Cytaty, ujęte w cudzysłów, czerpano z dzieł: Adolf Dygasiński: Listy z Brazylji. Warszawa 1891. — Ks. Zygmunt Chełmicki: W Brazylji, 2 tomy, Warszawa 1892. — Antoni Hempel: Polacy w Brazylji, Lwów 1894.
Pierwsze wrażenia. Ave Stella Maris. Noc. Pan Balcer ogląda okręt. Narady i nadzieje. Choroba. Przytuła poskramia łyczka. Interwencja Horodzieja. Horodziej o żywiołach naucza. Rekin. Burza. Jak wygrali Łahiszyńce. Pożar. Bunt Opacza. Matka. Widzenia na chmurach. O Josephowym senniku. Magier i Żdżara. Chrzest. Pod równikiem. W porcie. Ziemia.
I
Więc kiedym stanął na onym pokładzie
Na pewnych nogach i szeroko w kroku,
Tom się pocieszył, że już na zawadzie
Nie będzie teraz nic, nawet łza w oku.
Okręt był wielki, głęboki w nasadzie,[1]
A choć wiatr tęgi zadymał mu zboku,
Ledwo się w sobie kolebał bezmała
Na linie, co się prężyła i drżała.
Ha, w imię Ojca i Syna i Ducha...
Zrobiłem święty krzyż: Płynąć, to płynąć!
Człowiek nie plewa, wiatr go nie wydmucha;
Katolik przecie, Bóg nie da mu zginąć!
I zaraz we mnie wstąpiła otucha,
A że mnie jeden z fajeczką chciał minąć,
Więc ognia wziąłem i czapkęm nacisnął
Na ucho, kiedy nagle sygnał świsnął.
Jest przeraźliwość jakaś niespodziana
W takowym świście, co jeży ci włosy,
Boć to waleta[2] przez ziemię ci dana,
A ty się zbieraj i w garści dzierż losy!
Więc się pode mną ugięły kolana,
I w oczach nieco zaczułem tej rosy,
Która, choć nikt cię nie żegna z żałobą,
Samego człeka urzewnia nad sobą.
A już te czółna przewoźne, te łodzie,
Co do okrętu latały od brzega,
Tak się zwijając i goniąc po wodzie,
Jak stado rybitw[3], gdy płocia[4] dostrzega,
To wprost, to wukos, to wtyle, to wprzodzie,
Cała ta luza[5] już od nas odbiega.
Wtem działo w porcie ryknęło co garła...[6]
Głos poszedł duży, lecz woda go zżarła.
Znak to był, jako na grzbiecie już swoim
Morze nas samo trzyma, bez kotwicy.
Załopotały po boku oboim
Skrzydliska[7], nakształt młyńskiej śmigownicy[8];
Nie czułem zrazu, czy płyniem, czy stoim.
Dym buchał gęsty, jak z czarciej kuźnicy,
Okręt, choć trzeszczał, lecz mocny się zdawał,
I jak rak, wodę łapami rozkrawał.
Tuż za nim, jako kiedy na nowinie[9]
Pług zajmie krojem[10] skibę a odwali,
Taka się połać skróś morza odwinie
I szczerym ogniem po strzępach się pali.
Bo już się słońce nurzało w głębinie,
Kolory dając ze siebie tej fali,
Co się waliła w żar, brózda po bróździe,
Łódź czarną ciągnąc za sobą na uździe.
Na statku wrzawa, komenda, tłok, krzyki,
Po ludziach depcą, jak w boru po chróście.
Człek się tu robi przemyślny a dziki;
Ustąp się krokiem, to chybniesz w czeluście.
Nie tak się niedźwiedź pilnuje muzyki,
Gdy mu gra cygan na drumli w odpuście,
Jak tu człek prawa morskiego i rządu,
Iż apelować daleko do lądu.
Zrazum był, jako więc w ostęp wpędzony
Wprost na nagonkę, w sam kocieł[11] obławy
Ów szarak[12], co to nie wie, z jakiej strony
Słuchy[13] ma wytknąć, by nie dać odprawy[14].
Świst wiatru w uszach i rozpęd szalony
Mało mnie z onej nie wymiótł precz nawy[15]
Razem z magierką[16], butami i pasem...
Więcem się skulił, by zając pod lasem.
Ażci powoli cicho: czym ja zwykał[17],
Czy też tak woda po sobie rozniosła?
A com rozumiał, że każdy w swą[18] krzykał,
Jeden drugiego pędzając za posła —
Nieprawda! Tuman mi z głowy już znikał.
Różny tu urząd i różne rzemiosła.
Nad wszystkiem stoi kapitan w honorze
I w rozkazaniu. A nad nim zaś — morze.
Starsze ci ono nad wszystkie burmistrze,
A każdy przed niem kiep i staje frontem.
Gdy huknie, kiedy przyporwie się bystrze,
To właśnie, jakbyś na działo szedł z lontem.
Zwolnieje zasię, potoczy się czystsze
Pod drobną falą, jak gdyby pod gontem[19]:
To ci od miru[20] tego, od tej łaski,
Na cały okół świata biją blaski.
Ale nim sobie rozbierzesz to, człecze,
Jużeś poczęstnem szturchańców wziął siła.
Już za kark pleszcze[21], już na łeb ci ciecze,
Już cię tu lina skrobnęła, jak piła;
Tuś w łańcuch stąpnął, więc z sobą cię wlecze,
Tu pompa chlusła i gębę ci zmyła.
Gdzie spojrzysz — wszędzie srogość i zawziątek,
A morze kipi i bucha, jak wrzątek.
Toż i nie dziwo, żem zrazu w tym warze
Zgoła nie wiedział, co z naszą gromadą!
Stalić tam w dymach kotłowych i w parze,
Do kupy zbici, by owiec tych stado,
Gdy je zapłoszy wilk. Spojrzałem w twarze:
Te jedne sino mienią się, te blado,
W oczach błąd, chłopom kolana dygocą,
Trzęsą się wargi, ściskane przemocą.
Więc gdym obaczył znagła te sukmany,
Co zwyczkiem[22] siedzą schowane we zbożu,
On to len siwy, wełnami przetkany,
Na polskiej chaty przędziony zaprożu,
Gdzie wiśnie kwitną, a dach jest słomiany,
Jak dziś po wielkiem unoszą się morzu,
Za bujnym wiatrem wiewając po świecie:
Tom uczuł w piersiach mróz, a ciarki w grzbiecie.
Bo to już wybić musiała godzina
Sądna, i one rokowe[23] momenty,
Kiedy w narodzie tynk opadł i glina,
A wyszły na jaw tajne fundamenty.
Już być musiała nie byle przyczyna,
Gdy chłop w ostatnie jakby sakramenty
Opatrzył duszę i szuka sposobu
Za morzem, jakby z tamtej strony grobu.
Kto powierzch ziemi siedzi — nie dziwota;
Łacno jest ze mchów płytkiego wziąć grzyba.
Aleć kto dębem korzenie rozmota
Skróś tej macierzy, i czyja sadyba
Samo jej serce — tam twarda robota.
Śmiertelny topór przyłożon jest chyba
Do pnia narodu, do rdzenia i miazgi,
Skoro z nas lecą za morze aż drzazgi!
Boć ze rzemiosłem to jeszcze pół licha;
Człek jest światowy i luźny[24], sam w sobie,
Kunszt go prowadzi i wszędzie przepycha.
Źle mi — poprawię. Straciłem — zarobię.
Ale chłop, w sochę co żywot wydycha,
A ziemię tylko przewraca i skrobie,
Kiedy chce od niej — nie puszcza go, stęka,
Krwawe rozdarcie jest i śmierci męka.
Więc gdy tak patrzą na one to brzegi,
Choć im i cudze były i nielube,
Na one wody pieniste, by śniegi,
Co walą z hukiem, a idą we śrubę[25],
Podobni ptactwu, co miewa noclegi
W śródniebnych drogach, a podczas i zgubę,
Od skrawka ziemi niknącej w oddali
Odjąć nie mogli oczu i tak stali.
A już te łuny ugasły na wodzie
Z zachodowego pożaru i słońca,
Niebo się miało ku cichej pogodzie,
Otchnione parą od końca do końca.
Lekuchna modrość szła po niem na wschodzie,
Aż nagle pierwsza gwiazda błysła drżąca,
I liczko swoje zamglone i blade
Prosto na naszą zwróciła gromadę.
I patrz, jak dziwne są moce i siły
W onych to światłach litosnych na ziemię:
Wszystkie się głowy podniosły i wzbiły,
Jakoby tknięte matczynym tchem w ciemię,
Wszystkie się oczy rosami zaszkliły,
A choć nikt znaku nie dał, lud, jak brzemię,
Z jękiem i z płaczem upadł na kolana:
...«O gwiazdo morza!... Karmicielko Pana!...»[26] .................
Szeroko pieśń się poniosła w przestworze,
Bo ludu kupa była — do tysiąca.
Dołem, jak organ, dawało głos morze,
Powyż — ta jedna gwiazda błyskająca,
Gwiazda, co gdzieś tam po naszym ugorze,
Po naszych polach chodziła świetląca,
A teraz przyszła tu zliczyć te głowy
I dzieciąteczek posrebrzyć włos płowy.
I tak nas zaszła noc nad tą głębiną
Z wyciągniętemi klęczących ramiony,
Jak te bociany, gdy loty rozwiną
Od gniazd, gdzie miały bezpieczne uchrony,
A niewiedzące są: wrócą, czy zginą,
Czy koła dawne obaczą i brony...[27]
Więc tylko skrzydła na wichrach położą
I płyną — niebem nakryte i zorzą. ................
Sczerniały nagle wody. Mroki duże
Tak się rozwlokły po nich, jako chusta:
Zlękli się ludzie, że będziem mieć burze.
Ale był płonny strach i trwoga pusta,
Bo morze rado tak nosi się w chmurze
I poomacku w ciemnościach się chlusta,
A co o boki okrętu uderzy,
To warknie, jak zły pies, i kły wyszczerzy.
A już szedł rozkaz i dzwon już znać dawał,
Żeby się wszyscy do miejsc swoich mieli.
Więc naród hurmem z tych klęczek powstawał
I hurmem schodził po stromej grządzieli[28]
Pod pokład. Jeszczeć wieczora był kawał,
Lecz każdy zawczas pilnował swej ścieli,[29]
Bo ludu było w okręcie, jak mrowia,
I nie każdemu starczyło wezgłowia[30].
Dopieroż to się zaczęła przeprawa,
Jako na wojnie bywa w batalii;
Jeden drugiemu przed sobą nie dawa[31],
Naoślep pędzi i na zakręt[32] szyi.
Już się do bójki ma, już sroga wrzawa,
Gdy ja, na pomoc wezwawszy Maryi,
Klinem się puszczam w ciżbę, a łbem bodę,
I takem sobie zadobył gospodę.
Nie przedniać była. Na dworskim folwarku
Lepsze dla gęsi tucznych stawią kojce.
Jeden pod tobą, a drugi na karku,
A ty w pośrodku tkwisz, jak ślimak w skojce,[33]
Dokoła wzdychań, chrapotu, poswarku;
Razem to — dzieci i matki i ojce...
Jeśliś ochludny, trzy razy się skóra
Wstrząśnie na tobie, nim w barłóg dasz nura.
Dziwnaż ta morska noc i dziwne spanie,
Jakiegoś nie znał, człeka, od jak żywa[34].
Ledwo ci dusza ugaśnie, ustanie,
Aż cię tu jakaś dalekość porywa,
Jakaś cię rzuca moc i kołychanie...[35]
Stój! — krzyczysz, myślisz na poręcz — że grzywa,
Że koń cię poniósł wietrznemi kopyty...
Alić wtem wyrżniesz łbem — i padasz zbity.
I nic. I znów ci powłóczą się oczy...
Aż tu nad tobą: «Ratujta!»[36] kto wrzaśnie,
I znów ci serce, jak piłka, wyskoczy,
I znów się porwiesz — i nic. To cię właśnie
Tak zamdli, tak cię zanudzi, zamroczy,
Że drugi dobrze za północ nie zaśnie,
I wzdycha tylko i pot z niego kapie,
I słucha, jak w tym parze[37] ciżba chrapie.
Ledwo nad ranem ustała ta zmora,
I zaraz mnie też przychwycił sen tęgi.
I ot mi w oczach stanęły, jak wczora,
Miasteczko, kuźnia, kowadło, obcęgi...
Słucham — z łąk leci gęganie gęsiora,
Patrzę — chłop szkapie przyciąga popręgi,
Jasiek w miech dyma, lśnią w słońcu ufnale,
A ja w podkowę, co siły mam — walę.
Hej! Niejeden tam śnić musiał tej nocy
O chacie, o tym zagonie, o rodzie...
Stękały chłopy, jak w ciężkiej niemocy,
Insze zaś w głos się śmiały, by przy miodzie.
Niejedna baba skoczyła, jak z procy,
Gdy ostrzej chybło pudlisko na wodzie;
Wzdychań, pokrzyków niemało tam było —
Tak nas to morze, jak wino, spoiło.
Dzieciątka, tylko pośpiły się ciche,
Jakby się nigdy przebudzić nie chciały.
Pisklęta one bezpióre i liche,
Gdzie które padło, jak padło, tak spały.
Człowiek, choć we śnie, a różną ma pychę
I różną żądość[38]; a taki ptak biały
Mógłby na piersiach Chrystusa spać Pana,
Jako rzeczonem jest o głowie Jana[39]. ............
Ledwo dzień oświtł — a ranek był chłodny —
Szedł naród z dobrą na pokład otuchą.
Nuż do węzełków, bo drugi i głodny
Legł, postem morze witając na sucho.
Wiatr ruszał wodą i szum czynił godny[40],
Właśnie jak gdyby powiadał na ucho
Jakoweś mile rzeźwiące orędzie:
— Ej, pójdzie jakoś! Ej, jakoś to będzie! —
Bo niema, coby tak silnie przywarło
Do człeka, jak to na jutro czekanie.
Choćby się serce, jak żebrak, obdarło,
Jeszcze w tym jednym zostaje łachmanie.
Śmierć — i ta patrzy źrenicą umarłą,
Rychłoli wskrześnie, a z martwych powstanie.
Więc choć się naród zmitrężył[41] niemało,
Morze nadzieją ku niemu się śmiało.
Dopieroż tu się tej arce dziwować,
Co nas na sobie przez zatop ów niosła;
A toby było i folwark gdzie schować,
A wodę pruje, by szczuka, bez wiosła.
Zadzierasz głowy, chcesz maszty zrachować,
Na które sosna — sto lat mało — rosła,
Alebyś darmo swój rozum przykładał!
Dopieroż jeden stał, i tak powiadał:
— «Okręt mieć most, jak człowiek, swe imię,
A ten tu z nami, to «Krejc» się mianuje,
Co po naszemu «Krzyż» znaczy. Aż w Rzymie
Sam papież takie metryki spisuje.
Przy biciu z harmat, przy ogniach, przy dymie,
Ma okręt chrzest swój i chrzestnych przyjmuje.
Dopieroż granie i wino i miody,
A pierwszy kubek na wiwat — do wody.
Więc jako człowiek najwyżej ma głowę,
Tak okręt zasię maszt wielki, koronny[42].
Trza zbrodzić lasy i puszcze światowe,
Zanim się trafi dąb, silny a gonny[43],
Co go nie toczy czerw, kory ma zdrowe,
Ani go suszy jemioły liść płonny.
Bo widłak[44] na to, ni bochniak[45] — nie będzie,
Co mech skołtuni, a grzyb go obsiędzie.
Taki nim spuszczą, to czynią z nim próby;
Bo musi rostu mieć do setnej stopy,
A od przyziemka też godnie być gruby
W sobie, przynajmniej na jakie trzy chłopy.
Dopieroż gdy te odprawia rachuby,
Siekierą po nim! I nuż go przez tropy
Wilcze, przez gawiedź[46] borową, przez haszczą[47],
Jako niedźwiedzia powalą i taszczą.
Długoby przyszło i w ciężkim mozole
Powiadać wszystko, co potem z nim bywa;
Bo moczą w wodzie i warzą go w smole,
Aż z niego wyjdzie precz treść leśna, żywa,
Nie tyle razy przewróci chłop rolę,
Nie tyle żyd się przez szabas nakiwa,
Co on tram męki wycierpi, nim zgoła
Masztem powstanie i wichrom da czoła.
Ten drugi zasię, co «bukszpir»[48] go piszą,
Z żywicznej sośni[49] jest, albo z modrzewa.
Żagle się na nim jak chusty kołyszą,
Gdy niemi kramarz na budzie swej wiewa;
Sznury się po nim pną i luźno wiszą,
Na czubie, w koszu[50], coś gwiżdże i śpiewa.
Pachoł to, co tam siedząc przy powięzi
Lin, śwista sobie, jak drozd na gałęzi».
Otwarły chłopy gęby, jako wrota,
I patrzą, niby na wiewiórkę dzieci.
— «Spadnie!» — «Nie spadnie!» — A ten się chybota,
Jakoby leciał już. Tak krzyknie trzeci:
«Trzymaj się chłopie, bo wiatr cię pomiota!»
Ten nic! Więc inszy: «Nie słyszy Waszeci,
Bo sroga góra je[51] i woda huczy...
A zresztą takich tam — sam djabeł uczy!»
I prawda! Nie raz, i nie dziesięć razy
Widziałem, jak się masztowi do czuba
Pnie taki, jako po olchach te łazy[52]
I te dzięcioły. To idzie, by śruba.
Na drzewcu żadnej zadzierki ni skazy:
Skręt karku pewny inszemu i zguba,
A on nic! Śmieje się tylko i świata.
To cóżby, jak nie ta siła nieczysta?...
Ale największy dziw w ciebie uderzy,
Kiedy to pojrzysz na one głębiny.
Bo choć się oko najdalej zamierzy,
Nie ujrzy ziemi skrawka, ni drzewiny...
Ocean tylko przed tobą się szerzy
W dalekość, którą nakrywa par[53] siny...
Próżnobyś oczy obracał, jak słońca:
Nie — tylko woda a woda bez końca.
A teraz patrz-że, jak po tych bezdrożach
Okręt steruje i plac sobie czyni,
Gościniec miawszy[54] znaczony na zorzach[55],
W tej niezmierzonej, bezbrodnej pustyni,
Jak zna te chody przepastne na morzach!
To prędzej u nas chłop zmyli w Sterdyni[56]
Drogę — z odpustu idąc — do rogatek,
Niż na tych wodnych obrusach — ten statek.
Więc się i w ludziach bezpieczność jakowa
I dobre w sobie ocknęło dufanie.
Od »Pochwalony«, od słowa do słowa,
Tu jedna kupka, tam druga przystanie;
Radzą — a każda ma rozum swój głowa —
A jak to będzie, a owo jak stanie,
Aż brzękło gwarem po onym pokładzie,
Jak kiedy pszczoły uroją się w sadzie.
Więc to tam było napatrzeć się czego,
Onych ubiorów i ludzkiej odmiany...
Bo się lud zeszedł, het z kraju całego:
Kurpie[57], Mazury[58], Łomżyńce[59], Płocczany[60],
Alić najgęściej z porębu[61] naszego,
Od Liwca[62], Narwi[63] brunatne sukmany...
A w każdym inszy ruch, insza postawa.
Tak się to ziemia w narodzie wydawa.
Dopieroż tu się zapalą te oczy,
Dopieroż staną te lica w kolorze!
Ten z czapą jedzie wtył, ten ją wbok tłoczy,
Ten, jak lny, jasny, a ów, jak dąb w korze.
Lud zwięzły w sobie, żylasty,
Łeb prosto nosi, jest twardy w honorze,
A choć po równiach polistych rad siedzi,
Górny jest, jakby dziś był u spowiedzi.
Drugi ma ledwo ten kubrak na grzbiecie,
A patrz, jak ręce od siebie rozkłada!
Właśnie, jakoby choć z włóka[64] w powiecie
Na niego stała. Dokoła gromada,
A ten — tak, owak, a inak po świecie...
Każdego przeprze, każdego przegada,
Jakby podwójcim był albo ławnikiem[65].
Taki się z drogi nie namknie przed nikiem!
Najgłośniej prawił Opacz. Chłop, jak rzepa,
Szeroki w gębie na każdym jarmarku,
Lenił się nagiąć do pługa, do cepa,
Więc luzem chadzał przy drożnym szarwarku[66].
Wiejska się na nim przetarła polepa[67],
Bo w artylerskim sługiwał gdzieś parku[68].
Ten krętych włosów był i dużej głowy,
A na kamzeli miał szynel[69] wojskowy.
Teraz zapalił cygar, jął się w boki:
— «Cóż tam za morze!» — mówił i pluł ślinę.
— «Niech mi położy kto ze dwa soroki[70]
Rubli: tak, brat moj[71], choć wpoprzek przepłynę!»
— «Dlaboga! — krzykną baby, gdyby sroki —
Przez tylą[72] wodę?... Przez tylą głębinę?...»
A on: — «Nie takie ja widział w Odesie!»[73]
Tak baby: — «Reta!...»[74] — A on: «Nie bójcie się!»
Na to Sekura Paweł: «Wszystko niczem,
Kiedy my się tu szczęśliwie dostali,
To tam i dalej pójdzie!» — «A my liczem,
Że tego będzie już bliżej, niż dalej!» —
Rzecze Pietr Bandys: — «Ot, strzelił jak biczem!»
Zakrzyknie inszy. — «A u nas gadali,
Co suchoputną[75] najsporzej jest drogą:
Trzy dni coś, tylko że trafić nie mogą».
A wtem Przytuła Szymon: — «Ot to bieda
Z głupim narodem!» — rzekł i kiwał brodą.
— «Jak owce to to... Chce — kupi, chce — przeda!
A to nie wiecie, co wszelki kraj wodą
Oblany dokół, a woda precz nie da?
Czemże to zaprzesz granicę? — Czy kłodą?
Nie bój się! Dobrze tam strzegą od szkody...
A ten mocniejszy, kto więcej ma wody!»
— «Co z chłopstwem gadać? Łby tępe, jak drewno.
Albo to widział co taki kozica?«[76] —
Rzekł Magier stelmach, splunąwszy wbok gniewno.
Ten od Łukowa[77] szedł i grał w szlachcica.
Bo to tam u nich tak szlachty ulewno[78],
Że jak nie zrodzi groch albo pszenica,
To słomy w buty na wiechcie nie stanie.
Ci w płaszczach chodzą sinych, nie w sukmanie.
Słyszą to chłopy. Nuż trącać się, zżymać,
Aż Kacper Bugaj z Łęczny[79], setna dusza,
Nie mógł zęboma[80] języka utrzymać,
Przestąpił, wcisnął nisko kapelusza,
Ręce pod boki, i nuż gębą dymać:
— «Każdy je mądry, jak wraca z ratusza,
Kiedy go burmistrz po skórze wyłupi...
Ino na ratusz, to wszyscyśma głupi!»
Tak chłopy też w swą: — «A jużci! A przecie!»[81]
A ten sparł boków i aże przysiada:
— «Co głupich robić gębą, kiej na świecie
Dość ich bez tego! A gadka powiada:
I głupi chleba nie ciśnie na śmiecie,
Ino tak samo, jak drugi go jada!
Ma on swój rozum! Tyla, że nieboże,
Mądry się jeno na nim poznać może!...»
Pojrzał z pod czoła Magier. Widno w twarzy,
Jak mu war idzie od ciemion od karku.
Wtem ściśnie pięście i okiem zajarzy...
Aż Opacz: — «U nas, w artilerskim parku,
Dwóch było głupich i poszło w kucharzy[82],
A że się chłopy wypasły przy garku,
Więc jaki taki feldfeblu zeznawał,
Jako jest głupi, a rozum — udawał.
To jak nas liczyć wziął na poligonie[83]
Feldfebel, ćwiartkę dostawszy tabaki,
Wyszło, że rozum dobry same konie
Miały u lawet[84], a my wsie — duraki[85].
Tak raport. Bo tam w każdym eskadronie
Srogi porządek. Tak dalej w baraki![86]
Dalej w doktory! I nim się wydało,
To o tem nawet w gazetach pisało». —
— «Powiadał nam ta[87] Niemiec z kolonii...» —
Zaczęła baba, a insze, jak w sedno[88]:
— «Co tam Niemcowi dowierzać bestyi!
Niemiecka wiara a kocia — to jedno!» —
Wtem druga: — «Gorszy je Niemiec od żmii.
A my latoś[89] chudziznę tę biedną
Przedali Szwabom od Mławy[90], to wszytek
Grosz nam się rozlazł! Nic nie szedł w pożytek».
Ale szewc Szczęśniak, pojrzawszy na żonę,
Co dzieciąteczko na łonie tuliła,
— «Oj dałby — rzecze — Bóg w tę, czy w tę stronę,
Bo nas już bieda ze wszystkiem zamdliła!» —
Na to Sekura: — «Gadają, co one
Kraje bogate są, złota w nich — siła,
Tylko że naród je czarny i dziki,
To przez to nas tam chcą mieć, katoliki».
— «Laboga! — wrzasną dziewki, co tam stały —
Słyszysz ty, Zośka? Tam chłopy jak sadze...»
— «A cóż tam Zośce, kiej Stacho je biały!...»
— «O... Stacho znowu!... A cóż ja ci wadzę,
Że mnie do Stacha przykładasz?» — Przerwały:
— «Dać spokój! — Cichaj!»[91] — «Ej, powiem! Ej, zdradzę!» —
Buchnął śmiech pusty, dziewczęcy, swawolny:
Zośka stanęła w ogniach, by mak polny.
Lecz w inszej kupie radzili ludziska
O ziemi: — «Słychać, co dołki są płoche[92],
A górki żyzne. — Ja idę, gdzie niska
Rola. A co mi po górach wlec sochę?...
— Żyto siał będę... Zaorzę życiska[93],
Kobiecie na len odetnę ta trochę,
Trochę na owies, na jęczmień uładzę,
A reszta — het precz ziemniaki obsadzę».
— «Słyszałem, co tam ziemniakom nie plaży[94],
Ale pszenica to krzy się[95], jak trzcina». —
«Co nie ma krzyć się, kiej słońce tak praży?
Podkład też — słyszę — godny[96], czysta glina,
Choć na chleb smaruj». — «A tu gospodarzy
Już jeden żydek przepytać zaczyna,
Po czemu parę[97] chcą. Bo to tam bywa,
Przez jedno lato ozime dwa żniwa».
— «Bo to nie?... Przecie na takie gorąca
Sama się święta ziemia chlebem poci.
Ruszysz lemieszem — to już je czująca,
Już się ta po niej spodziewaj dobroci!»
— «Słychać, co owca w półtrzecia miesiąca
Dwojgiem się naraz i trojgiem też koci,
A jagniak wełnę ma, jakiej skop nie da!»
— «Tęgi kraj! — Jeno się dostać tam bieda».
Westchnął a za nim insi. Chłop rad wzdycha
Tam, gdzie się drugi w mówieniu rozszerza.
A jest w tem skarga nieznośna, choć cicha,
Co ziemią rusza i w niebo uderza,
Więc może także i twardość i pycha,
Co to na rynek nie niesie pacierza,
Jak dziad — jakowaś dostojność ta kmieca,
Od prastarego idąca gdzieś wieca[98].
Ale na boku, od inszych odbita,
Stała nieduża gromadka narodu;
Na grzbiecie siwa sukmana, a świta[99]
Pięknie czarnemi taśmami u przodu
I po kieszeniach, po plecach wyszyta.
Twarze surowe, śniade, jakby z głodu,
Albo z przedawnej a skrytej żałości.
Rzadki zagadał co; stali w cichości,
Pilno patrzając za morzem tem chyżem,
Jakoby chcieli uśpieszyć je w biegu.
Wtem jeden: — «Słychać, kardynał ma z krzyżem
Przyjmować naród na tamtym ta brzegu...»[100]
A drugi: — «Chryste!... Toż mu się uniżem!» —
I cichość. Tają dusze, jak smug śniegu...
Tak pierwszy: — «Papież dał pismo spisować,
Co nasi księża chrzcić będą i chować»[101].
Westchnęli. Milczą. Aż jeden do nieba
Ręce podniesie: — «O, Panie nad pany!
Otom jest Łazarz... Nie uskąp mi chleba,
Co światu z ręku anielskich je dany!»
Lecz insi: — «Cichoj![102] Tak głosem nie trzeba...»
Umilkł. Łzy połą wyciera sukmany.
A wtem niewiasta, już drżąca ze starości:
— «Aby te kości donieść!... Aby kości!...»
Tak buchną na mnie serdecznej krwi wary.
— Lud-ci podlaski[103] jest! Oneć unjaty...
A toć ja przecie tej jednej z nim wiary!
Toć i ja rodem z podlaskiej gdzieś chaty...
Tak do nich. Wnet my przystali do pary,
Wnet przyjacielstwo sierdziste, że — raty![104]
Boć ta kowalska bekiesza[105] z sukmaną,
Dalibóg, że razem kiedyś w sprawie[106] staną!
Zetkły się głowy, ścisnęły prawice,
Z nadra do nadra[107] posięgły nam oczy.
Wyszły kolory tajemne na lice,
Iż to tam naród od wieków krwią broczy...
A choć nikt uszów nie ostrzył na szpice[108],
Czuj duch![109] Trzymają na tęgiej utroczy[110]
Język. Słów mało a mowa niedługa:
— «Skąd?... Poco?...» — «Duszę ratować. Z nad Buga». —
Rzeko! Żebyś ty wiedziała do siebie,
Co siły w tobie jest i co jest mocy,
Jaką to twardość toń twoja kolebie,
Jaka przysiężność[111] z dna bije wskróś nocy;
Tobyś się rwała za wichrem w podniebie,
Obwołująca, jak owi prorocy,
Co nad wodami siedzieli Jordana:
— «Wstawajcie, ludy, bo idzie sąd Pana!» —
Ha, cóż! Toć jeszcze nie amen, nie hola![112]
Ziemia nie papier, nie trzyma pieczęci,
Komu tu wola, a komu niewola...
A wy, tymczasem, ratujta mnie święci
Polscy, żebym też nie musiał zejść z pola,
Póki tu snopa nie zbiorę użęci...
A strzeż mnie, Chryste, przed śmiercią i truną[113],
Zanim nie grzmotnę młotem, aż skry luną!
III
Nagle uderzył huk i mowy zgłuszył,
Morze się pienić jęło i kołychać.
Wiatr tropy[114] zmylił i z tyłu się ruszył,
Fala na falę zaczęły nas spychać.
A na pokładzie, jak gdyby deszcz prószył,
Takie szły bryzgi. Już ciężko i dychać
I stać. Już w ciebie gorące zawroty
Biją, naprzemian dreszcz idzie i poty.
Ha, niema o czem powiadać tu wiele,
Ziemia, jak ziemia, a morze, jak morze,
Każde ma swoje osobne fortele,
A ty się ratuj, jak umiesz, nieboże!
Pozalegali ludziska pościcie,
Piszczą, jak właśnie drwa mokre, gdy w korze
Zielonej zrąbiesz je, a chcesz rozpalić.
Ale się nie miał nad niemi kto żalić.
Bo na okręcie jest tak, jak na wojnie.
Wyjdzie — kto wyjdzie, a zginie — kto zginie.
Ty zęby ściśnij i czekaj spokojnie,
Aż cię zagryzie złe, albo przeminie.
Jużci chłop strzyma. Lecz bab było rojnie
I starców zeszłych, niepewnych w godzinie.
Więc choć się strząsłeś sam, nie miałeś miru
Od wszelakiego jęczenia i skwiru.
Dopieroż tedy pod owym pokładem,
Gdzie ludu wparto coś więcej tysiąca,
Tam się opijesz powietrzem, jak jadem,
I sił ostatka pozbędziesz z gorąca!
Nie tak mrowisko uroi się gadem[115],
Gdy zgóry sypnie żar i wartkość słońca,
Jak się tam naród roił w owej dziurze;
Już się i wieszać chciał jeden na sznurze...
Inszy radby się choć w wódce zatopił,
Ale że[116] licha była i to droga,
A tu i strażnik miał oko i tropił,
A jak takiego zobaczył raroga,
Dalej pod pompę z nim! Tak chłopa skropił,
Takie mu cięgi dał, choć bez batoga,
Że drugi, co i na nogach nie ustał,
Jak chart umykał, a ten za nim chlustał.
I jadło co dnia gorsze ci się widzi;
A słodkiej wody chcesz, to bij się o nią.
Brud, ścisk: już człowiek sam sobą się brzydzi,
Już jeść nie idzie do kotła, choć dzwonią.
Więc jako w kuczce napchani ci żydzi,
Tak my nad onych niezmiernych wód tonią
Siedzieli w tłoku i w duchu[117] tym parnym,
Każdy pod męki swojej płatem[118] czarnym.
Het, precz odeszła ta dobra otucha,
Która nas zpierwa po morzu tem wiodła.
Bo w człeku blisko od brzucha do ducha;
Taka w nim niskość jest i żądza podła.
Raz wraz to kłótnia, to bitka wybucha;
Jakowaś wściekłość każdego z nas bodła.
A choć sam sobie tej biedy napytał,
Jak żbik, na inszych parskał, jak dzik, zgrzytał.
Aż się w to jedno złe i drugie wdało:
Ludzie zaczęli grać. Po kątach zrazu,
Dorywkiem, milczkiem i jakby nieśmiało.
Ale że na to nie było zakazu,
Tak się włożyli. To nieraz noc całą
Łbami stłoczeni, by ryby u jazu,
Siedzą, a tylko głos słychać zażarty
I padające na tapczan gdzieś karty.
A wszystko w hazard[119] szło. Bo chłop je świeży
Na takie rzeczy, więc strasznie gorący;
I jak się puści, to duszy odbieży,
Póki nie skipi[120] w nim ten wrzątek rwący.
Dopieroż potem padnie i tak leży.
Już go nie wołaj do żadnych tysiący:[121]
Nie chce, nie pójdzie. Ugasła w nim siła.
Wydmuchał parę, jak kocieł, jest — bryła.
Alić podpałków nie brakło tam onych,
Co lud jarzyli, by smolne łuczywo,
W ogniach go codzień trzymając czerwonych.
Ugasnął jeden: to drugi co żywo!
Póki grosz czuli w tych trzosach palonych[122],
Czy za pazuchą, to precz[123] było żniwo;
Bo z taką kupą te letkie narody
Ciągną, by owad powietrzny na miody.
A już nad wszystkich Opacz. Ten niewiela
Gadał, a tylko ćmił cygar i chodził,
Na tych ramionach strząchając szynela,
A w oczy patrzał. — Kto do kart się godził,
Dopieroż gdziebądź chuściątko zaściela,
I dalej w kupki! To chłopów tak wodził,
Że gdzie się ruszył, już pełno tam roja,
I tylko słychać: «Ta moja, ta twoja!»
Alić z Opaczem pokumał się pędem
Jakiś to łyczek[124] wędrowny po świecie.
Zalatywało od niego złym swędem:
Cygan nie cygan, takie tam ot, śmiecie.
Dopieroż to się chłopy zgrywać rzędem!
Co który pomknął — to płótno w kalecie:
Nie wiem, inkluza[125] miał, czyli wężową
Skórkę, czy zgoła nadrabiał tak głową.
Aż się Przytuła zgrał do suchej nici.
A miał grosz godny, bo przedał w Obrytem[126]
Szmat gruntu, chatę, i tutaj na wici
Po Bogu z owem grosiwem, zaszytem
W szkaplerzach, dotarł. Jakże się nie chwyci,
Jak nie załamie rąk z srogim skowytem!
Chryste! Myślałem, że padnie tam trupem,
Tak zsiniał. Język w kół, a oczy słupem.
Ledwo my chłopa strzymali w tym pędzie,
Bo nam się topić na morzu chciał duchem.
Przycichnął patem jakoś, tylko wszędzie
Za onym marnym chodził wiatrodmuchem.
Gdzie ten z kartami, Przytuła też siędzie,
Na ręce patrzy mu, za każdym ruchem
Oczami idzie pilno i precz śledzi...
Aż raz kiedy to tak na boku siedzi,
Patrzy, a łyczek ma karty w rękawie
Insze i niemi, gdzie trzeba mu, sunie.
Zbladł chłop, jak wapno, skamieniał aż prawie.
Jakże mu potem krew w lico nie lunie!
Jakże nie skoczy, nie zaklnie plugawie,
Jakże na łyczka piorunem nie runie!
O ziem, i po nim! — «Ha, psie ty fałszywy...
Nie zajdzie słońce, dopókiś ty żywy!»
Bełkoce tamten, ściśnięty kolany,
A chłop, co pięści odejmie, to krzyczy:
— «A ty wisielcze! A katu urwany!
A ty kołtunie! A psie ty bez smyczy!
A toś ty z kłami był na świat wydany!
A niech cię zbieli trąd!» — A tamten ryczy
Ostatkiem duszy, tak chłop go nadeptał:
— «Oddaj, psi synu, co czart ci naszeptał!»
Widzę, źle będzie, bo człowiek był w gniewie
Straszny, a już się ze wszystkiem ochwacił[127].
Co my do niego, to jakby zarzewie
Na proch. — «Precz! Wara! Nie będziesz ty płacił!
Ja sam! Precz! Na bok!» — A nóż miał w cholewie,
I byłby łyczka, jak amen[128], zatracił,
Tylko mu sięgnąć źle było, bo klęczał,
Przez kożuch. Tamten coraz ciszej jęczał,
Już, już ustawał... — «A niech go tam spłata!» —
Przemówią chłopy. — «Nie będzie miał grzechu!»
A insi: — «Bogać![129] Nie będzie utrata,
Ni w niebie dziura!» — I już im do śmiechu.
Wtem, jak gdy gołąb z nagłości przylata,
A sinem skrzydłem uderza z pośpiechu,
Tak nagle głowę Horodziej wynurzy
Z trzepotem włosów siwych skróś tej burzy.
A że nie gwałtem[130] widział od starości,
Obiedwie ręce poprzed sobą trzyma
I puka laską, jak gdyby w ciemności
Drogi se szukał zgasłemi oczyma...
Namkli[131] się ludzie dla zeszłych tych kości,
Dziad do Przytuły i za kark go ima,
A z taką siłą chwycił i tak ciasno,
Że się onemu aż zębce zatrzasną.
Chłop zgłupiał. Patrzy, a stary precz trzęsie
Żylastą ręką na nim te manatki.
— «A ty co, bratku?... To krzywda ci w mięsie?
To ty tu sobie urządzić chcesz jatki?
A wstajesz mi ty?... Po takim ci kęsie
Pies przez chałupę nie puści do matki!...
Wstawaj, bo zduszę do ostatniej pary...
A ty, złodzieju, oddawaj talary!»
Chłop Horodzieja znał. Z stron jednych byli
I razem uszli z tęgiego opału[132].
Więc się w nim zaraz ten impet przesili,
Głowa odejdzie z onego postrzału[133].
Targnął się, zaklął w pień[134], alić po chwili
Rąk zwolnił, splunął i wstawał pomału,
A choć, jak niedźwiedź, otrząsał się, fukał,
Łba spuścił, niby że to czapki szukał.
A łyczek leżał, ot, prosto bez ducha.
Nie wiem, czy zamdlał tak, czy pory czekał.
Aż go tam jeden kopnął; więc się brzucha
Własnego chwycił i oczy powlekał,
A choć mu gębą pociekła zła jucha,
Porwał się — i jak szczur rowem — uciekał,
Trzosik po drodze puściwszy i karty.
Horodziej głową trząsł, na kiju sparty.
— «Oj źle, oj źle to będzie z nami społu,
Kiedy wy takie dajecie naczęcie[135]
Tej naszej drodze! Juże nam do dołu
Iść, nie żaglować pod żaglem w okręcie.
Oj, nie umiecie szanować Żywiołu!
Ukróci on was i zgubi w odmęcie...
Oj, poda na sąd was to morze, poda,
Tylko się po was zachluśnie ta woda!
A cóż to? Myślisz, żeś ziemi się puścił,
Gdzie cię wkorzenił Bóg, to ci do złego
Już wolna droga? Toś się już rozpuścił?
Już nie wiesz, jak masz żyć? Co jest do czego?
Toś już to prawo wszelkie zaczeluścił?[136]
Nie bój się! Jest u Żywiołu każdego
Prawo! A ciebie nie skryją i w niebie,
Jak ty Żywioły obruszysz na siebie!
A toćżem widział w Wągrowie[137], w kościele,
Jak to Bóg Ociec nad niemi panuje.
To mu się tylko powietrze to ściele
Do stóp, a Ogień szaty oblatuje.
Tuż Morze, modre, jak u nas kołbiele[138]
Nadbużne, takoż do służby się czuje,
A on Stworzyciel w wichrowej koronie,
Ręce ma nad niem, a Ziemię na łonie,
A dokół gwiazdy, miesiące i słońca.
Tak na początku pokazał się świata,
I taki będzie zaś u świata końca.
Bo Żywioł wieczny je, a nie oblata,
Jako liść drzewny, ni czas go nie trąca,
Ani się najdzie najmniejsza w nim strata...
Ni Ogień iskry, ni Wiatr tchu nie zroni,
Nie zginie z Ziemi proch, ni kropla z toni.
Bo nad tym ogniem Michał stoi święty,
Na koniu, z włócznią, a smok mu w kolana...
A nad powietrzem Elijasz, co wzięty
Wichrem do nieba. A Woda jest — Jana
Chrzciciela, który był w więzieniu ścięty;
A Ziemia zasię Chrystusa jest Pana,
Iż po niej stopką najświętszą swą chodził,
Kiedy się w ciele ludzkiem był narodził.
Więc ty się waruj tu na tej głębinie!
Boś nie jest jako na boru z napaści[139],
Aleś Żywiołem bożym, co nie minie,
Objęty, w Jana świętego jest właści!
On tu nad tobą stoi! W zorzach płynie,
Nad wody świata, nad morskie zapaści[140],
Na chmurach widna ścięta jego głowa,
Gdy słońce krwawo pod zachód się chowa».
— «A i cóż oczy wytrzeszczasz, jak gały?» —
Zwrócił się nagle do Pawła Sekury:
— «Dalej! Ruszta się! Wstyd, żeby tak stały
Chłopy, łbów zdrowych zadarłszy do góry!
Nie noc je przecie, dzień boży je biały...
Dalej! Choć zwijać te liny, te sznury,
Aby te ręce o pracę zaczepić!» —
Ruszył. My za nim. Tak umiał lud skrzepić!
Tylko, że krótko tego było. Gadał:
Słuchali. Drugi i wzruszył się w sobie,
I tuman tak mu od mózgu odpadał,
Jak kiedy komin pomiotłem wyskrobie.
Lecz wprędce czadził znów i do kart siadał.
Więc się to stało podobnem chorobie:
Jad ludzi nędził tak, że twarze zbladły,
Grzbiety się zgięły, a piersi zapadły. ............
Szły dnie, szły noce, a czasy się one
Na żadną lepszą nie miały odmianę.
Dziatki zaczęły mrzeć. Ognie się płone[141]
Rzucały po nich. Więc oczy, jak szklane,
Więc w liczku blade, to znowu czerwone,
Kwilące, ciężkie matkom, rozpłakane,
Siniały potem, cichły, i tak kładły
Głowy pod kosę śmierci, jak kwiat padły.
Ale się długo nikt z niemi nie bawił.
Jeszcze to w oczach ma ciepłe te łezki
Ostatnie, pachoł już sznura przyprawił,
Już nim okręcił trupka, i — do deski!
Kto bliższy, pokląkł, by pacierz odprawił,
Wtem — chlup do morza! I — Ojcze niebieski,
Szukajże teraz duszyczki tej na dnie,
Bo ci z regestrów anielskich wypadnie!
Więc tam nie tyle sprawiała żałości
Tym rodzicielkom śmierć, co te pochowy[142].
Boć to jest ciężka rzecz, owoc wnętrzności
Dać w te huczące czeluście i rowy.
To się tam druga tak krzyżem pomości,
Że tratuj po niej — nie umknie ci głowy.
Więc potem patrzeć niewiastom nie dali,
I nocą one dzieciątka spychali.
A morze, kiedy zaczuło tę strawę,
To zapienionem stało się i gęstem,
I tak szło po nią na samą aż nawę,
Jak wilk z trzaskaniem szczęk głodnych i z chrzęstem
Różny tam nietwór[143] miał swoją obławę
I lud przestraszał jawieniem się częstem:
Myślisz, że piła tak falę przecina,
A to grzbiet ostry i czarny rekina.
Czasem gdy morze ustało się nieco
I cicho niosło przejrzystą skróś wodę,
Toś widział, jak ich wielkie cielska świecą...
A zawsze stare w tył, a poprzód młode.
Utrafią zdobycz, to tak ci się zlecą,
Jak kiedy u nas kijanki[144] w pogodę
Za pożywiołem[145] ganiają się onem,
W prawo i w lewo wiosłując ogonem.
Ale są zmyślne! Niełatwo przynętu
Chwycą, choć połcia zawęszą słoniny
Łba tylko dźwignie taki i z odmętu
Wiatr ciągnie, aż mu z paszczy lecą śliny.
Podpływa — aż ci tu palba z okrętu!
Walą, jak w jasną świecę karabiny...
Lecz, choć go trafi kula, nie uszkodzi:
Zajuszy trochę i na głąb uchodzi.
Mówią, że rybak jeden, co noc przepił,
Chwyciwszy w morzu takiego rekina,
Wziął go na łańcuch, u statku uczepił,
A sam, gdy przyszła do drogi godzina,
Układł się w łodzi, by snem się pokrzepił,
I spał, a ten go tak ciągnął, jak lina,
Co na niej Bugiem prowadzą galary
Do Uściługa[146]. Lecz mało w tem wiary.
Bo za potężny jest zwierz ten do łodzi,
Przytem żarłoczny nad wszystko i srogi.
Więc prędzej taki na morzu uszkodzi,
Niżby miał komu pomagać do drogi.
Ale że[147] powieść ta po ludziach chodzi,
Bo tu na gadkę, jak kot na pierogi,
Łakomy każdy z tej długiej tęsknicy,
Na onym stepie modrym, bez stannicy[148].
To raz, był ranek mglisty, na pokładzie
Gwałt! Patrzę, lecą szypry[149], marynarze,
Za nimi ciżba narodu w nieładzie;
Tak ja do burtu[150]. Spychają nas straże,
Sternik klnie, z haków zerwało[151] dwie kadzie,
Szum, plusk na morzu... A wtem się ukaże
Ogromny, stary rekin, co z żelazem
Słoninę chwycił i połknął zarazem.
Dopieroż go tu windować do góry!
Nie tak się szarpie wół, gdy go obuchem
Rzeźnik w łeb zdzieli, jak ów. Byłby sznury
Urwał i poszedł, gdy wtem mi nad uchem
Kula świsnęła z miczmańskiej[152] dwurury...
Zwierz się okręcił, raz chlupnął, i brzuchem
Na wodę! Tak go dobyli, nietwora,
Dopieroż triumf grać, i do topora!
Jakże się weźmie ciskać, trzepać w pławy[153],
A prać ogonem po onym pokładzie!
To nam muliskiem zachlustał pół nawy,
A kto mu podszedł, wnet siedział na zadzie.
Ja tam nie byłem do niego ciekawy.
Haniebna siła jest w tym ludojadzie,
Anibym wierzył, by mi kto powiadał,
co on tam chłopów na kupę naskładał.
— «Nic to! Niech morza spróbują frajery»[154].
Śmiech dookoła... – Jest racja, i juści.
Tymczasem u łba nie skąpią siekiery
I już mu wnętrznych sięgają czeluści.
Rąbnął go jeden, coś razy ze cztery...
Aż zwierz się zmroczy i dech z siebie puści,
I leży wielki, czarny, rozciągniony...
Nuż dalej hurmem do niego, jak wrony.
Kucharczyk jeden, w krochmalnym birecie[155],
Osiadł go, jakby kulbakę, okrakiem.
Cmoka, że niby na końskim to grzbiecie...
Nuż piętą w boki, nuż po łbie kułakiem.
A wtem się porwie on zwierz i pomiecie:
Chłop z niego! Blady, jak chusta, czworakiem
Klapnął o ziemię, by żaba rozbita...
A ten dopieroż raz chrapnął — i kwita.
Byłoż to teraz napatrzeć się czego,
Kiedy tak leżał, jak niedźwiedź zwalony:
Takiemu mało kłów rzędu jednego,
Ale, jak zęby chłop wbija do brony,
Gęsto a płotem, tak właśnie u niego,
A każdy, jako sztyk[156] w ogniu stalony.
Więc niema się tam i bawić co wielce,
Kiedy raz człeka zatrzaśnie w te kielce.
Dziwią się baby. Coraz która zbliska
Podejdzie, rękę do brody podniesie,
I chwieje głową: — «A cóż za zębiska!...
A cóż za ryba taka!... A bójcie się...»[157]
Wtem jedna: — «Reta! To nasze dzieciska
Takim ciskają?...» — I w płacz się zaniesie.
— «To te sieroty nasze... w takie garła?...»
Więc insze za nią: jak żałość je sparła.
Lecz wtem cień upadł na wodę zwysoka,
I ptasia wrzawa przebiła nas z góry.
Patrzę, a tam się na podób[158] obłoka
Rybitwy srebrzą nad maszty i sznury!
Gromada była tak zbita dla oka,
Że cały kłąb ten jednemi się pióry
Unosić zdawał, i tylko po kraju
Stzępił się, śniegiem niesionym z wyraju[159].
Ale Horodziej, na kiju oparty,
Rękę u oczu wpółślepych przyprawił,
I pilno patrząc, rzekł: — «A ot, i warty
Bóg Przenajświętszy dziateczkom przystawił.
Nie będzie na nie smok godził zażarty;
Na wszystkie On już sieć srebrną nastawił...
A ot na piórach ptaszęta je niosą,
Ociekające matczynych łez rosą!» —
Nuż więc te matki dogóry pozierać
Tęsknemi wzroki, łaknące pociechy...
Nuż łkania tłumić i oczy ocierać,
I bić się w piersi i kajać za grzechy!
Chciał ci tam Opacz starego przepierać[160],
I już po gębie latały mu śmiechy;
Ale nie dalim, bo one podniebne
Rzeczy, jak chleb, są niewiastom potrzebne. .................
Tylko Szczęśniaka żona stała blada.
Oczy, jak żużle, świecą i jak próchno;
Coś od dni kilku, czy jadło nie nada,
Czy woda, ale dziecku nogi puchną.
Radził ci doktór. I cóż tu za rada?
Mdłe to, ugaśnie, gdy wichry nań dmuchną,
A białe, jakby na rosach blichował...
— «Oj, żeby tylko Pan Jezus zachował!»
Patrzy się w morze, a siwe jej oczy
Wzrok ciemny mają, głęboki, uparty,
Aż ją to wszystko na sercu zamroczy;
Ten krzyk, te śmiechy, te płacze, te żarty.
Więc się zachwieje znagła i potoczy,
Jako ten powój na niczem się sparty.
Tak Szczęśniak: — «Hanuś! A ty znów co, babo?»
A ona zcicha: — «Nic. Tak mi coś słabo». —
Młode to jeszcze było, w pierwszym kwiecie,
Więc skóra na tem miętka i czująca.
A tu się temu tak tułać po świecie,
Tak tajać w onej duchocie[161] z gorąca...
Toż nie dziw, że tem i słabość pomiecie,
Jak wiatr wiosenny, co trawy mdłe trąca.
W wszak to one przesilone grogi
Chłopa nadgryzą, nie takiej niebogi.
Więc patrzę na nią, aż ona dziecinę
Pilno przy sobie rękoma ogarnie
I patrzy w morze ogromne i sine,
Jak urzeczona, podobna tej sarnie,
Co z kniei wyjdzie na strzał, na drożynę,
Łaniąt strzegąca, a węszy, gdzie psiarnie...
Wtem jedna: — «Chłopak, to wam chory chyba?»
A ona z krzykiem: — «Co wy? Zdrów, jak ryba!»
I zaraz chustę na niego i w stronę.
A na tę bladość pierwszą — tom się zdumiał,
Jakie w nią ognie buchnęły czerwone.
Dzieciak też właśnie, jakgdyby zrozumiał,
Zachchł i schował się w rańtuchy one.
Tylem i widział go. A okręt szumiał
Bo na ten wiwat[162], kapitan dla wiary[163]
Tytuń wystawił[164] i tęgiej sztof[165] miary.
Tożto rzuciło się na one gody!
Jak kiedy mielnik wszystkie puści śluzy,
A tu pęd buchnie i srogi war[166] wody,
Taki się zrobił huk wśród onej luzy.
Bo naród morski nad wszystkie narody
Prędki do wódki jest i zaraz w tuzy[167].
A najrzy dziewkę — jak drzazga się pali.
A klnie, żeby mu czarci nie sprostali.
Więc nuż piszczałki, bęben, aż i smyka
Dobył tam jeden żydek rzępolista,
I dalej taniec, śpiewanie, muzyka,
Skaczą, aż okręt pod nimi się chysta[168],
A coraz wrzaśnie który, jakby dzika
Dżgał pod łopatkę. — A niechże was trzysta!
— Myślę ja sobie i czapkę na uszy.
Wtem krzyk! — A mnie coś wnętrzności aż ruszy...
Bo znany był mi głos i jak rodzony.
Zośka! Chrześniaczka moja! Jezu Chryste!
Czyli się tylko nie chybła gdzie z strony...
Rzucę się w ciżbę, a tam ją — siarczyste! —
Majtek do siebie ciągnie rozchmielony.
Jakże nie zdzielę w łeb! — Nie tak rzęsiste
Iskry z pod młota lecą, jak mnie z pięści...
I tylkom poczuł, że kość pod nią chrzęści.
Padł i dał farbę[169], jak lis w świeżym tropie,
A tych już na mnie, by wróbli na strachu[170].
Strząsłem się; byłbym zmiędlił[171] na konopie,
Ale żem w ścisku wziąć nie mógł rozmachu,
Tak krzyknę: «Stasiek! A bywajno, chłopie»
A dziewka moja w wrzask: — «O reta, Stachu!»
Zgruchnął się naród, jako, że do czego,
Ale do bitki jest dusza u niego.
Tożby ich tutaj mógł malarz malować,
Jak jęli marszczyć łby a brwiami ruchać.
Najpierw się bokiem sunęli próbować,
Łokcia nastawiać w klin a w wąsy dmuchać.
Groźno tam było i nie szło żartować!
Już w lica ogniem zaczęła krew buchać,
Już się co bliższy zamachnął, w garść plunął,
Gdy wtem zagrzmiało ciężko i deszcz lunął!
Jako więc kiedy o kość się u proga
Psi gryzą, a tu dziewka chluśnie z cebra,
Tak wnet ugasła ta całą pożoga,
I tylko majtka Stach macał pod żebra.
A tuż nawałność bliżyła się sroga.
Już z nieba strugi polały się srebra,
Już gasną, lecą jak ołow w głebinę,
Stygną, i w wały staczają się sine. .................
Jak kiedy hutnik w staw szlakę[172] wypuści,
A wody ze dna podniosą się z sykiem,
Tak wnet przyrosło tych morskich czeluści.
Już pokład liżą spienionym językiem,
Już fala jedna drugiej przez łeb szuści[173],
Jako te owce, gdy lecą za trykiem
Przez wąski wierzej[174], a wszystkie chcą razem,
A owcarz, licząc, nawraca je płazem[175].
Wnet plac opuściał[176] z zbytniego narodu,
A kto miał w czubie, wytrzeźwiał odrazu,
Bo lud tu odmian nawykły od młodu,
Pod strachem żyje, jak okoń u jazu.
Wtem reja[177] trzasła. Huk poszedł od przodu,
Do gromowego podobny rozkazu.
Sternik zbladł, skręcił śruby[178], co miał siły:
Zachwiał się okręt i bieg wziął pochyły.
A już i niebo spuściło się nisko,
Ciężkie chmurami, i męt po niem chodził,
Rwąc na paździerze to szare płachcisko,
Którem się od nas dzień biały przegrodził.
Chwyciłem masztu, bo stać było ślisko,
A wtem mnie bałwan jeden tak ugodził,
Jak chłop, gdyć nogi podbije kłonicą[179],
I uciekł, cały siny błyskawicą.
Jakże nie rykną wichry! Jak po niebie
Nie zaczną trzaskać z okrutnym grzechotem!
Jak się nie porwą, nie wpadną na siebie,
Jak się nie cisną o morze pokotem!
To koń takiego dołu nie wygrzebie,
Kiedy go jezdnik uwiąże pod płotem,
Jak one wodę skopały kopytem,
W błyski kowanem, a w gromy podbitem.
Nie tak się w sobie rozszumi, rozchwieje
Bór, gdy się sośnie zamiotą od burzy.
I nie tak rola zorana czernieje,
I nie tak żyto pokwiatem się kurzy,
Jako więc morze pod oną zawieję.
Wał na wał pędzi, dogania go, nurzy,
Zatapia, ryczy, jako byk do stada,
Zrywa się, leci i w otchłań przepada.
Huknęły teraz niebieskie harmaty,
Które sam Michał Archanioł nabija.
Mrok upadł gęsty, i tylko się szaty
Jego czerwoność skróś chmury przewija.
Pękły nad światem ogniste granaty,
Świszczą, żądłami kręcą, jako żmija...
Lecą do morza pobite czerepy[180],
A strugi deszczu tak walą, jak cepy.
Zanim ci ja burze tęgie, bom od dziecka,
Po leśniczówkach, jak wilczę, schowany.
Wiem, jak Kampinos[181] grzmi, jak Myszyniecka[182],
Jak i Zielona[183] - aż het, za Prużany[184]
Onać to sławna puszcza Białowiecka[185],
Gdzie się zataił żubr[186], potopem gnany,
W gąszcz taki, że sam Bóg drogi nie wiedział,
Poniechać musiał, a zwierz się osiedział.
Jest ci tam wojna, gdy wicher uderzy
W krętych róg[187] sosen, lub puści ze smyczy
Ogary wietrzne po pustej trzebieży,
A tur[188] go ciągnie w chrap[189] mokry i ryczy.
Lecz przecie się to do morza nie mierzy!
Tu strach osobny jest, co kości liczy[190]
Tak, że ci każda do szpiku dygota...
Strach większy, niźli przed końcem żywota.
Jeszczeć to chłopu mniejsza. Chłop dostoi,
Choć się w nim dusze ruszą fundamenty.
A drugi taki, im ciężej się boi,
Tem twardszy bywa w śmiertelne momenty,
I za trzech zuchów tchórz nieraz nabroi.
Lecz baby, srogie czyniły lamenty,
Od których prawie, że już uszy puchły;
Kapitan kija podniósł, i tak zgłuchły.
Dopieroż okręt lżej zaczął sterować,
Bo już nad wszystko wrzask babi nie płuży[191].
Gdy się kto bierze po morzu żaglować,
Rzecz to jest mocna i pomiar jej duży;
Już się tam nie lża[192] po tynfie[193] targować
Z śmiercią, gdy nawa pod wodę się nurzy:
Co masz, to dawaj, czy miedzią, czy złotem.
Wypłyniesz? Będziesz rachował się potem.
Do samej nocy goniły nas sine
Oczy błyskawic i grzmot łajał z warkiem[194].
Aż my się w wichrów wcisnąwszy szczelinę,
Przebili z tuczy[195]. Tak skrzydłem ptak szparkiem
Pruje naukos powietrzną głębinę
I przed nawałnic uchodzi poswarkiem.
Lecz piorun jeden dognał nas, wypalił,
I sążeń drzazgi od masztu odwalił.
Zaraz też, jakby na to tylko czekał,
Jął się wichr ciszyć i składać po sobie
Zjeżone grzywy. A grzmot tak uciekał,
Jak gończy z troka[196], gdy w kniei przeskrobie.
Raz, drugi, trzeci, skroś mroków zaszczekał,
Zacichł, znów drogę oszczeknął na globie,
Aż ciszej, dalej, z ostatnim skowytem
Schował się w niebie chmurami nakrytem .................
Noc cicha, parna, nie błysła ni jedną
Gwiazdą na całym niebieskim przestworze,
I tak nas dwoje objęło bezedno[197]:
Czarne to niebo i czarne to morze.
Czekałem, nie śpiąc, aż mroki przerzedną,
Bom słyszał, wysep że ujrzym na zorze[198].
Kupa nas było, lecz nie szła nam rada,
Iż w tych zapaściach człek łacno nie gada.
Każdy tam w duszy doległość miał własną,
Którą żuł milczkiem, by piołun ugorny.
Dzienne otuczy — te prędko ugasną,
Gdy w sercu pomierzch wybije wieczorny.
Gorące oczy nierychło tam zasną,
Mgła na nich siada jak opar jeziorny...
Wbijasz je w ciemność, by w trumnę otwartą,
Nie luzowaną u troski swej wartą.
IV.
A z tych pstrych gromad, co razem w tej arce
Morzem pływały, przylgnęla do siebie
Garść ludu, chłopy, młodzaki i starce,
Jakby się wicią[199] zwołały w potrzebie:
Bo człowiek, z dolą choć wyjdzie na harce,
Nierad się chmielem bez tyki kolebie,
Lecz wnet się wiąże do kupy drużyną,
A osamiałe[200] ptaki prędko giną.
Więc albo jak tam szły ziemie pobliżem,
Albo jak biedą swoją kto graniczył,
Tak my się jednym pisali już krzyżem.
A zaś Horodziej nad nami ławniczył[201],
Najwięcej ludu przybużnym szło niżem,
Choć inszych teżby niemało naliczył.
Jeden borową żywicą, a drugi
Zalatał skibą, gdy ruszą ją pługi.
Więc Łuć Ostańczuk, więc Bandys chłop tęgi,
Dobry na zimno, dobry na gorąco,
Więc Pietr Zagajny, co nic prócz siermięgi
Nie wyniósł z chaty w tę drogę ciekącą,
Więc Ziąba Wawrzon, co garść miał, jak cęgi,
A skórę srodze do łupnia[202] świerzbiącą,
Więc Łuka, Bugaj, więc Kos, więc Sołoda...
Co liczyć?... Naród płynął, tak jak woda.
Jeden, to drugi, dym z fajki wydmucha,
Podeprze brody i patrzy przed siebie...
A wkoło ślepy szum i ciemność głucha,
Okręt się morzem, by piachem wóz grzebie.
Tom poczuł wtedy, jak światem Bóg rucha
I jak go w onych biegunach kolebie,
To w śmierć, to w żywot, a nigdy nie zmyli...
Insi milczeli takoż i knastr[203] ćmili.
Magier się tylko kręcił. widać dusza
Szlachecka tęższe ma, niż chłopska, szruby
I łacniej jakoś, językiem choć, rusza.
Aż buchnął: — «Cóż to? Zamokły wam czuby
Razem i z mózgiem? Co u paralusza?[204]
Czy my Kartuzy? Czy wiążą nas śluby?
Ledwo się puścił wrótni, tfu do licha!
Ledwo, że przez próg przelazł, a już wzdycha,
A cóżeć to tam zostawił za krocie
I za rozkosze takie w tej chałupie?
Czyliś tam w maśle pływał? Chodził w złocie?
Tfu!... że się baby puścił i na kupie,
Jak kur z kokoszą nie gdaka na płocie,
To już se mierzi świat? Chłopiska głupie...»
Wtem Wawrzon: «Co ta baby czyje mieszać!
Że ta chłop stęknie, nie będą go wieszać», —
— «Oj, prawda! — Bandys na to — Nie z rozpusty
Człowiek się wydał do tylego świata...
A co ma robić, jak garnek je pusty,
A gruntu niema i tyle, co szmata
Na owinięcie palca? Toć już szósty
Rok, jak komorne wyrabiam u brata,
Kątnikiem[205] siedzę...» — A Bugaj: «Ba! coby,
Jak nie głód, we świat gnało u choroby!»[206]
Wtem Magier puścił dymu: — «Różnie to ta
Bywa. Jak komu. Ja bo się od dziecka
Nie trzymowałem spódnicy ni płota.
Człek je od rodu szlachcic. A szlachecka
Rzecz świata przeznać. Nie tak, jak hołota:
Z pieca do miski i znów do zapiecka...
U nas tam wszystko szlachta!» — «A toć wie się,
— Bugaj mu na to — Je szlachta — Zalesie[207]
Od Żdżarów zaraz wbok!» — «Co mi tam Żdżary![207]
— Zakrzyknie Magier — ja ta ze Żdżarskiemi
Nie będę stawał w kumotry, ni w pary!
A żeby oni szczeźli! Takiej ziemi
Tyli sztuk poszedł! Na same pomiary
To my wydali, szlachta, z podrobnemi
Koszty, co więcej, niźli złotych dwieście,
A jeszcze trzech nas siedziało w hareście».
— «Mniejszać o hareszt — przemówi Szaława.
Lecz grosza płakać!...» — «Ba! — Magier odrzecze —
Żeby nie Żdżary! Ba! żeby nie sprawa.
Tylebyś mnie tu i widział człowiecze!
Cóż tu za honor mam? Jaka tu strawa?
Jaka wygoda? Że na kark mi ciecze?
Ba! Żeby!... Tobym nie puszczał zaścianka[208],
Nie wlókł się z żoną, co też jest szlachcianka».
Na to Ostańczuk Łuć: — «My, Łahiszyńce[209],
Insze znów mieli prawo: to mieszczańskie.
Wzięlim, nie licząc, i guzy i sińce,
Ale swojego nie dalim. Co pańskie,
To pańskie. Ale te nasze dziedzińce[210],
Te pasze, grunty, te jeszcze pogańskie
Pouroczyszcza[211] Oziaty[212], do deski[213]
Oddał skarb! Papier my mieli królewski.[214]»
Tak Magier: — «Szelmy łyki!» — A Łuć: — «Kartę,
Taką, co na niej są złote litery
Z królewskich czasów. To więcej jest warte,
Niźli dzisiejsze stemple i numery.
Prawda, zetlałe tu już i wytarte,
Bo temu sto lat po razy coś cztery
Minęło; ale stoi wpisane
Co nam, co kniaziom Ogińskim[215] nadane».
Tu Magier nie gógł dosiedzieć na ławie,
I gęste dymy puszczał: — «Szelmy łyki!
To szczęście mieli! To stali na prawie!
Oj, żeby papier taki na Żdżarczyki!
Tożby, jak wjuny[216], kręciły się w stawie,
A my ich dalej w sak, i na patyki!
A to fortunne kanalje!» — A na to
Ostańczuk mową cichą, lodowatą:
— «Od przedawności ona królewszczyzna
O grunty z nami, mieszczany, się darła,
Tak, owak było, lecz przecie iścizna[217]
Szła w brogi nasze i biedę poparła...
Aż się skończyły kniazie, ogińszczyzna.
Nowe nam pany posięgły do garła.
Zjątrzył się naród, choć łby tam pochyłe,
My mieli dawność naszą, oni siłę.
To jak my papier do sądu nosili,
To obchodzilim nocą trząchawicę[218],
Lepiej nadając drogi, niż dwie mili...
To na Muchawiec[219] my szli, Tyśmienicę[220],
Po błotach my i wyż kolan brodzili,
Drugą i trzecią obeszli granicę,
Żeby nas aby nie potkła gdzie zdrada.
Tak kompaniją szła cała gromada». —
Tu mu, jak szydłem, Magier przebił[221] mowę:
— «A zmyślne szelmy! A dajże ich katu!» —
I dalej w palce trzaskać i chwiać głowę:
— «Oj, rozum taki naszemu mieć bratu!
A namże aktów zagrzebał z połowę
Adwokat»! — A ów: — «My tam hadwokatu
Nie dali w ręce grosza ni hramoty[222].
Sami stawali w sądach». — — «A niecnoty! —
Magier w śmiech na to — a setne hultaje!»
A Łuć: «Ta cudza gęba to jest letka,
A dobre prawo głos samo podaje.
Tak my starego obrali se Hwedka
Uhacza. Ano, niech przed nami staje,
Że to tam w sądzie nikt kupą się nie tka.
Dziad głuchy, ślepy; takowy nie zdradzi,
A wreszcie sama hromada poradzi.
To co się na nas przepierca[223] zaniesie,
Gębą, to my nic. Czujem, taj i stoim.
A ten tak rąba ozorem, by w lesie
Drwa, a pogląda, czy strogo[224] się boim...
Tak my nic, cicho. Tak on więcej prze się...
Aż schrupnie. Tedy my z papierem swoim.
Tak sąd — do zgody — tak my stoim niemo:
Papier przed siebie — Nie! — Nie żełajemu![225]
Więc jak zaczęli karami nas prażyć,
To do siódmego prażyli nas potu.
Nie szło ni żyć już, ni dobra nam zażyć.
Co pojrzysz, wisi powiestka[226] u płotu.
Przestali sudzie spać i krupy warzyć,
Nie patrzył statku[227] nikt, ani omłotu,
Aż i kryminał przyszedł. To tam w Pińsku
Jedni siedzieli, a druszy zaś w Mińsku.
No, nie złamali narodu. Tak wzięli
Na pojedynkę we łbach robić szumy.
Ale my zdawna od ojców to mieli,
Że są na świece dwa dobre rozumy:
Szlachta od tego są, żeby coś chcieli,
O coś krzykali, a my zasię, tłumy
Szaraków[228], wtedy najpewniej obstoim,
Gdy cicho siedzim, a zgody się boim.
Aż i wygralim!» — Umilkł. Strząchnął[229] bary,
Przedmuchał fajkę, pojasa[230] poprawił,
Ziewnął, aż trzasło, i w kłębek się szary,
Jak jeż, do kupy zwinął i nastawił.
Lecz Magier wzdychał: — «Ba! gdyby nie Żdżary!...»
I głowę zwiesił i żółć w sobie trawił.
Insi drzemali. Tak biły godziny
Nieme nad światem, aż dzień obrzasł siny. ...................
Wtem, jak gdy chróstniak[231] nowizną skróś zboża
Wyrznie się czarny, tak z wody odwałem
Wręby[232] się jęły wyrzynać skróś morza
Wyspu onego, o którym słyszałem.
Choć lekkim ogniem paliła się zorza,
Małom co widzieć mógł w pomroczu białem,
Gdyż taka ziemia morska, falą bita,
Mgłą bywa gęstą i parem nakryta.
Gadali, że to świętego Wincenta[233]
Wyspa jest, że się mieni: Kanaryska.
Ale Prokurat, co jeszcze pamięta
Francuza, gniewno wdół szarpnął wąsiska,
Aż mu twarz stara, szramami pocięta
W żar buchnie: — «Fałsz jest! Zmienili nazwiska!
Święta Helena to! A za patrona
Nie Wincentego ma lecz Napoljona...
Napoljon tutaj siedział Bonaparte,
Przez chytrych wrogów zdradliwie zamknięty;
Ale mu gwardja przejęła tu wartę,
I wojsko świeże dowiozły okręty...
Choć dzień noc Anglik miał oczy otwarte,
Napoljon puścił w niego takie męty,
Że skoczył z wojskiem w czółna i w mgłach pływa...
tylko się bęben w wód huku obzywa.
Słysz? — Myślisz — morze? To trąby tak grają
Walącym pułkom na dobrą ochotę...
Patrz! Myślisz — słońce? To orły wiewają
W chorągwiach, całe srebrzyste i złote...
Czuj! Myślisz — piorun? To z harmat znak dają,
Że cesarz wdziewa swą szarą kapotę...
Vive Napoleon!... Na ramię broń, wiara!
— Gwardja!... Gdzie gwardja moja wierna, stara?...»
I chchnie w szeptach, zwiędłemi coś usty
Gwarząc sam z sobą, aż spadnie mu głowa
Na pierś, gdzie rękaw zatknięty ma —pusty,
I gdzie żelazny krzyż na strzępku chowa.
Więc tylko morza huk słychać i chlusty,
Tylko szum fali ucina w pół słowa,
Które tu owdzie padają przerwane
W powietrze ciche i złoto-rumiane.
Aż skoczym nagle: strzał gruchnął po wodzie.
Słuchamy — drugi! Nie bawiąc — wnet trzeci!
Już na pokładzie gwałt, spuszczają łodzie,
Już miczman w czółno wpadł, już jak ptak leci.
— Ohi! — o! — Oho! — A wtem na zachodzie
Wielka nam jasność pół morza obświeci...
Okręt się palił tam! Snać od pioruna,
Bo sroga była i roznośna łuna.
Cudne to było ono widowisko,
Ale się w zgrozę mieniło dla człeka,
Gdy patrzał, jak się tam ludzkie mrowisko
Tłoczy, tratuje, przewraca, ucieka.
Ten w morze skacze, choć łódkę ma blisko,
Bo strach mu krzyczy, że jeszcze daleka.
Insi od wrzasku i dymu szaleni
Sami się naskróś rzucają płomieni.
Kupa tam ludu musiała zaginąć
Od głowni onych, od iskier kurzawy...
Bo się to śmierci nie łatwo uchynąć.
Gdzie woda z ogniem pilnują przeprawy.
Ja sam widziałem: chłop jeden chciał minąć
Maszcisko srodze płonące śród nawy,
Wtem się potyka... A nimbyś zakrzyknął:
«Jezus, Maryja, ratuj!» — w ogniach zniknął.
Więc choć z bezpiecznej patrzyłem ostoi,
Mróz mi przez koście szedł, aże do szpiku...
Bo jest w człowieku, co więcej się boi
Tej niemej śmierci, głośnego niż krzyku.
Więc tutaj cichość, a tu ci się roi,
Że słyszysz w jakimś okropnym języku
Ostatnie słowa... ostatnie wołanie...
Aż ci włos zjeży się i dęba stanie.
Tak dzwon, gdy bije w Horodle[234] na wieży
Za potopionych bez pory[235] na Bugu,
Raz tylko w cichość wieczorną uderzy,
A setny jęk się rozniesie po ługu...[236]
zmilknie, a dzwon znów — raz. I znów się szerzy,
Znów leci rozjęk, het, od Uściługu
Aż do Dubienki[237]. tak niesą się jęki
Wzdłuż Buga, co jest rzeką łez i męki,[238]
Zanim się w Jordan zamieni radości...
A już z pośpiechem wracały się łodzie,
Co osmalonych przyniosły nam gości.
Najgęściej Włochów było w tym narodzi.
Ci dalej żebrać, tej ludzkiej litości
Sięgając ręką po onej przygodzie,
Jak na jarmarku, po małp widowisku.
Tfu! Z piekła taki nie wyjdzie bez zysku.
Ale i nasi byli. Teraz w kraju
Flisa nie braknie! Wiatr jakiś podrywa
Ludzi i niesie, jak liście po gaju
Drogami błądzi, morzami to pływa,
Za ptactwem ciągnie na świat, do wyraju,
Czego nie rabiał nigdy od jak żywa.
Ot, jakby uciec chciał samy od siebie...
Musi[239], planeta[240] taka stoi w niebie.
Więc kiedy weszli na pokład, na susze,
Po tych śmiertelnych przestrachach i męce,
Tak zara[241] twarzą o ziem, i nuż w skrusze
Ponad głowami podnosić te ręce
Smolne od dymów. To dziś jeszcze prószę
Łzy na tę kartę, gdy owe jagnięce
Trzody przypomnę, jak całą gromadą
Ogniem znaczone runa Bogu kładą.
Sam jeden teraz, gdy insze już padły,
Gorzał koronny maszt, niby gromnica
Nad konającym statkiem, gdzie się kładły
Całuny dymów. Tu owdzie iskrzyca
Buchnie mietliskiem, lecz łuny już bladły,
Już dopalała się ta czarna świéca,
Już gasła, pełgła, aż z setnych dział grzmotem
Runęła, sypiąc w morze szczerem złotem. ...................
Wtem trąci mnie ktoś. Odwrócę ja głowę.
Magier! Czerwony w twarzy, pomieszany,
Śmieje się niby, a ognie mu płowe
Strzelają z oczu. Myślałem — pijany.
A on: — «Wiesz, Wasze? Wiesz, kogo tu nowe
Licho przyniosło czółnem? Ha, na rany
Chrystusa Pana! Tej brakło mi pary!
Żdżarski jest... Żdżarski tu z synem jest stary!»
Cisnął mi ramię i syczał tak w ucho
Jak żmij[242], kiedy go nadeptasz nienackiem.
Patrzę, ogromny szlachcic z kością suchą
Podnosi głowę, bo leżał był plackiem,
I wali w piersi kułakiem, aż głucho.
Przy nim wyrostek z wejrzeniem junackiem;
Ten w taratatkę[243] odziany był siną,
Stary zaś w kaptur i w płaszcz z peleryną.
Zrozum nie widział z pod tego habita[244],
Jak nos krogulczy z wąsami siwemi.
Aż błysnął twarzą. Ta była poryta
W brózdy i łzami świecąca wielkiemi.
Wtem garść koścista synowski kark chwyta,
Zniża go, łamie i ciśnie do ziemi;
«Tu dziękuj Bogu, że cię wyratował.
Tu, smyku, krzyżem padaj!» — padł na pował.
Nuż Magier w wąsy dąć, a gębą puhać:[245]
— «A publikanin!...[246] A celnik!... Patrz, Wasze!»
Lecz nie czas było mi patrzeć, ni słuchać,
Bo nas ścisk naparł i zmieszał, jak kaszę.
A tu już nasi poczęli się zgruchać,
Obsiadać ławy, by wróble poddasze,
I radzić. Co? Jak? — Niewielem miarkował,
Ale że Opacz okrutnie rajcował.
Aż buchło, jako war z kotła: — »A co to?...
To po nas okręt dosłała królowa,[247]
A tu go obcą zapchali hołotą?...»
— «Nie strzyma! Musi do dna! tu połowa
Luda je zadość!» — «Jak jaje to zgniotą!
Głowę dać przyjdzie!» — A Opacz: — «Co głowa?
Tu wsio[248], ty brat moj, wsio k'czortu przepadnie!
Małom w Odessie statków widział na dnie?...»
— «Laboga! Rety!» — wrzasną baby — a ów:
«Ja tu wsio widzę i wiem, że już krucho
I wody dobrej mają i sucharów.
Eh, mam ja oko! Eh, brat moj, mam ucho!
Jak co, to tych tam co hrubszych bojarów[249]
Na łodzie wsadzą, przeprawią na sucho,
A reszta pójdzie fiut!» — Tak baby: «Reta!»
Wtem Roch: — «A cichaj! tu robota nie ta!
Tu nic po krzyku. Tutaj albo zara
Kupą się ruszyć i w kije zatrzaskać,
Albo...» — Tu przerwał Bugaj: — «A psia para!
Jak to umieli narodu przygłaskać!
Jak to gadali, co Papież się stara
Sam!... A tu — łaska...» — A Bandys: — «Oj, łaskać,
Że i wrogowi nie życzyć, pomucha!...[250]
Albo...» — Chciał kończyć Roch, lecz nikt nie słucha,
Wszyscy gadają naraz. Lecą szmery,
Gwary, wzdychania... Aż głośniej zagada
Roch: — «Albo sznura w pas, i do siekiery
I z deską w wodę!» — Zamilkła gromada.
