Pamiętnik egotysty/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik egotysty |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Souvenirs d'égotisme |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Oto inne towarzystwo, kontrast do tego o którem mówiłem w poprzednim rozdziale.
W 1817, człowiek którego pisma najbardziej podziwiałem, jedyny który miał na mnie ogromny wpływ, hrabia de Tracy, odwiedził mnie w hotelu Włoskim, przy placu Favart. Nigdy nie byłem równie zdziwiony. Uwielbiałem od dwunastu lat Ideologję tego człowieka, który będzie sławny kiedyś. Przesłano mu egzemplarz mojej Historji malarstwa we Włoszech.
Spędził ze mną godzinę. Podziwiałem go tak bardzo, że z pewnością zrobiłem fiasco przez nadmiar uczucia. Nigdy mniej nie myślałem o tem aby błyszczeć, ani o tem aby być przyjemnym. Zbliżałem się do tej szerokiej inteligencji, oglądałem ją zdumiony: szukałem u niego światła. Zresztą, w owym czasie, nie umiałem jeszcze być inteligentnym.
Improwizacja spokojnego dowcipu przyszła mi aż w roku 1827.
Pan Destutt de Tracy, par Francji, członek Akademji, był to mały staruszek, bardzo foremny, o wykwintnej i oryginalnej powierzchowności. Nosi zazwyczaj zielony daszek, pod pozorem że cierpi na oczy. Widziałem jego przyjęcie w Akademji przez pana de Segur, który mu naplótł głupstw w imię despotyzmu cesarskiego — było to w 1811, zdaje mi się. Mimo że należałem do dworu, czułem głęboki niesmak. Popadniemy w barbarzyństwo wojskowe, zrobią się z nas generały Grosse, powiadałem sobie.
Ów generał, którego widywałem u hrabiny Daru, był to jeden z najtępszych rębajłów gwardji cesarskiej — to wiele powiedziane. Miał akcent prowansalski i palił się zwłaszcza do tego, aby rąbać Francuzów wrogich człowiekowi, który mu dawał żreć. Tacy ludzie stali się dla mnie czemś tak nienawistnem, że w wieczór po bitwie pod Moskwą, widząc o kilka kroków szczątki paru generałów gwardji, mimowoli rzekłem: „Paru chamów mniej!“ — odezwanie, które omal mnie nie zgubiło i które robiło wrażenie nieludzkości.
Pan de Tracy nigdy nie pozwolił malować swego portretu. Uważam, że podobny jest do papieża Corsini Clément, takiego jak się go widzi w Santa-Maria-Maggiore, w pięknej kaplicy po lewej od wejścia.
Obejście jego — o ile go nie napadną złe humory — jest urocze. Zrozumiałem ten charakter aż w 1822. To stary don Juan (patrz operę Mozarta, sztukę Moliera etc.). W zły humor wprawia go wszystko. Naprzykład w jego salonie pan de La Fayette był trochę większym człowiekiem od niego (nawet w 1821). Następnie, Francuzi nie ocenili Ideologji ani Logiki. Pana de Tracy powołały do Akademji upiżmowane retory jedynie jako autora dobrej gramatyki, a i to jeszcze schlastał go porządnie ów płaski Segur, syn jeszcze bardziej płaskiego ojca (pan Filip, który opisał nasze nieszczęścia w Rosji, aby dostać wstęgę Ludwika XVIII). Ten plugawy Filip de Ségur posłużył mi za wzór charakteru którym najbardziej brzydzę się w całym Paryżu: ministerjał wierny honorowi we wszystkiem, z wyjątkiem momentów stanowczych decyzyj.
Świeżo ten Filip odegrał wobec ministra Casimir Périer (patrz Debaty, maj, 1832) tę samą rolę, która zyskała mu łaski Napoleona, opuszczonego później tak nikczemnie, a potem łaskę Ludwika XVIII-go, który lubował się w tym rodzaju nikczemników. Rozumiał doskonale ich podłość, przypominał ją jakiemś ciętem słówkiem w chwili gdy robili coś szlachetnego. Może ten przyjaciel Favrasa, który czekał wiadomości o jego powieszeniu aby powiedzieć swemu dworzaninowi: „Każ podawać do stołu“, sam poczuwał się do takiego charakteru. To był człowiek zdolny przyznać się przed sobą że jest nikczemnikiem i śmiać się ze swojej podłości.
