Pan Balcer w Brazylji/III/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Pan Balcer w Brazylji
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III

W PUSZCZY


Powitanie puszczy. Inwokacja. Pan Balcer puszczę opisuje. Na działach. Horodziej wieś poslką zaleca. Opór puszczy i złudne nadzieje. Przeczucia. Osada Pińczuka. Zwątpiałość. Dudek o powrocie namienia. Pan Balcer wróży ludowi mocnego pieśniarza. Posłuchy o polskiej osadzie. Narady. Mogiła Przytuły. Apostrofa Pana Balcera do puszczy. Strzał Żuka. Wspomnienie łowieckie. Wicher w puszczy. Śmierć Jaśka. Pora deszczowa. Komisja. Pan Balcer od gromady przemawia. Napad babi. U ogniska. Hasło.



I.


W osierdziu[1] puszczy dzień oświtł nam trzeci,
Zemdlonym, ledwo już wlokącym nogi.
Za nami tylko i przed nami świeci
Przestrzał siekierą wyrąbanej drogi.
Ptak śwista jeszcze i jeszcze tam leci
Na pnie, na koron zwalone porogi[2],
Które się bronić przystępu zdawały
W te knieje, niby forteczne zawały.

Pierwszym szedł, pierwszym przestąpił je krokiem,
A za mną walił lud z obojej strony.
A taka gęstwa nakryła nas mrokiem,
Jakby przez niebo zaciągał zasłony.
Drzemy się haszczem w milczeniu głębokiem,
Gdy wtem Horodziej krzyknie: — «Pochwalony!» —

A huk się porwał i rozgrzmiał daleki,
Jakby nam puszcza odkrzykła: — «Na wieki!» —

Więc my poczulim dom i cości swego
W onych niezmiernych dalekościach świata.
Bo to i w puszczy, jak więc u każdego,
Jest dusza, co się z tą człowieczą — brata.
A choć jej głębie zatajone strzegą,
Przemówisz do niej? — wnet odzew przylata,
Właśnie, jakby się druhowie zgadali...
I tak my weszli tam i tak zostali.
...................

Szumcież mi jeszcze, wy ogromne bory,
Sadzone tutaj od naczęcia świata!
I wy, krzyczące ozwijcie się kory,
Gdy po was z jękiem siekiera kołata!
Huczcież mi grzmotem, mazurskie topory,
Gdy skry z nich krzesze prawica żylata,
Jako bywało w ten pierwszy czas stary,
Kiedy się człowiek brał z ziemią za bary.

Niechajże jeszcze na oczach mi stanie
Ten nieprzebyty gąszcz i niestrzymany,
I naród, w swojej siermiężnej sukmanie
U proga puszczy tej rozkrzyżowany,
Suplikujący do Ciebie, o Panie,
Byś błogosławił ten dział mu nadany,
I był tu z nami tak samo pospołem,
Jak w wioskach, białym nakrytych kościołem.

Niechajże jeszcze obaczę te głowy
Żarem spalone i wyschłe do kości,
Jak się na wiew ten i pomierzch borowy
Odkryły i jak tam stały w nagości,
Jak nagle ucichł gwar w ciżbie i mowy,
A naród tak szedł, jakby do świętości,

Do sakramentu... Niech jeszcze zobaczę
Tę puszczę, chwilę tę i te tułacze!
...................

Bór był osiadły w bagnach przez połowę,
A przez pół piął się po skalistym żlebie[3].
Drzewa tam zbitą czyniły posowę,
Utapiające wierzchoły swe w niebie.
Światła się nagłe i mroki surowe
Rzucają, gdy się ta puszcza kolebie,
Par duszny, jak gdy w łaźni grzeją piece,
A piżmo tęgie czuć, niby w aptece.

Od spodu zaraz, z mokrej grzęzawiny
Pędem się wgórę prą okrutne haszcze
Na rękę grubej, strzelistej w kiść trzciny,
Po której chrząsty[4] brzęczą i ptak klaszcze[5].
Spojrzysz w gąszcz — a tam wężowy kłąb siny...
Modrzą się grzbiety i ziewają paszcze.
Nad bagnem kwiaty w jaskrawym się pyle
Chwieją i lecieć zdają, jak motyle.

Dopieroż one ciemne mateczniki![6]
Te skrzypy, jako w organie fujary,
Te jodły[7], co jak szabaśne świeczniki,
Gałęzie od pnia puszczają do pary.
Ten gąszcz, bez nazwy, zmieszany i dziki,
Te stołby[8], niby kościelne filary,
Te kołyszące się, jak z masztów, wiechy,
Te insze, krągłe i zbite, jak strzechy!


Darmobyś tutaj dochodził rozumem,
Jak mienić drzewa te i te szuwary[9].
Bo wszystko tu się pcha gwałtownym tłumem,
Niehamowane i bez wszelkiej miary,
Każde swym kształtem jawiąc się i szumem.
A kto nie widział, nie doda ten wiary,
Bo bitwa prawie jest o dech do słońca,
A ziemia w potach stoi, wciąż rodząca.

Po drzewach pną, się, jak po masztach, liny[10],
Okrutne matnie czyniąc i zasiecze.
Jedno tam wgórę pełznie, jak gadziny,
Drugie, jak woda z dachu, na łeb ciecze...
Liść osobliwszy u każdej krzewiny,
Te jako pióra, a tamte, jak miecze.
Dławi się wszystko i dusi pospołu,
Taka chuć życia u tego żywiołu.

Więc kiedy słońce w te padnie komory,
Przez zieleń sącząc się i szkliwa owe,
Dziwnemi blaski grają one bory...
Właśnie, jak kiedy upadną na głowę
Anielskie z okien kościelnych kolory,
One widziadła lekuchne, tęczowe,
W palmy, w gwiaździce, w róże[11], jak kiedyby
W niebie zaprawił malowane szyby.

Dopieroż nad tem wrzask, świsty, trzepoty...
Ptak leci — nie wiesz, czy płomień, czy kwiaty,
Bo jeden bywa ognisty i złoty,
A drugi modry, jak nasze bławaty.

Inszy lśni, jak te we skarbcu klejnoty,
W szafir odziany i w jasne szkarłaty,
A wstrzęsie pióra, to w onym się ptaku
Blaski migają, by w drogim kanaku[12].

Więc kiedy cię tam to wszystko otoczy,
Te światła, farby, jaskrawe te puchy,
Gdy ci się tęczą rozbłysną przed oczy,
W żywem maczane słońcu ogniomuchy[13],
To ci itak we łbie zakrąży, zamroczy,
Jakby skarb nagle otwarły ci duchy,
Co go w Ojcowskich skałach[14] skarbnik strzeże,
Aż przecknie Łoktek król, a z nim rycerze.

Jakże więc naród w najpierwszej tej chwili
Nie runie w puszczę, nie huknie rozgłośnie!
Tu się Mazury za głowy chwycili,
Że piachów niema i brzoza nie rośnie;
Stają, wracają, próbują tych dyli[15],
Patrzają w kwiaty, tak tkane, jak w krośnie,
A choć tam w piersiach duch ledwo kołata,
Rwą się tak, żeby dźwigali pół świata.

Lecz we mnie, gdym tak patrzał na te dziwy,
Serce się nagle rzuciło, jak młotem...
— O ubożuchne, podlaskie wy niwy,
Toż wy zbożami też tkane, jak złotem!
Toż tam lny nasze, jak szafir ten żywy!
Toć gryki srebrnym świat grodzą nam płotem!

Toć Pan Bóg u nas ma swoje śpichlerze,
Gdzie chleb, zaś tutaj szaty jeno bierze!

Świadcz-że nam teraz, ty ziemio daleka,
Któraś nas sobie rodziła, nie komu,
Czy my ci byli, jak syn, co ucieka
Ze spokojnego macierzy swej domu?
Świadcz nam, czy jedna choć sucha powieka
Była, gdy my tak nieśli pokryjomu
Dusze i głowy z onego stracenia[16],
Gdzie człek wiecznego niepewny zbawienia...

Świadcz-że nam, czy my ciebie się puśclil
Lekkomyślącem sercem i z rozpusty?
Czy nie stawali od mili do mili,
Trzęsącemi się żegnając cię usty?...
Czy zgłem[17] śmiertelnem za siebie rzucili,
Na tę niepamięć wieczną? Czy twe chrósty,
Twe płoty w serca nie wrosły na wieki?...
Świadcz nam, ty kraju miły, ty daleki!...
...................

Prędko się z nami sprawiły urzędy,
Pomiar czyniące przez borów połacie.
Gdzie szli, tam haszcze rąbalim w te pędy,
Na kołach pchając ich, w przewoźnej chacie,
Aż się zrobiły ku niebu wyględy,
Złotej podobne i świetlistej kracie
W dzień, a srebrzącej od gwiazd i miesiąca...
I tak się stała ta puszcza — żyjąca.

Skrzykęli zaraz murzynów z szarwarku,
Iż w tej są bystrzy i sprawni robocie,

Coby na podób swojego folwarku[18],
Chaty stawili i pletli zapłocie.
Przyszli, z brzemieniem tykw złotych na karku,
Gibcy, w tej skóry spalonej nagocie,
I nie fundując się w żadne warsztaty,
Jak stali, tak nam szli budować chaty.

Szałasy raczej zwaćby je z przyczyny,
Iż w nich ni krokwi nie było ni belki.
Wyłamie taki na bagnach pęk trzciny,
Kołek przy kołku zatknie w krąg niewielki,
Zaś ujmie garścią razem u czupryny,
Zwiąże, i tak się sprawiwszy z ciesielki,
Liściem to żywym poszywa do ziemi,
Jak kalenicę chłop snopy żytniemi.

A iżby mu tam budowa nie klęsła,
Obrzuci błotem, ubije ze środka,
Pod wierzchem, na leż, z gałęzi da przęsła,
Mchy nosząc na nie i ściel, jaką spotka,
Zaś patrzy, hardy ze swego rzemięsła
(Choć piły w ręku nie miał, ani młotka),
Myśląc — że cudo! Alić, jak się uda,
To tęższa u nas forteca — psia buda.

