Pamiętnik dr S. Skopińskiej/Zwierzenia małżeńskie
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik |
Pochodzenie | Pamiętniki lekarzy |
Wydawca | Wydawnictwo Zakładu Ubezpieczeń Społecznych |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Gospodarcza Władysław Nowakowski i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały pamiętnik Cały zbiór |
Indeks stron |
Lekarz zawsze jest predestynowany do słuchania zwierzeń swoich pacjentów na tematy małżeńskie. Chwilami wydaje mi się, że niepopularność lekarzy Ubezpieczalni w tym również ma swoje powody, że nie mogą oni, mając zbyt ograniczony czas, wysłuchiwać różnego rodzaju skarg żon na mężów i odwrotnie. Zdając sobie z tego sprawę, w miarę możności poruszam ten temat, szczególnie o ile pacjentka lub pacjent cierpią na jakieś wyraźnie niesprecyzowane dolegliwości. Z inteligencją zawsze się jakoś dogadywałam i pomagałam, stosując w pewnych dawkach psychoanalizę. Trudniej natomiast o wiele jest dojść do porozumienia z kobietami prostymi, cierpiącymi na neurastenię seksualną. Jedna z takich pacjentek wyraźnie mi oświadczyła.
— Napewno byłoby lepiej, jakby mnie zbadał „mężczyzna“.
— Z tego rodzaju dolegliwościami nie powinna się pani zgłaszać do Ubezpieczalni — odpowiedziałam jej krótko.
Zupełnie inna sprawa z inteligencją. Przyszła raz do mnie pewna pani, która rok przedtem wyszła za mąż. Był to początek lata i na szczęście, mając mało pacjentów, mogłam sobie uciąć rozmówkę z chorą w swoim gabinecie. Po zbadaniu, stwierdziłam u pacjentki tylko znaczne osłabienie i wyczerpanie. W trakcie badania chora zaczęła płakać.
— Co się pani stało? — zapytałam, współczując.
— Ach, mam takiego niedobrego męża — rozpoczęła chora, a łzy kapały jej po palcach, w których trzymała mokrą od łez chusteczkę. Rozpoczęło się opowiadanie.
Wyszła za mąż za wdowca, który ma troje dzieci, już starsze, bo od 18 do 22 lat. Przed trzema miesiącami urodził jej się synek, którego kocha nad życie. Wszystko przy nim sama robi i nie pozwoli dotknąć się go obcemu. Mąż tymczasem nie okazuje jej najmniejszego zainteresowania. Chce sam wyjechać na wakacje, by odpocząć. Chora była dawniej instruktorką rolną i dobrze zarabiała. Teraz wzięłaby się natychmiast do pracy, ale nie ma przy kim dziecka zostawić.
— A czy pani mąż nie pomyślał o tym, że i pani powinna na lato wyjechać z dzieckiem?
— Ależ tak. On nawet każe mi wyjechać z dzieckiem do krewnych na wieś, ale o nowej posadzie dla mnie nie chce myśleć.
Pomyślałam chwilę nad tym i następnie poczęłam tłumaczyć jak mogłam najłagodniej:
— W tej całej sprawie, niestety muszę przyznać rację pani mężowi. Przypuszczam, że pani nie posądzi mnie, że chcę źle pani poradzić, ale wyobrażam sobie, że u państwa istnieją następujące warunki. Mąż pąni jest dość wysokim urzędnikiem. Zapewne ma męczącą i denerwującą pracę. Pani i dziecko wymagają spokoju, ale i mąż też wymaga odpoczynku. Zapewne pani mąż choruje na wątrobę.
Chora kiwnęła głową potakująco. (Gdzie się ja też tego jasnowidztwa nauczyłam!).
— A więc widzi pani — ciągnęłam dalej — mąż zapewne chce przeprowadzić kurację. Zaklinam panią na wszystko, niech pani przestanie płakać. To tak psuje cerę. Niech pani wyjedzie sama z dzieckiem na wieś i tam się wzmocni i uspokoi. Po powrocie, gdy będzie pani zdrowa, a dziecku nic nie będzie dolegać, to może pani sobie poszukać pracy zarobkowej. A do dziecka zgodzić nianię. Będzie pani ładnie wyglądać i napewno mąż stanie się wtedy inny. Mężczyźni nie lubią cichej beznadziejnej rezygnacji. Niech pani będzie więcej energiczna i radzę pokazywać mężowi twarz zawsze uśmiechniętą.