— «Ha! Możeć-by to...» Wtem Opacz: «Frajery!
Dobre to z rzeką, lecz z morzem — nie nada»[251].
— «Przez cóż to?» — pyta Bugaj. A ten gęby
Odmie: — «Co będę pytlował otręby!
nie nada i już!» — Tak baby wzdychają...
— «Dalekoż jeszcze do tego tam brzegu?» —
A Opacz: — «Czort wie! Taż rudla[252] stawiają
Inaczej w morze po każdym noclegu!» —
— «Co? — Kręcą, brat moj, jak lis ten po śniegu
Chwostem, by drogi za niemi nie macać,
Żeby po tropie nikt nie mógł się wracać!» —
Więc nowa w kupie zdumiałość i troska:
biją na twarze odmienne kolory.
Nuż dalej baby w szloch: — «O Matko Boska!
A toć nas tutaj pogubią beż pory!»
Wtem Roch Zatrata, co ćmił papieroska,
Wstał: — «Co będziewa mądrzyć, jak doktory!
Pójdźwa! Niech Starszy — jak i co, powiada!»
Obcisnął pasa, ruszył, za nim rada. .................
A już wiatr pędził nas na tę zgorzałość
Bliskiego ognia i swędy te trupie.
Więc coraz nowa wzmagała się żałość
W onych przybłędach, co stali tam w kupie.
A ja, patrzący na matek omdlałość,
Na ojców ciężkie łzy, na dzieci głupie,
Tak trzepoczące się, jak marne muchy,
Dzwon miałem w piersiach rozbity i głuchy.
I dzwonił mi on te swoje nieszpory
Wielkopiątkowe nie dzień i nie drugi...
byłbym się chętnie przyzostał do pory
Na wyspie onym; lecz tylko nam ługi
Migły zielenią utkaną w kolory
Kwiecia, tylko nam zawrzasły papugi,
I dalej! Łodzie nie brały nikogo.
Kapitan przykaz dał, strzeżono srogo.
Szeptali, że jest jakowaś choroba,
Że się starszyzna boi komisyi:
Lecz ciszkiem szło to, bo była nie doba
Gadać i zdrowej nastawiać tam szyi.
I Roch i Bugaj spłukali się oba
na owej to tam swojej rebelii...
Trzy dni siedzieli w kunie[253], o czczym duchu[254],
A Opacz śmiał się i gładził po brzuchu.
Ale że[255] równo[256] uczynek tam jaki
Być musiał, bo wiatr ciągle się przeciwił,
I krwawe były zachody i znaki
Na niebie, jakby moża kto zakrzywił...
Sternik łbem kręcił, brał gęsto tabaki,
I jednem okiem do nieba się dziwił,
Zmrużywszy drugie, a głowę wbok chylił,
Że do własnego nosa drogę mylił.
Gdyby nie ludzi ścisk i nie ta trwoga,
Co jako z widzeń anielskich, tak biła
Z onych teatrów na chmurach przez Boga
Wymalowanych, to mógłby tam siła
Cudów obaczyć. Bo bitwa się sroga
Co zachód prawie na niebie paliła,
Żeś widział pułki lecące i działa,
Przysiągłbyś, ziemia tętentem ich drżała.
Tak nasi zaraz różne wiedli rady,
Że skąd się takie na niebie pokaże
Wojsko, tam uszy posyłaj na zwiady.
Bo to są pierwsze pikiety i straże
Czasów, co wojnę prowadzą w swe ślady,
Aż spadnie prędce na ziemię, w stugwarze
Trąb, kotłów, bębnów i harmat, i mieczy...
Ale Horodziej stary temu przeczy.
Ten siwą głową, jako bocian, kiwa,
Aż rzecze: — «Jeszcze... jeszczeć to daleko!
A z temże wojskiem, to znowu tak bywa:
Gdy Bóg ma litość na krwie te, co cieką
Z narodów, to sam batalje odgrywa,
Z archanielskie pułki się tam sieką,
Żeby spokoić tę ziemię, co krzyczy
O krzywdy swoje, nim zegar doliczy.
Więc nie na przestrach to i nie na wojnę,
Lecz na znak, iże czekać jeszcze trzeba,
Takie się bitwy czynią, takie zbrojne
Rycerstwo wali precz pośrokiem nieba,
Iżby się lasy rozwiły spokojne,
A pola ciche iżby dały chleba,
A ten skrzywdzony iżby się posilił,
I pewną rękę miał i zaś nie zmylił.
A jak czas przyjdzie, to Pan Bóg tam zwoła
Te duchy: — «Chcesz iść ty, albo ten drugi?»
To ów: «Chcę, Panie!» — To Bóg zjaśni czoła:
— « Tak dawał oba skrzydła, a idź w sługi!»
To taki składa skrzydła archanioła,
Kapotę bierze, krakuskę, miecz długi —
I — « Na koń, wiara!... Jezus Marja! Ze mną!»
T wtedy czas jest! A pierwej — daremno».
Zamachnął ręką na roczne powietrze
I odszedł. A nam w piersiach war się ostał,
Jak kiedy człowiek na pięście się zetrze
Z taki, co krwi mu serdecznej zachłostał[257].
Więc ognie po nas szły, więc cichsze, letsze,
Boby człek w mierze bez bójki nie sprostał.
Aż westchnął jeden, a drugi, dziesiąty
Zaklął, i tak my rozeszli się w kąty. .................
Aż ci ledwo świt, o szarym dnia brzasku,
Wpadł szyper: — «Wszyscy na pokład, i hura!
Rewizja!» Dziewki narobiły wrzasku,
Dzieci w płacz, baby, co tam miała która,
To na się. Stanął tłum. W latarni blasku
Migają twarze. Chłopów się ponura
Kupa zebrała, patrzą, jako wilki.
A tam świecą, żeby dojrzał szpilki.
Tak nam to spadło, jak ta z dachu cegła
Na łby. Więc stoim, by te owce głupie.
Kobietę jedną, która w nocy zległa,
Zamrok ogarnął, oczy trzyma w słupie,
A ta szarańcza, jak tylko tam wbiegła,
Tak w krzyk: — «Trup tu jest! Powietrze jest trupie!
Niepochowany trup jest!» — Bom zdaleka
Rozumiał nieco, jak psiarnia ta szczeka.
Ale Szczęśniaka żona dni już parę
Chorzała jakoś i w swoim się kątku
Taiła, Chciały jej tam baby stare
Urok odczyniać węglami na wrzątku;
Nie dała. Jeno się w te chusty szare
Odziawszy, sama przy swojem dzieciątku
Legła, bledziuchna, że tylko w jej twarzy
Ogień na ustach i w oczach się żarzy.
Więc gdy tak trzęsą te nasze tapczany,
Ta rzęsów tylko zmruży i odwróci
Głowę z tym ciężkim warkoczem do ściany,
I niemowlątku swojemu zanuci.
...«Uśnij mi uśnij, Jasieńku kochany!...»
Śpiewa. Wtem nagle siędzie, głową rzuci,
Wyprostowana, plecami o ścianę
Oparta, oczy miała, jak pijane.
Śmiertelna w twarzy, usta, by upiora
Czerwone; wzrokiem tych szukaczy śledzi.
Aż gdy ta do niej przybliży się sfora,
Tak krzyknie: — «Ludzie, ja chcę do spowiedzi,
Do sakramentów chcę! Księdza! Ja chora!»
Wtem strażnik: «Co za kobieta tam siedzi?»
Tak Szczęśniak w łeb skrobie: «Mojać baba»,
— «Co? Pomieszana?» — «I, nie. Tak ot słaba».
Więc że ów ludzkość w sercu miał, tak rzecze:
— «Szkoda, bo ładna!» — Wtem szypra odbije,
Co sięgał ku niej. — «Ty sam ją, człowiecze,
Podnieś i sprowadź. Co ręce tam czyje
Szaprać ją będą? Sam o nią miej pieczę...»
Ruszył się Szczęśniak, a ta w krzyk: — «Zabiję,
Jeno mnie dotkniesz!» — Tak on: — «Hanuś, co ty?...»
A ona: — «Józef, puszczaj!... Józef złoty!...»
I ręce obie podniesie i składa
Jak przed ołtarzem, jak przed monstrancyją.
A łza jej po łzie z rzęsów by grad pada,
Aż srebrne łuny na twarz całą biją.
W lnianej koszuli, roniąca się, blada,
Z wzniesioną piersią i odkrytą szyją,
W głosie modlitwa, i rozpacz, i trwoga —
Tak mi została w oczach ta nieboga.
Stropił się Szcześniak: był miętkiej natury,
Ale że ścisk się czynił, jak w kościele,
Więc krew mu buchła kipiątkiem do góry:
— «Wstawaj! — zakrzyknął — Patrzta! Ceregiele
Będzie robiła! Bierz się na pazury[258]
I wstawaj, bo ci tym kijem zaścielę!»
Szarpnął szmat; wrzasła... Za nią cała kupa
W krzyk: Jaśka dobył... Dziecko, dobył — trupa.
Nie wiedział! Do dziś nie wiedział! Do ranka!
Zaczął dygotać cały, twarz mu zbladła,
I niemym głosem szeptał: — «Hanka!... Hanka!...» —
Lecz nie słyszała. Jak martwa wznak padła,
A tu już trupka chwyciła naganka
Z wrzaskiem i klątwą: — «Ha! Morze okradła!
Złodziejka! Morze okradła, niegodna!
Brać ją! Niech patrzy, jak psiak pójdzie do dna!»
W jednej spódnicy, w chuściątku i boso
Powlekli. Prawie ponieśli na ręku,
Ale jak tylko obwiało ją rosą,
Zaraz się wzmogła z onego zalęku.
Stanęła, strząchła rozplecioną kosą,
Bez krzyku, płaczu, bez jednego jęku.
— «Ustoję» — rzecze. A ci: — «Niech chłop trzyma!
Niech będzie kara! Niech ma przed oczyma!»
Złożyli trupka, ciągną sznur, sztuk belki,
Tuż przednią. Hanka i nie spojrzy na nie,
tylko w ten obzór[259] zapatrzy się wielki,
W te niezmierzone huczące otchłanie.
Aż rzeknie słodkim głosem rodzicielki,
Co dla pieszczocha szykuje posłanie:
— «Puść, Juzef! Chuścinę jaśkowi podłożę...» —
Puścił chłop, a ta za dziecko i w morze!
A tak to nagle, tak błyskiem się stało,
Że nikt nie zdążył krzyknąć, ruszyć krokiem,
Tylko wiatr powiał tą szatką jej białą,
Tylko, jak światłość, mignęła się mrokiem.
Rzuci się Szczęśniak, lecz dwóch go trzymało...
To teraz jeszcze tak mam ją przed okiem,
Cała rzuconą w śmiertelne te loty...
I ognia czuję żar i zimne poty.
I patrz! Wnet wichry przeciwne ustały!
Okręt się gładko, by po szkle, pomyka,
A owe glorje[260], co krwawo gorzały,
Bóg zwijać każe i w niebie zamyka.
to się czarami te rzeczy być zdały!
Szkoda, żem nie miał ze sobą «Sennika
Jozephowego», co został spisany
W Egipcie, a zaś w Łukowie wydany.
Tam stoją świata planety i dziwy,
Co człeku pomóc mogą, albo szkodzić.
Niejeden znak się pokazał prawdziwy,
Kto go tłumaczyć umiał i dochodzić.
Dwa są Senniki; lecz drugi fałszywy,
Choć takoż chce się z Egiptu wywodzić.
Tego «Pharao» piszą, albo «Nowy»,
A zaś od spodu przydają dwie krowy.
Ale nieprawda jest, bo z Drohiczyna[261]
Żydek go jeden zmyślił i ułożył.
A kiedy przyszła sprawa przed rabina,
To boso stanął i Thorą[262] się bożył,
Jako niesłuszna jest o fałsz przyczyna,
Bo on swe własne imię tu położył,
Które w kahalnych księgach «Nowy» stoi,
a to są krowy, co pachtem je doi.
ta jedna tłusta, jako dawniej były,
Kiedy miał szlachcie dość paszy w folwarku.
Ta druga chuda — ot, gnaty a żyły,
Jak dziś jest, gdy ma serwitut[263] na karku.
Faraonowi te krowy się śniły,
Gdy podchmielony raz wracał z jarmarku.
Sen ten się sprawdził aż tu w Drohiczynie.
— Tak wygrał sprawę przy mądrym rabinie.
V.
Ale już słońce coraz silniej praży
Łby chłopskie, zbite mieszczańskie czupryny
I pogolone głowy marynarzy.
Już nigdzie mokrej nie obaczysz liny.
Już się na masztach żywica aż smaży,
I w skrawozłote ocieka bursztyny.
Bieleje niebo, żar pomost rozpala,
A morze ciężko, jak war, się przewala.
Mówią, że ziemia nakształt wielkiej dyni
Brzuchem się tutaj wypęcza do słońca,
A czuby[264] wciąga. Przezornie to czyni,
Boby ją na skróś strawiły gorąca
Więc tylko pasem żar idzie pustyni,
A chłód lodowy zawiewa ją z końca.
i Ta się toczy, jak owoc dojrzały,
Co środkiem żółty, a po czubach biały.
Zwie się to miejsce równik; iż się właśnie
Na równe tutaj świat dzieli połowy,
Tak odmienione, że słońce gdy gaśnie
Z jednej, to z drugiej świt rusza się nowy.
Toż kiedy u nas chłop chrapnie, a zaśnie,
Tam w pole wtedy wychodzi karbowy,
I do roboty parobków zagania,
I słychać bydła ryk i kurów piania.
Więc miejsce ono, by zmyłki nie było,
Pan Bóg gwiaździstym obręczem dał pobić.
Przyczem się sporo gwiazd złotych skruszyło,
Bo w niebie młotem, nie wiedzą, jak robić.
Zamachnie taki się anielską siłą,
Zamiast gwóźdź zwolna klepać, a sposobić...
Więc Bóg tym żużlem, by rzecz była wieczna,
Dał sypać drogę, co zowie się — mleczna.
Choć insi mówią, że równik jest na tem
Miejscu położon, gdzie stanąć ma prawo,
Jako człek człeku porównym jest bratem,
Nie — ten na ławie, a tamten pod ławą...
Jako ma równość nad całym być światem,
Ani się nędzarz uwzdycha za strawą,
Ani się bogacz w dukatach zakopa...
Ni szlachty wtedy nie będzie, ni chłopa.
Dobrzećby było to! Lecz radbym wiedział,
Kto będzie majstrem, a kto czeladnikiem,
Kiedy i w kuźni ustanie ten przedział,
A chłopak mi się zastawi równikiem?
Człek się na prawie majsterskiem osiedział,
Jest w cechu — tego nie zlizać językiem
Chorągiew bracką nosi, ma w Krakowie
Brata, co ksiądz jest, Balcerski się zowie.
Radzim my tedy; to ten, to ów słowo
Dorzuci, zwykle jak w ludzkiej gawędzie...
Lecz Opacz puszcza dym i kręci głową:
— «Nie tak to robi się! Nie tak to będzie!
No wyjdzie przykaz, że wsio jednakowo:
Łby strzyc, mieć szyniel i kwas jadać wszędzie!
Kto nie usłucha, w tiurmę i nahajka!
Tak równość zrobi się! A reszta bajka».
Wtem Magier huknie, niby z butla piwo:
— «Co tu i gadać o jakiejś równości!
Nie będzie szlachcic przyrównan, jak żywo,
Ani łykowi, ni chamskiej tej kości!» —
A na to Żdżarski, spojrzawszy się krzywo:
— «Milcz Waść! Szlachectwo nie ścierka Waszmości,
Żebyś niem gębę raz po raz szorował.
Klejnot jest. Krwawnik. Krwią ziemię farbował».
A Magier: — «Co mi tu, Wasze!...» — I świsnął,
Jak nadeptany na ogon padalec.
Lecz suchy szlachcic wyciągnął garść, ścisnął,
I utkwił w niego kościsty swój palec.
— «Fałszerz!» — rzekł głośno i okiem zabłysnął.
On skoczy, kija chwyciwszy kawalec,
Jak ryś z gałęzi, gdy się zapamięta,
Bełkocąc tylko: — «Doku... doku... menta!...
Pokaż mi, Wasze, na to dokumenta,
Bo o obelgę pozwę... infamiję!...»
Myślałem, szlag go trafi w te momenta,
Gdyż kark miał byczy, a zbyt krótką szyję.
Ale koścista ręka wyciągnięta
Suchym weń palcem godzi, jak w cel bije.
— «Fałszerz!» — powtórzył zimno. — «Ja... do sądu!... —
Wrzasł Magier — Świadki!» — A ów: — «Czekaj lądu.
A toś ty, bratku, myślał że ja nagi
Wyjdę z tej pastki[265], coś mi ją nastawił?
Że wezmę na się dziadowskie biesiagi?...[266]
A bogdajże się tym pozwem zadławił!
Szlachta!... Magiery!... Zbójeckie watagi!...[267]
A ot mnie Chrystus przez morze przeprawił,
Bym cię dosięgnął, a pomstę wziął z ciebie,
Tak mi dopomóż Bóg i Trójca w niebie!» —
Lecz Magier trząsł się, jak w wielkiej chorobie,
Zsiniał, dech tracił i błędne źrenice
Obracał kołem: — «Ja ci... Ja tu tobie
Pokażę! Ja ci pokażę... granice!
Jeszcze twe próchno przewróci się w grobie,
Jak ja sądową zapalę ci świécę...
Jeślim ja — fałszerz, tyś krzywo przysięgał!»
— «Co! — wrzasnął Żdżara — Ja?» — I już go sięgał
Kościstą ręką, gdy wtem, z pod pokładu
Sypną się ludzie dziwną procesyją.
Popierw niewiasty, dzieci, a pozadu
Chłopy się długim, ciemnym sznurem wiją.
Zawściągł się Żdżara z swojego napadu,
Głowę pod kaptur schowawszy i z szyją,
Lecz suchy palec upartym tkwił gestem...
Poznałem... Nasi szli, z dzieciątka chrzestem...
Horodziej trzymał je, krok stawiąc drżący,
Za nim chłopięta berlicę[268] mu niosą;
U boku Zośka, jak bławat kwitnący,
Szła z uplecioną do wstęg jasnych kosą.
Spuszczone rzęsy, rumieniec wabiący,
Tuż Stach, tuż dziatwa w płótniankach, a boso,
Zaczem gromada cała: starzy, młodzi
Z odkrytą głową na pokład wychodzi.
Nie było księdza naszego w okręcie,
Coby dzieciątko owo przewiódł zgoła
Z odwiecznych ciemnic, przez ziemskie poczęcie,
Do świetlącego Chrystusem kościoła.
Więc kmieć ów, gołąb biały, co żył święcie,
Wodą i krzyżem naznaczył mu czoła.
Z zaś na chrzestnych dzieciątku obrano
Stacha i Zośkę, jak wiśnia rumianą.
Dziwią się obcy, patrzą, pchają głowy
Pomiędzy drugich, którzy bliżej stali;
Bowiem był widok ciekawy i nowy
Dla nich, jakiego jeszcze nie zaznali.
Słychać okrzyki, śmiech, wrzawę rozmowy,
Palce wskazują to sznury korali,
To krasne chusty, któremi niewiasty
Czoła zawiły, to gorset kwiaciasty.
Bo co kto miał tam z szmat lepszych od święta,
To przywdział teraz i pysznił się sobą...
Jakowaś duma była rozpłynięta
W twarzach, i radość na poły z żałobą.
Ten pawie piórko zatknął, tam upięta
Wstążczyna błyska; tak lud tą chudobą,
Jak może, ową biedę swoją kryje.
— Co będzie oko przetrząsać ją czyje?
Kołem, a płotem ciekawi objęli
Mazurów, Kurpiów i ten lud nadbużny,
Lnom się tej naszej dziwując kądzieli,
Postoły[269]bacząc i obrządek różny.
Zaczem bogatsi grosz rzucać zaczęli
Dzieciątku temu w węzełek podróżny...
Francuzy, Włochy, nawet Portugesy,
Choć chytre, gęsto sięgały do kiesy.
Ale Horodziej, w płótniankę odziany
Podniósł dzieciątko w błękitne przestworza,
Gdzie gorzał słońca krąg, ogniem nalany,
I rzekł: — «Oto się narodził śród morza
Człowiek; i chrzest mu z imieniem jest dany.
A jeśli wola używi go boża,
Krzyżtof zwan będzie od tego okręta,
Co «Krzyż»[270] jest. Niech swój początek pamięta.
A ty go ręką swoją, Chryste Panie,
Przeżegnaj! Bo jest tułacz nad tułacze...
A pliszka w gnieździe ma lepsze posłanie,
Niźli dzieciątko to, co się kołacze
W korabiu po tym świata oceanie!»
Tu między matki ozwały się płacze
Ciche i ojców odjękły im głosy...
Horodziej milczał i patrzył w niebiosy.
Aż rzecze drżącym głosem Symeona:[271]
— «Krzyżem ty staniesz na drodze tej, dziecię,
Co będzie kośćmi naszemi znaczona,
Po cudzych ziemiach gdy wiatr nas pomiecie...
Bo się nierychlej nad nami dokona
To zmiłowanie, aż zorze nam trzecie
Zabłyśnie, które te wnuki obaczą
Nasze, lecz nie my!» — Tu wszyscy zapłaczą.
Więc jak w kościele, kiedy monstrancyją
Nad ludem wzniesie pleban od ołtarza,
Takie z tej siwej głowy blaski biją,
Taka z niej skrucha idzie i przeraża.
A morze huczy swoją litaniją,
W której się wielki jeden jęk powtarza,
Jęk, co był słyszan od początku ziemi:
...«Zmiłuj się, Panie, nad nami nędznemi!» ...............
Dzień ten był wesół i syty pospołu,
Bo pod równikiem nikt postem nie suszy,
Że ostatniego bić mieli dziś wołu,
Więc się biedakom co nieco okruszy...
Lud już upragnął świeżego żywiołu[272],
Bo na ziemniakach przez pół wyzbył duszy,
Wół w dobrem mięsie był, nie stary jeszcze,
A znać czuł cości, bo skórą szły dreszcze.
Z krótkim porykiem obracał za siebie
Łeb płaski, jakby czego szukał okiem...
Może skrzypiących pługów w ciężkiej glebie
Co sznurem ciągną po polu szerokiem,
Może tych jarów, gdzie kwiat się kolebie,
Nakryty srebrnych tumanów obłokiem,
Może łąk, gdzie się odbiwszy od stada,
W bród jałowica do paszni[273] zapada.
Boć i to bydlę ma swoje tęsknoty
I swoje wielkie, ciche zadumania.
Postają wolce, a patrzą w świt złoty,
Kiedy je oracz uwrotem[274] zagania.
Idź między trzody senne, pod namioty,
W step, a usłyszysz głębokie wzdychania...
W tej niemej twarzy[275] już duszy połowa
Stworzona: jęk ma, brak tylko jej słowa.
Więc gdy porykał tak, to mi tam prawie
Pachły te błonia stojące pod tęczą
Ros, kędy dropie brodzą, a żórawie
Na rdzawych piórach noszą się, a jęczą.
A wtem go pachoł ugodzi w łeb krwawie,
Uwiązanego żelazną obręczą...
Ryk srogi poszedł. Zaczem się zatoczy,
I na kolana! Zwróciłem wbok oczy.
Bo jest najgorzej przydawać żałości
Do onych niemych zgonów i do męki.
A wszak i ludzie rzekają to prości,
Że twarde serce najlekszej jest ręki.
Wysechłby człowiek, by sztokfisz, do kości,
Gdyby urzewniał na wszystkie te jęki,
Co biją w niebo z struchlałej tej sierci...
W mig mu złupili skórę, i na ćwierci.
Więc się tam zaraz, jakby na odpuście,
Tumult uczynił i gęsty tłok ludzi.
Jeden mu porze skróś żeber czeluście,
Drugi mu wątpia[276] parujące studzi.
Na pałce sparty i w jaskrawej chuście
Przez biodra, pachoł niczem się nie trudzi.
Pogląda tylko po onej czeladzi,
I nóż szeroki, płytki, ręką gładzi.
Nie chce on rąbać cielska, co już leży,
Gruchotać kości i wyrzynać mięso.
Aż wtem mu twarda szczeć na łbie się zjeży.
Szczęki kielcami ku sobie zatrzęsą,
Podniesie pałki i raz jeszcze zmierzy
W odciętą głowę, co białą się rzęsą
Ruszać zdawała... Ugodził ją wściekły...
Spojrzałem, z martwych oczu łzy pociekły.
Cały dzień przeszedł na głośnej ochocie
I na swawoli szyprów, którzy różne
Psoty czynili tej świeżej hołocie,
Co pierwsze myto płaciła podróżne.
Pompa tam była do nocy w robocie...
Lecą skorupy z misek, butle próżne,
Kto frajer, dalej lać go bez pamięci!
Tak to się w onych krajach równik święci. ................
Ranek się czynił perłowy, a siny
Od mgły, co rąbkiem po morzu się kładła,
Aż w nią uderzy z złocistej szczeliny
Słońce i modre rozkryje zwierciadła.
A tu już po nich igrają delfiny,
Przyjazne ludziom i statkom dziwadła,
Których na wiele tysięcy ta woda;
Znak to, że będzie bezpieczna pogoda.
Jest ten zwierz krągły, jakoby wrzeciono,
W łusce nie chadza, choć do ryb się liczy,
Pławy ma bystre, i z głową wzniesioną,
Chwastem skry krzesząc, ugania zdobyczy.
A ten ma w sobie dziw, iż wodę słoną
Nozdrzem wytryska, nakształt szklanych biczy,
Wesoło grając po bokach korabia,
Gdzie letki obłów kupami go zwabia.
Cudnieć to było patrzeć na te świty
Srężogą[277] srebrną drżące w on czas ranny,
Gdy nad ocean parami nakryty,
Skróś mgły zaczęły bić one fontanny!
Słup w górę idzie, rozszczepia się w kity,
Spada i sypie perłowych ros manny...
W stu miejsach naraz wybija z mgły, tryska,
W stu tęczach srebrem lśni i złotem błyska.
A tem ci milsze były te widzenia,
Iż z dnia nam na dzień bliżyły się brzegi.
Już się ta błędna niezmierność odmienia,
Już ptak zapada gęstszy na noclegi
Pomiędzy żagle; już się rozpierścienia
Lżej fala, już wiatr inszemi się ściegi
Pod niebem nosi; juz z lądów przywiewa
Dech kwiecia, trawy i ziemi, i drzewa.
Więc niespokojność jakowaś się budzi,
I serca ogień podpala nam żywy.
W jedną się stronę gromada pcha ludzi
Na pomost. Stoją, i wiatr ten życzliwy
Nozdrzami ciągną, z zadusznej tej gródzi[278]
Wyległszy. Tak pszczeli rój, chciwy
Wiosny, po wierzchu ul w marcu obsiada,
Suszy się, brząka, i skrzydła rozkłada.
Teraz się widzieć dały te odmiany,
Które ta droga zrobiła w narodzie.
Stwardły na grzbietach siermięgi, sukmany,
Solnemi pary przewzięte na wodzie.
Z zapadłą piersią, z drżącemi kolany,
Z twarzą sczerniałą na wietrze i w głodzie
Jako z jasyru i z miejsc zadżumionych,
Tak z pod pomostów lud wychodził onych.
I dziw! Niewiasty nawet się nie żalą,
Tak każde serce nadzieją tam dyszy.
Otwarte usta, źrenice się palą,
Ten, ów już sobie zmawia towarzyszy.
A okręt sunie, za każdą się falą
Bliżąc tym lądom, co wschodzą już w ciszy.
Wtem — «Ziemia! Ziemia!» — zagrzmiały okrzyki...
Więc rzępolista swej dobył muzyki
Zarzyna smykiem to grubo, to cienko,
Aż pies wyć zaczął w kajucie miczmana.
Stary Prokurat przyszczypnął was ręką
Saperski[279], nucąc: «Jeszcze nieprzegrana!» —
Wyrzucił czapkę Stach i przed Zosieńką
Chwycił i krzyknął: «Hej, danaż ty, dana!...»
Więc żydek krymkę zdjąwszy, obszedł wkoło:
Kto miał grosz, rzucał w tę chwilę wesołą.
Ale nieszczęsny Szczęśniak szedł na stronę
I rąk załamał i oczy wbił w morze,
Co mu zabrało i dziecko i żonę.
Nigdy już dla nich nie wzejdą tu zorze...
Patrzy, a wielki łzy toczą się słone
Na twarz znędzniałą; i stoi nieboże,
I głową trzęsie, jak owego ranka,
Niememi usty szepcąc: — «Hanka.. Hanka!...»
VI.
A już się wznosił brzeg skalny przed nimi,
Jakby nie dając przystępu do siebie.
Czarnemi góry wyrznęły się kłami
W modrem powietrzu i na jasnem niebie,
Ku morzu schodząc wąskiemi smugami,
Za które statki chronią się w potrzebie.
Lecz nasz się okręt kierował na skały
Najtęższe, co tam dwie z osobna stały.
Port to był. Ziemi upragnionej wrota,
Obudowane zamczysto a ciasno;
Lała się przez nie zgóry struga złota
Słońca, polewę czyniąc morzu jasną.
Fala się o nie z srogim hukiem miota,
Zda się, że wody srebrnym je zatrzasną
Wrzeciądzem. Ziemia, bogata a dzika,
Oceanowym kluczem się zamyka.
Każdy tu okręt pośpiesza przed nocą;
Tak dostęp trudny jest i taki zwary.
Nie zdąży? — To go do rana szamocą
U drzwi te morskie celniki i warty,
Które z okrutną wściekłością i mocą
Trzaskają w srebrne swoje halabarty.[280]
I to się przyda, że nim tutaj wpłynie,
Niejeden statek da nura i zginie.
A już też «Krejc» nasz, jak panna, się stroi
Do tańca. Lecą służbiste gawiedzie.
Od pacholików aż w oczach się troi,
Jeden przed drugim chce być dziś na przedzie.
Kapitan, w jasnym mundurze, jak w zbroi
Wódz, na ostatni szaniec korab wiedzie...
W lin zgrzycie czeladź po masztach szczebluje...
Lecz Opacz cygar pali i wbok pluje:
—«Co mi za okręt, co mi za załoga,
Jak puszek[281] niema, choćby ze dwadzieście?
W odeskim porcie, tam każda piroga[282]
Wali, aż żydy gewałt krzyczą w mieście.
Jest przykaz, ile dla Hospoda Boga
Prochu suć w jaszcze na Jordanu chrzeście[283],
Ile...» Tu szyper pchnie go wedle brzucha...
Zaczem chciał kończyć, lecz nikt go nie słucha.
Wszystkie się oczy zwróciły w tę stronę,
Gdzie na pokładzie przednim, z wierzchu drzewa
Śmigłego masztu, nad morze spienione
Brazylska flaga nad nami powiewa.
Chorągiew zacna. Ma pole zielone,
Jak bukszpan. Równe, czy zprawa, czy zlewa,
Zaś środkiem złota przedziela je deska,
na niej żeglarski znak: kula niebieska.
Tak pod tą flagą, co wdzięcznie nas wiodła,
Z szerokim pluskiem i w poświstach pary,
W port my wchodzili, kędy oczy bodła
Strzelistych masztów mnogość nie do wiary.
Każdy tam statek osobne miał godła,
Każdy się z kształtu odmieniał i z miary.
Każdy się pysznił we swoim kolorze,
Żeś patrzał jako po zakwitłym borze.
Tu, jak chałupy, stoją okręciska,
A od nich wielki cień pada na wodę;
Tutaj się mignie parowczyk nam zbliska,
Co ma jaskółki chyżość i swobodę.
Tu łódź się czarna szczeliną przeciska,
Tu inszą z drogi odtrącim, jak kłodę.
Port zawalony był, jakoby miasto,
Rozbudowane tłumno a wieżasto.
Piękna to jednak rzecz, niech co chce będzie,
Na własne oczy zobaczyć te dziwa!
Zaś, gdy człek wróci, i na swojej grzędzie
Roztrząśnie snopa z tych cudzych ziem żniwa,
To choć w pomierzchu za piecem usiędzie,
Zostaną na nim te blaski, te szkliwa[284],
I będą świecić, jak nici pajęcze,
Kiedy w nich słońce zapali swe tęcze.
A ledwiem sobie to pomyślał, Boże!
Ty wiesz, jaka mnie ogarnęła skrucha
I jakie w oczach stanęły mi zorze,
I wiatr zaleciał, co z pól naszych dmucha!
Więc czując, iż się we mnie serce porze,
Wstrząsłem się w sobie i podałem ucha
Ku naszym, co tam w żywym ogniu stali,
Nie dbając na żar, i ziemi patrzali.
Właśnie Pietr Brandys prawił: — «Słyszta, kumie!
Przecie tak w durniach ostać się nie możem,
Przed tą królową!»[285] — A Łuka: — «Jak umie,
Tak niech ją wita naród słowem bożem.
Je katoliczka, to juści zrozumie!» —
Wtem Roch: — «Co będę gadał?... Człek się morzem
Dość umordował! Aż we łbie mi chrzęści...
Od gęby — głupi chłop; mądry — od pięści».
Lecz Bandys: — «Dalej, radźta, kto ma gadać!
Jużci tam całej nie puszczą gromady...
Majestat przecie! Byleco powiadać
Nie idzie!» — «Ano — Bugaj na to — rady
Inszej niema, tylko się poskładać,
I niechaj Magier prawi! On tam zawdy
Prowadzi, wie, jak co!» — «Nie chcemy szlachty!
Krzyknie Czop Michał, — Ze szlachty — konszachty». —
Czop był braciszkiem zmłodu przy konwencie
W Miedznej[286], jak dotąd o tem świadczy plecha[287],
Którą przy każdem golić daje święcie,
Stąd w okolicy przezwali go «klecha».
I tak już został. Ten takie zacięcie
Miał, że co powie, to jakby orzecha
Do pary nalazł. Tak mu się te słowa
Same składały. Tęga była głowa!
Wtem Łuka: — «Ano, niech gada Horodziej!
Toć on je tutaj jak ociec nad nami...»
— «Co taki stary wie!» — zakrzyką młodzi.
— «Takiemu prawie pod kościół z torbami!» —
— «Racja!... Horodziej, nie żaden dobrodziej!» —
Wrzaśnie Czop. — «Jak tak, to gadajcie sami!» —
Odkrzyknie Łuka. Zaczem się zaniosła
Okrutna spierka[288]: brać, czy nie brać posła.
W jedną i w drugą stronę lecą głosy,
I w dwie gromada rozpadła się czernie[289]
Aż wtem staruszka, która białe włosy,
A twarz zeschniętą miała, jako ciernie,
Podniosła oczy srebrzące skróś rosy,
W lnianą płachetkę odziana mizernie,
Wyciągnie ręce sczerniałe i drżące
Do brzegu tego i w skrawe to słońce...
— «Ja ją przewitam, tę zorzę zaranną...
Ja do niej rzekę: ...O jasna królowo!
Szli my do ciebie, żyjący tą manną
Łez, nędzą naszą!... Tę chatę lipową[290]
Rzucilim! Z ławą tą... Z Najświętszą Panną,
Z jaskółczętami pod żytną posową...[291]
Lny niesprzędzione w komorach ostały
Na tych przęślicach... Tak wichry nas gnały!
...Dzieciątka nasze pomarły z tej drogi...
W głodach, w niespaniach i w serca ciężkości
Szli my... Struchlały pod nami te nogi
Na cudzych ziemiach twardych i te kości...
Pątniki[292] sąśmy[293] liche... Lud ubogi...
Goni naś światem strach, mrących z żałości...
Przygarnij ty nas, a daj nam otuchę!...
Jako do matki my!...» — I ręce suche
Przed sobą w modrem powietrzu tem składa,
I w słońcu trzyma utopione oczy,
A łza jej ciężka po łzie na twarz pada,
I po tem lnianem płachciątku się toczy...
Zamilkła. Głowy spuściła gromada.
Aż nas, jak kiedy psów sfora obskoczy
Zwierza, tak z pluskiem stu wioseł po wodzie
Setne ogarną czółna, barki, łodzie.
A już na tyłach okrętu zepchnięty
Łańcuch z kotwicą zatapia się w morze...
Plusnęły fale, wzdrygnęły się męty,
Kotwica grzęźnie w toń i brózdę porze
Ciemną. Tak lemiesz, w grudź[294] pulchną zatknięty,
Skróś ziemię bierze i z głębia ją, orze...
Chwyta się kotew, puszcza, znów się ima,
Aż: — «Halt! Halt!» —krzykną. Zagrzęzła już. Trzyma.
Zwolnił tchu okręt, wypuścił słup siny
Pary, drży, stęka, dygoce i staje.
A już na pomost rzucają nam liny;
Już jeden chwyta, drugiemu podaje.
Zazgrzytną sznury, łańcuchy, drabiny;
W mig nas obejmą przewoźne te zgraje:
Ledwoś tłumoczek chwycił, już cię cisnął
Pęd na dno łodzi, i wodyś zachłysnął.
Gromada nasza najpierw się przebrała.
Płyniemy raźno szerokim taborem,
Pilno patrzący tego kardynała[295]
Z krzyżem, i onej królowy ze dworem...
cicho nas fala niosła, ziemia grała
Złotoróżanym zachodu kolorem.
Lud uniesiony już słyszy w zachwycie
Chorągwi jasnych szum i dzwonów bicie.
Ląd! Ląd! Brzeg! Ziemia! Tłum ciśnie się, tłoczy,
Niepewny w nogach, chwiejący, zemdlały,
Wezbrane serca, zmącone w łzach oczy,
Na ten świat nowy... ...Wtem — bębny zagrały.
— «Kardynał!» — krzyczą. Aż znagła otoczy
Nas zewsząd wojsko. Lud patrzy zdumiały,
Dzieci w płacz. Baby wszasły chórem: — «Rety!»
Oficer krzykął: — «Marsz!» — Błysły bagnety.
Inwokacja. Z baraku. Nowe widoki. Uwagi pana Balcera o szlachectwie. Pan Balcer Brazylję poznaje. Spotkanie. Dom emigrancki. Mazury się burzą. Filozofja Marcina Tatara. Oberek. Wyprawa Szaławy. Pan Balcer o żeniaczce zamyśla. Zwierzenia strażnika. Nowa partja. Febra. Śmierć i pochów Jelenki. Jak Prokurat umierał. Pińczuk po śmierci wraca. Bitwa bab. Filozofja Opacza. Burza. Przed komisją. Pożegnanie.
I.
Oj, głupi naród, i ja też z nim głupi,
Żeśmy swych w świecie szukali wolności!
Oj, źle ten przeda i kiepsko ten kupi,
Kto się na cudze zamieniać jął włości!
Tam, chłopie, próchniej, gdzie Bóg cię wesłupi,
Iżby w swym domu miał belkę z twej kości,
A wiedz, że choć się z Adamem powadził,
Każdemu dawa raj, gdzie go obsadził!
Jeszczeć pół biedy, gdy mocna w kim dusza,
A głowa górą na życia głębinie;
Taki nie tonie, choć fala nim rusza,
Da nura, strząchnie się i znów wypłynie.
Alić to rzadka rzecz u chudeusza,
Co w książkach nie żył, nie bywał w łacinie,
I tyle tylko wie, że ma do woli:
Lub zginąć marnie, lub nie dać się doli.
Ano, nie dałem! Niech będzie w tem chwała
Trójcy najświętszej, co światem mnie wiodła,
I onej gwieździe, co ze mną bywała,
A którą sobie obrałem dla godła.
Onać jest gwiazda, co królom roztlała,
gdy pilno jadąc z trokami[296] u siodła,
Do Betleemu śpieszyli z pokłonem,
A z których Balcer jest moim patronem.
Tak więc i teraz, o gwiazdo ty złota,
Obświeć mnie z góry, com twoim jest sługą,
Abym raz jeszcze przed końcem żywota
Odprawił w myślach tułaczkę tę długą,
Zanim mnie wicher śmiertelny pomiata,
Jak łódź strzaskaną burzliwą żeglugą,
Na brzeg ów wieczny, gdzie oddać nam ducha...
I żeby na tem nie siadła noc głucha.
Bowiem jest wiele do ludzkiej pamięci
W tem wędrowaniu polnego narodu,
Co od swych pługów i siana użęci
Porwał się szukać ogromnych mórz brodu.
Tak rój marcowy nad gruszą się kręci,
Kwieciem mniemając okiście te lodu,
Któremi szron jej gałązki ubiera...
rój spada, chwilę brzęczy — i umiera. .................
Jak raz był właśnie sam dzień Trzejkrólowy,
I pewno u nas dzwonili we farze
(choć tu o święcie nie było i mowy,
I zgoła nie wiem, czy są kalendarze),
Kiedy w czas ranny, przed barak portowy,
Gdzie wprost z okrętu zagnały nas straże,
Zaszedł dziwaczny tabor z szczękiem, z brzękiem:
Długi sznur osłów i murzyn z bębenkiem.
Osły gęsiego ciągły. Rosłe, siwe,
Z ciemniejszym pręgiem przez grzbiet, kłapouchy,
Do łyka miały przyplecioną grzywę,
Co wydawało chrzęst dźwięczny i suchy.
Zwierzęta drożne widać i stróżliwe,
Nieskąpo takoż wyłożone brzuchy,
U karków dzwonki, trzęsidła, a z boków
Głęboki kosze przypięte do troków.
Przy osłach murzyn. Ten stary był, chudy,
Prawie że nagi, bo tyle co pasem
Szmaty związany przez biodra i udy.
Drumlę miał w zębach i w bęben bił czasem.
Więc co zabrzęknie w te piszczki i dudy,
Osły w ryk za nim z okrutnym hałasem.
I tak szła w kolej muzyka ta chórem:
Drumla, bębenek i ośli ryk wtórem.
Nuż baby w okna dziwować się! Zaczem
Rozhukło w szopie od gwaru i śmiechu.
Bo to u niewiast śmiech razem i z płaczem
W jednym, wiadomo, chowane są miechu.
A wtem wszedł starszy, zagadał z tłumaczem,
I — w drogę żywo! Z wielkiego pośpiechu
Ledwo że ludzie manatki związali
Jak byle, aby prędzej! Aby dalej!
Więc już i wołać nie trzeba tam było,
Bo we drzwi jeden przed drugim się śpieszył,
Tak to narodem do świata rzuciło
I tak się każdy odmianie ucieszył.
Niebo się rankiem coś niecoś omgliło,
Lecz teraz nagle grot górny je przeszył
I zalał blaskiem świat dziwny i nowy,
Na który wszystkie podniosły się głowy.
Santos[297] się zwało miasto, gdzie nas zrazu
Doniósł ów korab, który morzem pływał.
Teraz, w mgle złotej, na podób obrazu,
Stało przed nami daleki het kawał...
Chcieliśmy bliżej, nie było przykazu,
Więc drab zastąpił i ruszyć nie dawał,
Tylko nas w oczy z tych blasków ubodły
Wieże iglaste i śmigłe, jak jodły.
Miasto się zdało na milę obwodu,
Albo i więcej, bo słońce ślepiło,
Odbite w morzu, co szybą się lodu
Zaiskrzonego dla oka czyniło,
Z pagórków miasto zbiegało do spodu,
Mury i domy ściągając pochyło,
Morze zaś przeciw szło i pluło piany
Na płaskie dachy, na tamy, na ściany.
Wkół świat dziwny, ogromny i świeży,
Jakby go Pan Bóg dopiero co stworzył,
Że jeszcze na nim ten jasny szmelc leży,
Który swą ręką najświętszą położył.
Radeby oko, lecz co się zamierzy,
Już mu się nowy transparent otworzył.
Więc tylko wierzchem tu, owdzie się trąca,
Jak czajka, z wiosny nad łąką bijąca.
Staliśmy tedy, niepewne wędrowce,
Jaki z nas dola uczyni igrzysko,
Aż z mgły port wyszedł złotej i parowce,
Bo my na górce byli, a brzeg nisko.
Zbiły się w kupkę niewiasty, jak owce,
Patrząc na ono słoneczne zjawisko
Z pod chust ściągniętych na czoło, jak w żniwa:
Tak wielka była gorącość i żywa.
Tymczasem wkoło obeszły nas draby
(Iż tam beż straży nie zrobisz ni kroku).
I dalej w kosze pakować nam baby,
Dzieci, tobołki i torby obroku.
Patrzę, aż Opacz w kosz lezie, że słaby...
chłop, jak tur! chcieli wyrzucić go z troku,
Ale narobił wrzasku, że zaniesie
Skargę, że był on na flocie w Odesie.
Nie chciał się starszy zbyt długo z nim bawić,
Więc machnął ręką i ruszać dał w drogę.
Opacz też zaraz, by czem się zastawić,
Stęknął i zdrową rozcierać jął nogę.
Splunąłem na bok, bom nie mógł przetrawić
Złości, patrzący na jakąś niebogę,
Która, iż miejsca w półkoszkach nie stało,
Między nas, chłopy piechotne, szła śmiało.
Ale już murzyn na drumli dał hasło
I w bęben puścił pałeczki siekańcem.
Ryknęły osły, aż w uszach mi trzasło,
Tak się wiedziały[298] z tym czarnym pohańcem!
Kosz o kosz szturgnął, a w koszach zawrzasło.
Dzieci w płacz, nuż je spokoić szturchańcem...
Wtem tłumacz, co nas, jako owce z pola,
Rachował, krzyknie: «Dwóch głów braknie! Hola!» —
Spojrzeli wszyscy po sobie, jak owo
W tym wieczorniku woskowe figury,
Co kiedy Chrystus o zdradzie rzekł słowo,
Obrócą oczy i patrzą się: Który?
I każdy siedzi z kręcącą się głową,
Sam w sobie trwożny swej ludzkiej natury,
A tylko Judasz, co zwąchał się z biesy,
Patrzy w twarz Panu, a dzierży się kiesy.
Rzuciłem okiem raz, i jużem wiedział:
Żdżarskiego brakło i brakło Magiery!
Osiem dni jeden przy drugim przesiedział,
Do oczu skacząc, trzaskając w papiery.
Zzieleniał Żdżarki, a Mager oszedział[299],
W coraz się sroższe wbijając cholery[300],
Aż nocą, straży uszedłszy poglądu,
Jeden i drugi dał nura do sądu.
Słucham, co będzie, a tu już z gromady
Huk: — «Szlachty niema! Szlachty! Panów braci!
Toć bez szlacheckiej pójdziewa parady!»...
Tłumacz klnie, krzyczy: — «Kto koszty zapłaci?» —
Co robić? Niema sposobu ni rady.
W drogę, to w drogę, a resztę pal kaci!
Wtem mi zaszlocha nad uchem coś blisko.
Spojrzę: Żdżarskiego mizerne chłopczysko.
Jako więc jagnię, macierzy gdy zbędzie,
Głosem się w pole raz po raz obwieści,
Tak i ów chudziak ogląda się wszędzie
I trzęsie w sobie od srogiej boleści.
— «Ha — myślę, słabość mający na względzie —
Na moim mieszku dwóch z biedą się zmieści.
— Jakże ci?» — «Jasiek». — «To trzymaj się poły
I nie becz! Głodnyś?» — «Nie». — «To bądź wesoły».
I tak my z miejsca przystali do siebie,
Jako przystaje szczep do płonnej gruszy,
Boć to wiadomo, że w równej potrzebie
Chleb jest dla ciała, a litość dla duszy.
Niech kto chce, serce pod popiół zagrzebie,
Nieprawda! Małość jakowaś je ruszy,
Odmuchnie, słońcu podstawi, zarosi,
I znów je żywe i świeże człek nosi. .................
chybnął się tabor na lewo, na prawo,
był łódź, gdy wiosło odepchnie ją z brzegu,
A ona luźną kołycha się nawą,
Oboje burty maczając w pian śniegu.
Mienią się chusty na słońcu jaskrawo;
Tu kamizela, tam rańtuch w szeregu,
By mak, skraśnieje, tu sprzączka, by złota,
W trzpień jałowiczny zatknięta, migota.
Aż się zmieszały te różne kolory
I zaszły blasków słonecznych mgłą litą...
Jako więc u nas w wiosenne nieszpory,
Gdy dziewki kwiecia naniosłą obfito,
A tu dym buchnie sinemi bisiory[301],
I ołtarz błyśnie monstrancją odkrytą,
Cały się kościół mży złotym tumanem,
Z księdzem, z narodem, z ławkami, z organem.
A gdy tak patrzę w tę jasną sprężogę,
W której pagóry spłynęły z poniżem,
I ztrudna okiem rozeznać co mogę
W tem migotaniu świetlistem a chyżem,
Horodziej z blasków wyszedł i tę drogę
Wielkim w powietrzu przeżegnał nam krzyżem
I zaczął śpiewać (głos trząsł się staremu).
...«Kto się w opiekę poda Panu swemu!» —
Buchnęło pieśnią, by ogniem po strzesze,
Bo wszystkie głosy zaniosły się społem.
I tak, śpiewając, ciągnęły te rzesze
Za onych jasnych nadziei aniołem;
Każdy się w swojej fundując pociesze,
Z dolą rad śmiełem potykać się czołem,
Jakoby za nim tysiączną szła siła...
Taka w tej pieśni moc i dufność była!
Zagrały echa. Szedł naród wsłuchany
W muzykę wietrzną, co głosy udaje.
Zrazu się pędem trąciła o ściany
Skał, zaś odbita o świata okraje,
Wróciła, wpadła w jar, jako w organy,
Grzmi, huczy, zaczem wzdychając — ustaje
I w cichość spływa pod niebem wysokiem...
Więc chrząkną chłopy i ruszą się krokiem.
II.
Droga nam w góry poszła. Wąska szyja
Pomiędzy skały kręciła się jarem.
Trudno tam nogą próbować bez kija,
Bo kamień luźny, obrosły wiszarem[302]:
Ledwo go chybniesz, z posady się zbija
I leci w przepaść, nakrytą oparem,
Z którego syczą źródliska, jak węże,
A żaden dna tam ni gruntu nie sięże.
Więc ten podolny lud wielkie miał dziwo,
Właśnie, jakoby świat poszedł na nice...
U nas chłop sterczy naokół nad niwą,
O czapę całą nad żyta, pszenice,
O staje widać sukmanę tam siwą
Skróś pól, skróś łęgów, po boru granice;
A tu się ziemia wybija nad człeka:
On wdół, a ona pod niebo ucieka.
Tubym rad piórkiem złoconem malował
One to farby i kształty dziwaczne...
Te pnie obrosłe, leżące napował,
Te piętra skalne, pod chmury aż znaczne.
Alem ja prostak, w miasteczkum się chował,
Gdzie świat sam gada o sobie, gdy zacznę
Od kuźni — aże do rynku i fary...
A na te cuda brak w głowie jest miary.
Rośnie gwar, tupot. Hej, inak się gada
Na wolnem polu, niżeli tam w szopie!
Rzeźwo się w duszy poczuła gromada,
Kiedy tak kupą chłop ruszył przy chłopie.
Rolnym narodom zamknięcie nie nada.
Tak było zaraz po świata potopie:
Chłopy budować, a Pan Bóg swą mocą
Gruch wieżę o ziem: — «A ona wam poco?» —
To słyszę, do dziś kamieni tam kupa
Leży i godny szmat ziemi nakrywa;
Ludzie nie biorą, bo z tego chałupa
Nic trzyma pionu i zawsze jest krzywa.
Gadają, jeden tam grunty wykupa
I role one z pod gruzu dobywa
Żydkom na wioski i szlachtę z nich nową
Myśli fundować. Lecz podrwił ów głową.
Szlachta dawnością stoi. Tak od śliny
Nikt nic wytrząśnie z rękawa szlachcica.
I złe i dobre wybiły godziny,
Różny szedł światem czas i nawałnica,
Zanim to zeszło z praojców na syny.
Scheda[303] je mocna, mocnego dziedzica
Potrzebująca; a piąty, dziesiąty
Nie strzymał, i dziś po nim puste kąty!
Szlachectwo idzie od gniazda do gniazda,
Jako płonąca wić[304] w górach Karpatach.
Jeden z nią padnie, to drugi z niej gazda
Ognia zachwyci i dalej po bratach!
Leci buława[305] wierchami, jak gwiazda...
A trafi w dziada, co w zeszłych jest latach,
To pod dach własny dziad ognia poddawa,
Ażeby na nim nie siadła buława.
My to ta wszystko, Podlasiaki, znamy!
Choć tam podrobna szlachta, co zagonem
We trzech się dzieli, a orne ich błamy[306]
I pies — rzekają — nakryje ogonem...
Przecie nieprawda!... Bo przestąp-no bramy:
Zara cię inszym obleci zakonem,
Zara duch inszy z szarzyzny wyświeci,
Zara wiesz, że to cości od waszeci! ................
Tymczasem raźno i z dobrą otuchą
Lud idzie. Dokąd? — nie pyta, nie bada,
Kontent, że z toni wypłynął na suchą;
Jeden drugiemu to, owo powiada.
Baby też sobie, ta w głos, ta na ucho,
Jak to w gromadzie... Tu rada, tam zwada,
A niemowlątek gruszenie[307] i śmiechy,
Nad wszystko sercu dodają pociechy.
Horodziej poprzód ruszył. Kijem puka,
Osłabłym oczom naddając i nodze.
Nikt przed nim kroku pierwszego nic szuka,
Bo każdej kupie potrzebne są wodze.
Podejdzie który, to stary wnet fuka:
— «A czego leziesz? A pilnuj się w drodze!
A za starszymi, za krzyżem idź pańskim,
Za ładem, nie za porządkiem cygańskim!»
Alem ja pilno przymykał się bokiem
Ku tłumaczowi, co swego miał muła,
I poświstując, to stępią, to krokiem
Jechał, jak sotni naszej asawuła...[308]
Miałem ci świat ten odkryty przed okiem,
Ale ciekawość po żebrach mnie pruła,
Żeby się zwiedzieć wnętrznego zwyczaju
I przyrodzenia, co duszą jest kraju.
Więc my tam z sobą w rozmowy się dali,
Iż polityczny był człek, i bywały.
Ściągnie ów uzdy i cygar zapali,
I puści w kółka dym gęsty i biały...
Nuż ja fajeczkę z zanadrza i dalej
Pykać! A tytoń miałem doskonały,
Kupiony w szopie (choć niema co chwalić)
Od urzędnika, co strzegł, by nie palić.
Jakby mi miodem po sercu kapało,
Gdym cmoknął krótki cybuszek wiszniowy,
Który na drogę matczysko mi dało
Z kapciuchem. Kapciuch był żółty, irchowy.
Tuż przy mnie chłopię Żdżarskiego dreptało
Z głową zadartą, słuchając rozmowy.
Tak lekkim krokiem szliśmy, a cień mały
I krótszy coraz upadał ze skały.
— «Brazylja — mówił tłumacz — od zórz słońca
Kraj morski[309], a zaś rzeczny jest z zachodu.
Tam Amazona, do morza ciekąca,
Granicą broni suchego przechodu,
Z gór, co samego sięgają miesiąca,
Pędząc na oślep, bez mostu i brodu,
Jak w działa, huczy w wielkie wodospady...
Trzem takim Wisłom, jak nasza, da rady.
Tą górą kraju ciecze. A w pomorze
Dolne, iż ziemia tu środkiem garbata,
Druga kraj woda na wiele mil porze
I srebro pławi, a zwie się Laplata.
Pług tutaj nizin zbyt mokrych nie orze,
A tylko pastwa dla trzód jest bogata.
Zaś bliżej w ocan chwost kręci, jak liszka,
Ogromna rzeka świętego Franciszka.
Gór znacznych w kraju dość. Te «sery«[310] zową,
Różne ku temu przydając przezwiska.
Co zda się słusznem. Bo ziemię surową
Najpierw tam ciepłe ogrzeją bagniska,
Potem się wody z niej scedzą, a ową
Miazgę, jak twaróg, tak słońce wyciska,
Aż stęgnie, stwardnie, i czuby, jak szydła,
Postawi. Właśnie, jakby ser z tworzydła[311].
Te, gdzie nam droga idzie, blisko morza,
Zwą «Sery do Mar», niby: Morskie sery.
Głuche tam puszcze i ciężkie bezdroża,
W których zwierz różny ma swoje kwatery.
Ale to ledwo, że pierwsze podnoża...
Za niemi trzykroć, a nawet i cztery,
Większe są góry; a Pan Bóg tam półki
Pod niebem stawia na one gomółki.
Lud czarny ziemi tej jest przyrodzony.
Ten luzem żyje od rodu do śmierci,
Różnym kolorem od siebie znaczony,
Jak konie maścią, lub nieme te sierci...[312]
Są w nim mulaty, terc, i kwarterony[313],
Czarne, półczarne, aż się i na ćwierci
One mieszańce liczą. Właśnie prawie,
Jak dworskie owce, gdy myją je w stawie.
Brazylja z różnych mianuje się części,
Które tu «stany» zowią. Tych jest siła.
W jednych się Niemcom od dawnych lat szczęści,
W drugie rząd teraz lud polski dosyła.
Prawo jest, ale że głównie na pięści,
Bo sąd daleko, a droga zawiła,
Który porządek niezgorszy się zdaje
Na te niepewne tak i świeże kraje.
Więc świat tu górny i leśny i wodny,
Wszelkiego dobra zadosyć ma w sobie,
Że z lada ziarna już plon będzie godny,
Choć ziemię ledwo patykiem poskrobie...
Tyle, że pracy i rąk ludzkich głodny,
W pustce swej leży, by w ciężkiej chorobie,
Z której by powstać mógł, trzeba mu bicia
Młotów, kos szczęku, huku siekier, życia!» ..................
Wtem, gdy tak prawim, krzyk! Patrzę ja, co to,
I ręką oczy zastawiam od słońca...
A tu przeciw nam tą ciężką żarotą[314]
Kupa bab z dziećmi wędruje płacząca.
Tobołki niosą, a idą piechotą,
Omdlewające z pożaru gorąca,
Nawpół oślepłe, z stopami krwawemi,
Za ręce wlokąc dzieciątka po ziemi.
Zaraz mnie tknęło: «Nasi!» W końcu świata
Poznałbym takie odzieże i lica...
Odzież, co prawda, nie była bogata,
Ledwo się grzbietów ta biała tkanica
Trzyma i wisi — tu łata, tam szmata,
Jak gdy z szaraka lenieje turzyca...[315]
Aż wtem i cała owa kompanija
Zakrzyknie: «Stójcie! Stój!... Jezus Maryja!
Toć nasi! — Ludzie! A czy was pioruny
Niebieskie biły?... Czy siła nieczysta
Pędzi was tutaj po deski do truny?...
Toć piekło żywe jest!... Kraj antychrysta...
Jeśli wam żywot miły i fortuny,
Wracajcie do dom! Do dom się, jak glista
Choć ziemią, kopcie! To nic dla człowieka
Kraj jest! Kto nie trup jeszcze, niech ucieka!»
Mówią i płaczą razem. Szloch i słowa
Lecą, jak grad ów, który z deszczem leci,
Gdy kaszą sypnie zadymka marcowa.
Do płaczu matek przydają wrzask dzieci.
Chciał murzyn minąć, lecz kupa go owa
Ścisła. Tak krzyczym: — «Stać! Stać!» — Drugi, trzeci
Przed tabor rzuci się, do osłów skoczy:
Osły w ryk, a ów — pięścią między oczy!
Stanęlim. Minąć nie było i rady,
Bo droga wąska i w górę się pnąca.
Tłumacz się jakoś nie śpieszył na zwiady
Muł wierzgał pod nim z srogiego gorąca
I z much; więc dalej ja do tej gromady!
A iż rzecz każdą naczynać trza z końca[316],
Rzekę: — «Pochwalon! A skądże wy teraz?»...
— «Na wieki! — krzykną baby. — Z Minasgeras!»[317]
— «Co za czort taki?» — pytam. Na to baby:
— «Ziemia je, powiat, kopają tam rudy!» —
— «Któż was tam wprawił?» — «A kto, jak nie Szwaby!
Kręcił się jeden, jak Judasz ten rudy,
Aż wyprowadził het precz całe Graby». —
— «To wyście z Grabów?» — «Z Grabińskiej my Budy.
Jedność to zdawna była, ale że[318] się
Pożarli teraz o zbierkę[319] po lesie». —
— «Więc cóż?» — «A cóżby?... Zaguba, i tyle!» —
Tu baby ciężkim zaniosą się płaczem.
— «Dołów za nami rachować na milę:
Tak mogiłkami, bez krzyżów, ślad znaczem...
Chcieli my z skargą... Nie w naszej to sile!
Gdzie, kogo patrzeć o krzywdę i na czem?...
Ot, spłynąć łzami do morza, jak Wisłą»...
— «A chłopy?» — »Chłopów w rudniku[320] przycisło!»
— «Dlaboga!» — krzykniem i nagłym się ruchem
Głowy zachwieją w przeciwne dwie strony.
Aż za tym głosu wielkiego wybuchem
Szmer lekszy idzie i barzej[321] tłumiony,
Wzdychań i szeptów niesiony podmuchem...
Tak dzwonnik szarpnie naraz wszystkie dzwony:
Hukną — zaś sznurów targając lekuchno,
Trąca je ciszej coraz, aż zagłuchną.
Dopieroż pytać: Jak było? Gdzie? Kiedy?
Tfu! Prędzej dostałby u gęsi wody,
Niźli porządku u babiej czeredy!
Wszystkie gadają naraz, na wyprzody,
Każda z inszego końca do swej biedy
Rzecz ciągnie w stronę i do swojej szkody;
Wtem krzyk nad insze... Dreszcz każdego włoska
Uczułem w krzyku tym: — «O Matko Boska!»...
Jako więc z gniazda, gdzie drobiazg bezpióry
Próżno się broni przed szponem sokoła,
Piskliwa wrzawa bije — a wtem zgóry,
Szerokie przez wiatr skrzydłem pisząc koła,
Macierz zakrzyknie, a krzyk pójdzie w chmury,
I strach śmiertelny naokół obwoła:
Tak się z tej wrzawy głos jeden niewieści
Wybił okrzykiem matczynej boleści.
Spojrzę, i nagle z przed oczu mi kupa
Cała zniknęła, a w oczach ta jedna...
Szeroko, nakształt krzyżowego słupa
Otwarła ręce w niebieskie bezedna,
Blada, że oczy zawrzeć, i za trupa...
Z głowy chuścina opadła jej biedna,
Ubiory na niej ni chłopskie, ni pańskie,
Szlacheckie niby, a niby mieszczańskie.
Stoi, a cała tak zdaje się drżącą,
Jak ta osina, co w ciszę liść rucha...
Wzrok wbity w oną słoneczność jarzącą,
Jakby to była noc czarna i głucha.
Włos siwy powstał, znać myśli się mącą.
— «Stasiek!» — zakrzyknie... I urwie — i słucha...
I znowu: — «Stasiek!»... — A głos był wnętrzności
Rodzących i szedł mrozem między kości.
Jak w podniesienie, tak cichość powiała,
A ona, sercem bijąca w tej ciszy
Zaklaśnie w ręce, ku ziemi się cała
Przychyli... — «Słyszy!... — zaszepta — On słyszy!
Skróś ziemi słyszy matkę! Bogu chwała!
Oddycha jeszcze... żyw jest... jeszcze dyszy»
Wtem się zaniesie: — «Na Chrystusa rany,
Ratujcie!... Syn mój!... Żywcem pogrzebany!»...
Padła. Jak kiedy wiatr zmiesza obłoki,
Bystremi pióry lecący po niebie,
Tak mi się w oczach świat zmienił szeroki,
I takem nic mógł odnaleźć sam siebie.
W błyskach i w kirach ciężkiemi tam kroki
Odszedłem, matko nieszczęsna, od ciebie,
A serce moje sczerniało w tej chmurze,
I miałem w gardle krzyk przeciw naturze.
III.
Już góry, jakby nocy czyniąc przyjście,
Odstały od nas w przeciwne dwie strony,
Grunt upuszczając za sobą faliście,
W głębokie jary i w górne wygony;
Już zaszumiały ogromnych drzew liście,
Któremi świat tu z naczęcia sadzony,
I świeżość nagłym obdała nas chłodem.
— «Pinheiro!»[322] — krzyknął tłumacz, skoczył przodem,
I trzykroć na wiatr wypalił z krócicy...
Psy się oszczekły gdzieś raz, drugi, trzeci.
Lecz nic nie widać było w tej ciemnicy,
Bo noc za słońcem bez zmierzchu tam leci.
Huk tylko grzmotnął i po okolicy
Biegł, podrzucany, jak piłka przez dzieci...
Zmieszał się tabor. Zgiełk, wrzawa, wołanie.
Tak bocian w loty[323] bije, nim ustanie.
Ale najgłośniej krzyczał Opacz: — «Djabli
Z takim artielem![324] Z takim rządem w drodze!
O głodzie pędzą... Gorzałkę zagrabli...
Jak gąsior w kojcu siedzę, cierp mam w nodze.
Stójcie, co zlezę... Hej, Pablo, czy Pabli!...
Pastoj, psi synu, co nogę rozchodzę...
Czort was!... Ratujcie!... Na żyłę mi suchą
Cierp trafił!... Stój, psie, zakuty na głucho!» —
Lecz darmo wołał. Głos ginął w tupocie
Nóg, kopyt, w wrzasku ryczącej kapeli,
Gdy wtem skry buchną w tej gęstej ciemnocie,
I ogień słupem przed nami wystrzeli.
Zajarzy łuna, a w łuny tej złocie
Wyręb się znaczny przed nami rozbieli,
Z którego bije czerwoność ogniska,
A dym wybucha w iskrzate mietliska.
Tuż na piekielnym onym transparencie
Gmach dość potężny pokazał swe mury,
Jakby z pod ziemi wyrósł na zaklęcie...
Ten mi się wydał wątpliwej natury,
Więc tylko patrzę, czy wszystko w momencie
Nie zniknie, ognie te i te struktury,
Kiedy wtem z piskiem rój się nietoperzy
Porwie i ślepym lotem w nas uderzy.
Pojrzę... Tfu! Czyli pokusa mnie mami,
Czy urok? Skaczą u ognia szatany
I bodą kocieł długiemi widłami...
(Piekła tak obraz bywa malowany).
Baby w krzyk: — «Jezu! Zmiłuj się nad nami!»
Ścisną się chłopy w kupę, jak barany,
Zmilkł nagle Opacz i między toboły
Wkopał się z głową, już martwy na poły.
Tak w zastraszonym i zbitym my tłumie
Podeszli pod te brony, pod te mury,
Co stały nieme, jak gdyby po dżumie;
Echo dał tylko okólnik ponury,
Na znak, że ludzi, choć cudzych, rozumie.
Skoczą brytany, zaostrzą pazury,
Warkną przeciągle, wtem mały kaganek
Błysnął, od skrzydła niesiony przez ganek.
Razem zgrzytnęły zamki, a przed nami
Stanęła postać dziwaczna i nowa:
Kapelusz na łbie z wielkiemi kresami
W górę, z pod niego wychyla się głowa
Związana chustą z długiemi końcami;
Twarz w błyskach ognia sierdzista, surowa,
Kożuch nawywrót chwycony z prędkości,
Nos sępi, reszta ginęła w ciemności.
— «Ki djabeł?» — myślę. A ów głosem: — «Na tu!
Na tu, sobacza duszo!... A do nogi!»...
Tak krzyknę: — «Hej, hej! Po jakim to światu
Wiatr ludzi nosi i przez jakie drogi!»...
Więc ów: — «A wiatr ci, wiater!... Daj go katu!»...
I splunie ślinę i wąs zjeży srogi,
I głową trzęsie, patrząc w nas. Aż doda:
— «Oj, kołowata[325]!... Oj, głupia wy trzoda!»... —
Wtem skoczy tłumacz: — «Gdzie partja?» — «Wysłana»
— «Jak, gdzie wysłana?» — «A w puszczę». — «I kiedy?»
— «A dziś ich ze stu wywlekło się z rana». —
— «Stu?... Pięćset było!» — «Nie będzie tym biedy...
Już im tu ziemia na amen[326] nadana!» —
Podniósł brwi tłumacz, wzrok spuścił. — «No, tedy —
Rzekł, skubiąc bródkę — dać ludziom wieczerzę,
I czekać, aż ich komisja zabierze». —
Zawrócił, pięty mułowi wbił w boki,
Dłonią go klasnął rozgłośnie przez kłęby,
Krzyknął nam: — «Z Bogiem!» — I z miejsca wpadł w mroki,
Bo już noc szczera nakryła wyręby.
Wtem strażnik: — «Dalej! Odpinać tam troki!
Czego stoicie, otwarłszy te gęby,
Jak wrota? Tutaj nie pora na dziwy.
Pilnuj się każdy sam, pókiś jest żywy!»
Nie wyszedł pacierz, a z kotła już jadło
Dymi, klekoce, kłębuje, wypryska,
Duch[327] się rozchodzi, bo czujne[328] w niem sadło.
Skaczą murzyny, poddając ogniska,
Babie się koło po ziemi rozsiadło,
Gwarzą, i tylko ubogie dzieciska
Posnęły we łzach po długiem płakaniu;
Matki je na mchów składają posłaniu.
Mogliśmy w izby, lecz wszystkim się zdało
Pod niebem raźniej, niżeli pod dachem.
Z kotła też mile po sercu głaskało
Wyczczony naród wieczerzy zapachem.
Luda się wokół, jak wody, rozlało;
Hukają młodzi i prędko ze strachem
Obywszy duszę, wpadają do lasu,
Krzyczą, pisk dziewek przydaje hałasu.
A wtem mnie strażnik trąci i tak rzecze:
— «A czy was tutaj choroba przywlekła?
Widzę, żeś mędrszy w tej, kupie, człowiecze;
Więc ci powiadam: Grzęźniecie do piekła!
Cud boski, kto się z tej dziury wywlecze,
Bo febra[329] tu jest zjadliwa i wściekła,
Co więcej naszych, niż tysiąc, wygniotła...
Mówię ci, gniewu Bożego jest miotła!» —
Tak chwycę ja się pytać, ale stary
Już ruszył. Tabor obchodzi dokoła,
Po którym ognisk płonęły pożary,
By zwierza straszyć i wszelki gad zgoła.
Za nim brytany dwa ogromnej miary
Węszą... Ów głosem raz poraz obwoła:
— «Dokładać chróstu, a zlecać się Bogu,
Bo na śmiertelnym stoicie tu progu!» —
Zaczem się czynić zaczęła noc głucha,
Nakryło ziemię zniżone sklepienie;
Zatrwożonego w głębinach swych ducha
Tu, to tam, słychać strzeliste westchnienie,
Zatrzeszczą ognie, snop iskier wybucha,
I znowu wielkie, szerokie milczenie.
Tylko po drzewach wiatr górny gdzieś chodzi,
Zarusza borem i jęk w nim rozwodzi. ............
Hejnał![330] Hej, nie ten, którym w Częstochowie
Jutrzenkę z wieży witają zaranną,
Gdy w bławatkowych gwiazd wieńcu na głowie
Idzie, sypiąca z rąk blaskiem, jak manną.
Trąba to raczej, którą aniołowie
Dzień sądu straszną otrąbią hozanną,
Na cztery świata wołając rozłogi:
...«Żywi! Umarli!... Wstawajcie na nogi!»...
Zrywa się tabor. Widziałem raz w kramie
Obraz[331] i długo patrzyłem nań z proga:
Żołnierstwo jakieś, przy miejskiej się bramie
Kąpa na rzece. Wtem bębny i trwoga.
Jakże się chwycą!... Tu pleco, tam ramię,
Tu ud, tam ręka, tu głowa, tam noga,
Za broń, za szmaty, za tarcze, postoły,
Ten oklep na koń skacze, choć je goły...
A taka ci w tem sprawa, takie życie,
Jakbyś krzyk słyszał i szczęk i wołanie,
I onych pulsów i żył widział bicie
I tchów tych prędkość i koni parskanie...
Toż i my tak się porwali o świcie,
Patrząc, rychłoli u bramy los stanie
I krzyknie: «Straża!» A ty się do boju
Czuj, wędrowniku, i nie śpij w spokoju!
A świat był oczom cudny. One wrota
Puszczyńskie, w zorzach przed nami stojące,
Jako więc brama czyniły się złota,
Kiedy je przetwarł wiatr bystry na słońce.
Już tam, jak w skarbcu zaklętym, migota,
Już biją tęcze, barwami grające,
Już kwieci rajskich woń, już wieją chmury
Ptactwa w jutrzence maczanemi pióry.
A wszystko nowe, dziwne, jak przyśnione
W noc świętojańską, gdy kwitną paprocie.
Więc już tam oczy były zachwycone
I już tonące w tych blaskach, w tem złocie.
A naród cały tak rwało w tę stronę,
Jakby mu wnet tam miał liczyć kto krocie...
Horodziej nawet w otwarte szedł dźwierze
I na wschód patrzał, szeptając pacierze.
Gromadą chłopy runęły na bory,
Szumiące w swojej porankowej krasie,
Kiedy to brzaski mżące i kolory
Migają sobą, jak w jedwabnym pasie.
Świsty, prześwisty, tukania[332], klangory[333]
Biją ci z onych kniej, a w tym hałasie,
Nagle gdzieś głucho, przeciągle, zdaleka,
Zwierz kędyś ryknie, zawyje, zaszczeka.
Alem ja sobie pomału obchodził
Gmach ów, zważając postawne te mury,
Które, choć czas je co nieco uszkodził,
Choć tam i kroksztyn[334] wykruszył niektóry,
Przecie się jeszceze na pański dwór godził.
Wtem strażnik: — «Myszy tu dzisiaj i szczury.
Niedługo resztki pozłoty się zedrą...
A gmach cesarski! Stawiał go Dom Pedro!
Na łowy zjeżdżał tu, że bory blisko,
Mieszkiwał nawet czasem od przygody;
Ale że było podziemne źródlisko
I w fundamentach zaczęły bić wody,
Więc febry dostał podeszłe panisko...
Tak odtąd, już tu ni wina ni miody
Nie ciekną. Już się nie pieką jelony.
Ba! Sam Dom Pedro zbył dawno korony!
To gmach oddali na emigracyą.
Dom emigrancki. Tak go tu przezwali.
Przyjdziesz? Wikt dadzą, ściel, aż komisyą
Rząd przyśle, która cię znów popchnie dalej...
Mory po tobie, jak po bębnie, biją,
Ale parada jest! To w jednej sali
Trzysta się chłopa zmieści, póki z bagna
Śmierć[335] nie wylezie i w rów ich nie zagna.
Czekaj Waść jeno! Sam doznasz na sobie.
Tfu, na psa urok!» — Splunął, nosem prycha...
— «Wnet ci gnić zaczną wątpia, wnet w wątrobie
Kolki zaczujesz, czy inszego licha.
Jałowcem ja tu kadzę, cierzniem skrobię,
Żeby jak — na nic! Trup trupa wypycha...
Zaraza toczy mury te, te belki...
Ale cesarski pałac! Honor wielki!»
Krew mu w twarz buchła. — «A żeby choroba
Z takim honorem! Tfu! Siedzę, bo muszę».
I nagle: — «Co Waść?... Tak mi się podoba,
Więc siedzę! Ale niechno ja się ruszę,
To i Dom Pedro, i ja, i my oba»... —
Tu zmącił mowę w jakiejś zawierusze
Słów, której niktby nie rozebrał wątku,
Bo ani końca w niej, ani początku.
Taki już rozum miał. Dobry do chwili,
Że o czem nie bądź chcesz, możesz się zgadać;
Aż nagle w nim się ta szala przechyli
I w jakiś dziwny mąt zacznie upadać.
Już rwie tę mowę, już błąka się, myli,
Już nie wie, jak te myśle ma poskładać,
A tak ponurej, złej czyni się twarzy,
Jakby stał piekłu samemu na straży. ................
Tak dnie mijały, a rząd działy zwlekał.
Jako więc ulgnie wóz w ciężkie roztopy,
Tak my ulgnęli tam. Darmo lud czekał,
Żeby już orać na własne te kopy...
Gorzko więc naród na zdradę wyrzekał,
I już się burzyć zaczęły precz chłopy.
Tak piwo, długo stawszy w ciepłej kadzi,
Chmielem z niej buchnie i czopa wysadzi.
Najpilniej było Mazurom. Tych rojem
Wodził za sobą Szaława. Chłop tęgi,
Ociętny[336] w gębie, językiem, by krojem
Szedł w rzecz i żadnej nie ścierpiał popręgi[337].
Przy nim stał Zięba Wawrzon, razem z swojem
Krewieństwem, obaj Dudkowie, Bąk z Łęgi,
Jan Koźbiał, Ćwiroń, Włodarczyki, Żmura
I insza luza mazurska niektóra.
Młode to było, szarpkie[338], żywot mniski[339],
Wiadomo, takiej nie służy komendzie[340].
Więc to tam różne szły szepty a spiski,
I miarkowałem zaraz, że coś będzie.
Płotem[341] szli, kupą siadali do miski,
Gwizdając w zęby, jak w puste żołędzie,
Kiedy porady jakowe szły w kole...
Jak źrebce, tak to wszystko rżało w pole.
Więc u ogniska posiadłszy na ziemi,
Wzdychają chłopy i zwieszą w dół głowy:
— «Toćby już pora za wołmi siwemi,
Za pługiem huknąć na gaje, dąbrowy...
Na kamień nas ta głuchota oniemi...
My tutaj siedzim, jak w dziplu te sowy,
A tam ci ziemia aż pachnie zdaleka,
Aż dusza do niej wylata z człowieka!
— Małośmy czasu zmarnili w baraku?...
A tu znów insze szykują fortele...
Tej komisyi ni widu, ni znaku,
Co miała grunty mierzyć. Jakieś trzmiele
Wodzą lud, miodu puszczając dla smaku...
Przytułki, djabły, gospody, hotele...
A co mnie hotel?... To dobre dla miasta,
Dla panów... Ja chłop, gruntu chcę, i basta!
— Potom tu przyszedł, potom świat zwędrował,
Potom się rzucił, jak ryba we wodę,
Chatęm poprzedał, dobytek zmarnował!
A oni mi tu przytułek! Gospodę!...
Lud w sobie duszę aż do krwi zmordował,
Wiek przejdzie, zanim zażywi tę szkodę...
Z wiosek wypłynął do morza, jak rzeka...
A oni mi tu gospodę!... Niech czeka!» —
Stęknął Pietr Bandys, iż zdjął go żal srogi,
Stęknęli insi, pojrzawszy po niebie...
Lecz Maciek Tatar powstawał na nogi:
Ten rzadko gadał, a zawsze w potrzebie.
— «Głupi — rzekł — leci, a patrzy, dość[342] drogi
W pozad ma. Mądry zaś patrzy przed siebie.
Radby chłop światu, ino żeby jaszczem[343]
Jagły nosili za nim, abo z barszczem!
Za szyszkę[344] u mnie, i nawet nie za to,
Kto się w pół drogi swej puszczać chce sprawy.