Lecz ja, na górce wziąwszy ziemię działem,
Gdzie widniej było w niebo i naokół,
Ognisko sobie pod daszkiem stawiałem,
Pobiwszy z drągów uczciwych ostrokół.
Karczunkum nie chciał brać. Dość mi na małem,
Byle człek życia kowalem już dokuł...
Tak umyśliwszy trwać wolno i luźnie,
Polowąm sobie, jak mógł, zrządził kuźnię.

Przy kuźni, jako ten gołąb pod strzechą,
Jasiek mi gruszył; a to, a znów owo...

Bo wszystko chłopcu tam było uciechą,
Każde piosenką stawało się słowo...
Więc jak dąb zeschły umai się wiechą
Jemioły, zieleń zwinąwszy nad głową,
Sieroctwo moje maiło się wiosną
Chłopięcej duszy, co piórka jej rosną.
...................



II.


Z okrutną w puszczę lud rzucił się mocą,
Ciąć one bory stojące z prawieka.
Tylko te ręce, te serca dygocą,
Tylko ta dusza w siekierę ucieka!
Huczą topory dniem i huczą nocą...
Nie patrzy słońca i świtu nie czeka
Ta przesilona praca, co się zdało
W pień, do korzenia puszcz zwali tę całą.

Życia przyrosło w piersiach. Na odpuście
Nie kipią czapy tak ni na jarmarku,
Jak tu, gdy chłop szedł w borowe czeluście,
Junacko głowę trzymając na karcku.
Wnet po wykrotach[19], po jarach, po chróście,
Wśród syku gadzin i papug poswarku,
Latają pieśnie od Wisły, od Buga,
Hulaszcza jedna, a rzewna ta druga.

Więc było patrzeć na te batalije,
Na Wyrwidęby te i Waligóry![20]
Prężą się karki, wzdymają się szyje,
Żył widać bicie skroś spalonej skóry,

Aż świśnie topór, huknie, jak grom bije...
Kwietnych plątańców[21] pękają wnet sznury,
Małpy z gałęzi skaczą z dzikim wrzaskiem,
Z gniazd ptactwo leci, siejące piór blaskiem.

Nie gonion z kniei, od jak stało świata,
Zwierz wstał, zawęszył, okiem toczy, prycha,
Po trzykroć leż swą koliskiem oblata,
Zadarłszy chwosta, i ziemny wiatr wdycha.
Drgnął, stanął; pędzi, gdzie trzcin gęsta krata,
Ogromnem cielskiem w moczary się wpycha;
Trzeszczą łamane trzciny, bagno plucha,
Zwierz chrapy podniósł rozwarte i słucha.

Lecz topór huczy, jak działo armatnie.
— Bij! Pal! — Odwiecznej drżą fortecy mury...
Co ostrze z jękiem ugodzi i zatnie,
To chłop odjęknie i pojrzy do góry...
Aż siły z siebie dobywszy ostatnie,
Rąbnie! Jak granat pień pękł. Lecą wióry,
Błyskają, rażą, by drzazgi z kartacza...
Tak Mazur srogą bitwę z puszczą stacza.

A był w tej wojnie pęd taki i siła
Co i za bębny stał i za komendę.
Bo tam z toporem razem dusza biła,
Sama siekiera grzmiała tam: «Zdobędę!»
Bo nie wodzowi, co pułki posyła,
Lecz sobie naród zdobywał tam grzędę,
Na której róść miał. Więc duch bił z tej mocy,
Wyrębującej się na jutrznię — z nocy.

Dziś jeszcze, jeszcze teraz ucho słyszy
Muzykę siekier i toporów ową...

I teraz jeszcze mam za towarzyszy
Te echa, co mi grają pod posową
Samotnej izby, gdy się w niej uciszy...
I widzę, jak te bory chwieją głową
Z wielkiego dziwu i jak słońce trzęsie
Blask w knieję, tęcze nizając na rzęsie.
...................

Lecz puszcza stała twardo. Ściąłeś drzewo?
Polec nie miało kędy przed inszemi,
Ale podparte, na prawo, na lewo,
Między stołbami wisło ściśnionemi,
Sypiąc wdół kwiecia i liścia ulewą,
Umiatające gałęźmi po ziemi...
Tak zwartą rotę gdy kula przewierci,
Nie pada żołnierz, lecz stoi — po śmierci.

Słyszałem ci ja o tej Bukowinie[22],
Co tam podcięte stały w borach buki.
Idzie chudzina, jakoś się uchynie...
Aż ci tu szlachta wali i halduki,
A wszystko grube, po miedzie, po winie...
Tak zagrzmi nagła śmierć, zakraczą kruki,
Runie bór ścięty, trup pada na trupa,
Pnie ludzie, konie — razem! Jedna kupa!

Więc mi to nieraz na myśli stawało,
Kiedy tak nasi w topory dzwonili.
Huknie co tężej? — «A słowo się stało!»
Już nasłuchuję od chwili, do chwili.
Niespokojności zażyłem niemało...
Ale że jakoś przypadku nie było.
Znać cię, chudzino, nie wielce przybyło[23]!
...................

Tymczasem baby wylegną przed chaty,
Ogniska palą i bób warzą czarny[24],
Albo naręczem dźwigają pataty[25],
Co jak kartofel są, ale poczwarny.
Wokoło duszne biją aromaty,
Powietrze brzęczy, jak dzwonek ten farny,
Od wielkich, złotych much[26], co je żar drażni,
A parem dyszysz tak, jak kacap[27] w łaźni.

Postój, a pomilcz... Już gad syczy z trawy,
Już zwierz z gęstwiny skoczy, patrzy w ciebie,
Już ci nad głową ptak szumi bujawy[28],
Szeroko skrzydła rozwiódłszy po niebie.
W oczach ci z trzaskiem kwiat pęka jaskrawy,
Rój pstropierzystych papug się kolebie,
A słońce sączy przez liść krople blasku,
Właśnie jak szmaragd, topiony[29] na piasku.

Więc choćbyś stał tak i patrzał do świata
Dzień cały, jeszcze nie objąłbyś okiem
Wszystkiego, co tam pełza, błyska, lata,
Co z pod nóg rwie się, co wybucha tłokiem!
Tak święty jeden (od księdza wiem brata),
Cudnym jakowymś zachwycon widokiem,
Na szczerej drodze lat przestał niemało,
Pięćdziesiąt cości, a dniem mu się zdało.

Lecz pod noc padał strach. Te czarne knieje,
Ludzkim się oczom nie jawią aż do dna.
Słysz... Coś się czai... Słysz!... Cości się śmieje...
Gdzieś gardziel ryknie, gdzieś paszcz ziewnie głodna

Słysz... Śmierć gdzieś z trzaskiem otwarła wierzeje...
Puszcza, jak morze, bezkresna, bezbrodna,
Ma dziwotwory swoje, a ich głosy,
Ich szepty, szmery — na łbie dębią włosy.

Słuchasz i czujesz, że tam, w tej głębinie
Mrocznej świat jakiś nieznany się rusza,
Że coś tam cierpi, mocuje się, ginie,
Że jakaś ślepa wyrywa się dusza
Z głębi cielsk, w oną zagnanych pustynię,
I trwoga ci tu powraca pastusza
Twego dzieciństwa, gdyś łyżką od kaszy
Bór pokazował i mówił: — «Tam straszy!» —
...................

Ogromnym krokiem lud wracał z roboty,
Z błyskawicami zawziątku w źrenicy,
Choć nie schodziły mu z czół wielkie poty,
Które nie z rosy były, lecz z krwawicy.
A tu iskrzasty snop buchał już złoty
Z ogniska mojej polowej kuźnicy
Na górce, gdzie mi Jasiek dymał miecha.
Więc łoskot młota, więc gwar i uciecha.

— «Hej! To my pany tera i bogacze —
Krzyknie Przytuła — Że też to w Obrytem
Nie wiedzą ludzie nic, co ja tu znaczę!
Tu teraz gruntu tyla, tu bór przytem!
Oj, będą tutaj na bezrok[30] kołacze,
Bo wpół pszenicą obsieję, wpół żytem!» —
A Roch: — «Laboga! Już puszczam popręgi!»[31]
Inszy w śmiech: — «Dobry! — klaszczą w ręce — Tęgi!» —

Wtem Koźbiał westchnie: — «Nim będzie co z tego,
Niemało wody na Wiśle upłynie!

Pola tu nigdzie nie widzę dobrego.
W bór nas zagnali, jak zwierza w pustynię...
Grunt ciężki; trzaby sprzężaju srogiego!
A gdzież ja tutaj na owies przyczynię?
Na groch, tatarkę, na wykę, na proso,
Co w letkich szczyrkach[32] najlepszy plon niosą?»

— «Patrzta — Świercz krzyknie — ślepego Mazura,
Jak mu to piasek zasypał te ślepie!» —
A Roch: — «Co gadać? Już taka natura,
Mazur zna gliny tyle, co w polepie...»[33]
— «Nieprawda! — krzyknie Koźbiał. — Jest niektóra
Ziemia i u nas!» — A Hnat: «Hej, ty stepie —
Zaciągnie nagle głosem — ty rodzony!
Hej ługu, młodą kaliną sadzony!...»

Zawtórzą insi, hukną. Każdy śpiewa
Po swemu, sobie i swojej nadziei...
Czego upragnie, czego się spodziewa,
Dobywa z duszy w tej głosów rozwiei...
A wtem wszedł księżyc, i blasków ulewa
Sączyć się jęła strugami do kniei,
Co stała cicha i światłem srebrząca,
Pod rozwidnioną źrenicą miesiąca.

Ale Horodziej obchodził nas wkoło
(Stary krok drobny miał, lecz jeszcze szparki).
Tylko te włosy dzielone przez czoło
Od skroni mu się zlewają na barki.
Aż stanął, stuknął kijem: — «A gdzież sioło
Będzie? Bo jakieś osobne folwarki
Szykować chcecie... Gdzież tu sioło będzie,
I gdzie tu kmiecie usiędą na grzędzie?»

