<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Pan Balcer w Brazylji
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

IV.


Nie wszystko ja tu powiadam zkolei,
Ale to tylko, co sobie rozpomnę.
Więc nie wiem, czyli chociaż cień tej kniei
Z słów moich padnie na czasy potomne.
— Tak gdy w wieczornych zórz złotej zawiei,
Wojsko żórawi przepływa ogromne,
Za wróble je ma wzniesiona powieka,
Iż rzecz się mieni z wielkiego daleka.

Jać tylko oto przygrywam piosenkę,
Za wyprzednika jestem i za posła...
Zaś przyjdą, którzy mają lepszą rękę
Niż moja, co jest twardego rzemiosła;
Ci śpiewać będą pracę tę i mękę,
I będzie światem ogromna pieśń rosła,
Z której ten naród polny, te prostaki,
Wylecą w słońce, jako krwawe ptaki.

Tedy się echem rozlegnie po światu
Huk siekier, gromem bijących w te knieje,
I zdeptanemu podobne zaś kwiatu
Zamysły duszne nasze i nadzieje...
Ociec synowi, abo i brat bratu
Powiadać będzie: — «Słysz, co się to dzieje!» —

Tak nad swą niskość i nad chatnie dymy
Naród ten polny wyrośnie w olbrzymy!

Tak stanie, na swej podniesieniu wiary,
I mogił swoich i swojej prostoty,
A męka jego tak przyda mu miary,
Tak go wyświetli w huf jasny i złoty,
Że się zdumieje nad nim ten świat stary!
Bo wielkiej wojny — o żywot — są roty,
Które Bóg stawił na zgubnej pikiecie,
Palcem im pisząc po czołach: — «Zginiecie!» —
...................

Chodziły słuchy, że są kędyś stany,
Gdzie lud się polski osiedlił i krząta,
Że chłopy noszą krakowskie sukmany,
Krakowskie bryki mają i chomonta,
Że karczma tam jest, kościół i organy,
Własny porządek od kąta do kąta,
Kancelaryja, wójt, pisarz, ławniki,
Wieś jak się patrzy, nie taki bór dziki!

Więc my tam nieraz w cichości słuchali,
Czy od nich do nas choć wiatr nie powionie...
Czy tam parobek gdzie z bata nie wali...
Wóz nie trajkocze... nie parskają konie...
Ten, ów się w twarzy zmieni i rozpali:
— «Coś słychać jakby! — Coś jakby w tej stronie!» —
A drudzy oczy wytężą i uszy...
Lecz tylko pustka podzwania w tej głuszy.

Nad inszych gorzał w sobie Roch Zatrata.
— «Pójdę ja! Może oną wieś wytropię,
Bo mi wyraźnie dym skądciś zalata,
Jak gdyby baby suszyły konopie...
Wyaźnie słyszę: cierlica kołata...
Chłop odsieb krzyka... cep wali po snopie...

Rżą źrebce... trędzle dzwonią uwiązane..
Jezu! Toć my tu od niech gdzieś o ścianę!...»

Z krzykiem się chwycił oburącz za głowę
I runął z kuźni precz, jak oszalały,
Prosto przed siebie, w te gąszcze borowe,
Tylko mu poły sukmanki wiewały.
Ani sposobu mieć jaką z nim mowę,
Bo zdał się we śnie być, choć dzień był biały.
Tak się urwała w nim owa tęsknica,
Jak chmura, kiedy lunie nawałnica.
...................

Cierpiał lud, póki soch czekał i pługa,
Jarzemnych wołów i siewnego ziarna.
Już gospodyni to jedna, to druga,
Dzieżę na chleby obmyśla i żarna,
Gdy w tem wieść gruchła, że stąd aż do ługa,
Kukurudz tylko i fasola czarna
Sadzona być ma i że do tej pracy
Nie pługa, ale dostaniemy gracy.

— «Reat! — zawrzasną chłopy — To my poto
Ciągnęli tylim światem w te pustynie?
Graca!... co z gracy?... Toć z taką robotą
Chłop, bez sprzężaju, jak ruda mysz zginie!
Więc nie pszenicę usiejem tu złotą?
Nie żyto nam się, jak ruta, wywinie?
Kukurudz?... Czy my grzywacze?... Laboga!...»
Tu burza głosów zerwała się sroga.

