[216]
V.
Szedł czas. O posłach już mowy nie było.
Ostańczuk smołę pędził w swym bajdaku.
Serce się jakoś w narodzie ściszyło,
I znów po dawnym robota szła szlaku.
Lecz powierzch tylko, bo z oną mogiłą
Gardłowa sprawa zawisła na haku,
Którą lud w wnętrznej rozsądzał cichości:
Wracać, czy tutaj położyć mu kości? —
Więc u pustego siedzący ogniska,
Myślałem sobie, że sama nas dola
Nagli, popycha, przygwałca, dociska
W powrotną drogę na własne te pola.
I nieraz, kiedy cicha gwiazda błyska,
Westchnę ja w duszy: — «Ha! Bądźże twa wola!
Wracać, to wracać!» — I zaraz w tej męce
Folgę poczuję i wąsa pokręcę.
A na świat padły deszcze. Iż tam czasy
Takie przychodzą, że leje, jak z cebra,
Więc stają wtedy puszczyńskie te lasy
We mgle, jak gdyby nadmuchał w nie srebra.
[217]
Tylko się po nich bieleją te rasy[1],
Tylko się drzewom tym kurzy przez żebra
Tumanem sinym. Tak je tam ta słota
Okadza, niby popy carskie wrota[2].
Wypełzły z borów gady, iż im płuży
Taka pogoda mokra na pomioty[3].
Gdzie stąpisz, żmij się jako powróz dłuzy,
Czerniejąc, modrząc się, lub czyniąc złoty.
Przejdziesz — twe szczęście! Lecz niechże unurzy
W stopie żądlisko — już nic do roboty
Na świecie nie masz... Wszystkiemu waleta...
Bo śmiertelnego jest pieczęć sygneta.
Obchmurniał naród tą długą ulewą,
Z której mu oschnąć nie dała i chata.
Ale się zawziął już i precz ciął drzewo,
Iż niemasz — jak sam człek jest sobie — kata.
Biją topory we mgle, w prawo, w lewo,
Na każdym dziale siekiera kołata...
Alić kto chłopa zna, któ w huk się wsłucha,
Czuje, że w ostrzu tem już niema ducha!
Tak kiedy bije na boru chłop w sosny,
Na zręby chaty, na belki, na deski,
Topór mu w garści furczy, jak ptak z wiosny,
Głos dawa jasny, szeroki i rzeski;
A kiedy na dom ostatni, żałosny,
Tarcice ciesze pod krzyż ten niebieski,
Siekiera w rękach mdlejących ustawa
I — jak grudź ziemi o trumnę — głos dawa.
[218]
Bodajmbym zełgał i tym był prorokiem[4],
Co pod drzewiną w słoneczku se siedział,
A tak się jednem smaczno zdrzemnął okiem,
Że zmiłowania Bożego nie wiedział —
Ale tak myślę, że wielkim się krokiem
Bliżył ten doli sądzonej nam przedział,
Gdzie wszystkie więdną i gasną nadzieje,
A człowiek mówi: — «Niech co chce się dzieje!...»
...................
Jakoś w tym czasie przyciągło Niemczysko
W bory telegą, pykając fajeczkę.
Zaciągnął budę, przed budą bób z miską,
Piwa na ligar wytoczył też beczkę.
Kram gotów. Baby latają, że blisko.
Ta mydło, ta nić targuje, ta świeczkę;
Więc świeżych wieści, jak z pieców tam chleba
Szło przez dzień, że i piekarni nie trzeba.
W tydzień coś jaki czy we dwa — nowina!
Leci Bartkowa Jaga z tej kramicy.
Nie doleciała, już krzyczeć zaczyna:
— «Pańszczyznę jadą pisać urzędnicy!» —
Jeszcze ta pierwsza nie zaschła jej ślina,
Już od granicy bór wre do granicy...
Cisną topory chłopy, i jak stali,
Tak cała kupa do kuźni się wali.
Kipi lud, jako więc ten ukrop w garku.
A tutże jedzie wóz, drugi i trzeci...
Urząd! Tak dalej z każdego folwarku
(Folwarkiem zwali murzyńskie te kleci!)
Trzy dni przez tydzień spisywać szrwarku
Na chłopa, a dzień na baby i dzieci,
[219]
Z faszyną[5]. Stoi gromada, jak niema...
Aż huknie, niby z moździerza: — «Nie chcema!» —
I zaraz noga od nogi, iż w kroku
Chłop chce być pewny, gdy idzie na pięści...