Podniósł berlicy, brwi ściągnął sobole:
— «I cóż patrzycie we mnie, jak w raroga?
Pytam: gdzie będzie tu gromadzkie pole?
Gdzie wygon? Kędy na pastwisko droga?
Gdzie tu wysadą zaszumią topole?
Gdzie w łąkach stogi świeżego muroga[34]?
Gdzie staną chaty rzędem? Sady? Kopy?
Gdzie tutaj stanie wieś? Gdzie siędą chłopy?

Bo jak miarkuję dotąd i jak baczę,
Holendry chcecie fundować tu... Szwaby...
Tfu! Płócienniki jakieś... Djabły... Tkacze...
Co na osóbkę[35] siedzą, tfu! jak żaby
W błocie!... Ja ciągnął tu między oracze,
Między rataje[36] Boże, Boże raby[37]...
Ja tu fundować myślał w te wysiołki[38]
Wieś sprawiedliwą polską!» — «Czy my kołki —

Kos krzyknie — żeby żerdzi się trzymali?
Każdemu luźniej, jak pola rozeprze!» —
Lecz stary kiwał głową: — «Oj, obali
Wiatr cię, obali, jak czajkę na Dnieprze,
Ty, samoluzie!»[39] — Lecz inni wzdychali,
Dnie wspominając szczęśliwe i lepsze.
Każdemu stoi przed okiem, jak żywa
Ta wiejska droga miła, chociaż krzywa...

Milczą. Zbyt pełno w sercu tam i w duszy,
Żeby wymówić słowem... Ten zagrodę

Rzuconą widzi... Ten szum słyszy gruszy
Na własnej miedzy. Inszemu po wodę
Żóraw u studni skrzypi... Ów pastuszy
Flecik załawia uchem... Jakieś młode
Wonie i rosy powiały skroś spieki,
Jakiś pociągnął wiatr świeży... daleki...

Więc nas obeszła cichość wielką falą...
Westchnie Kos, Bugaj wąsa wdół zatarga.
A choć nie mówi nikt, same się żalą
Serca... Z serc samych leci niema skarga.
Tak krzyknę: — «Dawaj drew! Niechaj się palą!
Bo nam się dusza w tych smutkach obszarga,
Jak wrona w słotę!» — buchnęło ze stosu,
I wnet nam ducha przybyło i głosu.

Lecz choć powrócił śmiech, wrzawa, ochota,
Jedno poczuli wszyscy: — «Jak raz dola
Zatrzaśnie za kim czarne one wrota,
Co od swojego odgrodzą go pola,
Nie ufunduje dawnego żywota
Nigdy i nigdzie!» Aż krzyknie Roch: — «Hola!
Dosyć tej rady, gromado życzliwa!
Trza z brzaskiem walić w bór, pod siew, pod żniwa!»
...................

Lecz i do żniwa świat[40] był i do siewu...
Rąbie chłop z ranka do nocy dni cztery,
A ledwo radę da srogiemu drzewu.
Porozpalały się w garściach siekiery,
Jak to żelazo w cęgach; bez odziewu
O głodzie tnie chłop, a ledwo zadziery
Uczyni w korach za dziesiątym razem,
Bo drzewo takoż zdało się żelazem.


Pół biedy jeszcze, gdzie stały na dziele[41]
Jedlice, które się tam pinho[42] się zową.
Ta, choć sierdzista i twarde ma biele[43],
Upadnie przecież pod siłą takową.
Ale najgorzej było, gdzie kanele![44]
Te, jak chcesz rąbaj, albo w nie tłucz głową,
Na nic! Strom[45] zwięzły jak z krzemienia stoi,
A ręki ludzkiej najmniej się nie boi.

Więc wściekłość naród brała u tych karczy[46].
Zdziczały chłopy tak, że choć na noże!
A jam już widział, że sił tu nie starczy,
Że nie my puszczę, lecz puszcza nas zmoże.
Topór w powietrzu aż jęczy, aż warczy,
A jak od stali odskoczy po korze...
Klnie Roch: — «Niech gromy siarczyste zatrzasną!»
Klnie Zięba, duszą pocący się własną.

Lecz Dudek, który tu przyciągnął z żoną,
Ze stron polistych, gdzie gaj jest jak słoma,
Ciskał siekierę i z głową zwieszoną
Siadał i płakał, podparty rękoma:
— «Chryste! Za każdą osinkę skręconą,
Za każdą brzózkę wyciętą tam, doma,
Na dworskiem, Bóg mnie pokarał tym borem!
Ani go ugryźć, ni uciąć toporem!»

Kto klął, kto płakał, lżej przecie mu było.
Ale Sekura, w swej straszny niemocie,

Na głucho z oną pasował się siła.
W pianach, z krwią w oczach, trzęsący się w pocie,
Jakoby właśnie złe w niego wstąpiło,
Tak w drzewo rzucał się. Aż w tej robocie
Zapamiętany[47], upadał na trawy,
Garściami zielska rwąc, drapiąc murawy.

Wszakże i ten się nie cieszył zamianie,
Kto w góry poszedł i grunt tam miał dany.
Bo choć haszcz tylko porastał te granie[48]
I ledwo rzadki dąb był tam rąbany,
Spodem — głaz żywy zato. A na ścianie
Skalnej tam tyle ziemi, co śmietany
W grancu się babie pod wieczór ustoi.
Gdy rankiem chudą krowinę wydoi.

Orać? — A jakoż, gdy krój w głąb nie bierze
I tylko powierzch dzioba, jak motyki?
Siać? — A to wnet te skrzydlate drapieże,
Ogromny czarny sęp i gołąb dziki,
Chmurą nakryją usiewy ci świeże,
A choćbyś stępił i te gwałtowniki,
Przylecą wichry i ziem tę lekuchną,
Jak szmatę zwiną, poniosą i zdmuchną.

Tak czy z tej ugryźć, czyli z inszej strony,
Twardo i zębów nałamać nam trzeba!
Świat bo tu z wieków pod puszczę sprawiony,
I darmo po nim chcieć pola i chleba.
A choćbyś zwalił te górne korony,
Które wzrokowi nie dają do nieba,
Jakoż wyruszysz pnie, co pono swemi
Korzeńmi siedzą aż w jądrze gdzieś ziemi?


Gdybyż choć siły poprzeć, ile trzeba...
Skąd? Czy garść mąki my tam?... Kroplę mleka?...
O czarny bochnie razowego chleba,
Jakżeś ty pachniał nam z tego daleka!
O przeżegnany ręką Bożą z nieba
Od onych czasów naczątku człowieka,
Dorobku pierwszy ojca Adamowy,
Jak świętość, temi cię wspominam słowy!

Nie przeto, iżem osłabiał, jak z głodu,
Żem młot rękami musiał dźwigać dwoma,
Lecz, że juz bardzo odcięty od rodu,
Kogo nie dojdzie chleb, co go jadł doma...
Że przez tę rzekę nie będzie już brodu,
Ani do swoich przewoza ni proma,
Gdzie chleb poniecha człeka i opuści...
Że mu tam ginąć, w śmiertelnej czeluści!




III.


Hej, ziemio, ziemio, że my się też ciebie
Puścili! Miedz twych i twojego płota!
A toć po wodzie my tam i po chlebie
Moc większą czuli i więcej żywota,
Niż tu, gdzie wszystko naokół i w niebie
Cudze i gdzie jest dusza, jak sierota,
Obzierająca się w dalekość siną,
Za progiem chaty swej i za rodziną!

Hej, ziemio, ziemio, ty matko rodzona!
Łanie ty wdzięczny i rolo życzliwa!
Toć ty tam sama podajesz zagona
I ziarnu tak się otwierasz, jak żywa!
Lecz ta — macocha jest! A czy kto kona,
Czy padnie, ani dba ni się zadziwia...

Nad trupem twoim znów wszystko w tych borach
Będzie róść, szumieć i błyskać w kolorach.

Ani tu słońce nie jest takie ranie[49],
Jak u nas, w tęczach palącej się rosy...
Ani tych ptaków podobne śpiewanie,
Jak naszych czyżów, ziąb, skowronków głosy...
Ni gwiazdy niema tej, co gdy tam stanie
Nad te użątki nasze, nad pokosy,
To człek wyraźnie widzi, jak ta Boska
Moc o najlichszy kłos w polu się troska.

Tfu! Jeszcze teraz łza w oku mi świeci,
Gdy wspomnę żałość tę i te ciężkości.
A przeciem nie miał żony a ni dzieci,
I równo było mi, gdzie złożę kości.
Dola — ptak, mówią. Przyleci, odleci,
I darmo gwałtem zapraszać ją w gości.
Lecz nie o dolę mi szło! I przy doli
Taka się rana nie goi, a boli.
...................

A chłopy trwały setnie, nic tej duszy
Nie popuszczając głosu ni lamentu.
Chłop, jak się zawziął, to pędzej ukruszy[50]
Skałki, niż jego. Ma twardość djamentu.
A jak podźwignie raz brzemię i ruszy,
Do śmiertelnego już idzie momentu...
I chyba tylko w tej drodze go strzyma
Krzywda, a inszej zapory mu niema.

Jeden Przytuła... Sczerniał, zsechł na wióra,
Wilkiem poglądał, mrokiem krył się w boru.
Tak ogorzały mu te bujne pióra,
Tak bolącego był w sobie honoru.

Drugi raz w ziemię zasadził kosztura,
Sparł się, zadumał i trwał do wieczoru.
Tylko się wstrząsnął czasem, rzucił głową,
Jakby w grób spojrzał, i nic, żeby słowo...