Dyszkantem baby, a chłopy zaś basem,
Wszystko się naraz zaniosło okrutnie.
Jak rój to brzęczy zmieszanym hałasem,
Te pszczoły cieniej, a grubiej te trutnie.
Nad brzęk pospólny zahuczy głos czasem
Rocha lub Maćka (tak właśnie trzmiel utnie):

— «Co nam kukurudz?... Co graca? Fasola?...
Sprzężaju chcemy! Ziarna chcemy! Pola!»

Już mnie i słuchać bolało w wątrobie.
Aż schrypły chłopy, a baby też nieco.
Zaczem się jęło przyciszać to w sobie,
Jak kiedy roje na łąki precz lecą...
Wtem Ziąba: — «Nic tu po takim sposobie,
Tu rady trzeba szukać, choć ze świecą...
Krzyk dobry, jak jest kto, co krzyku słucha,
A tu że dokół co?... Toć puszcza głucha?»

Szeroko powiódł ręką. Jakoż stała
Ogromna, cicha, obojętna, senna,
Od spodu bagnisk swych oddechem biała,
Nakryta żarem, a głębią — bezdenna.
Więc na wyrębie garsteczka ta mała
Naszych, o swoje krzycząca tu lenna[1],
Tak marna zdała się i taka licha,
Że zgroza włosy podniosła mi cicha.

Markotnie chłopy przyjmują te mowy.
Burczy gromada jeszcze i pogrzmiewa,
Szarpią się barki, rzucają się głowy,
Iż targło naród od jelit, od trzewa...
Tak kiedy w dęby wiatr wpadnie borowy,
A huknie, długo potem szumią drzewa...
Gałąź szeleści, liść liściom podawa
Onego deszczu, aż zwolna ustawa.

Ucichli. Stoją. Patrzają się w ziemię
Ponuro. Czasem niewiasta zabiada...
Aż Ziąba, w wykrot skoczywszy, jak w strzemię,
Okraczył pniaka i krzyknie: — «Gromada!
Toć z nas żadnego nie bito jest w ciemię.

Od czegoż głowa na karku i rada?
Żeby zaś radzić! — Nie?...» — Tak chłopy — «Juści!» —
Poszedł głos echem borowe czeluści.

A ów: — «Tu jedna rada: wybrać głowy
Co tęższe, ile starczy z naszej strony,
I do angielskiej niech idą królowy,
Że katolicki lud tu jest krzywdzony!
Że nas wpędzili tu, w ten gąszcz borowy,
Jak stado wilków, bez pługa, bez brony,
Bez konia, wołu, bez chleba, kościoła,
I że tu naród na pomoc ją woła!» —

— «Racja!» — zakrzykną chłopy. — A ów zasię:
— «Niechże uczyni rozsądek tu jaki:
Albo siednięte na lekkim popasie
I do odlotu gotowe my ptaki,
Aboli naród, co w ziemię tę ma się
Wkorzenić tutaj i puścić tu znaki
Potu krwawego, jak ten przygwałcony
Jasion, co puszcza korzenia z korony». —

Odsapnął, czoła otarł i nuż oczy
Obracać, ktoby się tu godził w posły?
A już się koło w gromadzie zatoczy,
Szepcą... Już z szeptów pogwary urosły,
Kiedy wtem Jasiek z nagłości przyskoczy
Ku mnie, jakoby go pióra uniosły.
— «Majster! — zakrzyknie — A to na karczunku
Przytuła wisi!» — Tak wrzasnę: — «Ratunku!» —

Jako więc buhaj łbem huknie we wrota
Płonącej szopy, aż trzasną wierzeje,
I w świat, a za nim pożoga się złota
Żywego ognia, jak rzeka, wyleje:
Tak ja uderzę w ścisk, a cała rota
Za mną, bez drogi, przez haszcze do knieje...

Poprzedzie chłopak, jak wiatr, i tak burzą
Lecim, tylko na te czuby się kurzą.

