Pamiętniki nieznajomego/Tom pierwszy/17 Lipca

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pamiętniki nieznajomego

Tom pierwszy

Wydawca Księgarnia Gubrynowicza i Schmidta
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom pierwszy
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
17. Lipca.

Znowu list od Wrzoska, a żadnego od niej! Cóż się tam dzieje? Czasami porywa mnie chęć szalona siąść na koń i lecieć czwałem do Wilna; a tu jechać potrzeba do podkomorzego i Cesi.
Cały dzień strawiłem z nimi.
Stary jeśli nie o polityce, jeśli nie o procesie, to o córce mówi. Cały objad wychwalał jej znawstwo na kuchni i gospodarstwie. W istocie objad był prawie wytworny; Cesia tryumfująca. Biedne dziewczę! co za życie. Tak świeża, tak ładna, tak dobra, a tak zupełnie nic nieznacząca! Chyba zakochany mógłby ją sobie wyidealizować. Miałem za sąsiada u stołu niezmiernie grzecznego kawalera, zapewne pretendenta do Cesi. Skończył szóstą klasę, ubiera się smakownie, perfumuje wymyślnie i czyta francuskie romanse, ale o żadnym ważniejszym przedmiocie sądzić nie potrafi sam przez się, do każdego sądu dodaje: tak mówią w Paryżu, tak lubią w Paryżu, tak utrzymują w Paryżu. Pan Cousin zdaje mu się arcy-filozofem, a Hugo arcy-poetą; reszta świata jest mu zupełnie nieznana, nawet z nazwiska. O kim nie czytał w Revue des Deux Mondes, o tym pewnie nie wie.
Podkomorzy ceni go ze trzech wiosek, które są w ekspektatywie, ale sądzi o nim z tą dziwną trafnością, z jaką częstokroć prości nasi starzy oceniają instynktowo ludzi.
— To mości dobrodzieju aktor, — powiedział mi na ucho; zważaj tylko, jak wszystko robi dla popisu, a nic z własnego uczucia. Przyszłość jak na dłoni. Straci co ma, ożeni się i skapcanieje. Głowa pusta, a łata się cudzem.
Łatwo się domyśleć, że do Cesi trudny był przystęp; ona wieśniaczka, słuchała z uszanowaniem konceptów naśladowanych z Charivari i Korsarza, ale ich nie rozumiała wcale i serdecznie się nudziła.
Ku wieczorowi odjechał kawaler nazad; mnie kazano się zostać.
— Nie takiego fircyka dam za męża mojej Cesi, — odezwał się podkomorzy. — Nie mam ochoty zbyć się jej z domu, a gdyby nawet za mąż poszła, położę za warunek mieszkanie razem. Muszę więc wybierać sobie zięcia i jej męża; podwójna trudność. Ale Cesia młoda, czasu dosyć. Spoglądał na mnie, jakby słówka wywoływał, ale ja milczałem. Przywieziono gazety z poczty i rozstaliśmy się. Cesia przeprowadziła mnie ulicą za dwór.
Nie mając o czem mówić, począłem ją zlekka prześladować pretendentem.
— Daj mi pokój Juljuszu, — odpowiedziała obojętnie, — gdzieżby ten Francuzik mógł się zająć taką jak ja prostaczką. — I uśmiechnęła mi się figlarnie. — Nie pójdę za mąż, — dodała, — ojcu jestem potrzebna, a nowe obowiązki mogłyby mnie od niego oddalić. Stary mój kochany ojciec nie obszedłby się bez swojej gospodyni.
— Bóg ci za to przywiązanie dobrym mężem nagrodzi, — rzekłem, — zobaczysz! Ja cię wyswatam.
— Ty? — i spojrzała na mnie dziwnie. — Za kogo?
— Zobaczysz, ja ci sam kogoś wyszukam.
— Dobrze, dobrze, wezmę go na twoje słowo kuzynku.
Daliśmy sobie dobranoc, siadłem na karego i ruszyłem dla rozerwania się czwałem. Ciemno już było prawie, ale droga znajoma i gładka, koń pewnych nóg, a co najwięcej, żem o tem wcale nie myślał; zachciało mi się ruchu, szału, po kilku godzinach odrętwienia.
Na trakcie, którym werstę jechać potrzeba nim się ku naszej wiosce zawróci, spotkałem towarzystwo złożone z kilku kobiet i mężczyzn. Wszyscy konno jechali, ale powoli, rozmawiając, śmiejąc się. Postrzegłszy mnie pędzącego czwałem bez pamięci wypuścili konie także; może aby ich sprobować. Odważne panie nie straszyły się wcale tej pogoni. Znalazłem się w dziwnem położeniu; wyścigający z nieznajomymi, ale mój kary nie zrobił mi wstydu, chociaż z początku wyprzedzili mnie o kilka kroków, jam ich potem zostawił daleko za sobą. Zwolniłem kroku i począłem jechać stępo, ciekawy byłem przypatrzeć się im zbliska. Równa ciekawość musiała ich napędzić także, zrównaliśmy się. Widziałem jak mi się ciekawie przy zmroku przypatrywali i coś między sobą szeptali.
— Pański koń nasze zawstydził, — odezwała się jedna z kobiet.
— Mnie chyba, — odpowiedziałem, — bo ze wszech miar należało mu się przez grzeczność dla pani dać wyprzedzić. Ale koń młody, nie mogłem go w porę zatrzymać.
— Dobry biegus — rzekł jeden z mężczyzn, — pozwoli się pan zapytać, czy nie jest do zbycia?
— O! nie, sam go potrzebuję.
— Szkoda, byłby dobry do chartów, — przerwała kobieta.
Zdziwiła mnie trochę w ustach kobiety ta uwaga.
— Pan zdaleka? — zapytała druga.
— Owszem, jestem na własnej ziemi, odpowiedziałem zwracając na prawo ku dworowi i życząc dobrej nocy towarzystwu, puściłem karego kłusem.
Uważałem że pojechali dalej traktem.
Matkę zastałem jeszcze oczekującą na mnie; na zapytanie o spotkane towarzystwo, powiedziała mi, że to są nowi sąsiedzi z Drzewnej, nie dawno kupili majątek, mieszkali wprzódy w mieście, że nikt ich na wsi nie zna jeszcze; że dziwnie ich obyczaje opisują. Ojciec, dwóch synów i dwie córki; wszyscy jeżdżą konno, zapamiętali myśliwcy, czas pędzą na łowach lub w stajni. Powiadają że bogaci, nie byli jeszcze nigdzie i nie poznali się z nikim. Przypomniałem sobie, że mi Ihnat mówił o kilkakrotnych napadach na nasze lasy od Drzewnej, nawet sforę gończych im zabrał, o którą się nie upominano. Każę ją jutro odesłać.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.