Dwa razy traci, kto płacze nad stratą,
A kto wyciąga źdźbła, ten nie ma trawy.
Czas cierpliwemu dokłada łopatą,
A zbytni pośpiech ma worek dziurawy.
Dobreć są ręce, do pracy gdy skore,
Lecz i słonina wadzi, jak[345] nie wporę.
Czekać, to czekać! A cóż ty, człowieku,
Inszego robisz od rodu[346] na świecie?
Z małości — czekasz lat swoich i wieku,
O którym nie wiesz, czy dojdzie ci w kwiecie;
Zaś czekasz, ćwieka wbijając po ćwieku
W ostatni dom twój, czy rychło cię zmiecie
Śmierć pierworodna. A noc i zaranie
I żywot cały — co?... na grób czekanie!»
Mówił tak zwolna i kijem w polano
Uderzał, które wypadło z ogniska,
I dusił iskry. Aż głownię obraną
Ze złotych kwiatów, jakiemi żar pryska,
Kopnął, wbił w popiół, i choć już strzaskaną
I czarną, jeszcze ją butem przyciska,
Tłoczy, aż ostrym oddała dech swędem...
Wtedy siadł i po chłopach pojrzał rzędem.
Milczeli. Wreszcie zagadał Szaława:
— «Mądrze, bo mądrze gadacie, mój kumie!
Jak z książki. Ale nie chłopska to sprawa!
Co mi po całym tym kramie i szumie,
Kiej ani słomy, ni ziarna nie dawa?
Na jednej książce chłop niech się rozumie:
Na roli! I dość! Ja znam swoje pole,
A rabin — dobry jest w żydowskiej szkole».
— «Rabin? — zakrzyknie Łuka — Ja z rabina
Kpię, jak i z tego parciarza Chaima...
Kupił raz rzepak u mnie Chajm Drabina,
Ja mierzę, a ten — halt! Że ćwierć nie trzyma[347]......»
«Nie trzyma? — rzekę. — Niech leży!» — A glina
Świeża w klepisku była. Idzie zima,
Nic. Żyd po rzepak, a tu kożuch[348] na nim...
Tak do rabina»... — «Co z takiem gadaniem! —
Przerwie Hnat Józef — Nie o tem tu rada,
Ino, cobyśma na jedno się zdali!
Chłop ci nie siła, a siła — gromada!» —
Wtem Ćwiroń: — «Cie go![349] Podwójcim obrali,
Sołtysem, że tak od gromady gada? —
Ujął się w boki — Dość mam tych mądrali!
Co mnie tu próżno siedzieć za niewola?...
Od siebie rajcuj, a ode mnie — hola!»
— «Racja! — Mazury wrzasną, aż zachrzęści
W uchu — Co próżno będziewa czekali?
Do miasta pójdźwa! Niech nas na te części
Rozpiszą, co nam gdzie gruntu nadali!»...
Nuż dmuchać w wąsy, nuż zrywać się gęściej:
— «Drogą my przyszli, drogą pójdziem dalej!
Niech czeka, komu się czekać lubuje...
Nas dość! Wieś z chłopa jednego zbuduje!»
— «I z baby!» — krzyknie któryś z śmiechem. A ci:
— «No, to i z baby! Nie będzie kłopotu!
Jeszczeć na grzędzie nie zbraknie tej naci[350]!
Nie posiej — i tak wyrośnie u płotu!» —
Wtem Bugaj powstał i rzecze: — «Pal kaci!
Za wiatrem plewa!» — I jak u omłotu
Schylił się, nabrał dechu pełne trzewy,
I wzdąwszy gębę, dmuchnął niby w plewy.
Szaława głową rzucił, aż magierka
Wtył mu uciekła (urodę[351] miał czarną):
— «Jeszczeć niewiada — huknął — kogo ścierka
Wymiecie tutaj! Kto plewa, kto ziarno!
Rzuć kości! Pokaż, czyja lepsza bierka!»[352] —
A już Mazury do niego się garną...
Lecz Bugaj, palec kręcąc suchożyły[353],
Jak śrubę, rzecze zwolna: — «Sza-ła-wi-ły!»
Zaczem powstała wrzawa. Setne głosy
Biją w powietrze, mieszają się, kłócą...
To w jedną stronę szumiące, jak kłosy
Za wiatrem, to jak kiedy w trójkę młócą:
Bije dwóch równo ziarniste pokosy,
A trzeci wprzecz im, gdy cepy wyrzucą,
Luzem uderza. Aż kłótnie rozmiotła
Wieczerza, którą dobywano z kotła. ................
Tymczasem Bandys wyjął z torby flaszę
Z gorzałką, która tam się «kasza»[354] zowie.
Chrząknęły chłopy. — «Do was! — W ręce wasze!» —
— «Pijcie, a z Bogiem! — Daj Boże na zdrowie!» —
Aż mulnik, osły puściwszy na paszę,
Obciągnął pasa na chudym tułowie,
I jak legawiec, do kota gdy skumli,
Patrząc we flaszę, zapiszczał na drumli.
Ale się chłopy okrzykły: — «A ciszej!
Tutaj niedźwiedzia nie wodzą w ulicy!
Dość wiatru w uszach, że człek sam nie słyszy
Siebie, a jeszcze ten piszczy na grdycy[355]
Gęsiej! Dla szczurów dobre to! Dla myszy!
Bartek! A rusz się! A dobądź skrzypicy!
Co tam! Dał Pan Bóg łeb wielki kobyle,
Niechaj się za nas kłopoce, i tyle!» —
Dobył skrzypicy Bartek, zwan Muzyka,
Pociągnął, jakby pies zawył na głuszy...
Przykręcił struny, otworzył kozika,
Zastrugał wióra i naddał nim duszy,
Sparł brodę, chrząknął. Aż nagle spod smyka
Taka siarczysta przygrywka się ruszy,
Że i wesele w niej i znowu żałość,
I ból i dzika na niego niedbałość!
Słucha lud grania. Hej!... Gdzie to te chwile,
Kiedy im z karczmy buchała ta nuta,
Lecąc przez błonia szeroko, na milę,
Po sadch, kędy dziewkom kwitnie ruta...
Gdzie, gdzie to dzisiaj?... Przepadło, i tyle!
Wtem brzęknie raźno podkówka u buta...
Luz[356] sobie czyniąc łokciami po drodze,
Sunie Zatrata, zjeżywszy wąs srodze.
Chwycił się czapy, potrząsnął nad uchem
I od Kujawów oberka[357] przynucił.
Zaczem zamachnął na odsieb[358] kożuchem,
W boki się ujął i wkółko obrócił.
Jakże po innych nie pójdzie to duchem!
Wnet drugi, trzeci czapczysko wyrzucił...
Roch «klękanego»[359] wywija na przedzie,
A baby klaszczą, by swachy po miedzie.
W mig się to stało; a nimbyś powiedział
Głupiemu: — «Głupi!» — już szły obertasy,
Aż dziw, że naród, co tak już zaśniedział,
Co ścierpiał takie okrutne niewczasy,
Rżnie tak, jak gdyby o sobie nie wiedział,
Jakby na smutkach porosły już lasy...
Ten dziewkę chwycił, a tamten się zgoła
Sam kręci, aże mu pot kipi z czoła.
Zatrata majster był. Jak odsieb runął,
Tak kółka pisał precz przy kółkach nogą...
To się kolanem na ziemię osunął,
Jak gdyby klękał przed swoją niebogą,
To na powietrzu iskrami aż lunął,
Tak błyskawicę z podkówek dał srogą,
To spadł, to znowu drobiący po piasku,
Prawie że ćmił się z prędkości i z blasku.
Przestał grać murzyn i białem się szkliwem
Oczu przyglądał tej naszej uciesze...
Stanęły osły patrzając się z dziwem,
Jak Roch Zatrata hołubce[360] wlot krzesze...
— «Hu — ha!» — Głos leci, jak gdyby po żywem
Sercu cię trącał! Jak gdybyś w pielesze
Własne, w opłotki powrócił się one,
O których nie wiesz, czyć jeszcze sądzone...
Ale Horodziej już stukał swą laską:
— «Dość! Dość mi tego błazeństwa! — zawoła.
Cóż to? Na jarmark przyszłeś z masła faską?
W karczmie ci grają?... Czy radość masz zgoła?
To zamiast wzdychać, za Bożą to łaską,
Choć w sercu swojem, gdy niema kościoła
(A szła niedziela właśnie) w ten dzień święty,
Będziesz tu hukał i hopki bił w pięty?...
Błazny wy! Wróble wykręcać w stodole,
Ale nie żywot fundować wam nowy...
Tfu!» — Splunął. Chłopy przystają się w kole,
Rychtują czapy kipiące w tył głowy,
Ów wzdycha, tamten pot ściera po czole...
A wtem Roch młyniec zakręci wichrowy,
I obie ręce puściwszy jak śmigi,
Krąży na podób puszczonej w pęd cygi[361].
Tak coraz szybszem toczący się kołe,.
Był jakby pyłu tumanem nakryty...
Podkówki tylko migały się dołem,
Bokami poły latały od świty,
Aż gdy go okiem nie ścignie już gołem,
— «Hu! — ha!» — zakrzyknie i stanie jak wryty,
I w niebo ciśnie i chwyci nad głową
Siwą magierkę z zaścieżką[362] różową. ..................
Wtedy Szaława wstał, sprostował karku,
Dorzucił na żar gasnący polana,
I patrzał w ogień... A po tym przyparku[363],
Jakim nas słońce prażyło od rana,
Już na niebieskim się onym folwarku
Chłodek jął czynić i chwila różana
Szła, niosąc zorzy dech cichy a złoty,
Co z nas lekuchno odmuchał dnia poty.
Lecz ów brwi w kozła postawił i powie,
Patrząc się w ogień posępno — «Tak basta!
Tak wy tu sobie tańcujta na zdrowie,
A ja — tu spojrzał na swoich — do miasta!»
Porwą się tedy owi Mazurowie
Bieżeć, kiedy wtem Dudkowa niewiasta
— «Stachu! — zakrzyknie. — Ty co, niedowiarku?
Samą mnie tutaj?... Z dzieckiem?»... — Więc jak w garku.
Tak między baby zakipi. Łap swego
Każda za połę, za nogę, za szyję...
Chwyciła Baśka Koźbiała i drze go...
Marychna — Bąka warząchwią w łeb bije,
Ciągnie Ulina Ćwironia chudego
Do kobiałczyny i wrzeszczy: — «To czyje?»...
Przycichły chłopy, jak myszy pod skrzynią...
Tak nam Mazurki w mig spokój uczynią.
Lecz Stach, choć ruszył, poglądał cichaczem
Ku Zośce, która, jak ten kwieć jabłoni,
Pobladła, siłą mocując się z płaczem...
Tylko tych rzęsów jedwabnych przykłoni,
Ustka drgające ściśnie i trwa. Zaczem
Targnie ów sobą, obróci się do niej,
Uderzy czapą, gdzie iść miał, o drogę,
Rozpostrze ręce i huknie — «Nie mogę!» —
I zaraz przy niej siadł i te kochane
Oczy całował i brwie te sobole,
I główkę na pierś tuląc, one lniane
Włoski jej gładził, by dziecku, po czole.
— «Tak cichoj, cichoj! Już cichoj! Zostanę!»...
Aż ona z nagłym łkaniem: — «Mój sokole!»...
I tu jej jasne łzy polecą gradem.
Po onem liczku struchlałem i bladem.
Tak od Szaławy odstało z połowę
Onego wojska, a plac spuściał szyście.
I tylko luźne parobki się owe
Brały iść, jako więc za wiatrem liście.
Wtedy na zachód obrócił chłop głowę
I twarz czarniawą i szedł sążeniście
W bór ciemny, właśnie jakby na przepadek,
Nie dbając, czyli kto za nim w pośladek[364]. ................
Szła północ. Miesiąc na niebie dojrzewał,
I widny czynił świat onego czasu.
Słyszę, od boru coś tętni na przewał...
— «Łoś, nie łoś» — myślę — i milczkiem z szałasu...
A jakom zawsze zwierza się spodziewał,
Więc za krócicę! Czekam, aż z pod lasu
Z wrzaskiem wypadnie kupa. Myślę: «Dzicy!»
Palec na cyngiel, podniosłem krócicy...
A już się ze snu porwał ten i owy,
Tak ja: — «Na oko przypuść, i w nich — hura!
Kij ściskaj w garści, a pilnuj od głowy!» —
A tu już na nas wprost leci ta chmura.
Strzelę ja wgórę na sygnał bojowy...
— «Reta!» — ktoś wrzaśnie. Poznałem Mazura,
Wpadł Zięba, drze się, jak bies, wniebogłosy,
A na nim małpa wszczepiona we włosy.
Tuż insi. Lecą za nimi od boru
Gałęzie, piasek, kamienie i kije.
Tak, do ludzkiego podobna nietworu
Czereda, z puszczy wypadłszy, w nich bije.
Zmykają Wojtki, nie patrząc honoru,
A małpie wojsko grzmi, pluje i wyje.
Pisk, trzask! — Pardonu nie daje nikomu,
Aż ich przepędzi i wróci do domu.
Jedna została jeńcem w tym odwrocie,
U mazurskiego kołtuna wszczepiona.
Rzuca chłop sobą, w krwi cały i w pocie,
Wrzeszczy, lecz głośniej jescze drze się ona.
Bieży ów — małpa na nim, jak na płocie.
Tak na podjezdku siedzi, kracząc, wrona,
I dziób rozdziawaia po chłopskim ugorze,
Gdy w gęsią szyję[365] sznurki[366] Maciek orze.
Ciągną ją pozad? Tem głębiej pazury
Wczepia ze strachu. — «Dlaboga! — chłop ryczy —
Łeb mi urwiecie!» — Bo więc się do skóry
Żywej dobrawszy, nie puszcza dobyczy.
A wtem Kubina: — «A poskocz no który!
A podaj sierpa z węzełków!» — zakrzyczy.
Podali. Baba splunęłą za siebie,
I trzykroć sierpen krzyż znaczy po niebie.
— «Pójdzi![367] — zawoła. — Stań za tym wykrotem!
Głowę wtył, sztywno, i nie miej nic strachu». —
Stanął. My insi wedle niego płotem...
Tnie baba sierpem z wielkiego rozmachu,
Złocista cała miesięcznem tym złotem...
Spadł kołtun, małpa z nim, jakoby z dachu.
Nuż z pętlą do niej! Chwycilim niebogi,
A Zięba babę podebrał pod nogi.
Długo ta w oczach niewiasta mi stała,
Z tym wyniesionym sierpem ponad głową,
Od nocy owej księżycowej biała,
Z lnianą zawijką[368] na czole... Tak ową
Judyth malują, kiedy w łunach cała,
Nad szyją króla[369] tę klingę stalową
Wznosi, ogromnej pełna jakiejś mocy,
W sprawie swej z Bogiem zszeptana tej nocy.
Nie chciały gadać Mazury o puszczy,
Ale ich drżączka łamała coś trzy dni.
Więc onej ludzkiej uchodząc precz tłuszczy,
W kątach siadali markotni i wstydni.
Aż, jak się kiedy ograszka[370] wyłuszczy,
Tak im się lico pomału rozwidni,
Gdy przyschła na nich ta małpia wyprawa,
I jeden tylko nie wrócił Szaława.
Długo nas jeszcze ona to przygoda
Mazurska w naszej cieszyła mitrędze,
I śmiechem po nas pryskała, jak woda,
Z niejednej piersi spłókując dnia nędze.
Małpeczka owa też, iż była młoda,
Prędko odwykła na swojej poprędze
Od lasu, bawiąc nas swą szpetną gębą.
Ta wielką odtąd przyjaźń miała z Ziębą. ................
V.
A lud na duchu omdlał. Te krainy
Wrzące hart biorą od kęska do kęska[371].
Człek nie z żelaza, lecz z miętkiej jest gliny,
Ledwo się w którym ta moc najdzie męska,
By w dobrej sile złe przetrwał godziny.
A tak dwuraźna tam biła w nas klęska:
Bo czas ubiegał, i duch za nim w ślady,
A na obojgo nie widział nikt rady.
Jednych do żółci burzyło to prawie,
I o tych najmniej nie miałem kłopotu.
Insi szli chętnie ku łacnej tej strawie,
Ku zleniałemu onemu żywotu.
Lud mułem obślizł, jak pień legły w stawie.
Żadnej w nim sprawy[372], żadnego nawrotu![373]
Więc myślę, że jest lepszy głód i wojna,
Mór nawet, niż ta bagnistość spokojna.
Tylko niewiasty (dawno było trzeba
Słówko mi przerzec choć o tym narodzie!)
Obeszłe rosą łez, gdzieś w siność nieba
Wpatrzone, trwały cierpliwie o głodzie,
Kęskiem nadziei żywiące się chleba,
Już wybiegają troskami poprzodzie
Czasu o chaty, dzieci, już rzucone
Na klęczki, szepcą: «Pod twoją obronę»...
Prawda jest, że tam szumiało, jak w roju,
Od swarów, plotek i różnych małości.
Baby — wiadomo — nie mogą w spokoju
Dnia utrwać, bo im żółć zalewa kości.
Więc sobie w onym tęskliwym postoju
Folgę czyniły. Tak, zanim umości
Gniazdo, jaskółka okrutny wrzask czyni
I świergot. Ha, cóż? Przecie gospodyni!
A potem głoski te dziewczęce, szklane,
Te pieśnie nasze, z takiego daleka
Tu przyniesione, odbite o ścianę
Puszcz tych!... Już różnie próbował los człeka,
Niejedną w piersiach wypalił mu ranę,
A kiedy słucham, łza w wąsy ucieka...
Taki szmat nieba naszego i pola
W pieśniach tych, z nami przyniosła tu dola.
Więc to staruchę jaką, chciwe skazek[374],
Jak maki kupką rosnące, obkolą,
To gdzie na drzewie przybiją obrazek,
W wianki obwieszą, jak u nas, pod Wolą,
To w ostrokole[375] uczynią przełazek[376]
I o zachodzie z chłopcami swawolą...
Drobiazg to. Ale na tym krańcu świata
Dom z tego pachnął sercu! Pachła chata!
A tak to duszę brało, że ja, stary,
Com od młodości odstąpił już w lata
I myślał fajce mej dochować wiary,
Znagła poczułem, jak serce kołata,
I na śnie różne stawały mi mary.
— «Ha — myślę — niechże mnie ta puszcza swata!»
I zaraz jąłem podobać głos cienki
I czarne oczy Żukówny Jelenki.
Żukówna z Kurpiów była. Rzecz wiadoma,
Że jak na żonę, to tylko Kurpianka!
Bór to u siebie tak chowa, jak doma,
Do marcowego podobne sasanka[377].
Puch na tem szczery... A gdy się zasroma,
Gdy śniade liczko skraśnieje z pod wianka
Ciemnych warkoczy, toś przepadł od słowa,
Tak ci zapachnie jagoda borowa.
Zrazum się bronił. A jakom jest z rodu
Rzemieślnik twardy, tak jąłem, jak młotem,
W głowę się stukać... Nie brałeś zamłodu,
A to ci teraz, staremu, co po tem?
To kurpiowskiego zachciało się miodu?...
Kurpiowskiej pszczółki z brzęczeniem tem złotem?
Bacz, byś do barci nie wsadził gdzie łapy,
Jak niedźwiedź, bo ci ją przychwycą capy![378]
Ale czy urok jaki, czy przygoda,
Jelenka sama tak lgnie mi, jak smoła.
To kwiecia narwie i mile je poda,
To jakoś tęskno popatrzy z pod czoła...
— «Ha — myślę — w dziewce widać krew nie woda,
Gdy się tak winie ku mnie, by jemioła...
Jakby rzec chciała: — «Mój panie Balcerze,
Jeślim ci miła, to niech mnie Waść bierze».
Więc, by, broń Boże, nie było w tem grzechu,
Ojcu i matce skłoniłem się o nią,
Rzekąc: — «Już Waszmość, mój panie Wojciechu,
Musisz się ze mną podzielić swą donią!»[379]
Kręci ów głową; aż ona w uśmiechu
Słonecznym cała, by jaskier nad błonią,
— «Tatuńciu! — szepnie — Nie brońcie mi doli!
Mnie jest pan Balcer po sercu... po woli»...
I zaraz oczy rzęsami nakryła,
Jak gdy majowe słońce zajszie chmurką,
A jasna rosa u rzęsów zaszkliła...
Lecz matka w ręce klaśnie: — «Co ty, córko!
A gdzież o ciebie swat z wódką przysyła?
Gdzie drużby idą z muzyką w podwórko?
Gdzie oracyja? Gdzie chleb kipi z niecek?[380]
Gdzie tu na wieniec ruta? Gdzie zapiecek?»[381]
Skraśniała dziewka, łzą oko zachodzi,
A Żuk: — «Powoli tam, matka, powoli!
Tu nie Zielona![382] Tu morze świat grodzi!
Swaty!... Hm! Swaty!... Tu nikt ze swawoli
Swatem nie gardzi! Mogą u nas młodzi
Muzyki patrzeć, kołacza taj[383] soli...
I jaćbym nie chciał byle jak zdać dziecka —
A cóż? Co robić?... Tu nie Myszyniecka!»[384]
I kręci szyją w tej siwej kapocie,
Taśmami szytej, i patrzy w okienko,
Aż mu źrenice stanęły w łez złocie...
Więc tabakierki dobył, puknął w denko,
Pociągnął rzemyk, zażył. — «Tu sierocie
Trzaby opieki... Tak cóż ty, Jelenko?...
Tak padnij do nóg matce! Niech bez żalu
Cię dawa!» — Padła w rumieńcach koralu.
O moje skarby, najmilsze, kochane! —
Myślę ja sobie — a wąs mi aż wstaje.
Już ja twym sługą do śmierci ostanę,
Czy tu, czy w insze los rzuci nas kraje...
Drogę przed tobą w listeczki różane
Usypię!... Serce tak we mnie roztaje,
Że głos ściśnionem gardłem wyjść nie może,
Więc tylko ryknę: — Tak mi Panie Boże!...
I zaraz my tam pierścionki zmienili,
Co je Horodziej poświęcił pacierzem,
Już czekający w tęsknościach tej chwili,
Gdy ksiądz się najdzie, a my się pobierzem.
A choć puszcz była od mili do mili,
Tak mi się sromu nakryła puklerzem
Dziewczyna moja, że chociaż pijany
Myślą, czekałem na ślubne organy.
Więc mi niemałą pomocą w tej wojnie,
Jakąm sam z sobą miał, był ów sierota,
Com go przygarnął. Gdy wejrzy spokojnie,
Już wolniej ukrop po żyłach się miota.
Już w piersiach cicho, już w myślach dostojnie.
Więcem tu doznał, jak się ta lichota,
Którą uczyni człek inszym — obraca
W moc, kiedy duszna zmorduje go praca. ..................
A strażnik rzadko zaglądał do gmachu.
Rankiem na wieży obwołał hejnały,
(A jak kot łaził po wyszkach[385], po dachu),
To znów przepadał gdzieści na dzień cały,
To murzyńczukom napędził przestrachu
Batem, co ognie u kotłów trzymały,
A w coraz insze ubiory przybrany,
Jak Włoch się nosił, Francuzy, Hiszpany.
Aż gdy w cygańskie raz przybrał się hadry[386],
Nie mogłem ścierpieć, więc rzeknę: — «Bez gniewu!
Nie chcę ja żadnej z Waszmością mieć zadry,
Lecz co za racja takiego odziewu?»
A ów spodełba: — «Waść sięgasz w zanadry?
Waść serdecznego zatargać chcesz trzewu?»...
Pokiwał głową, zaś wspiął się do góry
I w ucho: — «Żeby nie czuć własnej skóry!
Własna mnie skóra mierzi, że się tuta[387] —
Polak — najduję na cudzym śmietniku!
To mi polskiego, uczciwego buta
Żal jest, i chodzę w francuskim trzewiku.
Kapoty polskiej też żal, bo za suta,
Za dobra! Lżej mi w hiszpańskim mentliku[388].
Gdy więc tu naród przeróżny umiera
I łachy[389] ciska, to człek się przebiera,
Jak mu tam padnie... A zasię, co z domu,
Szczędzi. Do trumny przyda się na pochów.
Waść mnie nie wydaj... To ja pokryjomu
Co dnia na wieżę z niemi... To do lochów
Niosę, przewietrzam... A nie mów Waść komu!
Składam... Do czysta chędożę to z prochów...
Zawsze się coś tam zapyli, coś przetrze»...
Umilkł i wielkim nosem brał powietrze.
— «Więc to sam wieszam na haki, na grzędy,
Albo do skrzyni kładę, i tak leży...
Szkoda, że nie mam choć witki lawendy,
Lub rozmarynu, co dawa dech świeży...
Aż jak poczuję, że już, to w te pędy[390]
Zrzucam te łachy i do swej odzieży,
Do własnej! Czapkę mysz zjadła mi nową...
Co mniejsza, bo tam na sąd z gołą głową». —
Umilkł. A na mnie zostały te mowy,
Jak ćmy, gdy człeka z nagłości oblecą...
Zaczem w gmach szedłem. A tam już wiatr nowy
Po łbach buszuje[391]. Nie poznasz już, gdzie co.
Już wódka, już ci pijanemi słowy
Klnie jeden, drugi bełkocze co nieco;
Już się tam różne najdują pociechy,
Już gęby, które dymają, jak miechy.
— «Życie, bo życie, brat! Wola, bo wola!»
Rajcował Opacz, ująwszy się w boki,
Iż go ta czarna rozparła fasola[392]
Z czującem[393] sadłem. Chłop tak był głęboki,
Że nim wyłożył żywot, już mu z pola
Umknęli insi, a on te obroki
Ku sobie zgarniał, co w zęby popadło...
Taki otchłaniec był z niego na jadło.
— «Tęgi łeb, kto tę zmyślił Brazyliją!
Riumkę[394] za jego, wot, wypiłbym zdrowie.
Nikt mi z przykazem nie stoi nad szyją,
Chcę — śpię, chcę — nie śpię i wszy biję w głowie.
Psy mi te czarne warzą, miskę myją,
Ja tabak kurzę, i co mi kto powie?
Barak — wot, głupość, gdy sytno w baraku...
Tak dawaj, brat mój, na riumkę haraku!»
Raz — nic. A drugi — utrafił im w sedno.
Dalej mu rzucać na rękę trojaki...
Wypatroszyli kaletkę niejedną,
Krzyk, bijatyka, przekleństwa, siniaki...
To nieraz gwiazdy na niebie już bledną,
A ci wichrują i grają w kułaki.
Nie wszyscyć. — Ale że była garść tęga,
Których tak w błoto wnurzyła mitręga.
Gdybyż wieść jaka, jakowa nowina,
Że się to nasze czekanie skończyło,
Że już stąd idziem precz, że się naczyna
Żądany żywot z siekierą a z piłą
Że pług już dla nas granice zarzyna!...
Nic! Tak przyciśli nas, jakby mogiłą.
Strażnika pytać? — To tylko rozłoży
Te ręce: «Nie wiem... Nikt nie wie... Gniew boży» —
Ale Sekura Paweł tak sumował:[395]
— «Co za mamona[396] na oczy mi padła,
Żem ja, człek-oracz, w te światy wędrował,
Pługa rzuciwszy i kosy i radła!
Sam Bóg mi zagon zadokumentował,
Chata, by gołąb, pod strzechą mi siadła,
A ja tu cudze pocieram dziś kąty,
Bez duszy chodzę i w głowie mam mąty.
Kamień mi dajcie! Uwiążcie pod brodą
I na dno. Tak mi bądź miłościw, Boże!
A zaś patrzajcie, jak będę szedł z wodą,
Bo ja się głową do chaty położę...
Czarty niech tutaj po górach się bodą!
Ja chcę na równię! Na pole! We zboże!
Ziemia tam płacze za mną... Ziemia woła.
Jezus Maryja! ratuj!» — Tu nie zdoła
Żalowi, ryknie i łbem rznie o ścianę.
Dziw, że się w dwoje, jak bania, nie spuka.
A tuż się głosy zaniosą pijane:
— «Zalać robaka! Najlepszać to sztuka!» —
Dość. Czy ja świadkiem naprzeciw ci stanę,
Ludu ubogi, gdy dola cię fuka?...
Czy skarżyć będę i szukać przyczyny
Na ciebie, którym też nie jest bez winy?... ...................
A na toż właśnie, partia nowa wtedy
W dom emigrancki przyszła. Same Szwaby.
Tylko, że na nich nie było znać biedy,
I niejednemu aż trzęsły się schaby[397].
Nie moglim przystać do onej czeredy,
Ani my, chłopy, ani do bab baby,
Bo z tem nijakiej ni mowy ni zgody,
A chrzest nie z krzyżma bierą, tylko z wody[398].
Zwyczajnie, lutry takie, czy kalwiny,
Jak te, co u nas po Olendrach[399] siedzą.
Fajczysko w zębach, raz wraz plują śliny,
A kawę z miski trzy razy dnia jedzą...
I oni się też, od pierwszej godziny,
Tak przegrodzili z nami, jakby miedzą.
Rzekniesz: — «Pochwalon», a ten ci niecnota
Zamiast: — «Na wieki» — rzec, cości mamrota!
Ci, kiedy przyszli, a wytchli z tej drogi,
Każdy się zabrał do jakiejś fabryki.
Ten dratwy ciągnie, szlifuje ów rogi —
Pukają młotki, zgrzytają pilniki,
Trzeszczą szrubsztaki, a w hałas ten srogi
Wpadają Szwabek klapiące trzewiki.
Te «lauby»[400] swoim stawiają od spieki,
Jakby tu siedzieć mniemały na wieki.
Nic po nich nie znać tęskności, żałoby,
Pod którą polski chłop z sił schodzi, pada...
Spokojnie czynią rzecz swoją, jakoby
Tu się rodzili i żyli z pradziada.
Skończą robotę, to w różne sposoby
Śpiewają, jakby właśnie szpaków stada,
Z wiatrówek biją, biegają do mety,
Poczem fasoli pojedzą, i — w bety[401].
Z nami — ni tak, ni siak. Nie było zwady,
Bo pilno się swej trzymali porębie[402].
Ale że z naszej niejeden gromady
Kułak zaciskał i ślinę mełł w gębie.
— «Już my tu jakiej dożyjem się zdrady! —
Mruczały chłopy — Już my tu na zębie
U tych odmieńców! Czuj duch tylko, kiedy
Naniosą nam te pludry[403] jakiej biedy!» —
A dookoła bagniska dyszały
Tchem zaraźliwym z pożaru gorąca.
Co rana obłok podnosił się biały
Z ziemi, co stała mokra i dymiąca,
Jak one stogi, gdzie trawy zaprzały,
A rozpalony i wielki stos słońca
Gorzał nad nami od świtu do nocy,
Lud wyżymając z ostatniej już mocy.
I tak śmierć weszła do naszego gmachu,
I uglądała milczkiem, gdzie ugodzi.
Zaczuł ją naród... Z nagłego się strachu
Ów dreszczem wstrząśnie i rzecze: — Ot, chodzi
Po moim grobie ktości!» — ów z pod dachu
Rwie się, jak błędny po bagnach gdzieś brodzi,
Inszy zanudzi sobą i zabiada,
Na tym pot zimny, jak rosa, opada.
Więc w tej duchocie martwej zmora siadła
Na piersiach ludziom, niby Babia góra[404].
W kąty się kryją, odchodzą od jadła.
Jak bursztyn, tak się na nich żółci skóra.
Potem ciemnieje, jak słoma, co padła,
I którą z deszczem roznosi wichura,
W półkrwawych potem, półzłotych kolorach
Mieni się, jako żywice po borach.
Tak naznaczone były ludzkie głowy,
Jak gdy w porębie topór znaczy drzewa.
A choć nie widział nikt onej królowy,
Wiatr wszyscy czuli, co ze zgła[405] jej wiewa.
Czekała. Pory czekała, jak owy
Żeniec, gdy łan mu pod kosę dojrzewa,
A ów pogląda, folgując do chwili...
Nocami, w miesiąc patrzący, psi wyli...
Aż się zamachła! Hej, nie w źrałe kłosy
Trafiła ślepa żniwiarka! Nie w zboże!
Ale w kwiatuszek, co biały od rosy,
Słonka uglądał i czekał na zorze...
W dziewkę trafiłą moją! więc mi włosy
Na łbie stanęły, jak dęby te w borze,
Kiedy ją strażnik pomacał pod żebra,
W oczy jej pojrzał i rzekł: «Śmierć jest! Febra»[406].
A żar tak suchy liczko jej podpalił,
I piersi miała tak ogniem bijące
Że zaraz dla niej gromnicę osmalił,
Rzekąc: — «Ta zajdzie wpierw jeszcze, niż słońce».
A szło południe... Z nóg ojciec się zwalił,
Jak kłoda; baby poklękły płaczące,
Jam z wielkiej mocy o ziem czapą gruchnął,
Za włosy porwał się i rykiem buchnął.
Ratować?... Czem? Jak? Choć łbem bij w podłogi!
Leżała cicho, lecz była snać w męce,
Bo jej się w twarzy mieniły pożogi...
Aż nagle siędzie, w krzyż złoży te ręce,
— «Upał mam w sobie! — zawoła — Wiatr srogi
Po żyłach chodzi mi!» — I te jagnięce
Piersi przyciśnie i szepnie: — «Już biją
Dzwony na dobrą noc... Jezu, Maryjo!»
Takie więc było ostatnie jej słowo...
Oczyma tylko po twarzach nam wodzi,
Wie, czuje, słyszy, poruszy tą głową,
Ale ją cichość śmiertelna już grodzi...
Nagle się w czole zamarszczy surowo,
Dwie łzy ukanie[407] zimne, i tak schodzi
W zadumie z świata, nieporatowana,
W dziewczęctwie białem, mężowi nie dana. ..................
Przeciw ty komu walczysz, Panie! Panie!
Przeciw tej parze, co znika obłokiem?
Przeciw listkowi, co padł, a nie wstanie?...
Źdźbło suche gonisz zapalczywem okiem?...
Któż więc nad nami ma mieć zmiłowanie,
Kiedy ty, ociec, dociskasz wyrokiem!
Jakoż więc mamy żyć, jak mamy dyszeć,
Kiedy ty, ociec, nie będziesz chciał słyszeć!... ...................
Nie dałem dziewki grześć w te długie rowy,
Które tam zaraz kopacze czynili —
Iż jak się nacznie czas taki morowy,
To ludzi strzęsie, by maku z badyli —
Ale jej wianek zwinąwszy u głowy,
Poniosłem het precz sam, nim się spatrzyli,
I takem ziemi dał ją i pochował...
Bom twardo oną niebogę miłował.
Trzeciegom dnia się powrócił o mroku,
Wyschły, jakgdyby po ciężkiej chorobie.
Ni łzy, ni mowy jakiej, tylko w oku
Srogość, co drugim nie dawa, ni sobie.
Krzyk za zębami, pięść ścisła przy boku,
Skóra sczerniała na mnie, jak na Jobie,
By ryś biegałem, co postrzał wziął kuli...
Ludzie mi z drogi szli, bo bójkę czuli. ...................
A mór bił po nas i składał w zagony,
W porę, bez pory[408], nie dbając o źrałość.
Za wiatr już były po tamtym, za małość,
Więc za najmilszą głową utęskniony,
Nie czułem nawet, że inszym też żałość.
Tak człeka stwardzi ból i tak mu zwyknie,
Że go po żywem mięsie kraj — nie krzyknie.
Wnet po mej dziewce Prokurat szedł stary —
A zasnął cicho, jak dziecko w kolebce.
Śmierć, nim takiego powali za bary,
I nim mu nogą na gardziel nadepce,
Dawne a lube przywodzi nań mary,
I w ucho różnych cudności naszepce,
A tak, lekuchno, w ostatnią go ciszę,
Bajką, jak matka, do spania kołysze.
Więc czego nigdy nie czynił za siły,
Teraz jął śpiewać żołnierskie piosenki,
A jasne łuny po licu mu biły
Od jakiejś dawno zagasłej jutrzenki.
Już sztywniał, już w nim drętwiały te żyły,
A jeszcze machał rękawem bez ręki,
I salutował powietrzne gdzieś wodze,
Na wielkiej, w którą już odchodził, drodze.
Aż targnie sobą, siędzie, zgarnie z czoła
Snop białych włosów, co spadł mu na oczy,
I krzyknie: — «Cesarz! Sam cesarz mnie woła!...
Wiw Napoleon!» — krzyknie, z łoża skoczy...
I zanim strażnik przytrzymać go zdoła,
Ostatnim marszem za progi gdzieś kroczy.
— «Raz, dwa... Raz» — liczy; wtem chwieje się, bladnie,
I z suchym trzaskiem czaszki wtył upadnie.
A kiedy poległ tak, i gdy tak leży
Rozkrzyżowany pod nieba błękitem,
A wąs mu mleczny, jak wiecha się jeży
Na licu, kulą u szczęki przebitem,
Nagle go słońce w pierś martwą uderzy,
I promień kładzie na sercu odkrytem,
I błyszczy, w one ostatnie momenty,
Jak krzyż, po bitwie, przez wodza przypięty. ...................
Ale nie wszyscy mieli śmierć tak cudną,
Jako ten żołnierz. Dla inszych się w kata
Z żeńca mieniła, co ręką swą brudną
Wpierw cię zbezcześci, nim zgładzi ze świata.
Więc się, jak kłody, staczali w rów żmudno,
Nie jak ptak, który na wolność wylata;
Bez onych zadrgań jasnych i trzepotów
Ducha, co w drogi wieczyste już gotów.
I byłoby to wpadało, jak trzody
Pomorkiem tknięte, w te skony bydlęce,
Tylko że ich tam, czy stary czy młody,
Cieszyła w trudnych terminach i w męce
Staruszka owa z nadbużnej zagrody.
Temu w krzyż złoży stygnące już ręce,
Tem szkaplerzem śmiertelny pot zetrze,
Nad tym od pokus obżegna powietrze.
A iż nic do niej przystępu nie miały
Tchy zaraźliwe, co w siebie je brała,
Chłopi ją «Świętą z nad Buga» przezwały,
I ta się nazwa już przy niej została.
Jak miesiąc, migał nocami jej biały
Rańtuch, gdy w szeptach anielskich szła cała...
A drugi oczy gasnące otwierał,
Grzechy spowiadał jej i tak umierał.
Zaczem kończyli różnie. Jeden runął,
Jak gdyby w czoło trafiony kartaczem,
A ów powoli do dołu się sunął,
W ciężkich wzdychaniach, ze skargą i płaczem.
Tamten w pień zaklął i duszą wraz plunął,
Inszy, nie mając obejrzeć się za czem,
W cichości sztywniał i oczy zawierał,
Ów, krzyk ogromny dawał, gdy umierał.
Aż się powalił i Paweł Sekura.
Ten, jak dąb, runął podcięty na boru...
Oczy mu żółcią tak zaszły i skóra,
Że człowieczego zbył prawie koloru,
Do żywicznego, tlącego się wióru
Podobny raczej. A tak do wieczoru
O dzień się zmienił chłop, że go bezmała
Matka by własna nie była poznała.
Ale iż wielką ów siłę miał w sobie,
Więc się tak z śmiercią, jak z zbójem potykał,
I przez gwałt onej nie dawał chorobie,
Choć stygnął, stracił dech, że prawie znikał.
Jedną ten nogą, jak mówią, był w grobie,
I już się nad nim dzień boży zamykał,
Gdy nagle zgasłe źrenice otworzył,
Porwał się, stanął na nogi i — ożył.
Lecz jak się w źrebca wilk weżre borowy,
Tak się i w chłopa głęboko śmierć wżarła
I sięgła więcej niż życia połowy,
Krzyk i głos ludzki wyrwawszy mu z garła.
Jakby piorunem rażony, zbył mowy,
I tak mu dusza na ustach przywarła,
Ni wtył, ni naprzód nie mogąc do świata,
Jak wróbel, gdy się po wniku[409] kołata.
Więc od tych, którzy z tej wyszli choroby,
Choć śmierć już kręgi łamała im kołem,
(Bandys w konaniu przeleżał trzy doby
I tuż nad samym zatrzymał się dołem),
Jakby zdaleka cuchnęły już groby.
Śniadzi chodzili, z pożółkłem tak czołem,
Jak ów Piotrowin, wstający w połowie
Z jamy, co wisi u fary w Łukowie.
Niechętne taki miał z ludźmi rozmowy.
Jakby w języku skręciło mu szprychy.
Po kątach patrzał i nakształt się sowy
Odąwszy, siedział zgarbiony i cichy.
Więc nas tak wiater obleciał grobowy,
Jakby śmierć wszystkich postrzygła już w mnichy,
Co mi się zdało nieznośnym bez miary,
Bo niźli cichość w kupie — lepsze swary.
Cichość dla kupy, jak mielnik ów, bywa,
Co młyńskie koło rozwiedzie na tryby[410]
Kupa, rzecz w sobie osobna i żywa,
Wrzawa jej głosem. Jak rzeka, tak ryby
Nieme łoskotem fal swoich nakrywa[411].
Ruch ma szeroki, a nie wie, co dyby[412].
I choć nie sami przedniejsi w niej chłopi,
Wszystkich w ognisty szmelc[413] swym żarem topi.
Więc gdy tak śmiercią dyszały te mury,
Na wiecznym progu gdy wszyscy stoimy,
Szwaby się od nas wyniosły na góry.
Nuż ognie palić smolne, kurzyć dymy;
Tak się rozwlokły nad nami te chmury
W słońcu, jak gdyby złote baldachimy,
A uczyniwszy od nas tę przegrodę,
Po jadło tylko schodzili i wodę.
Co bacząc, rzecze raz Przytuła: — «Braty!
A możeby my tak samo zrobili?
Po nieboszczykach popalić te szmaty,
I w góry! Choćby na jakie dwie mili...
Choćby w szałasach... To może zatraty
Ujdziem! U Szwabów mór równo nie tyli!»
Lecz go zakrzyczą: —«Ot, grzeszne gadanie!
Co ma być — będzie; co się ma stać — stanie!»
— «Będę się śmierci umykał z pod kosy,
Jak ta bylina[414] z pod sierpa uwrotem[415],
A ona i tak ułapi za włosy,
Choćbym się grodził fortecą, nie płotem.
A jak nam przyszło pociągnąć tu losy[416],
Kto rekrut, rekrut. Uciekać!... Co potem?
Śmierć raz sądzona. Więc niechaj się dzieje
Co chce! Niechaj ta już wszystko zmarnieje!»
Lecz choć tam człowiek tak stwardniał na duszy,
Jak zeschły rzemień, to precz mi się śniły
Po nocach, wskroś tych wielkich borów głuszy,
Nasze wioskowe, zielone mogiły[417],
Te brzozy białe, co wiatr gdy je ruszy,
Z szeptem liść trzęsą i wierzch gną pochyły,
Tak sypiąc rosą, jak łzami szczeremi
Na kości, co tam w święconej śpią ziemi.
I tak mi w oczach, jak mara niezbyta,
Sunął mój pochów z światłami i z cechem...
Tu furczy bracka chorągiew rozwita,
Tu dzwon żałosnem oblata świat echem,
Tu mi zię kłania szumiący łan żyta,
Tu mnie ksiądz kropi, bym nie szedł precz z grzechem,
Tu organista, chrząknąwszy, zaczyna
Statecznym basem piać: Salve Regina...
Z wzdychaniem lecą krewniaków pacierze,
Pod dom mi wieczny kopią fundamenty,
A ja tu w trumnie nadobnie se leżę,
Wąsa zjeżywszy na one lamenty.
Tak idę w ziemię w ojcowej tej wierze,
A gdy nad głową i krzyż mam zatknięty,
Do dnia sądnego spać mogę tak pięknie,
Czekając, aż ten grób nade mną pęknie. ...................
I dziw! Gdy tyle poległo tam siły
Dobrej i tyle jarego żywota,
Horodziej przetrwał! Pień stary, pochyły,
Co dawno czarne skrzypiały nań wrota[418].
A kiedy młodym pomocne nie były
Targi ze śmiercią żadne, ani wota[419],
Ten ostro trzymał się, berlicą pukał,
I na lud, iż dał górę złemu — fukał.
— «Baby wy! Cóż to, czy nic do roboty
Lepszego nie masz, kpie jeden i drugi,
Jak umieranie? By dukat dzień złoty!
Bóg pracę rozdał, a gdzie do niej sługi?»
Wtem Łuć Ostańczuk: — «Toć ja nie z ochoty!
Toć jaby wolał pleść łapcie[420] u strugi...
Toć nie z rozpusty!»... Tu Pińczuk się zwinął,
Jak jeż, i milczkiem ze świata wychynął.
Więc po tym chłopie żal objął mnie srogi,
Iż twardy kark miał, choć niby pochyły.
A widząc, iż ma już oziębłe nogi,
I że się po nim już cienie rzuciły,
Pod szopę my go wyciągli, w pół drogi
Do ostatecznej pospólnej mogiły.
Gdyż nie osobno grzebiono tam w ziemię
Trupa, lecz razem, gdy śmierć cisła brzemię.
Aliści rankiem patrzę, co u licha?...
Sen-li, czy jawa? Mój Pińczuk u progu
W śmiertelnym stoi źgle i nosem czymcha[421].
Patrzę, aż idzie do swego barłogu,
Siadł, dobył fajki, machorką napycha,
Cmoknął i westchnie: — «Nu, tak sława Bogu!»...
— «Wszelki duch! — krzyknę — Czego żądasz, bracie
Umarły?»... — A ów: — «Krzesiwka nie macie?»
Porwę się, cmoka cybuszek swój krzywy,
Jakby nic nigdy, i pluje w podłogę...
A już się zgruchnął naród na te dziwy.
Zdaleka stają, po oczach znać trwogę...
Wtem tknie go baba i wrzaśnie: — «Toć żywy!»
Więc dalej insze: za rękę, za nogę,
Nuż o śmierć pytać! Lecz nie chciał powiadać,
Tylko to jedno: — «Nie moglim się zgadać!»[422] — ...................
Tak my tam zbyli więcej, niż połowy
Ludu, z gromady naszej w tym pomorze.
Sam Bóg rachował tylko one głowy
Chłopskie, co po śmierć ciągnęły za morze.
W płytkie je rzędem składali my rowy,
Pod wapno żywe. Po małej więc porze
Klęsnęła ziemia, pożarłszy te ciała,
I znów głodnemi usty ku nam ziała.
Tak poszedł Tatar Marcin, tęga głowa,
Tak Czop, ów z Miedznej ucieszny braciszek;
Poszedł Muzyka Bartek, co od słowa
Z baranich umiasł głosu dobyć kiszek[423].
Poszedł Sołoda, poszedł Kacper Sowa,
Karbowiak Michał i Wójcik Franciszek.
Wszyscy tam padli w najpierwszym tym boju,
Niech spoczywają na wieki w spokoju!
Ci, co zostali, trzymali się ściśle
Razem dla większej pewności i mocy.
Tak tratwy, luzem płynące po Wiśle,
Związuje retman[424] na wicher i w nocy.
Lud się sprostował, drzemiący obwiśle;
Tak go naciągła śmierć, jak rzemień w procy,
I duch wyświetniał z tej klęski i byrzy,
Jak błyskawica, pogodę co wróży.
Lecz gdy tak setne do Boga szły dusze,
Nie oszczędzone też były i dziatki.
A śmierć się po nich, podobna pomusze,
Chciwie rzucała, co czerw składa w kwiatki,
Gdy maj ośnieży jabłonie a grusze.
Więc ubijały się przed niebem matki
O drobiazg ten swój, któremu co rana
Góreczka była osobna sypana.
To strach, co w ziemię poszło tej białości
Liljowej ciałek, co ocząt błękitu!
Tak śmierć chrustała ptaszęce te kości,
Jak dla igraszki, bez trzasku i zgrzytu.
Furty się rajskie dla jasnych tych gości
Nie zamykały od świtu do świtu,
A wieczorowe jutrzenki i zorze
Od główek lnianych złotniały, jak zboże.
Więc gdy raz matki za dziećmi aż wyją,
Co je żerdziami wepchnęły w dół draby,
Patrzą, a idą całą kompaniją,
W czapkach, z fajkami w zębach, gwiżdżąc, Szwaby.
Jakże nie wpadną w srogą rebeliją,
Jakże na Niemców nie rzucą się baby!
— «Bij, kto katolik!»... — Wrzask leci i głosy:
Niemcy wtył, baby za nimi, jak osy.
Tną, gdzie popadnie! Już misy i garki,
Jak żądła rażą z furkotem, a rojno;
Już baby z żalu, iż naród to szparki,
Tem sroższą w sobie zajarzą się wojną,
Już w guzach szwabskie i głowy i karki.
— «W nich! — krzyczą — Dalej! A kupą! A hojno!»
Wtem jedna gołą pięścią Niemca udrze:
— «A czapkę z głowy!... A szanuj śmierć, pludrze!»
Dopieroż w Szwabach krew buchła. Hergoty![425]
Wrzeszczą, machają fajkami nad głową
I w pozad runą. Aż wsparci o płoty
Nuż się oglądać za bronią jakową.
Chwycił kół jeden. Nuż za nim w te loty
Rwać koły insi... Oj, byliby zdrowo
Przetrzepli baby! Wtem strażnik ze smyczy
Puści brytany i — «Huź go!» — zakrzyczy.
Rzucą się psiska, jak biesy zajadłe,
Z warkiem, skowytem, z pianami u pyska,
Na piersi skaczą, tarmoszą po sadle,
Rwą łydki, Niemcom targają pludrzyska...
Chwycą się baby gromadą, jak trznadle,
Uciekać, gdy je kot spłoszy z śmietniska,
Ciskają miotły, skorupy i grabie...
Tak się skończyły batalje te babie. ...................
Opacz, tymczasem pod boki podparty,
Jadł, pił za piąci i cygar swój kurzył.
Umarł kto? Dalej ów mazać dług z karty,
Iż się to, było, każdemu zadłużył.
Więc krzyż, i amen[426], i dość. A że warty
Przy chorych strażnik czyniący się znużył,
Obrał się Opacz patronem nad kotłem,
Gęsto murzynów sięgając pomiotłem.
Dopieroż to się zaczęły reduty[427]
Na tem szafarstwie i różna intrata![428]
Zrzucił chłop trzosa, tak żywot miał suty,
Kiep szlachcic przy nim, kiep przy nim brat łata![429]
Już czuba sadłem smaruje, już buty,
Już ledwochodem, by dynia brzuchata,
Toczy się, sapiąc, już pije, a owo
Wszystko mu w porę i wszystko mu zdrowo.
Więc kiedy słyszy przygany tam czyje,
To tylko splunie: — «Ej, głupi ty, chłopie!
Chcesz, to się wieszaj! Wot tobie na szyję
Powróz! Toż mówią: Dla durnia — konopie.
Co robić?... Świata — mówią — nie przeżyje,
A ziemi — brat moj — mówią — nie przekopie,
I nie przerobi — też mówią — roboty...
Tak cóż?... Żal, co ty nie znał naszej floty!»... ...................
Tymczasem wiater pociągał od morza,
Niby dalekie i ciche szeptanie.
Zaczem, głośniejszy, zaruszał przestworza,
Wypłynął, jakby piór łabędzich wianie,
Rzucił się, skręcił wbok i przez rozdroża
Niebieskie pędził na słońca spotkanie,
Jak okręt, wszystkie gdy rozwinie żagle,
Aż dmuchnął słońcu w twarz i stanął nagle.
Sczerniało słońce, wichr porwał się dziki,
Zakręcił trawy i w trąbę je zwinął.
Wnet wokół wielkie zagrały muzyki
I łomot głazów, jak gdyby świat ginął.
Już lecą grzmoty wręcz, jak kopijniki[430],
Łając się głucho; już błyskiem wódz skinął...
Dymi się z nieba czerwonych krawędzi,
Huk, tętent, wojsko przeciw wojsku pędzi.
Bitwa! szeroko w półkolu rozgrzmiało.
Z świstem dwa wichry trzasnęły o siebie.
Na szaniec mroków wtoczone już działo...
Lont błysnął, ognień przeleciał po niebie,
Ryknął grom palbą. «A słowo się stało»...
Wrzące się niebo, jak morze, kolebie...
Burza nabija, przytyka, lont pali!...
Zawyła w mrokach ziemia... Świat się wali.
Ale pod ogniem gromów, jak do mety
Lecący hufiec, chmura bije w szaniec,
Błyskawicowe wytknąwszy bagnety...
Zachwiał się na swych okopach pohaniec[431],
Chmura naciera, już trąbią walety
W litaur[432] wichrowy, już z harmat siekaniec[433]
Umilka... Chmura z chorągwią swą białą
Wpada na szaniec burz i gwoździ działo.
Gdym się wychylił po tej trzaskawicy,
Już odpływały owe ciemne roty,
A huf obłoczny zwycięskiej konnicy
Brał blaski w siebie i czynił się złoty.
Pogrzmiewał jeszcze świst i zapaśnicy
Do swojej chcieli wrócić się roboty,
Lecz błękit objął niebo i nie dawał,
Het, odsadziwszy od siebie ich — kawał.
Westchnęła ziemia, poczuwszy w swem łonie
Nagłą i wielką świeżość. Bór się strząsa,
Dreszcz gąszczem idzie i tęgie tchnie wonie,
Pstry żmij wyprężył się i ogon kąsa...
Trysnęły roje muszeczek nad tonie,
Jako słup iskier, gromada ich pląsa...
Świergot, trzepoty ptactwa i gwizdanie,
Jak w ono świata najpierwsze zaranie.
W świat! Naprzód! Dalej! I nam też pociecha
Ona zadniała, przez wszystkich żądana;
I my też w sobie poczuli już echa
Klekocącego nadziei bociana!
Już ściele nam się droga i uśmiecha,
Wznoszą się głowy, prostują kolana,
A serca biją radosnym trzepotem,
Jak pszczoły przed tym wiosennym oblotem.
W świat! Dalej! Naprzód! Już kamień położym
Na tej przestrachów i smutków pustyni,
Gdzie pod piorunem i gniewem my Bożym
Stali! Już dla nas błękitna się czyni
Droga, którą stąd pójdziem, a otworzym
Ten żywot nowy, i niebo już sini
Gwiazdą się modrą, co idąc poprzedzie,
Te wędrowniki na wyraj powiedzie.
Więc jak żórawie, gdy w pióra szumiące
Uderzyć mają i w bujne te loty[434],
Wiece wpierw głośne sprawują na łące
I w klucze wiążą powietrzne swe roty,
Krzyk wypuszczając pod zorze grające[435],
Pod zachód nieba rumiany, a złoty:
Tak my tam onej zbierali się pory,
Gwarne porady czyniąc i klangory.
Od komisyi, co siedzi gdzieś w Ryjo[436],
Pisanie przyszło, by obierać stany;
Więc się z myślami różnie chłopy biją,
Obsiadłszy ławy od ściany do ściany,
Za jaką radą iść, albo za czyją,
Gdy świat ten wszystkim zarówno nieznany,
I każda droga zarówno ubiega
W niepewność, która dusze nam zalega.
Właśnie, jak gdyby obierał kto stryka[437]
W zamkniętych skrzyniach, albo wór pieniędzy:
Pomknie do jednej, już prawie że tyka,
Aliści ręki zawściąga czem prędzej
I w palce stuka i znów ich pomyka...
I na pajęczej wiszący tak przędzy,
To chce, to nie chce, aż z onej roboty
Troiste na twarz wybiją mu poty.
Radzim... A tłumacz, co jeszcze z wieczora
Przybył, na karty rozpisał nam stany,
Żeby na rozmysł przez dzień była pora,
Gdzie lud chce grunty brać i być dosłany.
Aż skrzypią ławy pod nami od wczora,
I dużo szumu tam i dużo piany,
Ale że piwa godnego to mało
W butlu się onym radzieckim ustało.
— «Co tu za rada? — krzyknie Błażej Dyla —
Kiedy przede mną nie stoi półkwartek!
Bo ja wiem, gdzie, co? Dziesięć mil, czy mila?
Nawykładali człowiekowi kartek,
Jak od spowiedzi; rób. co chcesz, i tyla!»
Tu czapę o stół cisnął. A wtem Bartek:
— «Ja na los idę!» — Wziął czapkę, jak pulą[438]
Strząsnął, wyciągnął kartę: «San Paulo».
Ruszą się młodzi, obstąpią go wkoło:
— «A co? A może najlepiej tak właśnie!» —
— «Pewno! — Roch krzyknie i pojrzy wesoło —
— Na los, to na los! Niech piorun zatrzaśnie!
Co będę mądrzył?!» — Tu wyszedł na czoło,
Zanurzył rękę, przebiera, aż chlaśnie
Trzy kartki na stół. Tak insi: — «Nie sprawa![439]
Po jednej tylko brać! Niech dwie oddawa!»
Wrzucił, wziął jedną. Czytam: — «Parahyba»[440].
Ci w śmiech. — «A to ci chłop w garści ma miarę!»
— «To ci świat mądry! — krzyczą — To ci ryba!
Trzech brać nie dali, tak łap ów za parę...
Ano, jak para, to z Baśką już chyba!»[441] —
Tu na Dudkównę zerknęli Barbarę,
Iż chłop lgnął do niej i braciom miał swaty
Słać, jak się tylko dorwie własnej chaty.
Za Rochem Bąk szedł. — «Święta Katarzyna!»[442]
— «Dobra!» — zakrzykną. A Bugaj: — «Niczego.
Zawszeć to w niebie pewniejsza przyczyna,
Jakby na człeka wypadło co złego!» —
Tak znów strząsł Bartek czapę. Stach naczyna:
— «Piauhy!»[443] — «Piach? — Na nic! Chcę gruntu pszennego!»
— «Kampinas!»[444] — Wtem Kos: — «Kampinoskie[445] lasy...
Znam... Pod Warszawą... Dawneć to już czasy».
Westchnął. Lecz insi zakrzykną: «A co to?...
Ziemię brać losem?... A nuż grunt jałowy?
Na nic tu z taką radą i robotą!
Tu mądrej trzeba i znającej głowy!» —
Wtem Kos: — «Gadają, co po rzekach złoto...
A niechby dali wody do połowy!» —
— «Złoto? — Pietr krzyknie — Toż ono się kopa!»...
— «Nieprawda!» — woła Kos. Zgłuszyli chłopa.
Wszyscy gadają naraz, tumult rośnie,
Każdy chce swoje przewieść do ostatka.
Jak kaczor w kępach, ten krzyczy rozgłośnie,
Tamten, jak derkacz, krzyczy, ów się zrzadka
Przebija basem, jak bąk[446]; ten nieznośnie
Jak krakwa[447] drze się, a ten, jak kołatka
Wielkoczwartkowa nad wszystkich grzechota,
Właśnie, jak gdybyś na pińskie wpadł błota
O wielkanocnej porze. Aż z tej wrzawy
Huk gruchnął. Cichość zrobiła się kołem:
Horodziej ciężko podnosił się z ławy,
W milczeniu dotąd siedzący za stołem.
Grzmotnąwszy pięścią w deski, jak gdy w trawy
Strzelec się puści tym rzecznym padołem,
Przekręci lufy, podsypnie garść z sakwy,
Huknie — wnet cichną bąk, kaczor i krakwy.
Patrzy Horodziej w chłopów; a oczyma
Brał stary, jakby cęgami, człowieka,
A chłopy w niego też... I tak ich trzyma
Na samem ostrzu rzęsów i precz czeka...
Aż krzyknie: — «Hej, tam! Sikawki tu niéma?
A wody na łby!... A skocz-no, gdzie rzeka,
Jasiek! A chluśnij choć konwią od strachu,
Bo się pakuły najęty na dachu!» —
Chłopy w śmiech, a on pilno patrzy w strony...
Po nich, jakoby uglądał, gdzie gore...
Wtem drzwi uskoczą i w tumult się ony
Pcha ciżba ludu, co przyszła w tę porę
Z gór. Tak zakrzykną razem: — «Pochwalony!» —
— «Na wieki!» — głosy odrzekną im skore.
— «Wy skąd?» — «Od Warty!»[448] — «My zasię od Wisły,
A my od Bugu». — Tu ręce się ścisły.
Kręcę ja głową. Obchodzę te chłopy,
Bo mi zanadto coś patrzą z niemiecka
Owe to kitle[449], lejbiki[450] i jopy...[451]
Czapki też insze, niż ta mazowiecka.
Ze wszystkiem idą psubratom[452] tym w tropy.
Tak myślę: «Ciasto-ć nasze. Jeno niecka
Cudza! A patrzcież, narody wy moje,
Jak to się do tła[453] odmieni, choć swoje!» —
W izbie szum. — «Dawnoż z domu wy?» — «Od roku
Chyba. — Spojrzeli po sobie — A będzie!»
Lecz naszym błysnął strach, jak iskra, w oku.
— «I nie na swojem jeszcze? Nie na grzędzie?»
A ci: — «Ej, łatwo na trok[454], ino z troku
Nie! To my tutaj obeszli precz wszędzie
Temi światami przez góry, przez doły...
Bab niema, to człek letki i wesoły». —
— «A Bóg-że was tu! — zawoła Jan Bania,
Podniósłszy ręce i oczy do nieba —
A toć my rady pragnący, jak kania
Dżdżu! Toć nikt nie wie, gdzie iść, co brać trzeba!»
A tamci: — «Hale! My z tego latania
Wszystko przeznali! I co? Wszędzie chleba
Skąpo! Tak idziem dalej... Aż krainę
Całą tę zejdziem... Pampas...[455] Argentynę»[456]...
— «Laboga!» — krzykniem. A ci — nuż powiadać
Różności one i szum czynić w głowie...
Nuż w wąsy dmuchać, a z czubem dokładać.
Chłopy, jak brona, zębate w tej mowie! —
Obrzasł[457] świat, kołem jął mrok już przepadać,
Nim się pośpili ci wiatropędowie,
W różane kwiecie i w srebrne lelije,
Właśnie, jak kiedy panna wieniec wije.
VII.
Wszedł dzień świetlisty i modrej pogody.
Po drzewach szeptał wiatr cichy i mały,
A one, rade tej świeżej ochłody,
Same szły, same listków podawały.
Jako więc Buga rozleją się wody,
Gdy nagle puszczą kry i śniegozwały,
Tak się w polanie, nakrytej od słońca,
Narodu powódź rozlała szumiąca.
Stół dla urzędu w środku. Tam się roją
Sprawce[458], agenty różne i tłumacze.
Ludu nagnali świeżego, tak swoją
Kupą się trzyma każdy, a te gracze,
Co potężniejsze w gębie, poprzód stoją.
Więc kiedy znagła to wszystko obaczę,
Błoń mi się zdawa zakwitła rozmajem[459],
Tak farby się tam pstrzą i mącą wzajem.
Stanęli nasi złamanym pierścieniem,
Baby po flankach[460], do frontu zaś chłopy.
Twarze śniadością obwlokłe i cieniem,
Zapadłe oczy, czupryny jak snopy...
Zmizerowany zbyt długiem cierpieniem,
Naród, by arka owa nad potopy
Świata spłynąwszy, brał listki i wiechy
Zielone tego dnia na znak pociechy.
Więc kiedym pojrzał po onym widoku,
Jaki tam sobą te rzesze czyniły,
Jak gaj, ten cały ordynek[461] mi w oku
Został, wiośnianą nadzieją odżyły...
Tak ci, o Chryste, kiedyś staną w kroku
Ci chłopi, z ciężkiej zbudzeni mogiły,
I na sąd pójdą z gałęźmi zieleni,
By — przez nadzieję swą — byli sądzeni!
A ty, wejrzawszy na one sukmany,
Na oczy, z których lecą srebrne płacze:
— «Oto — przerzeczesz — mój lud ukochany,
I ziemi mojej przesmutne tułacze!» —
Tak chłop ci do nóg: — «O Panie nad Pany!
Toćżem ja czekał, aż sąd twój obaczę!»...
A Ociec zasię wszechmocny: — «Dość tego!
Mierzyć półwłóczek[462] raju dla każdego!» —
Lecz tu, nie poszło sprawą[463] tak, od słowa,
Ledwie stanęło, już dzielą się w dwoje,
Już każda głowy dostaje połowa,
Już nóg, już ramion, już ręce ma swoje,
Już inszym głosem każda gada głowa...
A kiedy jeszcze w pośrodku tak stoję,
Nuż one znów się rozszczepiać na częście...
Więc zaklnę, plunę wbok i ścisnę pięście.
Jak niedoschniętą chłop kopicę siana
Widłami rankiem rozrzuci po łące,
Tak się i nasza drużyna zebrana
Rozbiła w kopki zosobna stojące.
Już każda swego dostała hetmana,
Już z każdej lecą te głosy szumiące,
Już iść gotowa pod własną buławą,
Już rozum własny ma i własne prawo.
Ale Horodziej, oburącz oparty
Na wielkiej berli[464], wyciętej z dębiny,
W pielgrzymskiej guni swojej czynił warty,
Nad głowy ludzkie patrzący w bór siny.
Na górce sterczał i nad niż otwarty
Widny był, nakształt zatkniętej brożyny[465],
Do której znów chłop, ująwszy grablicę[466],
Kopek nagarnie i zrobi kopicę. ...................
Od Niemców kolej poszła. Stoją ławą
Z dziećmi, z betami, z Niemkami swojemi,
Nie zamąceni bynajmniej tą sprawą.
Torby, toboły przy nogach na ziemi,
Szydła, pilniki, dratwy, garnczki z kawą,
W kitlach, w kaszkietach, z daszkami białemi,
W pantoflach, w trepach[467], stoją rozkraczeni,
Ćmią fajki, ręce trzymają w kieszeni.
Wtem ich komisarz spyta: «Gdzie?» — Jak w rocie,
Ogień po cynglach z komendą wraz błyska,
Tak drgnęło w onej niemieckiej hołocie.
— «Blumenau!»[468] — krzykną. Nie znałem nazwiska.
Zaczem pobrały karty i w nawrocie
Drogi stanęły gotowo Szwabiska.
Bo taki idzie do leda poręby,
Leda gdzie, byle fajkę miał u gęby.
Wtem tłumacz krzyknie: — «Hej, wy tam, gromada!
Wy dokąd chcecie i gdzie się obrali?»
Chłopy nic. Patrzą, czy czasem nie zdrada...
Tak ów: — «Gadajcież! Co będziem tu stali!» —
Wystąpił Łuka: — «My tutaj brać lada
Czego nie będziem. Nas tutaj dosłali
Z poręki samej angielskiej królowy[469].
Wszystko nas musi dojść!» — Tu podniósł głowy,
Po chłopach spojrzał. Tak chłopy: — «A przecie!» —
Tak Łuka znowu: — «Nas tutaj okrętem
Z Bremenu wieźli po całym, het, świecie,
Przez morze! Nas tu prawem nie zbyć krętem!
My nie nadrachy[470] tu żadne! Nie śmiecie!
Wszystko na piśmie musi stać! I żeby
Pieczęć też była!» — A chłopy: — «Jeszczeby!»[471] —
Tu w wąsy dmuchać zaczną, jak w rzeszoto,
Stawiać się, w boki spierać kułakami:
Pomknęli przed stół, pchają się, aż gniotą.
(Po stole bębnił komisarz palcami).
«Dlaboga! — krzyknie tłumacz. — Tu nie o to!...
Gdzie chcecie, pytam, iść? Gadajcież sami!
Tu urząd słucha i ja tutaj stoję»...
A wtem Roch hardo: — «Gdzie? — A toć na swoje!»
Tak tłumacz: — «Dobrze. Na swoje, człowiecze!
Ale gdzie? Dokąd? W jaki stan iść chcecie?» —
Drapią się w głowy... Wtem Dudek przerzecze:
— «A w gospodarze! Parobkiem, toć przecie
Dość się nabyłem w Grannem!»[472] — Tak uciecze
Ów, łba chwyciwszy oburącz. — «Niechże cię
Piorun! — zakrzyknie. — Co za ludzie tacy!
Tu z jednym więcej, niż z tamtymi, pracy».
Rozłożył ręce, stęknął. Wtem do tego,
Co pisał, Marcin przybliżył się Duda:
— «Prosiłbym też ja pana wielmożnego
Dać mnie tam, gdzie się łepskie proso uda»... —
Lecz Świercz zakrzyknął: — «Głupi! Widzicie go!...
A toć pod proso ziem zawsze jest chuda!
Ja chcę pszenicę siać i koniczynę...
Co z prosa? Ja na takich ziemiach zginę!»
Tu insi wpadną w rzecz. Buchnęła wrzawa
Pomiędzy chłopy, jak słoma w kominie.
Żaden drugiemu przed sobą nie dawa[473],
Ten kseb, ten odsieb[474] od razu zawinie.
Krzyczy Roch, krzyczy tem głośniej Żórawa.
Tuż Włodarczyki przy Kosie Marcinie,
Tuż Koźbiał, Bandys, Przytuła, tuż Duda,
Ten — co się uda gdzie, ten — co nie uda.
Stuka komisarz po stole — nie słyszą.
Krzyczy, aż chrypnie tłumacz — żaden nie wie.
Tak kiedy wichry borem zakołyszą
I puszczą tęgi prześwity po drzewie,
Wszystko się insze zda głuszą i ciszą
Przy onym gwałcie żywiołu i gniewie;
Darmo tam dzięcioł dziób psowa po lesie,
I puhacz darmo, na sęk siadłszy, drze się.
Wtem tłumacz znalazł sposób. Szepnął w uszy
Komisarzowi. Wstali i odchodzą
Pobrawszy księgi. Nuż chłopstwo się ruszy!
Nuż w pokłon! Drogę czapkami im grodzą...
Jakby więc miodem smarował po duszy,
Już cicho, już się wszyscy z sobą godzą.
Tak się ów rozśmiał i wrócił do stoła.
— «Gadajcież teraz, a prędko!» — zawoła.
Zhukną się głosy i razem poniosą:
— «Do Kurytyby[475] chcema!» — «Do Parana!»[476]
— «Do Igłaszowa!»[477] — «Ja do Matagroso!»[478]
— «Ja, gdzie sól ryją!»[479] — «Ja zasię do Jana,
Abo do Pawła!«»[480] — «Ja równo[481] gdzie proso!»
— «Do wszystkich świętych[482] my!» — «A my, gdzie siana
W sam pas»[483] — «A my ta w Bahiją»[484] — «W Destero!»[485] —
Tu się zatchnęli, urwą i tchu bierą.
Słuchają burzy onej zadziwieni
Komisarzowie i patrzą po sobie.
Zaczem ten bródkę skubie, ów z kieszeni
Nożyka wyjął, paznokcie se skrobie...
Aż tłumacz: — «Ludzie! Czyście nawiedzeni?»[486]
Boże, co ja z tem stadem owiec zrobię?»
Za mapę chwycił: — «Toż wy się rozsuli
Jak groch, patrzajcież! — po całej półkuli».
Zamilkły chłopy stropione i gęby
Otworzą, bacząc, co ów zaś powiada?...
Tak zaraz szeptać zaczęła przez zęby
Z tłumaczem owa komisarska rada.
Zmarszczy się tłumacz i krzyknie: «W poręby[487]
Pójdą mocniejsi, gdzie grunty rząd nada,
A słabsi — kawę plantować w facendzie![488]
A więcej nikt się was pytać nie będzie». —
Skończył i ręką uderzył w papiery.
A chłopy cicho, sza! Ni mruknął który.
Nie już te młódki same, lecz kozery[489]
W mig pochowały rogi i pazury.
Owe Parany, Bahije, Destery
Tak poszły, jakby wodą chlusnął zgóry...
A z owej buty wielkiej i z junactwa
Odrazu uszy obwisły u bractwa.
Ale nadbużny naród nasz, unity,
W śniadościach długiej męki miawszy twarze,
Tą siwą wełną, jak owca, nakryty,
Długo stał niemy w okrutnym tym gwarze,
W stół komisarski trzymając wzrok wbity.
Aż wyszły z kupy dwa szczere Łazarze
I rzeką: «Dajcie nas, Wielmożne Pany,
Tm, gdzie ze Rzymu jest słychać organy,
Jako nam było przyobiecowane.
Duch-ci w narodzie łaknący jest, chory...
Szkalperze chcemy nosić poświęcane,
I pieśnie śpiewać, jak za dawnej pory.
Dziatki mieć chcemy chrzczone i chowane
Po polsku. Chcemy w kościoły, w klasztory...
Suplikacyi chcemy, litanii
Do przenajświętszej Panienki Maryi!
Od Narwi my są oporne[490]... Od Buga,
Od Międzyrzecza[491], Sokołowa[492], Biały[493]...
Jako tam ziemia szeroka i długa,
Tak się krwie nasze daleko polały.
Z pola, z warsztatu wyrwany, od pługa
Lud, tu aż onej uchodzim nawały,
Ratując duszy. Więc niech nas urzędy
Nie gwałcą w cerkiew! A iść — pójdziem wszędy.
Przemierzyliśmy orenburskie stepy,
Powygniatali więzienne pościele,
Bosonoż lodu deptali czerepy,
Trupem przybużne zapchalim kołbiele.
Pałki w nas biły i pletnie[494] — jak cepy:
A równo w swoim wytrwalim kościele.
— Więc ziemia, jak tam padnie. Byle święta
Msza ona! Byle one skaramenta!»...
Umilkli. Prószą łzami niby rosą,
Głośniej mówiący tą ciszą, niż słowy.
A tuż się insi za nimi obniosą
W jakiś jęk wielki, tłumiony, cechowy.
Wstrząsłem się w sobie, bom poczuł, że to są
Święci wyznawcy, z światłością u głowy.
Tylko że światłość pod czapą schowana,
Boby się przy niej nie zdała sukmana. ...................
Tymczasem, pory chwytając i chwili,
Póki się w chłopach nie ocknie znów dusza,
W dwie nas gromady pośpiesznie dzielili.
Tak myślę: — «Co ja mam, do paralusza,
Iść w bory?... Kowal! Z rzemiosłem świat — tyli!
Do miasta pójdę! A chamstwo niech rusza,
Gdzie chce! Dosyć się nażyłem mitręgi.
Człek nie jest prostak! Ma w ręku chleb tęgi!»
Lecz chociem sobie to wszystko tak prawił,
Oczy tam moje bezwolnie leciały
Jakobym właśnie pół duszy zostawił,
Gdzie Maćki owe, gdzie Dudy, Koźbiały...
Zmarszczyłem czoła i wąsym nastawił,
Zły sam na siebie a żalem nabrzmiały.
Więc zmrużę oczy, obrócę w bok głowy,
Gwiżdżąc przez zęby kuranicik[495] jakowy.
Wtem Szczęśniak, z twarzą wyżółkłą i chorą,
Od której biła już śmiertelna zorza,
Przed stołem czapki uniżył z pokorą,
I stanął, jak ta w polu męka Boża.
Aż rzecze: — «Niech tam Panowie obiorą
Zuchelek[496] ziemi dla mnie wpobliż morza,
Bo w morzu chłopca mam i zaś kobitę»... —
Tu załkał, oczy prędko otarł w świtę.
Słucha go tłumacz i panom rozpowie,
Westchnąwszy, o tym wielkim nieszczęśniku.
Zimno to oni przyjęli panowie,
W stołkach się przy swym gibając stoliku.
Lecz mnie przez skórę zaczęło iść mrowie,
A czując, że mam duszę pełną krzyku,
Rzucę się temu sierocie na szyję
I ryknę: — «Z wami! Z wami, póki żyję!»
I tak mi letko stało się i miło,
Jakbym piór dostał i lecieć miał światem...
W garściach mnie tylko okrutnie swędziło,
Że albo bić się z kim, lub ściskać z bratem.
Aż razem z oną błogością i siłą
Jelenka białym zapachła mi kwiatem...
Tak zatnę zęby i syknę: — «Aj, że cię
Też, dziewko moja, już niema na świecie!
Ostajże mi się, ty biała lelijo,
W czarnościach boru, gdzie nikt ciebie nie wie.
Niech ci tu wichry huczą litaniją,
A ty cichichno śpij przy onym śpiewie.
A we mnie smutki, jak w żelazo biją,
Podsypujące żałości zarzewie...
I nie ja kowal, jakem mniemał o tem,
Lecz dola, z ciężkim i wzniesionym młotem!»
Zaczem za rękę ścisnę ono chłopię,
Co mi w sukcesji po Żdżarskim ostało,
I włosów jego przygładzę konopie
I rzeknę: — «Jasiek, a trzymaj się śmiało!
Do góry uszy, a pilnuj się w tropie,
Bo drogę mamy przed sobą niemałą». —
Aż widzę, ciągnie do oczu ów poły...
Tak pytam: — «Głodnyś?» — «Nie!» — «To bądź wesoły!»
Tymczasem chłopi, zgodzeni z swą dolą,
Szli jedni w prawo, a drudzy znów w lewo.
Już im i to się wydaje być wolą[497],
Że w planty mogą iść, lub w bór ciąć drzewo.
Już Horodzieja, jak ojca okolą,
Już cisi stoją pod słońca ulewą,
Jakby ich na to Najświętszy Bóg stworzył,
By nieśli, co im kto na kark nałożył.
Ale niejeden rozdartą miał duszę
Na dwie przeciwne, bolące połowy.
Za jedną ciągło — chcę, za drugą — muszę.
I szyje się tam targały i głowy.
A co niedawno, w onej zawierusze,
Każdy osobno chciał iść w ten świat nowy,
Teraz, jak kiedy toporem w pień zatnie,
Poczuli w sobie rdzeń i miazgę — bratnie.
Wtem Opacz stanął na progu z cybuchem
W zębach. Jak szlachcic w boki się podpiera.
Do pełnej misy chłop przywrzał już duchem,
Ordzewiał w sobie, jak stara siekiera,
Pleśnią się nakrył, by dzieża kożuchem[498].
Tak krzykną: — «Gdzie chce iść, i co obiera?»
A ów: — «Ej, braty! O kiju do chleba
Skuczno[499] iść! Tak cóż? Tu zostać mnie trzeba.
— Co gnaty będę obijał po lesie?
Czy tam pieroga dadzą? Wódki flaszę?
Świata nie przeżyć, mówili w Odesie,
A co tu zjemy, mówili, to nasze.
Tak idźcie, braty, wy. A mnie nie chce się!
Orać? Siać hreczkę? Tak cóż! Ja tu kaszę
Gotową z sadłem mam! Cóż mnie w te światy
Chodzić? Taż czego szukać? Idźcie, braty!»
Puścił kłąb dymu, rozparł się i śliny
Pluł, patrząc w buty od tłuszczu błyszczące.
A już ubiegły południa godziny
I mniejszym żarem sypało już słońce.
Bór szumiał ku nam ogromny i siny,
Jakoby prędzej te dusze żywiące[500]
Brać w siebie żądał, i dawał już głosy,
Że padła nasza kość i nasze losy.
Więc zaraz my tam stawali do drogi,
Nie chcący nawet posilać się niczem,
Tylko się obie ścisnęły załogi:[501]
— «Bóg prowadź!» — «Z Bogiem idźcie, bracia!» — krzyczem.
