byle się następni spisywali tak samo; dzielni chłopcy! Tylko śmiało! Jestem bardzo, bardzo zadowolony!
I chcąc nam swoje zadowolenie pokazać i nieco nas rozweselić, wychodząc z pośpiechem, udał, że się potknął i że aż muru musiał się uchwycić, aby się nie przewrócić; i to on, on, ten nasz nauczyciel, któregośmy nigdy śmiejącego się nie widzieli! Rzecz ta wydała się wszystkim tak dziwną, iż zamiast śmiechu wywołała powszechne zdumienie; każdy się uśmiechnął, nikt się nie roześmiał. Otóż, co do mnie... nie wiem sam czemu, ale uczułem coś jakby ból a zarazem rozrzewnienie na ten objaw dziecinnéj wesołości. Cała to bowiem była jego nagroda ta chwila radości! nagroda jedyna za dziewięć miesięcy pobłażania, dobroci, cierpliwości, a także i tylu przykrości! Na tę to chwilę pracował tyle czasu i tyle razy przychodził na lekcyę, choć był chory, biedny nauczyciel! Tego zatem i nic więcéj żądał od nas w zamian za tyle miłości, za tyle serca. I teraz zdaje mi się, że gdy go sobie przypominać będę, zawsze, przez lat wiele, zobaczę go nie inaczéj, jak w téj postawie i z tą twarzą rozweseloną; i że kiedy na człowieka wyrosnę, a on jeszcze żyć będzie, a spotkamy się kiedyś, i wówczas mu powiem o téj jego chwili wesołości, która mnie tak wzruszyła do głębi serca; i ucałuję z szacunkiem, gorąco, jego siwą głowę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.