Pamiętniki nieznajomego/Tom drugi/21 Sierpnia

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pamiętniki nieznajomego

Tom drugi

Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom drugi
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

21. Sierpnia.

Teraz gościem jestem w domu, wyjeżdżam rano, powracam w nocy; całe dnie siedzę z niemi. Cesia zajęta przygotowaniami, urządzeniami, kupnem, mnie polecono zabawiać Izę. Jesteśmy więc ciągle razem. Tak dziwnie różny od znajomych kobiecych charakter wart jest szczególnego zastanowienia; jestem jak naturalista co nową całkiem schwytawszy istotę, zewsząd ją dla klasyfikacji opatruje i jako ów naturalista, gotów jest może więcej w niej widzieć niż jest. Dwóch liści na drzewie, dwóch tworów podobnych na ziemi nie znajdziesz. Dziwna potęga wlanego w materję ducha, który ilekroć na zewnątrz się objawia, w coraz innej formie!
Dowiedziałem się od Izy, że moja dawna znajoma rozstała się już z Jasieńkiem swoim.
Ta nowa próba najmniej się jej podobno udała; żądali oboje rozwodu i otrzymali go.
Emma stała się wielce nabożną i powiada że porzucić chce świat, a więcej nie będzie probować szczęścia. Iza widziała ją niedawno, czarno ubraną, smutną i niespokojną. Śmieje się ona, mówiąc, że tak długo nie wytrwa. Wiele zawodów, wiele nieszczęść pochodzi z błędnego wyobrażenia o możności szczęścia na ziemi; ale ciężko to ludziom wmówić, że szczęśliwymi być nie mogą!
Iza trzyma ze mną, że życie nie jest pogonią za urojoną szczęśliwością, ale spełnieniem ciężkich obowiązków i drogą udoskonalenia; dodaje wszakże, że błyskawicą przelatują przez nie chwile jasne, za któremi tęsknić, których spodziewać się wolno. W trwałość tylko szczęścia nie wierzy; wszystko bowiem indywidualne, zmienne jest i przemijające; ale nietrwałe dla pojedynczości, wiecznem jest dla pokoleń, w których losach powtarza się co znikło i odrasta co uschło wprzódy. Tak człowiek jest dalszym ciągiem człowieka, pokolenie pokolenia; i nie powinniśmy się uważać nigdy sami z osobna, ale w tej potężnej społeczeństwa i wieków całości. Jakiejże siły duszy potrzeba, aby się zaprzeć na ziemi siebie. Bo w innem życiu, do którego to pierwsze jest tylko przygotowaniem, wszelka pojedynczość zleje się z ogółem, a przecież pojedynczością samą sobie zostać potrafi i czuć się będzie. Iza ma li uczucie religijne? Nie wiem i mówić stanowczo nie mogę. Często zdaje się rozmijać z prawdami religijnemi; częściej jeszcze podpiera się niemi i wyprowadza je w rozmowie.
Wczoraj wieczorem nadeszła straszliwa burza. Cesia z różańcem i świętościami w ręku, cała drżąca, tuliła się w kątek pokoju. Wszyscyśmy byli pod naciskającym wpływem tego szalonego zburzenia żywiołów, niespokojni, przerażeni; wiatr łamał drzewa w ogrodzie, trząsł oknami i ryczał w kominach; piorun padał po piorunie, błyskawice rozświecały swem bladem światłem oblaną potokami ulewnego deszczu ziemię. Podkomorzy odmawiał spokojnie modlitwę w czasie burzy i cztery Ewangelje. Iza stanęła w oknie i milcząc poglądała chciwie na ten majestatyczny, straszliwy obraz; nie zlękniona zdawała się owszem napawać.
Spytałem jej, czy się nie boi?
— Czy się nie boję? — odpowiedziała mi z uśmiechem smutnym. — A czegożbym się bać miała, utraty życia? Jestżem komu na co potrzebna? Zresztą śmierć niestraszna mi wcale. Lubię burzę! Jest to walka sił, niszcząca chwilę, a ożywiająca w przyszłości, jak wszelka walka i bój. Studjuję ją jako artysta; ciekawię się na nią jak dziecię.
Cesia z różańcem i świętościami wydała mi się daleko bardziej kobietą. Biedna moja Cesia coraz dziwniejszego wstrętu nabiera ku Izie, którą sądzi bezbożną, której zrozumieć zupełnie nie może.
One dwie stanowią najzupełniejszą antithezę. Jedna całem sercem wierząca, spokojna na duszy, chłodna a dobra; druga niecierpliwie rwąca się przeciw wszystkim tajemnicom, niepodległa w zdaniach i usiłująca dojść, wytłumaczyć rzecz każdą. Tamtej wystarcza modlitwa, wiara, praca; tej nie dość nauki, rozumowania i badań. Iza urodziła się na mężczyznę, Cesia na kobietę i matkę.
Zaledwie niebo cokolwiek się wyjaśniać zaczęło i gwałtowność burzy ucichła, jeszcze błyskawice przelatywały widnokrąg a grom grzmiał w oddaleniu, gdy Iza otworzyła drzwi szklanne na ganek i wyszła bliżej jeszcze wpatrzeć się w burzę już uchodzącą.
Obłoki płynęły po niebie mglistem, poszarpane, podarte, z szybkością ptaków, kłębiąc się, wywracając i gniotąc; ziemia parowała, z liści drzew spadały gęsto krople deszczu, a po równinach dalekich rozlegał się odbijający huk. Wsparta na balustradzie Iza z oczyma wlepionemi w niebo, dumała długo a długo.
Cesia zaledwie ochłonąwszy poszła z kluczami po domu; z przestrachu i modlitwy, przechodząc wprost do pracy.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.