Dopadlim... Chwytam, trzęsę — nic! Po czasie...
Już tam nie było i pary w tem ciele...
Sztywny już, wisiał nieszczęśnik na pasie,
Swoim zielonym, co brał go w niedziele,
W toż samo drzewo zatknięty był zasie
Topór z rozmachu i wiorów niewiele
Pod nim, ot tyle, co w trumnę pod głowę...
Jakże nie ryknę: — «Rany Chrystudowe

Otwarte! Tegożeś tu dożył końca,
Bracie!... Takążeś śmiercią... sam... bez pory...
Takżeś się umknął w cień wieczny z pod słońca!...
Takiżeś wpisał toporem w te kory
Testament!...» — Stała gromada milcząca,
Odkrywszy głowy. Jako więc w nieszpory
Jeruzalemskie[2], gdy dzień się przyniża,
Podnieśli ciało my z pod męki krzyża

I zaraz mu tam ręce tych tułaczy
Dół wymościły wiorzyskiem foremnie.
Lecz choćbym sto lat... ej, co sto lat znaczy?...
Choćbym więc oślepł — zostanie się we mnie
To wielkie, zimne spojrzenie rozpaczy,
Co mówi niebu i ziemi: — «Daremnie». —
I tam i tutaj, i gdzie pójdę — wszędzie
Tak patrzeć i tak mówić do mnie będzie.
...................

Hej, puszczo, puszczo niezgłębionych borów,
Stanęłaś ty nam w drodze czarną ścianą,
Na której kartę ognistych kolorów
Widziałem, ręką Boga wypisaną!

Skroś ciemnej nocy, skroś mroku wieczorów
Widzę cię, w gwiazdy i kwiaty utkaną...
W cichości stoisz. Naraz z ciebie bucha
Krzyk, jęk, przekleństwo... I znów cisza głucha.

Hej, puszczo, puszczo! Zeszli my się społem,
Jak te dwa wichry z zachodu i wschodu.
A ty się ostrym stawiłaś nam kołem,
Przeciwna rzeszom onego narodu,
Co spadł na ciebie lecącym sokołem,
I piersi jego przebiłaś od spodu...
I posypało się skrwawione pierze
Którego Bóg sam, choćby chciał, nie zbierze.

Hej, puszczo, puszczo! Połknęłaś ty rosy
Krwawe, po których gdy ziemia zarodzi,
Słyszane będą westchnienia i głosy,
Jak kiedy z płaczem po lasach kto chodzi!
Otrzęśli my się o ciebie, jak kłosy,
Gdy je w sto cepów grad tęgi ugodzi...
I padło ziarno, pleniste a świeże
W ugory twoje i w twoje rubieże[3].
...................

Chciałem krzyż... Stoją w milczeniu ponurem.
A Kos: — «Samobój! Toć u nas tam taki
Nie na cmentarzu leży... gdzieś za murem...
Kamień mu... Kupę chróstu dla poznaki...»
A w tem Horodziej zastuka kosturem:
— «Ty co?... Adwotkat? Ksiądz?... Patrzcie go, jaki
Spowiednik! Będzie tu człeka spowiadał,
Co się z nim Ojciec Niebieski już zgadał! —

Dalej! Bierz duchem, kto topór, kto struga![4]
Nie będzie tego mówiono, że leży

Chłop z Obrytego, Podlasiak, z nad Buga,
Jak zakopane bydlę, na rubieży!» —
Chwycą się. Przeszła godzina niedługa,
Już na wzgóreczku krzyż żółci się świeży...
Horodziej podszedł, przewiązał go pasem
Onym, przeżegnał: — «Śpij z Bogiem tymczasem!» —

Jeszcze my stali, gdy mrowia czerń sroga
Ruszyła, niby piechotne kolumny,
I sama sobą szła ta czarna droga
Na ono wzgórze, na ciało bez trumny...
Pełznie... Już wpełzła do połowy stoga...[5]
Już go nakryła... Już chrzęst słychać szumny...
Już piach przewierca... Już się po nim toczy...
Znikła... Piach rusza się... Zakryłem oczy.
...................

Dzień gasnął. Gwiazdy migały już w niebie,
Jak kiedy złote ściegi kto przewleka,
Milczkiem szły chłopy, nie mówiąc do siebie,
Tak w gardle żal im połknięty dopieka.
A w tem zakraka sęp i zakolebie
Czarne skrzydliska nad nami... Zaszczeka
Szakal gdzieś od gór, zawyje, a z drzewa
Żbik z wrzaskiem paszczę zgłodniałą rozziewa.