Już się rozchodzim, a wtem się głos srogi
Poniesie, jakby przez serca ciął biczem:
«Nie chcemy! Na nic tu z taką poradą!
Gromadą przyszlim, odejdziem gromadą!»
Jako więc wody z dwóch stawów się spłyną,
Kiedy młynarczyk podniesie upusty,
Tak się czupryna uderzy z czupryną,
Rańtuch z rańtuchem, kapoty i chusty.
Już się trzymają ściśniętą drużyną,
Już trzęsącemi od żałości usty
I słowa przerzec nie mogą w tej chwili,
Jakby do siebie z zaświata wrócili.
Patrzy w nas z dziwem ta obca czereda:
Ten w śmiech, a tamten ramieniem poruszy.
Hej, nigdy cudzym zrozumieć się nie da,
Co jest bratniego, narodzie, w twej duszy!
I to jest nasze dziedzictwo i scheda,
Choć resztę życie roztarga, rozprószy,
Że kiedy dola nad nami się zaćmi,
Gromadą czujem się, czujem się braćmi!
Wszakże za późno było. Już tam w księgi
Wpisane głowy po dwóch stronach stały.
Już dalszej onej uchodząc mitręgi,
Śpieszno na muły urzędy siadały.
Urwał się jeszcze do borów kęs tęgi
Chłopa, lecz słabszych do kupy nagnały
Dozorce, jakby właśnie owiec trzodę...
Starzy tam głównie szli i dziewki młode.
Ale Horodziej stał z głową zadartą
W niebo i ruszał zwiędłemi wargami,
W niemym pacierzu o drogę otwartą
Radząc się z Bogiem, co była przed nami.
Aż spojrzy po nas: — «Jakże? Toćby warto
Choć — «Anioł pański» za tych, co tu sami
Ostają?» — Baby runęły wśród jęku,
Mało już która z dzieciątkiem na ręku.
Więc jak na harfie, gdy struny niektóre
Panna potrąca, a insze pomija,
Ciszej to głośniej poniosło się wgórę:
«A łaskiś pełna... A zdrowaś Maryja!»...
Lecz ja, co całą znam ministranturę,
Czy msza, czy nieszpór jest, czy wigilija,
I z ampułkami naszałem już tacę,
Huknę łaciną: — «Requiescant in pace!»[502]
Powitanie puszczy. Inwokacja. Pan Balcer puszczę opisuje. Na działach. Horodziej wieś poslką zaleca. Opór puszczy i złudne nadzieje. Przeczucia. Osada Pińczuka. Zwątpiałość. Dudek o powrocie namienia. Pan Balcer wróży ludowi mocnego pieśniarza. Posłuchy o polskiej osadzie. Narady. Mogiła Przytuły. Apostrofa Pana Balcera do puszczy. Strzał Żuka. Wspomnienie łowieckie. Wicher w puszczy. Śmierć Jaśka. Pora deszczowa. Komisja. Pan Balcer od gromady przemawia. Napad babi. U ogniska. Hasło.
I.
W osierdziu[503] puszczy dzień oświtł nam trzeci,
Zemdlonym, ledwo już wlokącym nogi.
Za nami tylko i przed nami świeci
Przestrzał siekierą wyrąbanej drogi.
Ptak śwista jeszcze i jeszcze tam leci
Na pnie, na koron zwalone porogi[504],
Które się bronić przystępu zdawały
W te knieje, niby forteczne zawały.
Pierwszym szedł, pierwszym przestąpił je krokiem,
A za mną walił lud z obojej strony.
A taka gęstwa nakryła nas mrokiem,
Jakby przez niebo zaciągał zasłony.
Drzemy się haszczem w milczeniu głębokiem,
Gdy wtem Horodziej krzyknie: — «Pochwalony!» —
A huk się porwał i rozgrzmiał daleki,
Jakby nam puszcza odkrzykła: — «Na wieki!» —
Więc my poczulim dom i cości swego
W onych niezmiernych dalekościach świata.
Bo to i w puszczy, jak więc u każdego,
Jest dusza, co się z tą człowieczą — brata.
A choć jej głębie zatajone strzegą,
Przemówisz do niej? — wnet odzew przylata,
Właśnie, jakby się druhowie zgadali...
I tak my weszli tam i tak zostali. ...................
Szumcież mi jeszcze, wy ogromne bory,
Sadzone tutaj od naczęcia świata!
I wy, krzyczące ozwijcie się kory,
Gdy po was z jękiem siekiera kołata!
Huczcież mi grzmotem, mazurskie topory,
Gdy skry z nich krzesze prawica żylata,
Jako bywało w ten pierwszy czas stary,
Kiedy się człowiek brał z ziemią za bary.
Niechajże jeszcze na oczach mi stanie
Ten nieprzebyty gąszcz i niestrzymany,
I naród, w swojej siermiężnej sukmanie
U proga puszczy tej rozkrzyżowany,
Suplikujący do Ciebie, o Panie,
Byś błogosławił ten dział mu nadany,
I był tu z nami tak samo pospołem,
Jak w wioskach, białym nakrytych kościołem.
Niechajże jeszcze obaczę te głowy
Żarem spalone i wyschłe do kości,
Jak się na wiew ten i pomierzch borowy
Odkryły i jak tam stały w nagości,
Jak nagle ucichł gwar w ciżbie i mowy,
A naród tak szedł, jakby do świętości,
Do sakramentu... Niech jeszcze zobaczę
Tę puszczę, chwilę tę i te tułacze! ...................
Bór był osiadły w bagnach przez połowę,
A przez pół piął się po skalistym żlebie[505].
Drzewa tam zbitą czyniły posowę,
Utapiające wierzchoły swe w niebie.
Światła się nagłe i mroki surowe
Rzucają, gdy się ta puszcza kolebie,
Par duszny, jak gdy w łaźni grzeją piece,
A piżmo tęgie czuć, niby w aptece.
Od spodu zaraz, z mokrej grzęzawiny
Pędem się wgórę prą okrutne haszcze
Na rękę grubej, strzelistej w kiść trzciny,
Po której chrząsty[506] brzęczą i ptak klaszcze[507].
Spojrzysz w gąszcz — a tam wężowy kłąb siny...
Modrzą się grzbiety i ziewają paszcze.
Nad bagnem kwiaty w jaskrawym się pyle
Chwieją i lecieć zdają, jak motyle.
Dopieroż one ciemne mateczniki![508]
Te skrzypy, jako w organie fujary,
Te jodły[509], co jak szabaśne świeczniki,
Gałęzie od pnia puszczają do pary.
Ten gąszcz, bez nazwy, zmieszany i dziki,
Te stołby[510], niby kościelne filary,
Te kołyszące się, jak z masztów, wiechy,
Te insze, krągłe i zbite, jak strzechy!
Darmobyś tutaj dochodził rozumem,
Jak mienić drzewa te i te szuwary[511].
Bo wszystko tu się pcha gwałtownym tłumem,
Niehamowane i bez wszelkiej miary,
Każde swym kształtem jawiąc się i szumem.
A kto nie widział, nie doda ten wiary,
Bo bitwa prawie jest o dech do słońca,
A ziemia w potach stoi, wciąż rodząca.
Po drzewach pną, się, jak po masztach, liny[512],
Okrutne matnie czyniąc i zasiecze.
Jedno tam wgórę pełznie, jak gadziny,
Drugie, jak woda z dachu, na łeb ciecze...
Liść osobliwszy u każdej krzewiny,
Te jako pióra, a tamte, jak miecze.
Dławi się wszystko i dusi pospołu,
Taka chuć życia u tego żywiołu.
Więc kiedy słońce w te padnie komory,
Przez zieleń sącząc się i szkliwa owe,
Dziwnemi blaski grają one bory...
Właśnie, jak kiedy upadną na głowę
Anielskie z okien kościelnych kolory,
One widziadła lekuchne, tęczowe,
W palmy, w gwiaździce, w róże[513], jak kiedyby
W niebie zaprawił malowane szyby.
Dopieroż nad tem wrzask, świsty, trzepoty...
Ptak leci — nie wiesz, czy płomień, czy kwiaty,
Bo jeden bywa ognisty i złoty,
A drugi modry, jak nasze bławaty.
Inszy lśni, jak te we skarbcu klejnoty,
W szafir odziany i w jasne szkarłaty,
A wstrzęsie pióra, to w onym się ptaku
Blaski migają, by w drogim kanaku[514].
Więc kiedy cię tam to wszystko otoczy,
Te światła, farby, jaskrawe te puchy,
Gdy cci się tęczą rozbłysną przed oczy,
W żywem maczane słońcu ogniomuchy[515],
To ci itak we łbie zakrąży, zamroczy,
Jakby skarb nagle otwarły ci duchy,
Co go w Ojcowskich skałach[516] skarbnik strzeże,
Aż przecknie Łoktek król, a z nim rycerze.
Jakże więc naród w najpierwszej tej chwili
Nie runie w puszczę, nie huknie rozgłośnie!
Tu się Mazury za głowy chwycili,
Że piachów niema i brzoza nie rośnie;
Stają, wracają, próbują tych dyli[517],
Patrzają w kwiaty, tak tkane, jak w krośnie,
A choć tam w piersiach duch ledwo kołata,
Rwą się tak, żeby dźwigali pół świata.
Lecz we mnie, gdym tak patrzał na te dziwy,
Serce się nagle rzuciło, jak młotem...
— O ubożuchne, podlaskie wy niwy,
Toż wy zbożami też tkane, jak złotem!
Toż tam lny nasze, jak szafir ten żywy!
Toć gryki srebrnym świat grodzą nam płotem!
Toć Pan Bóg u nas ma swoje śpichlerze,
Gdzie chleb, zaś tutaj szaty jeno bierze!
Świadcz-że nam teraz, ty ziemio daleka,
Któraś nas sobie rodziła, nie komu,
Czy my ci byli, jak syn, co ucieka
Ze spokojnego macierzy swej domu?
Świadcz nam, czy jedna choć sucha powieka
Była, gdy my tak nieśli pokryjomu
Dusze i głowy z onego stracenia[518],
Gdzie człek wiecznego niepewny zbawienia...
Świadcz-że nam, czy my ciebie się puśclil
Lekkomyślącem sercem i z rozpusty?
Czy nie stawali od mili do mili,
Trzęsącemi się żegnając cię usty?...
Czy zgłem[519] śmiertelnem za siebie rzucili,
Na tę niepamięć wieczną? Czy twe chrósty,
Twe płoty w serca nie wrosły na wieki?...
Świadcz nam, ty kraju miły, ty daleki!... ...................
Prędko się z nami sprawiły urzędy,
Pomiar czyniące przez borów połacie.
Gdzie szli, tam haszcze rąbalim w te pędy,
Na kołach pchając ich, w przewoźnej chacie,
Aż się zrobiły ku niebu wyględy,
Złotej podobne i świetlistej kracie
W dzień, a srebrzącej od gwiazd i miesiąca...
I tak się stała ta puszcza — żyjąca.
Skrzykęli zaraz murzynów z szarwarku,
Iż w tej są bystrzy i sprawni robocie,
Coby na podób swojego folwarku[520],
Chaty stawili i pletli zapłocie.
Przyszli, z brzemieniem tykw złotych na karku,
Gibcy, w tej skóry spalonej nagocie,
I nie fundując się w żadne warsztaty,
Jak stali, tak nam szli budować chaty.
Szałasy raczej zwaćby je z przyczyny,
Iż w nich ni krokwi nie było ni belki.
Wyłamie taki na bagnach pęk trzciny,
Kołek przy kołku zatknie w krąg niewielki,
Zaś ujmie garścią razem u czupryny,
Zwiąże, i tak się sprawiwszy z ciesielki,
Liściem to żywym poszywa do ziemi,
Jak kalenicę chłop snopy żytniemi.
A iżby mu tam budowa nie klęsła,
Obrzuci błotem, ubije ze środka,
Pod wierzchem, na leż, z gałęzi da przęsła,
Mchy nosząc na nie i ściel, jaką spotka,
Zaś patrzy, hardy ze swego rzemięsła
(Choć piły w ręku nie miał, ani młotka),
Myśląc — że cudo! Alić, jak się uda,
To tęższa u nas forteca — psia buda.
Lecz ja, na górce wziąwszy ziemię działem,
Gdzie widniej było w niebo i naokół,
Ognisko sobie pod daszkiem stawiałem,
Pobiwszy z drągów uczciwych ostrokół.
Karczunkum nie chciał brać. Dość mi na małem,
Byle człek życia kowalem już dokuł...
Tak umyśliwszy trwać wolno i luźnie,
Polowąm sobie, jak mógł, zrządził kuźnię.
Przy kuźni, jako ten gołąb pod strzechą,
Jasiek mi gruszył; a to, a znów owo...
Bo wszystko chłopcu tam było uciechą,
Każde piosenką stawało się słowo...
Więc jak dąb zeschły umai się wiechą
Jemioły, zieleń zwinąwszy nad głową,
Sieroctwo moje maiło się wiosną
Chłopięcej duszy, co piórka jej rosną. ...................
II.
Z okrutną w puszczę lud rzucił się mocą,
Ciąć one bory stojące z prawieka.
Tylko te ręce, te serca dygocą,
Tylko ta dusza w siekierę ucieka!
Huczą topory dniem i huczą nocą...
Nie patrzy słońca i świtu nie czeka
Ta przesilona praca, co się zdało
W pień, do korzenia puszcz zwali tę całą.
Życia przyrosło w piersiach. Na odpuście
Nie kipią czapy tak ni na jarmarku,
Jak tu, gdy chłop szedł w borowe czeluście,
Junacko głowę trzymając na karcku.
Wnet po wykrotach[521], po jarach, po chróście,
Wśród syku gadzin i papug poswarku,
Latają pieśnie od Wisły, od Buga,
Hulaszcza jedna, a rzewna ta druga.
Więc było patrzeć na te batalije,
Na Wyrwidęby te i Waligóry![522]
Prężą się karki, wzdymają się szyje,
Żył widać bicie skroś spalonej skóry,
Aż świśnie topór, huknie, jak grom bije...
Kwietnych plątańców[523] pękają wnet sznury,
Małpy z gałęzi skaczą z dzikim wrzaskiem,
Z gniazd ptactwo leci, siejące piór blaskiem.
Nie gonion z kniei, od jak stało świata,
Zwierz wstał, zawęszył, okiem toczy, prycha,
Po trzykroć leż swą koliskiem oblata,
Zadarłszy chwosta, i ziemny wiatr wdycha.
Drgnął, stanął; pędzi, gdzie trzcin gęsta krata,
Ogromnem cielskiem w moczary się wpycha;
Trzeszczą łamane trzciny, bagno plucha,
Zwierz chrapy podniósł rozwarte i słucha.
Lecz topór huczy, jak działo armatnie.
— Bij! Pal! — Odwiecznej drżą fortecy mury...
Co ostrze z jękiem ugodzi i zatnie,
To chłop odjęknie i pojrzy do góry...
Aż siły z siebie dobywszy ostatnie,
Rąbnie! Jak granat pień pękł. Lecą wióry,
Błyskają, rażą, by drzazgi z kartacza...
Tak Mazur srogą bitwę z puszczą stacza.
A był w tej wojnie pęd taki i siła
Co i za bębny stał i za komendę.
Bo tam z toporem razem dusza biła,
Sama siekiera grzmiała tam: «Zdobędę!»
Bo nie wodzowi, co pułki posyła,
Lecz sobie naród zdobywał tam grzędę,
Na której róść miał. Więc duch bił z tej mocy,
Wyrębującej się na jutrznię — z nocy.
Dziś jeszcze, jeszcze teraz ucho słyszy
Muzykę siekier i toporów ową...
I teraz jeszcze mam za towarzyszy
Te echa, co mi grają pod posową
Samotnej izby, gdy się w niej uciszy...
I widzę, jak te bory chwieją głową
Z wielkiego dziwu i jak słońce trzęsie
Blask w knieję, tęcze nizając na rzęsie. ...................
Lecz puszcza stała twardo. Ściąłeś drzewo?
Polec nie miało kędy przed inszemi,
Ale podparte, na prawo, na lewo,
Między stołbami wisło ściśnionemi,
Sypiąc wdół kwiecia i liścia ulewą,
Umiatające gałęźmi po ziemi...
Tak zwartą rotę gdy kula przewierci,
Nie pada żołnierz, lecz stoi — po śmierci.
Słyszałem ci ja o tej Bukowinie[524],
Co tam podcięte stały w borach buki.
Idzie chudzina, jakoś się uchynie...
Aż ci tu szlachta wali i halduki,
A wszystko grube, po miedzie, po winie...
Tak zagrzmi nagła śmierć, zakraczą kruki,
Runie bór ścięty, trup pada na trupa,
Pnie ludzie, konie — razem! Jedna kupa!
Więc mi to nieraz na myśli stawało,
Kiedy tak nasi w topory dzwonili.
Huknie co tężej? — «A słowo się stało!»
Już nasłuchuję od chwili, do chwili.
Niespokojności zażyłem niemało...
Ale że jakoś przypadku nie było.
Znać cię, chudzino, nie wielce przybyło[525]! ...................
Tymczasem baby wylegną przed chaty,
Ogniska palą i bób warzą czarny[526],
Albo naręczem dźwigają pataty[527],
Co jak kartofel są, ale poczwarny.
Wokoło duszne biją aromaty,
Powietrze brzęczy, jak dzwonek ten farny,
Od wielkich, złotych much[528], co je żar drażni,
A parem dyszysz tak, jak kacap[529] w łaźni.
Postój, a pomilcz... Już gad syczy z trawy,
Już zwierz z gęstwiny skoczy, patrzy w ciebie,
Już ci nad głową ptak szumi bujawy[530],
Szeroko skrzydła rozwiódłszy po niebie.
W oczach ci z trzaskiem kwiat pęka jaskrawy,
Rój pstropierzystych papug się kolebie,
A słońce sączy przez liść krople blasku,
Właśnie jak szmaragd, topiony[531] na piasku.
Więc choćbyś stał tak i patrzał do świata
Dzień cały, jeszcze nie objąłbyś okiem
Wszystkiego, co tam pełza, błyska, lata,
Co z pod nóg rwie się, co wybucha tłokiem!
Tak święty jeden (od księdza wiem brata),
Cudnym jakowymś zachwycon widokiem,
Na szczerej drodze lat przestał niemało,
Pięćdziesiąt cości, a dniem mu się zdało.
Lecz pod noc padał strach. Te czarne knieje,
Ludzkim się oczom nie jawią aż do dna.
Słysz... Coś się czai... Słysz!... Cości się śmieje...
Gdzieś gardziel ryknie, gdzieś paszcz ziewnie głodna
Słysz... Śmierć gdzieś z trzaskiem otwarła wierzeje...
Puszcza, jak morze, bezkresna, bezbrodna,
Ma dziwotwory swoje, a ich głosy,
Ich szepty, szmery — na łbie dębią włosy.
Słuchasz i czujesz, że tam, w tej głębinie
Mrocznej świat jakiś nieznany się rusza,
Że coś tam cierpi, mocuje się, ginie,
Że jakaś ślepa wyrywa się dusza
Z głębi cielsk, w oną zagnanych pustynię,
I trwoga ci tu powraca pastusza
Twego dzieciństwa, gdyś łyżką od kaszy
Bór pokazował i mówił: — «Tam straszy!» — ...................
Ogromnym krokiem lud wracał z roboty,
Z błyskawicami zawziątku w źrenicy,
Choć nie schodziły mu z czół wielkie poty,
Które nie z rosy były, lecz z krwawicy.
A tu iskrzasty snop buchał już złoty
Z ogniska mojej polowej kuźnicy
Na górce, gdzie mi Jasiek dymał miecha.
Więc łoskot młota, więc gwar i uciecha.
— «Hej! To my pany tera i bogacze —
Krzyknie Przytuła — Że też to w Obrytem
Nie wiedzą ludzie nic, co ja tu znaczę!
Tu teraz gruntu tyla, tu bór przytem!
Oj, będą tutaj na bezrok[532] kołacze,
Bo wpół pszenicą obsieję, wpół żytem!» —
A Roch: — «Laboga! Już puszczam popręgi!»[533] —
Inszy w śmiech: — «Dobry! — klaszczą w ręce — Tęgi!» —
Wtem Koźbiał westchnie: — «Nim będzie co z tego,
Niemało wody na Wiśle upłynie!
Pola tu nigdzie nie widzę dobrego.
W bór nas zagnali, jak zwierza w pustynię...
Grunt ciężki; trzaby sprzężaju srogiego!
A gdzież ja tutaj na owies przyczynię?
Na groch, tatarkę, na wykę, na proso,
Co w letkich szczyrkach[534] najlepszy plon niosą?»
— «Patrzta — Świercz krzyknie — ślepego Mazura,
Jak mu to piasek zasypał te ślepie!» —
A Roch: — «Co gadać? Już taka natura,
Mazur zna gliny tyle, co w polepie...»[535]
— «Nieprawda! — krzyknie Koźbiał. — Jest niektóra
Ziemia i u nas!» — A Hnat: «Hej, ty stepie —
Zaciągnie nagle głosem — ty rodzony!
Hej ługu, młodą kaliną sadzony!...»
Zawtórzą insi, hukną. Każdy śpiewa
Po swemu, sobie i swojej nadziei...
Czego upragnie, czego się spodziewa,
Dobywa z duszy w tej głosów rozwiei...
A wtem wszedł księżyc, i blasków ulewa
Sączyć się jęła strugami do kniei,
Co stała cicha i światłem srebrząca,
Pod rozwidnioną źrenicą miesiąca.
Ale Horodziej obchodził nas wkoło
(Stary krok drobny miał, lecz jeszcze szparki).
Tylko te włosy dzielone przez czoło
Od skroni mu się zlewają na barki.
Aż stanął, stuknął kijem: — «A gdzież sioło
Będzie? Bo jakieś osobne folwarki
Szykować chcecie... Gdzież tu sioło będzie,
I gdzie tu kmiecie usiędą na grzędzie?»
Podniósł berlicy, brwi ściągnął sobole:
— «I cóż patrzycie we mnie, jak w raroga?
Pytam: gdzie będzie tu gromadzkie pole?
Gdzie wygon? Kędy na pastwisko droga?
Gdzie tu wysadą zaszumią topole?
Gdzie w łąkach stogi świeżego muroga[536]?
Gdzie staną chaty rzędem? Sady? Kopy?
Gdzie tutaj stanie wieś? Gdzie siędą chłopy?
Bo jak miarkuję dotąd i jak baczę,
Holendry chcecie fundować tu... Szwaby...
Tfu! Płócienniki jakieś... Djabły... Tkacze...
Co na osóbkę[537] siedzą, tfu! jak żaby
W błocie!... Ja ciągnął tu między oracze,
Między rataje[538] Boże, Boże raby[539]...
Ja tu fundować myślał w te wysiołki[540]
Wieś sprawiedliwą polską!» — «Czy my kołki —
Kos krzyknie — żeby żerdzi się trzymali?
Każdemu luźniej, jak pola rozeprze!» —
Lecz stary kiwał głową: — «Oj, obali
Wiatr cię, obali, jak czajkę na Dnieprze,
Ty, samoluzie!»[541] — Lecz inni wzdychali,
Dnie wspominając szczęśliwe i lepsze.
Każdemu stoi przed okiem, jak żywa
Ta wiejska droga miła, chociaż krzywa...
Milczą. Zbyt pełno w sercu tam i w duszy,
Żeby wymówić słowem... Ten zagrodę
Rzuconą widzi... Ten szum słyszy gruszy
Na własnej miedzy. Inszemu po wodę
Żóraw u studni skrzypi... Ów pastuszy
Flecik załawia uchem... Jakieś młode
Wonie i rosy powiały skroś spieki,
Jakiś pociągnął wiatr świeży... daleki...
Więc nas obeszła cichość wielką falą...
Westchnie Kos, Bugaj wąsa wdół zatarga.
A choć nie mówi nikt, same się żalą
Serca... Z serc samych leci niema skarga.
Tak krzyknę: — «Dawaj drew! Niechaj się palą!
Bo nam się dusza w tych smutkach obszarga,
Jak wrona w słotę!» — buchnęło ze stosu,
I wnet nam ducha przybyło i głosu.
Lecz choć powrócił śmiech, wrzawa, ochota,
Jedno poczuli wszyscy: — «Jak raz dola
Zatrzaśnie za kim czarne one wrota,
Co od swojego odgrodzą go pola,
Nie ufunduje dawnego żywota
Nigdy i nigdzie!» Aż krzyknie Roch: — «Hola!
Dosyć tej rady, gromado życzliwa!
Trza z brzaskiem walić w bór, pod siew, pod żniwa!» ...................
Lecz i do żniwa świat[542] był i do siewu...
Rąbie chłop z ranka do nocy dni cztery,
A ledwo radę da srogiemu drzewu.
Porozpalały się w garściach siekiery,
Jak to żelazo w cęgach; bez odziewu
O głodzie tnie chłop, a ledwo zadziery
Uczyni w korach za dziesiątym razem,
Bo drzewo takoż zdało się żelazem.
Pół biedy jeszcze, gdzie stały na dziele[543]
Jedlice, które się tam pinho[544] się zową.
Ta, choć sierdzista i twarde ma biele[545],
Upadnie przecież pod siłą takową.
Ale najgorzej było, gdzie kanele![546]
Te, jak chcesz rąbaj, albo w nie tłucz głową,
Na nic! Strom[547] zwięzły jak z krzemienia stoi,
A ręki ludzkiej najmniej się nie boi.
Więc wściekłość naród brała u tych karczy[548].
Zdziczały chłopy tak, że choć na noże!
A jam już widział, że sił tu nie starczy,
Że nie my puszczę, lecz puszcza nas zmoże.
Topór w powietrzu aż jęczy, aż warczy,
A jak od stali odskoczy po korze...
Klnie Roch: — «Niech gromy siarczyste zatrzasną!»
Klnie Zięba, duszą pocący się własną.
Lecz Dudek, który tu przyciągnął z żoną,
Ze stron polistych, gdzie gaj jest jak słoma,
Ciskał siekierę i z głową zwieszoną
Siadał i płakał, podparty rękoma:
— «Chryste! Za każdą osinkę skręconą,
Za każdą brzózkę wyciętą tam, doma,
Na dworskiem, Bóg mnie pokarał tym borem!
Ani go ugryźć, ni uciąć toporem!»
Kto klął, kto płakał, lżej przecie mu było.
Ale Sekura, w swej straszny niemocie,
Na głucho z oną pasował się siła.
W pianach, z krwią w oczach, trzęsący się w pocie,
Jakoby właśnie złe w niego wstąpiło,
Tak w drzewo rzucał się. Aż w tej robocie
Zapamiętany[549], upadał na trawy,
Garściami zielska rwąc, drapiąc murawy.
Wszakże i ten się nie cieszył zamianie,
Kto w góry poszedł i grunt tam miał dany.
Bo choć haszcz tylko porastał te granie[550]
I ledwo rzadki dąb był tam rąbany,
Spodem — głaz żywy zato. A na ścianie
Skalnej tam tyle ziemi, co śmietany
W grancu się babie pod wieczór ustoi.
Gdy rankiem chudą krowinę wydoi.
Orać? — A jakoż, gdy krój w głąb nie bierze
I tylko powierzch dzioba, jak motyki?
Siać? — A to wnet te skrzydlate drapieże,
Ogromny czarny sęp i gołąb dziki,
Chmurą nakryją usiewy ci świeże,
A choćbyś stępił i te gwałtowniki,
Przylecą wichry i ziem tę lekuchną,
Jak szmatę zwiną, poniosą i zdmuchną.
Tak czy z tej ugryźć, czyli z inszej strony,
Twardo i zębów nałamać nam trzeba!
Świat bo tu z wieków pod puszczę sprawiony,
I darmo po nim chcieć pola i chleba.
A choćbyś zwalił te górne korony,
Które wzrokowi nie dają do nieba,
Jakoż wyruszysz pnie, co pono swemi
Korzeńmi siedzą aż w jądrze gdzieś ziemi?
Gdybyż choć siły poprzeć, ile trzeba...
Skąd? Czy garść mąki my tam?... Kroplę mleka?...
O czarny bochnie razowego chleba,
Jakżeś ty pachniał nam z tego daleka!
O przeżegnany ręką Bożą z nieba
Od onych czasów naczątku człowieka,
Dorobku pierwszy ojca Adamowy,
Jak świętość, temi cię wspominam słowy!
Nie przeto, iżem osłabiał, jak z głodu,
Żem młot rękami musiał dźwigać dwoma,
Lecz, że juz bardzo odcięty od rodu,
Kogo nie dojdzie chleb, co go jadł doma...
Że przez tę rzekę nie będzie już brodu,
Ani do swoich przewoza ni proma,
Gdzie chleb poniecha człeka i opuści...
Że mu tam ginąć, w śmiertelnej czeluści!
III.
Hej, ziemio, ziemio, że my się też ciebie
Puścili! Miedz twych i twojego płota!
A toć po wodzie my tam i po chlebie
Moc większą czuli i więcej żywota,
Niż tu, gdzie wszystko naokół i w niebie
Cudze i gdzie jest dusza, jak sierota,
Obzierająca się w dalekość siną,
Za progiem chaty swej i za rodziną!
Hej, ziemio, ziemio, ty matko rodzona!
Łanie ty wdzięczny i rolo życzliwa!
Toć ty tam sama podajesz zagona
I ziarnu tak się otwierasz, jak żywa!
Lecz ta — macocha jest! A czy kto kona,
Czy padnie, ani dba ni się zadziwia...
Nad trupem twoim znów wszystko w tych borach
Będzie róść, szumieć i błyskać w kolorach.
Ani tu słońce nie jest takie ranie[551],
Jak u nas, w tęczach palącej się rosy...
Ani tych ptaków podobne śpiewanie,
Jak naszych czyżów, ziąb, skowronków głosy...
Ni gwiazdy niema tej, co gdy tam stanie
Nad te użątki nasze, nad pokosy,
To człek wyraźnie widzi, jak ta Boska
Moc o najlichszy kłos w polu się troska.
Tfu! Jeszcze teraz łza w oku mi świeci,
Gdy wspomnę żałość tę i te ciężkości.
A przeciem nie miał żony a ni dzieci,
I równo było mi, gdzie złożę kości.
Dola — ptak, mówią. Przyleci, odleci,
I darmo gwałtem zapraszać ją w gości.
Lecz nie o dolę mi szło! I przy doli
Taka się rana nie goi, a boli. ...................
A chłopy trwały setnie, nic tej duszy
Nie popuszczając głosu ni lamentu.
Chłop, jak się zawziął, to pędzej ukruszy[552]
Skałki, niż jego. Ma twardość djamentu.
A jak podźwignie raz brzemię i ruszy,
Do śmiertelnego już idzie momentu...
I chyba tylko w tej drodze go strzyma
Krzywda, a inszej zapory mu niema.
Jeden Przytuła... Sczerniał, zsechł na wióra,
Wilkiem poglądał, mrokiem krył się w boru.
Tak ogorzały mu te bujne pióra,
Tak bolącego był w sobie honoru.
Drugi raz w ziemię zasadził kosztura,
Sparł się, zadumał i trwał do wieczoru.
Tylko się wstrząsnął czasem, rzucił głową,
Jakby w grób spojrzał, i nic, żeby słowo...
Raz, mglisty ranek był i głuchem echem
Biły topory w bór, a ów tak do mnie:
— «Słuchaj Waść!... Gdybym kiedy z ciężkim grzechem,
Z śmiertelnym, zeszedł z świata bezprzytomnie,
Gdybym, wiesz, umarł...» — Tu dobył z pośpiechem
Mieszka: — «To garść tu miedziaków... Nie pomnę,
Dość[553], ale na mszę starczy... To was proszę,
Panie Balcerze, za duszę... te grosze..» —
Tak rzekę: «Co ty?» — Aż on się zaniesie
Ogromnym płaczem: — «Laboga! Laboga!
Jaka tu żałość okrutna w tym lesie!
Jaki ból! Jaka tu tęskność jest sroga!
...A któż mą duszę, jak ptaka, poniesie
Do dom, do gniazda?... A gdzież mi tu droga
Do mego rodu?...» — Tu zdusi ryk, wzdycha...
— «Tak pamiętajcie... Za duszę msza cicha!» —
Poszedł. A w puszczę padły wielkie cisze
Tych dni. Bór w sobie stanął zadumany,
Ledwo że liść się który zakołysze,
Ledwo zaszepcą na bagnach burzany[554].
Zwierz w legowisko padł i ciężko dysze,
Zacichły w trzcniach dzwoniące organy,
A słońce niebiem w srogich ogniach chodzi
I patrzy tylko z góry, gdzie ugodzi. ...................
Lecz Łuć Ostańczuk, jak zaszył się w błocie,
Tak ledwo słuch dał, by dzięcioł, gdy puka.
Czasem się tylko iskierka tam złota
Migła, gdy fajkę nałożył z kapciuka;
Tak w bagnach siedział, pogoda czy słota.
Aż widzę — grobla! Patrzajcież Pińczuka!
U grobli bajdak[555] i chata w nim kurna.
W gotową nie chciał iść. Powiadał: — «Durna!» —
Tak więc te bobry, gdzie Biebrza[556] jest rzeka,
Koszary swoje stawiają na wodzie;
Tak wydra, choć się uswoi u człeka
I płotkę z ręki bierze, gdy jest w głodzie,
Pomiędzy śluzy u tamy ucieka,
Aby tam żyła po swojej przyrodzie,
Jako ten Pińczuk, co w błotach rad pluska,
Dziw, że się po nim nie rzuci ta łuska![557]
A jak to człowiek ze sobą rad niesie
Wszędy coś swego i świat swój udaje,
Tak on tu sobie wydumał Polesie[558]...
Już sto żył wodnych ług mokry mu kraje,
Już czapla, juże gdzieś rybitwa drze się...
Już smolne dymy kopcą ci o staje,
Że tylko słuchasz, rychło się z oddali
Surma[559] obezwie a pieśnią rozżali.
Pińczuk szuwary wysiekł, dobył szybę
Wodną, nad którą szła bąków muzyka.
Tak ciszkiem sobie zrządziwszy sadybę,
Okrakiem siedział na belce, drąc łyka,
Płoty a jazy zrządziwszy na rybę...
— «Tak cóż ty — mówię — Łuć? Na pustelnika?»
A ów: — «Ta czegóż?...» — Tu świsnął: z pod belki
Żółw wylazł, stanął i podniósł łeb wielki.
Tak Pińczuk: «Każy[560], Hryć, jak w sądzie stały
My, Łahiszyńce?» — A zwierz skurczył szyję,
W skorupę wtulił łba i tak się cały
Uczynił martwy, że bij go — nie żyje!
— «A tutże[561] każy, jak z sądu wracały?» —
Tu żółw z pod tarczy onej, co go kryje,
Nagle wypuścił łapy i uciekał...
Łuć śmiał się, łyka ciągnął i zewlekał. ...................
Tymczasem u nas płacz babi się szerzy,
I słychać coraz głośniejsze lamenty;
Bo niechże która mietliskiem uderzy
W próg, już się w budzie trzęsą fundamenty.
Toż dach, co wodą spływał, póki świeży,
Teraz się spaczył i skręcił — wyschnięty,
A ów liść po nim skąsiło tak mrowie,
Że deszcz skroś pluskał tam, jak przez sitowie.
Dzieci zaczęły chorzeć. Już tam tego
Garść ledwo zbyła, prawie na rozsadę,
Niedoumarłych od moru onego,
Co ich wykosił caluśką lewadę[562].
Do chłopów baby i każda na swego:
— «A coś za ociec taki? A daj radę!
A broń! A ratuj! Nie czyjeć, a twoje!» —
Tu je obleją łzy, jak rzęsne[563] zdroje. ...................
Nie śmiał wymówić nikt, lecz znaczno było,
Że lud ten gnębi niezbyta tęsknota,
Że tu się serca poznały z tą siłą
Co droższym czyni swój zagon od złota.
A choć się naród nieczułą zdał bryłą,
Baczyłem wicher, co po nim się miota,
I czerwia tego czułem, który głucho
Od wnętrza toczył lud, by wierzbę suchą.
Więc coraz częściej siadała gromada
U kowalskiego mojego ogniska.
Ale nie była to już owa rada
W sto różnych głosów, co huczy i pryska.
Milczą. Kos ledwo półgębkiem zagada,
Roch zgrzyta, szarpie Żurawa wąsiska.
Zwieszają głowy i czoła się chmurzą,
A w piersiach duszno czegoś, jak przed burzą.
Aż raz, gdy siedzim tak, Dudek się schyli,
Obejmie swoją niewiastę za szyję:
— «Maryś! A choćby my do dom wrócili?
Do Wólki?» — Ona tych rzęsów odwije,
Pojrzy, to liczko zbiedzone przymili:
— «A czy Pan Jezus przez cię?... Próg obmyję
Łzami... Kwiatuszków nasadzę... Wybielę
Komin het... Krzyżem co święto w kościele...»
Tu głos serdeczne złamało jej łkanie,
Trzęsą się usta urwanemi słowy.
A po nas poszło, jak wiatru powianie,
I jak za wiatrem schyliły się głowy.
Wstał Dudek: — «Niech ta! Niech się co chce stanie!...» —
I nie przydając nic do onej mowy,
Szeroko ręką machnął przez ćmę czarną.
— Tak nam to pierwsze do serc padło ziarno.
A dziwną sprawą stało się to Bożą,
Iż padło z piersi najcichszej — prostaka,
Z ust najcierpliwszych, co gdy się otworzą,
To chyba piskiem duszonego ptaka.
Tak najranniejszą Bóg obświetla zorzą
Te ubożuchne, nie tego łepaka...
Pokorne dusze i dusze pasterzy
Wiedzą, gdzie przyszłość w żłobeczku swym leży.
IV.
Nie wszystko ja tu powiadam zkolei,
Ale to tylko, co sobie rozpomnę.
Więc nie wiem, czyli chociaż cień tej kniei
Z słów moich padnie na czasy potomne.
— Tak gdy w wieczornych zórz złotej zawiei,
Wojsko żórawi przepływa ogromne,
Za wróble je ma wzniesiona powieka,
Iż rzecz się mieni z wielkiego daleka.
Jać tylko oto przygrywam piosenkę,
Za wyprzednika jestem i za posła...
Zaś przyjdą, którzy mają lepszą rękę
Niż moja, co jest twardego rzemiosła;
Ci śpiewać będą pracę tę i mękę,
I będzie światem ogromna pieśń rosła,
Z której ten naród polny, te prostaki,
Wylecą w słońce, jako krwawe ptaki.
Tedy się echem rozlegnie po światu
Huk siekier, gromem bijących w te knieje,
I zdeptanemu podobne zaś kwiatu
Zamysły duszne nasze i nadzieje...
Ociec synowi, abo i brat bratu
Powiadać będzie: — «Słysz, co się to dzieje!» —
Tak nad swą niskość i nad chatnie dymy
Naród ten polny wyrośnie w olbrzymy!
Tak stanie, na swej podniesieniu wiary,
I mogił swoich i swojej prostoty,
A męka jego tak przyda mu miary,
Tak go wyświetli w huf jasny i złoty,
Że się zdumieje nad nim ten świat stary!
Bo wielkiej wojny — o żywot — są roty,
Które Bóg stawił na zgubnej pikiecie,
Palcem im pisząc po czołach: — «Zginiecie!» — ...................
Chodziły słuchy, że są kędyś stany,
Gdzie lud się polski osiedlił i krząta,
Że chłopy noszą krakowskie sukmany,
Krakowskie bryki mają i chomonta,
Że karczma tam jest, kościół i organy,
Własny porządek od kąta do kąta,
Kancelaryja, wójt, pisarz, ławniki,
Wieś jak się patrzy, nie taki bór dziki!
Więc my tam nieraz w cichości słuchali,
Czy od nich do nas choć wiatr nie powionie...
Czy tam parobek gdzie z bata nie wali...
Wóz nie trajkocze... nie parskają konie...
Ten, ów się w twarzy zmieni i rozpali:
— «Coś słychać jakby! — Coś jakby w tej stronie!» —
A drudzy oczy wytężą i uszy...
Lecz tylko pustka podzwania w tej głuszy.
Nad inszych gorzał w sobie Roch Zatrata.
— «Pójdę ja! Może oną wieś wytropię,
Bo mi wyraźnie dym skądciś zalata,
Jak gdyby baby suszyły konopie...
Wyaźnie słyszę: cierlica kołata...
Chłop odsieb krzyka... cep wali po snopie...
Rżą źrebce... trędzle dzwonią uwiązane..
Jezu! Toć my tu od niech gdzieś o ścianę!...ścianę!...»
Z krzykiem się chwycił oburącz za głowę
I runął z kuźni precz, jak oszalały,
Prosto przed siebie, w te gąszcze borowe,
Tylko mu poły sukmanki wiewały.
Ani sposobu mieć jaką z nim mowę,
Bo zdał się we śnie być, choć dzień był biały.
Tak się urwała w nim owa tęsknica,
Jak chmura, kiedy lunie nawałnica. ...................
Cierpiał lud, póki soch czekał i pługa,
Jarzemnych wołów i siewnego ziarna.
Już gospodyni to jedna, to druga,
Dzieżę na chleby obmyśla i żarna,
Gdy w tem wieść gruchła, że stąd aż do ługa,
Kukurudz tylko i fasola czarna
Sadzona być ma i że do tej pracy
Nie pługa, ale dostaniemy gracy.
— «Reat! — zawrzasną chłopy — To my poto
Ciągnęli tylim światem w te pustynie?
Graca!... co z gracy?... Toć z taką robotą
Chłop, bez sprzężaju, jak ruda mysz zginie!
Więc nie pszenicę usiejem tu złotą?
Nie żyto nam się, jak ruta, wywinie?
Kukurudz?... Czy my grzywacze?... Laboga!...»
Tu burza głosów zerwała się sroga.
Dyszkantem baby, a chłopy zaś basem,
Wszystko się naraz zaniosło okrutnie.
Jak rój to brzęczy zmieszanym hałasem,
Te pszczoły cieniej, a grubiej te trutnie.
Nad brzęk pospólny zahuczy głos czasem
Rocha lub Maćka (tak właśnie trzmiel utnie):
— «Co nam kukurudz?... Co graca? Fasola?...
Sprzężaju chcemy! Ziarna chcemy! Pola!»
Już mnie i słuchać bolało w wątrobie.
Aż schrypły chłopy, a baby też nieco.
Zaczem się jęło przyciszać to w sobie,
Jak kiedy roje na łąki precz lecą...
Wtem Ziąba: — «Nic tu po takim sposobie,
Tu rady trzeba szukać, choć ze świecą...
Krzyk dobry, jak jest kto, co krzyku słucha,
A tu że dokół co?... Toć puszcza głucha?»
Szeroko powiódł ręką. Jakoż stała
Ogromna, cicha, obojętna, senna,
Od spodu bagnisk swych oddechem biała,
Nakryta żarem, a głębią — bezdenna.
Więc na wyrębie garsteczka ta mała
Naszych, o swoje krzycząca tu lenna[564],
Tak marna zdała się i taka licha,
Że zgroza włosy podniosła mi cicha.
Markotnie chłopy przyjmują te mowy.
Burczy gromada jeszcze i pogrzmiewa,
Szarpią się barki, rzucają się głowy,
Iż targło naród od jelit, od trzewa...
Tak kiedy w dęby wiatr wpadnie borowy,
A huknie, długo potem szumią drzewa...
Gałąź szeleści, liść liściom podawa
Onego deszczu, aż zwolna ustawa.
Ucichli. Stoją. Patrzają się w ziemię
Ponuro. Czasem niewiasta zabiada...
Aż Ziąba, w wykrot skoczywszy, jak w strzemię,
Okraczył pniaka i krzyknie: — «Gromada!
Toć z nas żadnego nie bito jest w ciemię.
Od czegoż głowa na karku i rada?
Żeby zaś radzić! — Nie?...» — Tak chłopy — «Juści!» —
Poszedł głos echem borowe czeluści.
A ów: — «Tu jedna rada: wybrać głowy
Co tęższe, ile starczy z naszej strony,
I do angielskiej niech idą królowy,
Że katolicki lud tu jest krzywdzony!
Że nas wpędzili tu, w ten gąszcz borowy,
Jak stado wilków, bez pługa, bez brony,
Bez konia, wołu, bez chleba, kościoła,
I że tu naród na pomoc ją woła!» —
— «Racja!» — zakrzykną chłopy. — A ów zasię:
— «Niechże uczyni rozsądek tu jaki:
Albo siednięte na lekkim popasie
I do odlotu gotowe my ptaki,
Aboli naród, co w ziemię tę ma się
Wkorzenić tutaj i puścić tu znaki
Potu krwawego, jak ten przygwałcony
Jasion, co puszcza korzenia z korony». —
Odsapnął, czoła otarł i nuż oczy
Obracać, ktoby się tu godził w posły?
A już się koło w gromadzie zatoczy,
Szepcą... Już z szeptów pogwary urosły,
Kiedy wtem Jasiek z nagłości przyskoczy
Ku mnie, jakoby go pióra uniosły.
— «Majster! — zakrzyknie — A to na karczunku
Przytuła wisi!» — Tak wrzasnę: — «Ratunku!» —
Jako więc buhaj łbem huknie we wrota
Płonącej szopy, aż trzasną wierzeje,
I w świat, a za nim pożoga się złota
Żywego ognia, jak rzeka, wyleje:
Tak ja uderzę w ścisk, a cała rota
Za mną, bez drogi, przez haszcze do knieje...
Poprzedzie chłopak, jak wiatr, i tak burzą
Lecim, tylko na te czuby się kurzą.
Dopadlim... Chwytam, trzęsę — nic! Po czasie...
Już tam nie było i pary w tem ciele...
Sztywny już, wisiał nieszczęśnik na pasie,
Swoim zielonym, co brał go w niedziele,
W toż samo drzewo zatknięty był zasie
Topór z rozmachu i wiorów niewiele
Pod nim, ot tyle, co w trumnę pod głowę...
Jakże nie ryknę: — «Rany Chrystudowe
Otwarte! Tegożeś tu dożył końca,
Bracie!... Takążeś śmiercią... sam... bez pory...
Takżeś się umknął w cień wieczny z pod słońca!...
Takiżeś wpisał toporem w te kory
Testament!...» — Stała gromada milcząca,
Odkrywszy głowy. Jako więc w nieszpory
Jeruzalemskie[565], gdy dzień się przyniża,
Podnieśli ciało my z pod męki krzyża
I zaraz mu tam ręce tych tułaczy
Dół wymościły wiorzyskiem foremnie.
Lecz choćbym sto lat... ej, co sto lat znaczy?...
Choćbym więc oślepł — zostanie się we mnie
To wielkie, zimne spojrzenie rozpaczy,
Co mówi niebu i ziemi: — «Daremnie». —
I tam i tutaj, i gdzie pójdę — wszędzie
Tak patrzeć i tak mówić do mnie będzie. ...................
Hej, puszczo, puszczo niezgłębionych borów,
Stanęłaś ty nam w drodze czarną ścianą,
Na której kartę ognistych kolorów
Widziałem, ręką Boga wypisaną!
Skroś ciemnej nocy, skroś mroku wieczorów
Widzę cię, w gwiazdy i kwiaty utkaną...
W cichości stoisz. Naraz z ciebie bucha
Krzyk, jęk, przekleństwo... I znów cisza głucha.
Hej, puszczo, puszczo! Zeszli my się społem,
Jak te dwa wichry z zachodu i wschodu.
A ty się ostrym stawiłaś nam kołem,
Przeciwna rzeszom onego narodu,
Co spadł na ciebie lecącym sokołem,
I piersi jego przebiłaś od spodu...
I posypało się skrwawione pierze
Którego Bóg sam, choćby chciał, nie zbierze.
Hej, puszczo, puszczo! Połknęłaś ty rosy
Krwawe, po których gdy ziemia zarodzi,
Słyszane będą westchnienia i głosy,
Jak kiedy z płaczem po lasach kto chodzi!
Otrzęśli my się o ciebie, jak kłosy,
Gdy je w sto cepów grad tęgi ugodzi...
I padło ziarno, pleniste a świeże
W ugory twoje i w twoje rubieże[566]. ...................
Chciałem krzyż... Stoją w milczeniu ponurem.
A Kos: — «Samobój! Toć u nas tam taki
Nie na cmentarzu leży... gdzieś za murem...
Kamień mu... Kupę chróstu dla poznaki...»
A w tem Horodziej zastuka kosturem:
— «Ty co?... Adwotkat? Ksiądz?... Patrzcie go, jaki
Spowiednik! Będzie tu człeka spowiadał,
Co się z nim Ojciec Niebieski już zgadał! —
Dalej! Bierz duchem, kto topór, kto struga![567]
Nie będzie tego mówiono, że leży
Chłop z Obrytego, Podlasiak, z nad Buga,
Jak zakopane bydlę, na rubieży!» —
Chwycą się. Przeszła godzina niedługa,
Już na wzgóreczku krzyż żółci się świeży...
Horodziej podszedł, przewiązał go pasem
Onym, przeżegnał: — «Śpij z Bogiem tymczasem!» —
Jeszcze my stali, gdy mrowia czerń sroga
Ruszyła, niby piechotne kolumny,
I sama sobą szła ta czarna droga
Na ono wzgórze, na ciało bez trumny...
Pełznie... Już wpełzła do połowy stoga...[568]
Już go nakryła... Już chrzęst słychać szumny...
Już piach przewierca... Już się po nim toczy...
Znikła... Piach rusza się... Zakryłem oczy. ...................
Dzień gasnął. Gwiazdy migały już w niebie,
Jak kiedy złote ściegi kto przewleka,
Milczkiem szły chłopy, nie mówiąc do siebie,
Tak w gardle żal im połknięty dopieka.
A w tem zakraka sęp i zakolebie
Czarne skrzydliska nad nami... Zaszczeka
Szakal gdzieś od gór, zawyje, a z drzewa
Żbik z wrzaskiem paszczę zgłodniałą rozziewa.
Idziem tak, aż mnie nagle przejmie mrowie
I wiater przykry od bagna zaleci.
Spojrzę — na bagnie przez trzciny, sitowie,
Miga coś, coś się porusza, coś świeci...
Tak myślę: — «Czart jest, alboli zwierz, kto wie?» —
A już się we mnie strzelecka chuć nieci.
Zaciągam wiatru i nadstawiam ucha...
Chrzęstło... — «Zwierz!» — myślę, a w bagnie coś plucha.
Więc Rocha, w pobok co szedł przy mnie, trącę
I szepnę: — «Coś ta siedzi w onem błocie...»
— «Gdzie?» — Mignę głową, a w tem pałające
Dwa ślepia, całe w krwawniku[569] i w złocie,
Błysną z ćmy, jakby z chmury dwa miesiące.
Tak ścisnę pięście: — «Hej, dałbym krocie
Za strzelbę!» — kiedy nagle w te latarnie
Ostrym ładunkiem ktoś z kupy wygarnie.
Chlupnęło w bagnie, jakby cisnął saka[570],
Zagasły ślepia zdmuchnięte od ręki.
Po świście kulki poznałem Kurpiaka,
Żuka z Zielonej[571], rodzica Jelenki.
Ten się swojego nie puszczał szturmaka[572],
I w obrzydzeniu miał loft[573] i szrut cienki...
Tak krzyknę: — «Wiwat Kurpie!» — A już kupa
Naszych się wali i po trzcinach chlupa.
Nuż hukać, ognie krzesać u wiszora[574],
I przeć się w bagno zarosłe tą haszczą.
Tygrys był! Jeszcze drgał, tego ozora
Skąsiwszy własną ukrwawioną paszczą.
Tak Żuk przymierzy lufy, gdzie komora...
Huknie... Zwierz skoczył, padł. A już go taszczą
Za łeb, za ogon, za uszy, za łapy,
A ów posokę wylewa przez chrapy.
Więc zaraz my tam palili ognisko
U bagna, gdzie legł kawał gołoborza[575],
Nuż dziw! Bo zwierz był, jakoby kocisko...
A na nim w pręgi pisana ta koża[576].
Pchają się, wszyscy chcą go widzieć blisko,
Patrzą, macają, lecz Żuk dobył noża
I ściągnął skórę, napruwszy jej kęsa.
Ścierw my cisnęli precz, bo cuch szedł z mięsa.
Hej, że też ciebie nie było tam, czarko
Żytniówki naszej, poczciwej siwuchy!
Człowiek nie bachus[577], a przepiły miarką,
U ognia siedząc pod noc między druhy...
Ale gawęda i tak poszła szparko:
Ten łże, ten zgada, nastawia ów słuchy.
Nad wszystkich Kurpie trzymają prym w mowie,
Majstry na zwierza w wszelakim obłowie.
Wnet, jakby żywe, stanęły nam lasy
Nasze na oku, z tą mroźną ponową[578],
Ten obrus śnieżny, jak białe atłasy,
Ta okiść, srebrną wisząca posową...
Już słyszym łomot chróstu... psów hałasy.
Już jelon bieży, staje, kręci głową
Koronną...[579] Słychać gdzieś chrząkanie dzika...
W tem błysk! Huknęła strzelba kłusownika.
Więc jak gach, w cudzą wkradłszy się komorę,
Cichutko stąpa i tchem ledwo szepce,
Tak ów się czai po zdobycz w tę porę,
Bacząc, czy suszki[580] trzeszczącej nie zdepce.
Zaczem przyciąga sanice tam spore,
Pokurcia[581] zgwizdnie, co w śniegu krew chłepce,
Utroczy zwierza, gałęźmi nakryje,
I w bór, nos na wiatr podając i szyję.
Słuchają chłopy, śmieją się... Znać z twarzy,
Iż im ta powieść znajoma i miła.
A cóż? Toć borom sam Bóg gospodarzy,
Zwierza w nim chowa i na strzał posyła.
Z pradziada było tak! A mówią starzy,
Że wszelka knieja pospólną wpierw była,
Nim usypała szlachta one kopce,
Co mówią: — «Potąd twoje, a tam — obce.» —
Lecz Paweł Koźbiał trząsł ręką i brodą.
— «Co mi tam knieja! I co mi tam bory!
Ja sobie siedzę nad rzeką, nad wodą,
Gdzie w trzcinach krzyczą cyranki, kaczory.
Człowiek aż głuchnie, jak do dnia zawiodą
Wszaskuny owe lub w ciepłe wieczory.
To z leda kija[582] człek w szuwar wygarnie,
I ma co w miasto nieść albo w śpiżarnie».
Więc zaraz w dwoje rozhukną się głosy:
Ci chwalą wodny łów, a ci borowy.
Już Bartki, Maćki, Bugaje i Kosy
Odrzucą w strony kapoty i głowy.
Już brzęk, szum, jak gdy poruszy kto osy...
Tedy ja, widząc zawziątek takowy,
Nuż strzelbę chwalić. Żuk na to: «A pstrzyka
Niezgorzej! Z dziada mam ją, nieboszczyka.
Ojciec mój takoż strzelał z niej. Już z rodu
Kochamy się tak w łowiectwie, my, Żuki.
Com lisów natłukł, co wilków zamłodu
Tą kozią nogą![583] — Myślałem, że wnuki...
Nieprawda! Poszła z mojego ogrodu,
Na Bożą grzędę dziewka! Dziś my kruki
Samotne z matką...» — Tu ból uwiązany
Targnął się we mnie, zawył, rozdarł rany.
A wtem się podniósł wichr. Zrazu padołem
Rozszeptał trawy, rozszumiał byliny,
Zaś się zamachnął szeroko, a kołem
Trzask i syk poszedł łamiącej się trzciny.
Aż wzmógł się, zebrał w sobie, gruchnął czołem
W odwieczne stołby borowej głębiny,
Zatrząsł pnie, wzleciał, urwał się ze smyczy,
I po wierzchołkach świsnął w tysiąc biczy.
Zawyła puszcza. Huk poszedł po kniei,
Jakby sto gromów trzasło. Już świst dziki
Leci przez wzdęte struny tej zawiei,
Jak przez syczące wężowe języki.
Już zgrzyt, szum, łoskot, nie patrząc kolei,
Buchnęły w jeden gwałt! Aż z tej muzyki
Przeciągłe wyszły jęki i lamenty
Od ziemi aż po nieba fundamenty.
Bór ożył. Drzewa wyciągają ręce,
Załamią z trzaskiem je i trzęsą niemi.
Insze w śmiertelnej skurczyły się męce,
Wiją się, głową uderzą po ziemi;
Tc ryk rozpaczy mają, te — dziecięce
Głosy rzewliwe, z skargami cichemi...
Insze stanęły z wyciągniętą szyją
I jak psi na mór lub na wojnę — wyją.
Czasem upadał wichr, jakby od gromu,
A puszcza niema stawała i głucha;
Tak matka, gdy jej trumnę syna z domu
Niosą, na progu zmartwieje i słucha...
Aż znów się zrywał jęk, świst, huk, trzask łomu,
Znów trzęsła borem dzika zawierucha,
Skróś której wyły tak okropne głosy,
Jakby świat tarzał się i darł za włosy.
Tak to wichr w onych ostępach powtarza
Odwiecznem echem płacz stary człowieka,
Płacz najpierwszego boleści włodarza,
Adama, kiedy z ogrojca[584] ucieka...
Tak wtórzy jękom otchłańca[585] Łazarza[586],
Gdy na poczęcia noc swego wyrzeka...
Tak grzmi przestrachu sądnego żałobą:
— «Góry! Pagóry! Przykryjcie nas sobą!» — ...................
Siedzim tak, milcząc, a serca nam głusza
Ciężka obeszła, jak woda, jak morze.
Wtem Roch: — «Toć nie co, tylko tu się dusza
Pokutująca po tym tłucze borze...» —
Więc wszystkich nas to niemile zarusza,
Iż źle wspominać rzecz taką w tej porze,
A Kos: — «Ha, któżby?... Nieborak Przytuła...
Wichr dmie, bo ziemia wisielca zaczuła!» —
Lecz ku borowi głowę dzierżąc Żuk: — «A
Cicho! — zaszepta — Ja tu coś miarkuję...»
Słyszycie-no, jak tam coś po drzewach puka...
Nie dzięcioł! Dzięcioł nigdy tak nie kuje...
O!... Teraz!... Znowu!... Teraz tam!... To sztuka
Jakaś! To dwóch się po głosie zgaduje!» —
Spojrzę, gdzie chłopak? — «Jasiek!» — krzyknę. Jeszczem
Nie wiedział czego, już wstrząsłem się dreszczem.
Tak targnę wąsa, splunę: — «Tfu! Do grzechu!
Będę turbował się lada stukotem?»
Lecz jak nóż utknął strach we mnie i dechu
Nie puszczał z piersi. A chodził słuch o tem,
Że dzicy... Chryste!... Jakże się w pośpiechu
Nie porwę! Zimnym jak nie spłynę potem!
Chcę biec — i nagle staję skamnieniały:
Świstło! Wyraźniem usłyszał świst strzały!
Wtem, jak piorun, co nim grzmi, wpierw błyska,
Widzę, od bagien leci to nieboże...
Bez tchu, bez głosu doleciał ogniska,
Powietrza chwycił, przemówić nie może...
Ręką u piersi płótniankę zaciska...
Chwycę go. Krzyknął. Krew... Całe krwi morze...
Wyprężył mi się, rękoma uderzył,
Zwisnął, zaszeptał, głową rzucił — nie żył.
Zdarłem płótniankę z piersi. Drobna rana
Czarna, jak gwiazda żywota zgaszona,
A od niej, siedmiu drogami wysłana,
Śmierć jadowita szła, znacząc promiona
Modre, jak węże... Piórkami utkana
Strzała tam tkwiła... Tak z oczu mi słona
Łza spadła na to pacholęce ciało,
Co zaświatowe kolory już brało.
Runęły chłopy w bór. Tak krzyknę: — «Wara!
Kogo tu będziesz szlakował i gonił,
W tej puszczy siedzi noc głucha i stara,
Której sam Pan Bóg te oczy zasłonił,
Ślepe! W co bić chcesz?... Dość jedna ofiara!
Już źle tu z nami, gdy Bóg jej nie bronił...
Już nam się czarna godzina tu mości...» —
Wtem ryknę, srogiej nie mogąc[587] żałości.
— Wiejcie więc teraz, wy wichry pustyni!
Krzyczcie więc w niebo, jęczące wy głosy!
Niech się tu koniec wszystkiemu uczyni,
Niech — jako psi kość — tak zgryzą nas losy!
Lecz ciebie Chrystus o krew tę obwini,
Ziemio ty, co tu takie pijesz rosy,
Co milczkiem strzały wypuszczasz w pisklęta
Bezpióre, w puchu jeszcze... Bądź przeklęta!
V.
Szedł czas. O posłach już mowy nie było.
Ostańczuk smołę pędził w swym bajdaku.
Serce się jakoś w narodzie ściszyło,
I znów po dawnym robota szła szlaku.
Lecz powierzch tylko, bo z oną mogiłą
Gardłowa sprawa zawisła na haku,
Którą lud w wnętrznej rozsądzał cichości:
Wracać, czy tutaj położyć mu kości? —
Więc u pustego siedzący ogniska,
Myślałem sobie, że sama nas dola
Nagli, popycha, przygwałca, dociska
W powrotną drogę na własne te pola.
I nieraz, kiedy cicha gwiazda błyska,
Westchnę ja w duszy: — «Ha! Bądźże twa wola!
Wracać, to wracać!» — I zaraz w tej męce
Folgę poczuję i wąsa pokręcę.
A na świat padły deszcze. Iż tam czasy
Takie przychodzą, że leje, jak z cebra,
Więc stają wtedy puszczyńskie te lasy
We mgle, jak gdyby nadmuchał w nie srebra.
Tylko się po nich bieleją te rasy[588],
Tylko się drzewom tym kurzy przez żebra
Tumanem sinym. Tak je tam ta słota
Okadza, niby popy carskie wrota[589].
Wypełzły z borów gady, iż im płuży
Taka pogoda mokra na pomioty[590].
Gdzie stąpisz, żmij się jako powróz dłuzy,
Czerniejąc, modrząc się, lub czyniąc złoty.
Przejdziesz — twe szczęście! Lecz niechże unurzy
W stopie żądlisko — już nic do roboty
Na świecie nie masz... Wszystkiemu waleta...
Bo śmiertelnego jest pieczęć sygneta.
Obchmurniał naród tą długą ulewą,
Z której mu oschnąć nie dała i chata.
Ale się zawziął już i precz ciął drzewo,
Iż niemasz — jak sam człek jest sobie — kata.
Biją topory we mgle, w prawo, w lewo,
Na każdym dziale siekiera kołata...
Alić kto chłopa zna, któ w huk się wsłucha,
Czuje, że w ostrzu tem już niema ducha!
Tak kiedy bije na boru chłop w sosny,
Na zręby chaty, na belki, na deski,
Topór mu w garści furczy, jak ptak z wiosny,
Głos dawa jasny, szeroki i rzeski;
A kiedy na dom ostatni, żałosny,
Tarcice ciesze pod krzyż ten niebieski,
Siekiera w rękach mdlejących ustawa
I — jak grudź ziemi o trumnę — głos dawa.
Bodajmbym zełgał i tym był prorokiem[591],
Co pod drzewiną w słoneczku se siedział,
A tak się jednem smaczno zdrzemnął okiem,
Że zmiłowania Bożego nie wiedział —
Ale tak myślę, że wielkim się krokiem
Bliżył ten doli sądzonej nam przedział,
Gdzie wszystkie więdną i gasną nadzieje,
A człowiek mówi: — «Niech co chce się dzieje!...» ...................
Jakoś w tym czasie przyciągło Niemczysko
W bory telegą, pykając fajeczkę.
Zaciągnął budę, przed budą bób z miską,
Piwa na ligar wytoczył też beczkę.
Kram gotów. Baby latają, że blisko.
Ta mydło, ta nić targuje, ta świeczkę;
Więc świeżych wieści, jak z pieców tam chleba
Szło przez dzień, że i piekarni nie trzeba.
W tydzień coś jaki czy we dwa — nowina!
Leci Bartkowa Jaga z tej kramicy.
Nie doleciała, już krzyczeć zaczyna:
— «Pańszczyznę jadą pisać urzędnicy!» —
Jeszcze ta pierwsza nie zaschła jej ślina,
Już od granicy bór wre do granicy...
Cisną topory chłopy, i jak stali,
Tak cała kupa do kuźni się wali.
Kipi lud, jako więc ten ukrop w garku.
A tutże jedzie wóz, drugi i trzeci...
Urząd! Tak dalej z każdego folwarku
(Folwarkiem zwali murzyńskie te kleci!)
Trzy dni przez tydzień spisywać szrwarku
Na chłopa, a dzień na baby i dzieci,
Z faszyną[592]. Stoi gromada, jak niema...
Aż huknie, niby z moździerza: — «Nie chcema!» —
I zaraz noga od nogi, iż w kroku
Chłop chce być pewny, gdy idzie na pięści...
Już żywy ogień zajarzy się w oku,
Już garście w kułak, już twarda kość chrzęści.
Zasiekli zęby, stoją. A zaś z boku
Baby. Tak wojsko wódz dzieli na części:
Pod pierwszy ogień front, a dla przygody
Na skrzydle sobie szykuje odwody.
Przed nami, niby taborem Nogajce[593],
Wozy od drogi stanęły w półkole.
Wtem tłumacz zacznie, dłubając po fajce:
— «Tu nie o chcenie idzie, nie o wolę...»
Lecz Roch w rzecz wpadnie: — «A rajce! A zdrajce!
To wy nas tutaj przedali w niewolę?...
To my w pańszczyznę tu szli? Na odrobki?
To tak?...» — W garść plunął: — «A dalej, parobki!» —
Świsnęło w kupie, jak w puste żołędzie.
W kłąb się zwinęli wrzący; prą się, pchają...
Widzę, że o krew czynić się tu będzie,
Tak huknę: — «Hola! Posłów nie wieszają!
Kto poczciw, w mojej stawaj tu komendzie.
My nie cygany! Nie zbójców my zgrają
Przyszli tu! My tu emigracja polska!
Nie luza jakaś zbójecka, warcholska!» —
Tak chłopy: — «Stać! Stać!... Pan Balcer niech gada».
A tłumacz na wóz myk, jak do fortecy...
(Komisarz za nim, pisarz — wszystko wsiada),
Aż gdy poczuje za sobą już plecy,
— «Co? — krzyknie.— Napaść?... Komisję napada
Hałastra chłopska?... Bunt?... Ja się tej hecy
Nie boję! Ja tu z urzędu! My mamy
Prawo za sobą! A wy co tu, chamy?» —
Tak stąpię krokiem: — «Z respektem tam! Hola!»
Pokręcę wąsa i obrócę śliny:
— «Tu nie bunt! Tutaj jest gromadzka wola!
Kolonja tutaj! Nie chamy, murzyny...
Zgoda, to zgoda! A nie, to do pola!
(Tu machnę ręką ku drodze w bór siny)
My pod pańszczyznę nie damy tu karku
I nie będziemy odrabiać szarwarku!»
— «Jużci! Nie będziem!» — odhukną mi chórem
Chłopy i łbami wyrzucą, jak tryki.
Tak stąpię krokiem znów (ci za mną murem).
— «Co my tu mamy? — krzyknę. — Jak te dziki
Siedzim w tej kniei! Łatwo skrobać piórem,
Ale żyć trudno!» — Tak za mną znów krzyki:
— «Nijak życ! Dobrze Pan Balcer powiada.
Jak on, tak za nim i my też, gromada!»
Duch powiał po mnie żarem. Więc tak prawię:
— «Tu bez odrobków jest dosyć ciężkości!
Przelecieliśmy, jako te żórawie
Przez morze, swoich puściwszy się włości...
Miał tu nas kraj ten potykać łaskawie,
Obiecowali przeróżnych dobrości,
Aż jak za nami zatrzasły się wniki,
To my nie ludzie już? Nie katoliki? —
O chrzest napróżno dzieciątko się prosi,
Bez ślubu idą dziewki w poniewierkę,
Duszę obrudził człek i tak ją nosi
W sobie — tu splunę — tfu! jako tę ścierkę!
Mór po nas, jakby po trawie tej kosi,
Z ciał chrześcijańskich ma zwierz tu wyżerkę,
Gdzie padniesz, tam ci cmentarz i mogiła,
A rząd nas tutaj w szarwarki obsyła?
W pańszczyzny? W tłoki?...[594] Z nas tłoki wybiera
Głód, pożar słońca, robactwo i nędza...
Strzęście nas, czy tu kto ma choć halera!
Jak psi my w budach! Jak bydło bez księdza!
Do garści prawie przyrosła siekiera...
Niechaj więc nas tu w odrobki nie pędza
Nikt! Bo nam nie lża, tylko paść i zginąć...
A prawa swego nie damy tu minąć!» —
Zatknę się, bo mi dech w piersiach zaparła
Okrutna pasja i żałość zbyt sroga.
A za mną chłopy, co który ma garła:
— «Nie damy! Nie chcem nad sobą batoga!»
Nuż tamci z wozów w swą! I tak się darła
Po drugiej stronie rozżarta załoga,
Aż huknę: — «Ciszej! Tu jeszcze tej mowy
Nie koniec!» — Zmilkli. Więc ja znów w te słowy:
— «Cierpielim. Chcielim dobyć z tej pustaci
Ornego pola pod zboża, pod sioła...
Chcieliśmy tutaj za synów, za braci
Ziemi tej ludziom być... Kipiały z czoła
Śmiertelne poty przez borów połaci...
Dość! Niech nikt na nas o więcej nie woła!
Bo tu są wichry, co takie sekwestry[595]
Krwią wpisać mogą w tej puszczy regestry![596]
Kośćmi my swemi mościli te szlaki,
Co do tej czarnej przywiodły nas bramy.
Kto przyjdzie, już tu po nas najdzie znaki:
Gościńce trupie, mogilne te jamy...
Z piór my się tutaj otrzęśli, jak ptaki...
Toć nasz jest szarwark! Inszego — nie damy!
A teraz — precz stąd, dopókiście cali,
Bo ogień buchnie z nas i bór ten spali!» —
— «Huu!...» — Chłopy nagle zawyją, jak stado,
I w niewstrzymanym zaniosą się pędzie...
Tak stanę, ręce przed oną gromadą
Rozkrzyżowawszy: — «Stój! Przez Boga — sędzię!
Bezpieczni przyszli, bezpieczni odjadą.
Włos jeden z głowy im tutaj nie zbędzie!
Na sobie trzymam ich, i na swem słowie.»
— «Ruszaj! — ku wozom krzyknę. — Chcesz mieć zdrowie!»
Jako więc owcarz gna owce przed burzą
Z góreczki, w kupę zbite i tętniące,
A tu za niemi pola już się kurzą,
Już wicher kręci trawami po łące,
Już grzmot, już się te błyskawice mrużą,
Oblatujące niebo w oba końce,
Tak z nawałności tej i z rebelii
Pędziły wozy, na złamanie szyi.
Ale jak stado, stłoczone we wrota,
Upali piorun i udrze mu runa,
Tak wozy babska dopadła piechota
I gruchła o nie napodób pioruna.
Ciągną, drą worki... Już świeci w nich złota
Kukurudz, niby błyskawiczna struna,
Już jako chmura ulewą ciężarna,
Z szumem fasola sypnęła się czarna.
Prażą ci z wozów kijami i biczem,
Ciskają grace, co wieźli nam — w baby.
Lecz się rozjadły, nie straszą się niczem.
— «Precz, krzywdziciele! — wrzeszczą — Precz wy Szwaby!»
Tak z rozpalonem od gniewu obliczem
Ta się rozwory[597] chwyta, a ta draby[598],
Kamieńmi, piachem walą, ciągną siano...
Aż dech im zaprze z krzyku, więc ustaną. ...................
— «Ha! — rzekę, gdyśmy o wieczornej chwili
U ognia siedli — to już i po kramie![599]
Tu już my bierki po stole rzucili...
Tu już i stoim w powrotnej tej bramie.» —
Wtem Kos: — «To pójdziem od mili do mili!
Możeć nas jeszcze ta bieda nie złamie...» —
A insi: — «Pójdziem! Jak do Częstochowy,
Pójdziem!» — Tu oczy podniosą i głowy.
A gwiazdy gęsto po niebie rzęśniały[600],
jakby te żółte kwiatuszki po łące...
Aż nagle, w rańtuch owinięta biały,
Wstanie staruszka od ognia i drżące
Ręce rozwiedzie. — «Powiały... Powiały
Wichry... — zanuci. — Poniosły tysiące
Przez wielkie morze... precz... od swego płota.
Jakoż was najdę, ja ziemia — sierota?...
Ten jeden tysiąc — zatonął do morza...
Ten drugi tysiąc — polegnął od moru...
Ten trzeci tysiąc — zaprzepadł w bezdroża,
Ten czwarty padnął kamieniem u boru.
Na wielkiej drodze stoi męka Boża...
— Czekajże ziemo — sieroto, wieczoru!...
Czekała ziemia, aż przyszły te posły,
Powiały wichry, garść prochów przyniosły!» ...................
Stoi tak, cała rozchwiana w swym śpiewie,
Opadły z głowy podniesionej chusty...
Już ścichła, jeszcze samamo tem nie wie
I bezdźwięcznemi niemo rusza usty...
Tak westchnę, wstanę, ogarnę zarzewie
(Niemasz cię, Jaśku, coś nosił mi chrósty!),
A jakom wziął tę komendę swą mocą,
Tak rzekę: — «Jutro wyruszym przed nocą.»
Inwokacja. Skroś borów. Kolonja zmarłych. Pozew Piotra Bugaja. Przemowa Horodzieja. Pan Balcer o stepie powiada. Chwytanie bawoła. Uczta. Sierota z Radzynia. Ciężkości drogi. Widzenie. Pan Balcer oświadcza się przeciw zwiadowaczom. Góry. Zwątpienie. Rozpacz Zatraty. Marychna Dudkowa. O świcie. Śmierć Horodzieja. Nowe wrażenia. Pan Balcer o przyszłości rozmyśla. Pożar trzciny. Strzał Zagajnego. Na plantacji. Niechęć do murzynów. Pan Balcer broni Marychny. Pojedynek Zatraty z królikiem. Bitwa. W zapamiętaniu. Krzyż. Spowiedź księdza Blahoty.
I.
O utęsknienie! O duszny ty głodzie,
Którego cudzym nie utłumić chlebem!
Żaglu, co nosisz obłąkane łodzie,
Oceanowych dróg pienistym źlebem!
Wietrze, wiejący ku miłej zagrodzie
Na każdą chwilę i pod każdem niebem!
O bystre skrzydło, na którem się ptaki
Ku gwiazdom noszą śródniebnemi szlaki!
Tyś to nam było gościńcem i drogą,
Którą się nasza rzuciła gromada
W świat, niedeptany jeszcze ludzką nogą,
Gdzie nic po swemu do człeka nie gada,
Gdzie nijak, o nic nie pytać nikogo...
Tyś to nas, jak te żórawiane stada,
W powrót poniosło pod zorzy obłękiem[601],
Obwołujących się żórawim jękiem! ...............
Dotąd ja widzę ordynek[602] nasz cały:
Młódź bystra poprzód, za nią Roch Zatrata,
Tuż Kuba, Ziąba Wawrzon, dwa Koźbiały,
Pietr Bandys, Bugaj, Kacper, zwan Harmata,
Dalej, w starości swej zeszłej struchlały
Horodziej, drepce, włos za nim polata
Mleczny, jako więc łabędziowe pióra,
Za Horodziejem Szczęśniak, Lis, Sekura.
I ciebie widzę, Marychno Dudkowa,
Dzieciątko swoje tuląca w chuścinie,
Drżąca, czy Bóg je weźmie, czy zachowa...
I ciebie, Dudku, i ciebie, Marcinie
Srokaczu! Twoja ogolona głowa,
Jak żywa, tam mi widna w tej godzinie...
Tuż Zagajnego widzę, widzę Struga,
I ciebie, święta staruszko z nad Buga!
Stajała nasza kupa, jak śnieg taje,
Kiedy go słońce marcowe obświeci.
Huk ludu ciągło na one wyraje,
A teraz ostał co drugi, co trzeci...
I oto znowu na ściężaj nam staje
Droga, przez którą ptak ztrudna przeleci,
Niebo i ziemia... A my między niemi,
Ani z pod nieba tego, ni z tej ziemi.
O, ktoby mi dał, iżbym tę gromadę
Mógł wymalować, ku ludzkiej pamięci!
Idą. Dech świszczy. Wychudłe i blade
Twarze. Pod węzełkami idą zgięci.
Stopy ich broczą krwią... Tu więc ja kładę
Rękę, w te ślady, w te krwawe pieczęci,
Iżby nabrała koloru tej męki,
Choć wiem, że nigdy nie zmyję już ręki.
A zaś opowiem wszystko i wypiszę
Aż do ostatka tułackie te drogi.
Bo mi się serce na wichrach kołysze,
Jak sęp rybołów, nad morskie rozłogi.
Ode dna, wielkie głosy biją w ciszę,
Narzekające, i widać tłum mnogi
Mar, z których każda wspominania żąda
I śniadem licem skroś fali przegląda.
A ja, na mary owe patrząc zgóry,
I jęku głosów tych nabrawszy w duszę,
Rozciągam skrzydła, zakrzywiam pazury,
I pierze, rdzawe krwią, na piersiach puszę.
Zaś spadam, błyskiem bijąc w mar tych chmury,
Cały rozwiany w lotu zawierusze,
A ile chwycić i unieść mam mocy,
Tyle ich falom wyrywam i nocy.
Lecz one, wisząc u piór moich końca,
Ociekające deszczami srebrnemi,
Wołają: — «Ty nasz zbawca! — Ty obrońca! —
Ty imię nasze zachowasz na ziemi,
Iż wygładzone nie będzie z pod słońca!»... —
A wtem je smętność grobowa oniemi,
Bowiem przypomną, że nie wrócą żywo,
Lecz jak rozwiane echo i słów szkliwo. ...............
Rzucili my się skroś borów. A było
Tego, jak morza przed nami. Te drzewa,
Te krze[603], to się to aże bałwaniło
W sobie, jak fala, gdy falę zalewa.
Więc tego ludzką nie przebrodzić siłą,
I wyjść stąd żywo niech się nie nadziewa
Żaden, bo mu ta puszcza pierworodna
Nie pofolguje, i musi iść do dna.
Ale że było rozruchu niemało,
Zanim to sobie naród dał przełożyć.
Bo się każdemu z przodku wydawało,
Że tylko iść, a iść, a kroku sporzyć,
A łbem przebijać gąszcze one śmiało,
To musi bór ten na świat się otworzyć.
A nikt nie liczył — o czem iść? Choć letce,
Co miał, na plecach uwiązał w płachetce.
Wiedziałem, jako tu gdzieś bliższą drogą,
Przez step, do rzeki można, pod wschód słońca.