Chora popatrzyła zdziwiona, a nawet urażona trochę:
— Ja mam zabiegać o jego względy?
— A dlaczego ma on zabiegać o pani względy? Aby żądać coś od kogoś, trzeba też coś wzamian dawać. Mężowi powinno być dobrze w pani towarzystwie. Proszę o tym też pomyśleć. Ale przede wszystkim — to, co mówię jest podyktowane największą sympatią dla pani. Życzę pani jak najlepiej. Niech się pani na mnie nie gniewa.
Rozstałyśmy się w zgodzie i wzajemnej sympatii — wiem, że wyjechała na wieś z dzieckiem.
Co się z chorą dalej stało, nie mogłam się dowiedzieć, bo chorą przeniesiono do innego lekarza domowego, mnie dając inny rejon.
∗
∗ ∗ |
Wracając do domu o godz. 10-ej ujrzałam tłum ludzi przed bramą obok kamienicy, w której mieszkam. Przed domem stała karetka Pogotowia. Słychać było zewsząd wymysły kobiet i krzyki.
— Ty, łobuzie! To twoja kochanka!
Następnego dnia rano zawezwano mnie do kamienicy, przed którą wieczorem było zbiegowisko. W łóżku leżała chora kobieta, o dość ujmującej powierzchowności i delikatnym obejściu. Miała atak kamicy żółciowej. Wczoraj wzywała Pogotowie, które dało jej zastrzyk, a dziś wzywa lekarza domowego, bo chce się dalej leczyć. Była to Rosjanka, starsza od swego męża o 5 lat. Mąż zdradzał ją systematycznie. Właśnie, gdy poprzedniego dnia wieczorem wróciła do domu, przyłapała męża na zdradzie. Kochankę przepędziła, ale po awanturze rozchorowała się.
Istotnie stwierdziłam powiększenie wątroby, zaleciłam więc spokój i zapisałam lekarstwa.
— Pani doktór, niech pani powie mojemu mężowi, że on mnie zabija swoim postępowaniem — prosiła chora.
— Ależ, dobrze, powiem. Tylko niech pani poprosi męża, żeby do mnie przyszedł.
I rzeczywiście następnego dnia, zjawił się u mnie młody, nadzwyczaj przystojny mężczyzna. Brunet, oczy niebieskie, duże, czarne krótko przystrzyżone wąsy. Wyobraziłam sobie od razu, jakie spustoszenie musi czynić w serduszkach mieszkanek Powiśla ten tryskający energią donżuan. Ze współczuciem pomyślałam wówczas o owej Rosjance.
Cóż miałam powiedzieć niewiernemu? Wytłumaczyłam mu jak mogłam najdyskretniej, że jego żona bardzo go kocha, że jego zdrady odbijają się bardzo ujemnie na jej zdrowiu. Mówiłam, ale patrząc się na Adonisa, nie bardzo mi się chciało wierzyć w siłę moich argumentów. Tymczasem o dziwo, awantury pod 102 skończyły się. Rosjanka przyszła sama podziękować za nawrócenie męża.
— Teraz to ja wydaję obiady dla biednych dzieci. Całe dnie pracuję w szkole. Wzięłam też dziewczynkę na wychowanie, a mąż się już uspokoił. Cóż, kiedy mam znów ciężkie zmartwienie. Chyba się już z tej wątroby nie wyleczę. Brata mi przed dziesięcioma dniami bolszewicy rozstrzelali, dostałam list od bratowej, przyszedł z Baranowicz. Kto go wrzucił w Baranowiczach, nie wiadomo. A wujka mojego, to czytałam w gazetach, że rozstrzelali na Syberii pół roku temu.
— Myślałam, że w Rosji to tylko rozstrzeliwują jakieś wysoko postawione osobistości — mówię. — Cóż robili pani, brat i wujek?
— Nic. Mieli gospodarstwo i z tego żyli. Pięć lat temu przesiedlono ich na Syberię, a teraz dziesięć dni temu brata rozstrzelano. Bratowa pisze, że została na łasce Boskiej z czworgiem dzieci. Myślę, że już chyba lepiej mieć takiego męża, jak ja mam, takiego „przyjaciela“, co to, wie pani doktór, niż mieszkać w Rosji.
— Zapewne — westchnęłam. I pomyślałam sobie: „Czy jest takie zjawisko na globie ziemskim, w które nie będzie się mieszać lekarza domowego w Warszawie?“
Obecnie żyję w oczekiwaniu opisu wrażeń moich pacjentów z wojny japońsko-chińskiej i hiszpańskiej.