<<< Dane tekstu >>>
Autor Tadeusz Dołęga-Mostowicz
Tytuł Pamiętnik pani Hanki
Rozdział Piątek
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „RÓJ”
Data wyd. 1939
Druk Zakłady Graficzne „FENIKS“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały pamiętnik
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Piątek

Po raz nie wiem który przekonywuję się, że Jacek mnie kocha. I ja zresztą wiem, że żaden inny nie zastąpi mi go nigdy. My z Jackiem jesteśmy naprawdę doskonałym małżeństwem. Nie na próżno nam wszyscy zazdroszczą naszego szczęścia. Gdyby wiedzieli o groźnej chmurze wiszącej nad naszym ogniskiem domowym, może żywiliby do nas jeszcze więcej sympatii i przyjaźni. Bo trudno zaprzeczyć, że na ogół nas bardzo lubią.
Dziś rano Jacek miał telefon, który wydał mi się wysoce podejrzany. Zwykle mówi w ten sposób, że nie ukrywa płci osoby, z którą rozmawia. Tym razem najwyraźniej unikał takich zwrotów. Widziałam zresztą, że z trudem panował nad wzburzeniem. Głos mu się łamał, a chwilami się zacinał, co świadczyło o tym, że omawiał jakąś sprawę wielkiej wagi i że chciał przede mną ukryć jej treść.
Nie długo zresztą czekałam na potwierdzenie moich obaw. Zaledwie po wyjściu Jacka z domu połączyłam się z panem Fredem, dowiedziałam się, że ta zła kobieta przeprowadziła z jakimś mężczyzną ostrą i kategoryczną rozmowę przez telefon, dając mu czterdzieści osiem godzin czasu na ostateczne załatwienie z nią jakiejś sprawy.
Pan Fred prosił mnie bym w związku z tym najprędzej doń przyjechała, co mogę zrobić zupełnie bezpiecznie, gdyż miss Normann nie spotkam ani w hallu, ani na schodach. Jest u siebie, oczekując jakiejś wizyty.
Pan Fred nie miał pojęcia na kogo ona czeka. Nie wiedział nawet czy ma to być mężczyzna, czy kobieta. Mnie jednak — jeszcze raz mogłam się o tym przekonać — intuicja nie zawodzi nigdy: byłam niemal pewna, że przyjdzie do niej Toto. Już z góry cieszyłam się, że dzięki genialnej instalacji podsłuchowej dowiem się nareszcie w jakim stadium są ich wzajemne stosunki. Pomimo jednak absolutnej obojętności dla Tota, muszę się przyznać, drażniła mnie ta jego gra za moimi plecami. Pociechą było tylko to, że w każdej chwili mogłam zmusić go do wyjazdu na wieś, czy bodaj za granicę.
Gdy przyszłam, na dole była jeszcze sama. Pan Fred, gdy odłożyłam słuchawki, już z większą pewnością siebie usiadł tuż przy mnie i niby niechcący położył za mną rękę na oparciu kanapy w ten sposób, że prawie mnie obejmował.
— Piękną macie tu wiosnę w Polsce — powiedział. — Piękną i niezwykle silnie przemawiającą do tych uczuć, które podczas reszty roku, zagłuszone nadmiarem przyziemnych spraw i zajęć, budzą się nagle, by nam przypomnieć, że istnieje piękno.
— Czyżby wiosna belgijska pod tym względem ustępowała naszej? — zapytałam.
— Nie wiem. By o tym sądzić, musiałbym przeżyć wiosnę w Belgii obok istoty równie wiośnianej i równie koncentrującej w sobie uroki i sugestie wiosny jak pani...
— Więc już pan nie żałuje, że został pan w Warszawie?
— Och — oburzył się. — Nie żałowałem ani przez jeden moment. Czyż moje oczy nie mówią tego pani codziennie!
Zaśmiałam się i potrząsnęłam głową:
— Może jeszcze nie nauczyłam się czytać ich wyrazów. Niech je pan zamknie... Dobrze?... I teraz niech pan mówi...
Posłusznie opuścił powieki. Przechyliłam się i pocałowałam go w usta. Nie mogłam przecie przewidzieć, że na ten niewinny pocałunek, raczej muśnięcie, zareaguje w sposób tak gwałtowny, chwytając mnie w objęcia.

