Pamiętniki jasnowidzącej/Część I/Życie i śmierć
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pamiętniki jasnowidzącej |
Podtytuł | z wędrówki życiowej poprzez wieki |
Wydawca | Wydawnictwo „Hejnał” |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Pawła Mitręgi |
Miejsce wyd. | Wisła |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gdy ktoś drogi odejdzie wam z tego świata, czyli „umrze“, jakiż smutek ogarnia wasze serca! Zdejmuje was lęk, trwoga przed strasznem, nieubłagalnem przeznaczeniem śmierci dla człowieka...
Wszyscy ludzie, możni i biedni, skazani są na śmierć. Już nad kołyską niemowlęcia zawisa nieodwołalny wyrok, wyrok śmierci w oznaczonym czasie.
Lecz to, co wy nazywacie śmiercią, to dla niejednego zowie się — życiem.
Smutno spoglądacie na zastygłe zwłoki: oniemiałe usta, zamknięte powieki. Smutni stoicie nad mogiłą, do której złożone zostały nieraz wszystkie wasze nadzieje i wielka miłość, gorące przywiązanie; oko wasze nie dozwala wam nic więcej dojrzeć, jak trumnę, kryjącą drogie zwłoki, oraz grudki ziemi, spadającej na nią. Macie zazwyczaj wszczepioną wiarę, że ten ktoś duchem oddalił się od ciała, lub wziętym został w nieznane wam krainy: do nieba, czyśćca, lub piekła. Ale często wcale nie wierzycie, że duch istnieje, żyje; nie wiecie, że on trwa już wieki całe, ciałami swemi wypełnia mogiły i żyje, żyje bez przerwy.
Smutni stoicie nad grobem, a oko wasze widzi, jak ten, którego ciało złożone w grobie, patrzy na was, często nie rozumiejąc waszego żalu i prosi: „Nie płaczcie, nie płaczcie!“ Nieraz tuż od mogiły, jeszcze w waszej obecności jest odprowadzanym przez tych, którzy go w śmierci wyprzedzili, a są z nim związani pasmami rodzinnej przyjaźni, czy sympatji i przybyli, by mu ułatwić zaznajomienie się z jego nowym stanem życia.
Szczęśliwy ten, kto z pełną świadomością duchową odchodzi od swojego ciała i wita to swoje nowe życie w imię Boże — bo wie, że świat ducha, to jego właściwa ojczyzna.
Gdy go przeznaczenie znów zawoła, lub gdy z własnej dobrej woli postanowi pójść na zrodzenie, to wy nie wiecie, jaki to smutek zapanuje pomiędzy temi duchami, żyjącemi według woli Bożej, w których otoczeniu znajduje się ich bliski, mający znów przyjąć według praw odwiecznych, praw starych, małe ciałko. I wy tu nieraz, wyczekując maleństwa, przygotowujecie dla niego wszystko, co jest potrzebnem do jego przyjścia na świat, do jego życia na ziemi. Lecz do ostatniej chwili nawet nie wiecie, w jakiej postaci zrodzi się to wasze dziecię, tem bardziej zaś nie wiecie, skąd duch ten przybywa i jakie jego przeznaczenie.
A wszystkim tym, którzy mają na celu oczyszczanie się z grzechów na ziemi, którzy mają na celu pełnienie tam według sił i możności woli Bożej, — tym ciężko odchodzić z ich właściwej ojczyzny. O, bo ileż tu pokus na ziemi, ileż się tu czai zdrady! Na każdego takiego ducha patrzą nieżyczliwym wzrokiem t. zw. niskie Moce i na każdym kroku chcą mu przeszkadzać w jego posłannictwie, w jego pracy. Nieraz nim jeszcze zupełnie wytworzy się ciałko małe w łonie matki, już skierowują w jego stronę swoje strzały, chcąc go zastraszyć i odpędzić od tego ciałka. Częstokroć samą matkę popychają do złego, by pozbawiła się nierozwiniętego jeszcze płodu.