Lecz za borami naród trzymał srogo,
Jako że owe pożary gorąca
W leśnych nas kniejach tak łatwie nie zmogą.
Więcem już swego nie przeparł do końca,
Bo się niewiasty, dzieciątka co miały,
Też bardzo pilno przy borach ozwały.
Tak my się darli dzień i drugi darli,
Przez bór ten, jak przez okrutne boisko,
Gdzie społem żywi prą się i umarli,
I gdzie od trupa pod nogą jest ślisko...
Lecz my, jak raz się w gęstwinę tę wparli,
Tak szli, nie wiedząc — daleko czy blisko,
I ślepo się w tej plątając obierzy[604],
Gdzie i ten pień ci wróg, co gnijąc, leży.
Naprzód, a naprzód! Hej, są takie moce,
O których człowiek, że je ma, nic nie wie.
Aż gdy nim dola, jak pies, zaszamoce,
W kościach mu ono zajarzy zarzewie...
Na gniazdo lecąc ptak, zcicha świegoce
I wielkie morze przemija w tym śpiewie...
Tak dusza w ludzie czyni się skrzydlata,
Gdy wie, że miłej krainy dolata.
Aż pod noc trzecią — stój! Golaźnia[605] była
Niegwałtem wielka, a na niej szałasy
I krzyż. Pod krzyżem ziemia się czerniła,
Jak kopczyk chróstów wygasłych za czasy.
Ruszym my bliżej, aż ona mogiła
Jak się nie porwie, nie wrzaśnie na lasy!
Jak nie zakrąży nad nami chmurzyskiem
Z okrutnym skrzydeł łomotem i piskiem!
Spojrzę ja — żywe Chrystusowe rany!
A toć tu na żer padła sępów kupa!
Toć tutaj leży człek nie pogrzebany,
W płótniance, w kierpcach, nasz!... Więc się do trupa
Rzucim, a baby w płacz, niby w organy,
A ówże, nakształt krzyżowego słupa
Rozkrzyżowany, śmiejący się niebu
Nagiemi kośćmi szczęk, i bez pogrzebu...
Bo śmiał się. Ten trup — śmiał się. Ta kość sucha
Śmiała się oną śmiertelną rozpaczą,
Co z szczęk otwartych bez głosu wybucha
I z oczodołów pustych, co nie płaczą.
Mróz poszedł po mnie... Ha, jeśli Bóg słucha
Śmiechu tej kości, nad którą tu kraczą
Sępy, to w niebie spać nijak nie może,
Chociaż gwiazdami wysłane ma łoże!
Na krzyżu napis: Polska Kolonija.
Rok osiemsetny dziewięćdziesiąt cztery.
A zaś poniżej: — Jezus i Maryja! —
Kozikiem, grubo wyrżnięte litery...
Krzyż przez ramiona różaniec obwija,
A pod różańcem nacięcia siekiery:
... Raz, dwa, trzy... dziesięć... dwadzieścia... Tak głowy
Padle tu liczył ostatni karbowy.
Wkoło mogiłki,a po nich się czerwie
Mrowi, z szelestem suchym, naskroś piasku.
Sęp to zapadnie, to znowu się zerwie,
W potężnych szumach i w czarnych piór blasku.
Nic znać, co świeżo sypane, co pierwie,
Bo wszędy górki padają się, w trzasku
Spękanej ziemi, i wszędy kość biała
Sterczy, do naga obrana już z ciała.
Na kościach widne siermięgi, kapoty
Podlaskie, szyte taśmami czarnemi,
Chusty, rańtuchy niewiast, i włos złoty
Dzieciątek, z onej wygrzebany ziemi
Więc uderzyły na mnie zimne poty,
A żadnej ślozy[606] nie czułem za temi
Oczyma, com je wbił w one mogiły,
Twarde a zimne, jak lodu dwie bryty.
Poklękły baby: — «Wieczne spoczywanie!»...
Szepcą, wzdychają... A już się krew we mnie
Rzuciła warem... Tak krzyknę ja na nie:
— «Ciszej tam!... Co tu gębę psuć daremnie!
Tutaj nie cmentarz! Tu kruki i kanie
Wyżer swój mają! Tu ziemia nikczemnie
Zdradza swe trupy przed sępów oczyma,
A spoczywania żadnego tu — niema!»
Więc płacz tem cięższy buchnął. — Ot, ci dola!
Ot, panowanie, bogactwa, wolności!
Ogolonego z boru szmatek pola,
I te psie budy, i nagie te kości!
— A niechże tam już!... Niech Boska już wola!...
Niechże już świecim tym borom, w jasności
Tych białych czaszek, co są, jak miesiące
Zaryte w ziemi, a w niebo patrzące!...
Chcieli iść ludzie w szałasy — nie dałem.
Kto wie, jakie tu po nich biły mory...
Więc tylko nad tem nie grzebanem ciałem
Gorzec my piasku usypali spory.
Zaczem leżącą siekierę porwałem,
I dawszy zacios ostatni przez kory
Krzyża, by regestr głów dopełnić Bogu,
Szedłem w gorzkości precz z onego stogu. ...............
A patrz! Tak wszystkie serca się ustały
W tych łzach, jak kłosy obciążone rosą,
Kiedy się po nich przechodzi wiatr mały,
A one za nim lekuchno się niosą.
Więc gdym wstecz ruszył, i chłopy krok dały
Za mną z nawrotem. Czuł naród, że to są
Wrota, co tutaj zatrzasły się same,
I że nam nie lża przez czarną tę bramę.
II.
W szerokich łunach paliła się zorza,
Gdyśmy na borów stanęli rubieży.
Już obróceni na wschód i do morza,
Za którem — każdy myślał — chata leży.
Za nami puszczy głębokie bezdroża,
Przed nami — wzrokiem jak tylko zamierzy —
Step, skroś sinego ginący otoku[607],
A nas garść, ledwo widna Boga oku.
Ktoby nas widział tam! Te naznaczone
Głowy, na których się już śmierć pisała,
A one, przez gwałt żywe i niesione
Wysoko, w kim choć krzynkę[608] dusza tlała!
Ktoby nas widział! Ale nikt w tę stronę
Nie patrzał. Tylko ona straszna chwała
Zorzowych ogniów rzuciła nam w lica
Blask srogi, niby płonąca gromnica.
Chwilę stał naród, bo wszystkim się zdało,
Że jakieś wielkie głosy biją z borów...
Więc ten, to owy obróci się mało,
Zalśnie[609] od owych jarzęcych kolorów,
Któremi niskie słońce pnie dzierzgało
Bananów[610], pinjów, palmów, sykomorów,[611]
Czyniąc z nich, przez swą sprawę i robotę,
Na czarnych gęślach puszczy — struny złote.
A choć tam dokół pustka była głucha,
Wyraźniem widział, jak na struny one
Kładą się ręce Zorzowego Ducha,
Co ma wpół złote szaty, wpół czerwone.
Trącił, a oto pieśń puszczy wybucha
W strzelistych głosów górną antyfonę...[612]
Drzewa dostają skrzydeł, chwieją pióry,
I w ogniach stoją, jak anielskie chóry.
Tak się ta puszcza przed nami rozwarła
W pośledniej[613] chwili tej, jak skarbca wieko.
A co nas pierwej męką prawie zżarła,
Teraz, kiedy my od niej szli daleko,
Gwałtem się oczu naszych tam naparła,
Co prawie krwią już, a nie łzami cieką,
I tak kusiła lud, jak dziwożona,[614]
Tajemną cudność ukazawszy łona.
Ale Pietr Bugaj klęknął, odkrył głowę,
Grzmotnął się pięścią, jakby u spowiedzi,
A wzniósłszy lico wychudłe, surowe,
Ciemne od dusznej i głodowej śniedzi,
Wziął przygarść[615] ziemi, co pod zorze owe
Poczerwieniała, jakby ruda miedzi,
I pierś zaklęsłą wzdąwszy, by tchu złapać,
Ścisnął... Przez palce krew zdała się kapać.
A ów: — «Niechże nas Bóg rozsądzi w niebie!
Nas, co my tutaj przyciągli z za morza
W obiecowany kraj ten, i zaś ciebie,
Ty cudza ziemio! Aboś ty jest Boża,
A my się, grzeszni, na twym struli chlebie,
Że z nas tu sucha kość tylko i koża;
Albo my — prawi, a tyś jest czartowska...
Niechże nas teraz rozsądzi moc Boska!» —
Rzekł i podany w tę złotą srężogę,
Trząsł garścią, a łez wielkie błyskawice
Przez twarz mu jasną uczyniły drogę,
Jak przez gromową chmurę. Tę prawicę
Ściśniętą — widzę do dziś. I nie mogę
Zbyć z myśli, w jakiej to wzniesione lice —
Drgające każdą żyłką — było męce,
Gdy ten chłop tak tę ziemię ściskał w ręce!
Szczyptać to była marna tego, ale
Kto wie, od czego wzlecą albo spadną
One nad światem uwieszone szale[616],
Gdzie ziarno piasku czasem ciągnie na dno.
Lecz ów, na Boskim jakby trybunale,
W zapamiętaniu klęcząc, mocą żadną
Ocknąć się nie dał, choć Kos go, jak umie,
Tak cieszy: — «Co ta!... Co ta już, mój kumie»! —
I twardy kułak podnosząc do oczu,
Chlipał, a wielkie wąsiska mu drgały...
Ale Horodziej, co stał na uboczu
W płótniance swojej, jak gołąb ten biały,
Powiódł rękoma po onem przezroczu
Powietrznem, w którem jeszcze łuny grały,
I głosem cichym, jakby sam do siebie,
Mówił, spojrzenie utapiając w niebie:
— «W Boskim to widać stało dekretarzu[617],
Byśmy w tych borów puścili się bezdna.
Paś-że nas tera, ty dobry Owcarzu,
Iż nam tu droga ni piesza, ni jezdna,
A daj kość złożyć na onym cmentarzu,
Gdzie szepcą brzozy, i rosi noc gwiezdna...
Ty, co szlakujesz, gdzie owca zapłacze
W cierzniu[618], i jagnię piastujesz tułacze,
Paś-że nas tera!» — A wkoło, jak wodna
Roztocz, step siniał po nieba krawędzie.
Trawy w pas. Idziesz niemi, jakby do dna
Ów nurek, co go trzymają na wędzie,
Nic, tylko głębia zieleni bezbrodna,
Że jak na morzu, ptak tam nie usiędzie
Wędrowny, tylko na bujach[619] rozpięty,
Pod niebieskiemi zawisa odmęty.
— «Hej! Hej! — zakrzyknie Lis — A to ci pasze
Nie przesieczone żadną ludzką mocą.
Hej, żeby to tak dworskie, a to nasze
Gromadzkie bydło wegnać tutaj nocą»!
A Bugajowa: — «Ja się ta nie łaszę[620]
Na cudze! Co mi ta już tera!... Poco?...
Albo mi to tu Siwula?... Kwiatocha»?... —
Tu żal niewiastę zeprze, więc zaszlocha.
Nuże uradzać, że się to iść ckniło[621],
O tych zagonach naszych, o chudobie,
Jak to, jak owo będzie, jako było...
Ta ziemia cudza sobie, a ci sobie,
Więc że tam wszystko bujało, kwieciło,
Ni ich to grzeje, ni ziębi w tej dobie,
A każda małość z tej Wóli, z tej Woli,
Za serce trzyma i cieszy, i boli. ...............
Idziem. W dzień cichość dzwoniąca się zdawa.
Step w blaskach stoi, jakoby nieżywy.
Wyprostowana w niebo sterczy trawa,
Bez ruchu, gęste ustroszywszy grzywy,
Tylko się po niej świetlista kurzawa
Toczy, migając tęczowemi szkliwy,
I nic, i człowiek zgubiony w tej ciszy
Na sto mil dokół — dech tylko swój słyszy.
Nagle się szumy szerokie zrywały
Nie wiedzieć odkąd, jak na morskiej toni.
Wizgiem[622] się wtedy zanosił step cały,
Roztętniał jakby pod tabunem koni,
I cichł... I znowu szumy przepadały
Nie wiedzieć kędy, i cichość znów dzwoni.
I tylko wdali, z chróścianych zasieczy[623],
Murzyn na skórze wężowej[624] zabeczy.
Dopieroż pod noc budzą się muzyki
Zaczarowanej w tym stepie kapeli.
Dopierożbrzęczą te złote gęśliki[625],
Co je z drzew rajskich strugają anieli,
Dopieroż gwiazdy, trzepoty, pokrzyki,
Furczenie, jakby srebrzystej kądzieli,
Cykania, kląski[626], poświsty, podmuchy...
Stronami ciężki łomot i ryk głuchy.
Idziem, aż z onych zielonych czeluści
Piechotnych dropiów porywa się stado,
Skrzydła, jak żagle rozwiedzie, rozpuści,
I wpław pomyka krzyczącą gromadą.
A tuż ci z pod nóg zwierz prychnie, zaszuści[627],
Przepadł! I tylko za nim, tą lewadą,
W głęboką brózdę nurt trawy się poda,
Jakoby czółnem rozcięta skroś woda.
Idziem — nad nami chrząsty[628] biją w błony,
By drogi kamień w kosztownym sygnecie.
Jedne jak bławat, a drugie, jak ony[629]
Krwawnik[630], a zasię — jak ruta — te trzecie.
Właśnie, jak kiedy z królewskiej skarbony[631]
Klucznik przygarściem klejnoty pomiecie,
A te, jak żywe płoną, lecą, brzęczą,
Jasną, w kolory malowaną tęczą.
A wtem, na onych szerokich krwawicach[632],
Które tam słońce zachodnie rozlewa,
Powietrze całe staje w błyskawicach
Złotopierzystych ptaków. Jak ulewa
Iskier, gdy młoty uderzą w kuźnicach,
Tak lecą. Wszystko drga, pali się, śpiewa,
Krzyczy, zatacza sobą i szaleje,
Jak dziecko płacze, jak szatan się śmieje.
Aż na ostatniej mdlejących łun krasie
Pokładzie pióra to i wsiąknie w zorze...
A im mrok głębszy czyni się, tem zasię
Mocniej poczyna gorzeć stepu morze.
Jak srebrne blaszki na krakowskim pasie,
Albo jak świeczki w żydowskiej komorze,
Gdy szabas zajdzie, tak gęsto nabite
W trawach, ognice[633] świecą złotolite.
Zrazu głęboko palą się tajniki
Stepu, jak próchna, gdy w borach gorzeją.
A zaś się wzbiją one latarniki[634]
I księżycowych blasków w step naleją.
Aż zawirują, zawiodą tan dziki,
I gwiazd lecących uderzą zawieją...
Z traw bucha ogień i w trawy znów nurka,
A coraz suchy trzask, jakbyś tknął kurka.
Iż są w tym stepie dziwne czarokwity[635],
Co nocą z trzaskiem otwierają kwiaty,
Jedne — jak tarcze, a insze — jak kity,
A te — jak miecze, a te — jak bułaty...[636]
Chwieją się, szumią, kwiat świeci odkryty,
Do serca wnętrzne roniąc aromaty,
A nad nim, z głośnem buczeniem się miota
Ćmów, bąków, trzmieli pospólna hołota.
Bo tam noc nie jest, jako u nas, rzewna
I pełna łaski na duszną tęsknicę,
Kiedy to leda fujarka ci z drewna
Łzami urosi spalone źrenice...
Nie jest ni cicha taka, ni tak śpiewna,
Ni zadumane nad ziemią ma lice,
Lecz, jako wiedźma lecąca na miotle,
Kipiący wrzątem życia miesza w kotle.
Więc gdy się nasza pośpiła gromada,
Po ciężkim znoju o ziemię rzucona,
Dusza się we mnie zrywała i rada
Snuła te myśle, jak przędzę z wrzeciona...
A jako pszczoła na kwiecie usiada,
W kolorach jego i w woni zgubiona,
Takem się gubił w te cuda, w te strachy,
W te blaski, szumy, poświty, zapachy.
A co największy dziw, ta ziemia wszystka,
Sama tu pani, sama gospodyni.
Boć z trudna za wieś liczyć kretowiska,
Co je po stepie kopają murzyni,
Które, gdyby zaś nie dymek z ogniska,
Co się tu, owdzie skroś trawy zasini,
Łacno, idący, przestąpiłbyś nogą,
Jako mrowisko w brzeźniaku[637] nad drogą.
Czwary my dzień już szli o twardym głodzie,
Że choć gryź kamień! Alić i kamieni
Tam brakło... Na nic duch zemdlał w narodzie.
Noc klęsła[638], ludzie ciągli, jak pośpieni,
Właśnie się niebo jaśniło na wschodzie
Wąskim rąbeczkiem srebrzącej zieleni,
Gdy nagle między trawy falujące
Błysły nam wielkie, czarne półmiesiące
Zagiętych rogów. Kos pierwszy je zoczył,
Zamachnął ręką, by dalej — ni krokiem.
Stanęlim. Jeden Żuk tylko poskoczył,
Iż zwierza bystrem ustrzelił już okiem,
Wyciągnął szyję, z rzemienia odtroczył
Fuzję, przymierzył... Patrzę na głębokiem
Żeraniu stadko bawołów się pasie...
Drgnął cyngiel, gruchło setnie! Aż tu zasię
Jak nie wyskoczą nagle gdzieś z pod ziemi
Murzyny, właśnie jako źli psy z budy!
Jakże nie wrzasną srodze! Jak się temi
Ręcami w gołe nie zaczną prać udy!
Łby w dół i na nas... — A niech was oniemi
Czort! — myślę, patrząc na te czarnoludy.
Bo z takim szło to impetem, że — w chwili,
By mniej narodu — byliby nas zbili.
Alić pierwszego z tych tryków, jak chwycę,
Garść mu wszczepiwszy w łeb, by w owcze runo,
Jak nie zatrząchnę, jak tę trząchawicę
Grochowin, chłopy jak w kułak nie pluną!
Byliby im ta zagrali na grdyce
Zdrowo, bo twarze zabiegły już łuną,
Lecz ów, któregom nie puszczał z mych kleszczy,
Macha ku swoim, i stać na nich wrzeszczy.
Takem roztworzył garść. — «A wy sobaki! —
Rzekę. — Wy co tu?... Gdzie starszy? Niech gada!» —
A ówże trzęsie łbem i czyni znaki,
Że strzelać w stepie nie wolno do stada,
Że zestraszone strzałem idzie w młaki
Dalekie i tam po bagnach zapada,
Że tylko na sznur, za rogi trza chwytać.
Tak mnie porwała złość, więc pocznę zgrzytać:
— «A to go chwytaj, czorcie, sam! — zawrzasnę —
Bo ja nie hycel, żebym bydle łapał
Na stryk! A z strzelby, jak zechcę, wytrzasnę
Choćby do ciebie»! — Ażem się zasapał,
I w oczach świece stanęły mi jasne
Z pasji. Tak murzyn po łbie się podrapał:
Targ w targ, za ćwiartkę bakunu[639], pospołu
Z starem fajczyskiem, szli chwytać nam wołu.
Tak zara my tam na oną ochotę
Podnieśli rześki huk, i — dobra nasza!
A już powietrze czyniło się złote,
Już dech się ranny po twarzach ponasza,
Już świta... Pędzim przed się tę hołotę
Czarną, jak właśnie barany z kiermasza
W Łukowie, w Miedznej, aboli w Wohyni[640],
A dzień się coraz różanniejszy czyni.
Nagle — stój! — Cóż tam?... — Rzucili się plackiem
O ziem. Słuchają, co ziemia powiada...
Sza! Cicho!... Dwóch ich popełzło omackiem
W traw głębie, nagą piersią, jak u gada.
Znów cicho... Naraz, z rechotem junackiem
Porwą się, pomkną... Zaczuli już stada.
Pędzą, znów stają... Aż wbok się rozskoczą
I dwa pierścienie po stronach zatoczą.
Był moczar. Trzciny wysokie dokoła
Stały, przerosłe poległym szuwarem.
Grunt klęsnął. Wody żółte, niby żoła[641]
Brudno świeciły sitowiem skroś szarem.
Za wodą ziemia ubita i goła,
Jak majdan[642]. Tam to, nakryte oparem
Bagniska, stado zbiło się bawole,
A byk potężnej więzi[643] stał na czole.
Już nas uwidział! Przestąpił nam drogi,
Łba zniżył, w ślepiach zabłysnął krwawicą,
Pochyłe, zgięte wdół, nastawił rogi,
Z głuchym pomrukiem jął kopać racicą
Ziemię, i stał tak rozparty, i srogi,
Z obwisłą, rudo zakudloną grdycą.
Coraz chrapliwszym zanosząc się rykiem,
i z miejsca swego nic myśląc przed nikiem.
A już murzynów kupa zwierza straszy,
Łby wyrzucając z pokrzykiem do góry,
Klaszczą, hukają. A tuż im i naszy
Przyhukiwają, jak może tam który.
Byk stoi. Aż tu od zadu, od paszy,
Przebrnąwszy bagno i wijąc te sznury[644]
Nad głową, druga kupa się zaczaja
Na potężnego onego buhaja.
I nagle, gdy zwierz zajuszon i wściekły
Ruszył się na nas, z pian płachtą u pyska,
Sznury ze świstem powietrze przesiekły,
Już pętla padła... już gardziel mu ściska...
Ryknął. Ryk siada zawtórzył przewlekły
Jak grzmot, kiedy się po górach rozpryska.
Zaczem byk zwalił się, tocząc po stepie
Gasnące, na łeb wysadzone ślepie.
Tak zaraz triumf grały one ciury[645]
Na wiwat becząc i oną uciechę,
Na długich, prostych trąbach z wężej skóry.
Zaczem z trzcin tęgą uwiązali wiechę,
Na kij ją, szpicem wytknąwszy do góry
Zaś insi, przez łeb uczyniwszy plechę
Toporem, wlekli byka na boisko,
Gdzie w pacierz jasne gorzało ognisko.
Tutże dopiero Mazury poznały
Kucharską sztukę, że równej i niema!
Gdy obłupione ze skóry kawały
Mięs krwawych, tyczki podetknąwszy trzema
Ledwo że nieco u ognia sczerniały,
Już je chwytali rękoma obiema
Rwąc, jak psi, one ochłapy zdymione,
A kość murzynom rzucając na stronę.
Tak w trzy pacierze prawie się skończyła
Ta uczta, jakiej nie daj Boże komu!
A już gwałtowne słońce, jako bryła
Żywego ognia, paliło bez sromu...
Więc w nas moc wszelka ustała i siła
Runęły chłopy, jakoby od gromu,
Żarem pobici i zmożeni jadłem,
Zarywszy nosy w trawę. I ja padłem. ...............
Ochłodło. Zorza czyniła się niska,
Gdym przecknął, jak gdy nagle kto zawoła.
Spojrzę, a tutaj owe murzyniska,
Ba kun kurzący, posiedli dokoła.
Za nimi baby, dzieci, nędzne psiska,
Cała hołota poczwarna, wpół goła,
Wyległa z swoich kretowisk i kleci,
By nam się przyjrzeć. Patrzę, a wśród dzieci
Białe chłopiątko przysiadło na ziemi...
To liczko zżółkłe, czupryna ta złota.
Jak strzecha ponad oczyma modremi...
Tak mi się serce, jak ptak, załopota.
Więc krzyknę: «A ty co tu, między temi
Małpami robisz?»... — A ów: — «Ja sierota». —
«Skąd»? — «A z Radzynia»![646] — «Jakżeś się tu dostał»?
— «Z ojcami. Jeno pomarli, tom ostał».
— «A Chryste!» — krzyknę ze zgrozą, iż czasy
Zbyt srodze zdały mi się niespokojne,
Gdy nie dość, że się z miejsc ruszyły lasy,
Lecz i kwiatuszek taki musi w wojnę! —
Ale już baby, iż to naród łasy
Na wszelką żałość, popuszczą łzy hojne
I nuż tą słodką gwarą mazowiecką:
— «A sieroteńko! A mojeż! A dziecko»!...
Więc tulić, pytać: — «A jakoż ci rzeką»? —
— «Jantek». — «Laboga! — Z Radzynia»? — «A juści»!
— «A kajżeście[647] szli»? — «Bo ja wiem... daleko...
Jeno że ojcom zmarło się». — «A skróś-ci[648]
Czegóż»?... — Tak słucham, a one precz sieką
Jakby tę sieczkę. — A żadna nie puści,
Jeno znów odsieb przepytać zaczyna.
Tfu, że też w gębie nie zaschnie im ślina!
Tymczasem chłopy w radę: — «Toć go przecie
Tak nie ostawim tu, między czarnemi!
Jużci nas teraz Pan Jezus po świecie
Jako mak rozsuł, po cudzej tej ziemi,
Alić nas może do kupy gdzie zmiecie,
To i sierotę przygarniem ze swemi...
A one dusze zbawione też mogą
Krzyż nam uczynić święty nad tą drogą». —
— «Jakże! — Jeszczeby! — Przecie rodziciele»! —
Dorzucą insi, kiwając głowami.
A chłopię, to w nas pogląda nieśmiele,
To ku murzynom, siedzącym z fajkami
Wokół ogniska, gdzie trzeszczą w popiele
Kolby kukurydz. I tak między nami,
Jak pisklę z gniazda, chwieje się, zrzucone,
Rozbite, że mu ni w tę, ni w tę stronę.
Tak chcemy chłopca brać, alić te tryki[649],
Jak się nie porwą z wrzaskiem wniebogłosy,
Dalej się żegnać, jako katoliki
Chrzczone są, dalej na łbach drzeć te włosy,
A trzaskać w udy! Baby — w swą. Krzyk dziki
Gruchnął przez majdan. Aż chłopię w łzach rosy
Oczy podniesie: — «Ja wam iść nie zdolę...
Mnie co dnia zimno trzęsie... Tu już wolę!»
Na to Horodziej: — «Ha, rządźże sam, Panie!
Kto wie, na co tu rzuciłeś to ziarno?
Niechże, gdzie padło z ręki Twej, ostanie». —
Tu się niewiasty ku dziecku pogarną
I zazdrośliwie patrzą, jako na nie
Murzynka chucha gębą oną czarną...
Więc kuma kumie na ucho powiada:
— «Jeszcze uroczy!...[650] Jeszcze mu co zada»!...
Alem ja chłopca podniósł za ramiona,
Rzekąc: «Widzisz — tam?... Tam!... Jak wejdą zorze
Ranne, tak klękaj i patrz! Tam jest ona
Ziemia! Tam Polska jest! Aby przez morze.
Więc patrz i wołaj do niej: — Ty — rodzona!...
I bij się w piersi: Bądź miłościw, Boże!
A czyń tak co dnia, aż cię Bóg wysłucha.
A miałbyś zemrzeć? Tam wypuszczaj ducha»! —
Tu utnę, bom się prawie łzami dławił...
A i chudziątko ono też płakało...
Wtem Roch Zatrata szeroko rozstawił
Ręce: — «Dalej go! A pódzi-no śmiało!
Toć wielgoluda Krzysztofa Bóg zbawił,
Iż Jezusiczka przez strugę niósł mało.
Tak i ja sobie kęs raju przysporzę,
Jak cię, sieroto, poniosę przez morze»! —
Schylił się, dźwignął pacholę do góry,
I zaraz dużym puścilim się krokiem.
Lecz wrzask murzynów, na podób wichury,
Długo za nami bił. Aż nas pomrokiem
Noc skryła, co już szepcącemi pióry
I skrzydłem ziemię obwiała szerokiem.
Zaczem ugasła ostatnia pokrwawa[651],
Co się po zorzach wieczornych ostawa.
Alić im dalej borów, tem się stepy
Chudsze, martwiejsze, burzej dzikie czynią.
Az my się natkli na żywe czerepy[652]
Zgorzałej ziemi i szli tak pustynią.
Nad nami, kręgiem, niebieskie się sklepy
Od gorącości okrutnej aż sinią...
Zar suchy w górze i żar suchy w dole,
A słońce, jakby szydłem w oczy kole.
Patrzą się chłopy po onej zgorzeli
Niepewnym, srodze frasobliwym wzrokiem,
Aż gdy Borodziej w znak krzyża rozdzieli
Powietrze nad tem pustkowiem szerokiem,
Kuną w step, jakby nagle uwidzieli
Drogę przed sobą. I tak, wielkim krokiem
Idziem, iż noce miesięczne się stały,
Póki nad nami nic obrzasł dzień biały.
Wtedy, jak zwierz ów, co czeka swej pory,
Jaskrawe ślepia zmrużając od słońca,
Tak my, bądź jakiej dopadłszy gdzie nory,
Srogiego się w niej chronili gorąca,
Zycie liczący teraz na wieczory,
A tę pustynię spaloną, bez końca,
Mierząc nocami, a czując na hasło,
Jak u nas «Świta!» — tak tutaj: — «Zagasło!»
A już nad one rozłogi stepowe
Czerwony księżyc, jako więc latarnia
Pożarna, wznosił swą ognistą głowę.
Zaczem wzlatuje wyżej, mrok rozgarnia,
Jaśni się, drąży niebieską posowę,
Jak kula, którą uleje puszkarnia,
Z szczerego złota, aż coraz się mniejszy,
Coraz świetlistszy czyni i srebrniejszy.
A wtedy, w onej szerokiej poświacie,
Ten step spalony zeschłego muroga,
W ogromnym jakimś stawał majestacie,
Z którego biła moc wielka i sroga.
Idziesz, a czujesz, jak śmierć dycha na cię,
Dokładająca pilno swego stoga,
I jak te trawy, których noc nie rosi
Łzą zmiłowania, — kosi... kosi... kosi... ............
A głód przypiekał. Co w płachcie miał który
Kukurydzowych placków albo ziarna,
To łuskał babom, dzieciom... Kość do skóry
Jęła nam sucha przywierać i czarna.
Osłabły lędźwie, wzrok stał się ponury,
Głos schrypiał, milczy gromada wpierw gwarna,
A jak bociany późnego wylęgu,
Ten, to ów gęsto ostawał w ocięgu[653].
Lecz Roch Zatrata ogromnym szedł krokiem
Poprzód, jakgdyby przybyło mu siły.
A choć się mienił ogniami i mrokiem,
Chociaż krwią czarną nabiegły mu żyły,
W rozradowaniu jakiemś szedł głębokiem,
Pod onem dzieckiem mdlejącem pochyły,
Co je murzynom odjął i za raju
Krzynkę ślubował nieść aże do kraju.
Mówią mu chłopy: «Niechaj!» A ów: — «Co ta!
Toć jak wróblowi szyi nie ukręcę...
Trochę lżej, ciężej — jedno! A sierota,
I sam Pan Jezus zdał mi go na ręce»! —
A chłopak, to się bezprzytomnie miota
W ogniach gorąca, to w zimnicy męce
Zębami dzwoni, jakby mróz go chłostał,
A wysechł, że się tylko cieniem ostał. ............
Tak nam wschodziły te dni i te nocy
W szerokiej pustce, na spalonym stepie,
Już słuchającym, jak śwista gdzieś z procy
Murzyńskiej kamień, jak chwostem gdzieś trzepie
W zapadłe boki szakal; jak w niemocy
Dziatki majaczą... Już patrzącym w ślepie
Żółtej hieny, co skrada się zcicha,
I na żyjących jeszcze — trupem dycha.
Zebyż przed nami iskierka gdzie złota,
Zebyż pastusze na miedzy ognisko,
Zeby smug dymu choć, choć żerdź u plota,
Zebyż koń zarżał, warknęło gdzie psisko!
Nic, tylko pustka niema i głuchota,
Tylko to z życia wykoszone rżysko[654],
I tylko w oną miesięczną poświatę
Żmij z sykiem czoło podnosi rogate.
Ustały skargi niewiast, dzieci płacze,
Ze prawie słychać w tej martwej cichości,
Jak nam śmierć po łbach piszczelem kołacze,
Jak w mózgach wierci i jak drąży kości.
Nigdy ja dni tych trupich nie zabaczę[655],
Gdy my tak szli, a szli, a tutaj cości
Jakby wołało na nas: — «Dalej! Dalej!
Bo się zapada świat! Bo świat się wali!» —
Więc coraz pilniej śpieszyli my kroku,
Hóżnc widzenia mający na niebie.
To o zachodzie, w ognicach obłoku,
Wielki się korab' przed nami kolebie,
Skroś morza płynąc krwi... To znów, w otoku
Monstrancji jakby, zatajon ów w chlebie
Chrystus Pan patrzy się na nas z opłatka,
A łzy przez srebrne lico płyną zrzadka...
Więc ten, ów, niemo ustami zaruszn,
Podniesie oczy w te niebieskie progi,
I nagle, jakoby w nim pękła dusza,
Jak szedł, tak klęka w pośrodku swej drogi,
Nie dba, czy słusza go kio, czy nie słusza.
Wyciąga ręce czarne jak ożogi,
I na głos grzechy tajemne powiada,
I pod miesięcznym kręgiem — krzyżem pada.
Niewiasty zwłaszcza zachwycenia miały,
Co niosły dusze, niby pióra ptasie...
— Ato Jasieńko w płótniance swej białej,
Na tych obłokach mglistych owce pasie.
To martwe główki dzieciątek usiały
Drogę przez niebo... To znowuż, po czasie,
Las sztyków księżyc wschodzący zapali,
A ćma kozactwa prościutko w nas wali
Więc tak ów naród szedł, jak oczadzony,
W majaków onych grążąc się topieli.
Tak widzę, źle jest! Widzę — trza obrony,
Zatrząchnąć ludźmi trza, coby przecknęli!
Więc tylkom patrzał, gdzie i z której strony
Piorun mi jaki na pomoc wystrzeli,
I one senne widowacze[656] zruszy,
Co prawie ziemi odbiegły — dla duszy.
Bo dobrze to jest, gdy się na Bielanach
Ksiądz Kameduła w niebie zapamięta;
A niech przeleży i rok na kolanach,
Owszem! Ja sam powiadam, rzecz jest święta
Lecz naród, który w tych zdartych łachmanach
Ciał, duszy swojej zbyt popuszcza pęta,
Takiemu nadto poddawać nie trzeba
Onej słodkości, co kapie w nią z nieba.
Kto je żyjący, ten musi do pory
Stać twardo, aż go nie zluzuje czata.
A one duszne muzyki, kolory.
Jak wiatr są, ziemię co z pod nóg odmiata,
Ja wiem, że idę przez stepy, przez bory,
Gdzie mi rodzona kraina i chata...
Ciężko! Lecz onej ciężkości nie zbędę,
Gdy się w janielską zasłucham kolendę.
Jeślić źle mówię, niechaj mi przebaczy
Pan Jezus, a zaś człek — niech mnie przekona!
Sam Pan Bóg z raju wygonił oraczy,
Boby im zmierzła płużyca i brona.
A choć skowronek?... któż rankiem nie baczy
Kiedy śpiewając wytryśnie z zagonu
I prawie, że się w modrości zatraca...
Toć tam nie siedzi w niebie! W zagon wraca!
Naród, co duszę na inszy świat żenie,
Pewnikiem będzie w sobie słaby, mgławy.
A toć i we mszy nie wciąż podniesienie,
Ale też insze najdują się sprawy.
Z ziemi Bóg pojął człowiecze nasienie
A nieba — szczyptę dodał dla przyprawy,
Jak ów, co warzę[657] jałową posola...
Miałby inaczej chcieć? — toć jego wola.
Dziękaż ci, Panie, i dziękaż ci, Chryste,
Żeś mnie postawił przy moim warsztacie,
I żeś mi w piersiach dał serce strzeliste,
Co młota patrząc, przybacza i na Cię!
Dziękaż ci, że to światło wiekuiste
Nad moją kuźnią w gwiazd palisz poświacie,
I za to dziękać, że mi aż do nieba —
By w pobliskości Ciebie być — nie trzeba! ................
Nagle świat spiętrzył się. Zrazu szły falą
Pagóry, prawie żywej krzemieniny,
To przez moc wielką dźwigną się, to walą
W rozpełzłe, żółwim podobne łupiny.
Idziem, aż na świt omgloną gdzieś dalą
Szczytów różaniec zamodrzał nam siny...
Zębate, dziko poszarpane skały
Wprzecz zawaliły niebo i tak stały.
I my stanęli. Na Boskim zegarze
Biła gdzieś dla nas śmiertelna godzina.
Zaczem sczerniałe podniosły się twarze
Ku szczytom, kędy wichrzyła mgła sina
Srebrzyste, pełne dymów trybularze,
Jak gdy ksiądz kadzić w nieszpory zaczyna.
Tak przeciw sobie stanęły dwie siły
I tak się z sobą w cichości mierzyły.
Aż buchnął srogi wark: — «Toć się mówiło,
Jako tym stepem wprost dojdziem na morze,
A tera bij się, człowiecze, z tą siłą,
Co jej i djabeł rogaty nie zmoże»!
— «A pocóż my tu przyszli? Poco było
Puszczać się borów?... Toć tam, jak w komorze,
Toby jagodę nalazł, to choć zielsko...
A tera drzyj się z tą kupą djabelską»! —
Klnie Lis, klnie Wawrzon; zpodełba i chmurnie
Patrzy Pietr Bugaj, w wąsiska Kos dmucha.
Lecz mnie, kiedym tak pojrzał w one turnie[658],
Zaraz od serca przewiała otucha.
Więc tylko głową kiwam: — «Oj, wy durnie»! —
Bom wnet zmiarkował, że skoro tak bucha
Ziemia wzwyż, dziura być musi po górze,
A cóżby, jeśli nie morze w tej dziurze?
Ha, idziem. Idziem, jakby na przepadła.
Idziem dzień, mało co wytknąwszy z potu,
Idziem dwa, trzy dni, nie bacząc na jadło,
Na sen, a tylko patrzając wylotu.
Sto gór przed nami, sto wpozad usiadło,
Że i wprzód ciężko i szukać nawrotu
Nie lża. Nad głową skrawek tylko nieba,
A już ostatki kruszyli my chleba.
Aż bez ratunku gdy my już w te kopy
Zabrnęli skroś tej kamiennej posuchy,
Tak się zrobiła rozpacz między chłopy
Skipiały[659] onych klątw pierwszych wybuchy.
Jak piana, kiedy z kadzi wyrwie czopy
Zaczem zawziątek przyszedł i wark głuchy
Aż wszystko ścichło w kupie, i z tej pory
Nie ludzie my już szli, ale upiory.
Omglało dziecko, to chłop ściskał zęby
Na bary rzucał, jak torbę z obrokiem
I szedł przez dzikie skał nagich wyręby,
Brew nad jastrzębiem usrożywszy okiem
Mało kto strawę podniósł tam do gęby
Mało kto gadał. W milczeniu głębokiem
Szedł naród — jakby rychlej chciał do końca
I do śmiertelnych portów — na wschód słońca.
Aż i ja byłem już zwątpiewający.
A ta nadzieja co zpierwa mi kwiatem
Zapachła, teraz, jako ptak lecący,
Precz się poniosła skrzydełkiem pierzatem,
Szedłem, bom musiał, chcący, czy nie chcący,
Alem już wiedział, że nijakim światem[660],
Nie wyjść nam żywym stąd! Że tu jest brona
Śmierci, że poczta[661] my tutaj stracona.
Więc co zagadać chcę, to myślę: poco?
Już i tak czarna świeca nam się znaczy!
A tu co i raz skrzydliska łopocą
Z podskalnych dziuplów ruszonych puhaczy.
Krążą nad nami dniem i krążą nocą,
Żałobnym krzykiem przydając rozpaczy,
Aż duch, jak ptak strzelony, upadł we mnie,
I jużem mówił sam sobie: — «Daremnie»!... ................
Pięć dni, pięć nocy, nie folgując prawie
Słabniejszym siłom niewiast i dzieciątek
Szli my, jak gdyby po ognistej lawie,
Taki w kamieniach okrutny był wrzątek,
Oczy posępnie patrzają i krwawie,
Usta w gorzkości, na licu zawziątek,
I ona srogość ostatniej rozpaczy,
Co na nic, ani na siebie nie baczy.
Twardeć tam były chłopy, a niektóry
Nie mógł zwyciężyć dusznego przestrachu
I łeb podnosił nocą, i na góry
Wył, jak pies, kiedy na chałupy dachu
Upiorny księżyc wychynie się z chmury
I stanie; albo gdy zaczuwszy w gmachu
Śmierć, ogon wtuli pod siebie i wyje,
Jak surma, długą wyciągając szyję.
Aż się zacięła wszelka ludzka dusza,
Iż każdy mękę swoja chował na dnie,
A miłosierdzie żadnego nie wzrusza:
Idzie, to idzie, a padnie, to padnie.
A choć tak sroga była ta katusza,
W ludziach śpieszących milczkiem i bezładnie
Ani na głód się, ni na znój nikt z kupy
Nie skarżył. A padły pierwsze trupy.
Świt był. Od wczoraj jeszcze Roch Zatrata
W tyle się z dzieckiem ostał, za wszystkiemi
Chłopcu się ona głowina kołata,
Przez plecy włoski sypiąca złotemi.
A tu duszyczka już z niego wylata,
I tyle jeno tej trzyma się ziemi
Co one wyschłe rączyny za szyję
Rocha trzymają... Opadły — nie żyje.
Lecz chłop szedł jeszcze i onę stężałą
Pasyjkę[662] dalej niósł, w świt wielki, złoty
Dmuchnięcie ono, co gasi żywoty
Zaczem się zgarbił, obrócił sczerniała
Twarz ku tej martwej głowinie sieroty
I patrząc się w nią, zaszeptał zdumiały:
— «Dziecko! Jakie ty ciężkie! Jak świat cały!» ............
A wtem, jak zajrzeć, tak wpoprzek nam staną
Skaliska, czubem utopione w niebie
Nieprzesiężoną, a tak bystrą ścianą,
Że ani krokiem nie dawa do siebie.
Pojrzę — turnicą piorunem krzesaną
Cień lecącego orła się kolebie...
A wyżej — słońce czerwone się toczy...
A jeszcze wyżej — Śmierć. Tak zawrę oczy.
I lud jak wryty stanął i wejrzenie
Błędne wbił w głazy. Sam zdawał się głazem.
Tak chwilę trwało srogie pomilczenie,
Gdyż wyraz nie mógł naleźć się z wyrazem.
Aż — jako gdy się pożaru płomienie
Na dach wyrzucą — krzyk, klątwy, płacz — razem
Buchnęły z piersi niewstrzymaną siłą,
A echo poszło w grzmot i gromem biło.
Co mocy było w ludzie, co słabości,
Co upragnienia do miłej przystani,
Co głodu w onej wysuszonej kości,
Co wiary — i co omylenia na niej —
Wszystko buchnęło wichrem nawałności
Po starowiecznej, milczącej otchłani.
Nie my krzyczeli, lecz dusze w nas same
Krzyczały... Tak ból zerwał wszelką tamę.
Radzić? Co radzić?... Czy przebić mur głową?
Czyli nam pięścią rozwalać te góry?
Czyli nad niemi chmurą piorunową
Przewiać nam? Czy, jak ptak, przelecieć pióry?
Czy wracać?... Wracać tą drogą krzyżową
Śmiertelnych potów, głodowej tortury,
Tych trupich śladów?... .lęk wyszedł z gromady...
Nie było siły — nie było i rady!
Horodziej podczas milczał. Jakiś lichy
Był w dniach poślednich i osłabł nam zgoła.
Gdyby przemówił, to może by szprychy
Inaczej poszły u tego tam koła...
Bo choć głos drżący miał i w sobie cichy,
Zdało się czasem, że trąba w nim woła,
Taką roznośność i moc mu dawała
Ta zwiędła głowa i kość ta zetlała.
Lecz we mnie, jako obręcz przydeptana,
Gwałtem się prężył duch, chocia przygięty
Więc rzekę: — «Ludzie! Idźmy choć do rana!
Możeć zwyciężym jakoś te odmęty!
Prawda jest! Sterczy w niebo sroga ściana!
Lecz świat na kłódkę przecie nie zamknięty...
Olaboga! Zbierzta w kościach resztę mocy!
Choć do wieczora idźmy! Choć do nocy!» —
Ale Zatrata, jak kłoda się zwali,
Na one żywe głazy: — «Co ta, braty!
Co będziem dłużej tej śmierzci[663] szukali?
Tutaj jej pole dajma! Tu niech gnaty
Nasze obgryza! Tu pieron niech spali,
Niech głód nas dożre! Co mi?... Niech ta światy
Walą się na łeb!... Nic dojdę do Wroniec...
Tu leżał będę — trup... Tu zrobię koniec!»
Słuchają chłopy, patrzą... U tych rosy
W oku, u inszych spiekota czerwona...
Wtem Kos: — «Masz prawdę, bracie!» — A tuż głosy:
— «Bo prawda! Juści»! — ! wnet, jakby ona
Wichura ławą cisnęła pokosy,
Tak padli... Gdzie kto stał. Jak te brzemiona,
Co je ze siebie grabisko otrząsło,
Tak padli. Jak te snopy na przewiąsło.
Płaczą niewiasty. Staruszka z nad Buga
Pokłękła, ale nie miała już siły
Zmawiać pacierza. Więc tylko jak długa
Krzyżem się ściele u skalnej tej bryły...
Więc za nią — insze... Tu jedna, tam druga...
Tak przyrastało nam onej mogiły,
Z której się coraz podnosił głos żywy:
— «Bądź nam, ginącym duszon, miłościwy!» —
Więc kiedym patrzał, nic tu nie mogący,
Wszelaka jasność zapadła mi w ciemnie...
A com miał moc mieć za wiele tysiący,
Klęsłem na duszy tak, że podaremnie!
Długom żwał w sobie tę niemoc milczący,
Aż taki gwałt wstał, taka rozpacz we mnie,
Że jej nie strzymać zapartym językiem...
Tak runę w niebo śmiertelnym okrzykiem:
...«Bijże w nas wszystka burzo czarnątuczą!
Strzelaj pieronem! Nie namkniem ci głowy!
Huczcie nad nami, wichry, pieśnią kruczą,
Niech nam tu zara dół kopią grobowy!
Niech dzikie zwierza[664] kości nasze włóczą,
Niech nas ogarnie dech śmierci morowy!
Cóż my? Łach ludzki i żywota strzępy...
Nie będą ścierwa z nas mieć nawet sępy.
...Tocz się, ty, rzeko żałosna, do morza,
Giń i przepadaj, nieznana nikomu!
Idźcie, śpiewajcie, tułackie bezdroża[665],
Do czarnej bramy, do wiecznego domu...
Niechaj nas wichrem pogna ręka Boża,
Niech nas nałamie, jak suchego łomu...
Cóż o to? Kto się za nami upomni?...
Zginiem? To zginiem sami, bezpotomni!
Ha! Jeśli z tego śmiertelnego stoga,
Ten głos, przez one kamienne pustynie,
Doleciał gmachu niebieskiego proga,
Jeśli kto widział tam, jak lud ten ginie,
Apelujący swą śmiercią do Boga,
To tam musiały ustać w tej godzinie
Wszystkie muzyki rajskie, wszystkie chwały,
A te anioły — to na głos płakały!
A już się począł zmierzch czynić i cienie
Głębokie rzucił na te nędzne głowy,
Zapadające w wieczności milczenie,
W zdrętwiałość twardą i w pomrok grobowy.
Wtem na skał czubach zajarzą płomienie...
I zobaczyłem w nich krzyż Chrystusowy,
Jak przez otchłanie szedł własną swą mocą...
Zaczem świat ugasł i nakrył się nocą. ..............
Ale Marychna stanęła nad Dudkiem,
Cała w bladościach i łunach przestrachu,
W czarnej chuścinie, z tem dzieckiem malutkiem,
Tak ćwierkającem, jak wróblik na dachu.
Więc wlepi w chłopa oczy błędne smutkiem:
— «Co ty?... Na dziecko zabaczyłeś, Stachu?
Co ty?»... — I bije oną długą rzęsą,
A usta — tylko się jej niemo trzęsą.
Wyciągnął rękę: — «Nie płacz, Maryś! Co ta!
Siednij tu sobie wedle mnie, niebogo...
Raz śmierć... Nie długać to tam jej robota,
Bo i tak dechu mało co u kogo...
Siednij!» — Lecz ona, od łez bujnych złota,
Nagle na twarzy odmieni się srogo:
— «Pies ty, nie ociec! — krzyknie — pies!... Nie siędę,
Nie zgubię dziecka! Póki tchu — szła będę!» —
I niemówiątko ścisnąwszy w ramiona,
Głębiej zaciągła na twarz czarnej chusty
I zaraz, jakby wiatrem poniesiona,
Zaczęła śpieszno iść w ten pomierzch pusty.
Lecz Dudek ryknął, i wnet cała ona
Rozpacz przez ślozów spłynęła upusty...
Chwycił się: — «Maryś, stój! Ja z tobą!» — Zaczem
Tu, to tam w kupie zaniosło się płaczem.
Tak w rodzicielach serce potajało,
Gdy pojrzą na ten drobiazg swój uśpiony,
Co u nóg matek jagnięcą i białą
Trzodeczką legnął, a był już znaczony
Czarnym na runie krzyżem, i za mało,
Za nic, miał pędzon być na te zagony,
Gdzie ani wschodzi słońce, ni ugasa,
I gdzie śmierć ciche swe trzody pasa.
Więcj jako burza, gdy deszczem uderzy
W zemdlone trawy i w ziemi zgorzałość,
Wnet spiekłe błonia rozżywi, rozświeży,
Tak tam te dusze uświeżyła żałość.
I patrz! Dzieciątko jedno, ptak bez pierzy,
Jedna drobina niema, jedna małość,
Ruszyła naród z tak potężną siłą,
Jakby sto dzwonów rezurekcję biło!
Pierwszy, szlochając, porwał się Zatrata:
Jakże więc Ziąbie nie padnie na szyję...
— «Odpuść! Odpuśćta, ludzie!... Tom za kata
Chciał być nad wami?... Reta, nie wyżyję!
A ździelże który przez łeb mnie, jak brata,
Bo mi to serdce[666] na śmierć się zawyje...
Toż katoliki my, nie samobóje!...
Laboga, zdziel mnie który! Niech sfolguje!» —
Zaczem się dźwigną wskrzeszone Łazarze,
Podnoszą ręce, podnoszą ramiona,
Siedli, podjęli pobielałe twarze
W niebo, a każda łzami uroszona,
Aż się skra życia w źrenicach ukaże...
Pobrały matki dzieciątka na łona,
Wstają, chcą dalej... Choć nocą, a dalej...
Targają chłopów za rękaw, by wstali.
Tak za Marychną pojrzę i za Stachem.
Szli pilno, skalnem spinając się zboczem,
Pod ciemniejących pomierzchów baldachem,
Już mgliści, już tem sinem podobłoczem
Nakryci... Ona wpierw, najmniejszym strachem
Niezlękła, jakby skroś wiedząca o czem,
Szła, rzekłbyś, anioł wiódł ją gdzie po steczce[667],
Jako Maryją z Dzieciątkiem w ucieczce.
V.
Dzień prawie świtał, kiedy my na strzemię[668]
Wschodnie wstąpili skalistego siodła.
Spojrzym — przed nami het, precz, wolne ziemie
Już maj, już biodra górom pasze jodła,
Już sto ruczajów osrebrza im ciemię,
A jak wzrok puścić, tak wstęgę rozwiodła
Ogromna, modra i wezbrana rzeka,
Co w wielkich błyskach do morza ucieka.
— «Reta»!... — zawrzaśniem, A huk, jakby działo
Pękło, rozegrzmiał w stu echach przez szczyty.
Wnet szpiku w kościach, tchu w nozdrzach przybrało,
I tak na one różane rozświty
Walim. Prosto na rzekę walim śmiało.
Już się jej modrość mieni w złotolity
Pas, już go słońce gęsto szyje skrami,
Już potop ognia żywego przed nami.
Więc nam się serca podniosły, jak ptaki
Bystremi pióry lecące na wolę...
Chrząknął Lis, Bugaj posięgnął tabaki,
Jakby tuż własne ciągnęło się pole,
Miedze sadzone w ostróżki[669] i maki,
Grusze, szumiące w liść drobny topole,
Taka nas rześkość zdjęła, taka siła,
Jakby za rzeką zaraz — chata była.
A nikt nie wiedział, że ona wołana
Zbyt głośno przez naś śmierć, tuż wpobok kroczy,
I że w tych wielkich światłach, już od rana
Wytrzeszcza na nas ślepe swoje oczy.
A nikt nie wiedział, że w suche kolana
Chrzęści, schodząca ze skalnej uboczy,
I że te żwiry, co toczą się drogą,
Lecą i brzęczą — trącone jej nogą.
Jeden Horodziej zaczuł. Tedy skinie,
Rzekąc mi zcicha: — «Mój panie Balcerze,
Postójcie mało, bo jakoś mi ninie
Słąbo... Nie zdolę tak z wami iść w mierze»... —
Pojrzę z przestrachem, a jemu zapłynie
Lico mgłą jakby i już na się bierze
Zmierzch wieczny... Chcę cośrzec, dodać pociechy,
Lecz mi się tylko zatrzęsły te wiechy.
Tak krzyknę: — «Stać tam»! — Odwrócą się głowy,
A on, bieluśki, jak w kwieciu ta grusza,
Wzniósł ręce, modli się niememi słowy.
A jakiś górny wiatr — włos siwy rusza.
Ciśnie się naród, gwar ustał i mowy,
Jakby w kościele, zrobiła się głusza...
Ale Horodziej oczy trzymał w górę,
Westchnieniem wzbity nad własną naturę.
Zaś rzekł: — «Toć zdawna już na ręku noszę,
Jako siwego gołębia, tę duszę,
I zdawna jej się, by leciała, proszę...
A ot, i bije w pióra... Ot, i tuszę,
Iż jej się ziemia namyka potrosze...
Więc cały jestem w lotu zawierusze,
I pełne piersi mam wielkiej jasności,
I zamiast szpiku — światło czuję w kości.
Tak wy już idźcie przepławić to morze,
Aby do chaty prędzej i do domu...
A ja już słyszę pukanie to Boże
Cichuchne, ano huczniejsze od gromu.
Toćże zaszczepki nie przywrę w komorze,
Gdy mnie Pan Jezus zawoła do promu...[670]
Bo oczy moje za śmierci obliczem
Są utęsknione... A więcej — za niczem»!
Westchnął. — «Ot, chciałbym może z tego granu[671]
Widzieć, jak lud się dobije do końca...
Aleć i to tam do woli już Panu...
Niechże was Chrystus prowadzi obrońca,
A ja już tego nie przebrnę Jordanu...[672]
Już mi czas»! — Stał tak, patrzący do słońca,
Które z gwałtowną wzbijało się siłą.
Chłopy odkryły głowy — cicho było.
Aż on: — «Łzy wszystkiem wysiał już, jak rosy.
Deszcz mnie polewał, by podolną trawę...
I byłem tułacz i głodny, i bosy,
I jak pelikan — pierze miałem krwawe...
Dość ze mnie!» — Zamilkł. Nagle przez niebiosy
Szeroko pojrzał, sprostował postawę:
— «Dzwony! — zakrzyknął. — Dzwony z Jasnej Góry!
Biją!... Na Alleluja biją w chmury!» —
Więc się rzucili ludzie na kolana,
Jak w podniesienie... Słuchamy tej ciszy...
Pękła nad nami dalekość ta szklana.
Każdyby przysiągł z nas, że dzwony słyszy.
Biją!... Jako na hejnał biją — z rana!
Przymknione oczy, wysoko pierś dyszy,
Ni łzy, ni głosu, a tylko w nas była
Moc zachwycenia aż w niebo — i siła!
Ale Horodziej drżał, by łabędź biały,
Gdy srebrne puchy rozpuści na wietrze,
A jakieś wielkie światła po nim grały,
I wielkie mroki, jak dzień, gdy się zetrze
Z nocą. Już tchy w nim słabły, ugasały,
Lico się bledsze czyniło, a bledsze...
Aż mi się w ręce, mdlejący, potoczy,
A śmierć lekuchno zdmuchnęła mu oczy. ...............
W głęboką wnękę, pod wysokim graniem,
Ciało my wyschłe złożyli ku zorzy
I wielki kamień zatoczyli na niem.
— Śpijże tu sobie cicho, kmieciu Boży,
Aż ci jakowemś ogromnem świtaniem,
Anioł w lnach białych przyjdzie i otworzy
Ten grób, który jest, jako Chrystusowy,
Bo też we skale i chłopu — też nowy.
A nas już wody wołają szumiące
Tej wielkiej rzeki, co ucieka w morze,
I to, które jak ptak wzlatuje — słońce.
Już lecim... Już w te krwawe lecim zorze,
Bociany błędne, do gniazd wracające.
Już nas porywa wiatr, co po ugorze
Polnym gdzieś świszcze przez puste zagony...
A ty tu ostaj z Bogiem! Pochwalony!
VI.
Rześkość powiała na nas od tej wody,
Co była właśnie podobna do Buga,
Kiedy za letniej, wesołej pogody,
Niby się marszczy, a słonkiem skroś mruga.
I takież szumy miała, takież chody,
I tak się samo kwieciła u ługa,
W kolory tkając majowe zabrzeża,
Bystra, donośna, ogromna — i świeża.
Dopieroż wpadli my w porzeczne niże,
W stu ruczajami poprute żuławy[673].
Żar mokry. Świerszczów całę wojsko strzyże
W tępe nożyce[674] bławatów postawy;[675]
Tu, tam, brunatne załysną się krzyże
Stadlisk bawolich skroś trzciny i trawy,
A rzeka szumi, a gada, a radzi,
I jak sierp cisnął — do morza prowadzi.
A tuż, jak tabor cygański się wlecze,
Kotły u bryki stroczywszy na sznury,
Tak piętrząc czuby i skalne zasiecze,
Od wdchodniej strony za nami szły góry.
Tu ci z nich potok buchnie i uciecze,
Z głazów na głazy, by ptak bystropióry,
Tu ci, jak ręką przesiany dzieciny,
W krople się sypie i w srebrne szruciny.
Aż gdzie się nadmiar zbują[676] one szklane
Żyły, tam woda zwysoka uderza
Z takim impetem, że mija precz ścianę,
W powietrze skacze, jak płat[677] się rozszerza,
I szlaki mając tęczami utkane,
Jak na bielniku[678] wisi u blachmierza,
A my zaś pod nią, niby pod namiotem,
Opryskiwani perłami i złotem.
A coraz siwe dymy walą z darni,
Nakrywających murzyńskie lepianki,
Zajdziem, wnet ciągną mięsiwa z suszarni,
Mleka bawolic wynoszą nam dzbanki,
Zaś nas obsiędą, wrzaskliwi i czarni,
Właśnie jak onych wron krzyczące wianki,
I biją w uda przepijając dynią,
Na znak, że radzi nam i honor czynią.
Wszakże lud, choć już teraz nie mdlał z głodu,
Nie mógł wykrzesać z siebie dobrej siły.
Żar jakiś duszę wypalał z narodu.
Jakieś się ognie po żyłach rzuciły,
Że nawet chłopy tęgiego zawodu,[679]
Lis, Srokacz, Bandys, grzbiet niosły pochyły,
I jedna tylko moc ruszała niemi:
Iść, a iść twardo, aż dojdą swej ziemi.
Ale niż rzeki rozpełznął się w bagno,
Które nas ledwie, że na sobie zniosło,
Właśnie, jak bywa kra przed świętą Jagną[680],
Kiedy stronami już z zimy ochrosło[681].
Więc ku środkowi gdy brzegi się zagną,
Nie chcesz-li do dna, to chwytaj za wiosło,
A miej się, jako cap, do skoku bacznie,
I chybaj, kiedy zcicha trzeszczeć zacznie.
Tam pelikany z garły obwisłemi,
Tam czarnych nam się krakiew chmury rwały
Tam modry żóraw, utkwiwszy dziób w ziemi,
Stał, aż mu czerwiem napełni się cały.
Tam czaple białe, chwiejąc perłowemi
Czuby, po kępach przygarbione stały,
A na podniebiu błyskały sokoły,
I zimorodek krzyk puszczał wesoły.
Zaś u tych ciepłych bajorów wybrzeża
Siadł gaj, jak u nas po młakach olszyna,
Tylko, że to tam tak bujno uderza
I tak pod niebo parzące się wspina,
Że leda parość[682] wyśmiga, by wieża,
A siednie na niej ptak, to się ugina.
Iż sok nie idzie w pień, a tylko liście
Pędzi i wiąże je u czuba w kiście.
Tak patrzę ja raz, aż tu one drzewa
Dygotać poczną i trząść się, jak w febrze...
Wnet wszystko mdleje, obwisa, poziewa,
Blednie, i żywą zieleń topi w srebrze,
Zaczem ta cała boża przyodziewa
Pada się w łachman, jak dziada, co żebrze,
A z pod piór onych i kwiecia purpury,
Sterczą sękate dziadowskie kosztury.
Tak my otwarli gęby i zdaleka
Stoim, na dziw ten wytrzeszczywszy oczy:
Gdy wtem liść z gaju zrywa się, ucieka,
Pędzi, szaleje, po zielsku się toczy,
Wzbiera, jak wielka, obłąkana rzeka,
Co jej nie weźmie wpław i nie przekroczy,
Tak krzyknę: — «W wodę, wiara!» — Jak stał który,
Tak skoczył. Mrowia waliły już chmury.
Zaś gaj, co szumiał dopiero zielony,
Sczerniał, jakby go otrzęsła wichura.
A co był strojny kwiecistemi grony,
I malowany w róże, w pawie pióra,
Stał teraz martwy, szary, wytrzebiony
Z kolorów życia, a cichość ponura
Chodziła po nim, jak po własnym dworze,
Że był, jak miasto po czarnym pomorze.
Aż pod noc tuman wstał i szedł w te gmachy
Rozwłóczyć sinych mgieł śmiertelne chusty.
A za nim ślepe powlokły się strachy,
Omackiem idąc przez pomierzch ten pusty...
Więc my obsiedli co twardszy brzeg łachy[683],
I narzuciwszy na wielki stos chrusty,
Noclegowali. Mnie wszakże do rana
Zeszła na dumkach noc ona nie spana.
Hej, nie zna Boga i nie zna ten człeka,
Kto u ogniska nie trzymał tak warty,
Patrzając w gwiazdy, co znaczą zdaleka
Wielki gościniec skroś czasów otwarty,
Przez który człowiek myślami ucieka:
Siła ten umie, kto czytał z tej karty!
A choć nic gwałtem[684] litery poskłada,
Jakieś mu mocne słowo w piersiach gada.
Ciężko tam było patrzeć na pośpione
Chłopy, co legły, jak tramy te, z węgła
Wyrwane, czarne, na kupę rzucone,
Które pożoga już przez pół zasięgła.
Jak tem budować tera?... W jaka stronę?...
Jest-li w tem miazga żywa? Moc przysięgła?[685]
Niewygorzała żywica ta złota,
Coby zrąb nowy strzymała żywota?
Bo to, po wielkiem onem dzwonów biciu,
Po «Alleluja» onem Horodzieja,
O nowem jąłem się zamyślać życiu,
Tam u nas. — Nowa runiała nadzieja...
Ten lud, wyrwany martwemu spowiciu
Opłotków swoich, lud, co go zawieja
Przez morze niosła — nijaką się miarą
Utłumić nie da i w kunę pchać starą.
Coś się porwało w nim! Stanął na nogi,
Strząsł się, z niemoty ratować jął duszę
A co cierpliwy był — to stał się srogi,
A co pokorny — to dziś w zawierusze.
Jakieś skroś chaty przetwarły się drogi
Zorzowe, jakieś rozdźwiękły tam głusze...
Tak zaraz grzywy przeciw uździe zjeżył,
Na świt wywalił dźwierze — i uderzył!
Więc to już chyba nic jeno z trafunku
Poszło, a raczej z górnego przejrzenia,
Więc z jakowegoś wielkiego rachunku,
Z regestrów, co są od świata stworzenia...
Więc musi[686] tam jest potrzeba ratunku,
Więc musi tam jest potrzeba nasienia,
Kiedy nas Pan Bóg tak tęgo omłócił,
Wichrami odwiał z plew i światem rzucił.
Co będzie — będzie. Niech jenoby było!
Bo już w powietrzu są głosy wołane,
Już się rozpoczęło cości, już ruszyło,
Już słychać tajne pukanie we ścianę...
Więc ja ci, Chryste, i z moją też siłą
Kowalską, wpobok ku pomocy stanę,
I tego luda przywiodę gromadę...
Na co więc palce na krzyż tutaj kładę! ..............
Nowy już miesiąc na niebie się młodził,
Odkąd my zeszli z gór w porzeczne drogi,
A nigdy żóraw tak pilno nie brodził
Przez trzęsawiska, przez mokre rozłogi.
Do rajuby już ścieżkę wynachodził
I Pana Boga obłapił za nogi,
A my precz jeszcze szli, pod żarem słońca
Omdlewający, a nie było końca.
To się zdawało dawniej — Częstochowa!
Świat![687] Od niedzieli człek szedł do niedzieli!
A teraz tutaj — gdzie?... Niech Bóg zachowa!
Czego nie przeszlim! Czego nie widzieli!
Jaka nam w uszach nie brząkała mowa!
Jakie my gwiazdy nad sobą tam mieli!
Jakie pod sobą ziemie! Jakie wody!
Jakie ciężkości! Jakie duszne głody!
A i to rzeczy są niewymówione,
Jakie tam z siebie farby, jakie blaski
Świat dawa! Jaką tam nosi koronę
Kwiat, w jakie ptactwo malowane kraski![688]
Chciałbyś powiadać, alić słowa one
Z dziwu ci stają wprzecz. Bo z jakiej faski[689]
Zaczniesz, znać zaraz, że się twoja mowa
Nie tu rodziła, że jej to rzecz nowa.
Lecz my, śpieszący, ile w kościach ducha,
Wpółgłusi, szliśmy na wszystko, wpółślepi,
Rzeki się dzierżąc sinego rańtucha,
Jak dziecko, kiedy pilno się uczepi
Matczynej świtki. Więc ta zawierucha
Blasków, farb, głosów, z których tam Bóg lepi
Te światy, płonnie mijały przed nami,
Jak sen, co niby jest, a niby mami.
Dziwo, bo dziwo! Alić nas ni grzeje
Ni ziębi w one serca truchlejące...
A każdy w sobie ma taką zawieję
Łez, że jak przez mgłę, tak patrzy w to słońce.
— Otwórzcież nam się, dalekie wierzeje
Miłej krainy! Przybądźcież nam, gońce
Wschodowej zorzy! Wy, morskie tchy słone,
Przybądźcie, nieście nas w ojczystą stronę!
VII.
A już się bliżył kres. Już się z oddali
Cości załyśnie, to cości zasini,
Już się gdzieś światło znienacka zapali,
Już takiej dokół nic czujem pustyni.
A rzeka rośnie i coraz odwali
Rękawa, coraz leniwsza się czyni.
Coraz, folgując bystremu biegowi,
Odsypowiska po sobie stanowi.
A tuż i rybitw pisk, i gęsta mewa
Polata, na wschód wyciągając szyję,
I krze tuż insze kwitną, insze drzewa,
Już się deptana ścieżka radziej wije,
Już gdzieś po ziemi znać, że ją człek siewa,
Konny, to pieszy już drogę przebije,
A w piersiach jakaś otucha słoneczna,
Co męce twojej powiada: — «Nie wieczna!» —
Więc coraz częściej przed nami, jak morze,
Z gór się ku rzece rozleje łan trzciny.
Gdy wiatr tam wpadnie, to brózdy tak orze,
Jak chłop, gdy pługa zatknąwszy w nowiny,
Zbujałe chwasty podrzyna i porze,
A tu się za nim wstecz walą te gliny
Skiba po skibie, i podór[690] się ściele
Przez szczyr[691], mietlice[692], łopiany[693] i chmiele.
Lecz i w najcichszej porannej pogodzie
Liść tam palczasty za liściem pobiega,
I zawsze taki ruch jest, jak na wodzie,
A fala idzie od brzega do brzega.
A zaś od wschodu het i na zachodzie
Modrość się nieba szeroko rozlega
I samą sobą tylko łan ów grodzi,
Po którym słońce jak raczy, tak chodzi.
Z gór, z trzciną razem spadają strumienie,
Ale ich oko nie dojrzy niczyje.
Szum tylko słychać, gdzie woda się żenie,
Par tylko widać, gdzie ziemia ją pije.
Zaraz tam żywsze bujają zielenie,
I mgła srebrniejsze tumany tam wije,
A zaś rankami, pod nieba przełęcze,
Jak malowane wstęgi, wiszą tęcze.
Aż raz, noc jeszcze nad nami gwieździła,
Kiedy przez wschodu mrocznego okraje
Płonna[694] się jakaś różaność rzuciła,
Właśnie jak zorza jutrzenna, gdy wstaje.
Wiatr z gór na rzekę szedł, co z szumem biła
Zboczami zasię ciągnęły się gaje
Trzciny, dostałej do cięcia w swej porze,
Co też szumiała głęboko, jak morze.
Patrzę, aż wezmą biec po niej wężyki
Złote, lekuchno tym wiatrem pędzone...
Zaczem się dłużą w ogniste języki,
Wiją, pełgają przez liści zasłonę.
Aż się zajarzą palczaste trzcin sztyki,
Jak ręce trupie, w komnatę wniesione
Przez zbója... Trzeszczą od spodu trzcin gąszcze,
A wierzchem lecą skry, jak złote chrząszcze.
— «Pożar!... Hej, braty! za sierpy, kto żyje»!...
I skoczę poprzód: — Raz matka rodziła! —
A chłopy za mną na łeb i na szyję,
Taka się nagle targnęła w nich siła.
A już gdzieś, słyszę, na trwogę dzwon bije.
A łuna rośnie... Pół nieba zakryła,
Nim my dopadli przez dymu wybuchy...
A dzwon precz bije ochrypły i głuchy.
Tedym rozdzielił chłopów na trzy częście,
Gdzie jeszcze przystęp był. I w jednej chwili,
Skroś trzasku ognia, w płonących trzcin chrzęście,
Jak w wojnę, tak my biegiem się rzucili.
Łby smaląc, nogi kalecząc i pięście
Ziejący dymem, jak nurki, pochyli.
Tnąc one haszcze sierpami naszemi,
Żeby nie żywić ognia — tuż przy ziemi.
— «Do wód! Do duktów![695] — krzyczę. — Dalej, dzieci!»
Pędzim. Naoślep pędzim, gdzie strumienie.
Lecz ogień chybciej jeszcze, niż my, leci,
Skacze, przez rowy przerzuca płomienie.
Już pożar nakształt wielkiej, złotej sieci,
Zagarnia drżące, rozchwiano zielenie,
Jak toń jeziorną... Już iskry przez oka
Sieci pryskają, jak płotki, zwysoka.
Lecz my od flanku bronim i nawrotu
Nie dajem, nawpół zduszeni w tem piekle.
Wpół ślepi z dymu, zawziątku i potu.
Tylko tniem, walim i sieczeni zaciekle.
W uszach krwi wrzącej huk. jakoby grzmotu,
Szum, świst, syk ognia, dzwon jęczy przewlekle,
A my trzaskamy, jako w szable krzywe.
Trupem przed sobą kładąc wszystko żywe.
Już i w najtęższe nie złożyłby brogi
Tej naszej kośby strasznego użątku,
Już ziemia tli się, już piecze nam nogi,
Już piersi ledwo dech łapią w tym wrzątku.
Na czarnych twarzach blask łuny złowrogi,
A ognia — ani końca, ni początku...
Tak coraz krzyknę: - «Rzędem machaj! Rzędem»!
Pędzim, a pożar za nami też pędem.
Aż jako psom się wycina dzik szczwany,
Jak my się z ognia wycięli obierzy.
Doleciał, wichrem doleciał do ściany
Zwalonej trzciny i padł na rubieży.
Zrywa się, miota, sam sobą pijany,
Tysiąc wysuwa paszczęk po łup świeży
Az wedle duktu stoczywszy się w pole,
Gore, jak smoła rozlana po stole.
Zakołychało się morze płomieni
Ku niebu wzdęte, dzikie, szalejące...
A niebo stało w piekielnej czerwieni,
Tak pełne dymów, że sczezło w nich słońce.
Straszny był widok! Niby urzeczeni,
Stanęli ludzie, a jakby tysiące
Rusznic odwodził, taki wokół suchy
Trzask, a po każdym siarczyste wybuchy.
Szła noc. Dzwon jęczał. A ono boisko
Błyskami naszych sierpów wysieczone,
Huczało, to się prze wracając nisko,
To na wiatr wiechy miotając czerwone.
Aż kiedy ogień zgryzł i zżarł już wszystko,
Gdy i jelita własne miał strawione,
Dym rudy zaczął z tej kuźnicy walić,
Zakrywać niebo i żary łun smalić.
Tak my odetchli, i otarli twarze
Z trójpotu. Wszystko spalone aż do tła
Wtem spojrzę, przez tych żużelic cmentarze
Leci, iskrami sypiąc, ognia miotła.
To się za chyl i w mroki, to ukaże,
Z wysieczonego precz niosąc się kotła
Na żywe trzciny, jakby pod posową
Dymów, biegł człowiek z żagwicą nad głową.
Bieży, przystaje, potyka się, skacze,
Pędzi, snop iskier za sobą rozpryska.
Więc kiedy ja to znienacka obaczę,
Jak ryś uderzę, gdy z sosny się ciska:
— «Podpalacz! Łapaj! Trzymaj podpalacze!» —
Jeszczem nie skończył, kiedy gdzieś z urwiska
Góry strzał huknął... I wnet nu to hasło
Człek, skry, ognista żagiew — wszystko zgasło.
Przybiegam, szukam, jest! Murzyn. Był goły,
Krwawiące świeże pręgi miał po grzbiecie,
Łeb rozwalony by dynia, napoły,
A jako brukwa[696], gdy baba ją wgniecie
W pulchną rędzinę — zaryty w popioły.
Więcem się zdumiał: — «Hej, świecie ty, świecie!»...
Bo strzał tak srogi i tak nadzwyczajny
Mógł dać człek jeden tylko: Pietr Zagajny.
Ten, w kłusownictwie ćwicząc się od dziecka,
Własny modelusz[697] miał na swe naboje.
— «Szczędzić proch, chamska — mawiał — nie szlachecka!»...
A kul i loftek[698] też sypał we troje.
Znała go z tego cała Myszyniecka[699].
Padł zwierz? Nie było sporu. Brał jak swoje.
— «Znaczy!» — mówiono. I prawda. Wypalił?
Nie to, że zabił: na poły rozwalił.
Strzelbę miał zasię sławnego zawodu,
Kurpiówkę. W dziuplu schowana głęboko,
Od Szweda jeszcze, nie miała tam głodu,
Bo pszczoły lufę zalały patoką
Co najczystszego lipcowego miodu.
Więc gdy rogacza wziął potem na oko,
A wiechy precz mu odwalił od czoła,
— «Tatarskie oko![700] — mawiał — To go pszczoła!»...
Toż kiedy nas tam Komisja dzieliła,
A Zagajnego, co kulał w te czasy,
Dała na kawę[701] — ubyła nam siła
Tęga, a zwłaszcza idącym na lasy.
Strzelał Żuk, prawda, i łebsko też biła
Fuzyja Żuka. Lecz nie był tak łasy
Na strzał i takim nie prażył nabojem,
Jak ów, co nigdy nie strzelał na swojem.
Więc tam przy trupie tego murzyniska
Wszystko to nagle błysło mi w pamięci.
Wtem słyszę — sapie coś. Jakieś wąsiska
W kark mnie czochają[702]. A bakun — aż kręci.
Spojrzę. — Tfu, mara! Czy tuman bies ciska?
Zagajny!... On sam! Ratujcież mnie, święci!
Tak krzyknę: — «Pietrze»!... — A ów mnie przebije[703]
W słowie: — «Pan Balcer!» — Więc padlim na szyję.
Nuż ściskać, pytać, jak, gdzie, skąd, którędy...
— «Dlaboga, ten strzał! Poznałem po strzale!»
Zaś ów: — «A pukło! Ot, z tej tam facendy
Puknąłem, czatę trzymawszy na wale,
A on też, głupi, fajt, i trup w te pędy!
To nasz. Za kije mścił się. Prawiem wcale
Nie mierzył. Ciemno... Poświecił sam śmierci.
A zranić? Toć już lepiej, że na ćwierci».
Lecz mnie nie puszczał dziw. — «A Świercz? A Duda?
A Włodarczyki?» — «Są». — «A Ćwiroń z Łęki?»
— «Jest Ćwiroń»! — Wtem się zgruchła reszta luda.
Ciskają noże, ciskają osęki,
Pchają się, krzyczą, patrzą jak na cuda,
Nie wierzą, z lewej żegnają się ręki,
I w nagłem onem rozjarzeniu ducha,
Wszyscy gadają razem, nikt nie słucha.
Wszyscy się śmieją i płaczą z uciechy,
Na ono dziwne fortunne spotkanie.
Ale Zagajny wąsiska, jak wiechy,
Szarpnie, a łza mu przez lico ukanie[704].
Zaczem przykłoni zszedziałej[705] tej strzechy,
I puści nader żałosne sapanie,
Aż zgrzytnie, ściśnie pięść, westchnie głęboko,
I zaklnie: — «Bym cię tu!... Tatarskie oko!» —
Więc rzekę: — «Takaż to tam ciężkość sroga?» —
Ale ów milczy, wąs targa i stęka.
Widzę — kuleje szpetnie: — «Co? Jak? — Noga»...
— «Tutaj na nogi naszym główna męka.
Człek w bagnie, jak ten dzień długi od Boga...
W buciskach, iż się gada złego lęka,
To oboleją mu nogi z mokrości
Tak, że but ściąga ze skórą, do kości».
Źle! Trzeba radzić. Stanęła wnet rada:
Jak my się zeszli, tak trzymać się w kupie.
A co tam długu za naszych przypada,
Razem odrobić. Niech murzyn się chlupie
W bagnie! A chłopu ta praca nie nada.
Tak przy stygnącym powzięli my trupie,
Że jutro, wszyscy, wojskiem pospolitem
Na kawie staniem. Stanęli my świtem.
Ale w tej ciżbie obrzękłych łazarzy
Trudnom się doznał dawnego narodu.
Tak się im żółtość rozlała po twarzy
Śmiertelnem piętnem febrzyska i głodu.
Aż gdy usłyszą — powrót, to zajarzy
Takowe po nich światło, jak od wschodu
Zorza gdy wzejdzie... I łzy się poleją,
I one serca uroszą nadzieją.
Więc między nami nie było już mowy
O tem, co tutaj donagla i boli,
Tylko precz, na te błonia, na dąbrowy,
Na te zagony, na skiby te roli
Dusze leciały, i do tej posowy
Chat lgnęły, jako wróble do topoli,
Abo jaskółki do belki pod strzechą,
Krzepiąc się oną daleką pociechą.
Ale robota nie szła. Stary, młody,
Żaden z nas nie mógł z murzynem iść w parze,
Bo my po jednej łuskali jagody,
Zaś murzyn, palce jakby po fujarze
Puszczał, przebierał, a tu na wyprzody
Ziarna leciały same. To po miarze
Szóstej i siódmej zsypywał do wora,
A nasz dwie, trzy miał z trudem do wieczora.