Raz, mglisty ranek był i głuchem echem
Biły topory w bór, a ów tak do mnie:
— «Słuchaj Waść!... Gdybym kiedy z ciężkim grzechem,
Z śmiertelnym, zeszedł z świata bezprzytomnie,
Gdybym, wiesz, umarł...» — Tu dobył z pośpiechem
Mieszka: — «To garść tu miedziaków... Nie pomnę,
Dość[51], ale na mszę starczy... To was proszę,
Panie Balcerze, za duszę... te grosze..» —

Tak rzekę: «Co ty?» — Aż on się zaniesie
Ogromnym płaczem: — «Laboga! Laboga!
Jaka tu żałość okrutna w tym lesie!
Jaki ból! Jaka tu tęskność jest sroga!
...A któż mą duszę, jak ptaka, poniesie
Do dom, do gniazda?... A gdzież mi tu droga
Do mego rodu?...» — Tu zdusi ryk, wzdycha...
— «Tak pamiętajcie... Za duszę msza cicha!» —

Poszedł. A w puszczę padły wielkie cisze
Tych dni. Bór w sobie stanął zadumany,
Ledwo że liść się który zakołysze,
Ledwo zaszepcą na bagnach burzany[52].
Zwierz w legowisko padł i ciężko dysze,
Zacichły w trzcniach dzwoniące organy,
A słońce niebiem w srogich ogniach chodzi
I patrzy tylko z góry, gdzie ugodzi.
...................

Lecz Łuć Ostańczuk, jak zaszył się w błocie,
Tak ledwo słuch dał, by dzięcioł, gdy puka.

Czasem się tylko iskierka tam złota
Migła, gdy fajkę nałożył z kapciuka;
Tak w bagnach siedział, pogoda czy słota.
Aż widzę — grobla! Patrzajcież Pińczuka!
U grobli bajdak[53] i chata w nim kurna.
W gotową nie chciał iść. Powiadał: — «Durna!» —

Tak więc te bobry, gdzie Biebrza[54] jest rzeka,
Koszary swoje stawiają na wodzie;
Tak wydra, choć się uswoi u człeka
I płotkę z ręki bierze, gdy jest w głodzie,
Pomiędzy śluzy u tamy ucieka,
Aby tam żyła po swojej przyrodzie,
Jako ten Pińczuk, co w błotach rad pluska,
Dziw, że się po nim nie rzuci ta łuska![55]

A jak to człowiek ze sobą rad niesie
Wszędy coś swego i świat swój udaje,
Tak on tu sobie wydumał Polesie[56]...
Już sto żył wodnych ług mokry mu kraje,
Już czapla, juże gdzieś rybitwa drze się...
Już smolne dymy kopcą ci o staje,
Że tylko słuchasz, rychło się z oddali
Surma[57] obezwie a pieśnią rozżali.

Pińczuk szuwary wysiekł, dobył szybę
Wodną, nad którą szła bąków muzyka.
Tak ciszkiem sobie zrządziwszy sadybę,
Okrakiem siedział na belce, drąc łyka,

Płoty a jazy zrządziwszy na rybę...
— «Tak cóż ty — mówię — Łuć? Na pustelnika?»
A ów: — «Ta czegóż?...» — Tu świsnął: z pod belki
Żółw wylazł, stanął i podniósł łeb wielki.

Tak Pińczuk: «Każy[58], Hryć, jak w sądzie stały
My, Łahiszyńce?» — A zwierz skurczył szyję,
W skorupę wtulił łba i tak się cały
Uczynił martwy, że bij go — nie żyje!
— «A tutże[59] każy, jak z sądu wracały?» —
Tu żółw z pod tarczy onej, co go kryje,
Nagle wypuścił łapy i uciekał...
Łuć śmiał się, łyka ciągnął i zewlekał.
...................

Tymczasem u nas płacz babi się szerzy,
I słychać coraz głośniejsze lamenty;
Bo niechże która mietliskiem uderzy
W próg, już się w budzie trzęsą fundamenty.
Toż dach, co wodą spływał, póki świeży,
Teraz się spaczył i skręcił — wyschnięty,
A ów liść po nim skąsiło tak mrowie,
Że deszcz skroś pluskał tam, jak przez sitowie.

Dzieci zaczęły chorzeć. Już tam tego
Garść ledwo zbyła, prawie na rozsadę,
Niedoumarłych od moru onego,
Co ich wykosił caluśką lewadę[60].
Do chłopów baby i każda na swego:
— «A coś za ociec taki? A daj radę!
A broń! A ratuj! Nie czyjeć, a twoje!» —
Tu je obleją łzy, jak rzęsne[61] zdroje.
...................


Nie śmiał wymówić nikt, lecz znaczno było,
Że lud ten gnębi niezbyta tęsknota,
Że tu się serca poznały z tą siłą
Co droższym czyni swój zagon od złota.
A choć się naród nieczułą zdał bryłą,
Baczyłem wicher, co po nim się miota,
I czerwia tego czułem, który głucho
Od wnętrza toczył lud, by wierzbę suchą.

Więc coraz częściej siadała gromada
U kowalskiego mojego ogniska.
Ale nie była to już owa rada
W sto różnych głosów, co huczy i pryska.
Milczą. Kos ledwo półgębkiem zagada,
Roch zgrzyta, szarpie Żurawa wąsiska.
Zwieszają głowy i czoła się chmurzą,
A w piersiach duszno czegoś, jak przed burzą.

Aż raz, gdy siedzim tak, Dudek się schyli,
Obejmie swoją niewiastę za szyję:
— «Maryś! A choćby my do dom wrócili?
Do Wólki?» — Ona tych rzęsów odwije,
Pojrzy, to liczko zbiedzone przymili:
— «A czy Pan Jezus przez cię?... Próg obmyję
Łzami... Kwiatuszków nasadzę... Wybielę
Komin het... Krzyżem co święto w kościele...»

Tu głos serdeczne złamało jej łkanie,
Trzęsą się usta urwanemi słowy.
A po nas poszło, jak wiatru powianie,
I jak za wiatrem schyliły się głowy.
Wstał Dudek: — «Niech ta! Niech się co chce stanie!...» —
I nie przydając nic do onej mowy,
Szeroko ręką machnął przez ćmę czarną.
— Tak nam to pierwsze do serc padło ziarno.


A dziwną sprawą stało się to Bożą,
Iż padło z piersi najcichszej — prostaka,
Z ust najcierpliwszych, co gdy się otworzą,
To chyba piskiem duszonego ptaka.
Tak najranniejszą Bóg obświetla zorzą
Te ubożuchne, nie tego łepaka...
Pokorne dusze i dusze pasterzy
Wiedzą, gdzie przyszłość w żłobeczku swym leży.




IV.


Nie wszystko ja tu powiadam zkolei,
Ale to tylko, co sobie rozpomnę.
Więc nie wiem, czyli chociaż cień tej kniei
Z słów moich padnie na czasy potomne.
— Tak gdy w wieczornych zórz złotej zawiei,
Wojsko żórawi przepływa ogromne,
Za wróble je ma wzniesiona powieka,
Iż rzecz się mieni z wielkiego daleka.

Jać tylko oto przygrywam piosenkę,
Za wyprzednika jestem i za posła...
Zaś przyjdą, którzy mają lepszą rękę
Niż moja, co jest twardego rzemiosła;
Ci śpiewać będą pracę tę i mękę,
I będzie światem ogromna pieśń rosła,
Z której ten naród polny, te prostaki,
Wylecą w słońce, jako krwawe ptaki.

Tedy się echem rozlegnie po światu
Huk siekier, gromem bijących w te knieje,
I zdeptanemu podobne zaś kwiatu
Zamysły duszne nasze i nadzieje...
Ociec synowi, abo i brat bratu
Powiadać będzie: — «Słysz, co się to dzieje!» —

Tak nad swą niskość i nad chatnie dymy
Naród ten polny wyrośnie w olbrzymy!

Tak stanie, na swej podniesieniu wiary,
I mogił swoich i swojej prostoty,
A męka jego tak przyda mu miary,
Tak go wyświetli w huf jasny i złoty,
Że się zdumieje nad nim ten świat stary!
Bo wielkiej wojny — o żywot — są roty,
Które Bóg stawił na zgubnej pikiecie,
Palcem im pisząc po czołach: — «Zginiecie!» —
...................

Chodziły słuchy, że są kędyś stany,
Gdzie lud się polski osiedlił i krząta,
Że chłopy noszą krakowskie sukmany,
Krakowskie bryki mają i chomonta,
Że karczma tam jest, kościół i organy,
Własny porządek od kąta do kąta,
Kancelaryja, wójt, pisarz, ławniki,
Wieś jak się patrzy, nie taki bór dziki!

Więc my tam nieraz w cichości słuchali,
Czy od nich do nas choć wiatr nie powionie...
Czy tam parobek gdzie z bata nie wali...
Wóz nie trajkocze... nie parskają konie...
Ten, ów się w twarzy zmieni i rozpali:
— «Coś słychać jakby! — Coś jakby w tej stronie!» —
A drudzy oczy wytężą i uszy...
Lecz tylko pustka podzwania w tej głuszy.

Nad inszych gorzał w sobie Roch Zatrata.
— «Pójdę ja! Może oną wieś wytropię,
Bo mi wyraźnie dym skądciś zalata,
Jak gdyby baby suszyły konopie...
Wyaźnie słyszę: cierlica kołata...
Chłop odsieb krzyka... cep wali po snopie...

Rżą źrebce... trędzle dzwonią uwiązane..
Jezu! Toć my tu od niech gdzieś o ścianę!...»

Z krzykiem się chwycił oburącz za głowę
I runął z kuźni precz, jak oszalały,
Prosto przed siebie, w te gąszcze borowe,
Tylko mu poły sukmanki wiewały.
Ani sposobu mieć jaką z nim mowę,
Bo zdał się we śnie być, choć dzień był biały.
Tak się urwała w nim owa tęsknica,
Jak chmura, kiedy lunie nawałnica.
...................

Cierpiał lud, póki soch czekał i pługa,
Jarzemnych wołów i siewnego ziarna.
Już gospodyni to jedna, to druga,
Dzieżę na chleby obmyśla i żarna,
Gdy w tem wieść gruchła, że stąd aż do ługa,
Kukurudz tylko i fasola czarna
Sadzona być ma i że do tej pracy
Nie pługa, ale dostaniemy gracy.

