Pamiętnik chłopca/Szkoły wieczorne

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund de Amicis
Tytuł Pamiętnik chłopca
Podtytuł Książka dla dzieci
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego i Spółki
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Obrąpalska
Tytuł orygin. Cuore
Źródło Skany na Commons
Inne Cały marzec
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
SZKOŁY WIECZORNE.
2, czwartek.

Mój ojciec zaprowadził mnie wczoraj do szkoły wieczornéj naszego wydziału Boretti; gdyśmy tam przyszli, była już cała oświetlona, robotnicy zaczynali się zbierać. Zastaliśmy dyrektora i nauczycieli bardzo wzburzonych i rozgniewanych, bo właśnie przed chwilą kamień ciśnięty z ulicy rozbił szyby w jedném oknie: woźny, wypadłszy na ulicę, złapał był za kark pewnego chłopca, który właśnie przechodził; lecz wówczas zjawił się Stardi, który mieszka naprzeciwko szkoły, i powiedział:
— To nie on zrobił; widziałem wszystko na własne oczy; to Franti cisnął kamień i zawołał do mnie: „Biada ci, jeśli powiesz!“ ale ja się tam nie boję.
Dyrektor powiedział, że Franti będzie wypędzony ze szkoły na zawsze. Tymczasem całą, uwagę zwróciłem na robotników, którzy wchodzili po trzech razem, a których już było przeszło dwustu. Jakaż to rzecz piękna taka szkoła wieczorna! Po raz pierwszy ją widziałem. Byli tam chłopcy, z których najmłodsi mieli lat dwanaście, byli i wyrostki, którym się już wysypywał zarost, byli i mężczyźni z dużemi brodami, którzy wracali z roboty, niosąc kajety i książki; byli stolarze, tracze, palacze z twarzą czarną od węgla, murarze z rękami białemi od wapna, czeladnicy piekarscy z umączonemi włosami; w powietrzu rozchodziła się ostra woń lakierów, skór, smoły, oleju, zapachy wszelkich rzemiosł. Wszedł również oddział robotników artyleryjskich, ubranych jak żołnierze, prowadzonych przez kaprala.
Wszyscy szybko wsuwali się w ławki, wyjmowali deseczkę dolną, na któréj my nogi stawiamy, i zaraz pochylali się nad robotą. Niektórzy szli do nauczyciela z otwartemi kajetami, prosząc go o objaśnienia. Spostrzegłem tego młodego, wytwornie ubranego nauczyciela, co to go zowią „adwokacik;“ otaczało go trzech czy czterech robotników, a on im robił jakieś poprawki piórem w kajetach; zobaczyłem również i tego drugiego, kulawego nauczyciela — śmiał się z jakimś farbiarzem, który mu przyniósł kajet cały powalany niebieską i czerwoną farbą. A był także i mój nauczyciel, który już jest zdrów i jutro powróci do szkoły.
Drzwi do klas były otwarte. Zdziwiłem się niezmiernie, gdy się rozpoczęły lekcye, widząc z jaką uwagą, oczu z nauczyciela nie spuszczając, słuchali. A jednak większa ich część — jak powiedział dyrektor, — aby się nie spóźnić, nawet nie wstępowała do domu na wieczorny posiłek i była głodna. Małych jednak po półgodzinnéj lekcyi zaczynał sen morzyć, odganiali go jak mogli, lecz niejeden usypiał na dobre i nauczyciel go budził, łechcąc piórem po uchu. Ale dorośli nie spali bynajmniéj, — siedzieli, słuchając lekcyi uważnie, żaden ani mrugnął; a mnie tak się dziwnie zdawało widzieć wszystkich tych brodaczy w naszych ławkach.
Weszliśmy również na piętro, na górę, a ja pobiegłem do drzwi mojéj klasy i zobaczyłem na mojém miejscu człowieka z wielkiemi wąsami, z ręką obwiązaną, który ją może sobie skaleczył przy jakiéj maszynie, a pomimo to pisał, choć z trudnością, powoli, powoli. Ale co mi się podobało najbardziéj, to to, żem spostrzegł na miejscu murarczuka, właśnie na téj saméj ławce i w tym samym kąciku, jego ojca, tego murarza wielkiego jak olbrzym, który siedział tam skurczony i zgięty, bo mu było za ciasno, z brodą podpartą dłonią, z oczami na książce, cały zatopiony w nauce. I nie był to wcale traf żaden, gdyż zaraz pierwszego wieczora, przyszedłszy do szkoły, ów murarz powiedział do dyrektora:
— Panie dyrektorze, niech mi pan zrobi tę przyjemność i pozwoli siedzieć na miejscu „mego zajęczego pyszczka“ — bo tak zawsze nazywa swego synala od téj jego śmiesznéj minki.
Mój ojciec zabawił tam ze mną aż do końca lekcyi, a wyszedłszy na ulicę, zobaczyliśmy wiele kobiet z dziećmi na ręku, które oczekiwały na mężów, a przy wyjściu robiły taką zamianę: robotnikom oddawały dzieci, a same brały kajety i książki — i tak już razem szli do domu. Ulica na czas pewien napełniła się ludźmi i gwarem. Potem wszystko ucichło i spostrzegliśmy tylko długą i znużoną postać dyrektora, który się oddalał.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edmondo De Amicis i tłumacza: Maria Obrąpalska.