Czuję, że termin nikczemny źle jest zastosowany; ale ta podłość Filipa Ségur była moją zmorą. Sto razy wolę i wyżej cenię prostego galernika, zwykłego mordercę, który miał chwilę słabości i który zresztą ginął najczęściej z głodu. W 1828 albo 26 dobry Filip był zajęty robieniem dziecka wdowie-miljonerce, którą uwiódł i która musiała go zaślubić (pani Grefulhe, wdowa po parze Francji). Jadłem czasami obiad z generałem Filipem Ségur przy służbowym stole cesarza. Wówczas, Filip mówił tylko o swoich trzynastu ranach, bo to bydlę jest odważne.
Byłby bohaterem w Rosji, w tych krajach nawpół cywilizowanych. We Francji zaczynają rozumieć jego podłość. Panie Garnett (ulica Duphot, nr. 12) chciały mnie zaprowadzić do jego brata, ich sąsiada, nr. 14, zdaje mi się, od czego za każdym razem się wymówiłem z przyczyny historyka kampanji rosyjskiej.
Hrabia de Ségur, wielki Mistrz ceremonji w Saint-Cloud w 1811, kiedy tam byłem, gryzł się śmiertelnie że nie jest księciem. W jego oczach to było więcej niż nieszczęście, to była niewłaściwość. Wszystkie jego pojęcia były zupełnie czcze, ale miał ich dużo i o wszystkiem. Widział u wszystkich i wszędzie chamstwo, ale z jaką gracją wyrażał swoje uczucia!
Lubiłem u tego biednego człowieka namiętną miłość, jaką żona miała dla niego. Poza tem, kiedym do niego mówił, miałem wrażenie że mam do czynienia z Liliputem.
Spotykałem pana de Ségur, wielkiego Mistrza ceremonji, od 1810 do 1814, u ministrów Napoleona. Nie widziałem go już od czasu upadku cesarza, którego był słabostką i nieszczęściem zarazem.
Nawet „panowie Dangeau“ z dworu cesarza — a było ich wielu, naprzykład mój przyjaciel Marcjal Daru — nawet ci ludzie nie mogli się wstrzymać od śmiechu z ceremonjału obmyślonego przez hrabiego de Ségur na zaślubiny Napoleona z Marją Ludwiką austryjacką, zwłaszcza na ich pierwsze spotkanie. Nawet sam Napoleon, mimo iż niesłychanie dumny ze swego nowego uniformu królewskiego, nie mógł wytrzymać: kpił sobie z tego z Duroc’iem, który mi to powtórzył. Sądzę że nic nie wykonano z tego labiryntu małostek. Gdybym miał tutaj swoje paryskie papiery, dołączyłbym ów program do tej paplaninki z mojego życia. Prawdziwa rozkosz przeglądać to: ma się wrażenie jakiejś farsy.
Wzdycham w roku 1832 powiadając sobie: „A jednak oto dokąd mała próżność paryska ściągnęła Włocha: Napoleona!“
Na czem ja stanąłem?... Mój Boże, jak to jest źle napisane!
Pan de Ségur był zwłaszcza wzniosły w Radzie Stanu. Ta Rada była wielce czcigodna; to nie była, w r. 1810, zgraja chamów, panów Cousin, Jacqueminot, panów... i innych, obskurniejszych jeszcze (1832).
Oprócz grubych ryb, swoich zaciekłych wrogów, Napoleon zgromadził w Radzie Staniu pięćdziesięciu najmniej głupich Francuzów. Były tam dwie sekcje. Czasami sekcja wojny (gdzie ja praktykowałem pod niezrównanym Gouvion de Saint-Cyr) miała sprawę do sekcji spraw wewnętrznych, której przewodniczył czasami pan de Ségur, nie wiem jakim cudem, zdaje mi się w czasie nieobecności albo choroby tęgiego chwata Ragnault (de Saint-Jean-d’Angély).