— «Reat! — zawrzasną chłopy — To my poto
Ciągnęli tylim światem w te pustynie?
Graca!... co z gracy?... Toć z taką robotą
Chłop, bez sprzężaju, jak ruda mysz zginie!
Więc nie pszenicę usiejem tu złotą?
Nie żyto nam się, jak ruta, wywinie?
Kukurudz?... Czy my grzywacze?... Laboga!...»
Tu burza głosów zerwała się sroga.

Dyszkantem baby, a chłopy zaś basem,
Wszystko się naraz zaniosło okrutnie.
Jak rój to brzęczy zmieszanym hałasem,
Te pszczoły cieniej, a grubiej te trutnie.
Nad brzęk pospólny zahuczy głos czasem
Rocha lub Maćka (tak właśnie trzmiel utnie):

— «Co nam kukurudz?... Co graca? Fasola?...
Sprzężaju chcemy! Ziarna chcemy! Pola!»

Już mnie i słuchać bolało w wątrobie.
Aż schrypły chłopy, a baby też nieco.
Zaczem się jęło przyciszać to w sobie,
Jak kiedy roje na łąki precz lecą...
Wtem Ziąba: — «Nic tu po takim sposobie,
Tu rady trzeba szukać, choć ze świecą...
Krzyk dobry, jak jest kto, co krzyku słucha,
A tu że dokół co?... Toć puszcza głucha?»

Szeroko powiódł ręką. Jakoż stała
Ogromna, cicha, obojętna, senna,
Od spodu bagnisk swych oddechem biała,
Nakryta żarem, a głębią — bezdenna.
Więc na wyrębie garsteczka ta mała
Naszych, o swoje krzycząca tu lenna[62],
Tak marna zdała się i taka licha,
Że zgroza włosy podniosła mi cicha.

Markotnie chłopy przyjmują te mowy.
Burczy gromada jeszcze i pogrzmiewa,
Szarpią się barki, rzucają się głowy,
Iż targło naród od jelit, od trzewa...
Tak kiedy w dęby wiatr wpadnie borowy,
A huknie, długo potem szumią drzewa...
Gałąź szeleści, liść liściom podawa
Onego deszczu, aż zwolna ustawa.

Ucichli. Stoją. Patrzają się w ziemię
Ponuro. Czasem niewiasta zabiada...
Aż Ziąba, w wykrot skoczywszy, jak w strzemię,
Okraczył pniaka i krzyknie: — «Gromada!
Toć z nas żadnego nie bito jest w ciemię.

Od czegoż głowa na karku i rada?
Żeby zaś radzić! — Nie?...» — Tak chłopy — «Juści!» —
Poszedł głos echem borowe czeluści.

A ów: — «Tu jedna rada: wybrać głowy
Co tęższe, ile starczy z naszej strony,
I do angielskiej niech idą królowy,
Że katolicki lud tu jest krzywdzony!
Że nas wpędzili tu, w ten gąszcz borowy,
Jak stado wilków, bez pługa, bez brony,
Bez konia, wołu, bez chleba, kościoła,
I że tu naród na pomoc ją woła!» —

— «Racja!» — zakrzykną chłopy. — A ów zasię:
— «Niechże uczyni rozsądek tu jaki:
Albo siednięte na lekkim popasie
I do odlotu gotowe my ptaki,
Aboli naród, co w ziemię tę ma się
Wkorzenić tutaj i puścić tu znaki
Potu krwawego, jak ten przygwałcony
Jasion, co puszcza korzenia z korony». —

Odsapnął, czoła otarł i nuż oczy
Obracać, ktoby się tu godził w posły?
A już się koło w gromadzie zatoczy,
Szepcą... Już z szeptów pogwary urosły,
Kiedy wtem Jasiek z nagłości przyskoczy
Ku mnie, jakoby go pióra uniosły.
— «Majster! — zakrzyknie — A to na karczunku
Przytuła wisi!» — Tak wrzasnę: — «Ratunku!» —

Jako więc buhaj łbem huknie we wrota
Płonącej szopy, aż trzasną wierzeje,
I w świat, a za nim pożoga się złota
Żywego ognia, jak rzeka, wyleje:
Tak ja uderzę w ścisk, a cała rota
Za mną, bez drogi, przez haszcze do knieje...

Poprzedzie chłopak, jak wiatr, i tak burzą
Lecim, tylko na te czuby się kurzą.

Dopadlim... Chwytam, trzęsę — nic! Po czasie...
Już tam nie było i pary w tem ciele...
Sztywny już, wisiał nieszczęśnik na pasie,
Swoim zielonym, co brał go w niedziele,
W toż samo drzewo zatknięty był zasie
Topór z rozmachu i wiorów niewiele
Pod nim, ot tyle, co w trumnę pod głowę...
Jakże nie ryknę: — «Rany Chrystudowe

Otwarte! Tegożeś tu dożył końca,
Bracie!... Takążeś śmiercią... sam... bez pory...
Takżeś się umknął w cień wieczny z pod słońca!...
Takiżeś wpisał toporem w te kory
Testament!...» — Stała gromada milcząca,
Odkrywszy głowy. Jako więc w nieszpory
Jeruzalemskie[63], gdy dzień się przyniża,
Podnieśli ciało my z pod męki krzyża

I zaraz mu tam ręce tych tułaczy
Dół wymościły wiorzyskiem foremnie.
Lecz choćbym sto lat... ej, co sto lat znaczy?...
Choćbym więc oślepł — zostanie się we mnie
To wielkie, zimne spojrzenie rozpaczy,
Co mówi niebu i ziemi: — «Daremnie». —
I tam i tutaj, i gdzie pójdę — wszędzie
Tak patrzeć i tak mówić do mnie będzie.
...................

Hej, puszczo, puszczo niezgłębionych borów,
Stanęłaś ty nam w drodze czarną ścianą,
Na której kartę ognistych kolorów
Widziałem, ręką Boga wypisaną!

Skroś ciemnej nocy, skroś mroku wieczorów
Widzę cię, w gwiazdy i kwiaty utkaną...
W cichości stoisz. Naraz z ciebie bucha
Krzyk, jęk, przekleństwo... I znów cisza głucha.

Hej, puszczo, puszczo! Zeszli my się społem,
Jak te dwa wichry z zachodu i wschodu.
A ty się ostrym stawiłaś nam kołem,
Przeciwna rzeszom onego narodu,
Co spadł na ciebie lecącym sokołem,
I piersi jego przebiłaś od spodu...
I posypało się skrwawione pierze
Którego Bóg sam, choćby chciał, nie zbierze.

Hej, puszczo, puszczo! Połknęłaś ty rosy
Krwawe, po których gdy ziemia zarodzi,
Słyszane będą westchnienia i głosy,
Jak kiedy z płaczem po lasach kto chodzi!
Otrzęśli my się o ciebie, jak kłosy,
Gdy je w sto cepów grad tęgi ugodzi...
I padło ziarno, pleniste a świeże
W ugory twoje i w twoje rubieże[64].
...................

Chciałem krzyż... Stoją w milczeniu ponurem.
A Kos: — «Samobój! Toć u nas tam taki
Nie na cmentarzu leży... gdzieś za murem...
Kamień mu... Kupę chróstu dla poznaki...»
A w tem Horodziej zastuka kosturem:
— «Ty co?... Adwotkat? Ksiądz?... Patrzcie go, jaki
Spowiednik! Będzie tu człeka spowiadał,
Co się z nim Ojciec Niebieski już zgadał! —

Dalej! Bierz duchem, kto topór, kto struga![65]
Nie będzie tego mówiono, że leży

Chłop z Obrytego, Podlasiak, z nad Buga,
Jak zakopane bydlę, na rubieży!» —
Chwycą się. Przeszła godzina niedługa,
Już na wzgóreczku krzyż żółci się świeży...
Horodziej podszedł, przewiązał go pasem
Onym, przeżegnał: — «Śpij z Bogiem tymczasem!» —

Jeszcze my stali, gdy mrowia czerń sroga
Ruszyła, niby piechotne kolumny,
I sama sobą szła ta czarna droga
Na ono wzgórze, na ciało bez trumny...
Pełznie... Już wpełzła do połowy stoga...[66]
Już go nakryła... Już chrzęst słychać szumny...
Już piach przewierca... Już się po nim toczy...
Znikła... Piach rusza się... Zakryłem oczy.
...................

Dzień gasnął. Gwiazdy migały już w niebie,
Jak kiedy złote ściegi kto przewleka,
Milczkiem szły chłopy, nie mówiąc do siebie,
Tak w gardle żal im połknięty dopieka.
A w tem zakraka sęp i zakolebie
Czarne skrzydliska nad nami... Zaszczeka
Szakal gdzieś od gór, zawyje, a z drzewa
Żbik z wrzaskiem paszczę zgłodniałą rozziewa.

Idziem tak, aż mnie nagle przejmie mrowie
I wiater przykry od bagna zaleci.
Spojrzę — na bagnie przez trzciny, sitowie,
Miga coś, coś się porusza, coś świeci...
Tak myślę: — «Czart jest, alboli zwierz, kto wie?» —
A już się we mnie strzelecka chuć nieci.
Zaciągam wiatru i nadstawiam ucha...
Chrzęstło... — «Zwierz!» — myślę, a w bagnie coś plucha.


Więc Rocha, w pobok co szedł przy mnie, trącę
I szepnę: — «Coś ta siedzi w onem błocie...»
— «Gdzie?» — Mignę głową, a w tem pałające
Dwa ślepia, całe w krwawniku[67] i w złocie,
Błysną z ćmy, jakby z chmury dwa miesiące.
Tak ścisnę pięście: — «Hej, dałbym krocie
Za strzelbę!» — kiedy nagle w te latarnie
Ostrym ładunkiem ktoś z kupy wygarnie.