Najwięcej ich skupia się w ważnej chwili rodzenia się; lecz i dobre duchy z tem większą siłą czuwają wówczas nad noworodkiem. I nikt z wyczekujących t. zw. rozwiązania, owego ostatecznego momentu w kulminacyjnym punkcie boleści porodowych, nie pomyśli zapewne, jak zacięta walka wre nieraz nad głową tej matki w świecie ducha, jak nie chcą niskie Moce dopuścić dziecięcia na światło dzienne. Siły ich słabną w walce, gdy noworodek wyda głos przez małe usta i otworzy oczy. Wówczas poprzestają już tylko na różnych innych przeszkodach, a najczęściej męczą jeszcze takiego ducha we śnie. Wszak nieraz można widzieć boleśnie skrzywione usteczka niemowlęcia i słyszeć urywany oddech jego, aż piersiątka się gwałtownie poruszają i już, już ma wybuchnąć żałosnym płaczem, gdy nagle oddech się uspokaja i dziecię się we śnie przemile uśmiecha. O, to przyjaciele niewidzialni przyszli z pomocą, rozpędzając ciemne zastępy i duch uśmiecha się do nich, co odzwierciedla się w małej twarzyczce dziecka, bo duch zawsze jest złączony z ciałem, póki nie nadejdzie kres ostateczny, t. j. złożenie ciała w zimnej mogile.
Niejednego ducha straszą we śnie obrazy jego własnych przeżyć z poprzednich żywotów, jego własne cienie, które dość często widuje niemowlę w okresie sześciu tygodni po swojem narodzeniu. To też nieraz budzi się z żałosnym płaczem. O, lęka się swojego dorobku, boi się życia — wiedząc, że wszystko trzeba będzie odrobić, pozrywać wielkie góry grzechu i wypełnić niemi przepaście, jakie zaczęły się za nim tworzyć z życia do życia. Nikt tego nie uniknie, każdy musi sam wyrównać za sobą ścieżki.
Za niejednym wędrowcem snują się nietylko cienie, ale i dobre sylwetki duchowe, strzegące go na ziemi. Często widzimy na ziemi, na której i myśmy niegdyś żyli, ludzi, przebywających na niej z przerwami przez wieki całe, a którzy wstępują na nią przez mnóstwo zrodzeń z myślą, by nietylko oczyszczać ducha swego, lecz żyć pożytecznie dla bliźnich, według woli Bożej. Takim najciężej jest przejść przez życie w ich ziemskiej wędrówce. Na takiego człowieka raz po raz zastawiają moce piekieł wielką sieć czarnej pajęczyny swej magicznej siły, do której pragną chwycić lekką muszkę i wyssać z niej soki żywotne. A biada tej muszce, która zaplącze się w ich pajęczynę i w bezmyślnem szamotaniu lub strachu jeszcze bardziej się w nią zamota. Wtedy już niebezpieczny myśliwy-pająk wychodzi z ukrycia, idzie sobie swobodnie po swej pajęczynie i oplątuje do reszty nieszczęsną muszkę, by, gdy ona się tego najmniej spodziewa, odebrać jej życie. Niebezpieczne dla nich są te muszki pełne energji, te duchy mocnej wiary, pamiętające o Jezusie, które skrzydłami swemi uderzają o pajęczynę, a chociaż chwilowo pajęczyna próbuje je ujarzmić, one ożywczym ruchem odrywają się od niej, rozdzierając wszerz i wzdłuż piekielne sieci i z głośnem brzęczeniem odlatują z sideł piekła, wzniecając popłoch między pająkami. Oj, boją się też, boją pająki ich brzęczenia, najsilniejszy pająk chowa się przed niemi w ciemnej kryjówce.
Jeśli muszka szamotaniem się poczyni szkody w pajęczynie, a jednak wyrwać się z niej nie może, niskie moce nie martwią się owemi szkodami i chętnie naprawiają starganą pajęczynę. Gorzej dla nich, jeśli muszka uwolni się z nastawionych pęt, bo wówczas już i innym może zdradzić niebezpieczeństwo, czatujące na nich. Straszny pająk-myśliwy siedzi w ukryciu i swoją sieć, pajęczynę śledzi ponurym wzrokiem — a kiedy muszka do niej wpadnie, wysunie głowę gotowy do skoku i pojmania jej. Jeżeli muszka się z tych pęt uwolni, pamięta już te groźne oczy, te straszne moce piekła i z większą już ostrożnością omija na przyszłość pajęczynę.
