Pamiętnik egotysty/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętnik egotysty |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. Arct S. A. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński |
Tytuł orygin. | Souvenirs d'égotisme |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Miłość dała mi, w r. 1821, cnotę bardzo pocieszną: czystość.
Mimo moich wysiłków, we wrześniu 1821, panowie Lussinge, Barot i Poitevin, widząc moje przygnębienie, urządzili cudowną kolacyjkę z dziewczętami. Barot, jak się przekonałem później, jest jednym z pierwszych talentów w Paryżu do tego dość trudnego rodzaju przyjemności. Kobieta jest dla niego kobietą tylko raz: mianowicie pierwszy. Wydaje trzydzieści tysięcy franków ze swoich ośmdziesięciu tysięcy, a z tych trzydziestu tysięcy przynajmniej dwadzieścia tysięcy na dziewczęta.
Barot zorganizował tedy wieczór wraz z panią Petit, jedną ze swoich dawnych kochanek, której, jak sądzę, pożyczył był właśnie pieniędzy na urządzenie zakładu (to raise a brothel) przy ulicy du Cadran, na rogu ulicy Moaitmartre, czwarte piętro.
Mieliśmy mieć Aleksandrynę — w pół roku potem utrzymankę najbogatszych Anglików — wówczas debiutantkę od dwóch miesięcy. Zastaliśmy, około ósmej wieczór, przemiły salonik — mimo że na czwartem piętrze — szampańskie w lodzie, gorący poncz... Wreszcie zjawiła się Aleksandryna w towarzystwie pokojówki, która miała poruczone czuwać nad nią; poruczone przez kogo? zapomniałem. Ale musiała to być wielka powaga, bo widziałem w rachunku zabawy, że jej dano dwadzieścia franków. Aleksandryna zjawiła się i przeszła wszystkie oczekiwania. Była to duża dziewczyna, siedemnasto lub ośmnastoletnia, już dojrzała, miała czarne oczy, które później odnalazłem na portrecie księżnej Urbino przez Tycjana, w galerji florenckiej. Z wyjątkiem włosów, Tycjan zrobił jej portret! Była słodka, zdrowa, nieśmiała, dość wesoła, skromna. Oczy moich kompanów stały się jak błędne od tego widoku. Lussinge ofiarowuje jej kieliszek szampana, którego nie przyjęła, i znika wraz z nią. Pani Petit przedstawia nam dwie inne dziewczyny, wcale niezłe, ale powiadamy jej, że ona sama jest ładniejsza. Miała cudowną nóżkę. Poitevin uprowadził ją. Po straszliwie długiej pauzie Lussinge wraca, blady.
— Na ciebie kolej, Beyile. Cześć następnemu! wykrzyknięto.
Zastałem Aleksandrynę na łóżku, trochę zmęczoną, prawie w kostjumie a dosłownie w pozie księżnej Urbino, Tycjana.
— Porozmawiajmy choć dziesięć minut, rzekła filuternie. Jestem trochę zmęczona, pogawędźmy. Niebawem odnajdę ogień młodości.
Była urocza, nie widziałem może nic równie ładnego. Nie było w niej zbytniego wyuzdania, wyjąwszy oczy, które stopniowo zamigotały szałem, lub, jeśli kto woli, namiętnością.
Spudłowałem kompletnie, zupełne fiasco. Uciekłem się do środków zastępczych, poddała się. Nie bardzo wiedząc co robić, chciałem wrócić do tych ręcznych igraszek, odmówiła. Wydała się zdziwiona; powiedziałem jej parę rzeczy dość zręcznych jak na moją pozycję, i wyszedłem.
Ledwie Barot zajął moje miejsce, usłyszeliśmy wybuchy śmiechu, które doszły nas przez trzy pokoje. Nagle, pani Petit wyprawiła inne dziewczęta, i Barot przyprowadził nam Aleksandrynę w szczupłym stroju
— Mój podziw dla kochanego Beyle, rzekł parskając śmiechem, sprawi że pójdę w jego ślady; — przyszedłem się wzmocnić szampanem. Wybuch śmiechu trwał dziesięć minut; Poitevin tarzał się po dywanie. Zdumienie Aleksandryny było nieopłacone; pierwszy raz dziewczynie zdarzył się taki wypadek.