Chlupnęło w bagnie, jakby cisnął saka[68],
Zagasły ślepia zdmuchnięte od ręki.
Po świście kulki poznałem Kurpiaka,
Żuka z Zielonej[69], rodzica Jelenki.
Ten się swojego nie puszczał szturmaka[70],
I w obrzydzeniu miał loft[71] i szrut cienki...
Tak krzyknę: — «Wiwat Kurpie!» — A już kupa
Naszych się wali i po trzcinach chlupa.

Nuż hukać, ognie krzesać u wiszora[72],
I przeć się w bagno zarosłe tą haszczą.
Tygrys był! Jeszcze drgał, tego ozora
Skąsiwszy własną ukrwawioną paszczą.
Tak Żuk przymierzy lufy, gdzie komora...
Huknie... Zwierz skoczył, padł. A już go taszczą
Za łeb, za ogon, za uszy, za łapy,
A ów posokę wylewa przez chrapy.

Więc zaraz my tam palili ognisko
U bagna, gdzie legł kawał gołoborza[73],

Nuż dziw! Bo zwierz był, jakoby kocisko...
A na nim w pręgi pisana ta koża[74].
Pchają się, wszyscy chcą go widzieć blisko,
Patrzą, macają, lecz Żuk dobył noża
I ściągnął skórę, napruwszy jej kęsa.
Ścierw my cisnęli precz, bo cuch szedł z mięsa.

Hej, że też ciebie nie było tam, czarko
Żytniówki naszej, poczciwej siwuchy!
Człowiek nie bachus[75], a przepiły miarką,
U ognia siedząc pod noc między druhy...
Ale gawęda i tak poszła szparko:
Ten łże, ten zgada, nastawia ów słuchy.
Nad wszystkich Kurpie trzymają prym w mowie,
Majstry na zwierza w wszelakim obłowie.

Wnet, jakby żywe, stanęły nam lasy
Nasze na oku, z tą mroźną ponową[76],
Ten obrus śnieżny, jak białe atłasy,
Ta okiść, srebrną wisząca posową...
Już słyszym łomot chróstu... psów hałasy.
Już jelon bieży, staje, kręci głową
Koronną...[77] Słychać gdzieś chrząkanie dzika...
W tem błysk! Huknęła strzelba kłusownika.

Więc jak gach, w cudzą wkradłszy się komorę,
Cichutko stąpa i tchem ledwo szepce,
Tak ów się czai po zdobycz w tę porę,
Bacząc, czy suszki[78] trzeszczącej nie zdepce.
Zaczem przyciąga sanice tam spore,
Pokurcia[79] zgwizdnie, co w śniegu krew chłepce,

Utroczy zwierza, gałęźmi nakryje,
I w bór, nos na wiatr podając i szyję.

Słuchają chłopy, śmieją się... Znać z twarzy,
Iż im ta powieść znajoma i miła.
A cóż? Toć borom sam Bóg gospodarzy,
Zwierza w nim chowa i na strzał posyła.
Z pradziada było tak! A mówią starzy,
Że wszelka knieja pospólną wpierw była,
Nim usypała szlachta one kopce,
Co mówią: — «Potąd twoje, a tam — obce.» —

Lecz Paweł Koźbiał trząsł ręką i brodą.
— «Co mi tam knieja! I co mi tam bory!
Ja sobie siedzę nad rzeką, nad wodą,
Gdzie w trzcinach krzyczą cyranki, kaczory.
Człowiek aż głuchnie, jak do dnia zawiodą
Wszaskuny owe lub w ciepłe wieczory.
To z leda kija[80] człek w szuwar wygarnie,
I ma co w miasto nieść albo w śpiżarnie».

Więc zaraz w dwoje rozhukną się głosy:
Ci chwalą wodny łów, a ci borowy.
Już Bartki, Maćki, Bugaje i Kosy
Odrzucą w strony kapoty i głowy.
Już brzęk, szum, jak gdy poruszy kto osy...
Tedy ja, widząc zawziątek takowy,
Nuż strzelbę chwalić. Żuk na to: «A pstrzyka
Niezgorzej! Z dziada mam ją, nieboszczyka.

Ojciec mój takoż strzelał z niej. Już z rodu
Kochamy się tak w łowiectwie, my, Żuki.
Com lisów natłukł, co wilków zamłodu
Tą kozią nogą![81] — Myślałem, że wnuki...

Nieprawda! Poszła z mojego ogrodu,
Na Bożą grzędę dziewka! Dziś my kruki
Samotne z matką...» — Tu ból uwiązany
Targnął się we mnie, zawył, rozdarł rany.

A wtem się podniósł wichr. Zrazu padołem
Rozszeptał trawy, rozszumiał byliny,
Zaś się zamachnął szeroko, a kołem
Trzask i syk poszedł łamiącej się trzciny.
Aż wzmógł się, zebrał w sobie, gruchnął czołem
W odwieczne stołby borowej głębiny,
Zatrząsł pnie, wzleciał, urwał się ze smyczy,
I po wierzchołkach świsnął w tysiąc biczy.

Zawyła puszcza. Huk poszedł po kniei,
Jakby sto gromów trzasło. Już świst dziki
Leci przez wzdęte struny tej zawiei,
Jak przez syczące wężowe języki.
Już zgrzyt, szum, łoskot, nie patrząc kolei,
Buchnęły w jeden gwałt! Aż z tej muzyki
Przeciągłe wyszły jęki i lamenty
Od ziemi aż po nieba fundamenty.

Bór ożył. Drzewa wyciągają ręce,
Załamią z trzaskiem je i trzęsą niemi.
Insze w śmiertelnej skurczyły się męce,
Wiją się, głową uderzą po ziemi;
Tc ryk rozpaczy mają, te — dziecięce
Głosy rzewliwe, z skargami cichemi...
Insze stanęły z wyciągniętą szyją
I jak psi na mór lub na wojnę — wyją.

Czasem upadał wichr, jakby od gromu,
A puszcza niema stawała i głucha;
Tak matka, gdy jej trumnę syna z domu
Niosą, na progu zmartwieje i słucha...

Aż znów się zrywał jęk, świst, huk, trzask łomu,
Znów trzęsła borem dzika zawierucha,
Skróś której wyły tak okropne głosy,
Jakby świat tarzał się i darł za włosy.

Tak to wichr w onych ostępach powtarza
Odwiecznem echem płacz stary człowieka,
Płacz najpierwszego boleści włodarza,
Adama, kiedy z ogrojca[82] ucieka...
Tak wtórzy jękom otchłańca[83] Łazarza[84],
Gdy na poczęcia noc swego wyrzeka...
Tak grzmi przestrachu sądnego żałobą:
— «Góry! Pagóry! Przykryjcie nas sobą!» —
...................

Siedzim tak, milcząc, a serca nam głusza
Ciężka obeszła, jak woda, jak morze.
Wtem Roch: — «Toć nie co, tylko tu się dusza
Pokutująca po tym tłucze borze...» —
Więc wszystkich nas to niemile zarusza,
Iż źle wspominać rzecz taką w tej porze,
A Kos: — «Ha, któżby?... Nieborak Przytuła...
Wichr dmie, bo ziemia wisielca zaczuła!» —

Lecz ku borowi głowę dzierżąc Żuk: — «A
Cicho! — zaszepta — Ja tu coś miarkuję...»
Słyszycie-no, jak tam coś po drzewach puka...
Nie dzięcioł! Dzięcioł nigdy tak nie kuje...
O!... Teraz!... Znowu!... Teraz tam!... To sztuka
Jakaś! To dwóch się po głosie zgaduje!» —
Spojrzę, gdzie chłopak? — «Jasiek!» — krzyknę. Jeszczem
Nie wiedział czego, już wstrząsłem się dreszczem.

Tak targnę wąsa, splunę: — «Tfu! Do grzechu!
Będę turbował się lada stukotem?»
Lecz jak nóż utknął strach we mnie i dechu
Nie puszczał z piersi. A chodził słuch o tem,
Że dzicy... Chryste!... Jakże się w pośpiechu
Nie porwę! Zimnym jak nie spłynę potem!
Chcę biec — i nagle staję skamnieniały:
Świstło! Wyraźniem usłyszał świst strzały!

Wtem, jak piorun, co nim grzmi, wpierw błyska,
Widzę, od bagien leci to nieboże...
Bez tchu, bez głosu doleciał ogniska,
Powietrza chwycił, przemówić nie może...
Ręką u piersi płótniankę zaciska...
Chwycę go. Krzyknął. Krew... Całe krwi morze...
Wyprężył mi się, rękoma uderzył,
Zwisnął, zaszeptał, głową rzucił — nie żył.

Zdarłem płótniankę z piersi. Drobna rana
Czarna, jak gwiazda żywota zgaszona,
A od niej, siedmiu drogami wysłana,
Śmierć jadowita szła, znacząc promiona
Modre, jak węże... Piórkami utkana
Strzała tam tkwiła... Tak z oczu mi słona
Łza spadła na to pacholęce ciało,
Co zaświatowe kolory już brało.

Runęły chłopy w bór. Tak krzyknę: — «Wara!
Kogo tu będziesz szlakował i gonił,
W tej puszczy siedzi noc głucha i stara,
Której sam Pan Bóg te oczy zasłonił,
Ślepe! W co bić chcesz?... Dość jedna ofiara!
Już źle tu z nami, gdy Bóg jej nie bronił...
Już nam się czarna godzina tu mości...» —
Wtem ryknę, srogiej nie mogąc[85] żałości.

— Wiejcie więc teraz, wy wichry pustyni!
Krzyczcie więc w niebo, jęczące wy głosy!
Niech się tu koniec wszystkiemu uczyni,
Niech — jako psi kość — tak zgryzą nas losy!
Lecz ciebie Chrystus o krew tę obwini,
Ziemio ty, co tu takie pijesz rosy,
Co milczkiem strzały wypuszczasz w pisklęta
Bezpióre, w puchu jeszcze... Bądź przeklęta!


V.