W trudnych sprawach, naprzykład sprawa gwardji honorowej w Piemoncie, w czem byłem jednym z pomniejszych referentów, wytworny, doskonały pan de Ségur, nie znajdując żadnej myśli, wysuwał swój fotel; czynił to ruchem niezrównanie komicznym, chwytając go rozstawionemi udami.
Naśmiawszy się z jego niezdarstwa, powiadałem sobie: „Ale czy to nie ja się mylę? Toż to jest ów sławny ambasador u Katarzyny Wielkiej, który skradł pióro ambasadorowi angielskiemu. To historyk Wilhelma II czy III (nie pamiętam już którego, kochanka Lichtenauowej, dla której Benjamin Constant się bił...“).
Byłem nawykły od młodych lat zbytnio szanować. Kiedy jakiś człowiek podbił moją wyobraźnię, byłem wobec niego jak ogłupiały: uwielbiałem jego wady.
Ale śmieszność pana de Ségur kierującego Napoleonem była, jak się zdaje, za mocna na moją gallibility.
Zresztą, hrabiego de Ségur, Wielkiego Mistrza ceremonji (w tem wielce różnego od Filipa), można było pytać o wszystkie delikatne procedery, w zakresie kobiety zbliżające się wręcz do heroizmu. Miał powiedzonka wykwintne i urocze, ale nie trzeba było aby wyrastały ponad lilipuci poziom jego pojęć.
Źle robiłem, że nie utrzymywałem stosunków z tym miłym starcem od 1821 do 1830: zdaje mi się, że zgasł prawie równocześnie ze swoją czcigodną żoną. Ale byłem szalony, mój wstręt do nikczemności dochodził obłędu, zamiast żeby się nią bawić jak czynię dziś postępkami obecnego dworu...
Hrabia de Ségur kazał mi powinszować, w 1817, po moim powrocie z Anglji, książki Rzym, Neapol i Florencja, którą kazałem mu przesłać.
W głębi duszy, pod względem moralnym zawsze pogardzałem Paryżem. Aby zdobyć to miasto, trzeba było być, jak pan de Ségur, wielkim Mistrzem.
Pod względem klimatycznym Paryż nigdy mi się nie podobał. Nawet około 1803, miałem do niego wstręt, dla braku gór dokoła. Góry moich stron (Delfinat), świadki namiętnych drgnień mego serca, przez pierwszych szesnaście lat mego życia, zaszczepiły mi pod tym względem bias (po angielsku narów), którego nie mogłem się wyzbyć.
Zacząłem cenić Paryż aż 28 lipca 1830. Jeszcze w dniu Zarządzeń, o jedenastej wieczór, drwiłem sobie u hrabiego Real z odwag Paryżan i z oporu jakiego spodziewano się po nich. Sądzę że ten człowiek tak wesoły i jego heroiczna córka, baronowa Lacuée, jeszcze mi tego nie przebaczyli.
Dziś cenię Paryż. Przyznaję, że co do odwagi należy go postawić na pierwszem miejscu, tak jak dla jego kuchni, dla dowcipu. Ale nie ciągnie mnie, mimo tego wszystkiego. Zdaje mi się, że jest zawsze jakaś komedja w jego zaletach. Młodzi ludzie urodzeni w Paryżu, z ojców prowincjałów, tęgich chwatów, którzy dobili się majątku, wydają mi się wymoczkami, uważają jedynie na swój strój, na wykwint szarego kapelusza, na węzeł krawata, jak pp. Féburier, Viollet-le-Duc, etc. Nie pojmuję człowieka bez odrobiny męskiej energji, hartu i głębokości myśli, etc. Wszystko rzeczy równie rzadkie w Paryżu, jak obejście grubijańskie a nawet twarde.
Ale trzeba kończyć ten rozdział. Aby starać się nie kłamać i nie ukrywać swoich błędów, postanowiłem pisać te wspomnienia po dwadzieścia stronic dziennie, jak list. Po moim odjeździe do wieczności, wydrukują to z oryginału. Może w ten sposób dojdę do szczerości, ale też muszę błagać czytelnika (może urodzonego dziś rano w sąsiednim domu), aby mi przebaczył to straszliwe gadulstwo.