Moi kompani chcieli wmówić we mnie, że ja umieram ze wstydu i że to jest najnieszczęśliwsza chwila mego życia. Byłem tylko zdziwiony, nic więcej. Nie wiem czemu, myśl o Metyldzie ogarnęła mnie w chwili, gdym wchodził do tego pokoju, którego Aleksandryna stanowiła tak ładną ozdobę.
Później, przez dziesięć lat nie byłem ani trzy razy u dziewcząt. A pierwszy raz po uroczej Aleksandrynie to było w październiku czy w listopadzie r. 1826; byłem wówczas pogrążony w rozpaczy.
Spotkałem z dziesięć razy Aleksandrynę we wspaniałym powozie, który miała w miesiąc później, i zawsze dostało mi się przyjazne spojrzenie. Wreszcie, po kilku latach, uroda jej zgrubiała, jak bywa u takich dziewcząt.
Od tego czasu, uchodziłem za bajbardzo u trzech towarzyszów życia, których mi dał los. Ta piękna reputacja rozeszła się w święcie i mniej lub więcej trwała aż do czasu, gdy pani Azur zdała sprawę z moich rycerskich czynów. Ten wieczór zbliżył mnie bardzo z Barotem, z którym do dziś się lubimy. To może jedyny Francuz w którego domu spędzam czasem dwa tygodnie z przyjemnością. To najszczersze serce, najzacniejszy charakter, człowiek najmniej inteligentny i najmniej wykształcony jakiego znam. Ale nie ma równego sobie w dwóch talentach: robieniu pieniędzy nie grając nigdy na giełdzie, i zawiązywaniu znajomości z kobietą, którą ujrzy na spacerze lub w teatrze. Zwłaszcza ostatni z tych talentów doprowadził do mistrzostwa.
Bo też to jest dla niego konieczność. Wszelka kobieta, która obdarzyła go swemi względami, staje się dla niego bez płci.
Pewnego wieczora, Metylda mówiła mi o pani Bignami, swojej przyjaciółce. Opowiedziała mi sama z siebie jej miłostkę bardzo znaną, poczem dodała: „Niech pan powie, co za los! co wieczora, wychodząc od niej, kochanek jej szedł do dziewczyny“.
Otóż, kiedy opuściłem Medjolan, zrozumiałem że ten morał nie należał zgoła do historji pani Bignami, ale był ostrzeżeniem pod moim adresem.
W istocie co wieczór, odprowadziwszy Metyldę do jej kuzynki, pani Traversi, z którą przez niezgrabstwo nie postarałem się zapoznać, szedłem skończyć wieczór u czarującej boskiej hrabiny Kassera. I przez nowe głupstwo, pokrewne temu jakie popełniłem z Aleksandryną, odtrąciłem raz miłość tej młodej kobiety, najmilszej może ze wszystkich jakie znałem, a wszystko aby zasłużyć w obliczu Boga to aby Metylda mnie pokochała. Odtrąciłem, z tą samą inteligencją i z tych samych pobudek, słynną Vigano, która jednego dnia, schodząc z całym swoim dworem po schodach — a był między jej dworzanami dowcipny hrabia de Saurau — przepuściła wszystkich, aby mi powiedzieć:
— Panie Beyle, powiadają że pan się kocha we mnie.
— Mylą się, pani, odpowiedziałem z najzimniejszą krwią, nawet nie całując jej w rękę.
Ten niegodny postępek zyskał mi nieśmiertelną nienawiść owej kobiety inteligentnej a zimnej. Nie kłaniała mi się, kiedyśmy się spotkali nos w nos na której z ciasnych ulic Medjolanu.
Oto trzy wielkie głupstwa — nigdy nie daruję sobie hrabiny Kassera (dziś jestto najcnotliwsza i najszanowniejsza kobieta w mieście).