Pamiętnik chłopca/Egzamina

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały lipiec
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
EGZAMINA.
4, wtorek.

Otóż i nareszcie egzamina. Na ulicach w pobliżu szkoły o niczém inném nie słychać; dzieci, ojcowie, matki, nawet niańki, wszyscy tylko o tém mówią: egzamina, stopnie, zadania, promocye u każdego na ustach. Wczoraj rano były wypracowania piśmienne, dziś rachunki. Wzruszającym był widok tych wszystkich rodziców i krewnych, którzy prowadzili dzieci do szkoły, dając im ostatnie rady po drodze, i wielu matek, które aż do samych ławek towarzyszyły synom, aby zobaczyć, czy téż mają oni atrament w kałamarzu, i aby wypróbować, czy pióro jest dobre, i które jeszcze od progu odwracały się, aby powiedziéć:
— Tylko śmiało! Uważnie! Nie zapomnij!
Naszym nauczycielem asystentem był Koatti, ten z czarną brodą, co to głos ma do ryku lwa podobny, a nigdy nie karze nikogo. Były dzieci blade ze strachu. Kiedy nauczyciel rozpieczętował list z zarządu miejskiego i wydobył z koperty zadanie, cisza była taka, iż zdawało się, że każdy oddech w piersiach tamuje. Podyktował zagadnienie głosem donośnym, patrząc to na tego, to na owego z kolei, strasznemi oczami; ale zaraześmy to odgadli, iż gdyby tylko był mógł, podyktowałby nam także i rozwiązanie, abyśmy wszyscy dobre otrzymali stopnie — wielkąby mu to radość sprawiło. Po godzinnéj pracy wielu zaczęło niepokoić się, bo zadanie było trudne. Jeden z chłopców płakał. Krossi pięściami tłukł się w głowę. A niejeden wszakże nic a nic nie był winien temu, że nie umiał rozwiązać zadania, bo wiele z tych biednych dzieci nie miało dość czasu na naukę i było w domu zaniedbanemi przez rodziców. Ale istnym aniołem Opatrzności był dla nich Derossi. I trzeba go było widziéć, jak wszelkich starań dokładał, aby im pomagać, — w jakim był ruchu, na jakie się brał sposoby, żeby im podsunąć, lub pokazać nieznacznie to jakąś liczbę, to jakieś potrzebne do rozwiązania zadania działanie rachunkowe, troskliwy, grzeczny dla każdego, tak, że zdawaćby się mogło, że to on nasz nauczyciel. Również i Garrone, który w arytmetyce jest mocny, pomagał komu tylko mógł, pomógł nawet i Nobisowi, który, znalazłszy się w kłopocie, był uprzejmy dla wszystkich. Stardi przez całą godzinę siedział nieruchomie, z oczami wlepionemi w zadanie, z pięściami przy skroniach, a potém zrobił wszystko w ciągu pięciu minut. Nauczyciel chodził pomiędzy ławkami, mówiąc:
— Tylko spokojnie! Spokojnie! Pomału! Zalecam wam spokój!
A kiedy spostrzegał, że który z uczniów tracił odwagę i ufność w swe siły, wówczas, aby mu dodać otuchy i pobudzić do śmiechu, otwierał usta tak szeroko, jakby go chciał poźrzéć, naśladując lwa. Około jedenastéj, spojrzawszy w dół przez okno, zobaczyłem wielu rodziców i krewnych, którzy przechadzali się niespokojni i niecierpliwi tam i nazad po chodniku; był pomiędzy nimi ojciec Prekossiego, w swéj niebieskiéj bluzie, przed chwilą przybyły z kuźni, jeszcze cały uczerniony od węgli; była matka Krossiego, przekupka warzyw; matka Nellego, czarno jak zawsze ubrana, która nie mogła ustać na jedném miejscu z niepokoju. Przed samém południem przyszedł mój ojciec i podniósł oczy na okna — drogi mój ojciec! O południu wszyscy już skończyli z zadaniem. Jakiż to widok był przy wyjściu! Rodzice i krewni śpieszyli na spotkanie chłopców, aby pytać, przeglądać kajety, porównywać ich pracę z pracami towarzyszy.
— Ile działań? Jakie zadanie? A suma? A odpowiedź? A dziesiętne ułamki?
Wszyscy nauczyciele chodzili spiesznie od jednego do drugiego z pytających, wołani ze wszystkich stron jednocześnie. Mój ojciec wziął mi natychmiast z rąk zadanie, zrobione na brudno jeszcze, z poprawkami i przekasowywaniami, popatrzył i rzekł:
— Dobrze!
Obok nas stał kowal Prekossi, który patrzył również na pracę syna, trochę pomieszany, zakłopotany, bo widocznie czegoś nie mógł zrozumieć. Zwrócił się do mego ojca:
— Czyby pan nie był łaskaw powiedziéć mi sumy?
Mój ojciec liczbę żądaną odczytał. Kowal popatrzył — rozważał coś, nad czemś się namyślał, nad czemś zastanawiał.
— Ależ tak! Ależ dobrze, mój mały! — zawołał naraz z rozpromienioną twarzą.
Ojciec mój i on spojrzeli sobie w oczy, z dobrym uśmiechem, jak dwaj przyjaciele; ojciec mój podał mu rękę, on ją uścisnął. I rozstali się, mówiąc:
— Do widzenia, do egzaminu ustnego.
— Do ustnego, do widzenia.
Oddaliwszy się nieco, usłyszeliśmy jakiś głos nieco fałszywy, ale wesoły; obejrzeliśmy się obaj: to kowal śpiewał sobie jakąś piosenkę.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.