Najniebezpieczniejsze dla piekieł są muszki, które z rozmysłem uderzają o ich sieci, rozrywając je za każdem uderzeniem. Te duchy, świadome złego, świadome niebezpieczeństwa, czyhającego tam na każdego, powodowane pragnieniem pójścia z pomocą bliźnim swoim, uderzeją w zawiasy piekieł, zdradzając ich tajemnice i ostrzegają przed złem. Lecz kto wierzy w Boga, według Jego woli chce żyć, Jego wiernie miłuje, dla tego są za słabe pajęczyny niskich duchów i te nie potrafią go w nie zaplątać na wieki, jakby sobie tego życzyły, chociażby raz po raz uderzał w bramy piekła — byle w Imię Boże...
∗
∗ ∗ |
I tak co dzień, co godzinę, co minutę przez wieki całe rodzą się małe dzieci — i też codzień, co godzinę i minutę wypełniają się ciałami ludzkiemi mogiły. Przychodzą ludzie, odchodzą, a wszystkie ich czyny, ich myśli odbite są w olbrzymim kalejdoskopie astralnego i mentalnego świata. Wielkie lustro sprawiedliwości chwyta wszystkich na swej kliszy, niczem ziemski aparat fotograficzny, niczem odbicia na ekranie scen z życia.
O każdym noworodku wie Przeznaczenie, chociażby matka wśród ciemnej nocy zawinęła niemowlę i wyniosła na mróz, czy wrzuciła w wodę, lub w inny sposób chciała zgładzić je ze świata, ciesząc się, że jej t. zw. zbrodnia się nie wykryje. Choćby istotnie nie została wykrytą przez stróżów prawa ziemskiego, to każdy ruch tej matki, każdy jej krok, jej myśli własne i nasuwane jej zostaną wiernie odbite w lustrze sprawiedliwości. Każdy ujrzy tam siebie w nagości swych czynów, ujrzy to przy swojem przebudzeniu się duchowem.
I każdy może wyczytać w tym kalejdoskopie swoje przeszłe egzystencje, całe swoje życie, przyczyny dobrego i złego. Lecz najprzód trzeba poznać samego siebie, przebudzić się duchem i odczuć tchnienie Boże w sobie, poznać właściwe swoje jestestwo: że się jest dzieckiem Boga, Boga wielkiej miłości, siły i prawdy — starać się pozostać Mu wiernym i pragnąć żyć w Nim. Zrozumieć, że Bóg nie stworzył duchów z ociężałemi ciałami, wlokących się po ziemi, nie widzących dalej, jak tylko na kilka kroków i to tylko, na co powłoka cielesnego oka pozwala — ale przeciwnie, że stworzył duchy wolne, podobne do Siebie, lekkie, spokojne, w wolnej dobrej woli nieograniczone. A upadek w materję — że sami sobie zawdzięczamy, mylnemu pojęciu wolnej dobrej woli.
Materja — to zguba dla ducha, materja w dodatku ciągle źle używana, zarówno jak i wolna wola źle użyta, zamyka bramę do wolności ducha. Poznać samego siebie — a ze światem materjalnym liczyć się tylko tyle, ile tego wymaga potrzeba dla wyrównania scen karmicznych, dla spłacenia długów, zaciągniętych na łonie materji — i tyle się z nią liczyć, ile jej jest jeszcze potrzeba dla podtrzymania ciała, by w niem zapłacić wszystko do ostatniego szeląga temu światu; lecz pamiętać zawsze, że właściwe życie powstało z ducha i w duchu tylko może istnieć.
Dla człowieka, strudzonego życiem i przygniecionego różnemi dogmatami i nasuniętemi mu wierzeniami, są te proste prawa trudne do pojęcia. A jednak dla każdego nadejdzie ostateczna chwila jego przebudzenia się duchowego — i całe rzesze dobrych duchów życzą wam, pątnicy ziemscy, żeby ta błogosławiona chwila jak najprędzej nadeszła, bo im dłużej żyjecie w nieświadomości na ziemi, tem więcej przedłużacie sobie cierpienia, tem dłużej zamykacie się w niewoli ducha i innym pozwalacie siebie w niej zamykać.