Idziem tak, aż mnie nagle przejmie mrowie
I wiater przykry od bagna zaleci.
Spojrzę — na bagnie przez trzciny, sitowie,
Miga coś, coś się porusza, coś świeci...
Tak myślę: — «Czart jest, alboli zwierz, kto wie?» —
A już się we mnie strzelecka chuć nieci.
Zaciągam wiatru i nadstawiam ucha...
Chrzęstło... — «Zwierz!» — myślę, a w bagnie coś plucha.


Więc Rocha, w pobok co szedł przy mnie, trącę
I szepnę: — «Coś ta siedzi w onem błocie...»
— «Gdzie?» — Mignę głową, a w tem pałające
Dwa ślepia, całe w krwawniku[6] i w złocie,
Błysną z ćmy, jakby z chmury dwa miesiące.
Tak ścisnę pięście: — «Hej, dałbym krocie
Za strzelbę!» — kiedy nagle w te latarnie
Ostrym ładunkiem ktoś z kupy wygarnie.

Chlupnęło w bagnie, jakby cisnął saka[7],
Zagasły ślepia zdmuchnięte od ręki.
Po świście kulki poznałem Kurpiaka,
Żuka z Zielonej[8], rodzica Jelenki.
Ten się swojego nie puszczał szturmaka[9],
I w obrzydzeniu miał loft[10] i szrut cienki...
Tak krzyknę: — «Wiwat Kurpie!» — A już kupa
Naszych się wali i po trzcinach chlupa.

Nuż hukać, ognie krzesać u wiszora[11],
I przeć się w bagno zarosłe tą haszczą.
Tygrys był! Jeszcze drgał, tego ozora
Skąsiwszy własną ukrwawioną paszczą.
Tak Żuk przymierzy lufy, gdzie komora...
Huknie... Zwierz skoczył, padł. A już go taszczą
Za łeb, za ogon, za uszy, za łapy,
A ów posokę wylewa przez chrapy.

Więc zaraz my tam palili ognisko
U bagna, gdzie legł kawał gołoborza[12],

Nuż dziw! Bo zwierz był, jakoby kocisko...
A na nim w pręgi pisana ta koża[13].
Pchają się, wszyscy chcą go widzieć blisko,
Patrzą, macają, lecz Żuk dobył noża
I ściągnął skórę, napruwszy jej kęsa.
Ścierw my cisnęli precz, bo cuch szedł z mięsa.

Hej, że też ciebie nie było tam, czarko
Żytniówki naszej, poczciwej siwuchy!
Człowiek nie bachus[14], a przepiły miarką,
U ognia siedząc pod noc między druhy...
Ale gawęda i tak poszła szparko:
Ten łże, ten zgada, nastawia ów słuchy.
Nad wszystkich Kurpie trzymają prym w mowie,
Majstry na zwierza w wszelakim obłowie.

Wnet, jakby żywe, stanęły nam lasy
Nasze na oku, z tą mroźną ponową[15],
Ten obrus śnieżny, jak białe atłasy,
Ta okiść, srebrną wisząca posową...
Już słyszym łomot chróstu... psów hałasy.
Już jelon bieży, staje, kręci głową
Koronną...[16] Słychać gdzieś chrząkanie dzika...
W tem błysk! Huknęła strzelba kłusownika.

Więc jak gach, w cudzą wkradłszy się komorę,
Cichutko stąpa i tchem ledwo szepce,
Tak ów się czai po zdobycz w tę porę,
Bacząc, czy suszki[17] trzeszczącej nie zdepce.
Zaczem przyciąga sanice tam spore,
Pokurcia[18] zgwizdnie, co w śniegu krew chłepce,

Utroczy zwierza, gałęźmi nakryje,
I w bór, nos na wiatr podając i szyję.

Słuchają chłopy, śmieją się... Znać z twarzy,
Iż im ta powieść znajoma i miła.
A cóż? Toć borom sam Bóg gospodarzy,
Zwierza w nim chowa i na strzał posyła.
Z pradziada było tak! A mówią starzy,
Że wszelka knieja pospólną wpierw była,
Nim usypała szlachta one kopce,
Co mówią: — «Potąd twoje, a tam — obce.» —

Lecz Paweł Koźbiał trząsł ręką i brodą.
— «Co mi tam knieja! I co mi tam bory!
Ja sobie siedzę nad rzeką, nad wodą,
Gdzie w trzcinach krzyczą cyranki, kaczory.
Człowiek aż głuchnie, jak do dnia zawiodą
Wszaskuny owe lub w ciepłe wieczory.
To z leda kija[19] człek w szuwar wygarnie,
I ma co w miasto nieść albo w śpiżarnie».