Więc się we wszystkiem przed nami to pchało,
Pierwsze do kotła, do łyżki, do miski.
Tum głodny, tu się ledwo co zostało,
Nim one sprosne napchali se pyski.
Tak cierpim. A tym jeszcze tego mało
I z dziewcząt naszych chcieliby mieć zyski!
Nuż mrugać, nuż te lśniące szczerzyć zęby...
Małpy!... Aż jeden zuczył się:[706] «Daj gęby!»
A te kozice w śmiech. Lecz nam do śmiechu
Nie było. Same garście szły w kułaki.
Więc jak w kowalskim huczało tani miechu,
Bo i my im się dawali we znaki,
I prędzej, później, musiało do grzechu
Przyjść. Bo i jakże?... To takie cudaki,
Przeciwko Bogu i samej naturze,
Nad katolickim ludem będą w górze?
Jak więc, gdy zwolna ściągają chmurzyska,
Nim wicher huknie i pędu im doda,
Nieznośna duszność powietrze uciska,
I oniemiała w sobie stoi woda,
Gdzieś zagrzmi, niebo śniade gdzieś się łyska,
Gdzieś w paszach trwoźny ryk wypuści trzoda,
Gdzieś piach się wirem porwie i zakurzy —
Tak było z nami. Czekaliśmy — burzy. ............
Aż raz, Marychna Dudkowa, przed nocą,
Uśpiwszy dziecko, szła w rzece prać chusty.
W pacierz[707] — wrzask słyszę. Tak skoczę: A to co?
Dobiegam, patrzę, a te drapichrósty
Ciągną niebogę oną i szamocą
We trzech. A bród był odeszły[708] i pusty.
Tak krzyknę: — «Bywaj!» — I spadnę, jak kania,
Na dwóch, a Dudek trzeciego dogania.
Widząc ów, że tu może być przegrana,
Zwrócił się nagle, łeb zniżył pochyły
I wyciął w Dudka na podób barana.
Jęknął chłop, a iż dużej nie miał siły,
Nasiadł go murzyn i wziął pod kolana,
Aż chłopu gębą śliny się puściły.
Tak krzyczę: — «Broń się! Nie daj!» — A mam ręce
Zajęte, bo dwa łby murzyńskie kręcę.
Aż kiedym w młyńca puścił te wisielec
Tak, że ich czarność stała się błękitna.,
Kiedy im w szczękach zatrzasły się kielce,
A kręgi w karkach coraz to zazgrzytną,
Cisnę obadawa łby, nic patrząc wielce,
Gdzie, a one też o ziemię jak wytną,
Tak zgasły. Jeno przez zbielałe oczy
Krwawa się gałka chwilę jeszcze toczy.
Do Stacha — zamdlał chłop. A tu już wali
Z okrutnym wrzaskiem murzyńska czarniawa.
Już mnie, jak mrowie, gęsto osypali,
Już lecą razy to z lewa, to z prawa.
— Źle! — myślę. A wtem zagrzmiało woddali,
I sroga wstała nad ziemią kurzawa.
Nasi! Jak burza na wichrach nadlała,
Lecą! Na czole Roch leci Zatrata.
Lecz ja, onego dzierżąc za czuprynę,
Co Dudka nasiadł, jak krzcczot zająca,
— «Sam![709] — krzyknę: — Do mnie! Bij w Bożą godzinę!»
Wpadł Roch, już ono mrowie kołem strąca,
Już twarze w ogniach błyskają, już sine,
Aże się kupa uwiązała wrząca
I zawichrzonym potoczyła kłębem.
Gdzie każdy walił, dusił, tłukł, rwał zębem.
Nie było widać, kto tam kogo bije,
Kto górą stoi, a kto poszedł dołem,
Bo ręce, nogi, ramiona i szyje
Jednym się wrzątkiem kotłowały społem.
Aż kłąb rozciągnął się, wydłużył w żmiję,
Którą wnet puhą[710] w kark czarny uciąłem,
Zaczem rozpukła, miotając się w strony,
W dwa grzmiące dzwona i we dwa ogony.
W ogonach walczy pospolita luzu.
W dzwonach najtęższy war i trzaskawica.
Tam Kos, tam Bandys, tam Srokacz łby tuza,
Tam i Żurawy pracuje kłonica.
Niejeden czerep pękł nakształt harbuza,
A ślepie gasły zdmuchnięte, jak świéca,
Gdy się tak kołem dzwono przewalało,
To czarno powierzch idąc, to znów biało.
«Bij, zabij! Kupą!» Tymczasem już nowa
Chmura murzynów z folwarku przypadli.
Wnet Jedna z drugą zrasta się połowa,
Grubieje ogon, kadłuba dopada,
Aż nagle z kręgów wysunie się głowa
Czarna, u tego olbrzymiego gada,
I kręcąc żądłem jadowitem — syka...
Poznałem wodza czarnych, ich królika.
Stał prosty, pyszny, łeb trzymał zadarty,
I hardym wzrokiem do bitki wyzywa.
Pobok dwóch drabów czyniło mu warty,
Szczekając, białek przewracając szkliwa.
Tak myślę: — «Skoczę!» — A plac był otwarty,
I już mi wichrem zjeżyła się grzywa,
Gdy wtem żelazny kleszcz chwycił mi ramię
Z tą mocą, w której czuć, że kość połamie.
Był to Zatrata. — «Mój panie Balcerze!
Ostawcie! Ja go już obrócę zdrowo!» —
Tu stąpi krokiem, pod boki się bierze,
W kozła nastawił brwi, wyrzucił głową
I tak zakrzyknie w okrutnej cholerze:
— «Pies niech ci gębę liże z twoją mową!
Sam tu!... Do pola, hyclu!...» — Tu w garść plunie
I cały w grzmiących błyskaniach nań runie.
Widząc, że idzie tu na gołe pięście,
Rzucił król dziryt, odepchnął precz sługi
I na Zatratę w okrutnym szedł chrzęście
Piór, co był niemi obwieszon, jak długi.
Tak my stanęli, patrzym — komu szczęście? —
Lecz ci przypadli na się raz i drugi
Z takim impetem, że w tej samej chwili
Nawstecz się sami sobą odrzucili.
Pierwszy się królik pohamował w pędzie.
Utrafił! Piachu podniosły się chmury.
Nuże po sobie prać! Patrzym, co będzie,
A ci, jak gdy się dziobami dwa kury
Zwiążą, kokoszę zajrzawszy na grzędzie,
Tak się związali, wszczepiwszy pazury
We łby, i tak się wodzili dokoła,
Piersią u piersi i czołem u czoła.
Więc krzyknę: — «Cóż to? Spowiedź wielkanocna?
Pókiż tam szeptać będziecie do ucha?» —
Bo już mnie warem zalewało docna,
I sama w garści kręciła się puha.
A wtem się puszczą. Lecz, jak fala mocna
Podbije falę, iż każda w swą bucha,
Tak się rozskoczą i dyszą przez chwilę,
Aż znów przypadną na się w świeżej sile.
Zwarli się teraz ogniście a szczerze!
Grzmi murzyn, zgrzyta zęboma jak strzyga.
Zaś Roch, jak młocek, tak w równej precz mierze
To pięść opuści, to znowu ją dźwiga.
Co utnie, leci z królika pstre pierze
Na wiatr dokoła, aż w oczach się miga.
Właśnie, jak kiedy, zarżnąwszy kapłona,
Baba mu pióra rwie garścią z ogona.
Tymczasem, jako się w obrosłym stawie
Ruszonej wierzby kołychanie dwoi,
Tak w onej bitką dyszącej czarniawie
Ruch i cios każdy przejmują wnet swoi.
Ten się zastawia, ten pada już prawie,
Ów okamieniał w skoku i tak stoi,
A coraz, z wrzaskiem murzynów, polata:
— «Bij! Dobra! Górą Roch! Górą Zatrata!» —
Wtem — patrzę — słabnie chłop. To się powinie,
To utknie, to łbem zatoczy do dołu...
Już murzyn obie garście mu w czuprynie
Trzyma, i już się taczają pospołu.
Takem się zdumiał. Bo widzę po minie
Srogosierdzistej, że chłop wziąłby wołu!
Wtem królik, jakby wysadzony prochem
Z harmaty, kozła wyciął — het — nad Rochem.
Tu go chłop czekał. Jak żbik w bystrym skoku,
W powietrzu chwycił króla w pas i trzyma.
Próżno chce murzyn na ziemię dać kroku,
Próżno grzmi pięścią i błyska oczyma.
Zagruchło w kupie, jak w czarnym obłoku,
Co go wichura pędzi, a grad wzdyma,
Aż nagle, kawał ciśnięty polana
Świsnął i podciął Rochowi kolana.
Zwalą się razem, zaryją się w ziemi,
Jak podrąbane na boru swie sośnie.
Ściska Roch króla szpony żelaznemi,
Lecz król go dusi i gniecie nieznośnie.
Bez tchu, bez ruchy patrzym, stojąc niemi,
Gdy wtem coś z górki łysnęło ukośnie,
Tuż huk, kłąb dymu, i strzał piorunowy
Pierś z piersi strącił precz i głowę z głowy.
Wrzask buchnął. Czarnych rzuciła się kupa
Na majdan. Nagle, jak wilcy zawyją...
Tam z królewskiego kadłuba krew chlupa,
A łeb się toczy odstrzelon wraz z szyją.
Tak chwycą tego czerwonego trupa
I tym się strasznym sztandarem nakryją,
Jak burza lecąc na rozhuk postrzału,
Co po pagórach zacichał pomału.
Ale Zatrata porwie się na nogi,
Strząchnie, z onego wyskoczy ukropa,
Ogłuszon jeszcze bitką, lecz jużsrogi,
I w nich! A było naszych pod sto chłopa.
Pędzim... Wtem: «Stójcie! Stój!» — Napoprzek drogi
Leży Zagajny. Piętami piach kopa,
Ręką wiatr grabie, wypręża się, ziewa
I — trup! Spojrzałem: Wyprute miał trzewa.
Tak mi się w oczach świat nagle zasini,
Jak przy gasnącym gromnicznym ogarku,
Bo widzę, że się tutaj o krew czyni,
I że stąd cało nie wyniesiem karku.
Lecz już na folwark runęli murzyni
(Niewiasty z dziećmi były na folwarku).
Tak nie szło myśleć długo, tylko trzaskać
W kije, a nożem po żebrach ich głaskać.
Jak burza spadlim. A już częstokoły
Zaparte były u onej fortecy.
Już strzały lecą z niej, jak z barci pszczoły,
Już dzieci słychać krzyk, już wrzask kobiecy...
Lecz my zębami prawie rwiemy koły,
Jak taran walim, podkładamy plecy,
Trzeszczy... gruchnęło! A to z takim pędem,
Że ci, co parli, też gruchnęli rzędem.
Piekło!... Ryk, wycie, twarze nieprzytomne,
Upiorne, śmiechu szatańskie wybuchy,
Na drzewcu trząsa drabisko ogromne
Ciałeczka strzępy krwawe i pieluchy,
A Maryś — (war mnie zalewa, gdy wspomnę,
I ręka teraz jeszcze szuka puhy) —
Między murzynów kupą rozciągniona,
Twarzą do nieba, martwa leży, zmięta.
Tak my się wściekli. — «Jezus i Maryja! —
Nieludzkim głosem Zatrata Roch wrzaśnie:
— Noga stąd żywa nie wyjdzie niczyja!
Poświecić trupom! Niech będzie im jaśnie!» —
Tu młyńcem puści kół, nad głową zwija,
A kogo trafi i kogo utrzaśnie,
Już się ten z nikim nie będzie potykał,
Taki mu wieczny zrobi pacyfikał[711]
Porwą się, całą natrą w niego ławą...
Lecz on zamachnął szeroko ośnikiem[712],
Jak kosiarz, kiedy idzie wielką trawą.
Więc z wyciem wstecz się rzucili i z krzykiem,
A on, to w lewo grzmiąc, to znowu w prawo,
Nie zatrzymywał długo się nad nikiem,
Ale szedł we krwi i w ognistym pocie,
Zapamiętany w swej srogiej robocie.
Lecz insi też w swą biją. Tuż Jan Bania
Niósł za Zatratą, na podób grabiska,[713]
Drąg kuty, setny. Ten w kupę zagania
Łby, i pod kosę zbija je, i ciska.
Gdzie machnie, słychać śmiertelne wołania,
On nie dba. Idzie i dusze z ciał iska...
A taka moc w nim, że nielża tam zabiec
O żywot, gdzie ten straszny przejdzie grabiec.
Tuż Bugaj, płacząc z okrutnej rzewności
O tę niebogą, łzów pełne ma oczy,
I ślepo wali, nie bacząc, gdzie kości,
Gdzie mięso, wszystko rąbie, miesza, tłoczy
I tak przed sobą krwawą drogę mości.
Nie czuje, że sam ranion jest i broczy...
Tak czyniąc jatki te, coraz zachlipie,
Właśnie, jakoby kat płakał na stypie.
Zaczem Hnat Jurko pędził i Żurawa.
Hnat spodem, chyłkiem, jako więc derkacze
Sznurkują, kędy co bujniejsza trawa,
Po nogach razi, podbija je, skacze,
To z lewa w łydki urwie, to znów z prawa,
A coraz wrzaśnie: — «Wy, dusze sobacze!
Niechrzty wy!... Czotry!» — I tak go po głosie
Znać, gdzie jest, jako derkacza o rosie.
Ale Żurawa, który był cechowy
I nosił pierwszą chorągiew w Sterdyni,
Ciśnie kapeluszprecz, obnaży głowy,
Jak do pacierza, krzyż święty uczyni,
W garść plunie, chrząknie, i tak już gotowy,
Nuż po czerepach łupać, jak po dyni!
A coraz wzdycha na głos, przerywanie:
— «Na chwałę — Twoją — prze-najświętszą — Pa-nie!
Tam kówiąc, sięga pałką. A gdzie ament[714]
Wypadł, tam puszcza ją, niby z trafunku...
I zaraz dziki wybuchał tam lament,
I już żadnego nie było ratunku.
Tak śmierć rozdzielał, jakoby sakrament
Wijatykowy dla dusz opatrunku.
A co którego zwalił, to ukosem
Poglądał w niebo i pociągał nosem.
Przy nim jak ciężka piorunami chmura,
Co błyska, zanim grzmot wypuści srogi,
Rum sobie czyniąc kłonicą, Sekura,
Sam niemy — niemo trupa strącał z drogi.
Za czapę zatknął dwa królewskie pióra,
Iż mu u głowy sterczały, jak rogi.
Tak szedł, piekielny, a oczy mu czarnie
Gorzały, niby wilkowi latarnie.
Zaczem się parła luza pospolita,
Wzbijając tuman kurzu, jak barany,
Tak w sobie zwarta, nieustępna, zbita,
Jako dębowe kłody i tarany.
Kto koła niema, zęboma rwie, chwyta,
Bo się już naród czynił opętany...
Więc jak przed grzmiących wód srogą nawałą,
Wstecz się, przed kupą oną, wszystko miało.
I jeden tylko Dudek, co tam runął
Na pierś Marychny swojej z głuchym krzykiem,
JUż się nikomu z drogi nie usunął.
I nie nastąpił z miejsca się przed nikiem.
A choć krwi potok przez oczy mu lunął,
Trupa się tego uczynił strażnikiem,
Jak skrzydła, po nim rozciągnąwszy ręce:
I tak stratowan był i zginął w męce. ................
Lecz ja, skinąwszy sobie do pomocy
Pietra Bandysa i Ziąbę Wawrzona,
W bok się rzuciłem, i skryty od nocy,
Zabiegłem bandzie chyłkiem od ogona.
Dopieroż po nich prać!... Skoczą jak z procy...
My wpozad, z przodku kłonica czerwona
Rocha Zatraty, więc się to rozpryśnie
W boki, jak twarog, gdy śruba[715] dociśnie.
Ryczą, pierzchają, padają, gdzie ślisko,
Na trupy, na jęczące rannych ławy.
A miesiąc prawie wytoczył kolisko,
Ogromny, groźny i dymno-jaskrawy,
I tak obświecił to krwawe boisko
I twarze w ogniach — sam w ogniach i krwawy,
I były niebo i ziemia — jak piekło...
A nas gwałt, bójka, rozpacz — wszystko wściekło.
Tak, tak my dziko te łby oczadzili
We krwi zaduchu, w parach, w trupim swędzie,
Że jakby trzasnął grom, tak jednej chwili
Wpadlim, wszyściuchno potłukli w facendzie,
I w miasto! — Miasto leżało w ćwierc mili.
Tak jednym wichrem i w jednym rozpędzie
Mordować lecim, bić — co się nawinie...
Niech się zawali świat! Niech wszystko ginie!
Roch, jak zhukany buhaj, pędzi przodem,
W rękach mu furczy okropna kłonica.
Nad nami dymy ciągną korowodem,
Bo naród sobie żagwami przyświéca...
Zmizerowani krzywdami i głodem,
Jak piorunowa pędzim nawałnica...
Kto ranny, nie wie nawet, że ma ranę.
A wszystkie oczy gorą, krwią pijane. ...............
Ale murzyny, jak zwierz rozpłoszony,
Woadły już w miasto, rozniosły już trwogę.
Więc gdy lud dopadł, a pożar czerwony
Puścił przez niebo ognistą srężogę,
Zakołychały sobą wszystkie dzwony,
A na miesiącem usrebrzoną drogę,
Wśród tłumu mieszczan i dzwonów rozjęku,
Ksiądz wyszedł przeciw nam, a krzyż miał w ręku.
Jak więc gdy nagle o mur trzaśnie głowa,
Stanęlim. Ręce opadły z ożogiem.
Ksiądz takoż stanął. A nie rzekł ni słowa,
Tylko to drzewo krzyża z Panem Bogiem
Podniósł, a ona męka Chrystusowa
Miesięcznem światłem zajarzyła błogiem...
I tak przeżegnał nas — Ukrzyżowany...
Dopieroż my tu w płacz, jak w te organy:
— «Chryste!... O Chryste!... A bądź-że Twa wola!
A nie daj-że nam przepaść w cudzej ziemi!
Toż my sieroty!... A stań-że od pola![716]
A broń!»... — i tłuczem o ziem łbami temi,
A jęk się dzwonów szeroko rozkola,
A krzyż odchodzi śladami srebrnemi...
Więc się obrócę, jakom był u czoła,
I huknę, we łzach cały: — «Do kościoła!» — ................
Tak my ruszyli wielką procesyją,
A krzyż ów jasny świecił nam, gdzie droga.
Idziem, a wszystkie dzwony ku nam biją,
Ażeśmy przeszli święconego proga.
Dopieroż jak nie hukniem litaniją!...
To jakby zawiej porwała się sroga
Lecących w niebo dusz, ze skargą, z łzami...
— Kyrie elejson!... Zmiłuj się nad nami!...
Klęknął ksiądz. Ognie migają mu w twarzy.
Zacisnął usta, zapatrzył się w Boga,
Gdy tak ten naród od samych ołtarzy
Rozkrzyżowany legł, aże do proga...
Pomost ci to był mizernych Łazarzy,
Których zdeptała moc Boska i noga...
A on lud, grzbietu poddawszy w pokorze,
W prochu obliczem legł, pod stopy Boże.
Aż gdy spłynęła ta pierwsza żarota,
Ksiądz do nas: — «A wy łotry! A hultaje!...
(Polak był, młody, a zwał się Błahota)
— To tak?... To takie u was obyczaje?...
To wy, jak zbóje, z nożami we wrota?...
Z żagwią?... Z ożogiem przez cudze te kraje?...
Siedemkroć czartów rogatych w was siedzi!...
Bić mi się zaraz w piersi!... Do spowiedzi!...
I nie czekając, aż zbliży się który,
Sam rozkrzyżował szeroko ramiona,
A twarz sierdzista, po której szły chmury,
I piorunami z pod serca złocona,
Strzymać nie mogąc szarpiącej wichury,
Nagle w łzach jasnych stanęła zalśniona,
Iż gasły na niej łyskania i gniewy,
Skroś tej srebrzystej, nawalnej ulewy.
Zaczem gwałt ony przemógłszy na sobie,
Tak zaczął mówić słowami rzewnemi:
— «O ziemio polska, spowiadam się tobie!
O wiosko moja! O szmacie ty ziemi
Ojczystej, który tam płaczesz, w żałobie
Nie zaoranych pól... chaty pustemi...
Ugorem życia i czarnym odłogiem...
— Tobie spowiadam się, jakby przed Bogiem!
I wam spowiadam się, chróściane płoty,
Com was rozgrodził, gdy wicher się srożył...
I tobie dachu mój, snopami złoty,
Gdzie Bóg mi bronę na gniazdo położył...
I wam, ojcowe mogiły-sieroty,
Którem o proch swój i kość swą zubożył...
Psu przykaż proga, a będzie ci leżał,
A jam cię, ziemio rodzona, odbieżał!...
Nie miłowałem, jakom miał miłować,
Alem cię przedał, jak Judasz, za myto...
Nic bojowałem, jakom miał bojować,
Za ciebie, coś jest na krzyżu przybitą...
Nic zachowałem, co miałem zachować...
Zdradziłem chatę, lipami nakrytą,
Która chowała mnie jak matka syna —
Zdradziłem!... Moja wina!... Moja wina!»... ...............
Grzmotnął się w piersi, a tuż, jak sto młotów,
Huknęły twardo zaciśnięte ręce,
A dusze padły w proch z tych bystrych lotów,
W niewymówionej żałości i męce.
Strzelistych jęków utkwiło sto grotów,
W każdym załamie murów, w każdej wnęce...
I tak nas zeszedł świt i jasność sina,
W tających szeptach: — «Moja... moja wina!»...
Powitanie morza. Na jarmarku. U Burniaków. Przy ognisku. Sekura odzyskuje mowę. Pożegnanie. W porcie. W gospodzie Opacza. Zabuda. Jaśków list. W dokach. Kazanie ks. Błahoty. Imakulata. Śmierć Zabudy,. Magier i Żdżara. O Salusię. Mgła. Mazura śmierć na drodze. Węglarze. Pieśń o Łazarzu. Zdobycie trybuny.
I.
...............
Port było miasto. Ale aż po ranu
Noc u kościelnych przetrwawszy podwoi,
Sinego morza dojrzeli my łanu,
Gdzie statków gęsto niby kopic stoi.
Rozór[717] ci to był srogi oceanu,
Co srebrną brózdą na dwojgo świat kroi,
Że dwoma skiby upada na strony,
Prawą i lewą połową dzielony.
Więc jako pątnik, kiedy mu zdaleka
W mgle zamajaczy ostrobramska wieża,
A on, choć szczudłak i choćby kaleka,
Czołem z radości o ziemię uderza,
Iż ujrzał, na co dusza jego czeka —
Tak tam gromada nasza u odźwierza
Powrotu swego, padła na kolana...
— Witaj, przewitaj, ty drogo żądana! —
...Któreś nas zwało przez wielkie pustynie
Krzykiem tęskności, co w szpikach aż wierci,
Gdy dusze nasze, wyschnięte w tej glinie
Ciał umęczonych, padały się w ćwierci,
Któreś nas zwało po pilnej przyczynie,
By odnieść kości nasze do tej śmierci,
Co cicha siada na chaty przyproże,
W spokoju zaszłych zórz — zawitaj, morze!
...Któreś stanęło okrutnym przestrzałem
Od nas, tułaczy, do domu i rodu,
A teraz skrzydłem ponosisz się białem
Od słońca wschodu do słońca zachodu,
Ciebie ja, naród ubogi, doznałem,
Od piany piór twych do czarnych żył spodu,
Gdziem widział dziatki moje potopione,
Jakby miesiącem zaszłe — tak zielone.
...Witajcie, srebrne wierzeje i wrota,
Które nam oto Bóg do dom otworzył,
Iżbyśmy swego chwyciwszy się płota,
Jak pień wyrwany byli, co zaś ożył.
Oto nas tutaj przywiodła tęsknota,
Oto lud zdrowiem i życiem nałożył,
By duszę dowlec tu i spojrzeć w zorze
Nadziei swojej... Zawitaj nam, morze!
...Niechże twe szumy nade mną się staną,
Niech mnie korabie twoje precz poniosą!
Bom Łazarz, jedną oskorupion raną,
Od wierzchu czaszki po stopę aż bosą...
Na ziemię dobrą i obiecowaną
Szedłem, a teraz powracam się, bo są
Niezwyciężone rzeczy, bym ostawał,
Korzenie puścił tu i owoc dawał!
...Człowiek ja jestem polnego zawodu,
Inakszej roli, z pod inszego nieba...
Lipy mi kwietnej, pszczół brzęku z ogrodu,
Wierzby a brzozy płączącej mi trzeba...
Nie szukawałem od rodu, prarodu
Wyżebranego u ziem cudzych chleba,
Anim światami goniwał cudzemi...
Co mi świat? Własnej, rodzonej chcę ziemi!
...Doma chcę! Niechaj twój żagiel zruszony
W ojczyste kraje duszę mą pomiota!
Bom naród-oracz, bez pługa i brony,
Bom naród-kowacz, bez kuźni i młota...
Do strzechy żytniej jestem utęskniony,
Jako do matki ubogi sierota...
Nieś-że mnie teraz skrzydłami czteroma
Śródniebnych wichrów twoich! Ja chcę doma! ...............
Poszliśmy w miasto. Siedziało okrakiem
Na rzece, co my tu za nią bieżeli,
Od kiedy w gorcach porwawszy się ptakiem,
Leciała, szumiąc z srebrzystej gardzieli.
Teraz, skrzydliskiem rozwiana dwojakiem,
W dwoje wód grzmiących potęgę rozdzieli,
Zawściąga wartu, pian puchy rozpierza,
I pełną piersią w ocean uderza.
Dopieroż je tu na uzdę! Most tęgi,
Kraciasty, niby ta zębata brona,
Oba jej boki dymiące sparł w cęgi
Przyczołów swoich. A rzeka zaś ona
Żwa munsztuk, targa na sobie popręgi,
Niezbytym jeźdźcem będąc przeskoczona
I piany pluje u każdego słupa,
Jak ogier, co w nim ta wątroba chlupa.
Cud było patrzeć stąd na wieże, mury,
Jak to szło jedno drugiemu przez głowę,
Iż brzeg był górny a krągły z natury,
Właśnie jakoby wykuty w podkowę.
Bokami brodził gród, jak czynią nury,
Zaś czubem wiercił tę Bożą posowę;
A dym z kominów wprost w niebo tak pędził,
Że miałbyś szperkę w nim, tobyś uwędził.
Pogoda była cicha, rześki ranek,
Jak u nas bywa ku świętemu Janu;
Ostatnie gwiazdy zgasiły kaganek,
Którym w noc świecą Chrystusowi Panu.
Dalekich statków kołysał się wianek
Na nieobjętych falach oceanu,
A te, jak owce w runie, szły do brzega
Z przepaścistego swojego noclega. ...............
W mieście był jarmark. Kipiel[718] sroga. Mrowia
Ludzkiego wrzątek niestrzymany zgoła.
Ledwoś wpadł, jużci od zadu strzeż zdrowia,
Jużci od żeber znów, jużci od czoła...
Strój różny. Tutaj sajeta[719], tu krowia
Skóra z sierzchułą[720], a szastnie gdzie poła,
To nagość łyska pisana w kolory[721],
Jak jajo, onej wielkanocnej pory.
Dopirz[722] wrzask! Każdy cię do swojej kupi
Ciągnie, szamoce, przygwałca i trzyma,
Że człowiek tylko te oczy wyłupi,
A ów mu gębą, jak wiatrem w miech, dyma.
A niech zmiarkuje twój rozum, że głupi,
To cię, jak hubę namiękłą, wyżyma,
Aże ostatnim popuścisz szelągiem...
Nie lża tam inak, jak pięścią a drągiem.
Więc krzyknę: — «Kupy pilnuj, a wal klinem!» —
Tak wnet się nasza gromada obwoła.
Ja poprzód, za mną Roch wespół z Marcinem,
Skroś ciżbę pruje, jak byk, dając czoła.
Niejeden z okiem odleciał wbok sinem,
Niejdnego my zwalili chochoła[723],
Niejeden stragan pogubił pierogi,
Aż my w tym ścisku dobyli se drogi.
Dobra nas gwiazda wiodła. Kęs[724] na prawo
Był plac. Z nagłości wparli my się w niego,
Ajk płocie, kiedy walą gęstą ławą,
Strzymać nie mogąc naporu własnego.
Czarni, obdarci, nakryci kurzawą,
Niźli do ludzi, do stada dzikiego
Rychlej podobni, a każdy kij w garści.
Wtem krzyk: — «Stój! Stójcie! A żeby wciornaści»...[725]
Takem otrzeźwiał. Jakby mi więc miodu
Kapnął na serce spalone w goryczy...
Patrzę, na placu moc wielka narodu,
A za ożydle[726] trzęsie mnie i krzyczy
Jakowyś Mazur tęgiego zawodu.
Czupryna lniana, twarz w ogniach, kark byczy,
A tuż przed nosem moim srogie pięści...
Tak huknę: — «Bracie! A niech ci Bóg szczęści!»...
I nie pytając, kto, co, jak, któędy,
Zwaliłem mu się, by kłoda, na szyję.
Tak insi nuż się obłapiać w te pędy...
Mazur, nie Mazur, wszystkie parachwije
Za jedno! Nikto nie słucha komendy,
Krzyk z krzykiem, słowo ze słowem się bije,
I nie tak sobą rodzeni się cieszą,
Jak my, we światach tych, swojacką rzeszą.
Zaczem się zwarli w kupę. Jezu Chryste!
Jakże nie buchniem duszą, by ukropem!
Jak o ziem czapy nie runą rzęsiste!
Jakże się w bary nie chwyci chłop z chłopem,
Jak nie zajarzą te lica sierdziste
We łzach! To wiera[727], że prędzejbyś czope,
Onego źródła, co bije z pod ziemi,
Zatkał, niż serca te, ze łzami temi!
Wielka to rzecz jest ta pospólna dusza,
Co ją ojczysty zagon w naród wszczepił,
Że jest rodzący, jak jabłoń, jak grusza,
Jaednaki owoc, jak żeby kto lepił!
Pomyśleć tylko... Co u paralusza!
Chlebam nie łamał z tobą, wodym nie pił,
A niech cię, chłopie polski, gdzie obaczę,
Razem i radość mam, i razem płaczę.
I zaraz mi się po kościach obzywa
Ten praojcowy ród, ta ziemia, macierz...
Hej, niechaj człek się i skóry wyzbywa,
Jedna mu dusza z bracią, jeden pacierz!
Rozerwie-li kto? Aliści, jak żywa,
Zrasta się miazga we pniu, choć go zaciesz
Siekierą w sam rdzeń, przez biele, przez kory,
I spólnym majem zakwita swej pory.
Zaczem po placu pojrzę. Czworobokiem
Stały tam wozy, w półkoszki, w półdraby[728];
Szkapy żwające po torbach z obrokiem,
Kury a gęsie, prosięta a schaby...
Lud zadufany, nieustępny krokiem,
Chłopy w lejbikach rządnych, w chustach baby;
Pstrzy się to, kwieci, buszuje[729], pokrzyka,
Głowa przy głowie tuż, przy bryce bryka.
Wszyscy gadają naraz. Jak w podwiośnie
Sto żył z podziemnych ruczajów wybucha,
Tak huczy wrzawa, tak gwar setny rośnie,
Każdy prowadzi rzecz, a nikt nie słucha.
Dopieroż gdy z tej nagłości ochrośnie[730]
I oną parę, co pierwszą, wydmucha,
Gdy baby zatchną się, a chłopy spocą,
Jakoweś słówko zrozumiesz przemocą.
Bokami, pośród tumultu babiego,
Bugaj i Marcin Kos trzymali mowy.
Co przerzekł który, to z dziwu wielkiego
Plaskają ręce i chwieją się głowy,
Iż siła lud ten zabaczył, co swego,
I już się po nim przyrzucał liść nowy
W miejscu tem, gdzie miał przez osierdzie bliznę,
Kiedy był szczepion w tę cudzą ojczyznę.
A teraz, kiedy mu oną zgrubiałość,
Którą był przyżył w pniu obcym, zdrapano,
Kiedy wspominki podbiły w nim żałość
Za oną chatą a ziemią kochaną,
Leda słóweczko jakie, leda małość,
Bólem go piekły, do krwi zdartą raną,
Iż słychać było w onej zawierusze
Głosów jęczące i łkające dusze.
Więc tak się stało, że my to, nędzarze,
Nie miawszy w sakwach nic, nawet okrucha
Czarnego chleba, przynieśli w podarze
Karmię dla serca, posiłek dla ducha...
Upragłym wzrokiem patrzają włodarze
Ziem dobrych, sroga pali ich posucha,
A onże Łazarz palec w rosach macza
I puszcza krople na język Bogacza. ...............
Lecz Kos, stanąwszy w pośrodku, na ćwierci,
Co nią mierzają podjezdkom obroki,
Pociąga nosem wiatr, a okiem wierci
Opałki, niecki, węzełki, tłumoki.
Aż krzyknie: — «Ratuj mnie od głodnej śmierci,
Patronie święty! A toćby tu boki
Godnie wyłożyć było czem, że — rety!» —
Tak się rzuciły do wozów kobiety.
Wmig zabielały gomółki, twarogi:
Rzęsiste[731] bochny, słoniny okrajce,
Wnetże kiełbasy w wiankach, wnet pierogi,
Wnet butle z mlekiem, warzone wnet jajce...
Puszczą się nasi, uczynią gwałt srogi
Skroś onych jadeł, co właśnie, jak w bajce,
Aboli we śnie, tak nam się jawiły,
Iżby lud zaczuł w kościach nowej siły.
Ale Żurawa oburącz przed siebie
Wziął krągły bochen, do piersi przycisnął,
Podniósł źrenice i rzekł: — «Miły chlebie,
Któryś nam tutaj pociechą wybłysnął,
Jak owo słonko wiośniane na niebie,
Bądź-że pozdrowion!» — A tu się zachłysnął
Ślozami, które chciał utłumić w sobie...
Aż w takim dalej powiadał sposobie:
— «Oj, zapachniałeś ty mi wioską, chatą,
Oj, zapachniałeś dymem jałowcowym,
Kiedy cię Magda na wyścig z Jagatą
W bochny tulają po stole lipwym...
Zaś podebrawszy święconą łopatą,
W czeluść cię sadzą na liściu klonowym
I podpłomyki skrobają po dzieży...
A z pieca idzie na izbę duch świeży.
Tyś to jest ona strawa pierworodna,
Bez której nijak ostać się nie możem!
Nie jeno żywot, i dusza tam głodna,
Gdzie ty nie pachniesz polami a zbożem...
Błogosławiona treść twoja aż do dna,
I ręka matki, co krzyż kreśli nożem
Przez twą rumianość, nim czeladź obdzieli»... —
Tu umilkł, dobył kozik z kamizeli.
I uczyniwszy przez bochen krzyż święty,
Stateczną k sobie odwalać jął skibę,
Prószący łzami na nią. Tak był zjęty
Tą rzewliwością, co kiedy sadybę
Rodzoną wspomni, to za sakramenty
Ma sobie każdą rzezcz i jak przez szybę
Miesięczną patrzy choć na żerdź u płota,
I wszystko jej się w srebrze łez migota.
A tak to po nas poszło, że my z płaczem
Chleb jak opłatek łamali, dzielili...
Człeku, co nigdy nie byłeś tułaczem.
Nie wyrozumiesz ty podobnej chwili!
A jam ją przeżył i znam moc jej. Zaczem
Kręgiem się chłopi na bruku sadzili,
A wszystkie oczy stanęły wlepione
W jadła, porządkiem w dwie strony dzielone.
Zaczem nastała cichość, jak w kościele,
Tylko chrobocą te zęby, te szczęki,
Tylko ten język obraca, żwa, miele...
Krótka tam droga do gardła od ręki,
Iż nikt nie baczył, co — ani, jak wiele.
Czasem śmiech, czasem ponoszą się jęki
Skroś onej ciszy. Tak z jadłem i z piciem
Naród się witał tam, jak z dawnem życiem. ...............
Dopirz kto pojadł, a miał już do syta,
Wzdechnął, rzemienia puścił z chudych boków.
A twarz mu nędzna i we łzach obmyta
Przyśmiechiwała się, jak zarz[732] z obłoków.
Odsapnął Marcin Kos, iż mu jelita
Chleb rozprostował i zluźnił, jak troków,
Skręconych w onym to niezbytym głodzie,
I wnet się dusza ruszyła w narodzie.
Zabłysły oczy, jak iskry w popiele,
Chrzęstnęły w stawach przeciągane koście,
A żywe ciepło rozległo się w ciele
Zaziębłem, wyschłem, po długim zbyt poście.
Brzęk poszedł kupą, jak kiedy się lele[733]
W złotą uwiążą wiechę. Już gwar roście,
Już wrzawa, już huk buszuje, jak z kadzi,
A każdy rzecz swą do siebie prowadzi.
— «A już też, wiera, nie puścim was, braty —
Krzyknie stateczny chłop — jeno musita
Do nas w gościnę!» — «Aby przez próg chaty!»
Zawrzaśnie drugi. — «Aby nasze byta[734]»
Obaczyć, pola, ten jęczmień wąsaty!»...
— «Co się tam prosić! Zabierzem i kwita!
Niechże choć nockę znocują przed drogą
Pod dachem! Niech się na siłach wspomogą!»
Miło mi w sercu zagrały te słowa.
Pojrzę po oczach naszym, szukam rady...
A jako byłem ja teraz ich głowa,
Więc otrę wąsa i tak od gromady
Rzekę: — «A niechże Bóg święty zachowa,
Byśmy tu z wami, bracia, mieli zwady!
Dzień-ci nie wieczność, a piór nie ubędzie
Ptaku, choć sobie na witce przysiędzie».
Chrząknę, chcę dalej, wtem ryk... Aż mi skóra
Pocierpła. Z boku stał z kopicą siana
Wóz drabiniasty. Przy wozie Sekura.
Piersi w wóz wparte, twarz w siano schowana,
Pleco mu trzęsie okrutna wichura
Srogiego płaczu, struchlałe kolana
Prawie że klęsną, a skroś tej zawiei
Ryk z chłopa idzie, jak ze zwierza w kniei.
Zaczuł! Sianokos zaczuł — łęgi nasze,
Nadbużne błonia, nieobeszłe[735] pasze,
Nabrane słodkim dechem matki-ziemi...
Zasłychnął chrzęsty kos, świergoty ptasze,
Więc wóz objąwszy ręcami drżącemi,
Wparł nędzną głowę w więź siana i rykiem
Folgował, niemym nie władnąc językiem.
Rzucą się chłopa odrywać — nie dałem.
Niech ta nacieszy się! Niech ta nadycha!
Niech mu ta ulży pod łzow tych nawałem...
A już wolnieje płacz, już chłop nacicha,
Jeszcze drga chwilę wychudłem tem ciałem,
Zaczem podnosi łeb zjeżony, wzdycha
I błędnem okiem dokoła powodzi,
Jak ów, co ze snu twardego odchodzi.
Tak zaraz bystrym ciurkiem poszły mowy,
Co z brzega cichsze, na ucho szeptane:
— «A jaką-że to przygodę miał owy?
Czy przyrok[736]? Czyli tak miał co zadane?» —
Aż się uczynił harmider takowy,
Żeś nie rozumiał nic. Tedy ja wstanę,
Tę nędzną głowę obejmę Sekury
I krzyknę: — «Bierz się, bracie, na pazury!»
Ale przy wozie stał chłop z głową siwą,
Sparty na długiem biczysku, i słuchał
Onego gwaru, co szumiał, jak piwo
Młode, to cichnął w sobie, to wybuchał.
Lico zbróżdżone chłop miał, jak gdy niwą
Brona przejedzie, i w krótki wąs dmuchał.
Aż rzecze: — «Nie dziw! Toć i mnie, jak żywa,
Ziemia się stara nocami obśniwa!
Tu legnę, tum się naciągał za wołu,
Trza spać — a tu mi, jakby kto malował...
Widzę caluśką wieś z polem pospołu
I z dawną chatą... On dach, onże pował
Bielony, izbę, stół, ławy u stołu...
On sad wiśniowy, com se go zhodował...
Ten rechot żabi słyszę... To ćwierkanie
Wróbli... Ta studnia na oczach mi stanie...
A wszystko ciągnie, rwie, krzyczy, dociska,
Jako ta zmora, kiej na pierś ci siędzie...
To wnetbyś rzucił te nowe siedliska,
A brał te pióra bieluśkie, łabędzie,
I płynął... Taka ci ta ziemia bliska,
Choć je daleka! Piętnaście już będzie
Roków, jak my tu, a precz trzyma sznura
W garści... nie puszcza!» — Wtem baba niektóra:
— «Już my i na mszę dawali do fary,
I do doktora chodzili — a na nic!
Dał doktór proszek — i co? — To mój stary,
Odkiela[737] odstał od tamtych ta granic,
Pląta się nocą, by bocian bez pary,
Kie[738] sie sam lecieć porwie z gniezdnych dranic...»[739] —
A chłop westchnąwszy: — «Na duszy człek chory.
Co mi tam proszki! Co mi tam doktory!
— Dawniej my mieli kujawskie kapoty
Z Inowrocławia[740], a młodzi lejbiki.
Teraz co? Dajesz sukno do roboty,
To nie wie, głupi szwacz, iże guziki
Ku fałdom idą wtył, a zaś wywroty[741]
Trza dokół taśmą. To jak te fircyki
W spencerkach chodzim, w pludrach, jak ten kusy...
Tfu!... A co baba wytkała obrusy
Doma, ręczniki, płachty, płócien kopy,
To tera wszystko kupuj a trzęś kiesy...
Pobogaciały, prawda, nasze chłopy,
Aleć bogactwa te, te jenteresy
Tak mi się widzą, jak w bajce. Tu snopy
Złote, tu skrzynie świecą z pod przyciesy[742],
Pełne dukatów... Dmie Bartek w dziedzica,
A przecknie, ściśnie w garści — sama czczyca!»[743]
A wtem mu insi w rzecz wpadną: — «Co gadać!
Świat kołem chodzi, my na nim — i tyla.
I co tu takie tam mowy powiadać,
Co za uschłego nie stoją badyla!
Siadajcie lepiej na wóz, macie siadać...
Czas leci, a tu opętana mila
Do farmów!»[744] (Niby na ten pomiar stary,
Bo tutaj drogi inakszej są miary).
Lecz Kasię Ziąby objęły w mig baby.
Nuż się dziwować onemu dzieciątku...
— «A jak też stary?»... — «A czy też nie słaby?»... —
— «A jak z nim było z samego naczątku?»...
— «Tfu, na psa urok!» — «A czy też mu aby
Pokarm plaguje?» — «A jak też chudziątku
Rzekają?» — «Chrzcony? — Reta! Na okręcie?...
A będzie też to ten chrzest miał przyjęcie
Do parachfii?... Bo tu na przybysze
Ciężko. — Tu biskup z kaboklów[745] się wiedzie
I proboszcz. To jak mentrykę ci pisze,
A nie wyłożysz mu na stół poprzedzie
Choć z piąci mile[746] (boć i tu hołysze
Różne się trafią) — to tak ci przejedzie
Piórem po karcie, że nie wiesz, czy Paweł
Dziecku je, czyli na to mówiąc — Gaweł!...»
Odrzecze Kasia: — «A co mu tam na tem!
Nie będzie on tu, robaczek, gawłował,
Ani pawłował! Nijakim my światem
Tu nie ostaniem. — Co? Będziesz wędrował
Aże do Wólki z matusią i z tatem?...
Jak się to śmieje... Toć kie nas ratował
Do dziś, zratuje i dalej w potrzebie,
Ten najwyszejszy Bóg, Ociec na niebie!...» —
Westchła. Wzdychają insze z kompanije.
Ta głową kiwa, ta pociąga nosa,
Rzęsne[747] korale chrobocą u szyje,
Co na nie dobrze popuścił chłop trzosa,
Jedwabne chusty, kryzy, szaławije[748]
Wstęg różnych, — a ta, między niemi, bosa,
Jako lelija polna, tylko zasie
Przyodmieniona tą nędzą w swej krasie.
A wtem parobczak tęgi huknie z bata.
— «Siadać, to siadać! Prosimy w gościnę!»
Tu buchnie wrzawa: — «Czem chata bogata!»
— «Na łyżkę barszczu do nas!» — «Na gęsinę!»
— «Prosimy pieknie!» — «A nogą, Dropiata!
A przestęp!»[749] — «Jedźwa, w szczęśliwą godzinę!»
— «Jazda, przejazda!»[750] — «Siadać, zatem potem...»[751]
Siedlimy. Wozy ruszyły z turkotem. .................
— «Wszystko my tutaj, chłop w chłopa, Burniaki —
Tyle że każdy przezwisko dodaje...
Rodem my całym ruszyli, jak ptaki,
Co kupą lecą na one wyraje.
Ufundowalim wieś polską — Rodaki.
Ziem dobra. Jeno insze obyczaje,
I mowa insza... Że nim się dokupi
Do zrozumienia, człek chodzi, jak głupi.
Podatek płacim duży. Ale czasy
Dobre są. Co rok urodzaj dwojaki...
Że nam się ona kamary[752], szparkasy[753],
Niebardzo jakoś dawają we znaki...
A co gdzie insi od nas poszli w lasy,
Karczować — wszystko zmarniało, chudziaki,
I zeszło na psy! — A nas tu osady
Jest do półsetka. Dawamy se rady». —
Tak mówił tęgi chłop, wielgolud prawy,
Co fajkę kurzył, siedząc na rozworze.
A już przed nami skroś drożnej kurzawy
Ukazowało się bujne pomorze
Łak niskich, w wielkie zapuszczonych trawy.
A podłuż drogi, wśród drzew, dwór przy dworze
W ogrodach, w gankach, w słupkach, w lśniącej blasze...
Tak ów: — «A oto i Rodaki nasze!» —
Więc jak wesele jechałoby właśnie,
Zaczęła młodzież: — «Ognia z pakuł!» — wołać.
Jakże nie hukną z batów! Jak nie trzaśnie
Stokrotne echo w niebieską tę połać!
Jakże ten podrób domowy nie wrzaśnie!
Jak się nie porwą w lot, nie mogąc zdołać
Piechtą, kokosze z tem gdakaniem srogiem!
Jak psi nie wezmą ujadać przed progiem!
Tak w onej wrzawie stanęlim w folwarku
Godnym. Zeskoczył gospodarz z rozwory,
Otworzył bramkę, zdjął czapkę i karku
Zniżywszy, grzecznie uderzył w honory.
Sypła się czeladź, patrząca podarku,
Z domu, z ogrodu, z stodoły, z obory...
A ów: — «Witajcie! Prosimy przez progi!
Matka! A szykuj do barszczu pierogi!»
Zaczem złazilim z wozów. — «Pochwalony!»
— «Na wieki!» — Każdy gości se obiera.
Już Burniak-Rogacz i Burniak-Smolony,
Burniakom-Gradom Kasieńkę wydziera,
JUż Burniak-Fjała, już Burniaki-Wrony
Bandysów wiodą, a Burniak-Kozera
Rocha Zatratę i Kosa Marcina...
Tak nas gościła tam caluśka gmina.
Ale największa gromada ostała
U gospodarze. Ten Burniak — był — Skwara.
Człek grzeczny, w świecie bywały, bezmała
Na wójta patrzał. A zaś jego stara
Na mieszczaneczkę. Ano, Bogu chwała!
Roztasowaliśmy się godnie zara,
Zara przepili na szczęście, na zdrowie,
Wszystka drużyna i sami Skwarowie.
Pojrzę ja dokół — parada! Człek nie wie,
Gdzie splunąć. Wszędzie świeci się, jak szklanka.
Podłoga drobno heblowana w drzewie,
Szafy, komody, u okien firanka,
Zegar bijący przy kukułczym śpiewie,
Lampa, lichtarze na miejsce kaganka,
Stołki nadobnie pobijane w kwiaty,
A zaś na łóżkach — pod sufit piernaty.
Prawda, żem takiej nie widział świetlicy,
Chyba u księdza-brata. I to — kto wie...
(Bo, jak mówiłem, na Grodzkiej ulicy,
Mam brata księdzem, w samiuśkim Krakowie,
Ten mieszka w bramie, zaraz przy dzwonnicy
Na lewo, a zaś Balcerski się zowie.)
Prawda, bogactwa wszelakiego zadość...
Że patrzeć na to choćby, już jest radość.
— «Niemałom ja się naciągał, napocił,
Nim ten dom stanął» — gospodarz mi rzecze.
— Ale żeby mi kto drogę wyzłocił,
A znów pod Prusa gnał — nie pójdę, człecze!
Tuś się do życia wolnego zochocił,
Żaden cię landrat[754], landpruder[755] nie wlecze...
Polska, powiadasz? A cóż mi za taka
Polska, co ja w niej mam słuchać Prusaka!»
— «Mój gospodarzu! — rzekę — plujcie na to,
Póki nie tyka wam nikt waszej wiary!
Nie ino czapę, i duszę rogatą
Musi mieć polski chłop. A wy tam stary
Ród, w onych ziemiach siadły... I — mam za to[756],
Że wszystkich zbierze zaś rok wielki, jary[757]...
Prusak nie wieczny, przeminie za czasy...
Gdzie były lasy, tam znów będą lasy!» ................
Dymił barszcz z misy, kurzyły się garki,
Kiedy się dźwierze rozwalą w dwie poły,
I wpadnie dziatwa Skwarów, niby — Skwarki,
Powracające tej pory ze szkoły.
Czworgo ich. Chłopców i dziewcząt dwie parki,
Bieluśkie w sobie, by ziarna jemioły.
— «Jeść, mai[758]!» — krzyczą. — «Bom dja, pae[759]! — wrzeszczą,
Tylko im one słowa w zębach trzeszczą.
Zachrzaknął stary Skwara. Może z dumy,
Może ze wstydu. — «Obcej ich tu mowy
Uczą we szkole — rzekł — Ale rozumy
Tęgie, choć gada to inszemi słowy...
Cóż robić! Trudno inak, moje kumy!»
Ale ja, bacząc trafunek takowy,
Spytam: — «A jak się zowiecie, rabiata?»
Tak wrzasną: «Żuka, Karlo, Anuncjata!»
— «Tfu!» — splunę na to i zatrzęsę głową,
A i do śmiechu mi jest i do płaczu
Nad oną, niby to swojacką mową,
Poprzetykaną, jak bobem w kołaczu,
Jakowąś gwarą odmienną i nową...
A i cóż tobie, ty polski oraczu,
Po całym kramie tym, po całym szumie,
Jak ciebie własne dziecko nie rozumie!
Toć w żadnej inszej mowie, w całym światu
Tej gorącości niemasz, tego ducha...
Czy matce — matko! czyli bracie! — bratu
Po polsku rzeczesz, to aż ogień bucha,
Taka ci słodkość w tem, taka woń kwiatu!
A to i Chrystus Pan najradziej słucha
Polaków. A ten Ojczenasz — sam zmawiał,
Gdy zmarłe wskrzeszał, a chore uzdrawiał.
A przecie były króle, a gadały
Tą polską mową, siedzący na tronie!
Przecie wiem! Przecie był Bolesław Śmiały,
Przecie Łokietek był, był Piast w koronie...
Przecie z Marjackiej wieży te hejnały
Po polsku grają w czterej świata stronie...
A kiedy naród gruchnie: «Święty Boże!»
To co? To to jest nie po polsku może?
Takem se myślał, łowiący pierogi
Po barszczu, które woniały od sadła,
A czułem, jak mi na czole gniew srogi
I sroga żałość brózdami usiadła.
Namykały się z łyżkami niebogi
Baby, baczące tę srogość u jadła,
Ażem wąsiska obtarł, zagryzł chleba
I sapnął na znak, że dość i nie trzeba.
Ale mnie parło gadać. Ścisnę zęby,
Jako przy misie psuć nie lża kurażu,
Lecz serce miałem tak wzdęte po wręby,
Że nagle buchnę: — «Panie gospodarzu!
Co po próżnicy mleć we łbie otręby...
Po jakim dziatwa chrzcona kalendarzu?»
— «Po katolickim!» — rzecze. Tak ja: — «Wiera,
Co nie po polskim!» — Wtem Burniak-Kozera
Z Rochem Zatratą wpadł na ganek. — «Hej, Skwara,
Idziemy kupą w pole... Chceta z nami?»
— «A ino![760] — krzyknie ów. — Idziemy zara!»
Wnet my szeroko szurgnęli stołkami
I ciśli łyżki, choć z misy szła para
Smakowna, dysząc siwemi kłębami.
A owi: — «W rosy[761] idziemy! A zaś z rosów
W łąki! — Najrzymy wczorajszych pokosów!» —
Ruszylim. Dzieci, baby... Jeden ostał
Sekura. Nie chciał i przyległ na ławie.
Tak mu ten srogi płacz wątpia wychłostał,
Że chłop, jakby wziął baty w tej przeprawie,
Już bladł, już znowu ognia w twarzy dostał,
A choć go trzęsło, gorącość jaskrawie,
Jak z huty, z niego szła. Coś się łamało
W chłopie. Coś przez moc we świat z niego chciało.
Ruszylim kupą. — Ale że nie duchem[762]
Porozumiałem, co ta «rosa» znaczy,
Idziem, a do wsi z wesołym rozruchem
Ciągnie już naród zadzierny, junaczy
Burniaków. W chłopa chłop, żebyś obuchem
Nie zwalił. Jeszczem takich nie znał graczy!
Jeno w garść temu kłonice a kosy
I hajda w taniec! Tak poszli my w rosy.
Las to był. Jeno nie taki skroś czysty,
Jak u nas, kiedy ma rdzawe podłoże
Iglic, przetkane mchami, pień strzelisty
Przy pniu wywali się w jarzącej korze.
Krze były raczej i zagaj śmiecisty
Od traw, od wituł[763] różnych, że nie może
Nic w górę śmignąć przyrodzonym kształtem,
Tylko się plącze, wije, dusi gwałtem.
..Hej, międzyrzecki lesie! Hej, wy bory
Nasze, co słońcu podajecie czoła!
Insza w was krasa, inaksze kolory,
I ta wspaniałość wasza — insza zgoła!
Nieraz ja, w one gasnące wieczory,
Tak szedłem po was, jak w progi kościoła,
Między te słupce pniów, cały wsłuchany
W pograwające wierzchołkiem organy.
Jest wieczna mądrość i jest wieczna chwała
W przeróżnych głosach i pogwarach ziemi;
Alić największa ta mi się wydała,
Która poszumia borami naszemi.
Gada do ciebie bór, jak żyw — bezmała,
Słowami gada nad wszystko tajnemi...
A miałbyś czysty duch onego czasu,
To i głos Boga posłyszałbyś z lasu! ...............
Tymczasem młodzi w gaj wpadli, hukając,
Krzycząc, jak gdyby szła naganka sznura.
U nas z pod krzaków niejeden by zając
Smyrnął, niejedna śmignęła wiewióra;
Tu — nic. Aliści naleźli, szukając,
Jakiegoś gada czyli to jaszczura,
Któren był w żywe kolory pisany,
Jeżył grzbiet w zadry[764], sykał i pluł piany.
Wzięły go dzieci na wić, ciągnąc w piasku.
Za gajem, jakby świat zalało słońce,
Tak się topiły w złocistym oblasku
Pola kukurydz, by wojsko stojące;
Strczą bagnety, kask świeci przy kasku,
Złoto-zielonych kolb miga tysiące,
Linja za linją i rota za rotą...
Tak my wsiąknęli w zieloność tę złotą.
Gruchnęły śmiechy radosne i młode,
Płosząc motyle wielkie, krasne ptaki.
Te miały w sobie tak jasną urodę,
Że niczem szczygły, niczem gile, szpaki.
Brnęły w kukurudz dzieci, jak we wodę,
Tylko za niemi chwieją się te szlaki[765],
Jak za pławcami[766], kiedy idąc ławą,
Rozgarną rzekę na lewo, na prawo.
Ale gospodarz przyzostał się wtyle
I tam mi rzecze: — «Tu rudy są miedzi.
Przyszła kopalnia. A ciągną się z milę.
Sześci chłopaków naszych w Geras[767] siedzi,
W sztygarskiej szkole. Jak będą w tej sile,
Że się to własnym przemysłem poredzi[768],
Grosz cały puścim w parę, ile mamy,
I szyb otworzym. A Niemcom nie damy!
A to powiadam Waści w tajemnicy:
Szwabów tu w mieście dość, co tylko śledzą,
Gdzieby co urwać. Zarazby spólnicy,
Zaraz obery[769]... A tak, nic nie wiedzą.
Dopieroż, jak im hukniemy z izbicy
Szybu: Gutmorgen! — to mówię wam, zjedzą,
Sto par rogatych djabłów, że my, «chamy»,
My, «polskie bydło» — też rozum swój mamy!» —
Tu nadął jędrną twarz z okrutną pychą.
— «A kto ma rozum, ten ma i talary!
Dlatego u nas sza o tem i cicho,
Póki się nasze nie wrócą sztygary.
A wtedy — pójdźcie! niech bierze was licho,
Na polską sztolnię patrzący, psiawary,
Szwaby!»... — Tu zatchnął się i gębą dymał,
Iż z wielkiej pasji dech mu się zatrzymał.
Tak wtrącę słowo: — «A dajże wam, Boże!
Nowe to, prawda, rzeczy są dla chłopa
Naszego, kiedy zagona nie orze,
A patrzy chleba z rudy i krusz[770] kopa.
Alić czas nowy idzie, nowe zorze,
Przemyślność nowa»... Wtem słyszę — ktoś hopa...
Takem odkrzyknął: — «Hop! hop!» — a jak w lesie,
Głos się po trzcinach otrąca i niesie.
Stadko zdybali jakieś. Niby sarny,
Niby nie. Śmigłe i rudoczarniawe.
Przed słońcem skryły się, iż dzień był parny,
I legły wiankiem, zaszywszy się w trawę.
Poprzedzie jelon-rogacz, prawie czarny,
Zwrócił łeb suchy i oczy jaskrawe
Ku nam. Wnet młodzi rozproszyć to chcieli,
Lecz Skwara znak dał, że nie — więc stanęli.
Kucnęły dzieci, i tak — przez zasłonę
Ostatnich rzędów kukurudz — patrzały...
A te odblaski złocisto-zielone
Na główki kładły się i na włos biały.
Tak tchy niewinne i oczy się one
Dwóch Bożych stadek ze sobą zmieszały,
Jak w raju, kiedy zwierz wszelka szła sama
Dychać a patrzeć w nowego Adama.
— «Chcielimy zrazu uderzyć tu w żyta,
Ale że ziemia niechętna na zboże —
Zagadał Burniak-Wrona — tak i kwita!»
— «Ale! — odeprze Kalet: — A Chrząst orze
Rychtyk na górce pod żyto. Nie pyta».
— «Ba, Chrząst! Bez żyta Chrząst wyżyć nie może.
A choć dach blachą pobity ma doma,
Gada, co żytnia potrzebna mu słoma».
A na to Skwara: — «Inszy już tak będzie...
Tak odrzewnieje[771], tak rozum zeskali,
Że choć gdzie niebądź z żywotem usiędzie
Na nowem prawie, to stare pcha dalej.
Zarówno mu tam, co rośnie na grzędzie
Samo ze siebie. Wszyściuśko wnet zwali,
I oną rolę przygwałca to rodzić,
Za czym nawyknął za pierwszych lat chodzić.
A to jest — wiecie co?»... — Nie dopowiedział,
Ale ku łąkom patrząc, wzniósł kułaka
I huknął: — «To tu Witkowy jest przedział?
To tum ci pasać kazał?... A sobaka!...
To ja, kroć djabłów, z tobą będę siedział,
Pilnował bydła?... A patrzcie go, jaka
Bestja nabożna... Jak ten Żyd się kiwa
I śpi, a bydło, jak chce, tak używa!»
Aż mnie zamgliło z lubości w tę chwilę...
Laboga! Toćto jakby u nas właśnie!
Tu pastuch w trawie zadrzemnie se mile,
A tu gospodarz nad nim — jak nie wrzaśnie!
A chłopie miły! Ani ty wiesz, ile
Zabierasz z sobą tej wsi, gdy cię praśnie[772]
Dola we światy! I nic nie pomoże:
Ten klnie po nasku[773], na żyto ów orze,
Choć wie, że chybi. A daj wam Bóg, chłopy,
Za oną polską duszę, co z was świeci!
Jest blacha — wam się na strzesze śnią snopy...
Jest pastuch, djabeł za djabłami leci...
A niech wam rodzi sto kóp z jednej kopy,
Burniaki-Wrony, Burniaki-Kaleci!
Niech wam się szczęszczą te «kazy»[774], te «rosy»,
Niechajże z czubem mierzają wam losy! ....................
Pod zachód było, kiedy my wracali,
Obszedłszy stajnie, obory, podwórza.
Na wielkich zorzach gwałtownie się pali
Słońce, wpuszczone w czerwień do pół kruża[775].
Już głębiej, już się topi w skrawej fali,
Już się do czuba, już z czubem się nurza...
Nagle — świat cały gaśnie, jak zdmuchnięty,
I wnet się mroków podnoszą odmęty.
W pół ryku bydło, a pół nutki ptaszę
Urywa, oną porażone mocą
Prędkiej odmiany. I mowy też nasze
Zacichły. A już rozjarzone nocą,
Sypły się gwiazdy przez nieba poddasze,
Jak złote ziarno siewne. Już migocą,
Już gasną, światłem zalane miesiąca.
Tak noc tam pilna jest i tak nagląca.
Ale Burniaków ściągnęła się chmara
Do nas z goszczoną u siebie gromadą
I z rojnym gwarem. Co młodsza wnet wiara
Naniosła chróstu i godny stos kładą.
Najbliżej ognia przysiadła sie stara
Kubina, z twarzą kościaną i bladą;
My insi kręgiem, jak właśnie koniuchy
W łąkach, gdy wierzba osypie się w puchy.
To, żeby mi kto powiadał z ambony,
Że ja te świtki chłopskie, te sukmany
Obaczę, z tej na wywrót świata strony,
Że one chaty, one orne łany,
Lud cały będzie w posadach ruszony,
Tobym se naprzód pomyślał: — pijany!
A zaśbym plunął w garść i między ślepie...
Niech po próżnicy ozorem nie trzepie!
Lecz Skwara, który rad o swym dobytku
Gadał, tak kończył przerwaną rozmowę:
— «Prawda, że człowiek nic niema do zbytku,
Ale porządek[776] jest wszelki!» — Tu w mowę
Wpadł mu Grad-Burniak: — «Ii, co tam, mój Witku,
Będziem wywodzić? Tu rzeczy są nowe!
Niech nam pan Balcer o Polsce powiada».
— «Hale!» — huknęła burniacka gromada.
Chrząknę i rzekę: — «A cóż ja wam, braty,
Dobrego powiem? Toć sami wy wiecie,
Jak i co, kiedyście rzucili chaty
I poszli nowych gniazd szukać we świecie.
Źle jest! Dalekie jeszcze te roraty[777],
Te jutrznie złote, gdy światłość precz zmiecie
Oną noc długą nad naszym narodem!
Ziemia się poci krwią, przed słońca wschodem.
Pod jednym panem wyżyć — ciężka bieda,
A cóż kiedy cię za łeb aż trzech chyci!
Leda cię pismak dusi, strażnik leda...
A już najcięższy krzyż mają unici.
Chcesz ślubu? Chcesz krztu? — Nie wolno. Ksiądz nie da,
Że aż po lasach biegają tam wici...
A dojdziesz, człeku, ostatnich momentów,
To zdychaj, jak ten pies, bez sakramentów!»
— «Ponoć — rzekł głosem przyciszonym Wrona —
Ze Rzymu wyszedł przykaz, by folgować...
Ponoć jest w Rzymie Pietrowa ambona,
Z której o Polsce mają publikować,
Jako jest mocą niebieską strzeżona».
— «Nieprawda! — krzyknie Roch — Toćby nas chować
Nie wlekli na swój cmentarz! Toćby chłopów
Nie wpisywali w mentryki u popów!
— Nieprawda! Nie chcę ja obrażać Boga,
Ale że z Rzymu i wiatr nie doleci...
Daleka widać do Polski mu droga,
Chociaż mu Polska w same oczy świeci,
Jasna od męki, od wiary zaś — sroga.
A toć nas gnają przez śniegi, zamieci,
A toć nas więżą... I co? Gdzie głos Rzymu?
Tyle Rzym o nas dba, co tego dymu!» —
Tu jęk się podniósł dokół, a te głowy
Na pierś opadną. Tak lud w serce bierze
One zwątpiałe i posępne mowy.
Więc ja: — «Bywalić i tędzy papieże!
Był ci namiestnik Pana Chrystusowy[778],
Co dał za Polskę obwołać pacierze
Na ten caluśki świat, przez góry, rzeki,
Gdy naród Boskiej przyzywał opieki.
Ale to dawno już! Dziś insze czasy». —
A wtem Fijała: — «Co ta o złem gadać!
Rozpowiadajcie, jak tam szumią lasy,
Kiedy na młody liść deszcz zacznie padać...
Jak na weselach, w karczmie huczą basy...
Rozpowiadajcie — macie rozpowiadać —
Jak tam przepióry wołają po żytach,
Jak ziemia pachnie na rośnych przedświtach...
Jak tam z kapusty zając do dnia kica...»[779]
Tak rzekąc, śmiał się niby to wesoło,
A łzy mu gradem leciały przez lica...
Nagle od ognia wstał, pojrzał wokoło,
Łzy otarł, podniósł głowę do księżyca,
I ten kapeluch wcisnąwszy na czoło,
Iść od nas począł precz, w mroczne pustkowie,
Nie czekający, czyli mu kto powie.
Zaczem zaczęli gadać wszyscy w kupie.
Baby w te pędy puściły języka,
Jako że Fjały od rodu są głupie,
A i ten we łbie tęgiego ma bzika,
Jako nad samą Narwią jest wieś Słupie,
Gdzie miała Magda Burniaczka indyka,
Co nie dał dziecku spokojnie przejść drogą,
I jako takie sprawy być nie mogą.
Aż gdy się nieco ściszyło w gromadzie,
To nasza święta staruszka znad Bua
Szeroko wielki krzyż po niebie kładzie,
I tym świetlistym wzrokiem w niebo mruga,
Jakoby z kimsi była tam w naradzie,
Aż jej wypłynie z wysłych piersi struga
Drżącego głosu i w pieśń się rozlewa...
A nam po szpikach mróz idzie, gdy śpiewa.
— «Pątowaliśmy do słonka od nocy,
Pątowaliśmy od krzywdy do prawa...
Puściliśmy się szukać onej mocy,
Co ją ta wola[780] człowiekowi dawa...
Szli z nami święci, szli z nami prorocy,
Niosła nas światem korabiowa nawa...
A tera my się z tej drogi wywarli...
— Żywi się widzim, a sąśmy umarli!
...Pątowaliśmy do Boskiego sądu,
Pątowaliśmy do umartej śmierci[781]
Po morzu szliśmy i szliśmy po lądu,
A sam Pan Jezus rychtował nam perci...[782]
Poszliśmy szukać do życia wyglądu,
A zaś wracamy, zszarpani na ćwierci...
Do siódmej skóry ze siebiem się zdarli...
— Żywi się widzim, a sąśmy umarli!
...Wyjdzi ty do nas, gwiazdo jutrzenkowa,
Wyjdzi ty do nas, miesiączku rogaty!
Przynieś nam ciche, najcichejsze słowa
Od naszej ziemi rodnej i od chaty!
Wyszła-ci gwiazda — zgaszona jej głowa,
Wyszedł-ci miesiąc — czarne na nim sztay...
Ziemi i chaty wrota my zaparli...
— Żywi się widzim, a sąśmy umarli!...» ....................
Śpiewa. Jakoweś niosą się wzdychania,
Jakieś z pomroku patrzą na nas oczy...
Wiatr powiał, iskry po głowniach przegania,
Rozjarza ciemność, to znowu ją mroczy.
Jakieś dalekie, to bliskie wołania
Słychać — nad nami, w nas, to gdzieś z uboczy...
Aż wszystko cichnie, gaśnie, rozemdlewa,
I tylko w duszy jeszcze cości śpiewa.
Świtało. Po wsi odpiewały kury
Pogodne zorze, gdym ze snu przecykał.
Już mrok przed onem zarzewiem purpury
Pilno się zbierał w kłęby i umykał
Za siniejące kędyś we mgłach góry...
Skoczę, choć ze snem jeszczem się borykał.
Ano, złodzieje noc, dzień mają — pany,
Zaś ranek chłopu od Boga jest dany.
A już skrzęt[783] słychać i głosy w komorze.
Tak wywrę w ganek drzwi, wyjdę za płoty,
A tu caluśki świat wschodowy gorze,
A słońce leci w niebo, by ptak złoty...
W blaskach, pod górką nieodal Chrząst orze.
Krój w rolę puszcza, zakłada uwroty.
— «Szczęść Boże!» — krzyknę. Aż tu, niby chmura,
W jasność tę wali polami Sekura.
Rów, nie rów, pędzi niepatrzący drogi,
Ręce, jak śmigi, w ruch puścił, łeb goły,
Okrutnym krokiem rozstawia te nogi,
Aż mu płótnianki zdartej furczą poły.
Dopadł, pchnął Chrząsta precz i cały srogi,
Jakże nie chwycił pługa! Jak na woły
Nie huknie: — «Wio, maluśkie!» — we świat cały —
«Wio, wołki moje!» — aż echa odgrzmiały.
— Laboga! Co to? — W imię Ojca, Syna...
Gada!? — Po grzbiecie przechodzi mnie mrowie.
Cud, czy co? Wskrzeszon? Jak ów Piotrowina,
Wskrzeszon, co leżał już w mogilnym rowie?
«Sekura!... Bracie!»... Nie słyszy, chudzina...
A niechże w księgach spisują ludowie,
Jako chłop polski z tej niemej gardzieli
Przemówił, pługa chwyciwszy grządzieli.
Lecz on łba zadrze i słów własnych słucha...
Nie wierzy, iż mu z tej długiej niemoty
Odkrzepnął język. I znowu wybucha
Niehamowanej pokrzykiem ochoty:
— «Wio, małe»! — Głos mu po tej grdycy grucha,
Jak gołębiowi... I tak, cały złoty,
W onych zarannych pyłach, skibę wali
Gdzieś w samo słońce, w świetlącej rozdali.
Jeszczem stał, iż mi nogi w ziemię wrosły
Z dziwu, na one niebywałe cudy,
A on już wracał pługa i wyniosły,
Zstępował z górki przez orne te grudy,
Tak letko, jak żeby go pióra niosły...
W przekosach słońca zajarzył włos rudy,
Nie postrzygany dawno, złotem kołem,
Jak ono świątkom dawają nad czołem.
Jeszcze tak patrzę, a wtem mnie ów zoczy.
Ciśnie pług, woły, roztworzy ramiona,
I z wielkim krzykiem na szyję mi skoczy.
Tak ja, hamując łzów tych: — «Do pierona!
Folguj, bo zwalisz»! — A już się lud toczy,
Iż była droga na ranek zmówiona.
Tak macham czapą i wrzeszczę, co raty:
— «Sekura gada!... A śpieszcie się, braty!»...
A w nich jak piorun trzasł. — «Sekura?... gada?...»
Stanęli, patrzą, słuchają, nie wierzą.
Aż jak nie gruchnie w głos cała gromada,
Jak z dziwu w ręce niewiasty uderzą!
Lecz on już biegnie, już w naręcz im pada,
Tak mu się tylko te piersie rozszerzą.
— «A braciaż mili! Witajcież tą mową!» —
A co się puszczą, to chwycą na nowo.
— «I dość! I basta! — krzyknę, — ty rarogu
Jeden, bo nam podusisz dziewczęta!
A toć pilniejsza rzecz dziękować Bogu,
Żeć otwarł mowę, co była zamknięta»!
Więc pokląkł, za nim baby na rozłogu,
Iż męka Pańska była tam zatknięta:
«A bądź miłościw!... A dziękaż ci, Panie!»...
Aż utłumiło te wzdechy — śniadanie.
Tak rada: — «Słuchaj, Sekura. A może
Ostałbyś na czas u Chrząsta ratajem?
Toć nam daleko jeszcze przez to morze.
Jeszcze niewiada, jak my się dostajem
Na susz»... — Lecz ów się porwie: — «Nie! Nie! Toże
Ja muszę z wami! Chociażby za najem,
Choć o żebranem... choć ostatnim dechem...
Śpieszma się! Idźma!» — Tak jedlim z pośpiechem.
Jeszcze te łyżki po misach brząkały,
A on już zrywał się i bieżał w progi,
Podpaliwany żądnością tą cały,
Że mu świat prawie uciekał spod nogi.
Wtem powstał Burniak-Grad, wziął talerz biały:
— «Ha! Jak wam śpieszno tak, to — na te drogi
Szczęsne do Polski!» — Tu dobył talara,
Położył, brzęknął. Drugiego dał Skwara.
Zaczem już rzędem szedł między Burniaki,
Zbierając datki niewstydnie, bo bratnie.
Posypały się złotniaki, srebrniaki,
Co tam kto przemógł dać. Aż i ostatnie
Dziatki posięgły po swoje trojaki...
Niesie je chłopak rad, a wtem się zatnie:
Tak mu tam matka poszepcze. Więc powie:
— «Do polskiej ziemi na powrót! Na zdrowie!» —
Rozwiązał Bugaj trzosa. Ten był pusty,
Jak gniazdo, gdy się wywiodą pisklęta.
Zesypał, zamknął i drżącemi usty
— «Bóg zapłać! — rzecze. — Niech Bóg wam pamięta,
Bracia, tę pomoc!» — Tymczasem już w chusty
Wiązały baby chleb, ser, a dziewczęta
Kwiatuszki brały kwitnące przed gankiem:
Jaskry, nagietki i stokroć z rumiankiem.
Tak my ruszyli. A wokół, jak dzwonki,
Nawpół wesoło, a nawpół żałośnie:
— «A pozdrawiajcie od nas pola, łąki...»
— «A pozdrawiajcie te wierzby, te sośnie...»
— «A pozdrawiajcie jaskółki, skowronki,
I wszelkie ziele polne, co tam rośnie...»
— «A pozdrawiajcie tę ziemię ojcową!...» —
Mówią, a już się głos traci — i słowo.
II.
Słyszałem ja raz, jako zbój niektóry[784]
Do piekła patrzeć szedł, co go też czeka,
Iż stanął sobą wprzecz całej natury
I obliczności prawie zbył człowieka.
Ten ujrzał w piekle okrutne tortury
I słyszał, jak czart imię jego szczeka
Na cztery wichry i jak walą młoty,
Na ściel mu kując noże i brzeszczoty[785].
Alić mam za to, że nie sroższe męki
Mógł ów oglądać w piekielnej otchłani,
I że ten powrzask czartowskiej paszczęki
Ani bluźnierczy tak być nie mógł, ani
Tak rozpaczliwy, jak krzyki i jęki,
Które tam biły z tej strasznej przystani,
Gdzie morze prawie krwią i łzami ściekło.
I — wiera — tam to było żywe piekło!
Szerokie ujście obsiadując rzeki,
Obozowały ludów różnych kupy.
Dzieci, we wrzodach całe, i kaleki,
Niewiasty, jako Bożej męki słupy,
Łazarze, którym jedna śmierć ma leki,
Grobem ziejące, nawpół zgniłe trupy,
Zapowietrzone z nędzy i z choroby,
Których psi nawet nie chcą lizać — Hjoby.
Ledwo ujrzeli nas, już każdy woła
Jeść. Sterczą ku nam ręce, jak piszczele,
Rwą się piskliwe głosy dookoła,
Huczą klątwami zachrypłe gardziele.
W największy odpust, za progiem kościoła
Nie ujrzysz dziadów takich, ni tak wiele,
Zwierz nawet dziki nie węszy za padłem
Z takim skowytem strasznym. Zaraz zgadłem,
Że tam nie było naszych w onej kupie.
Jakoż nie było. Słowaki, Wołochy,
Żydy, Cygany, takie ta przekupie,
Taki ta naród powłóczny a płochy,
Co od jak żywa nie siedzi w chałupie,
Tylko światami roztrząsa patrochy[786],
A gdzie dom temu, osiadłość i droga,
Nie zapisane zostało u Boga.
Więc tak to poniósł wiatr, jak letkie plewy,
I w stertę zsypał nad tym oceanem.
Przelatywały ku nim chmurą mewy,
Krzycząc nad onem jadłem wyżebranem,
I długo słychać było one gniewy
Morskiego ptactwa na powietrzu szklanem
I powrzask dzieci, co nagie i sine
Brodzą w pas, łowiąc wszelką szkarłupinę[787].
Tuż zaraz wrzały muzyką gospody.
Przez drzwi wywarte widać ławy, stoły,
Kręcą się w tańcu te morskie narody,
Stracone dziewki, pijane pachoły,
Huczą niechluje śpiewy, cieką miody,
Ci za łby idą, ci chwycą się wpoły.
Krzyk, klątwy, śmiechy, pisk — jakby kuł wieprza,
I prawda! Cała ta gawiedź nie lepsza.
Na mały czs tu przybija do brzega
Okręt z dróg morskich. Tak wnet ta załoga,
Upragła życia, z pokładów wybiega,
A do gospody najprostsza jej droga.
Wnet ją muzyka, wnet flasza podżega,
Pije to, hula, i z proga do proga,
Wali się kupą rozpustną, gdzie wiecha,
Iż morze — długie, a krótka — uciecha.
Nierzadko huknie strzał z tego mrowiska,
Nierzadko trupa wyniosą cichaczem
I strącą w one przybrzeżne skaliska,
Gdzie morze wiecznym zanosi się płaczem.
Zapluśnie fala, pian buchną kłębiska,
I — kamień w wodę — nie wróci się! Zaczem
One ugasłe w rozchmieleniu dusze
Jęczą po nocach w morskiej zawierusze.
Idziem tak, aż tu wylata z za węgła
Dziewczyna, wrzeszcząc: «O, reta! o, reta!...»
Pojrzę ja — może lat piętnastu sięgła,
Może nie. Ledwo podnosi gorseta
Pierś, jak turkawka, co dziś się wylęgła.
— «Stój! — wołam — Czekaj! Co ci!» — Ale gdzie ta!
Leci a wrzeszczy: «Tatuńcio przedali!»
A za nią kupa hultajstwa się wali.
Więc, iż nie było do utraty chwili,
Tak krzyknę naszym: «Zastąpić od wody!
Nie dać do morza!» Tak zara skoczyli
Młodsi z hultajstwem owem na wyprzody:
Jużci macnęli się tam i pobili...
