Pamiętnik chłopca/Poezya
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik chłopca |
Podtytuł | Książka dla dzieci |
Wydawca | Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki |
Data wyd. | 1890 |
Druk | Emil Skiwski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Maria Obrąpalska |
Tytuł orygin. | Cuore |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały maj Cały tekst |
Indeks stron |
Zaczynasz rozumiéć poezyę szkoły, Henryku; ale szkołę na teraz widzisz tylko wewnątrz; wyda ci się ona jeszcze o wiele piękniejszą, jeszcze bardziéj pełną poezyi, po latach trzydziestu, kiedy do niéj przyprowadzisz swych synów i będziesz ją widział z zewnątrz, jak ja dzisiaj. Czekając na wyjście uczniów, ja przechadzam się po cichych ulicach, dokoła gmachu szkolnego, i ucha nadstawiam, zbliżając się do okien na dole, zasłoniętych firankami. Z jednego okna dochodzi mnie głos nauczycielki, która mówi: „Ach! cóż to za t! Nieładnie, moje dziecko! I cóżby na to twój ojciec powiedział?“ W oknie sąsiedniém słychać gruby głos nauczyciela, który dyktuje: „Kupił pięćdziesiąt metrów tkaniny wełnianéj po cztery liry i pięćdziesiąt centesimów za metr... odprzedał...“ Nieco daléj nauczycielka o czerwoném piórku czyta: „Wówczas Piotr Mikka z zapalonym lontem...“ Z klasy sąsiedniéj słychać jakby szczebiotanie stu ptasząt — to znaczy, że nauczyciel wyszedł na chwilę. Idę naprzód i na rogu, zaraz przy pierwszém oknie, dochodzi mnie płacz jakiegoś ucznia, oraz głos nauczycielki, która napomina go, czy też pociesza. Z innych okien dolatują do moich uszu wierszyki, imiona wielkich i zacnych ludzi, urywki zdań, które zalecają cnotę, miłość, męztwo. Potém nastają chwile ciszy, tak, iż rzecby można, że gmach cały pusty, i zdaje się niepodobieństwem, aby w nim, tam w środku, było sześciuset chłopców; potem dają się słyszeć wybuchy hałaśliwéj wesołości, wywołane przez żart jakiegoś nauczyciela w dobrem usposobieniu. A ludzie przechodzący ulicą zatrzymują się, aby słuchać, i wszyscy obdarzają przychylném spojrzeniem ten gmach, który mieści w sobie tyle młodości i tyle nadziei. Potém słychać naraz głuchy hałas, zamykanie głośne tek i książek, suwanie nogami, gwar, szerzący się z klasy do klasy i z dołu na górę, jak przy rozchodzeniu się niespodzianéj dobréj nowiny: to woźny chodzi z oznajmieniem, że lekcye skończone. I na ten hałas tłum kobiet, mężczyzn, młodych dziewcząt, staruszek, wyrostków, ciśnie się do drzwi po obu stronach, czekając na synów, braci, wnuków; podczas gdy z klas wypadają całą falą do wielkiéj sieni chłopcy mali, aby nakładać paltociki i czapki, robiąc z nich przy téj sposobności na podłodze chaos nieopisany, ciskając je na wszystkie strony, skacząc, i uwijając się i goniąc się wzajemnie, nim wreszcie woźny w to się nie wda i nie zrobi porządku. I nareszcie wychodzą w długich szeregach, stukając nogami. I wówczas z ust rodziców i krewnych zaczyna się sypać cały grad zapytań: „Umiałeś lekcye? Wypracowanie masz? Jakże lekcye na jutro? Kiedy miesięczny egzamin?“ I nawet takie biedne mamy, które nie umieją czytać, otwierają kajety, oglądają zadania rachunkowe, pytają o stopnie. „Tylko osiem? Dziewięć z pochwalą? Dziewięć za lekcye?“ I cieszą się, i niepokoją, i zapytują nauczycieli i mówią o programie egzaminów. Jakże to wszystko jest piękne, jak wielkie i jakaż to olbrzymia obietnica dla świata!