Pamiętnik dr S. Skopińskiej/Wdzięczna staruszka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Sabina Skopińska
Tytuł Pamiętnik
Pochodzenie Pamiętniki lekarzy
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Wdzięczna staruszka.

Nie było dnia w lutym, marcu i kwietniu 1936 roku, abym się nie musiała wdrapywać na trzecie piętro pewnego domu, odwiedzając staruszkę chorą na odoskrzelowe zapalenie płuc i na zapalenie nerek. Chora miała lat 76. Wypadek ten ciekawił mnie z punktu widzenia lekarskiego. Uwzięłam się, by utrzymać starowinę przy życiu. Dwa razy dziennie przychodziła felczerka, by robić zastrzyki i przepłókiwać pęcherz. Odwiedzał też chorą na moją prośbę specjalista-urolog. Zapalenie płuc miało trzykrotne nawroty. Wreszcie na Wielkanoc chora zaczęła wracać do zdrowia. Nie pamiętam, ile analiz moczu wykonało laboratorium Ubezpieczalni Społecznej, ale ostatnia analiza wykazywała, że proces zapalny nerek i pęcherza ustępuje. Zapalenie płuc już przedtem ustąpiło.
Staruszka była dość inteligentną kobietą. Stale czytała różne książki. Syn jej był ślusarzem w państwowej fabryce aeroplanów. Synowa była dobrą gospodynią i dbała bardzo o teściową. Na zbliżającą się Wielkanoc napiekła dużo ciasta i przygotowała różne mięsiwa.
— No, — myślałam sobie, patrząc na te wielkanocne przygotowania — teraz tylko trzeba, żeby staruszka najadła się szynki lub poszła do kościoła. Praca trzech miesięcy runie w gruzy. Ostrzegałam jak mogłam. Usłuchano mnie. Chora była wstrzemięźliwa, nie jadła święconego, lecz po świętach przyszła, abym podpisała jej jeden papier.
— O co chodzi? — pytam.
— Napisałam podziękowanie dla Świętej Tereski z Różami za cudowne ocalenie, ale ksiądz nie chce tego umieścić w „Rycerzu Niepokalanej“ bez zaświadczenia lekarskiego, stwierdzającego na jaką chorobę byłam chora. Nikt mnie nie wierzy, że w moim wieku chorując na zapalenie płuc i nerek, można wyzdrowieć. Jak się ludzie o tym dowiedzą; to będą jeszcze goręcej czcili Święta Tereskę z Różami.
Odpowiednie zaświadczenie napisałam. A staruszka mnie na ulicy nie poznaje. Widziałam ją wczoraj.