A ja z Bugajem dalej do gospody:
— Jak? Co?... I prawda!... Ociec ją rodzony
Na rozpust przedał dziś za trzy korony.
Tak my dobyli grosza: — «Na tu! Naści,
Judaszu, swoją przeklętą zapłatę!
Żryj, pij, i niech cię djabeł smołą maści...
A na dokładkę i na pierwszą ratę —
Masz!» — Tum go gruchnął w pysk, z onej napaści
Gniewu nie wiedząc sobie rady. — «A tę
Dziewczycę bierzem!» Tak się ciszkiem zwinął,
Pieniądze zgarnął i w alkierz wychynął.
A my też wyszli. Wrzała jeszcze kupa
Związana bitką z owymi krzeczoty[788].
Już jeden zadem na mielizną chlupa,
Już drugi leci, jak kamień, pod płoty,
A choć nie było między nimi trupa,
Popuchły naszym pięście od roboty,
Iż guzów, sińców nabili niemało,
Póki się toto na nogach trzymało.
Lecz baby między się już wzięły dziewkę,
Iż się to trzęsło całe, by ptak w kleci.
Ponarządzały na niej przyodziewkę,
Zszarpaną, że to nagie ciało świeci...
Już i zgadały się, że starszą, Jewkę,
Ociec żołnierzom przedał, będzie trzeci
Dzień, a ją tutaj, dzisiaj, przed godziną...
Tak sama gęba nabrała mi śliną.
— «Tfu, Polsko moja! Zhańbiłaś się!» — splunę.
A takim żalem i wstydeem mnie sparło,
Jakby mi z serca kto żyłę, jak strunę
Jęczącą we krwi wyciągał przez gardło...
Jakże nie zwrócę łba! jakże nie runę
W to bydło, co się za nami wywarło...
Jezu ty, Chryste! Waliłem, jak młotem,
Aż się to w piachu zaryło pokotem.
Takem odsapnął i oną prawicę,
Com ją w młot zwinął, otarłem na sucho,
Iżem miał, jakby krwawą rękawicę,
Tak to plugastwo popuściło juchą.
A że mnie jeszcze gniew trzymał za grdycę
I żal wył we mnie srogą zawieruchą,
Tak zdjąłem czapę i ofiarę z owych
Czyniłem do nóg Pana Jezusowych.
A niebo pełne przestronności było,
Jak gołębiowe piersia[789], tak mieniące...
Modrością tlało i blaskiem się skrzyło,
Iż w złotobarwne pióra wiało słońce.
Więc ustał we mnie gwałt pod oną siłą
Cichości Bożej i tętna kipiące,
A chociem jeszcze, jak żbik, sapał srodze,
Reszta się gniewu rozeszła po drodze.
Tak szlimy prędkim i burzliwym krokiem,
Iż fukał jeszcze parą jaki taki.
Jeszcze Zatrata krwawem toczy okiem,
Jeszcze Kos garście zaciska w kułaki,
Kiedy nad morzem cichem i szerokiem
Krążyć zaczęły wielgoskrzydłe ptaki,
Które się w słońcu zachodowem nurzą,
Wrzaskliwe wiece trzymając przed burzą.
Wtem pojrzę znagła. Czy w oczach się dwoi?...
Na progu, białym opasan fartuchem,
W białej szlafmycy na łbie — Opacz stoi
I pobrzękuje złocistym łańcuchem.
Poznał. Tak krzyknie z impetu: — «A moi!...»
Ale wnet urwał i wydął się brzuchem,
Widząc obdartość naszą. A iż mnie się
Chwycił śmiech, rzekę: — «Cóż słychać w Odesie?»
Trząchliśmy ręce. A wtem Bugaj trzosa
Obrócił. Dźwiękło od srebra i złota.
Tak zaraz Opacz zmalał, spuścił nosa
I sterczącego przywściągał żywota.
Nuż ściskać Rocha, obłapiać nuż Kosa,
Nuż kłaniać, prosić za sobą we wrota,
Gdzie znak gospodni śmiecił: «Pod Matrozem»,
I Miś tańczący, u szyi z powrozem.
Nuż rozpowiadać, jak szpital ów cały
Wymarł, jak o to sam nawet był w śledztwie,
Jak komisary po kotłach wąchały
I nie znalazły nic (co ma w świadectwie);
Jako dwie panny za męża go chciały,
Co szynk tu właśnie otwarły w sąsiedztwie,
I jak, choć mu się wiedzie w interesie,
Zawsze to nie to, co było w Odesie.
Mówił, przez zęby pluł, trząchał ramiony
Z przywyczki, bowiem nie miał już szynela.
— «Tak cóż mi panny? Tak na coż mnie żony,
Jak ja swojego pilnuję artiela...
Wracać? Tak po co, brat moj, gdy zniesiony
Wojenny fłot[790] nasz od nieprzyjaciela
Japonca, co się — taki[791] syn — zbuntował
Przeciw naczalstwu[792] i wsio ekspłodował»[793]. —
A wtem rozrzewnił się: — «Mnie żałko[794], braty,
Że w taką drogę ot, wy się puścili!
Tak ja wam zaraz stakańczyk[795] arbaty
Z rumem... Gotowo stanie w jednej chwili...
U mnie za jedno — ubogi, bogaty...
A toż ziemniaki[796] wy! My razem żyli
W korabiu! A i pośle[797] takoż — w lesie...
A żal, co ze mną nie byli w Odesie!» —
Nagle się zwrócił do mnie: — «Wy widzieli
Magiera? Onże popadł tu w pisarze[798].
A pisze listy, prośby, co kto każe...
Tak Żdżara przeciw. Czort to ich rozdzieli,
To znowu zetknie ich rogami. Taże[799]
Dawnoby który wisiał na powrozie,
Tylko że jeden zawsze siedzi w kozie,
To się nie mogą sięgnąć!» — Buchnął wrzawą
Śmiech aż po pułap, gdzie para szła z szklanek.
A my, jak siedli u stołów, tak ławą,
Gwarząc, przetrwali noc. Już szarzał ranek,
Sinej modrości bijący kurzawą
W okna gospody, gdy wyszli my w ganek,
Gdzie Opacz pilno wyliczał rachunek:
Osobno nocleg, osobno częstunek.
A rozświt złotniał coraz. Już na wschodzie
Zakwitły zorze różanością bladą,
Na morskich wyżach chybały się łodzie,
Z których rybacy nocą obierz kładą,
A mały wiater chodził se po wodzie
I poruchiwał fal drobnych gromadą,
Iż ono morze, w dwie strony wahane,
Raz złote widzi się, a raz — rumiane.
Nagle przyrosło wiatru. Machnął pióry,
Jękła przeciągle fala ciemniejąca,
Ugasły one złotobrzeżne chmury,
Co wyszły świecić sobą przeciw słońca,
Wrzasły rybitwy, chlusnęły się nury[800],
Iż wpierw, niż słowo przerzeczesz do końca,
Różany rozblask i zorze na wschodzie
Zażeleźniały i skryły się w wodzie.
Gruchnęło gdzieści raz, gruchnęło drugi,
Zawarczał tętent rozległy, daleki,
A morzem, jakby przeoranem w pługi,
Jęły się walić rozburzone cieki.
Zawrzało w chmurach, zasrebrniały strugi
Dżdżu z głośnym szumem, jak wezbrane rzeki,
A choć nawałność burzy poszła stroną,
Dzień nastał słotny i z twarzą zgaszoną.
Ale za nami od samej gospody
Szedł człowiek z szlachecka odzian. Spuścił głowę,
A nie znać było, czy stary czy młody,
Tak miał zniszczone lico i surowe.
Co przyfolgujem kroku, on też chody
Zawściąga. Widzę, chce z nami w rozmowę.
Takem przyzostał nieco za gromadą,
A on wzrok na mnie podniósł i twarz bladą.
— «Pochwalon!» — rzekę. — «Na wieki! na wieki!» —
Podszedł skwapliwie. — «A ja już Waćpana
I z tą kompaniją widziałem u rzeki,
A potem znowu u tego kapcana
Pod Materozem. Ja jestem daleki...
(Tu głos mu zatrząsł się, jak szyba szklana)
— Daleki jestem człowiem... Nie wiem prawie,
Skąd idę, dokąd, poco, w jakiej sprawie.
— Ot, tak się tułam». — «My ta nie bogaci» —
Rzekę, bom myślał, że chce zapomogi.
Lecz on czem prędzej: — «Nie, nie! Niech Bóg płaci!
Nie chcę! Nie trzeba nic... Mam dość na drogi.
Tak oto ciągnie do swoich, do braci!»
— «To czegóż — przerwę — aż tu Waść, za progi
Szedłeś nas szukać? Toć my tam noc całą
Siedzieli». — A ów: — «Boby się wydało! —
A co mam gadać, że jestem Polakiem,
Kiedy mnie karczmarz zna, jak pijanicę...
Czy ja tu żołnierz pod ojczyzny znakiem?
Czy ja tę polską ziemię tu zaszczycę?
Z szynku do szynku chodzę, ladajakiem
Wińskiem się truję i brząkam w szklenicę:
Tak co ma Polska świecić tu oczami
Za syna, co się takim życiem plami?
— Czy dasz Waść wiarę — ja nawet sam sobie
Żem Polak — rzadko mówić się ośmielę...
Chyba że z flaszą — na dzień — rozwód zrobię,
Albo koszulę przewlokę w niedzielę,
A wicher morski gardziel mi wyskrobie.
Ale to tego niewiele... niewiele...
Co Waść chcesz? Nałóg! Nie zawsze się uda...
A to wiedz o mnie, że zwę się Zabuda.
— Co, tęgo? Bo to inszy ma nazwisko,
Co mu pasuje, jak garbus do ściany...
A zaś Zabuda, widzisz Waść, tak blisko
Stoi mnie, że czym trzeźwy, czy pijany,
Czyli się śmieję, czy w oczach mrowisko
Mam łez — my jedno! Ten bezojczyźniany
Zabuda — «zabuł», zapomniał wszystkiego...
I sam jest niczyj, i nikt nie jest — jego». —
Przymilknął. Tak chcę ja przerzec co nieco,
Kiedy mi mowę znowu przebił nagle:
— «Widzisz Waść ptaki te, co chmurą lecą?
Widzisz Waść łodzie pędzone i żagle?
(A tu mu oczy srebrzyście zaświecą,
A słowa prą się żarliwie, upragle)
— One coś swego mają... Jakiś biały
Dom życia. One go nie zapomniały!
— Słuchaj Waść! Może ujrzysz gdzie zdaleka
Włóczęgę, co tam kiedyś, w dniach młodości,
Tak samo, jak wy, miał serce człowieka,
A teraz — wszystkim obcy — psu zazdrości,
No pies, gdy swoje rzemiosło odszczeka
I poobgryza rzucone mu kości,
To wie, że psem jest, i wie, gdzie mu buda...
Jak spotkasz go Waść, to będzie — Zabuda.
— A jeśli młodość jemu poszła krzywo,
Marnie — że tylko na tę żerdź do płota...
Jeśli pod gwiazdą wzrósłszy nieszczęśliwą,
Porwał się rozbić ją zamachem młota,
Jeśli się rzucił w jakowe rzeziwo[801],
Jeżeli sięgnął czyjego żywota,
Gdy go serdeczna skusiła ułuda,
To, widzisz Wasze, też będzie — Zabuda.
— A potem zniknie ci na długie lata...
Aż kiedyś ujrzysz go w inszej postaci,
Gdzieś pod Uralem[802]... Wiesz Waść? Koniec świata...
Wielki pan. Bogacz! Długi swoje płaci.
Łeb ogolony wpół, przez pleco łata —
A tak do taczki przyrósł, jak do maci...
Nad nim nahajki świst, a pod nim ruda
Ołowiu srebrzy... To także Zabuda!
— A gdybyś Wasze znów spotkał człowieka...
Nie! Gdybyś spotkał zwierza w ciemnym lesie,
Jako się kryje, czai, jak ucieka,
Jako przez tajgę[803] zaroszczoną drze się,
Jak go nakrywa sobą wielka rzeka,
Jak go pień cedru na ocean niesie,
Na ląd, i jak go odtąd truje nuda
Z gorzałką razem, to będzie — Zabuda.
— Ha... ha... ha... Zabuł! Zapomniał!» — Milczałem.
Co miałem gadać, gdym wszystko już wiedział.
A on też przycichł pod onym nawałem
Spowiedzi, co ją — chcąc nie chcąc — spowiedział.
Tak szliśmy razem. A śpieszyć musiałem,
Iż mi do swoich urosnął już przedział,
Co oni widząc, też w drodze przystali,
I tak my doszli ich i tak szli dalej.
Spojrzał w obcego Kos, spojrzał Zatrata,
Iż z brzega byli — nic. Ot, człek podróżny.
Chce iść — niech idzie, a chce — niech się brata.
Niczem tu przecie mikomu nie dłużny.
Tutejszy, widać, bywalec ze świata,
A to i radą być może przysłużny.
Świat-ci nie Wólka, gdzie chłopi na płoty
Włażą, najrzawszy nieznanej kapoty.
On też ani się żegnał ani witał
Z kim. Jakby do nas należał od rodu,
A choć go z naszych nikt o to nie pytał,
Rzekł: — «O robotę trudno będzie. Z głodu
Widziałem ludzi ginących. — Zazgrzytał —
Bo tu różnego jest przepaść[804] narodu,
Ale najwięcej wszelakiej hołoty,
Co żebrze, a łga, że szuka roboty». —
— «My ta na długie nie staniem terminy
Do żadnej — rzecze Bandys — Aby tyle,
Co tego grosza przyrobić choć krztyny,
Na szyf, na drogę. A to przyjmiem mile,
Co dadzą. Abych[805] się tej chwyćć liny,
Abych na morze! Bo samim nie w sile...
Abych do tego korabia — okręta!» —
A baby: — «Hale! O Matko ty święta!»
A wtem Zabuda: — «Zaś to, co w gospodzie
Było o nem dziewczęciu mówione,
To tu są zwykłe rzeczy w tym narodzie.
Tu ojciec córkę małą, a mąż żnę
Sam doprowadza murzyńskiej tej trzodzie.
Aby zarobić... Aby tę mamonę...
A jak na wódkę nie ma, a napije,
Zastawia babę. Nie chce — to ją bije.
— Była tu jedna, dwojgo dziewcząt miała
(Wdowa, czort ją wie...) w piątem, szóstem lecie,
A jak ją tęskność sparła, tak ją rwała,
Że niepodobne rzeczy na tym świecie!
To wyła z brzega, jak pies. A sczerniała,
Jak te w pszenicy jarej czarne śniecie,
To ziemię gryzła, drapała pazury,
Jak z portu okręt wypływał niektóry.
A wreszcie całkiem ścichła, z sił opadła,
A tak siadując tu, patrzyła w morze
Całemi dniami. I sama nie jadła,
I dzieciom co dać nie miała, nieboże,
Iż podobniejsza była do widziadła,
Niż do człowieka. Aż jakoś w tej porze
Odchodził statek. Tak zbyła kłopotu,
Przedawszy dzieci za bilet powrotu.
Murzyn je kupił, ot, w jednej koszuli,
I stał na brzegu ze śmiechem w paszczęce.
To ludzie, co kto przeszedł, na nią pluli;
Ta nic, gorzała tylko w swojej męce.
Już hukli z działa, już w trąbę zaduli,
Już»... Tu Bandyska wzniosła obie ręce:
— «Święta Sodomo! O święta Gomoro!
A skąd się też ta takie matki biorą!»
Przeczekał, aż się przyciszyła sama,
Zaś rzekł: — «Tak stoi ona na pokładzie,
A tutaj dzieci w krzyk uderzą: — «Mama!
Mama!» — Już okręt chyba się w posadzie,
Już płynie, już mu się namknęła tama,
Już pachoł sznury zwinął, już je kładzie,
Wtem wrzask. Wyciągła ramiona do dzieci,
Na burt i w morze. Powiadam Waszeci
(Tu zwrócił do mnei twarz i ściszył mowę),
Że niema jadu, nad serce człowiecze.
Żebyś Waść w piersiach miał gniazdo wężowe,
Żeby ci w mózgu wierciły trzy miecze,
Lżejby ci było. Jedno znam morowe
Lekarstwo, co ci wnętrze tak wypiecze,
Wypali, że już i własnej macierzy
Nie pomnisz! — Wódka. Niechaj mi Waść wierzy!» —
Lecz tu się wszczęły pospólne pogwary,
Co nam króciły czas w onej szarudze,
Iż dzień od nieba do ziemi był szary,
A struga deszczu lała się przy strudze.
Aż ów, najrzawszy dalekie galary,
Rzekł: — «Gdzie robota pewna? Przy ładudze
Węgla do portu. Ale tam już pono
Wre... Pono płachtę szykują czerwoną»[806].
Jakoż coraz to gęściej ciągnął drogą
Naród roboczy. Tragarze, węglarze
Szli śpiesznie z taką zawziętością srogą,
Że poczerniałe aż kurczą się twarze.
Wzrok mroczny ledwo że zwrócą na kogo,
Idą, wtem bęben. A deszcz ustał nieco,
I już się modre błamy niebem świecą.
Nad morzem tumult jakiś. Ludu kupa
Zwarła się w tęgą na wybrzeżu ścianę,
Gdzie na kotwicy stanęła szalupa.
Z szalupy worki szły pieczętowane
Z nieboszczykowym mieniem. Imię trupa
Czarno na każdym worku wypisane.
Licytacyja była po załodze,
Co na szpitalnym statku zmarła w drodze,
Jak nam to żydek powiadał niektóry.
Furjer[807] na beczce stał, rozcinał wory
I pęki szmatów podnosił do góry,
Wołając cenę na owe ubiory.
Krzyk: Po raz pierwszy. I wnet: Po raz wtóry!
A iż tam pośpiech bywa każdej pory,
Ledwo żeś pojrzał, już i — Po raz trzeci!
A kłąb zwinięty przez powietrze leci.
Każdy chciał tanio kupić. Setne ręce
Sterczały z tłumu wysoko nad głową,
Nikt nie dbał, w jakiej człek ten skonał męcę,
Po którym trzęsą puściznę grobową.
Wtem, gdy się onym widokiem zasmęcę,
Dobyli worek, pieczęcią lakową
Jakoby kroplą krwi naznaczon właśnie.
Tak pojrzy furjer na miano i wrzaśnie:
— «Jan Gruda!» Tknęło mnie. Poprzedzie stanę,
Pchnąwszy w bok żydka. Wór prawie był pusty.
Zaczem rozcięli na nim wielką ranę
I wydobyli zawiązanej chusty.
W chuście koszula była i pisane
Karty, w śmiertelnie blade inkausty[808]...
Tak krzyknę cenę. Dałem tyla w dwoje,
A że nie podbił nikt, ostało moje.
Więc zaraz szlimy nabok czytać karty.
List był, trzęsącą już pisany ręką,
Z jakiejś serdecznej czeluści wydarty
Ostatnią mocą i ostatnią męką.
Gdzie go słać miałeś i przez jakie warty[809]
Nie wiem. A ty, już nakryty jutrzenką
Tej wiekuistej światłości w zaświacie,
Nie powiesz tego mi, umarły bracie!
Gdziekolwiek jesteś, coćkolwiek potyka,
Nie będzie ci się, nieboraku, cniło,
Że tę chudobę nędzną najemnika,
Szmat, co go nasze słońce gdzieś bieliło,
Oną koszulę lnianą, cudzy tyka.
Krzyż nią przewiążę nad pierwszą mogiłą
Polską. A coś go pisał, ledwie żywy,
W księgi te włożyć dam, twój list żarliwy.
Może się najdzie ociec i przeczyta,
I pozna, jako są synaczka słowa.
Może się w matce zatrzęsną jelita,
Kiedy ją wieść ta doleci grobowa;
Może się wichrów zachodnich dopyta,
Gdzie świeci trumna twoja kryształowa,
I pójdze bosa nad morza krawędzie,
I w huku jego twych słów słychać będzie. ....................
«...Piszę ja do was, rodziciele moi,
Z struchlałem sercem, z mokremi oczyma,
A między nami morze wielkie stoi,
Nie daje do was i przez moc mnie trzyma,
Iż strogie puszcze są i góry straszą
Między mną tutaj, a hań, chatą waszą.
...Więc tylko oczy podniosę nad szczyty,
Ranie i wieczór patrzący w tę stronę,
Gdzie jest kłosami nasz zagon nakryty,
Gdzie łąki nasze o rosie koszone...
I radbym ptakiem przelecieć tę drogę,
I wiatrem radbym przez nią — a nie mogę.
...I tak mi w oczach stoi tu, jak żywa,
Ta nasza strzecha, snopami poszyta,
I kalenica wysoka, a krzywa,
I dusza o niej zamyśla i pyta...
Ale jej słówka nikt stamtąd nie poda,
Taki świat[810] ziemi je i taka woda.
...I widzę prawie chróściane te płoty,
Studnię, żórawia widzę, cembrowinę...
I rady sobie nie wiem od żaroty,
A od tęskności — o kęs[811], że nie ginę...
Przez góry czuję i przez wielkie morze,
Jak mięta pachnie tam i drzewko Boże... ....................
...Chorość mnie tutaj przygniotła, jak brzemię,
Iż dobrej w sobie za grosz nie mam siły,
I prędko pewnie iść przyjdzie mi w ziemię,
Na oceańskie dno i bez mogiły.
Bo tu moc ludu ginie z tej choroby,
Których rzucają w morze, a nie w groby.
...Tak z onych bogactw wielkich, z majętności
Obiecowanych przez cudze te kraje,
Dla moich, w ogniu trzęsących się kości,
Trzech łokci piasku siwego nie staje,
Co u nas żebrak ma... I nie porośnie
Brzoza nade mną baźkami o wiośnie.
...Więcbym tu wpisał te smutki, te żale,
I tę śmierć czarną, co na mnie już kracze,
I tę gorącość, co w piersiach mam, ale
Szkoda mi ato matusi, że płacze,
Łzami sypiąca na papier ten biały,
Co go jej morza dalekie oddały.
...Bogdajżeś pierwej stradała mnie płodem,
Matko, niż na świat, na dolę tę padłem...
Bom jest chorobą ściśniony i głodem,
I jak zwierz węszę po ziemi za jadłem.
Jak ptak bez gniazda skrzydłami tu biję,
I nocą zrywam się, i — jak pies — wyję! ...............
...Prosiłbym ja was, byście mi za morze
Odkazowali, jaka była zima?
Czy tatuś pod siew nowiznę już orze?
I czy tam wiosna już, czyli mróz trzyma?
Ale że dusza we mnie nie doczeka,
Niż pismo przyjdzie z takiego daleka.
...Oj, leciałbych ja, by gołąb ten siwy,
Alibo żóraw, kruczący o wschodzie...
Bo mi się zdaje, że znów byłbym żywy,
Po naszym chlebie i po naszej wodzie.
Ale że srodze struchlałe mam kości
Od wielkich żarów tych i od żałości...
...Więc trudne rzeczy są i podaremne,
Bym się stąd dostać przemógł za żywota,
Ale jak pomrę, to przez bory ciemne,
Przez morze pójdę, co wichrem się miota!
Pójdę i trafię pod chaty okienko...
Tak mi dopomóż Bóg i święta męko! ....................
...A teraz żegnam i kłaniam się pięknie,
Ojcze i matko, do samych wam kolan,
A jak tam nocą wiatr w kominie jęknie
I z niedogasłych skry rzucą się polan,
Albo jak dźwierze kto nocą zarusza,
To będę, matuś, ja i moja dusza.
...Żegnam już wszystkie życzliwe sąsiady
I całą naszą chudobę i pole;
Żegnam i grusze na miedzy i sady,
I żytnie brogi i zasiek w stodole,
I całą wioskę od płota do płota,
I kosę moją żegnam już i wrota.
... Teraz mi dajcie bić z wieży we dzwony,
Od wschodu słońca do zachodu słońca.
I niechaj będzie Chrystus pochwalony!
I ostaj z Bogiem, moja kochająca
Matuchno droga! I ty, ojcze miły.
I kłaniam wam się od mojej mogiły». ....................
Twardo stanęlim w dokach[812] do roboty.
A co? Człekby się gryźć kamienia imał,
Byleby jeno świetliczek[813] ow złoty
Nadziei migał mu i moc w nim trzymał.
Lud, choć zbiedzony nadmiar, znał te poty,
Bo z nich już nieraz płótniankę wyżymał.
Ba, radbym widział te lny, te konopie,
Co nie butwiały od znoju na chłopie!
Naród nasz silny jest; dużo poradzi,
Jak zęby ściśnie, a bary podłoży.
Niechaj go tylko moc jasna prowadzi,
Porywa, niech się przed nim świat otworzy,
Niech się rozwidni cel; a z tej czeladzi,
Co jest zarosła w siermiężnej swej koży,
Wyjdzie duch, jakby w żelezie kowany,
I łeb się twardszy pokaże od ściany.
A tu o powrót szło. Na dokach tedy
Trwalimy w pracy ciężkiej od dnia do dnia,
Tając z pożaru słońca, z głodu, z biedy,
Jako najmitów gromada przechodnia.
Zgóry my rzekli: Czy w dzień czy w noc, kiedy
Błyśnie nam z masztu powrotna pochodnia,
W pół taczki rzucim i w pół drogi brzemię,
I w okręt! Bo nam pilno w swoją ziemię.
A to słyszelim, jako dawać będą
Daremny przewóz przez ocean ony,
Że emigranty, co w statek usiędą,
Pisani będą do morskiej obrony,
I na pokładzie staną pod komendą
Wojskową, jako morskie bataljony.
Pod pokład baby z dziećmi pójdą zasię,
Iż wojną jakoś pachniało w tym czasie,
A mór załogi pobił. Tak czekamy
Skutku, alić się czekanie przewlekło.
Więc w tych okrutnych żarach z wielkiej tamy
Do doków potu nie mało nam ściekło.
W galarach, prawda, był ciężar ten samy,
Chociaż nie takie żywych ogniów piekło.
Jeno, że nas tam nie dali, bo cości
Knuło się, kluło w posępnej cichości.
Miasto przeznalim wprędce. Dwojgo było,
Choć jednym mianem nakryte, by dachem:
Górne zdaleka białością aż ćmiło,
Poprzetykane tu wieżą, tu gmachem;
Drugie się nisko u morza mrowiło
W nędzy, w pijaństwie, w brudzie, czarnym łachem.
Zaś między niemi więź mocna i twarda:
Zdołu — gniew głuchy, a zgóry szła wzgarda.
Tuby mi wpisać te ganki wywarte,
Nakryte kwieciem przeróżnych kolorów,
I te niewiasty leżące, rozparte,
W zwitkach na włosach do samych nieszporów.
Te wrzaski papug, co gardła niezdarte
Miawszy, wśród kwietnych wiszące bisiorów,
Językiem ludzkim krzyczą wbrew naturze,
Gdy małpki z płaskich dachów drą się w górze.
Dopieroż kiedy przyniży się słońce,
Rojno tam bywa i szumno w ulicy;
Strojnego tłumu wylega tysiące,
Biegną z nosidłem szklanem[814] piechotnicy,
W nosidłach łątki[815] zdaleka pachnące
Leżą, gruchając, jak synogarlicy,
Przymknione rzęsy, zemdlałe wejrzenie,
A włos z papierków rozwity w pierścienie.
Wypuścisz ucho, gdzie stoją panowie:
Nic — tylko liczby, procenty, pomiary,
Że mało który inszego co powie.
Giełda, okręty, handel. Młody, stary,
Jednako. A tam, na dole, jak mrowie,
Czernią się ludem roboczym galary.
Idzie ładuga. W szlej[816] wprzęgli[817] węglarze
Ciągną węglarki po parze, po parze.
Hurkot — het leci, het aż tam, na górę,
Jak grzmot daleki, wpadając w rozmowy.
Ale wtem ptaki wrzasną krasnopióre,
I nikt w tę stronę nie odwróci głowy.
A szle się prężą, wrzynają się w skórę,
Czasem się zarwie jakiś krok miarowy,
Zesuną gęściej szeregi węglarze...
Idzie ładuga — po parze, po parze. ....................
Inaksza znowu moda jest w niedziele.
Place zalega murzyństwo pstrym tłumem,
A kiedy dzwony uderzą w kościele,
Pcha się to ławą z hałasem i szumem.
Jak stado czarnych baranów w kierdele[818],
Zdaleka cuchnąc kozim potem, rumem;
Co drugi, trzeci — z psem, a w rękach laski.
I tak zawalą nawę[819] po balaski.
Dopieroż taki elegant se siędzie
Na kiju, fontaź[820] czerwony, sam bosy,
I tak na strony wykręca się wszędzie,
Za uchem zaś mu sterczą papierosy.
Już ci lusterko z kieszeni dobędzie,
Płunie w garść, już ci przymusknie se włosy,
Zagwiżdże na psa i patrzy po gółkach[821],
A pies tymczasem węszy przy ampułkach[822].
Wtem ksiądz z ambony huknie: — «A hultaje!
A drapichrósty jedne!» — Tu zamacha
Pięścią — «To takie wasze obyczaje?
To msza i kościół i Bóg u was fracha?
Na Polskę patrzcie, co wam przykład daje!
Polska! Polacy! Wywodzą się z Lacha,
Czyli tam z Lecha. To panie, nie drwinki!
A słyszcie, jak to śpiewają godzinki.
Polska! Polacy! A wiecie, barany,
Co to jest?... Dalej, złazić mi z tych lasek!...
To jest najmilszy kraj Bogu wybrany.
Niż tutaj, srebro, tam więcej wart piasek.
Złazicie czy nie? Łby ośle, bałwany!
Czekacie, aż was przemierzy ten pasek?
— Polska!... By nie śnieg, co drogi zagrodził,
Chrystus Pan byłby w Polsce się narodził!
Ale to nic jest! Wszak stoi w kolendzie,
Że Polska w światłach betleemskich stanie
Nad narodami. Że z niej to się wszędzie
Rozniesie ono wiosenne śpiewanie
Wolności świata. Że wyjdzie orędzie[823],
I nowy zakon narodom się stanie
Przez moc, ci nie jest francuska ni włoska
Ani angielska, ale jest moc Boska!
Na klęczki, durnie! Bo o czem tu mowa,
Tego na klęczkach słuchać wam, hołota!
Polska... Polnego narodu królowa,
Cała przetkana w kwiatuszki ze złota,
Cała w łez srebrze, cała rubinowa
Od krwi ofiarnej, co tam jest za wota[824]...
Boże! Po co ja gadam? Po co płaczę?
O Polsko, Polsko, kiedyż cię obaczę!...»
Buchnął z ambony szloch, opadła głowa
Na pierś, ksiądz klęknął, jak przed sakramentem.
Co obaczywszy, gromada też owa
Runęłą o ziem z okrutnym lamentem.
Tak co niedziela grzmiała polska mowa,
Której nikt nie znał tu, w tem miejscu świętem
Krom nas, a one poczciwe kudłacze[825]
Aże ryczały, płacząc, że ksiądz płacze.
Wnet zasłynęły niedzielne kazania
Księdza Błahoty szeroko po mieście.
Kościół zapchany od grania do grania[826],
Cały w jedwabiach, wstęgach, piór szeleście,
Ledwo ksiądz usta otwarł, już wzdychania,
Już ci łez pełne źrenice niewieście,
A choć tej mowy nikt w ząb nie rozumie,
Coś, jakby Boży duch, latało w tłumie.
On zaś, serdeczne kojący tęsknoście,
O królu Sobku prawił, o Kościuszce,
I własnej duszy wylewał wonnoście
Na te mazurskie pola, Litwy kuszce[827],
Po głosu swego leciał złotym moście,
Zatokowany[828] w Polsce, jak te głuszce,
Że choćby biskup dzwonił od ołtarza,
Jako mszę dalej trzeba — nic nie zważa.
A taka rzewność, takie miłowanie
W tym głosie jego i taka otucha,
Jakbyś na Pańskie czekał Zmartwychwstanie,
Lub na Zielony dzień świętego Ducha.
Na złotych strunach, zda się, słychać granie,
A kiedy człek się zapatrzy, zasłucha,
Nagle głos w trąby i w kotły uderza,
Z wielkanocnego jakoby moździerza.
Bój, bitwa. Niby stutysięczne działa,
Tak walą słowa, tak grzmią działobitnie.
Powietrze warczy, ambona drży cała,
Namykaj głowy, bo kulka cię wytnie!
Aż z wrzątku ognia, dymów wstaje chwała,
Jasna chorągiew nad hufcem wykwitnie,
Stają w jej blasku rycerze pancerni,
Aż do zabitej śmierci Polsce wierni.
Dopieroż radość, dopieroż gloryja,
Dopieroż drżące na powietrzu ręce,
I to spojrzenie, co niebo przebija,
Wzniesione nad świat, wskrzeszony po męce.
Naraz do chóru wyciąga się szyja:
— Muzyka! Triumf! — Więc dalej w podzięce
(A był Chwalibóg Polak, organista),
Hukną organy: — «Zawitaj, Przeczysta...»
To po kazaniu tem ksiądz — sam widziałem —
Szedł rozgorzały do bocznej kaplicy
I tam, przed krzyżem upadał powałem,
Twarzą w proch. Takiej zasię nawałnicy
Łzów, błagań, jęków, łkania w życiu całem,
Takiego gwałtu do Bogarodzicy
Jeszczem nie słyszał. Choć przecie w Krakowie
Mam brata księdzem, Balcerski się zowie.
Ale nad morze pomiędzy węglarzy,
Co pili w szynkach od rana, że święto,
Schodził kapucyn młody, bladej twarzy,
Z kapuzą nisko na czoło ściągniętą,
Że tylko z pod niej ta bladość się żarzy.
Idąc, z nad trepków łyskał gołą piętą,
Ręce w rękawach, u piersi krzyż mały,
Szedł, milcząc, tylko oczy mu gorzały.
Dopieroż w porcie na galary czarne
Wstępował, albo w zakotwione łodzie,
A kiedy dzwony uderzyły farne
I gruch się zrobił w przybrzeżnycm narodzie,
Zaczynał pacierz. To te marne
Dziewki, co ich tam zapaść[829] przy gospodzie,
Klękały, chusty jaskrawe, czerwone,
Narzucające na głowy zhańbione.
A tuż robotnik, błyskający w gniewie,
Chłopaka swego chwycił u kołnierza,
Do ziemi przygiął, jako witkę w drzewie:
— «Tu mi, szczeniaku!... Tu mów mi pacierza!»
...«Ojcze nasz...» załka dzieciuch. Dalej nie wie...
Tak się chłop pięścią, jak pałką, zamierza.
Spuścił... Krzyk srogi: — «Mów dalej, sobaczo!»
Zapomniał. Ojciec także. Obaj płaczą.
Zaczem się ciśli kalecy, żebracy,
Nędzna czarniawa, co obsiada morze,
A ów, choć pacierz głuszyli mu ptacy,
Z krzykiem się niosąc w powietrzne bezdroże,
Cały pogrążon w dusznej swojej pracy,
Zrzuciwszy kaptur, to królestwo Boże
Wielkim przyzywał głosem i o chlebie
Proroczył głodnym, i o Ojcu w niebie
Sierotom. A ci rozbitowie świata,
Co się tak w nędzy i brudzie zdziczyli,
Że brat tam nie jest bezpieczny od brata,
A puść ich w bory, jak wilcyby wyli,
W sczerniałych twarzach dostawali kwiata
Tej rumianości pierwszej, co ich w chwili
Przyodmieniała na dzieci, na syny,
Powracające w ojcowskie dziedziny.
Niejeden wszakże, co wódką się bawił,
Pięścią wygrażał z gospody od proga:
— «Ty tu co? Kto cię tutaj do nas wprawił?
Dasz mi to chleba, a dzieciom pieroga?» —
Lecz mnich zarówno wszystkim błogosławił,
Wychudłe ręce wznoszący do Boga,
A głos się z wiatrem ponosił na morze:
— «Czyńcie gwałt!... Gwałtu chce królestwo Boże.» ...................
Darmo ochylać. Na ładudze wrzało,
Że tylko patrzeć, jak lunie ukropem.
Nas tam nie gwałtem bractwo dopuszczało,
Alić się równo przewącha chłop z chłopem.
Dziś, jutro cości poczynać się miało,
Dziś, jutro miano ruszyć owym czopem,
Co go odkręcić łatwo, a niewiada,
Czyli i kiedy zakręcić się nada.
Ja sam nie jestem za rewolucyją,
Choć powiadają o nas, słyszę nieraz,
Że my po światu robim rebeliją,
Sąm wagabundas-rewolucjoneras[830],
Ale niech mi kto pcha jarzmo na szyją,
Jak tu w galarach albo w Minas-Geras,
— Siarczyste! — uszów po sobie nie stulę,
Jeno w garść plunę, i — choćby na kule!
Praca — to praca. Jakeś nie kaleka,
Bierz się, a ostro! Takie Boskie prawo,
Ale jak człek się wyspina nad człeka,
Jeden u stołu, a drugi pod ławą,
Na kość, na ochłap jaki, jak pies czeka,
Nim głodne dzieci obdzieli tą strawą:
Hola od pola[831]! To prawo jest — pieskie[832],
Nie Adamowi dane! Nie niebieskie!
A węgiel właśnie trzymały tam Szwaby
i szwabskie statki wpływały do doku.
Powypasało się to, jak te schaby,
Przed każdym sadło, by torba obroku,
A do galarów, gdzie w pocie klną raby,
Żaden nie zejdzie sam, ani pół kroku,
Wierniki jeno, faktory, agenty.
— Bodajżeś sparciał[833] raz, pludrze przeklęty!
Więc choć węglarki szły, lud czekał chwili,
Coby mu karki wyprzęgła przetarte.
Tak poruszeństwo tajemne robili,
Stawiając wszystko na czarną tę kartę.
Spuści ów głowy i czoła przechyli,
Alić ponure oko trzyma wartę...
A krzywdą swoją tak na moc złączeni,
Że choćby papież stanął — nie odmieni.
A morze jęło wichrować tej pory,
Że chodził po niem jakby tuman siny
I rwał pian morskich strzępiaste paździory,
Co się rzucały przez mroczne głębiny.
Ugasły blaski, ugasły kolory,
Pospół zmieszane, jak pierwszej godziny
Stworzenia, kiedy jasność wiekuista
Jeszcze nie była od nocy do czysta
Separowana. Tak raz wszystkie oczy
Obróciły się na statek nieznany,
Co się kołychał na morskiej roztoczy,
Za wichrem, a był prosto na port gnany.
Patrzym, a ten się gwałtownie zatoczy,
Jak chłop, co idzie od karczmy pijany,
To się zawściągnie, gdy skrzydła wiatr zwinie,
I jako wielki łabądź ku nam płynie.
Mnie się te chody nie dziwne wydały.
Ale ów morski naród, marynarze,
Powytrzeszczali te oczy, jak gały,
Czekają, rychło flaga się ukaże,
Rychło-li gruchną jakowe sygnały.
Lecz statek w onych mocnych wichrów warze,
Jak ślepy, pędzi, wali się, potyka,
Jakoby nie miał na sobie sternika.
Już blisko. Już nam w oczach rosną reje,
Powiało ku nam jakąś mętną trwogą...
Wtem widzim, flaga spuszczona czernieje
W pół masztu[834]. Zresztą nie widać nikogo.
Tak w krzyk: «Na łodzie! Tam się coś źle dzieje!
Tam się coś stało strasznego z załogą!»
Puści się czółno. W tem powrzask dolata:
— «To okręt moru! To «Imakulata!»
— «Za drągi, kto żyw! Odpychać od brzega!
W łodzie! Za wiosła, komu życie miłe!» —
A już się z wiatrem woń trupia rozlega,
I już powietrze na brzeg leci zgniłe.
Lecz łódź za łodzią gwałtownie wybiega,
Nastawia drąga, kto w ręku ma siłę,
Płyną. Wszystkie się oczy zgrozą wżarły
W statek, co niesie śmierć, już sam umarły.
Wiedziane było i w portach głoszone,
Że zarażony okręt morzem pływa.
Więc w którąkolwiek wiatr poniósł go stronę
(Iż nie została na nim dusza żywa),
Bronił się każdy brzeg i widmo one,
Co się tułało, jak mara straszliwa,
Odpychał, żerdzie chwyciwszy i haki.
Lecz tutaj gorzej padło. Tu wiatr taki
Dął ku nam w żagle tej okropnej nawy,
Że ludzka siła nic przeciw. W godzinę
Wróciły łodzie z nieszczęsnej wyprawy:
Oblicza w ogniach całe, karki sine
Od żył napiętych, a w oczach żar krwawy.
Rozbici, choć się powiązali w linę,
Nie dosięgnęli korabia drągami,
Od strasznej woni wpółmartwi już sami.
Wtem się pojawił Zabuda. Był blady.
— «Po proch! Wysadzić! — zakrzyknął gwałtownie —
Do mnie tu, zuchy młode! Na bok, dziady!
Łódź tęgą wybrać mi!» — Skoczą w prochownię,
Dźwigają skrzynię, lud słucha bez zwady.
Aż ów, smolistą narządziwszy głownię,
Przykląkł. «No, księże! Daj absolucyją,
Niech mi się djabli o duszę nie biją.»
Lecz mnich na szyję padł mu i ramiony
Objął. Przez chwilę słychać tylko łkanie.
— «Bracie! Mój bracie! Tyś już rozgrzeszony...
Ty święty, bracie... Tyś jest...» — Nie był wstanie
Więcej z tej strasznej powiedzieć ambony.
Wtem się Zabuda porwie, w łodzi stanie,
Chwyci za wiosło, zeprze nogę w skrzynię
I łódź potężnie pchnąwszy, w śmierć swą płynie.
Wiatr przycichł. Ustał prawie dech w narodzie,
Poklękli ludzie i odkryli głowy.
Rwało się kilku, co młodszych, na łodzie,
Lecz nie dopuścił mnich o tem ni mowy.
Ów zaś, u dzioba stojący na przodzie,
Wyprostowany i cały gromowy,
— «Niech żyje Polska»! — krzyknie. To wołanie
Do dnia sądnego w uszach mi zostanie.
— «Niech żyje!» — Dajem odzew mu, co garła.
Po wynędzniałych twarzach łzy nam cieką,
Że dusza z żalu prawie w nas zamarła.
Już dalej, już go widać het, daleko...
Łódź się wysoko na fale wywarła,
I jak trumienne zaczerniała wieko,
Zaś pada, chlusta morzem przez okraje
I z pian u wręgów[835] dwu skrzydeł dostaje.
Znikła. Na pacierz może, albo mało
Co więcej. Młotem serce w żebra dźwięka...
Wtem błysk, huk, piorun. A słowo się stało!
A przenajkrwawsza Chrystusowa męka!
W ogniach się morze do nieba porwało,
Szczekła przepaści straszliwa paszczęka,
I nic. I cicho. A ów Bezimienny
Wleciał wstrzelony wprost w raj — ptak płomienny.
Lud zmartwiał, jakąś zimną zgrozą zdjęty.
Zaślepły prawie źrenice zżarzone,
Aż pierwsze baby buchnęły w lamenty,
Jakby im dziecko ginęło rodzone.
Lecz mnich, zbożały całkiem, całkiem święty,
Krzyżem złe dymy przeżegnał na stronę,
Co się rozwlokły ciężko, by całuny,
Dokoła onej piorunowej truny.
Dopiero, kiedy opadły do czysta,
Ludzie co nieco pojrzeli po sobie.
I zaraz wielka modrość i srebrzysta
Jęła promienieć po onej żałobie.
— Niechże wam będzie światłość wiekuista,
Coście zginęli tu, w ognistym grobie,
Póki was hejnał anielski nie zbudzi!
A nam do życia trza wracać, do ludzi. ....................
Tak my w cichości szli, jakby z Golgoty,
A coś wielkiego nosiło się drogą.
Cień — nie cień, jakby grot tam błyskał złoty,
Jakby zbroica dźwiękała z ostrogą,
Jakby gdzieś w pyłach szły tętniące roty,
Żem raz i drugi pojrzał — a nikogo!
Wiera, musiały wstać rycerskie mary
Z czynu Zabudy i z jego ofiary.
Musiał tam sąd być na tego szlachcica,
Co po szynkowniach walał swe szlachectwo,
Aż nagle rozbłysł, jak roratnia świéca,
I klejnotowi dał ognia świadectwo.
Więc mu rycerska oddana przyłbica,
Gdy krwawa pieczęć zamknęła już śledztwo,
I w tarczę jego żelazna znów ręka
Mieczem uderza, a tarcza nie pęka.
Takem se dumał, kiedy wtem Jan Bania
Trąci mnie łokciem w biedro i tak powie:
— «A ten odmieniec znów się nocą słania
Koło bud naszych. To przyległ dziś w rowie,
Jak wąż, i czyhał prawie do świtania,
Ale, że w budzie świecili Kosowie,
Bo dziecko cości chorzało!» — Tak rzekę:
— «A pluder! Już ja go wezmę w opiekę
Sękaczem moim! Tego jeszcze trzeba,
Żeby do naszej zarobnej krwawicy,
Do czynionego potem naszym chleba,
Niewiasty nasze szły im do łożnicy!
Jużby nad nami nie było też nieba,
Ani tej Bożej nad ziemią prawicy,
Żeby my... tutaj.. po Szwabach... bękarty...
Słysz, bracie. Dzisiaj my oba na warty,
A Roch Zatrata trzeci. Zgoda?» — «Zgoda». —
Ścisnąłem w garści kij, gdy wtem, zdaleka,
Właśnie jak kiedy rozszumi się woda
I z bulgotaniem przez śluzy ucieka,
Gdy świętojanka[836] popędu jej doda,
Taki się bliżył gwar. Alić nie rzeka
To była, jeno podniosły stawidła
Dwie głębie, młyńskie obracając skrzydła.
O tobie mówię i do ciebie piję,
Magier, co byłeś szlachcicem od rodu,
A teraz nosisz starganą deliję[837],
Co cę nie kryje ni ztyłu, ni zprzodu.
Za ladą siedzisz, masz kancelaryję,
W progu się przygarść zebrała narodu,
Ty piszesz listy, skargi. Furczą słowa,
A pióro skrzypi, by dusza czyścowa.
Tyś jest ten rajca, który tu zażywa
Dufności ludzkiej i tabaki z roga[838].
Czyli więc wdowa przyjdzie nieszczęśliwa,
Czyli sierota stanie wedle proga,
Czy chłop się Wojtek, czy Bartek nazywa,
Czyli sam djabeł przez drzwi wsadzi roga,
Każdy grosz płaci z twojego uczynku,
Ty grosze zbierasz i niesiesz do szynku.
Naprzeciw Żdżara. Ten pustki ma w budzie,
Ale krogulczy nos wysoko nosi.
W pychę szlachecką dmie, to stronią ludzie
I mało który ku niemu się głosi.
Temu rzemiosło idzie, jak wóz w grudzie,
A płaszcz (ze trzema peleryny cosi)
Skórę mu tylko nakrywa i kości.
Tak siedząc, dziw się nie rozpuknie z złości.
Aż ci nie może dłużej. Pióro ciska,
Wstaje, odwala stołka, drzwiami trzaska,
W wielki nos dmucha, odsadza wąsiska,
Na granatowym płaszczu ściąga paska
(Iż mu zaklęsła pierś golizną łyska)
I huknie z proga: — «A co Waść, u djaska,
Będziesz tu chłopstwu ferował procesy?
Mnie Waść pisz skargę! Ja też sięgnę kiesy!
Pisz Waść! Dyktuję: — Jak słońce na niebie,
Tak poprzysięgam przed Bogiem i sądem,
Żem w narodowej zastawił potrzebie
Część mą szlachecką ze strugą i lądem,
A niech mnie ziemia żywego zagrzebie,
Niechaj zaraza obieli mnie trądem,
Jeśli nieprawda jest! — Tu huknie pięścią —
— A Magier ze mną graniczył swą częścią». —
Lecz ów już porwał się i stał za stołem,
Jak ćwik czerwony i oburącz wsparty:
— «To co? — zawrzaśnie — To ja część połknąłem?
Wody ze strugi upiłem dwie kwarty?
To ja w ląd Waścin worałem się wołem? —
Tu zsiniał, iż był choleryk zażarty —
Staw świadków! Świadków, krętaczu przeklęty!
I na stół mi tu doku... dokumenty!» —
Zatchnął się w pasji, a na kark mu żyły
Wyszły drgające i grube na palec.
Wtem wpadnie Żdżara: — «A, wężu zawiły[839],
Ja ci dokument... Jak chwycę kawalec
Drąga! To twoje te trzy grusze były?
Twój kamień w miedzy? A chytry padalec!
Dawnoś mi zadrę w wątrobie zahaczył...
Zagrześć mnie chciałeż, jeno Bóg nie raczył!
Świadłow chcesz? Ja ci tutaj całą ławą
Postawię świadków, który wtedy żyli!
Mam ja na ciebie zatajone prawo
Pod mogiłami! To będą psi wyli,
Jak moje świadki procesyą krwawą
Wyjdą mi świadczyć, jako ze mną byli
Razem, pod Glinką, w kurpiowskiej partyi,[840]
A Waść w pierzynieś siedział, aż do szyi!
Tfu! Tchórz! Niegodzien klejnotu szlachcica!
Z przechrztów waść musisz być!» — Lecz ów się zbiesił.
Ognie mu żywe bić jęły przez lica,
Rogatą czapką na łysy łeb wmiesił,
I huknął, mało mu nie trzasła grdyca:
— «A żebyś mi tu Piotrowina wskrzesił,
Łżesz! A ja lepszy katolik od ciebie!
Ty w piekle będziesz siedział, a ja w niebie!» —
— «Co? — wrzaśnie Żdżara — a nie wisi u mnie
Nad szafą pismo Ojców bernardynów,
Oprawne za szkłem, co je sobie w trumnie
Dam zamknąć (jużem tak poprzysiągł synów,
A zaś dębowa trumna stoi w gumnie),
Jako rozgrzeszon jestem z wszelkich czynów,
Coby mi drogę grodziły do nieba?
A w czyścu — tylko pół dnia mi być trzeba.
Za to — co będę skrywał? — żem z tych gruszy
Łońskiego roku nie dał dziesięciny,
A konwent rado ulęgałki suszy
W barszcz, na suchedni. Więc mnie bernardyny,
A raczej gwardjan — obciążył na duszy,
Iż muszę w czyścu pół dnia z tej przyczyny
Być. Ale mogęumierać z otuchą,
Bo mszę odprawi sam. Przyrzekł na ucho».—
Tu parsknie Magier: — «To co? Tu jest morze,
A Waścin papier w łomżyńskim zaścianku!
Więc cóż tu waści świadectwo pomoże,
Przy tym gromnicznym, śmiertelnym kaganku?
Waść w niebo, a tu święty Piotr: — «Otworzę,
Jak mi świadectwo przyniesiesz, kochanku!» —
Tak Waść z powrotem, iż to tam nie żarty,
Na okręt, a tu — hola, bez szyfkarty!
— Ha! Ha! Ha!» — śmiał się. Lecz Żdżara doskoczył,
Za gardziel chwycił go i trząsł jak gruszą,
Że czapa spadła i łeb się zatoczył,
Sam zasię Magier prawie rzygnął duszą.
Rzęży... Lecz Żdżara żółcią tak się zmroczył,
Że byłby zdusił. Więc ludzie się ruszą,
Rozerwą garście, aż w tej batalii
W jednej szmat płaszcza — a w drugiej — delii. .................
Czy ja ci rzekę, ludu, żeś bez skazy?
Czy ja ci rzekę, ze jesteś bez winy?
Nie! Razem z tobą grzeszyłem sto razy
I razem z tobą złe miałem godziny.
— Jedno w nas trwało bez żadnej obrazy:
Wierność ku sobie tułackiej drużyny,
Że kto jednemu na honor nastąpił,
Wszyscy my w niego! Nikt kija nie skąpił.
A już od czasu szedł poszmer gromadę,
Że nam Szwab, wiernik, dziewczęta podchodzi.
Czyli ładują węgiel, czy z nim jadą,
Ten chyłkiem, milczkiem za niemi, jak złodziej.
O milę drogi pachło mi to zdradą,
A ów już bliżej co dnia, co dnia słodziej,
Ażem zmiarkował, że zła krew go kusi
Do dziewczyniątka Bugajów — Salusi.
Kwiat ci to prawy był i szczerobiały,
Jak ta śniegułka[841] w czarnym boru wiosną.
Jeszcze nie wszystkie listki mu dośpiały,
Jeszcze te gronka puszyste mu rosną,
Jeszcze stulony, ku słońcu nieśmiały,
Jeszcze mchem wilgnym nakryty pod sosną,
Pierwiosnek Boży, co go ziemia w sobie
Wyhodowała w tajemnym sposobie.
Indziej tam takie matczynej spódnicy
Garstką się trzyma i za piec twarz kryje.
Lecz tu, gdzie wszyscy sąśmy najemnicy,
Szleję od taczek kłaść musi na szyję,
Musi pod oczy ludzkie iść w ulicy.
A choć tą rzęsą ciemną w liczko bije,
Jako ptak skrzydłem, musi wydać światu
Wonność i cudność pierwiastnego kwiatu.
Tedy my w barak weszli, ciśli czapy
I do Zatraty Rocha wprost od proga:
— Tak, a tak, bracie. A jemu już chrapy
Grają, już czub się prostuje w raroga.
Nie przerzekł słowa, jeno plunął w łapy,
Zacisnął pięście, a ryża twarz sroga
Jęła się mienić we światła i w cienie,
Jak wąż, gdzy rdzawe przegubia[842] pierścienie.
A dziewki właśnie wracały z roboty
Barwistą kupką, jak kiedy na łące
Rumian się wywrze biały, jaskier złoty,
Modra ostróżka i maki gorące.
Szły, biegły prawie w bud naszych opłoty,
Spłoszone, z biegu nagłego dyszące,
Niespokojnemi szukając oczyma.
Aż do Bugaja któraś: — «Salki niema?» —
A mnie coś w żebro tkło. Pojrzę zdaleka:
Niemasz Salusi. Tak praśnie mi w żyły
Ukrop, a w gardle zachrypi, zaszczeka,
Że garście mi się, jak szpony, skurczyły.
— «Ha — myślę — Boska nad światem opieka!»
A tu mi we łbie rekwije już biły
Nad onym pludrem, by dzwony u fary...
Tak my się zmrugli — i w doki co pary[843].
Mrok padał. Rzecze mi Zatrata w drodze:
— «Krzykałbym na nią, ale że posłyszy
Szwab, to nam umknie... A jej tam niebodze
Jako w pazurach kocura jest myszy...
Laboga, lećma, bo krew mną tak srodze
Ciska, że prawie posięgła mi dyszy[844]...
Nie utrwam!» — Runął, jak piorun, ze szlaka[845].
A wtem krzyk, jakby duszonego ptaka.
Dopadlim. We drzwi — zamknięte. Tak Bania,
Iż miał okrutną siłę, gdy był w gniewie,
Podłożył bary. Trzasły gdzieś u grania
Żelazne skowy, ordzewiałe w drzewie.
Znów się podsadzi. A tu, jak gdy łania,
Co się obłąka i gdzie bieżeć, nie wie,
Przebija bekiem bór — tak głos strwożony
Dziewczęcia bił w nas od tamtej ta strony.
Więc my się sparli we trzech. Hukło w zrębie
Kładzonym w klamrę. Puściły odźwierze
Wytoporzone w brazylskim tym dębie,
Tak twardym, że go lud na goździe bierze.
Oberwał Bania skoblicą po gębie,
A tak odźwierka uchwycił się szczerze,
Iż społem na łeb gruchnął. Wtem Zatrata
W pień zaklnie. W szopie nie było psubrata.
Salusia tylko, zaparta ku ścianie
Nosem, jakgdyby pogrześć się w niej chciała,
Trzęsie się, krzyczy, a ono wołanie
Dziecińskie idzie mi, jak nóż, skroś ciała.
Tak tupnę: — «Cichoj, głupia!» — I wnet Banię,
Że to mu gęba nabiegła krwią cała,
Pchnę, rzekąc: — «Bierz ją i prowadź do matki,
A my tu we dwóch wyprawim ostatki!» —
Poszli. Wstawilim dźwierze i od wnętrza
Przyzatajeni, w szpar patrzym. Siarczyste!...
Grają w nas wątpia, że — Matko Najświętsza!
Dygocą ręce, że — Jezu ty Chryste!
Krew aże warczy od wrzątku gorętsza,
A wielkie światło miesięczne, koliste,
Obświeca drogę, gdzie ślemy na wartę
Słuch wytężony i oko otwarte.
Wtem — kroki. Idzie. Widać go zdaleka.
Cygar mu węglem jarzy się u gęby...
Radosny idzie, iż kwieć ów go czeka,
I prosto w księżyc puszcza dymu kłęby.
A jako wilczur, nim śmiercią zaszczeka,
Powoli paszczę wychyla z poręby,
Tak ów stróżliwie obmyśla swe kroki,
Wyciąga szyję i patrzy na boki.
Aż skoczy ku drzwiom i jak po piorunie,
Gruch o ziem, iż się przed niego zwaliły.
Jakże Zatrata na kark mu nie runie,
Jakże nie weźmie młócić, co ma siły!
Jakże mój sękacz przez łeb go nie lunie
Raz, drugi... Wiera, że prasły mu żyły...
— «Waruj od dziewek naszych! Waruj, łotrze!»
— «A gwałcicielu! A czartowski kmotrze!»
Pralim, dopóki wrzeszczał. Gdy ucichał,
Folgowalimy, bo i nam już pięście
Zmogły się i Szwab ostatnim tchem dychał,
A i mój sękacz w setne poszedł częście.
Nagle się dźwignął Szwab, co na to czyhał,
I w łomotanych kości suchym chrzęście
Chwycił krócicę — miał ją za pazuchą —
I prosto zmierzył Rochowi za ucho.
Trzasnę go... Padł strzał, ale zbakierował,
A kula przeszła Szwabowi przez grdycę.
Rzygła krew strugą wysoko na pował,
Zarzężał, iż mu przerwało tchawicę,
Zatrzepał sobą, zaś się rozprostował,
I wnet mu bielmo zawlokło źrenice,
I trup — i amen! Tak wyszliśmy z szopy.
A tu nam przeciw lecą baby, chłopy,
Z czem kto miał w garści. Zaś Bania przed niemi.
Gęba — jak konew. Nic to! Hu, na Szwaba!...
Tuż Bugaj wlecze kłonicę po ziemi,
Tuż Bugajowa z ożogiem rwie baba,
Tuż insi... Tak my zrównali się z niemi.
— «Co wy? — zakrzykną. — Puściliście draba
Żywcem?» — Tak rzekę: — «Sam on się osądził:
Chybła mu ręka, ale strzał — nie zbłądził».
— «Ha, no, moc Boska! — przemówi Żórawa,
Gdym rozpowiedział rzecz. — Wracajmy doma,
Bo to przezpieczna nie może być sprawa,
Zawsześ to wiernik!» — Wtem splaśnie rękoma...
Spojrzę, nad szopę wyrzuca się krwawa
Iskrzyca miotłą... Paliła się słoma
Tam, gdzie trup leżał. On sam się pożarem
Ogarnął, ognia puściwszy cygarem.
Więc baby, iż to naród miętkiej duszy,
Dalej się żegnać a szeptać pacierze.
Lecz we mnie wszystko na to się zajuszy:
— «Grzech! — krzyknę — Pluder! Stał naprzeciw wierze!
A ognia niech mi nikt palcem nie ruszy...
Niech go w pożodze, w dymach tych — czart bierze!
Niech z nim, jak z głownią jarzącą, wyleci
I drogę sobie do piekła obświeci!» —
Tak my ruszyli w milczeniu ponurem
Od grozy tego pożaru i trupa.
Chłopy gęsiego ciągnęły tam sznurem,
Zaś bab pospólna waliła się kupa.
Tak szliśmy, doków osłonieni murem,
A już się pękać jęła ona łupa
Nocy, co dzień z niej wyłuskać ma ziarno
Słońca i światłem obsiać ziem tę czarną.
Z niespokojnością targały się głowy
Nawstecz, ku szopie. Gorzała, by świéca.
Naraz się głucho dzwon ozwał portowy
I odzew dała portowa strażnica.
Tak mnie mróz przebił, że trup się tam owy
Skwarzy, a po niem skier chodzi ognica...
Alem szedł twardo, choć serce się zbiegło
W lód... I doszedłem i padłem na legło[846].
Jak długom chorzał, nie wiem, bo mi zgoła
Odjęło wszelkiej rzeczy rozumienie.
To jeno czułem, że mi się u czoła
Zajęły wielkie, rogate płomienie,
Czułem, że z ognia ratunku ktoś woła,
Że mi mózg kują w żelazne pierścienie,
Ażem się zbudził raz. Przy mnie, jak trusia,
Cicho siedziała spłakana Salusia.
Takem się strząsnął, by koń u poidła
I zaraz chciałem biec, wołałem chleba,
I duch też we mnie jął zaraz bić w skrzydła
I czułem, że mi stąd gdzieś lecieć trzeba...
Izba, gorącość, chorość tak mi zbrzydła,
Jak niedźwiedziowi zimowa koleba.
Więcem się porwał, choć mrok był, z barłoga
I siadłem dyszeć morzem — u zaproga.
Hej! życie! Jeszcześ ty nie było takiem,
Twardem nikomu, by człek się nie cieszył,
Kiedy mu wracasz! I choćbyś ty ptakiem
Upadło, co mu strzelec piersi przeszył,
Choćbyś więc krwawym toczyło się szlakiem,
Choćby się człowiek do śmierci sam śpieszył,
Kiedy poczuje, żeś znowu mu danem,
Łzami cię wita i zgiętem kolanem! ................
A na świat padła mgła. Nie ta, co błonie
Nadbużne siwym tumanem nakrywa,
Że gdzie nie pojrzysz, świat cały ci tonie
W rusałecznego[847] srebrzystość przędziwa...
A tu niewidne kędyś zarżą konie,
Gdzieś wyobłęczy się zsierszała[848] grzywa
Spętanych łosząt[849], gdzieś trędzla zabrząka,
Gdzieś łąk tych słychać bębenistę, bąka...
A w trawy idzie kosiarz, a przez bary
Kosa mu błyska skroś mętnej srężogi;
Jak w wodę, tak brnie w tumanów opary,
Jak zwid, przepada w tem morzu bez drogi.
Przed nim się kaczor rwie ponad wyżary[850],
Z oparzeliska wrzask nurów się srogi
Ponosi, zaczem padają zwysoka
Rybitwy kulą na wód cichych oka.
Gdzieś głucho puknie strzał, gdzieś w oczerecie[851]
Zaskomli wyżeł, utnie, znów zaszczeka...
A wszystko, jakby w urzeczonym świecie,
Jakby przywiane z wielkiego daleka...
Idziesz, nie czujesz ziemi: tak coś rwie cię,
Tak cię gdzieś dusza ponosi, ucieka,
Het, het, za rzekę, za Bug, kędy bory
Stoją, odziane w żałosne kolory.
Zwolna mgłę słońce poranne przebija
I srebrnym krążkiem na niebie się jawi
W otoku rzęsnych tęcz, jakby hostyja,
Naród z monstrancji złotej błogosławi.
A tu ci nagle pobudkę wybija
Klangor lecących wysoko żórawi,
Co na podlaskich błoniach mają roty
Wietrznej konnicy i łężnej piechoty.
Tutaj — inaczej. Tu brudne płachciska
Mgły odymionej po dokach się wleką,
Tłuką, far[852] morski skrawo przez nie błyska,
Pary z kominów świszczą gdzieś daleko...
Coś dech zapiera, coś za gardziel ściska,
Coś ostrym żwirem gryzie pod powieką,
Gdy czarne wory zawdziawszy na głowy,
Idziem tak w gęstą mgłę, gdzie port węglowy.
Aż patrzę, prawie nad samą nam drogą
Człek leży. Chory? Pijany? Zabity?
Tak stanął Marcin Kos i trąci nogą:
Żyw! Nagi leży, łachmanem nakryty,
Twarz w niebo, oczy zapatrzone srogo
W oceanowe pomgliste prześwity,
Wyprostowany i sztywny, jak w trumnie,
Że chociem schylił się, nie spojrzał ku mnie.
Tak trząchnę łachman ów. Płótnianka była,
Nędzą i ziemią na sito zgryziona.
Więc we mnie zaraz dusza się rzuciła,
Klęknąłem przy nim, bom widział, że kona.
— «Kto jesteś, bracie?» — rzekę. Jakaś siła
Błysła mu w twarzy. Przypodniósł ramiona
I rozplątując szkaplerza u szyi:
— «Mazur — zachrypi — i sługa Maryi». —
W szkaplerzu dukat był. Błysnęło złoto,
Jak gwiazda nad tą siermięgą dziadowską.
Aż ów, śmiertelną podpalon żarotą,
Szepnie: — «Za wojnę dostałem to włoską...
Weźcie... za duszę dajcie... Weźcie toto...» —
A był węgierski dukat z Matką Boską.
Chciał mówić jeszcze, jeszcze ciężko dychał,
Jescze lśniał w oczach, ale już nacichał.
Zaczem powieki same się przywarły,
A wielkie, zimne łzy biegły przez lico...
Dźwignę mu głowy, a on — już umarły,
Już odszedł z doli swojej tajemnicą.
Ale snać głody na śmierć go zażarły,
Bo kiedy nasi przypodnieść się chwycą,
To był ten ludzki trup letszy od pióra
I sam go poniósł na rękach Sekura.
Tak my w cichości szli, jakby z Golgoty,
Przez ono głuche mgły gęstej przestworze,
Niosący ciało do księdza Błahoty,
By w miłosierdzie pogrzebał je Boże.
Dzikiego ptactwa waliły w nas loty,
Z hukiem w ciemnościach targało się morze,
Ciskając w lament rozburzone fale,
W których warczały groźby, łkały żale...
A już ów mglisty pomierzch przedświtowy
Z chwili na chwilę jaśnił się, przecierał,
A nam posępne chyliły się głowy,
Iż człek ów tak nam na oczach umierał...
Lecz on już sztywny, już zimny, surowy,
Ostro spod rzęsów przywartych pozierał
Po nas, po ziemi, po morzu, po niebie,
Po całej drodze żywota — za siebie.
...A czegoż ty się oglądasz, biedaku,
A czego szukasz za sobą po świecie?
Niemasz-ci na nim ni śladu, ni znaku,
Żeś żył i czekał, aż nędza cię zgniecie...
Prędzej na wichrach dopatrzy się szlaku,
Gdy je ptak skrzydły wartkiemi rozmiecie,
Niźli po tobie, coś przeszedł przez ziemię,
W śmiertelnym znoju dźwigając swe brzemię.
Hej! Gdy tak dumam, jaki mnie nachodzi
Wielki, żałosny dziw, a jaka wieja
Po duszy, jak po pustem polu, chodzi!
Więc gdzież jest onej kotwicy nadzieja,
Gdy niema steru w potrzaskanej łodzi?
Więc gdy dokoła szumi krwawa knieja
I wilcze doły i śmierć i jest trwoga,
To gdzież ratunek nam? I kędy droga?
Jako więc kamień, na głębię ciśnięty,
Pomąci jasną wodę, zanim padnie,
A pisząc koła przez bystre odmęty,
Ruszy te iły, co zległy się na dnie,
Tak we mnie trup ten, ten człowiek zaśnięty,
Co tu tak ciężko padł, tak padł bezwładne,
Ruszył i zmącił duszę, het — aż do dna,
Gdzie jej zwątpiałość siedzi pierworodna.
Dzień wstawał żmudnie. Wschód dymny a skrawy
Wprędce zawlokły mgły brudnemi chusty,
A słońce, jako ten opłatek krwawy,
Chwilę patrzało skroś nich na port pusty,
Iż się pokryły we mgłach maszty, nawy,
I słychać było tylko ślepie chlusty
Morza, co się tam poomacku tłukło
Groźnym warkotem i falą rozhukłą.
Bo dziw, jako ten żywioł bywa zmienny
W pogłosach swoich na dzień i na porę.
Czasem wód ogrom przelewa się senny,
Jękliwy, jakby morze było chore,
Czasem z przepaści krzyk bije bezdenny
I wściekle tłucze w skalistą zaworę,
Że każda kropla osobno kołacze...
A czasem wyje, a czasem znów płacze.
Dziś na wyżynach targało się w sobie
Górnie, potężnie, tajemnie a dziko...
Że choćbyś, człeku, trzy dni leżał w grobie,
Przeckniesz się z martwych pod oną muzyką,
Iż wyda ci się, że Bóg ręce obie
Puścił przez fale harfiarską praktyką
I na tych strunach, co wrą bezsłoneczne,
Pieśń mocy swojej gra i sądy wieczne.
A wtem dzwon huknął, szarpnięty u doków...
Świstnęły ostro wypuszczone pary
I nagły rozruch ciżbiących się kroków
Zawrzał gdzieś zdołu, jak z ciemnej pieczary.
Zgrzytnęły windy na osiach u tłoków,
Opustoszały węglarskie galary,
A tłum roboczy, rzuciwszy swe wory,
Jął się na tamę walić, jak upiory.
Więc jako burza, gdy idąc zdaleka,
Najpierw się mętem powietrznym zaniesie,
Niżeli wichry rozwije, rozszczeka,
A one ziemskie zatrząchnie przyciesie,
I jak wywarta z zabrzegów swych rzeka,
Gdy tamy zerwie precz i z szumem drze się,
Tratując, co jej gdzie na drodze stawa:
Taki mąt głosów szedł i taka wrzawa.
Stanęlim, patrzym. Jescze dymne pary
Kryją rosnący tłum i te mgły sine.
Alem ja oczy wrzące wbił w galary,
Pomiarkowawszy bijącą godzinę,
Kiedy przygięte rab prostuje bary,
Rzekąc swej duszy: — «A zginę, to zginę!» —
I nagle głową nad jarzmo swe rośnie
I swoje ludzkie prawo jawi głośnie.
Nigdym nie widział tak kamiennych twarzy,
Tak gorejących oczu, tak zaciętych,
Szczęk, zębców, jako u onych węglarzy...
I nigdym ogniów nie widział tak świętych
I tak piekielnych razem, że aż parzy...
Nigdy hardości takiej w karkach zgiętych,
Takiego gniewu i takiej rozpaczy,
Co jest śmiertelna sama — i śmierć znaczy.
A wtem śpiew buchnął. Nie wiem, co śpiewali,
Lecz serce prawie że stanęło we mnie...
Bo słychać było, jakby z wielkiej dali
Sroga nawałność szła ziemią tajemnie,
Jakby gdzieś warczał grom, co wnet zapali
Świat, niby puszczy nietrzebionej ciemnie...
A razem z pieśnią i z głosów tych szumem
Krwawa chorągiew powiała nad tłumem.
Drzewce oburącz chłop dzierżył wyniosły,
Czarny od węgla a suchy, jak tyka;
Włosy mu na łbie wstały, jako rosły,
Proste, a w każdym śpiew drżał i muzyka
Głosów, co w mętne powietrze się niosły,
By trąba sąda, co groby przenika,
Otrębująca na morza i lądy,
Jako nad krzywdą świata będą sądy.
A tuż przy onym chłopie chorągiewnym,
Co się wycinał z mgły, by siewna[853] jodła,
Gdy nad zapustem[854] wygóruje drzewnym
Niewiasta-matka szła i dziecko wiodła.
Tak wszyscy, jednym się porywem śpiewnym
Zaniosłszy, swego trzymając się godła,
Szli dużym krokiem wprzecz nam. Aż-ci trupa
Zoczywszy, cała wstrzymała się kupa
I ono ciało nakryte łachmanem
Zajęła z nami na czoło pochodu.
I tak był niesion nad tym oceanem
Ów Mazur, tułacz, co pomarł tu z głodu...
A morze mu tam huczało organem,
A szło z pochowem tysiące narodu,
A on, nie miawszy zgła ni garści wiórów[855]
Pod czachę[856], jak wódz, wchodził w bramy murów.
Ale staruszka nasza, do ostatka
Pilno się dzierżąc trupa, szła w pochodzie.
Nikt jej nie wzbraniał. Myślano, że matka,
Więc była litość nad nią w tym narodzie,
Gdy tak wiewała na niej lniana szatka,
Ledwo że kryjąc kość, drżącą na chłodzie,
I gdy tak w szeptach trząsły się jej wargi
Zwiędłe, bez jednej łzy, bez jednej skargi.
Dopiero gdy się pokazały wieże
Górnego miasta i przepych złocony,
Urwała nagle szeptane pacierze,
I — jak ptak skrzydły — tak ona ramiony
Wzgórę się zdała brać, jak ptak się bierze.
Aż jęła śpiewać: «A bijcież mu w dzwony!
A witajcież go wy, wieże strzeliste!
A wyjdźże przeciw niemu, Jezu Chryste!»
...Wyszedł-ci Chrystus, krzyż słoneczny niesie:
— Powstań, Łazarzu, z śmierci do żywota! —
— Nie mogę, Panie, bo jeszcze po lesie
Jagnięta płaczą, a zły wilk się miota.
Jeszcze jest wróblik niepewny na strzesie,
Jeszcze się krzywda wije wedle płota,
Jeszcze jastrzębi szpon skowronki gniecie,
Jeszcze jest przebój mocnego na świecie! —
...Wyszły anioły tą królewską broną,
Potrząsają mu drogę białym kwiatem:
— Wstańże, Łazarzu, zasiądz złote trono,
Weź żezło[857] w ręce, podnieś je nad światem,
Wybłyśnij ziemi cierniową koroną,
Przyzawdzij skórę a kości szkarłatem!
— Nie mogę powstać, anieli skrzydlaci,
Aż głos usłyszę Narodów, a braci!
...Wyszły mu przeciw Narody Łazarze:
Pójdź z nami, bracie! Idziemy z Golgoty.
Chrystus z świątyni wypędził kramarze,
Nad światem lata grom i piorun złoty.
Drżą węgły ziemi, truchleją mocarze,
Poczwórne jezdnych pobite są roty...
Pękły łańcuchy pod ciosami młota!
— Tedy wstał Łazarz z śmierci do żywota». ....................
Jeszcze ta pieśnia na powietrzu drżała,
Nie mając kędy iść, przed mgły tumanem,
Gdy nagle bębny, jak gradu nawała,
Sypnęły trwogę nad miastem zaspanem.
Wnet się ruszyła milicyja cała,
Wnet wyszły straże pożarne z czekanem[858],
Obezwały się trąbki i sygnały...
Ale że wszystkie bronie cicho stały.
Jakże? Królewski majestat był prawie
W tym tłumie, co tak szedł, jakby na wojnę.
Ten sztandar górny, chwiejący się krwawie,
Te twarze groźne, a przecież spokojne,
Ta moc, stojąca na ludzkiem swem prawie,
Te ręce, władne świat brać, a bezzbrojne,
Te poczerniałe w twardej nędzy głowy,
Ten śpiew, co walił w miasto piorunowy...
Zbój chyba jaki chwyciłby tu broni!
A już lud wyległ w ulice, i z góry
Biegł na węglarzy patrzeć. Alić oni
Prosto na Wielkiej Giełdy szli marmury...
Naraz — tysiace podniesionych dłoni,
I wybuch głosów, jak poszum wichury...
To lud tak witał ich, chustkami wiewał,
Grzmiał krzykiem, w kupy się łączył i śpiewał.
My z przodku. Tak nas zagarnęli sobą,
Że ani kroku wstecz. Zrazu my chcieli
Odstać. Lecz wprędce tak nas swą żałobą
I krzywdą swoją za dusze ujęli,
Tak nam osierdzie pod samą wątrobą
Ruszyli, tak nas tym śpiewem otchnęli,
Że my szli, na nic nie pytając, z niemi,
A pierwszy z trupa rękami pełnemi,
Sekura, zaraz pod owym sztandarem,
Miawszy[859] staruszkę znad Buga po boku,
Więc, jak gdy polem ruń wywrze sie jarem,
Tak tam się głowa przy głowie w tym tłoku
Cisnęła jednym zwichrzoym obszarem.
Nikt poosobno nie tkwił tam na oku,
Lecz wszystko razem z tym śpiewem, z tym szumem,
Z grzmotem tysiącznych kroków było tłumem
Skrzywdzonych, co tu przyszli wołać prawa.
A Giełda była na głucho zaparta.
Trzykroć chorągiew uderzyła krwawa
W odrzwia, przy których, milcząc, stała warta;
Trzykroć okrzyków buchnęła tam wrzawa,
Gdy nagle trzasła galerja otwarta,
A na niej, świetną wstęgą przepasany,
Komisarz z strażą od ściany do ściany.
Chce mówić. Podniósł rękę. Lecz w tej chwili
Kupców się za nim pokazały głowy...
Z rykiem więc na to węglarze skoczyli,
Pchnęli Sekurę i trup Mazurowy
Chwyciwszy, szli z nim na barach, pochyli,
Groźni, prąc straże na obie połowy
Szerokich wschodów, co w lewo i w prawo
Wiodły w krużganek. Za nimi tłum ławą.
Błysnęły w górze oficerskie szpady,
Padł rozkaz, jęli kupić się żołnierze.
Wnet się związały dwie wrzące gromady:
Tamta dostępu broni, ta go bierze.
Lecą kułaków twardych gęste grady,
Lecz znać, milicja bije się nieszczerze,
Węglarze zasię głowy, jako tury,
Zniżywszy, z wielką mocą prą do góry.
Co krokiem naprzód stąpią — «Hura!» — z dołu.
Wznoszą się pięście, goreją źrenice,
Aż cały pochód skłębił się pospołu
W jedną zwichrzoną, grzmiącą nawałnicę.
Nie może ustać tłum, prze się ku czołu,
Chociaż go straży płazują szablice,
Aż uczyniwszy sobą wielkie widły,
Dwoma zębcami bodzie, dwoma skrzydły
W gmach bije. Dużo w tym szturmie pomaga
Ów Mazur, co przy chorągiewnym słupie
Jest niesion. Jakaś pośmiertna odwaga
Przyzatajona zda się być w tym trupie...
Wysoko, górnie pierś błyska mu naga,
Przeciw żołnierstwa nastawiona kupie,
Które, zetknięte nagle z ludzkim zwłokiem,
Opuszcza ręce i cofa się krokiem.
— Naprzód! Wnet miejsce szerzy się otwarte.
Skoczy oficer, spojrzał, zniżył szpadę,
A owe straże, do murów przyparte,
Wyprostowane stoją, jak w paradę.
Wtedy komisarz z krużganku zdjął wartę
I w gmach się cofnął precz, za kupce blade,
A w chwilę z szczytu giełdy się rozjarza
Krwawa chorągiew nad trupem nędzarza.
Buchnął tryumfu krzyk. Lud odkrył głowy,
A jakby organ rozegrzmiał na sumie,
Z taką powagą śpiew wzleciał wichrowy
I porwał sobą, nakrył wszystko w tłumie.