(Tu na chwilę muszę przerwać tok narracji p. Renowickiej. Sam przyznaję, że nagły i nie dający się przewidzieć gest owego młodego człowieka zasługuje na surową naganę. Nie postępuje się w ten sposób w stosunku do młodej mężatki, która w pełni zaufania przychodzi do mężczyzny przekonana o jego dżentelmenerii. Zepsucie, które w ostatnich czasach wkrada się w szeregi młodzieży, sprawia to, że kobiety bywają narażone na podobne, a zasługujące na potępienie ataki, chociaż wszystkimi siłami starają się ich uniknąć.

W danej sytuacji, jeżeli nieopanowany wybryk owego młodzieńca nie miał żadnych przykrych następstw, przypisać to należy nie tylko trwałym i niezłomnym zasadom p. Renowickiej, lecz także jej wyrozumiałości i taktowi.
Jak to stwierdzimy z dalszego toku pamiętnika, umiała ona nie tylko zachować się w sposób odpowiedni, lecz i nie zrazić do siebie zapalczywego młodzieńca. Przeciwnie: potrafiła zyskać jego przyjaźń, czego dowody mamy w opisie dalszej ich znajomości.

Dodam jeszcze, że uważałem za wskazane wykreślić w tym miejscu z pamiętnika kilkadziesiąt wierszy, zawierających szczegóły, które zupełnie nie miały wpływu na dalszy tok akcji. Autorka nie jest jeszcze wprawną pisarką i dlatego czasami lekceważy kanony kompozycji, pozwalając fragmentom rozrastać się do rozmiarów przytłaczających całość konstrukcji. — Przypisek T. D. M.).

Gdy przypomniałam sobie o słuchawkach, u miss Normann był już ten ktoś. Śmiała się i z ożywieniem (oczywiście sztucznym!) opowiadała mu o perypetiach jakiegoś swego kuzyna na słynnym steeple-chase w Liverpoolu. Jaszczurka! Już zdążyła wypenetrować, czym może zająć Tota!
Nie czekałam zbyt długo na jego głos. Ach, nie miałam już najmniejszej wątpliwości, że to był Toto. Poznałabym go chociażby po tych jego ulubionych powiedzonkach, których nie ośmiela się przy mnie powtarzać, gdyż je zawsze wyśmiewałam.
Byli z sobą na pan i pani. Z ich rozmowy nie można było wywnioskować, by już między nimi mogło dojść do czegoś istotniejszego. Jednakże najwyraźniej go kokietowała, starała mu się przypodobać i — może pod tym względem Fred ma rację, — że w ten sposób kobieta zachowuje się tylko wobec takiego mężczyzny, który jej się naprawdę podoba. Winszuję jej gustu!... Ze swej strony Toto również nie pozostawał w tyle, obsypując ją banalnymi zachwytami i prawiąc głupie komplimenty.
Sama nie wiem dlaczego z takim spokojem zniosłam to wstrętne „słuchowisko“. Może dlatego, że byłam jeszcze pełna radości i wewnętrznej pogody, może dlatego, że obok mnie siedział Fred, taki miły i tak bardzo pod każdym względem przewyższający Tota.
Swoją drogą nie może to być zwykłym przypadkiem, że spotykam w swym życiu ludzi wyjątkowo wartościowych, nieprzeciętnych, chociaż tak różnych i że oni właśnie odnajdują we mnie te zalety, które dla zwykłych tuzinkowych mężczyzn pozostają niedostrzegalne.
Po powrocie do domu zatelefonowałam do Tota. Oczywiście nie przyznał mi się, że był u niej, gdy zaś zaproponowałam, byśmy się spotkali o szóstej na fajfie u państwa Ledóchowskich, zgodził się bez najmniejszego zająknienia, chociaż na własne uszy słyszałam, jak umawiał się z tą wydrą do kina właśnie na szóstą. Widocznie czuje jeszcze przede mną mores. Nic mu to zresztą nie pomoże. Gdy się już wszystko wyklaruje, opowiem komu trzeba o tych tygrysach. Wyobrażam sobie przez ile miesięcy Toto nie będzie mógł pokazać się nie tylko w Klubie Myśliwskim, lecz w ogóle w Warszawie.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Tadeusz Dołęga-Mostowicz.