Już żywy ogień zajarzy się w oku,
Już garście w kułak, już twarda kość chrzęści.
Zasiekli zęby, stoją. A zaś z boku
Baby. Tak wojsko wódz dzieli na części:
Pod pierwszy ogień front, a dla przygody
Na skrzydle sobie szykuje odwody.
Przed nami, niby taborem Nogajce[6],
Wozy od drogi stanęły w półkole.
Wtem tłumacz zacznie, dłubając po fajce:
— «Tu nie o chcenie idzie, nie o wolę...»
Lecz Roch w rzecz wpadnie: — «A rajce! A zdrajce!
To wy nas tutaj przedali w niewolę?...
To my w pańszczyznę tu szli? Na odrobki?
To tak?...» — W garść plunął: — «A dalej, parobki!» —
Świsnęło w kupie, jak w puste żołędzie.
W kłąb się zwinęli wrzący; prą się, pchają...
Widzę, że o krew czynić się tu będzie,
Tak huknę: — «Hola! Posłów nie wieszają!
Kto poczciw, w mojej stawaj tu komendzie.
My nie cygany! Nie zbójców my zgrają
Przyszli tu! My tu emigracja polska!
Nie luza jakaś zbójecka, warcholska!» —
Tak chłopy: — «Stać! Stać!... Pan Balcer niech gada».
A tłumacz na wóz myk, jak do fortecy...
[220]
(Komisarz za nim, pisarz — wszystko wsiada),
Aż gdy poczuje za sobą już plecy,
— «Co? — krzyknie.— Napaść?... Komisję napada
Hałastra chłopska?... Bunt?... Ja się tej hecy
Nie boję! Ja tu z urzędu! My mamy
Prawo za sobą! A wy co tu, chamy?» —
Tak stąpię krokiem: — «Z respektem tam! Hola!»
Pokręcę wąsa i obrócę śliny:
— «Tu nie bunt! Tutaj jest gromadzka wola!
Kolonja tutaj! Nie chamy, murzyny...
Zgoda, to zgoda! A nie, to do pola!
(Tu machnę ręką ku drodze w bór siny)
My pod pańszczyznę nie damy tu karku
I nie będziemy odrabiać szarwarku!»
— «Jużci! Nie będziem!» — odhukną mi chórem
Chłopy i łbami wyrzucą, jak tryki.
Tak stąpię krokiem znów (ci za mną murem).
— «Co my tu mamy? — krzyknę. — Jak te dziki
Siedzim w tej kniei! Łatwo skrobać piórem,
Ale żyć trudno!» — Tak za mną znów krzyki:
— «Nijak życ! Dobrze Pan Balcer powiada.
Jak on, tak za nim i my też, gromada!»
Duch powiał po mnie żarem. Więc tak prawię:
— «Tu bez odrobków jest dosyć ciężkości!
Przelecieliśmy, jako te żórawie
Przez morze, swoich puściwszy się włości...
Miał tu nas kraj ten potykać łaskawie,
Obiecowali przeróżnych dobrości,
Aż jak za nami zatrzasły się wniki,
To my nie ludzie już? Nie katoliki? —
O chrzest napróżno dzieciątko się prosi,
Bez ślubu idą dziewki w poniewierkę,
[221]
Duszę obrudził człek i tak ją nosi
W sobie — tu splunę — tfu! jako tę ścierkę!
Mór po nas, jakby po trawie tej kosi,
Z ciał chrześcijańskich ma zwierz tu wyżerkę,
Gdzie padniesz, tam ci cmentarz i mogiła,
A rząd nas tutaj w szarwarki obsyła?
W pańszczyzny? W tłoki?...[7] Z nas tłoki wybiera
Głód, pożar słońca, robactwo i nędza...
Strzęście nas, czy tu kto ma choć halera!
Jak psi my w budach! Jak bydło bez księdza!
Do garści prawie przyrosła siekiera...
Niechaj więc nas tu w odrobki nie pędza
Nikt! Bo nam nie lża, tylko paść i zginąć...
A prawa swego nie damy tu minąć!» —
Zatknę się, bo mi dech w piersiach zaparła
Okrutna pasja i żałość zbyt sroga.
A za mną chłopy, co który ma garła:
— «Nie damy! Nie chcem nad sobą batoga!»
Nuż tamci z wozów w swą! I tak się darła
Po drugiej stronie rozżarta załoga,
Aż huknę: — «Ciszej! Tu jeszcze tej mowy
Nie koniec!» — Zmilkli. Więc ja znów w te słowy:
— «Cierpielim. Chcielim dobyć z tej pustaci
Ornego pola pod zboża, pod sioła...
