Pamiętnik dr Cz. Gawareckiego/Dlaczego?...
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
Przynoszą chłopaka lat dwudziestu. Budowa atlety. Blady jak płótno, silnie skrwawiony, osłabiony, nawpół omdlały. Oczy bez blasku.
Stopa omotana w ociekające krwią szmaty. Cud, że nie skrwawił się śmiertelnie.
Wypadek.
Rentgenogram wykazuje zmiażdżenie śródstopia i palców.
Amputacja.
Gojenie idzie szybko. Organizm młody i silny. Przed zakażeniem w czasie wypadku uchroniła obficie wylewająca się i opłukująca ranę krew. Chirurgia zrobiła swoje.
Wypisany.
Bolą go jeszcze palce, których już nie ma. Blady. No, ale utraconą krew musi już sam sobie odtworzyć. O rekonwalescencji i protezie nikt nawet nie pomyśli. Wyrobnik. Żyje z dnia na dzień. Wynajmuje się do pracy doraźnie. Naturalnie, że nie ubezpieczony.
Szpital zrobił swoje. Okaleczony, osłabiony poszedł. Dokąd? Kto da jeść wyrobnikowi przybłędzie?
Po paru dniach zgłasza się do szpitala. Zgłodniały, zbiedzony. Twarz zapadnięta. Z kikuta sączy się ropa. Stwierdzamy rozdrapanie i świadome celowe uszkodzenie blizny. Badanie rentgenologiczne wykazuje, że kości nie ropieją. Chirurg irytuje się na „magika“ za podrywanie reputacji szpitala. Chłopak milczy. Twarz ani drgnie. Wyraz kamienny. Uchwyciłem w jego oczach tajone błyski ironii i bezdennego zamknięcia się w sobie. Promieniuje z niego jakaś niezwykła moc, coś groźnego, wprost wrogiego.
Po paru dniach ranka zagojona.
Wypisany.
W dwie godziny po jego wyjściu ze szpitala powiadamia telefonicznie policja, że popełnił samobójstwo, rzucając się pod pociąg.
Cóż miał począć? Gdzie mógłby oprzeć głowę i czym wypełnić żołądek?. Kraść?... Albo nie chciał, albo nie miał na to siły. Pracować?... Któżby zatrudnił takiego skrwawieńca, co ledwie powłóczy nogami.
Leży cicho, nie protestuje zagrzebany w ziemi. Gnije młody okaz rasy polskiej. Parę osób, które znały tę historię, zapomniało o niej nim zdążyło zajść słońce. Wypadek przecież taki codzienny, z rubryki pisanej drobnymi literami w gazetach.
Istnieje ustawodawstwo zabezpieczające tylko niektórym grupom pracowników najemnych pomoc na wypadek choroby lub niezdolności do pracy. Ale czy przestrzega nawet tych ograniczonych ustaw drobny „chlebodawca“? Czy honorują je nawet wielkie instytucje? Cóż może znaczyć tragedia człowieka wobec cynizmu zysku choćby doraźnego?
Czym jest ustawa, gdy ludzie ją sabotują? Czym jest norma prawna, gdy ludzie nie uznają norm moralnych?
— Papierem kancelaryjnym.
Krzywdzony, gnieciony i dręczony ciężarem nieszczęść mały człowieczek nie wytacza procesów możnym chlebodawcom, lub ich pełnomocnikom.
Dlaczego?...