∗             ∗

Jakże ciężki jest los ludzi starych, skazanych na dozgonne bytowania na łasce niekochających dzieci lub zięcia. Ileż takich starców leczyłam. I przedłużałam im życie. Trochę digitalis, trochę zastrzyków, kamfory i starcy wracają do swej wegetacji.
Mieszkają ci starcy, o ile jest jedna izba, to razem z dziećmi i wnukami, to w kuchni.. Zawsze śpią w kuchni. Ileż się nasłuchałam skarg obustronnych.
— I po co myśmy to brali? — mówiło do mnie synowa chorej, kiedy zalecałam, aby chora, leżąca w łóżku przy kuchni, — nic nie robiła przez pewien czas ze względu na zły stan zdrowia. — Myśleliśmy, że zamiast płacić służącej, lepiej wziąć swojego i dać pożywienie. Tymczasem nie ma z tego żadnej korzyści!!
A staruszka rozpacza: — Każą mi obiad gotować, iść na targ, a ja nie mam siły. Co ze mną będzie? Jakże dobrym środkiem jest digitalis!
Moi staruszkowie, po zawezwaniu księdza, po spowiedzi i namaszczeniu Olejami Świętymi, wracali do zdrowia, wypiwszy parę butelek lekarstwa. Powrót do zdrowia tych staruszków nie byt bynajmniej radosnym faktem dla pozostałej rodziny.
Kiedyś specjalista urolog przekazał jedną chorą do szpitala, ze względu na zupełnie nietrzymanie moczu z powodu zapalenia pęcherza. Z chorej wszystko wyciekało. Wokół chorej panował niemożliwy zaduch.
Po trzech miesiącach, czyli po wyczerpaniu prawa do świadczeń, chora staruszka wróciła do domu. Synowa jej przyszła do mnie prawie, że z pretensją.
— Co my teraz zrobimy z tą starą? Ubezpieczalnia nie chce jej trzymać dłużej w szpitalu, a w domu napewno jej choroba się wróci. Znów będzie pod siebie robić.
Zadaję pytanie: — A jak za trzydzieści lat pani będzie w podobnym położeniu, to co z panią mają zrobić pani dzieci?
Pacjentka wychodzi oburzona: — Przyszłam po radę, nie po morały!
Pamiętam innego starca. Może lat 70. Żona jego o 25 lat młodsza jest sprzątaczką w pewnej instytucji. Utrzymuje męża.
Kobieta, muszę przyznać, zupełnie inaczej odnosiła się do swego męża-starca, który mógł być śmiało jej ojcem, niż dzieci do swoich starych rodziców. Szewc chorował na starcze zapalenie płuc. Zawezwano mnie właściwie dopiero po chorobie, gdyż poprzednio pacjent nie miał jeszcze prawa się leczyć, ponieważ nie upłynął jeszcze ustawowy termin ubezpieczenia go jako członka rodziny. Sprzątaczka wzywała mnie często do chorego, który cierpiał na znaczne osłabienie mięśnia sercowego. Najprzeróżniejsze zastrzyki stosowane w mieszkaniu pacjenta przez felczerki Ubezpieczalni Społecznej zrobiły swoje.
Wreszcie owe małżeństwo przyszło do mnie osobiście. Ona ubrana bardzo elegancko, wyglądała na lat 40 pomimo szóstego krzyżyka, a on zgarbiony starzec. Przyszli podziękować za opiekę i leczenie. Wyglądali obydwoje odświętnie. Widocznie jego powrót do zdrowia nie był taką tragedia dla rodziny, jak to miało miejsce w opisywanych poprzednio wypadkach.
Pamiętam też inną staruszkę, która zamęczała mnie ciągle różnego rodzaju pytaniami. Miała polipa na błonie śluzowej pęcherza i leczyła się u urologa. Była na utrzymaniu syna, który widocznie dbał o matkę, bo stale słyszałam pytania rzucane w chełpliwej formie:
— Syn kupił mi pół kilo bananów, proszę pani doktór, czy mogę je zjeść?
— A czy mogę jeść kaszkę?
— A czy ryba nie będzie za ciężka na mój żołądek? Syn kupił mi dziś świeżą rybę.
Staruszka opowiadała, że lekarze w ambulatorium, robiący jej zabiegi przyżegania owego polipa w pęcherzu, są dla niej niegrzeczni, bo nie chcą odpowiadać na te wszystkie pytania i kierują ją do lekarza domowego.
Niech i tak będzie! Staruszka była nadzwyczaj sympatyczna, więc nic nie mówiłam. Niech się pyta, niech wraca trzykrotnie z zapytaniem, czy może jeść świeżutka sałatę, bo jej syn właśnie to kupił — myślałam sobie. Miałam wyrozumiałość dla jej zdziecinnienia.
Na ogół staruszkowie chwalą Ubezpieczalnię, bo co by z nimi było? Przecież dzieci nie są w stanie stosować tak długo i tak nowoczesnego leczenia. Kiedyś zawezwano mnie do pewnej staruszki „prywatnie“ Córka jej z góry zapowiedziała, że wzywa mnie po to, żebym wkrótce po wizycie mogła wypełnić świadectwo zgonu. Zrobiłam zastrzyk nasercowy i zapisałam lekarstwo półprzytomnej 82-letniej starowince. Dopiero po 11-tu dniach, „kochająca“ córka zgłosiła się do mnie po świadectwo śmierci. W trakcie rozmowy przegadała się, że lekarstwo matce tak zaczęło pomagać, iż odzyskała przytomność i ponownie kazała mnie wezwać, lecz oni nie mogli już kupić drugiej butelki lekarstwa, ani też prosić mnie o poradę. Do Ubezpieczalni nie należeli.


∗             ∗

Spotkałam się z wypadkiem, gdy pewna stara kobieta, żona robotnika, miała od 20 lat guz na jajniku. Mąż nie pozwolił żonie za żadne skarby iść na operację. Tymczasem w 65 roku życia guz u chorej zaczął się powiększać z powodu płynu, który się w nim zbierał. O operacji w tym wieku nie było mowy. Zresztą małżonkowie bynajmnej nie zmienili swych poglądów na „krajanie“ i szpital. Chora nie chciała iść do żadnego szpitala i wolała leżeć w domu. Mieszkała na piątym piętrze w kamienicy na przeciwko mnie.
Ginekolog nic więcej nie miał do powiedzenia. Zdawało się w końcu, że chorą guz, jak to się mówi „zadusi“. Poprosiłam więc kolegę chirurga, aby przez powłoki brzuszne wypuścił płyn. Sąsiadka opowiadała mi potem z przejęciem, że jej pan doktór wypuścił pół wiadra wody z brzucha.
Kiedy płyn ponownie zaczął się zbierać, chirurg ponowił swój zabieg tak, że w krótkim stosunkowo okresie czasu dokonał zdaje się sześciokrotnie tego zabiegu. Trwało to już 7 miesięcy. Po wypuszczeniu płynu, chora nawet trochę wstawała. Te 7 miesięcy życia na pewno było jej podarowane przez sztukę lekarską w prezencie. Tylko czy jej mąż, stary robotnik, po 30 latach pracy, mógłby sobie pozwolić na tego rodzaju leczenie chirurgiczne, gdyby nie należał do Ubezpieczalni?



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Sabina Różycka.