Więc zaraz w dwoje rozhukną się głosy:
Ci chwalą wodny łów, a ci borowy.
Już Bartki, Maćki, Bugaje i Kosy
Odrzucą w strony kapoty i głowy.
Już brzęk, szum, jak gdy poruszy kto osy...
Tedy ja, widząc zawziątek takowy,
Nuż strzelbę chwalić. Żuk na to: «A pstrzyka
Niezgorzej! Z dziada mam ją, nieboszczyka.

Ojciec mój takoż strzelał z niej. Już z rodu
Kochamy się tak w łowiectwie, my, Żuki.
Com lisów natłukł, co wilków zamłodu
Tą kozią nogą![20] — Myślałem, że wnuki...

Nieprawda! Poszła z mojego ogrodu,
Na Bożą grzędę dziewka! Dziś my kruki
Samotne z matką...» — Tu ból uwiązany
Targnął się we mnie, zawył, rozdarł rany.

A wtem się podniósł wichr. Zrazu padołem
Rozszeptał trawy, rozszumiał byliny,
Zaś się zamachnął szeroko, a kołem
Trzask i syk poszedł łamiącej się trzciny.
Aż wzmógł się, zebrał w sobie, gruchnął czołem
W odwieczne stołby borowej głębiny,
Zatrząsł pnie, wzleciał, urwał się ze smyczy,
I po wierzchołkach świsnął w tysiąc biczy.

Zawyła puszcza. Huk poszedł po kniei,
Jakby sto gromów trzasło. Już świst dziki
Leci przez wzdęte struny tej zawiei,
Jak przez syczące wężowe języki.
Już zgrzyt, szum, łoskot, nie patrząc kolei,
Buchnęły w jeden gwałt! Aż z tej muzyki
Przeciągłe wyszły jęki i lamenty
Od ziemi aż po nieba fundamenty.

Bór ożył. Drzewa wyciągają ręce,
Załamią z trzaskiem je i trzęsą niemi.
Insze w śmiertelnej skurczyły się męce,
Wiją się, głową uderzą po ziemi;
Tc ryk rozpaczy mają, te — dziecięce
Głosy rzewliwe, z skargami cichemi...
Insze stanęły z wyciągniętą szyją
I jak psi na mór lub na wojnę — wyją.

Czasem upadał wichr, jakby od gromu,
A puszcza niema stawała i głucha;
Tak matka, gdy jej trumnę syna z domu
Niosą, na progu zmartwieje i słucha...

Aż znów się zrywał jęk, świst, huk, trzask łomu,
Znów trzęsła borem dzika zawierucha,
Skróś której wyły tak okropne głosy,
Jakby świat tarzał się i darł za włosy.

Tak to wichr w onych ostępach powtarza
Odwiecznem echem płacz stary człowieka,
Płacz najpierwszego boleści włodarza,
Adama, kiedy z ogrojca[21] ucieka...
Tak wtórzy jękom otchłańca[22] Łazarza[23],
Gdy na poczęcia noc swego wyrzeka...
Tak grzmi przestrachu sądnego żałobą:
— «Góry! Pagóry! Przykryjcie nas sobą!» —
...................

Siedzim tak, milcząc, a serca nam głusza
Ciężka obeszła, jak woda, jak morze.
Wtem Roch: — «Toć nie co, tylko tu się dusza
Pokutująca po tym tłucze borze...» —
Więc wszystkich nas to niemile zarusza,
Iż źle wspominać rzecz taką w tej porze,
A Kos: — «Ha, któżby?... Nieborak Przytuła...
Wichr dmie, bo ziemia wisielca zaczuła!» —

Lecz ku borowi głowę dzierżąc Żuk: — «A
Cicho! — zaszepta — Ja tu coś miarkuję...»
Słyszycie-no, jak tam coś po drzewach puka...
Nie dzięcioł! Dzięcioł nigdy tak nie kuje...
O!... Teraz!... Znowu!... Teraz tam!... To sztuka
Jakaś! To dwóch się po głosie zgaduje!» —
Spojrzę, gdzie chłopak? — «Jasiek!» — krzyknę. Jeszczem
Nie wiedział czego, już wstrząsłem się dreszczem.

