Pamiętnik dr S. Giebockiego/Wstęp

<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Giebocki
Tytuł Pamiętnik
Pochodzenie Pamiętniki lekarzy
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


„Zatem trzeba będzie zostawić na później plany osiedlania się w dużym mieście jako lekarz specjalista“. Do takiego wniosku doszedłem pewnego wiosennego wieczoru, po dokładnym rozważeniu możliwości i szans powodzenia praktyki lekarskiej, jakie dawało miasto. Mając 25 lat nie można zdobyć powodzenia jako specjalista w wielkim mieście, można natomiast z powodzeniem próbować powodzenia w ciężkich warunkach praktyki małomiasteczkowej lub wiejskiej.
Zacząłem więc rozglądać się za miejscem, gdzie mógłbym postawić pierwsze kroki swej samodzielnej praktyki lekarskiej. Nieodzownym warunkiem możliwości praktyki było uzyskanie praktyki Kasy Chorych, która to praktyka dawała podstawę do odpowiedniej egzystencji. Zwróciłem wówczas uwagę na małe miasto powiatowe, gdzie był tylko jeden lekarz, jednocząc w swym ręku wszystkie możliwe funkcje, od lekarza powiatowego, poprzez dyrektora szpitala, aż do lekarza Kasy Chorych i wolnopraktykującego.
Udałem się więc do Kasy Chorych, gdzie dyrektor, miły i poczciwy człowiek, otwarcie poinformował mnie, że chętnie zatrudni mnie jako lekarza kasowego, ale nie w mieście powiatowym, lecz w pobliskim miasteczku, gdzie przez parę lat będę mógł praktykować jako jedyny lekarz, gdyż dwaj lekarze dotychczas tam praktykujący będą przeniesieni na inne placówki.
Poza tym jeden jeszcze warunek: okres próby!
Postawiłem kontrwarunek: — Godzę się na okres próbny, lecz o ewentl. zwolnieniu mnie zadecyduje nie widzimisię tego lub innego kacyka prowincjonalnego, lecz Związek Lekarzy i to wtedy, gdyby Kasa przedłożyła dokumenty lekkomyślnego szafowania przeze mnie funduszami Kasy.
Pozostawały teraz sprawy inne. Tak więc, sprawa przysposobienia naukowego i praktycznego do samodzielnej praktyki w małym miasteczku — gdzie byłem zdany wyłącznie na siebie i swoje wiadomości. Skończyłem najmłodszy z uniwersytetów — wszechnicę Poznańską, co prawda z jak najlepszym wynikiem wszystkich egzaminów, praktykowałem kilka miesięcy w jednym w najlepszych szpitali ziem zachodnich.
A teraz nie mniej ważna sprawa: zżycia się ze społeczeństwem, wśród którego miałem odtąd pozostać. Urodziłem się w innej dzielnicy. Z Wielkopolską, a raczej z wielkopolanami zetknąłem się w czasie służby wojskowej, mianowicie pełniłem służbę w kompanii łączności w garnizonie miasta rodzinnego. W przejeździe stanęła w naszych koszarach kompania wielkopolska, udająca się na front.
W czasie kilkudniowego postoju zachorowało kilku szeregowych z tej kompanii i trzeba było na miejsce ich uzupełniać kilku innych. Co prawda opowiadano u nas straszne rzeczy o wielkopolanach, przedstawiono ich jako gburów, niekulturalnych itp., ale bądź co bądź wejście do tej kompanii było jedyną możliwością wydostania się z garnizonu — więc nie namyślając się długo — na pytanie szefa kompanii, kto ma jechać z poznaniakami w pole — od razu się zameldowałem i włączony zostałem do tych strasznych jakoby ludzi. I tu doznałem przyjemnego rozczarowania. Okazało się, że pod szorstką może powłoką kryją się przeważnie złote serca, podoficerowie nie spoglądali na nas jak na istoty podrzędne, lecz szczerze opiekowali się podwładnymi, przyjaźniąc się zresztą z nami po służbie. Jednego wymagano od nas, porządku i karności, czemu się zresztą chętnie poddawaliśmy. Toteż, gdy po ukończonej wojnie miałem zapisać się na uniwersytet — to nie namyślałem się zbyt długo, lecz wybrałem Poznań, wiedząc, że mimo niekorzystych może pozorów, tu czuć się będę najlepiej. I nie zawiodłem się — mimo okrzyczanej dzielnicowości wielkopolan, gdy się bliżej z nimi zetknąłem, okazywali mi wiele dowodów życzliwości i poparcia. Dlatego też, gdy po odbytych studiach miałem się osiedlić na ziemi wielkopolskiej, nie wątpiłem, że potrafię zżyć się w nowym środowisku, tak jak zżyłem się z wielkopolanami w wojsku lub podczas studiów.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Giebocki.