Pamiętnik chłopca/Rodzice i krewni uczniów

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały marzec
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
RODZICE I KREWNI UCZNIÓW.
6, poniedziałek.

Dziś gruby tato Stardi oczekiwał na syna, z obawy, aby nie spotkał Frantiego po raz drugi; ale, jak powiadają, Franti już nie przyjdzie, bo go wsadzą do więzienia. Było dużo krewnych i rodziców dziś rano. Był pomiędzy innymi kupiec drzewa, ojciec Korettiego, istny portret syna, zwinny, wesoły, z ostremi wąsikami i dwubarwną wstążką medalu w dziurce od guzika surduta. Ja znam już z widzenia niemal wszystkich krewnych i rodziców naszych chłopców.
Jest tam jedna babunia, zgarbiona, w białym czepeczku, która, czy to deszcz, czy śnieg pada, czy burza na dworze, przychodzi zawsze cztery razy dziennie, przyprowadzając i odprowadzając wnuczka z pierwszej klasy, i zdejmuje i wkłada mu płaszczyk, poprawia krawat, otrzepuje go z kurzu i śniegu, włosy mu przygładza, przegląda jego kajety: i zaraz to znać po niéj, że nie ma innej myśli, że nic śliczniejszego nie widzi na świecie nad swojego wnusia. Często również przychodzi kapitan artyleryi, ojciec Robettiego, tego, co chodzi na kulach, co to dziecko z pod kół omnibusu wychwycił; a ponieważ wszyscy towarzysze jego syna, przechodząc obok niego, serdecznie go pozdrawiają, on wszystkim pozdrowienie oddaje najgrzeczniej, czasem pogłaska którego — i nie było wypadku, aby choć o jednym zapomniał; każdemu się ukłoni, a im kto uboższy i biedniéj ubrany, tem jest dlań bardziéj uprzejmy, tém milszy. Czasami jednak smutne rzeczy widzimy: Pewien pan, który już przeszło od miesiąca nie przychodził, bo mu umarł jeden z dwóch synów — i służącą przysyłał po drugiego, wczoraj przyszedł sam po raz pierwszy, a ujrzawszy znów klasę i towarzyszy swego zmarłego biedaczka, uciekł do kąta i wybuchnął łkaniem, zakrywszy sobie twarz obu rękami, aż dyrektor wziął go za ramię i zaprowadził do swego biura.
Są tu tacy pomiędzy ojcami i matkami uczniów, którzy znają po imieniu wszystkich towarzyszy swych dzieci. Są dziewczynki ze szkół poblizkich, uczniowie gimnazyów, którzy przychodzą codzień czekać na braciszków. Jest jeden pan stary, który był pułkownikiem i który, kiedy jaki chłopak zgubi przypadkiem kajet lub pióro na ulicy, zaraz je podnosi i oddaje właścicielowi. Przychodzą również panie pięknie ubrane, które rozmawiają o rzeczach dotyczących szkoły z innemi kobietami, choć tamte mają chustki na głowie i koszyki na ręku, i mówią:
— Ach! cóż to za trudne zadanie arytmetyczne dziś było!
Albo:
— Dziś rano ta lekcya gramatyki zdawała się tak długą!
A kiedy który uczeń zachoruje, wszyscy to wiedzą zaraz; kiedy który ma się lepiéj, wszyscy się cieszą. I właśnie dzisiejszego rana panie, panowie, robotnicy i wyrobnice otaczali kołem matkę Krossiego, handlarkę jarzyn, pytając ją, jak się ma biedny chłopczyna z pierwszéj klasy, towarzysz mego brata, który mieszka w tym samym domu co i ona, w podwórzu, i jest niebezpiecznie chory. Zdaje się, że szkoła równa wszystkie stany, że wszystkich czyni przyjaciółmi.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.