Szedł czas. O posłach już mowy nie było.
Ostańczuk smołę pędził w swym bajdaku.
Serce się jakoś w narodzie ściszyło,
I znów po dawnym robota szła szlaku.
Lecz powierzch tylko, bo z oną mogiłą
Gardłowa sprawa zawisła na haku,
Którą lud w wnętrznej rozsądzał cichości:
Wracać, czy tutaj położyć mu kości? —

Więc u pustego siedzący ogniska,
Myślałem sobie, że sama nas dola
Nagli, popycha, przygwałca, dociska
W powrotną drogę na własne te pola.
I nieraz, kiedy cicha gwiazda błyska,
Westchnę ja w duszy: — «Ha! Bądźże twa wola!
Wracać, to wracać!» — I zaraz w tej męce
Folgę poczuję i wąsa pokręcę.

A na świat padły deszcze. Iż tam czasy
Takie przychodzą, że leje, jak z cebra,
Więc stają wtedy puszczyńskie te lasy
We mgle, jak gdyby nadmuchał w nie srebra.

Tylko się po nich bieleją te rasy[86],
Tylko się drzewom tym kurzy przez żebra
Tumanem sinym. Tak je tam ta słota
Okadza, niby popy carskie wrota[87].

Wypełzły z borów gady, iż im płuży
Taka pogoda mokra na pomioty[88].
Gdzie stąpisz, żmij się jako powróz dłuzy,
Czerniejąc, modrząc się, lub czyniąc złoty.
Przejdziesz — twe szczęście! Lecz niechże unurzy
W stopie żądlisko — już nic do roboty
Na świecie nie masz... Wszystkiemu waleta...
Bo śmiertelnego jest pieczęć sygneta.

Obchmurniał naród tą długą ulewą,
Z której mu oschnąć nie dała i chata.
Ale się zawziął już i precz ciął drzewo,
Iż niemasz — jak sam człek jest sobie — kata.
Biją topory we mgle, w prawo, w lewo,
Na każdym dziale siekiera kołata...
Alić kto chłopa zna, któ w huk się wsłucha,
Czuje, że w ostrzu tem już niema ducha!

Tak kiedy bije na boru chłop w sosny,
Na zręby chaty, na belki, na deski,
Topór mu w garści furczy, jak ptak z wiosny,
Głos dawa jasny, szeroki i rzeski;
A kiedy na dom ostatni, żałosny,
Tarcice ciesze pod krzyż ten niebieski,
Siekiera w rękach mdlejących ustawa
I — jak grudź ziemi o trumnę — głos dawa.


Bodajmbym zełgał i tym był prorokiem[89],
Co pod drzewiną w słoneczku se siedział,
A tak się jednem smaczno zdrzemnął okiem,
Że zmiłowania Bożego nie wiedział —
Ale tak myślę, że wielkim się krokiem
Bliżył ten doli sądzonej nam przedział,
Gdzie wszystkie więdną i gasną nadzieje,
A człowiek mówi: — «Niech co chce się dzieje!...»
...................

Jakoś w tym czasie przyciągło Niemczysko
W bory telegą, pykając fajeczkę.
Zaciągnął budę, przed budą bób z miską,
Piwa na ligar wytoczył też beczkę.
Kram gotów. Baby latają, że blisko.
Ta mydło, ta nić targuje, ta świeczkę;
Więc świeżych wieści, jak z pieców tam chleba
Szło przez dzień, że i piekarni nie trzeba.

W tydzień coś jaki czy we dwa — nowina!
Leci Bartkowa Jaga z tej kramicy.
Nie doleciała, już krzyczeć zaczyna:
— «Pańszczyznę jadą pisać urzędnicy!» —
Jeszcze ta pierwsza nie zaschła jej ślina,
Już od granicy bór wre do granicy...
Cisną topory chłopy, i jak stali,
Tak cała kupa do kuźni się wali.

Kipi lud, jako więc ten ukrop w garku.
A tutże jedzie wóz, drugi i trzeci...
Urząd! Tak dalej z każdego folwarku
(Folwarkiem zwali murzyńskie te kleci!)
Trzy dni przez tydzień spisywać szrwarku
Na chłopa, a dzień na baby i dzieci,

Z faszyną[90]. Stoi gromada, jak niema...
Aż huknie, niby z moździerza: — «Nie chcema!» —

I zaraz noga od nogi, iż w kroku
Chłop chce być pewny, gdy idzie na pięści...
Już żywy ogień zajarzy się w oku,
Już garście w kułak, już twarda kość chrzęści.
Zasiekli zęby, stoją. A zaś z boku
Baby. Tak wojsko wódz dzieli na części:
Pod pierwszy ogień front, a dla przygody
Na skrzydle sobie szykuje odwody.

Przed nami, niby taborem Nogajce[91],
Wozy od drogi stanęły w półkole.
Wtem tłumacz zacznie, dłubając po fajce:
— «Tu nie o chcenie idzie, nie o wolę...»
Lecz Roch w rzecz wpadnie: — «A rajce! A zdrajce!
To wy nas tutaj przedali w niewolę?...
To my w pańszczyznę tu szli? Na odrobki?
To tak?...» — W garść plunął: — «A dalej, parobki!» —

Świsnęło w kupie, jak w puste żołędzie.
W kłąb się zwinęli wrzący; prą się, pchają...
Widzę, że o krew czynić się tu będzie,
Tak huknę: — «Hola! Posłów nie wieszają!
Kto poczciw, w mojej stawaj tu komendzie.
My nie cygany! Nie zbójców my zgrają
Przyszli tu! My tu emigracja polska!
Nie luza jakaś zbójecka, warcholska!» —

Tak chłopy: — «Stać! Stać!... Pan Balcer niech gada».
A tłumacz na wóz myk, jak do fortecy...

(Komisarz za nim, pisarz — wszystko wsiada),
Aż gdy poczuje za sobą już plecy,
— «Co? — krzyknie.— Napaść?... Komisję napada
Hałastra chłopska?... Bunt?... Ja się tej hecy
Nie boję! Ja tu z urzędu! My mamy
Prawo za sobą! A wy co tu, chamy?» —

Tak stąpię krokiem: — «Z respektem tam! Hola!»
Pokręcę wąsa i obrócę śliny:
— «Tu nie bunt! Tutaj jest gromadzka wola!
Kolonja tutaj! Nie chamy, murzyny...
Zgoda, to zgoda! A nie, to do pola!
(Tu machnę ręką ku drodze w bór siny)
My pod pańszczyznę nie damy tu karku
I nie będziemy odrabiać szarwarku!»

— «Jużci! Nie będziem!» — odhukną mi chórem
Chłopy i łbami wyrzucą, jak tryki.
Tak stąpię krokiem znów (ci za mną murem).
— «Co my tu mamy? — krzyknę. — Jak te dziki
Siedzim w tej kniei! Łatwo skrobać piórem,
Ale żyć trudno!» — Tak za mną znów krzyki:
— «Nijak życ! Dobrze Pan Balcer powiada.
Jak on, tak za nim i my też, gromada!»

Duch powiał po mnie żarem. Więc tak prawię:
— «Tu bez odrobków jest dosyć ciężkości!
Przelecieliśmy, jako te żórawie
Przez morze, swoich puściwszy się włości...
Miał tu nas kraj ten potykać łaskawie,
Obiecowali przeróżnych dobrości,
Aż jak za nami zatrzasły się wniki,
To my nie ludzie już? Nie katoliki? —

O chrzest napróżno dzieciątko się prosi,
Bez ślubu idą dziewki w poniewierkę,

Duszę obrudził człek i tak ją nosi
W sobie — tu splunę — tfu! jako tę ścierkę!
Mór po nas, jakby po trawie tej kosi,
Z ciał chrześcijańskich ma zwierz tu wyżerkę,
Gdzie padniesz, tam ci cmentarz i mogiła,
A rząd nas tutaj w szarwarki obsyła?

W pańszczyzny? W tłoki?...[92] Z nas tłoki wybiera
Głód, pożar słońca, robactwo i nędza...
Strzęście nas, czy tu kto ma choć halera!
Jak psi my w budach! Jak bydło bez księdza!
Do garści prawie przyrosła siekiera...
Niechaj więc nas tu w odrobki nie pędza
Nikt! Bo nam nie lża, tylko paść i zginąć...
A prawa swego nie damy tu minąć!» —

Zatknę się, bo mi dech w piersiach zaparła
Okrutna pasja i żałość zbyt sroga.
A za mną chłopy, co który ma garła:
— «Nie damy! Nie chcem nad sobą batoga!»
Nuż tamci z wozów w swą! I tak się darła
Po drugiej stronie rozżarta załoga,
Aż huknę: — «Ciszej! Tu jeszcze tej mowy
Nie koniec!» — Zmilkli. Więc ja znów w te słowy:

— «Cierpielim. Chcielim dobyć z tej pustaci
Ornego pola pod zboża, pod sioła...
Chcieliśmy tutaj za synów, za braci
Ziemi tej ludziom być... Kipiały z czoła
Śmiertelne poty przez borów połaci...
Dość! Niech nikt na nas o więcej nie woła!
Bo tu są wichry, co takie sekwestry[93]
Krwią wpisać mogą w tej puszczy regestry![94]


Kośćmi my swemi mościli te szlaki,
Co do tej czarnej przywiodły nas bramy.
Kto przyjdzie, już tu po nas najdzie znaki:
Gościńce trupie, mogilne te jamy...
Z piór my się tutaj otrzęśli, jak ptaki...
Toć nasz jest szarwark! Inszego — nie damy!
A teraz — precz stąd, dopókiście cali,
Bo ogień buchnie z nas i bór ten spali!» —

— «Huu!...» — Chłopy nagle zawyją, jak stado,
I w niewstrzymanym zaniosą się pędzie...
Tak stanę, ręce przed oną gromadą
Rozkrzyżowawszy: — «Stój! Przez Boga — sędzię!
Bezpieczni przyszli, bezpieczni odjadą.
Włos jeden z głowy im tutaj nie zbędzie!
Na sobie trzymam ich, i na swem słowie.»
— «Ruszaj! — ku wozom krzyknę. — Chcesz mieć zdrowie!»