Tak targnę wąsa, splunę: — «Tfu! Do grzechu!
Będę turbował się lada stukotem?»
Lecz jak nóż utknął strach we mnie i dechu
Nie puszczał z piersi. A chodził słuch o tem,
Że dzicy... Chryste!... Jakże się w pośpiechu
Nie porwę! Zimnym jak nie spłynę potem!
Chcę biec — i nagle staję skamnieniały:
Świstło! Wyraźniem usłyszał świst strzały!

Wtem, jak piorun, co nim grzmi, wpierw błyska,
Widzę, od bagien leci to nieboże...
Bez tchu, bez głosu doleciał ogniska,
Powietrza chwycił, przemówić nie może...
Ręką u piersi płótniankę zaciska...
Chwycę go. Krzyknął. Krew... Całe krwi morze...
Wyprężył mi się, rękoma uderzył,
Zwisnął, zaszeptał, głową rzucił — nie żył.

Zdarłem płótniankę z piersi. Drobna rana
Czarna, jak gwiazda żywota zgaszona,
A od niej, siedmiu drogami wysłana,
Śmierć jadowita szła, znacząc promiona
Modre, jak węże... Piórkami utkana
Strzała tam tkwiła... Tak z oczu mi słona
Łza spadła na to pacholęce ciało,
Co zaświatowe kolory już brało.

Runęły chłopy w bór. Tak krzyknę: — «Wara!
Kogo tu będziesz szlakował i gonił,
W tej puszczy siedzi noc głucha i stara,
Której sam Pan Bóg te oczy zasłonił,
Ślepe! W co bić chcesz?... Dość jedna ofiara!
Już źle tu z nami, gdy Bóg jej nie bronił...
Już nam się czarna godzina tu mości...» —
Wtem ryknę, srogiej nie mogąc[24] żałości.

— Wiejcie więc teraz, wy wichry pustyni!
Krzyczcie więc w niebo, jęczące wy głosy!
Niech się tu koniec wszystkiemu uczyni,
Niech — jako psi kość — tak zgryzą nas losy!
Lecz ciebie Chrystus o krew tę obwini,
Ziemio ty, co tu takie pijesz rosy,
Co milczkiem strzały wypuszczasz w pisklęta
Bezpióre, w puchu jeszcze... Bądź przeklęta!





  1. Lenno — ziemia dana komuś we władanie, tu: działy nadane kolonistom.
  2. Nieszpory Jeruzalemskie — wieczór dnia, w którym Chrystus został ukrzyżowany; wtedy bowiem Józef z Arymatei wyprosił ciało u Piłata i pogrzebał w swoim grobowcu.
  3. Rubież — granica, kresy.
  4. Strug — nóż do strugania drzewa, ośnik.
  5. Stóg (przen.) — kopiec, mogiła.
  6. Krwawnik — minerał, odmiana chalcedonu koloru czerwonego.
  7. Sak (niem.) — sieć na ryby w kształcie worka.
  8. ...z Zielonej — puszczy; por. str. 47, 3.
  9. Szturmak — strzelba z rurą szeroką przy wylocie.
  10. Loft — gruby szrut.
  11. Wiszor — tyle co, wiszar; por. str. 96, 1.
  12. Gołoborze, gołobórz — miejsce w borze gołe, czyste, wykarczowane.
  13. Koża — skóra.
  14. Bachus — bożek wina; tu: pijak.
  15. Ponowa — świeży śnieg, ułatwiający tropienie zwierza.
  16. Głowa koronna — uwieńczona porożem, rosochami.
  17. Suszka — sucha gałąź.
  18. Pokurć, pokurcz — pies, mieszaniec z ogara i kundla.
  19. Kij (dziurawy) — strzelba.
  20. Kozią nogą — tak kłusownik nazywa swą krótką strzelbę (aby ją łatwiej ukryć np. w rękawie).
  21. Ogrojec — ogród, mieszkanie pierwszych ludzi, raj.
  22. Otchłaniec (gw.) — bezbożnik, bluźnierca.
  23. Łazarzem jest Job (Por. Księgi Jobowe rozdz. III)
  24. Móc — zmóc w sobie, stłumić.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.