Chcieliśmy tutaj za synów, za braci
Ziemi tej ludziom być... Kipiały z czoła
Śmiertelne poty przez borów połaci...
Dość! Niech nikt na nas o więcej nie woła!
Bo tu są wichry, co takie sekwestry[8]
Krwią wpisać mogą w tej puszczy regestry![9]
[222]
Kośćmi my swemi mościli te szlaki,
Co do tej czarnej przywiodły nas bramy.
Kto przyjdzie, już tu po nas najdzie znaki:
Gościńce trupie, mogilne te jamy...
Z piór my się tutaj otrzęśli, jak ptaki...
Toć nasz jest szarwark! Inszego — nie damy!
A teraz — precz stąd, dopókiście cali,
Bo ogień buchnie z nas i bór ten spali!» —
— «Huu!...» — Chłopy nagle zawyją, jak stado,
I w niewstrzymanym zaniosą się pędzie...
Tak stanę, ręce przed oną gromadą
Rozkrzyżowawszy: — «Stój! Przez Boga — sędzię!
Bezpieczni przyszli, bezpieczni odjadą.
Włos jeden z głowy im tutaj nie zbędzie!
Na sobie trzymam ich, i na swem słowie.»
— «Ruszaj! — ku wozom krzyknę. — Chcesz mieć zdrowie!»
Jako więc owcarz gna owce przed burzą
Z góreczki, w kupę zbite i tętniące,
A tu za niemi pola już się kurzą,
Już wicher kręci trawami po łące,
Już grzmot, już się te błyskawice mrużą,
Oblatujące niebo w oba końce,
Tak z nawałności tej i z rebelii
Pędziły wozy, na złamanie szyi.
Ale jak stado, stłoczone we wrota,
Upali piorun i udrze mu runa,
Tak wozy babska dopadła piechota
I gruchła o nie napodób pioruna.
Ciągną, drą worki... Już świeci w nich złota
Kukurudz, niby błyskawiczna struna,
Już jako chmura ulewą ciężarna,
Z szumem fasola sypnęła się czarna.
[223]
Prażą ci z wozów kijami i biczem,
Ciskają grace, co wieźli nam — w baby.
Lecz się rozjadły, nie straszą się niczem.
— «Precz, krzywdziciele! — wrzeszczą — Precz wy Szwaby!»
Tak z rozpalonem od gniewu obliczem
Ta się rozwory[10] chwyta, a ta draby[11],
Kamieńmi, piachem walą, ciągną siano...
Aż dech im zaprze z krzyku, więc ustaną.
...................
— «Ha! — rzekę, gdyśmy o wieczornej chwili
U ognia siedli — to już i po kramie![12]
Tu już my bierki po stole rzucili...
Tu już i stoim w powrotnej tej bramie.» —
Wtem Kos: — «To pójdziem od mili do mili!
Możeć nas jeszcze ta bieda nie złamie...» —
A insi: — «Pójdziem! Jak do Częstochowy,
Pójdziem!» — Tu oczy podniosą i głowy.
A gwiazdy gęsto po niebie rzęśniały[13],
jakby te żółte kwiatuszki po łące...
Aż nagle, w rańtuch owinięta biały,
Wstanie staruszka od ognia i drżące
Ręce rozwiedzie. — «Powiały... Powiały
Wichry... — zanuci. — Poniosły tysiące
Przez wielkie morze... precz... od swego płota.
Jakoż was najdę, ja ziemia — sierota?...
Ten jeden tysiąc — zatonął do morza...
Ten drugi tysiąc — polegnął od moru...
[224]
Ten trzeci tysiąc — zaprzepadł w bezdroża,
Ten czwarty padnął kamieniem u boru.
Na wielkiej drodze stoi męka Boża...
— Czekajże ziemo — sieroto, wieczoru!...
Czekała ziemia, aż przyszły te posły,
Powiały wichry, garść prochów przyniosły!»
...................
Stoi tak, cała rozchwiana w swym śpiewie,
Opadły z głowy podniesionej chusty...
Już ścichła, jeszcze samamo tem nie wie
I bezdźwięcznemi niemo rusza usty...
Tak westchnę, wstanę, ogarnę zarzewie
(Niemasz cię, Jaśku, coś nosił mi chrósty!),
A jakom wziął tę komendę swą mocą,
Tak rzekę: — «Jutro wyruszym przed nocą.»
|