Jako więc owcarz gna owce przed burzą
Z góreczki, w kupę zbite i tętniące,
A tu za niemi pola już się kurzą,
Już wicher kręci trawami po łące,
Już grzmot, już się te błyskawice mrużą,
Oblatujące niebo w oba końce,
Tak z nawałności tej i z rebelii
Pędziły wozy, na złamanie szyi.

Ale jak stado, stłoczone we wrota,
Upali piorun i udrze mu runa,
Tak wozy babska dopadła piechota
I gruchła o nie napodób pioruna.
Ciągną, drą worki... Już świeci w nich złota
Kukurudz, niby błyskawiczna struna,
Już jako chmura ulewą ciężarna,
Z szumem fasola sypnęła się czarna.


Prażą ci z wozów kijami i biczem,
Ciskają grace, co wieźli nam — w baby.
Lecz się rozjadły, nie straszą się niczem.
— «Precz, krzywdziciele! — wrzeszczą — Precz wy Szwaby!»
Tak z rozpalonem od gniewu obliczem
Ta się rozwory[95] chwyta, a ta draby[96],
Kamieńmi, piachem walą, ciągną siano...
Aż dech im zaprze z krzyku, więc ustaną.
...................

— «Ha! — rzekę, gdyśmy o wieczornej chwili
U ognia siedli — to już i po kramie![97]
Tu już my bierki po stole rzucili...
Tu już i stoim w powrotnej tej bramie.» —
Wtem Kos: — «To pójdziem od mili do mili!
Możeć nas jeszcze ta bieda nie złamie...» —
A insi: — «Pójdziem! Jak do Częstochowy,
Pójdziem!» — Tu oczy podniosą i głowy.

A gwiazdy gęsto po niebie rzęśniały[98],
jakby te żółte kwiatuszki po łące...
Aż nagle, w rańtuch owinięta biały,
Wstanie staruszka od ognia i drżące
Ręce rozwiedzie. — «Powiały... Powiały
Wichry... — zanuci. — Poniosły tysiące
Przez wielkie morze... precz... od swego płota.
Jakoż was najdę, ja ziemia — sierota?...

Ten jeden tysiąc — zatonął do morza...
Ten drugi tysiąc — polegnął od moru...

Ten trzeci tysiąc — zaprzepadł w bezdroża,
Ten czwarty padnął kamieniem u boru.
Na wielkiej drodze stoi męka Boża...
— Czekajże ziemo — sieroto, wieczoru!...
Czekała ziemia, aż przyszły te posły,
Powiały wichry, garść prochów przyniosły!»
...................

Stoi tak, cała rozchwiana w swym śpiewie,
Opadły z głowy podniesionej chusty...
Już ścichła, jeszcze samamo tem nie wie
I bezdźwięcznemi niemo rusza usty...
Tak westchnę, wstanę, ogarnę zarzewie
(Niemasz cię, Jaśku, coś nosił mi chrósty!),
A jakom wziął tę komendę swą mocą,
Tak rzekę: — «Jutro wyruszym przed nocą.»







  1. W osierdziu — w sercu, w głębi.
  2. Porogi — rosochy, konary.
  3. Żleb (gw.) — szczelina, wyżłobienie w zboczu górskiem.
  4. Chrząst — chrząszcz.
  5. Klaskać — szeleścić skrzydłami.
  6. Matecznik — miejsce w kniei niedostępne.
  7. Araukarje (P. A.) — igławy.
  8. Stołb — murowana okrągła wieża w dawnych grodach, słup.
  9. Szuwar — siano z łąk błotnistych, rośliny błotne.
  10. T. j. liany — wiszące i pnące się rośliny w lasach Ameryki południowej.
  11. T. j. w kształcie palm (palmetek), gwiaździc (gwiazd) i róż (rozet) w stylu gotyckim.
  12. Kanak (tat.) — naszyjnik drogocenny, wogóle rzecz droga; tu: brylant.
  13. Ogniomuchy — owady świetlne, «których miljony zalegają całe przestrznie».
  14. W Ojcowie pod Krakowem są groty, w których według podania miał się ukrywać Władysław Łokietek i tam też dotąd śpi ze swymi rycerzami.
  15. Dyl (niem.) — bal, belka, tu drzewo wogóle.
  16. Stracenie — miejsce zguby, zatracenia.
  17. Zgło śmiertelne — całun.
  18. Folwark (niem.) — tu: osada, wieś.
  19. Wykrot — dół po wyrwanem burzą drzewie.
  20. Wyrwidęby, Waligóry — siłacze, postacie z bajek.
  21. Plątańców — liany: zob. str. 174, 2.
  22. Mowa o klęsce bukowińskiej za króla Olbrachta 1497 r.
  23. T. j. twojego dorobku, własności.
  24. Por. str. 131, 3.
  25. Pataty — roślina podzwrotnikowa o kłączach bulwiastych, zastępujących nasze ziemniaki.
  26. Por. str. 175, 2.
  27. Kacap — Moskal.
  28. Bujawy — mający buje, skrzydła, skrzydlaty.
  29. ...topiony — roztapiający swój blask, barwiący na zielono.
  30. ...na bezrok (gw.) — na przyszły rok.
  31. Popręga —tu: pas.
  32. Szczyrk — gleba piaszczysta, piasek o podglebiu z urodzajnej gliny.
  33. Polepa — wierzchnia warstwa z gliny na ścianie chaty.
  34. Murog (błr.) — siano z łaki suchej.
  35. ...na osóbkę — osobno, w pojedynkę.
  36. Rataj — oracz.
  37. Rab (ros.) — pracownik, sługa.
  38. Wysiołek — wysiedleniec, osadnik.
  39. Samoluz — człowiek chodzący luzem, w pojedynkę.
  40. Świat (gw.) — daleko.
  41. ...na dziele — na dziale, na przydzielonym kawałku lasu.
  42. Pinho (port.) — pinja, rodzaj sosny lub jodły.
  43. Biel — pierwsza warstwa drzewa tuż pod korą.
  44. Kanela, canella — korzybiel, drzeow korzenne, rosnące w Ameryce południowej.
  45. Strom (cz.) — drzewo.
  46. Karcz — karczunek, wyrąb.
  47. T. j. nieprzytomny.
  48. Grań — krawędź górska.
  49. Ranie (przym.) — ranne.
  50. ...ukruszy — zwrot nieosobowy; por. str. 39, 5.
  51. Dość (gw.) — ile.
  52. Burzan (rusk.) —chwast, zielsko.
  53. Bajdak — rodzaj statku rzecznego.
  54. Biebrza — rz., prawy dopływ Narwi.
  55. ...łuska — rybna (z ciągłego przebywania na wodzie i błotach).
  56. Polesie — szeroki pas kraju, pokryty lasami po obu brzegach Pryprci między Bugiem a Dnieprem, z głównym miastem Pińsk (stąd Pińszczyzna, Pińczuki).
  57. Surma — rodzaj puzona, trąba metalowa, dawniej w wojsku polskiem używana.
  58. ...każy (błr.) — pokaż.
  59. ...tutże (błr.) — teraz.
  60. Lewada (gr.) — łąka.
  61. Rzęsny — rzęsisty, obfity.
  62. Lenno — ziemia dana komuś we władanie, tu: działy nadane kolonistom.
  63. Nieszpory Jeruzalemskie — wieczór dnia, w którym Chrystus został ukrzyżowany; wtedy bowiem Józef z Arymatei wyprosił ciało u Piłata i pogrzebał w swoim grobowcu.
  64. Rubież — granica, kresy.
  65. Strug — nóż do strugania drzewa, ośnik.
  66. Stóg (przen.) — kopiec, mogiła.
  67. Krwawnik — minerał, odmiana chalcedonu koloru czerwonego.
  68. Sak (niem.) — sieć na ryby w kształcie worka.
  69. ...z Zielonej — puszczy; por. str. 47, 3.
  70. Szturmak — strzelba z rurą szeroką przy wylocie.
  71. Loft — gruby szrut.
  72. Wiszor — tyle co, wiszar; por. str. 96, 1.
  73. Gołoborze, gołobórz — miejsce w borze gołe, czyste, wykarczowane.
  74. Koża — skóra.
  75. Bachus — bożek wina; tu: pijak.
  76. Ponowa — świeży śnieg, ułatwiający tropienie zwierza.
  77. Głowa koronna — uwieńczona porożem, rosochami.
  78. Suszka — sucha gałąź.
  79. Pokurć, pokurcz — pies, mieszaniec z ogara i kundla.
  80. Kij (dziurawy) — strzelba.
  81. Kozią nogą — tak kłusownik nazywa swą krótką strzelbę (aby ją łatwiej ukryć np. w rękawie).
  82. Ogrojec — ogród, mieszkanie pierwszych ludzi, raj.
  83. Otchłaniec (gw.) — bezbożnik, bluźnierca.
  84. Łazarzem jest Job (Por. Księgi Jobowe rozdz. III)
  85. Móc — zmóc w sobie, stłumić.
  86. Rasa — lekka tkanina wełniana.
  87. Carskie wrota — we wschódnim obrządku środkowe drzwi w przepierzeniu, dzielącem kapłana od wiernych.
  88. Pomiot — potomstwo u zwierząt.
  89. Prorokiem jest Jonasz (rozdz. IV).
  90. Faszyna (fr.) — wiązka chróstu do urządzania grobel lub naprawy dróg.
  91. Nogajec — nazwa szczepu tatarskiego, koczującego niegdyś między morzem Azowskiem a Wołgą.
  92. Tłoka — praca gromadna bezpłatna. szarwark.
  93. Tu sekwestr (ł.) — przymusowe ściąganie należności, przymus wogóle.
  94. Regestr (ł.) — spis, wykaz treści dziejowej, dzieje.
  95. Rozwora — drąg łączący oba półwozia, t. j. tył i przód wozu.
  96. Draba — drabina wozowa.
  97. Kram — drobna sprzedaż, zajęcie kupieckie, przen. kłopot, sprawa.
  98. Rzęśnieć — rzęsiścieć, zagęszczać się.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.