Co tam śpiewali i jakiemi słowy,
Tego tak łatwo człek nie wyrozumie,
Ale że z pieśni okrutna szła siła,
Żarem po kościach, a w tętnach krwią biła.
Więc kiedym pojrzał na tę wywyższoną
Płótniankę pod tym wiejącym szkarłatem,
To mi się w oczach zrobiło tak słono,
Jakby mi trup ten rodzonym był bratem.
... Powstań, Łazarzu! Zasiądź złote trono,
Weź żezło w ręce, podnieś je nad światem!
Poczwórne jezdnych pobite są roty...
Nad ziemią lata grom i piorun złoty!
Pan Balcer o pierwszeństwie Polnków u Boga powiada. W rocznicę. Kłótnia. Żuk o Atlantydzie naucza. Weselna drużyna i uwagi Żuka. Przybysze. Nowiny i postanowienia. Do spisu. Obrachunek. Uwagi pana Balcera. Ostatni pochód. Idziemy...
I
Ziemio ty nasza! Cóż nam się ostało,
Jeno ty sama i twe miłowanie!
Choćbym cię ojcem nazwał — jeszcze mało...
I choćby matką, jeszcze mi nie stanie,
Boś ty jest wszystko! I dusza i ciało
I ród i życie — wszystko w twojem mianie!
Że kto przerzecze cię, jakoby siebie
Zbogacił skarbem na ziemi i w niebie.
Gdyś jest, a co mi? Powietrze mnie samo
Nosi, by ptaka nad gniazdem usłanem,
Jak król, słoneczną odziewam się lamą[860]
W polu, na łące, w kuźni — jestem panem!
Lecz gdy cię braknie, kiedy czarną bramą
Wyszedłem z ciebie, staję się łachmanem,
Poniewieranym śród ludzkiego roja,
Że pyta leda kiep: — Gdzie ziemia twoja? —
I w bok się zeprze i gęby napuszy,
Iż sam się czuje, jak w domu u matki.
A ty się wtedy dzierż twardo swej duszy
I serca w sobie podpalaj ostatki,
A choć ci oko łza żrąca zaprószy,
Nie dbaj, łba podnieś, bo też cię do szmatki[861]
Nikto nie zwiąże! Zdzierż górnie psubrata,
Rzekąc: — A gdzieżby? W samym środku świata!
Chcesz, mierzaj! Nie chcesz? Wolna przed się droga
Gdzieżeś ją mniemał być? — Kędyś na stronie?
Na szarym końcu? Za piecem? U proga?
— My z pod ogona nie wypadli wronie!
My, Polska, zawsze stalim bliżej Boga
W borowych szumach, w pół żytnich pokłonie,
A wy — za nami dopirz — ziemie obce,
Jako do dzisiaj jest widać to w szopce
Na trzychkrólowy czas! Przy żłóbku Pana
Nie ujrzysz Niemca tam ani Francuza,
Jeno Macieja, Kubę, Stacha, Jana,
Albo Balcera w czerwieni, jak tuza!
Któż ochfiarował Dzieciątku barana?
Kto na ligawce grał mu, jak nie luza
Nasza pastusza, co w pieśni i wszędzie
Pierwsza je! O czem więc stoi w kolędzie.
Może tam i wy macie przywileje
Swoje i swoje obrachunki z niebem.
Alić to powiem, że do nas się śmieje
Chrystus, gdy idzie polem albo żlebem
Górskim, abo więc przez borowe knieje,
Bo mu tam wszystko pachnie kwieciem, chlebem,
Miodem, żywicą, i wszystko mu miłe:
Lud, sady, łąki i chaty pochyłe.
Prawda jest, sypnął złota na te kraje
I morze rozlał od nieba do ziemi,
Alić uśmiechu jego tu nie staje,
Nic chodzi on tu nocami cichemi...
Jako pan sługom — płaci wam. Nam — daje,
Jak ociec dzieciom, rękoma własnemi.
Pomniej-ci, prawda, ale że z miłości,
Nie z łaski, to wam Polak nie zazdrości.
Wy kraje swoje macie, jak kopalnie.
Dopóki jasna świeci wam z nich ruda,
Póty się sami dmiecie triumfalnie;
Jak nie — obcego napędzacie luda...
My do ziem naszych bierzemy się mszalnie,
Krzyżem znaczona jest wiosenna gruda,
A zaś wychodzi z pod tej chłopskiej ręki
Przypodniesiona, jak kielich ów męki.
Wtedy się staje cichość nad polami,
Co są obsiane i ziarnem i duchem...
Oboje źreją. Oboje runiami
Nadziei wschodzą za wiosny podmuchem.
Ziem nasza czuje! Ziem nasza jest z nami,
Czyli we kwieciech czyli pod obuchem.
A kiedyś, człeku, we łzach się położył
Na własny zagon, już duch w tobie ożył.
A myby pewno tutaj — Podlasiaki —
Nie szli korabiem przez to wielkie morze,
Pewno nie padliby tu, jak te ptaki,
Odlatujące w zachodnich łun zorze,
Pewno chleb suchy jadłby jaki taki
Na szczerym piachu, na dzikim ugorze,
By nad swą ziemią ubogą i polną
Mogli zachować w ciele duszę wolną.
W nas tej chytrości, co wytęża ślepie
Za zyskiem, niemasz! W nas jest rzewność cicha
Co nawet w grubym i twardym czerepie
Żywie, jak płomię, i w niebo oddycha.
Anielskie pióra są u nas w polepie
Chaty, co choćby nie wiedzieć jak licha,
Coś ma górnego w sobie, coś z zaświata,
Coś, co w niej śpiewa, jarzy się, ulata!
II
Rok mijał, jak my grzebli Horodzieja,
Pod onych dzwonów jasnogórskich biciem,
Co je skroś morza poniosła zawieja
Duchów, gdy stary rozchodził się z życiem.
Cóż nas trzymało, jeśli nie nadzieja?
Co ratowało naród przed rozbiciem,
Jeśli nie one anielskie pogłosy,
Które szły ku nam przez wszystkie niebiosy?
Oneć to stały litośnie nad nami,
Jako ojcowa strzecha nad sierotą,
A my się kryli pod nią z temi łzami,
Z tą gorzejącą dusz naszych spiekotą.
One swój hejnał wzbijały rankami,
Niby kopułę grającą i złotą,
Nad serca nasze bezdomne i głowy,
A my im odzew dawali spiżowy.
Więc tak, moc na moc, dwie siły szły: ducha
I tych żylastych ramion, stwardłych w trudzie.
A co się górna porwie zawierucha,
To młotem żywych serc oddźwiękną ludzie.
Tak w nas utrwało życie i otucha
I tak my w onych krzepili się cudzie,
Nie ustępując, choć los na kowadle
Srogo nas dzierżał i walił zajadle.
Tęgi był Bandys, tęgi był Sekura,
Tęgi Zatrata Rocho, Jan Żórawa,
Na Bani takoż niezdarta się skóra
Pokazowała, gdzie jaka przeprawa;
Nawet i w babach, choć miętka niektóra
I rada łzom się o byle co dawa,
Taka moc była i górność w honorze,
Jak u szlachcianek jakich w wiejskim dworze.
Więc to na dziwo było ludziom onym
Postronnym, które, bacząc naszej nędzy,
Tym naszym grzbietom u taczek schylonym,
Mniemały, iż to czynim dla pieniędzy.
A my, tym ogniem paleni czerwonym,
Tchem własnym gnali czas: A prędzej! prędzej!
A pieniądz dla nas co? Jeno to wiosło,
Coby nas do dom przez morze poniosło.
Coż wie Portugał o tem, czy Hiszpany?
Byle na głowie miał myckę z kutasem,
Na mycce wielki kapelusz słomiany,
Na hajdawerach pas, a nóż za pasem,
Byle przez zęby płuł i ćmił kabany[862],
A pobrzdękiwał na gitarze czasem,
Już zdrów, już wesół i ani się pyta:
Gdzie mu zachodzi słońce i skąd świta.
Jako więc oracz, który na uwrocie
Zagrzęzi[863] pługa i pojrzy po niwie,
I onę czarną ziem już widzi w złocie
Pszenicznych kłosów, szumiących chrzęstliwie:
Tak my, w trojakim prażący się pocie,
Już oglądali, jak Polska tam żywie,
Jako nas woła, jak pilno nas czeka,
I jak nam do niej trza — z tego daleka.
Każdyśmy chcieli przez jakie bądź prawo
Dożyć godziny, która nas uzwoli.
Tęskność nam była snem i była strawą,
Na suchym chlebie szczyptą była soli.
W pracę my poszli ciężką, w pracę krwawą,
Nie rachujący doli ni niedoli,
A teraz mijał rok onej wysługi
I ptactwo jęło już porzucać ługi.
Więc niespokojność wzięła nas pożerać...
Oczy, jak błędne, lecące daleko,
Jakowychś znaków poczęły wyzierać
Za siódmą górą i za siódmą rzeką...
Ni nam tu dłużej żyć, ni tu umierać.
Patrzylim w morze stwardniałą powieką,
A ono, waląc w przepastne czeluści,
Hukiem wróżyło: puści, czy nie puści?
Lecz mnie, com tutaj przywiódł tę gromadę
I liczbę głów tych trzymałem przed Bogiem,
Gdym widział lica te, wychudłe, śniade,
Dźgało po sercu, jakgdyby ożogiem...
Tak my zrobili pospólną naradę,
By grosz, leżący na składzie załogiem[864]
Brać. Tylko Bania, co miał u sąsiada
Dług w Wólce, krzyczał: — «Nie nada! Nie nada![865]
— Z czemże to wrócim? Jak? Po żebrach dziady?
W komorne? Będziem parobkować komu?
Ja też nie gorszy swojak od gromady,
A o proszonym chlebie nie chcę domu!» —
Zaczem się srogi gwałt zrobił z tej zwady,
Właśnie, jak kiedy dwa wozy u promu
Dyszel na dyszel przeciw siebie wpadną,
Że nie rozczepi ich nikt, mocą żadną.
Nie przebijałem[866] onego poswarku.
Człowiek, wiadomo, wykrzyczeć się musi,
Czyli to w polu, czyli na jarmarku;
Jak nie — chrzypota po nocach go dusi.
Dopirz, jak huknie, aż trzasło mu w karku,
Zdrów! Więc nie lubię onych cichych trusi...
Świat-ci nie klasztor, gdzie «Na milczka»[867] dzwonią,
A w Polsce miejsca głosom dość — nad błonią.
Aż kiedy wrzawa urosła na piekne,
Jak ciasto w dzieży, gdy dojdzie po wręby,
Jakże nie chwycę stołka, jak nie sieknę
W dźwierze!... stanęli, otworzyli gęby,
Patrzą — a co to? Tak im tedy rzeknę:
— «I dość! I hola! Chcesz mieć całe zęby!
Każdy na swój siąg![868] Nie musim nikogo!
Kto nie chce z nami, niech idzie swą drogą!»
Tak się wnet wszystko zhamowało w sobie,
Jak kiedy, z góry jadąc, ściągniesz szkapy,
Prą się zadami, a tu bat ich skrobie,
A kantar[869] trzyma wstecz, aż dymią chrapy.
Widząc ja tedy radę w tym sposobie,
Rzekę: «Toć niema nad nami satrapy,
Ani nahaja! Nikto nas nie zmusza!
Chcesz — idź, a nie chcesz — siedź, do paralusza!»
Tu wytchnę. Stoją, jak przybici ćwiekiem.
Tak ja znów, bacząc, gdzie się wiatr obraca:
— «Głupi ten rozum, który przed człowiekiem
Nie idzie poprzód i drogi nie maca,
A przewidzeniem, nad chwilę dalekiem,
Nie liczy zysku albo co utraca.
Więc musi tu być rzetelna rachuba,
Bo tu nie z wieprzkiem na targ! Tu rzecz gruba!
Tu morze! Tutaj nie siędziesz przy drodze,
Buta nie ściągniesz, kiedy cię uciska,
I nie okręcisz onucza na nodze!
Tu ci śmiertelna przepaść grzmi i błyska,
Tu wicher wątpia wykręca ci srodze,
Tuś się zawierzył śmierci, co jest bliska
O deskę i mniej! Tu ci nikt nie stanie
Korabiem! Chyba na Boskie wołanie.
To nie w kij dmuchał! To są one Rzeczy,
Co w katejuszu[870] zwą się — Ostateczne:
Śmierć, Piekło, Niebo, Sąd. Nie sąd człowieczy —
Sąd Boży, co ma trybunały wieczne!
Jedna cię drugiej odbija i przeczy,
A ty, nim światło obaczysz słoneczne,
Jako ścierw, możesz wyrzucon być snadno,
Po onej czarnej desce w morze, na dno.
Więc tu się rachuj, a licz swoją siłę,
Nimeś zamyślił, byś gęby nie sparzył...
Czyli masz w świecie coś, nad wszystko miłe,
Coś takie drogie, byś żywota ważył?
Byś szedł ku niemu rad, choć przez mogiłę,
I w śmierci samej sercem mu się jarzył,
By[871] gwiazda, która z nieba w morze leci,
Nie dba, że w przepaść, i lecący — świeci.
Jeśli masz, jeśli w tobie dusza żywa,
Nie szmat, tym cudzym kątom na wyciory,
Jeślić się chata po nocach obśniwa,
Jeśli ci pachną wiosenne podory:
Macaj kaletę, czy starczy grosiwa,
A śpiesz, póki my ludzie, nie upiory...
Póki nas jeszcze ona ziemia święta
Za synów liczy! Za żywych pamięta!» —
Stoją, wzdychają. Kos pociąga nosa,
Żuk oczy w garście wziął, łbem siwym trzęsie,
Bandys obrócił koło bioder trzosa
(Skarbnik — chce z miejsca iść). Ja sam na rzęsie
Łzę czuję, jakoby więc padła rosa.
Baby szlochają w fartuch. Aż po kęsie
Czasu nuż wszyscy ściskać się, całować,
A płakać, jakby mieli kogo chować.
Nie bylim sobie sąsiady wioskowe,
Nie złączało nas żadne kumoterstwo;
Każdy skądinąd przyniósł tutaj głowę
I tej inszości pamięć chował czerstwo.
Ale że smutki były jednakowe,
To nas związało tak żywe braterstwo,
Jakby nas spętał jeden łańcuch srogi,
Nie to za głowy, ale i za nogi.
Więc jak za wiatrem idą brzozy gajem,
Tak my już odtąd razem się chylili,
Tym słabszym podpór dający nawzajem,
A patrząc, rychło dola się przesili...
Już mowy tylko latały nad krajem,
A ja, rad w duszy, czekałem tej chwili,
Gdy, ku wschodowym gwiazdom obrócony,
Wiater zarucha morzem w nasze strony.
Alić nie było wiatru. Wielkie cisze
Obeszły ono nieposiężne morze,
Iż ledwo sobą conieco kołysze,
Jak runiejące siewy na ugorze,
Czyniąc na głębiach błękitne komysze[872],
Gdzie księżyc srebro, złoto suły zorze,
Jakoby w skarbca tajemne zasieki,
A one na dno padały na wieki.
Choć poniektórzy mówią, że do pory[873],
A zaś, gdy czasu dobije godzina,
Wypłyną na wierzch złota całe wory,
Że najnędzniejszych biedaków drużyna
Czapką je nosić będzie do komory,
Aż się zbogaci wszelaka chudzina.
A to jest sekret pomiędzy narody,
Żeby zaś króle nie sięgły tej wody.
Bo wnetby złoto poszło na harmaty,
Na wojska, na te paradne urzędy,
A one czarne ostałyby chaty
Bez poratunku, jak zawdy i wszędy.
Więc sam Bóg morzem zapuścił te światy,
Że nikt żyjący nie wie gdzie i kędy,
A tyle tylko, że skarb jest i czeka
Uzwolonego z obroży człowieka.
Ano, co gadać! Świat na tem nie stanie,
Jeno se dalej pójdzie swoją drogą.
A nad kim doli jest nieubłaganie,
Temu i przyszłe skarby nie pomogą.
Widać-ci, człeku, dalekie świtanie,
Ale trza przebrnąć ku niemu noc srogą...
A i ten szczęśliw już, kto rzeknąć może,
Iż dojrzał one zapowiedne zorze.
— «Słyszałem — rzecze Żuk — że tam na spodzie
Jest ziemia, co się zowie Hatlantyda[874].
Sama się ona rządzi w onej wodzie,
W lasach, an karczmach nie najrzysz tam Żyda.
A takie mądre ludzie w tym narodzie,
Jakich się u nas nie słycha, nie wida...
Wojska nie znają, nie chodzą na wojny,
Jeno se żywot prowadzą spokojny,
Po sto i dziewięć lat każdemu człeku,
A dziesiątego sam oczy zamyka,
Jako do spania, iż dożył już wieku,
A wesół, jakby mu grała muzyka.
Zaś po sto dziewięć — doktora, ni leku
Nie zna, ani mu po kościach co strzyka»...
Tu syknął, chwycił za lewe kolano,
Iż miał, leśnikiem bywszy, kość strzaskaną
Przez padającą na Myszyńcu choję[875].
Po chwili zaś rzekł: — «Pieniądz tam nie w cenie.
Każdy pracuje, nikt nie je za dwoje,
Każdy ma czyste na grzbiet obleczenie,
Wszyscy zysk niosą, jak te bartnie roje,
W ul, co się zowie: Pospolite Mienie.
A ma ta ziemia wypłynąć ku słońcu,
Ale nie prędzej, jak przy świata końcu». —
Tak my gwarzyli społem. Było święto.
Z wypoprężonych ramion[876] spadła szleja.
Przypominalim, jak my tę zaklętą
Puszczę przebyli, jak się ona knieja
Zwarła za nami na śmiertelne pęto,
I drogi nasze i śmierć Horodzieja,
I mądrość jego, co była jak miody,
Zbierane z lipy za cichej pogody.
Rzekł Kos: — «Rad chciałbym, by na onym głazie,
Cośmy nim zamkli starego we wnękę,
Wyrznął kto dłótkiem, wyraz przy wyrazie,
Całe tułactwo nasze, całę mękę...
A zaś nad pismem, by wydał w obrazie
Oną to głowę srebrzystą i rękę,
Pożęgnującą przed nami powietrze...
By się ostało tak, że nikt nie zetrze». —
— «Ha! — Bugaj na to — Niełatwa to sprawa;
A czy to jeno, co ryte w kamieniu,
Przez wieki wieków w pamięci ostawa?
Siądź ty z dzieciami na chaty podcieniu,
Kiedy w czeremchach słowiczek przygrywa,
A kwiat srebrnieje w miesięcznym promieniu,
I rozpowiadaj tę powieść żałosną,
To one synom powtórzą, jak wzrosną.
Tak do nas doszły one dawne dziwy,
One ojcowe, praojcowe czasy.
A te...» — Nie skończył, bo nagle gwar żywy
Buchnął po drodze przed nasze szałasy.
Skoczy Żurawa, iż człek był stróżliwy,
A Bandys z Rochem poszedł był do kasy
Odebrać grosz ów, urwany od chleba,
By zliczyć, dość nam jeszcze będzie trzeba.
Alić nie oni wracali z wyprawy,
Jeno burniackie toczyły się bryki,
A na nich naród burniacki, jaskrawy
Od chust, wstęg. Swachy, drużbowie, muzyki,
Wesele! — Ano, szczęśliwej zabawy!
Szczęśliwej pory! Hukają pokrzyki,
Śpiewki, prześpiewki, a skrzypki i fletnie
Rzną drobionego[877] ogniście a setnie.
Burniaki-Grady dawały dziewczynę
Za jedynaka od Burniaka-Bobra.
Wnet skoczą z bryki, dobędą flaszczynę,
Przepiją do nas, my do nich, i dobra!
Tak im winszujem: «W szczęśliwą godzinę,
W sczęśliwą chwilę!» — A nuż nas pod ziobra
I pod kolana obłapiać drużbowie:
— «A jedźcież z nami! Wypijcież przezdrowie!»
Odpowiedziałem: — «Bóg niech wam zapłaci!
Z wielkim to dla nas, biedaków, honorem.
Ale wiadomo, służba wolność traci,
A jutro każdy stanąć musi z worem
U węgla. Miłać gościna u braci,
Jeno, Bóg świadkiem, ani my ubiorem
Ani myślami dziś nie do wesela...
Tak już musicie bez nas spiewać «Chmiela»[878].
— A czepcież młodą starym obyczajem
Na dzieży, jako nam czepili matki...
A wy, druhenki, z białym korowajem[879]
Nieście się strojno w pozłotki i kwiatki!» —
Tak w przyjacielstwie żegnalim się wzajem.
Posiedli brykę swatowie i swatki,
Drużby się jeno przymawiają mile:
— «Aby tę nockę jedną! Aby chwilę!» —
Jużci, że naszej zapachło to młodzi,
Jako więc kotu wielkanocna szperka.
Już Jasiek Kosów do Salki podchodzi,
Już na Marynę zpodełba Stach zerka.
Lecz gdy «sztajera»[880] po dudach smyk wodzi,
Krzykną muzyce: — «Oberka![881] Oberka!»
Chcą grajki. Na nic! Ni jeden z kapeli
Nie trafia... Tańca swego zapomnieli.
Zrzedła im mina. Zaczem dla rezonu
Urznęli marsza, co go grał Rakoczy[882],
Kiedy, za wojny węgierskiej, do tronu
Jechał przez Dunaj rzekę, co koń skoczy.
Tak z szumem, z hukiem, na podób homonu[883],
Gdy się nad porem powietrzny łów toczy,
Z trzaskaniem biczów, ruszyli z kopyta,
Młodzi, muzyka, ojcowie i świta.
Wtem Żuk: — «Waść takoż, panie Balcer... Dzieża...
Korowaj... Kwiatki... Złotka... Odpuść, Panie!
A młodzi[884] pewno polskiego pacierza
Nie znają... — Albo to ich całe granie?
Basów nie mieli! Nie dałbym halerza,
Że z oracyją nikt w progu nie stanie
I że nikt nie zna piosenki o chmielu...
Tfu! Co tam człeku po takim weselu!
— Przyjrzałem ja się onej kompanii...
Jużci, że dużo szumu i zamachu,
Ale co? Młody w krawacie u szyi,
Komin ma czarny na łbie, by na dachu.
Młoda, jak żeby szła po procesyi,
Przed Jegomością, przy samym baldachu,
Taki puściła welun, a spodnice
Wloką się za nią, by ogon indyce.
Ta gdzieżby dawniej! Przecie ty w gorsecie
Szła mi do ślubu, jak łątka... Co, stara?
Wianek ruciany, przewity we kwiecie,
A u warkocza wstęg jasnych — niemiara!
Na okoliczność[885] ślub głośny był przecie...
Od światła aże jarzyła się fara.
A wenikrator[886] ciągnął organista
Jak miech! Złotych coś kosztowało trzysta».
Westchnął. — «Dziś nowa moda i postawa.
Już dzieci pójdą tu Portugalczyki...
A co ród u nas rodowi podawa,
To za obyczaj będą miały dziki.» —
Mówił, a drogą nisła się kurzawa,
Polatywały weselne okrzyki,
A młodzież uchem łowiła i okiem
Pył, turkot, tętent, aż dzień zaczął mrokiem
Zachodzić. I mnie mroczno było w duszy,
Jak człeku, który coś miłego traci,
Gdy mu się złoty pierścień zawieruszy,
Przysiężny pierścień, co go miał od braci.
Jak dziki gołąb, coś mi w sercu gruszy,
Coś piersi porze u lewej połaci...
Wtem pojrzę, wraca Bandys i Zatrata,
A z nimi jakichś dwóch obcych ze świata.
Szli śpiesznie, ostro machając po boku
Rękoma, jak łódź, gdy ją pędzą wiosła,
A słowa, rwane od prędkiego kroku,
Co nieco cichość powietrzna mi niosła.
Przez ramię jeden miał torbę na troku,
Kapota, jako się noszą rzemiosła,
Na drugiem siwa płótnianka, łeb goły,
Kij w ręku, jako chodzą apostoły.
Uwięzły oczy mi w tej dziwnej głowie,
Jasnej, przy ciemnym ogniu śniadej twarzy,
Jak dach słomiany na czarnym tułowie
Zgorzałej chaty, co jeszcze się żarzy...
Tak szli pośpiesznie owi przybyszowie,
Nasi im z boków przydawali straży,
Aż krzykną ku nam zdala: — «Pochwalony!»
Tak my: — «Na wieki! Witajcież w te strony!»
Lecz Roch zdaleka wołał: — «Wielkie dziwy!» —
A Bandys wprzecz mu: — «Okrutne odmiany!» —
Jako więc kiedy na podmokłe niwy
Ostatnich śniegów, mając w piórach piany,
Lecą i klekot puszczają gwarliwy
Powracające z wód ciepłych bociany,
Tak one chłopy niesły się we wrzawie
Takiej, żem nie mógł rozeznać nic prawie.
Dopieroż kiedy przestąpili proga,
Przycichło. Tak my ścisnęli prawice,
Oni zaś wtóre pochwalili Boga.
Starszy — personat![887] Kapota w pętlice,
Wąs po sapersku przycięty, twarz sroga,
W głębokie brózdy, w mroki, łyskawice.
Siadł, boki zaparł. — «Interes tu taki —
Rzecze. — A które tu są Podlasiaki?
Bo my tu do nich.» — Hurmem się ozwały
Głosy z gromady: — «My od Sokołowa!»
«My z Międzyrzecza!» — «My od Krzny[888], od Biały!»
«My z Łomaz!»[889] — Podniósł brwi, patrzy bez słowa.
— «Ludzie kochane! Toż tam sę świat cały
Odwrócił... Wschodzi gwiazda Chrystusowa
Nad one ziemie, nad bory, nad rzeki...
Trzymajcież, coby nie zgasła na wieki!» —
Poszło gromadą szerokie westchnienie,
Wzniosły się ręce, przychyliły głowy,
Jak kiedy we mszy dzwonią w Podniesienie.
Jeszczeć nie całkiem miarkują tej mowy,
Alić po żyłach już ogień się żenie,
Już przez pierś leci dech jakiś rodowy
Od ziem dalekich, że odzew dąć muszą...
Już — ci tu ciałem tylko, a tam duszą...
Ściśli się w kupie, prą zbliska, gdzie ława,
Na której siedli owi wędrownicy.
Na palcach idzie stróżliwy Żurawa
Ku drzwiom, wyciąga tej kościstej grdycy,
Zakłada skobla i chwilę przystawa,
Nasłuchujący pogwarów ulicy...
Iż, choć te kraje są wolne od wiary
Wszelakiej, postrach pozostał mu stary.
Aż ów: — «To wyszło teraz takie prawo[890],
Że gdzie narodu naszego jest siła,
Gdzie my, unjaty, trzymamy się ławą,
Wiara ma dawna być, jak przedtem była.
Więc tam urzędy liczą krechą krwawą
Te dusze, co je męka naznaczyła...
Dociągną? — Dobrze! — Nie? — Już nam do szczętu
Ginąć, bez wiary i bez sakramentu!» —
Buchnął jęk na to, zachwiały się głowy,
Jak gdy wiatr mocny po boru uderzy.
— «Bez sakramentu?» — Szmer idzie surowy,
— «Bez chrztu?... Laboga!... Bez onych pacierzy
Przy konającym?» — Tu prędkiemi słowy:
— «Nie dać!» — Roch krzyknie i pięścią zamierzy;
A wtem Żurawa: — «Cichoj, bo usłyszą» —
I znowu szopa obniosła się ciszą.
Więc ów: — «Pół roku, narody kochane,
Po tych tu światach chodzim z tą nowiną.
Zeszliśmy Ajres[891], zeszliśmy Paranę,
Wszędzie het, gdzie te okręty dopłyną,
Albo dowiozą wozy. To gdzie stanę,
O Podlasiaki pytam. A niech ino
Wiatr ich od Buga, od Liwca obleci,
Zaraz się trzęsą iść — do matki — dzieci...»
Tu mu się złamał głos. A wtem go w mowie
Przebił ów drugi: — «My tu nie od siebie,
My tu przychodzim podlascy posłowie,
Od krzyża, co się pokazał na niebie,
Gdzie Boża męka zrąbana w Wirowie[892]...
My tu od kości tych, co je wiatr grzebie
W pustkach, po lasach... Od dzwonów, co biją
W chmurach nad niemi na Zdrowaś Maryjo»...
Ru ów wkapocie: — «Do księdza Błahoty
Był list z parachfji, co ją tam ostawił.
To krzyżem upadła, od łez cały złoty,
I tej godzinie życia błogosławił...
— «Wyszliśmy — wołał — żelaznemi wroty,
Lecz teraz Chrystus skrzydła nam przyprawił,
Polecim wszyscy a liczby domierzym!» —
— «Tak nam dopomóż Bóg!» — Tu się uderzym
W piersi kułakiem, aż ściany odgrzmiały.
Zaczem się stało cicho i tajemno.
A noc już późna szła i gwiazdy tlały,
Złotemi sztyki bodząc modrość ciemną.
Od tchów żarliwych chwiał się u powały
Ogieniek. Tak my gromadą przyziemną
Posiedli, jak te pierwsze chrześcijany...
Aż rzecze owy, płótnianką odziany:
— «Słychać, borami wracają kościoły
Wygnane... Każdy idzie w swoją stronę...
Słychać, że już są zmówione anioły,
Co między lipy postawią zielone
W Grannem nad Bugiem, gdzie teraz plac goły,
Cerkiewkę naszą. Jej tramy spalone
Do dziś tam leżą nad rzeką, na piasku...
W dzień czarne, nocą goreją od blasku.
To mają zacząć zaraz po nieszporze,
A na świtaniu ma stanąć gotowo,
Że dach na krokwiach już obświecą zorze...» —
Tu baby klasną i zachwieją głową:
— «A robotniczki-ż kochane! A Boże!
A cóż?... Poredzą! Tą Paniezusową
Mocą!... Poredzą! Moiście — A czego?...» —
Aż ów dobędzie głosu przycichłego:
— «Słychać, gdzie dusz się do liczby pokaże
Dość, to tam same zaczną grać organy,
A wszystkim dzwony będą bić we farze...
Święci poschodzą z obrazów, ze ściany,
I siędą w ławkach przed wielkie ołtarze,
A ząś Jan święty, orłami porwany
W niebo, odprawi tę pierwszą mszę polską,
Co ma prorocką być i apostolską». —
Lecz starszy machnął ręką: — «At, gadanie!
Będzie, nie będzie, jak Bóg da! Obaczym...
A to ci pewnie, że gdzie dziś nas stanie
Dwa sta, na onych sto, tam się zahaczym
O tę ojczyznę na — nieoderwanie.
Nie staniem? Lizcbą głów się nie wyznaczym?
Przepadło! Pójdziem i z ciałem i z duszą...» —
Tu urwie, bo go chłopy nagle zgłuszą:
— «Nieprawda! Co wy? Nieprawda! My duszy
Nijakim światom na zgubę nie damy!
Skały ukruszy, a nas — nie ukruszy...
Tu nie o frachę, o wieczność tu gramy!
O to zbawienie!» — Tu Roch się napuszy,
Jakby za wszystkich obstawać miał samy,
W boki się zeprze, zamarszczy u czoła.
I pierś podawszy naprzód, tak zawoła:
— «Dalej! Spisujta! — Bugaj z Modlenicy
Z żoną Barbarą. Ślub brali w Krakowie,
W onym kościele, co ma mur z ulicy,
A zaś na murze święci patronowie
Stoją[893]. — Kos Marcin. Ot, tej tam dziewczycy
Ojciec. A w puszczy zostało mu w rowie
Trojgo, zginionych śmiercią na bąbele...
Wszystko zaś chrzczone w boru, nie w kościele.
— Bandys w Włodawy[894], Pietr. Pięć morgów ziemi
Ostawił, duszę ratując w honorze.
Ze sierotami uciekał drobnemi
Przez Bremę, miasto niemieckie, za morze.
Pomarły, w wapno ciśnięte z inszemi
W baraku, w onym dziecińskim pomorze.
A to — Jagienka, żona ślubna. Milczy,
Iż ślub był w boru brany. Był ślub wilczy.
— Lis Marcin z Kodnia[895], szewc. Opłacał z dzieci
Po ćwierci stówki, coby nie wpisane[896]
Ostały. Aż-ci urodził się trzeci...
Nie było co dać... Strażniki pijane,
Ledwo świt, jeden z papierami leci...
Tak matka trzasła głowiną o ścianę,
I trup. To kryli w bagnach się, jak dziki,
Coś przez pół roku. Zaś — do Hameryki...
— Jędrzej Drozd, wdowiec. Magda Mnich — żeniata.
Jak mogą, żyją we dwojgo do kupy.
Mąż w orenburskim stepie się kołata,
To nie poredzą na to i biskupy».
— «Horodziej!» — nagle zakrzyknie Zatrata.
Więc Kos: — «A cóż to? Zliczacie i trupy?» —
A Roch: — «Zliczamy! Mogiła ta wstanie
I pójdzie świadczyć na ziemi wołanie.
— Już wy nie bójcie się! Trafi do pola...
A co? To będę tylko za żywota
Trzymał tę wiarę, a po śmierci — hola?
Na cóżby zdała się taka robota?
Mnie jedna prawda i jedna jest wola,
Czym żyw, czym nie żyw! A Pan Bóg też kota
W worku nie kupi, jeno się zapyta:
— «Któżeś ty, chłopie, jest?» — Tak ja: — Unita!
— Unita jestem, Najwyszejszy Panie,
W drzewianej cerkwi chrzcony przez parocha,
A prędzej Bug się nawróci i stanie,
Niż ja z tej wiary popuszczę choć trocha
(— «Albo i prędzej!» — hukną Podlasianie,
Gęsto dokoła ciżbiący się Rocha).
— A niech w to miejsce nikto mnie nie trunie,[897]
Bo padnie, jako po jasnym piorunie!» —
Zawrzało. Wszyscy popuścili garła
Nie dbając na nic. Popróżno Żurawa
— «Cichojta!» — woła. Tak się już rozdarła
Dusza w narodzie, że milczeć nie sprawa.
Zbyt długo ona tajemność ich żarła,
ż[898] rana była w każdem sercu krwawa,
Co się nie dała schować pod sukmaną...
Tak się rozkryli — świecący tą raną.
Lecz ów w kapocie: — «Ludzie kochające!
Nie o to idzie rzecz! Nie o to chodzi!
Tu potrza, coby stanęły tysiące,
Które ocean dziś od braci grodzi...
My tu nie liczym dusz. My tutaj gońce.
A kogo ziemia ta nadbużna rodzi,
Niechaj się czuje do niej! Niechaj bieży
Ratować onej niebogiej macierzy!
— Z Ajres, z Parany, setkami już wali
Podlasie. Będzie luda do tysiąca...
Już my tu jeden okręt zwerbowali,
Co na warsztatach stoi od miesiąca.
Rozkołatany, prawda, lecz się fali
Nie zlęknie jeszcze, moja kochająca
Gromado! Można zawierzyć mu głowę,
Zaś kartę płaci na nim przez połowę».
Tak krzyknę: — «Tuście nam trafili w sedno,
Waszmoście moi! Tu niema już o co...
My tu wyrobkiem... A chociaż nam biedno,
To o powrocie dniem myślim i nocą.
Nic nas nie trzyma tu, tylko to jedno:
Czy płacić statek będzie naszą mocą?
A jak połowę karta, to i dobra!» —
Tu Bandys trzosa obrócił przez ziobra.
Dźwiękło. Wysypał, liczym. Popierw głowy
Wziął się rachować Żuk. Ten był w liczeniu
Majster. Poradził zagajec bukowy,
Choćby dwa morgi, zliczyć na korzeniu
Okiem bez chyby. Umknie mu jakowy
Buczek w Myszyńcu abo na Zieleniu[899],
Za insze — jeno temi brwiami ruszy,
Już go ma! Już mu się nie zawieruszy.
Stoim. Nikt nie śmie poruszyć się krokiem
W ciżbie, żeby zaś nie zmylić rachuby.
Wszyscy wstrzymalim dech, utkwionym wzrokiem
Patrzym w kościstą rękę, w palec gruby,
Sękaty Żuka. A ów rysiem okiem
Po jednej bierze głowy, jak we śruby,
I siwe wąsy zjeżywszy na gębie,
Pomrukiem liczy, jak dęby w porębie.
Aż krzyknie: — «Trzy i czterdzieści jest luda!
Nie setka-ć, prawda, a zawsze tej miary
Podeprzem! zawsze zratować się uda
Co nieco onej polskiej mszy u fary!» —
A wtem przed inszych wyjdzie Jędrzej Gruda,
Rzekąc: — «Ii... mnie ta nie liczyć! Ja stary...
Mnie ta dziś, jutro!» — Tutaj go chrzypota
Chwyci i jak tym suchym krzem szamota.
Odpoczął, westchnie: — «To gdzież mnie w te światy?
W te wielgowody puszczać się? W te chlusty?
Tak wy mnie w regestr nie wpisujcie, braty!
Tu żywot konał będę... Barak pusty,
Dajcie mi kapciuch tytuniu czubaty,
Cobym se kurzył... Ostały się chusty
Po nieboszczycy... Zaścielę se łoże
Pieknie, i tak doumrę w ręce Boże. —
— A co ta na mnie padnie, między młodsze
Rozdzielić. Niech ta!» — Tu odgarnie z twarzy
Długie, opadłe włosy; czoło otrze
Z potu i wzrokiem gasnącym zajarzy.
Tak insi: — «Co wy, Jędrzeju? Co, kmotrze!
Bez żywej duszy, bez ognia, bez warzy
Ostać się chcecie?» — I zaraz go chwycą
Między się. A on: — «Ja ta... z nieboszczycą...» —
Lecz Bandys kładzie kupki. Baby, chłopy
Porówno, a zaś przez połowę dzieci.
Pourastały grosza godne kopy,
Aże się w oczach srebrzy to a świeci.
— «No, to i żniwo nasze! Nasze snopy!» —
Rzekę. A Bugaj: — «Wiera mi! Co trzeci
Waści się patrzy, mój panie Balcerze!» —
— «Trzecizna! — hukną insi. — Niech Waść bierze!» —
Gruchli my śmiechem. Więc Bugaj: — «Prócz żartu!
Coby nam bez was była za porada?
Wy kowal, toście z nas dobyli hartu...
Jużby się dawno rozciekła gromada,
By nie wasz rozum, co dodał jej wartu,
Że jako rzeka płynie, gdzie jej nada...
Wiadomo, w mieście jak płacą rzemiosła,
A was — do portu z nami dusza niosła.
— Toć wy nam ociec!» — Roztworzył ramiona,
Chwycili my się w uścisku za bary,
Że cała izba stała roztrzęsiona
W dygotach szlochu... Tymczasem świt szary
Zasrebrniał. Już te różane wrzeciona
Świetlistą wiją przędź, już te kotary,
Ponabijane gwiazdami mgławemi,
Rozsuwają się i dzień czynią ziemi.
A tutaj trzaby farb, a i malarza,
Coby utrafił ono wniście słońca.
Jako się pierwsza wypłomienia zarza[900]
Z morskich czeluści, gdzieś u świata końca,
Jak się natęża, w moc rośnie, rozjarza,
Jak piórmi trzęsie w tęczach gorzejąca,
Aż na skrzydliskach ze szczerego złota
Wzbije się słońca ptak i ogniem miota.
Tak my wypadli na świat kupą całą,
Jakby skąpani w szumiącej kąpieli
Onego zdroja, co młodość dawało.
Na amen[901] zbytych nędz my zapomnieli...
A tu nam hejnał radosny już grało
Wybuchające słońce z wód topieli,
A morze szło nam łaskawie pod nogi,
Setną w nas siłę czując i duch srogi.
Okręt my widzieć szli. Warowny jeszcze
Był statek. Sterczał teraz na pomoście
Warsztatów, w śruby chwycony i w kleszcze,
Co go trzymały zamczysto i proście.
Znać, że go burze biły, prały deszcze,
Że nim targały wichrów nawałnoście;
Lecz nam się wydał, jako więc ta arka
W potopie. Nikto nie gani, nie sarka.
Trzy dni nie przeszło, a w porcie zawrzało
Od kup podlaskich, co ciągły ze świata
Wozem a pieszo, jako kogo tam stało.
Nie tak więc owa czereda skrzydlata
Powrotnych czajek, gdy słońce dogrzało,
Ciągnie i z dechem wiatrowym polata,
Jako ten naród przez lądy i wody
Ciągnął za onym podmuchem swobody.
Małomówiący był lud i ponury,
Znać przeznał złego moc, zaparł się w sobie
I milczał. A gdy odezwał się który,
To jakby żywą ranę miał w wątrobie.
Znać, że na niego waliły się góry,
Że był skrzywdzony w wszelakim sposobie,
Zaś teraz nosił pochyło te bary,
Jako więc ziemny proch zdeptany, szary.
Były tam oczy, jako lodu bryły,
Były tam twarze, jakby młotem kute,
Serca krwią zaszłe i tętniące żyły,
Pięście zatwardłe w sęk i słowa lute.
Był naród, który dobył z siebie siły
Śmiertelnej, wydał swą najwyższą nutę,
A z wszystkich piersi bił, skroś grubej koży
Ochfiarowany duch, baranek Boży.
Jak cicho przyszli, tak cicho posiedli
Na brzeg, podobni owej siwej trzodzie...
Niewiasty śniade, by szyszki na jedli,
Drobne, zawiędłe były w swej urodzie.
Ogniów nie kładli, poswarków nie wiedli,
O suchym chlebie trwając i o wodzie.
Jeśli w nas pęd był, to w nich — moc i trwanie.
Z za Buga byli, sami Zabużanie. ....................
Czyli ja tutaj będę wypisował
Dni tych godziny a godzin momenta,
Jako nad morzem lud ten noclegował,
Patrzając w gwiazdy, czekając okręta?
Pomrok i światło, wszystko się napował
Zmąciło we mnie, iż duch nie pamięta
Tych chwil podrobnych, a tylko się miota
Górą, nad wielkim zaworem żywota.
Bo cóż to było, jak nie sądne roki,
Ono praśnięcie we świat tyla ludu?
Ono wyrwanie, jak dęba z opoki,
Tego, co zaprzał[902] mechem swego trudu?...
Trzasła ci szyba na widok szeroki,
Na one Boże sprawy, pełne cudu,
Aż nam się chata zatrzęsła u węgła...
Ale nas życia moc w swój ruch zaprzęgła.
Dawno szli insi w tułacze krainy
Tęskności, gdzie się miłowanie rodzi,
Był duch osobny, z osobnej przyczyny
Co ich na czarnej wyprawował łodzi...
Lecz wtem bić jęły naglące godziny
(Iż to tam zegar Boży różnie chodzi),
Tak już nie było co czekać w tej porze,
I — do pół Polski — runęło za morze.
Gruchnął się naród o tę cudzą ziemię,
Jak więc o kamień, co mu łba rozkrwawił.
I wnet w tej rany brózdę padło simię
Życia inszego, niż to, co ostawił.
Wzeszła ruń, wstało jakieś nowe plemię,
W którem się wolny duch nagle wyjawił,
Uderzył w pióra, i z onych zaświeci,
Przyodmieniony przez moc nową — leci. ....................
Ranek był czysty. Powietrze się samo
W ruch bystry niosło i szumiało wiosną,
Gdy my ruszyli oną jasną bramą
Nadziei, co ma pozłociste krosno[903]
I świat przetyka różnobarwną lamą,
A duszę czyni mocną i radosną...
W szyku ruszylim, jak na świętą wojnę,
Wzniesione głowy, a lica spokojne.
Bo też to była prawa krucyjata,
O której brat mi powiadał w Krakowie,
Gdy się porwali do wychodu świata
W poranne słońce bijący orłowie.
A zaś nie bacząc, czy zysk im czy strata,
Ruszyli wszelkiej nacji narodowie
Odbijać Pański Grób tureckiej mocy...
A krzyż przed nimi szedł we dnie i w nocy.
Dość było pojrzeć po naszej gromadzie,
By poznać ową zaprzysięgłość ducha,
Co pieczęć swoją gorzejącą kładzie,
Gdzie popierw była tylko glina krucha.
Cóż nam stać mogło teraz na zawadzie,
Gdy z każdej piersi żywy ogień bucha,
A naród przez te tułackie odmiany
Prawie że wyrósł z tej dawnej sukmany.
Jakaś dostojność, jakowaś powaga,
Jakaś zaduma wybiła na lica,
Jakaś się w duszy ociężyła waga,
Za syna znał się naród, za dziedzica...
Żaden szmat lepszych przywdziać się nie wzdraga,
By to nie była luźna ruchawica,
Ale pod liczbę oddane i miarę
Głowy tej miłej ziemi na ofiarę.
Tak my szli, tak my kroczyli przed siebie,
W górności naszych dusz i naszej sprawy.
A ono morze ledwo się kolebie,
Ledwo że po nim chodzi wiatr ruchawy,
Poszeptujący, iż nas nie zagrzebie,
Gdy plusną z nami korabiowe nawy.
A jak szeroko i jako daleko,
Błękit nas cichą ogarnął opieką. ....................
Hej, żegnajcież nam wy, wody i lądy,
Wy niezbrodzone puszcze, i wy, góry!
Pobrałyście z nas śmiertelne przysądy[904],
Że my do waszej wtargnęli natury,
Lud polny, co ma nad zbożami rządy...
Żegnajcie, bracia, gdzie tam legnął który!
Niechże choć wasze radują się kości,
Gromado polska, pod słońcem wolności!
I ty mi żegnaj, najmilejszy kwiecie,
Com białość twoją zamknął w czarnym grobie!
Choćbym po całym obnosił je świecie,
Serce się moje ostanie przy tobie...
Dość. Niech łza twarda oczu mi nie gniecie!
Trza dolę znosić w kowalskim sposobie...
— Wtem strzał. Odhukło setnie dookoła.
Znak to, że ocan czeka już, że woła. ....................
...Idziem do ciebie, ziemio, matko nasza,
Coś z pierworodnej zrodziła nas gliny!
Idziem do ciebie, rzesza twoja ptasza,
Powracające do gniazd swoich syny...
Niechaj nas dola, jak paździerz, rozprasza,
Krzykniesz — wnet twoje zbiorą się drużyny.
Przez imię twoje i na twe wołanie
Lud, wierny tobie, u boku ci stanie.
...Idziem do ciebie, ziemio, matko miła,
By upaść czołem na twoje zaproże...
Nie jeno liczba my — ale i siła.
Nie jeno pług my, co łany twe orze,
Ale i pieron, co Bóg go posyła,
By walił bory o spróchniałej korze...
Nie jeno proch my, co z wiatrem polata,
Ale i bary — dźwignące pół świata!
...Młotami walić będziem w twojej kuźni,
Sochą w rozświtach krajać twe zagony,
Aż ci się pęto u szyje rozluźni,
Aż buchnie z ciebie ogień zatajony...
Niechaj nas nie tknie nikt, niechaj nie bluźni,
Że nie masz synów dla swojej obrony!
Na śmierć, na życie oto ci oddana
Podlaska dusza... podlaska sukmana.
Serdca się nasze pod stopy twe ścielą,
Polsko, jaką cię nie widały duchy!...
Ty wyjdziesz srebrna — łzów naszych kąpielą
Wymyta, strojna w zbóż twoich rańtuchy...
Pola się twoje wiosną rozweselą
Ludów! Ty cała w słoneczne wybuchy
Wolności pójdziesz, co tleją już w niebie...
...Idziemy, matko! Idziemy do ciebie!
autograf biblijoteki Krasińskich w Warszawie (zbiór L. Meyeta) obejmuje 4 części poematu (str. 1—285). Kilka kartek w podwójnej redakcji (A1).
A
—
urywek autografu (str. 208, w. 7 — str. 322, w. 4) własność Firmy Gebethner i Wolff w Warszawie.
BW
—
Bibljoteka Warszawska 1892 III, 468; IV, 442 — 1897, IV, 82, 293, 427 — 1900 IV, 151, 336 — 1901 III, 547; IV, 107 — 1906 I, 319 — 1908 I, 225; II, 441; III, 223; IV, 235, 441 — 1909 I, 421.
Kr.
—
Kraj (petersburski) 1896 Nr. 7 z d. 28 lutego, str. 6.
PrzP.
—
Przegląd Poznański 1896, Nr. 10.
W1
—
Marya Konopnicka, Pan Balcer w Brazylii. Warszawa 1910. (Tekst poprawiony i ustalony przez poetkę).
Wyrazy lub zwroty, objęte nawiasem ( ), są w autografie przekreślone.
[417]Nagłówek w A, BW, brzmi: ,Pierwsze wrażenia. Ave Stella maris. Noc i poranek. P. Balcer ogląda okręt. Obawy i nadzieje. Występ Magiera i Rocha Zatraty. Pod pokładem. Hazard. Przytuła poskramia Łyczka. Interwencja Horodzieja. Horodziej o żywiołach naucza. Rekin. O dzieci. P. Balcer karci szypra. Burza. Zwierzenia. Święty Wincenty czy święta Helena? Pożar. Nowi goście. Magier spotyka wroga. Knowania Opacza i rebelja Zatraty. O wojnach ziemskich i wojnach niebieskich. Hanka Szczęśniakowa. O dwóch sennikach: prawym i fałszywym. Pod Równikiem. Adwersarze. Chrzest. Zabicie wołu. Delfiny. Ziemia! W Porcie. Marsz!‘
Str.
7
w nagłówku w. 4 ,Łahiszyńce‘ Wyd.; ,Łohiszyńce[905]‘ W1.
»
—
w. 1
,na onym‘ W1; ,na owym‘ A, BW.
»
—
» 5
,głęboki‘ W1; ,szeroki‘ A, BW.
»
—
» 8
,prężyła‘ W1; ,napięła‘ A, BW.
»
—
» 9
,Ha‘ W1; ,A‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 16: ,Na lewe ucho: w tem sygnał zaświsnął‘ A, BW.
»
—
w. 19
,Boć to waleta‘ W1; ,To już waleta‘ A, BW.
»
8
» 3
,Która, choć‘ W1; ,Co chociaż‘ A, BW.
»
—
» 5
,przewoźne‘ W1; ,te barki‘ A, BW.
»
—
» 6
,Co do okrętu latały‘ W1; ,Co tam latały do portu‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 9—10:
,Cała ta luza zbyteczna w pochodzie Już nam umyka, już od nas odbiega‘ A, BW.
»
—
w. 11
,w porcie‘ W1; ,w hafie‘ A, BW.
»
—
» 13
,już‘ W1; ,nas‘ A, BW.
»
—
» 14
,nas‘ W1; ,już‘ A, BW.
»
—
» 18
,gęsty... z czarciej‘ W1; ,z ogniem... w czarciej‘ A, BW.
,gra cygan na drumli‘ W1; ,na drumli gra cygan‘ A, BW.
»
—
» 12
,Iż‘ W1; ,Bo‘ A, BW.
»
—
» 13
,Zrazum był, jako więc‘ W1; ,Zrazu tam byłem, jak‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 15: ,Jako ten szarak, co nie wie, gdzie w strony‘ A, BW.
»
—
w. 16
,dać‘ W1; ,dał‘ A, BW.
»
—
» 18
,z onej‘ W1; ,z owej‘ A, BW.
»
—
» 19
,butami i pasem‘ W1; ,z butami i z pasem‘ A, BW.
»
—
» 20
,by zając‘ W1; ,jak (chojak) zając‘ A, BW.
»
—
» 21
,Ażci‘ W1; ,Ale‘ A, BW.
»
—
» 23
,w swą krzykał‘ W1; ,wykrzykał‘ A, BW.
»
—
» 24
,pędzając‘ W1; ,ganiając‘ A, BW.
»
10
» 1
,mi z głowy już‘ W1; ,już z oczu mi‘ A, BW.
»
—
» 3
,Nad wszystkiem‘ W1; ,(Nad wszystkiem) Najwyżej‘ A, BW.
»
—
» 5
,Starsze ci ono‘ W1; ,To pan największy‘ A, BW.
»
—
» 6
,przed‘ W1; ,przy‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 7: ,Gdy ono huknie, a porwie się bystrze‘ A, BW.
»
—
w. 8
,właśnie jakbyś‘ W1; ,jakbyś właśnie‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 9: ,A gdy zwolnieje, gdy toczy się czystsze‘ A, BW.
»
—
»
» 12: ,Naokół bije świt i srebrne blaski‘ A, BW.
»
—
w. 14
,poczęstnem‘ W1; ,poczestnem‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 15: ,Już ci tu za kark coś pleszcze i ciecze‘ A, BW.
»
—
w. 20
,bucha‘ W1; ,pryska‘ A, BW.
»
—
» 21
,Toż‘ W1; ,To‘ A, BW.
»
—
» 22
,Zgoła nie wiedział‘ W1; ,Nie wiedział nawet‘ A, BW.
»
—
» 24
,Do kupy zbici, by‘ W1; ,Zbici na kupę, jak‘ A, BW.
»
—
» 25
,Spojrzałem‘ W1; ,Pojrzałem‘ A, BW.
»
—
» 27
,chłopom‘ W1; ,jakiś‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 28: ,Stoją, jak gdyby ujęci złą mocą‘ A, BW.
»
—
po w.
28:
,Każdy to wiedział, że morze nie łacha,
Poły nie ugnie, nie przejdzie go brodem,
Alić dopiero tu poznał on stracha,
Tutaj na grzbiecie pot ściął mu się lodem.
(A jak łan żytni, gdy wiatr go rozmacha)
I widać było, jak tłum ten się waha,
Oblany krwawym, ogromnym zachodem,
Jako łan żytni, gdy wiatry nim chwieją,
Między żałością i między nadzieją‘.A, BW.
Str. — zam. w. 29—30 i str. 11 w. 1—6:
,To kiedym spojrzał z nagła w te sukmany (Więc gdym tak)
Na onem wielkiem, rozłożystem morzu,
Na ten len siwy, wełnami przetkany,
Co zwyczkiem siedzi schowany we zbożu,
W opolnych ziemiach, pod dach swój słomiany,
A teraz — patrzcież! — po takiem przestworzu
Z wiatrem się błędnym unosi po świecie,
To mnie mróz przeszedł i ciarki po grzbiecie‘.A, BW.
Str.
11
w. 8
— 22 w A, BW brak.
»
—
» 25
,wszędzie‘ W1; ,naprzód‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 27: ,Ale kto w sochę swój żywot wydycha‘ A, BW.
»
—
w. 28
,A... i‘ W1; ,Kto... a‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 30: ,I tak czy owak, a zawsze jest męka‘ A, BW.
»
12
»
» 4: ,Co się chybocą (,chyboczą‘) i kręcą we szrubę‘ A, BW.
»
—
w. 8
,Odjąć... oczu‘ W1; ,Oczu... odjąć‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 10: ,Z zachodnich ogniów, kolorów i z słońca‘ A, BW.
»
—
w. 14
,pierwsza gwiazda błysła‘ W1; ,gwiazda wybłysła z niej‘ A, BW.
»
—
» 15
,zamglone i‘ W1; ,złociste a,‘ A, BW.
»
—
» 20
,matczynym‘ W1; ,ognistym‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 23: ,Z jękiem padł głośnym na oba kolana‘ A, BW.
»
—
w. 24
,Karmicielko‘ W1; ,O, karmiąca‘ A, BW.
»
—
» 25
,poniosła‘ W1; ,rozniosła‘ A, BW.
»
—
» 27
,Dołem‘ W1; ,Pod nią‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 28: ,Nad nią ta gwiazda sino błyskająca‘ A, BW.
»
13
w. 7
,wrócą, czy zginą‘ W1; ,czyli nie zginą‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 8: ,Czyli na strzechy wrócą i na brony‘ A, BW.
»
—
w. 9
,wichrach‘ W1; ,wiatrach‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 15: ,Morze tak rado unosi się w chmurze‘ A, BW.
»
—
w. 19
,dzwon już znać‘ W1; ,strażnik znak‘ A, BW.
»
—
» 21
,naród hurmem‘ W1; ,hurmem naród‘ A, BW.
»
—
» 22
,po stromej‘ W1; ,po onej‘ A, BW.
»
—
zam.
23—24:
,Jeszczeć do spania pomierzchu był kawał, Lecz człowiek w czas tam pilnował pościeli‘A, BW.
»
14
w. 1
,to‘ W1; ,tam‘ A, BW.
»
—
» 4
,pędzi‘ W1; ,leci‘ A, BW.
»
—
» 5
,bójki‘ W1; ,pięści‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 6: ,(Gdy) Tak ja wezwawszy na pomoc Maryi‘ A, BW.
»
—
w. 16
,barłóg‘ W1; ,słomę‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 17: ,Dziwnaż bo noc to i dziwne to spanie‘ A, BW.
,Czasem i wcale nie najdzie się sztuka,
Co miary takiej wybornej zasięga,
Ale człek zmyślny i morze oszuka:
Tnie dębów kilka, żelazem je sprzęga,
Zbija, lutuje, a stuka, a puka,
Aż zbierze w jedną więź, jak dziewka tęga,
Co na snop żyta pół zwali zagona...
Taki maszt zwie się kolumna Samsona‘.A, BW.
Str.
18
w. 1
,Ten drugi zasię‘ W1; ,Drugi ten zasię‘ A, BW.
»
—
» 3
,Żagle się na nim‘ W1; ,Na nim się żagle‘ A, BW.
»
—
» 4
,na budzie swej wiewa‘ W1; ,(na budzie) z swej budy powiewa‘ A, BW.
»
—
» 6
,w koszu‘ W1; ,w gnieździe‘ A, BW.
»
—
» 7
,przy powięzi‘ W1; ,u powięzi‘ A, BW.
»
—
» 14
,Więc‘ W1; ,A‘ A, BW.
»
—
» 15
,je‘ W1; ,jest‘ A, BW.
»
—
» 16
,tam — sam djabeł‘ W1; ,to djabeł sam‘ A, BW.
»
—
» 19
,po olchach te‘ W1; ,po olszaku‘ A, BW.
»
—
» 20
,I te‘ W1; ,Albo‘ A, BW.
»
—
» 23
,on‘ W1; ,ten‘ A, BW.
»
—
» 24
,jak nie ta‘ W1; ,jeśli nie‘ A, BW.
»
—
po w.
24:
,Lecz jest znów trzeci maszt, ten zwie się reja,
I stoi dobrze pochyło na przodzie;
A kiedy wpadnie na okręt zawieja,
On pierwszy stawia łba i wichry bodzie.
Już to tam amen i słaba nadzieja,
Kiedy ten runie i plac zrobi wodzie...
I życia wtedy ratować nie pora,
Bo już śmierć woła: «Pójdź Kuba do dwora!»
Czwarty się szwaja zowie i na zadzie
Okrętu stoi, jak tylne te straże,
Kiedy się wiara u ogniów pokładzie,
A wódz jednemu wartować przykaże.
Lecz i pośledni ten ma głos swój w radzie,
A kiedy okręt tył fali pokaże,
Nieraz tak bywa, że pierwsza w honorze
Szwaja zwycięża, lub wali się w morze.
Nie wszystkoć ja tu mianuję z kolei,
Bo jest tam tego, by z dobrej poręby,
I człowiek tak się obraca, jak w kniei;
A gdyby każdą rzecz nazwał, to z gęby
Miałby paździerze; boć obcy lud klei
Te miana (nazwy), plwając je tak, jak otręby,
A że katolik nie jest, więc je stwarza
Sam z siebie, zamiast brać to z kalendarza.
A tuż dopiero te haki, te bloki.
Te koła, zęby, te tryby, te rury,
Te kotły wrzące, te szpunty, te tłoki,
Te windy, z trzaskiem lecące do góry!
Okręt się tylko (gibocze) giboce na boki,
Pary buchają, drżą liny i sznury,
Rudel, jak świdrem, skróś wody się wierci,
A wszystko — tylko o deskę od śmierci.
Lecz co jest cudne w pojrzeniu, to zgoła
Żołnierska sprawność w tej morskiej hołocie!
Ledwo kapitan kinie, ruszy czoła,
Już to po masztach, jak koty po płocie,
Choć w trzasku, zda się, nie słychać, kto woła;
Tom się napatrzeć nie mógł tej ich cnocie,
Tak co to (letko) a nagle się wije!
Mówią, słoniną samą taki żyje‘.A, BW.
Str.
18
w. 26
,pojrzysz‘ W1; ,wejrzysz‘ A, BW.
»
19
» 2
,par‘ A, W1; ,pas‘ BW.
»
—
zam.
w. 3: ,Próżnobyś ręki nastawiał do słońca‘ A, BW.
»
—
w. 4
,a‘ W1; ,i‘ A, BW.
»
—
po w.
4:
,Mówią, że idzie z północy to morze
Od granic ziemi, zapartych przez lody,
Aż na południe, gdzie takoż w przestworze
Oceanowe krą walą się wody;
Lecz nie wiem, czyli to prawdą być może,
By na południu lud czynił przeszkody,
Gdyż słońce najwyż tam piecze a praży,
O czem się pytać u żniw gospodarzy.
Str.
19
w. 7
,miawszy‘ W1; ,mając‘ A, BW.
»
—
» 9
,te chody przepastne‘ W1; ,przecieki i ciągi‘ A, BW.
(Dalej) Nuż i w doktory! To nim się wydało,
,Mówią, że o tem w gazetach (aż stało) pisało‘A, BW.
Str. 23 po w. 18:
,Rozśmiał się jeden, więc drugi, więc trzeci,
I tak w łeb wzięła naczęta już zwada,
Bo u nas naród, jak słomę zanieci:
Ogień o chwilę — i zaraz opada.
Porwie się to to na oślep i leci...
A niech kto znagła zastąpi, zagada,
To się zawróci, jak wilk, gdy mu w ślepie
Pastuch ze strachu płachciątkiem zatrzepie‘.A, BW.
Str.
—
w. 23
,Wtem‘ W1; ,A‘ A, BW.
»
—
» —
,Niemiec‘ W1; ,Miemiec‘ A, BW.
»
—
» 24
,latoś‘ W1; ,naszą‘ A, BW.
»
24
» 2
,szedł‘ W1; ,szło‘ A, BW.
»
—
» 3
,Ale‘ W1; ,A w tem’ A, BW.
»
—
» 4
,dzieciąteczko na łonie‘ W1; ,dziecko w chustach u piersi‘ A, BW.
»
—
» 5
,rzecze — Bóg w tę‘ W1; ,Pan Bóg czy w tę‘ A, BW.
»
—
» 10
,nas tam‘ W1; ,od nas‘ A, BW.
»
—
» 11
,Laboga!‘ W1; ,Dla Boga!‘ A, BW.
»
—
» 12
,chłopy‘ W1; ,chłopcy‘ A, BW.
»
—
» 14
,znowu‘ W1; ,mi tam‘ A, BW.
»
—
» 15
,przykładasz‘ W; ,wnet insze‘ A, BW.
»
—
» 16
,Dać‘ W1; ,Daj‘ A, BW.
»
—
» 17
,dziewczęcy‘ W1; ,dziewczyński‘ A, BW.
»
—
» 18
,by‘ W1; ,jak‘ A, BW.
»
—
» 23
,Żyto siał będę‘ W1; ,Zasieję żyto‘ A, BW.
»
—
» 25
,na jęczmień’ W1; ,dla szkapy‘ A, BW.
»
—
» 26
,obsadzę‘ W; ,zasadzę‘ A, BW.
»
25
» 1
,słyszałem‘ W1; ,Gadają‘ A, BW.
»
—
» 6
,Już jeden‘ W1; ,Jeden się‘ A, BW.
»
—
» 9
,Przecie‘ W1; ,Cóż to‘ A, BW.
»
—
» 10
,Sama się święta ziemia‘ W1; ,To się tam ziemia sama‘ A, BW.
» 14: ,Nuż fala okręt brać a na dół spychać1‘. A, BW.
»
—
w. 15
,A... jak gdyby‘ W1; ,To... jakoby‘ A, BW.
»
—
» 16
,Takie szły bryzgi‘ W1; ,Tak morze miotło‘ A, BW.
»
—
» 18
,naprzemian dreszcz idzie‘ W1; ,dreszcz idzie naprzemian‘ A, BW.
»
—
po w.
18:
,Słyszałem ja to o onej chorobie, Co się w takowej przygadza żegludze, A ściska człeka, jak kleszczem w wątrobie. Alem na słowa nie zważał zbyt cudze, A patrz! Doznałem dziś licha na sobie! Już w piersiach ogień, już sobą sam nudzę, Już pić — a srodze szkodząca jest woda — Ażem się zwalił z nóg, jak ścięta kłoda‘.A, BW.
»
29
w. 2
,kto... kto‘ W1; ,to... to‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 6: ,Pacholąt, starców niepewnych w godzinie‘ A, BW.
»
—
w. 7
,nie miałeś‘ W1; ,toś nie miał‘ A, BW.
»
—
» 8
,jęczenia i‘ W1; ,stękania a‘ A, BW.
»
—
» 9
,owym‘ W1; ,onym‘ A, BW.
»
—
» 15
,w owej‘ W1; ,w onej‘ A, BW.
»
—
po w.
16:
,Tylko mu placu brakło. Człek w tej kaźni, Jak płoć się psuje (śnięty) śnięta, a bez soli, I prędko wszelkiej wyzbywa bojaźni, Bo od nieznośnej męki do swawoli Miedza jest wązka; a muchę rozdrażnij, To utnie, że cię jak po bąku bolu... Siła tam człek mógł przemyśleć i siła Zwiedzieć się rzeczy, by tylko moc była‘.A, BW.
»
—
w. 17
,Inszy radby się choć‘ W1; ,Niejeden-by się rad‘ A, BW.
w. 21: ,Nuż z nim pod pompę. To chłopa tak skropił‘ A, BW.
»
—
w. 24
,a ten za nim‘ W1; ,a za nim ów‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 25 ,A to i jadło co dnia ci się widzi‘ A, BW.
»
—
w. 26
,A słodkiej wody‘ A1; ,Gorsze, a wody‘ A, BW.
»
—
» 28
,do kotła‘ W1; ,do misy‘ A, BW.
»
—
» 29
,napchani‘ W1; ,swej sądnej‘ A, BW.
»
30
» 4
,zpierwa‘ W1; ,zrazu‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 7: ,Coraz to klątwa, to kłótnia wybucha‘ A, BW.
»
—
w. 10
,na inszych‘ W1; ,na drugich‘ A, BW.
»
—
po w.
10:
,Najwięcej pralim Włochów. Tu chłop gada,
A ten tu ślepie na niego wytrzeszczy
(I po swojemu! Więc wnet rośnie zwada)
I trzęsie głową, że niby nie nada.
Więc chłop aż dmie się, tak nad nim w głos wrzeszczy;
Ten w śmiech, a insi za nim. Więc nuż zwada!
To my ich nieraz nagnietli, jak kleszczy,
(Bo naród to jest nad wszystkie plugawy
I gady pono hoduje dla strawy)
Zwłaszcza, jak przyszło brać wodę we dzbany
Słodką. Tych Włochów zwano Italjany.
Tom po raz pierwszy przypatrzył się zbliska
Grze[906], w którą oni i dzień cały zgonią.
Siędą przy sobie dwa takie Włoszyska, (Włosiska)
Nuż palce suwać i w ławę bić dłonią.
— «Czynk! Tres! Czynk!» — krzyczą, a z oczu żar tryska,
A stawy w palcach, jak w kubku kość, dzwonią.
Ten dwa, by widły, suwa w przeciwnika,
Ów sztykiem jeden, a z resztą umyka.
A taką mają w igrzysku tem spprawę,
Że ledwo okiem zdążysz, już ten bije!
Więc insze Włochy obstąpią ciekawe,
Powyciągają zgorzałe te szyje;
Więc coraz wścieklej trzaskają ci w ławę,
Jakby o gardło chodziło tam czyje;
(Włosy) Kudły na oczach, spotniali, schrypnięci,
Aż się nóż nieraz z za pasa wyświęci.
Najbliżej Włochów szły liczbą Francuzy;
Ale ci inszą trzymali się modą:
Nie tak łakomi na guzy i tuzy,
Bebłali tylko ten absynt swój z wodą,
A potem ręce wsadziwszy w rajtuzy,
Luzem chodzili z przyciętą w klin brodą,
Gwiżdżąc pieśń, co się zowie Marsylianka,
A gęsto patrząc, gdzie butel i szklanka.
Bylić i insi, lecz głównie hołota,
Bo emigranckim ten «Krejc» się mianował.
Nikt się tam wielce nie świecił od złota,
Ani się w państwo na drugich fundował.
Czy spód, czy pomost, jednaka ciasnota:
Tłomoczki, baby i dzieci na pował...
Gdzieniebądź głowę kto oparł i stękał —
Z choroby jedni, a drugich głód nękał‘.A, BW.
Str.
30
zam.
w. 11: ,Aż w to złe jedno i drugie się wdało‘ A, BW.
»
—
w. 13
,milczkiem i jakby‘ W1; ,ciszkiem kryjomo‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 14 ,Stawił tam jeden i drugi po razu‘ A, BW.
»
—
w. 15
,Tak się włożyli‘ W1; ,Aż się wciągnęli‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 16—17:
,Że to od tego nie było zakazu, Nic, tylko słyszysz głos schrypły, zażarty,A, BW.
»
—
w. 19
,je‘ W1; ,jest‘ A, BW.
»
31
» 3
,W ogniach go codzień‘ W1; ,Ciągle go w ogniach‘ A, BW.
»
—
» 4
,Ugasnął‘ W1; ,Ustał im‘ A, BW.
»
—
» 6
,Czy‘ W1; ,Lub‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 11: ,A na ramieniach potrząchał szyniela‘ A, BW.
»
—
w. 20
,takie tam ot‘ W1; ,żyd nie żyd, at‘ A, BW.
»
—
» 21
,Dopieroż to się chłopy‘ W1; ,Toż to się chłopy teraz‘ A, BW.
»
—
» 22
,pomknął‘ W1; ,pomknie‘ A, BW.
»
—
» 24
,zgoła nadrabiał tak‘ W1; ,tak już nadrabiał sam‘ A, BW.
»
32
» 2
,z owem‘ W1; ,z onem‘ A, BW.
»
—
» 3
,dotarł‘ W1; ,dobił‘ A, BW.
»
—
» 4
,z srogim skowytem‘ W1; ,ze srogim zgrzytem‘ A, BW.
»
—
» 12
,mu‘ W1; ,i‘ A, BW.
»
—
» 13
,idzie pilno i‘ W1; ,pilno idzie a‘ A, BW.
»
—
» 14
,Aż raz kiedy to tak‘ W2—3; ,Aż raz kiedy tak‘ A, W1; ,Aż wtem raz kiedy tak‘ BW.
»
—
» 15
,Patrzy‘ W1; ,Pojrzy‘ A, BW.
»
—
» 16
,mu‘ W1; ,to‘ A, BW.
»
—
» 24
,co pięści‘ W1; ,to pięści‘ W2—3; ,co ręki‘ A, BW.
,muliskiem zachlustał‘ W1; ,zachlustał muliskiem‘ A, BW.
»
40
» 2
,jest w tym‘ W1; ,w tym jest‘ A, BW.
»
—
» 17
,on zwierz‘ W1; ,rekin‘ A, BW.
»
41
» 6
,ciskają‘ W1; ,rzucają‘ A, BW.
»
—
» 7
,nasze... w takie W1; ,tam idą w te‘ A, BW.
»
—
» 8
,Więc‘ W1; ,A‘ A, BW.
»
—
» 11
,Patrzę‘ W1; ,Pojrzę‘ A, BW.
»
—
» 12
,srebrzą nad maszty‘ W1; ,trzepią nad żagle‘ A, BW.
»
—
» 16
,śniegiem‘ W1; ,srebrem‘ A, BW.
»
—
po w.
16:
,— Oho! — rzekł Opacz! — Na dwoje to wróży: Abo tu wysep nieodal się ściele, Abo się nam tu wichrzyca zakurzy I djabeł z wiedźmą odprawi wesele! — (Tu zaczął krzykać) I nuż w nie ciskać. Lecz statkom nie służy Odstraszać takie przelotne kapele, Co grają na morzu zaranne hejnały; Więc (na niego) my zakrzykli i ptaki ostały‘.A, BW.
»
—
» 18
,wpółślepych‘ W1; ,od światła‘ A, BW.
»
—
» 19
,pilno‘ W1; ,pilnie‘ A, BW.
»
—
» 20
,Bóg Przenajświętszy‘ W1; ,Niebieskie Pan Bóg‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 22: ,Już tam Pietr święty sieć po nie zapławił...‘ A, BW.
»
—
w. 25
,matki‘ W1; ,płaczki‘ A, BW.
»
42
» 3
,Ale nie dalim‘ W1; ,Nie dali insi‘ A, BW.
»
—
» 4
,jak‘ W1; ,nad‘ A, BW.
»
—
» 5
,Tylko‘ W1; ,Ale‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 6: ,Tylko jej oczy świeciły, jak próchno‘ A, BW.
,Jego czerwoność‘ W1; ,Anielskiej czerwień‘ A, BW.
»
—
» 30
,A strugi deszczu‘ W1; ,A deszczu strugi‘ A, BW.
»
47
zam.
w. 6: ,Gdzie się żubr ukrył, potopem zagnany‘ A, BW.
»
—
w. 7
,W gąszcz taki‘ W1; ,W taki gąszcz‘ A, BW.
»
—
» 9
,wojna‘ W1; ,przestrach‘ A, BW.
»
—
» 10
,W krętych róg‘ W1; ,W róg krętych‘ A, BW.
»
—
» 14
,strach‘ W1; ,lęk‘ A, BW.
»
—
» 15
,do szpiku‘ W1; ,jak w zimnie‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 16: ,Lęk ogromniejszy, niż w końcu żywota‘ A, BW.
»
—
w.
1—16 następują w A, BW. po w. 14, str. 46.
»
—
po
w. 16:
Tu szpicem na dół przód się okręciska
Sunie, ze wszystkiem chcący grzęznąć do dna;
Tu trzask, tu łomot, tu gardziel ci ściska
Śmierć, której ręka mokra jest i chłodna;
Aż nagle w górę, jak chybnięta miska,
Jedziem, a przez łby wali góra wodna,
Do suchej nitki mocząc szmat na grzbiecie,
A puść się ręką, to cię, jak źdźbło, zmiecie.
A tuż dopiero, jak się zaczną toczyć
Beczki, łańcuchy — to z taką szło siłą
Że drugi, trzeci, nie zdążył uskoczyć,
Już nim, jak kulą, o pomost rzuciło.
Ludzie zaczęli krzyczeć, pchać się, tłoczyć.
Niemało chłopstwu guzów tam nabiło,
Nie licząc tego, że się italjańska
Dziewka przez poręcz spławiła do Gdańska‘.A, BW.
Str.
47
w. 18
,duszne‘ W1; ,życia‘ A, BW.
»
48
» 1
,ciężej‘ W1; ,więcej‘ A, BW.
»
—
» 3
,nieraz nabroi‘ W1; ,w strachu obstoi‘ A, BW.
»
—
» 5
,prawie, że już‘ W1; ,gdy nam ciężko‘ A, BW.
»
—
» 7
,Dopieroż‘ W1; ,Zaraz też‘ A, BW.
»
—
» 8
,płuży‘ W1; ,służy‘ A, BW.
»
—
» 9
,po morzu‘ W1; ,po morzach‘ A, BW.
»
—
» 14
,rachował‘ W1:A, BW.; ,rachować‘ W2_3.
»
—
po
w. 14:
,Tymczasem owe to morskie załogi
W świstach, w błyskaniach migają się ino,
Skroś ognia onej niebieskiej pożogi
Świecąc twarzami piekielnie a sino.
Kapitan, blady w obliczu i srogi,
W rozpiętej kurcie, przewzięty wpół liną,
Okiem obiegał morze i pod reją
Komendę trzymał na przebój z zawieją.
Nie łatwo było! Co okręt dał nura,
Strząchnął się z piany i na wierzch wypłynął,
To znów się wody waliła nań góra...
Tak on łbem pod nią, i znów się wychynął!
Na hak-by go ta wpędziła wichura,
I byłby pewno, jak ruda mysz, zginął,
Ale się morze w tej bitwie zmachało
I w setne trąby na odwrót grać dało.A, BW.
Str.
48
w. 19
,Pruje‘ W1; ,Kraje‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 20: ,Kiedy mu kania zakrąży nad karkiem‘ A, BW.
»
49
w. 1
,drugi, trzeci... skróś mroków‘ W1; ,jeszcze drugi wskróś (zmierzchów) mroków‘ A, BW.
,Był Pietr Zagajny, był Kos, był Szaława —
Co (tu i) liczyć? (Lud płynął jak woda) Ludu pełna była nawa‘ A.
Str.
—
zam.
w. 21—28 i str. 51, w. 1—8:
,Jeden, to drugi dym z fajki wydmucha, Podeprze brody i patrzy przed siebie, A wkoło ślepy szum i ciemność głucha, Morze się tylko na piastach kolebie. A wtem Pietr Bandys: — Oj, żebyż, pomucha, Choć wiedzieć, kiej się człek z biedy wygrzebie, Taj wróci! — Na to Magier: Tfu, do licha! Ledwo za wrótnię przelazł, jużci wzdycha‘.A.
»
51
w. 13
,na płocie‘ W1; ,przy płocie‘ A.
»
—
» 14
,Chłopiska głupie‘ W1; ,Już język łupie‘ A.
»
—
» 19
,jak garnek je pusty‘ W1; ,W ten kąt patrzeć pusty, A.
»
—
» 20
,A... tyle‘ W1; ,Toć... tyla‘ A.
»
—
» 22
,komorne‘ W1; ,pomucha‘ A.
»
—
» 24
,gnało‘ W1; ,pędził‘ A.
»
—
» 27
,trzymowałem spódnicy‘ W1; ,trzymał spódnic matczynych‘ A.
»
—
» 28
,je‘ W1; , jest‘ A.
»
52
» 1
,tak‘ Wyd.; ,tam‘ W1—3; ,zaś‘ A.
»
—
» 4
,Je szlachta‘ W1; ,(Je) Magiery‘ A.
»
—
» 6
,ta‘ W1; ,tam‘ A.
»
—
» 9
,Tyli‘ W1; ,Taki‘ A.
»
—
» 11
,Koszty, co więcej niźli złotych‘ W1; ,Kosztami, więcej niźli rubli‘ A.
»
—
» 13
,Mniejszać‘ W1, A; ,Mniejsza‘ W2—3.
»
—
» 21
,Łuć‘ W1; ,Klim‘ A.
»
—
» —
,Łachiszyńce‘ Wyd.; ,Łochiszyńce‘ W1, A.
»
—
» 22
,mieli prawo‘ W1; ,prawo mielim‘ A.
»
—
» 23
,Wzięlim‘ W1; ,Wzięli‘ A.
»
—
zam.
w. 26: ,Te pasowiska, (co jeszcze) te staro-pogańskie‘ A.
»
53
w. 2
,skarb‘ W1; ,sąd‘ A.
»
—
» 3
,Łuć‘ W1; ,Klim‘ A.
»
—
» 6
,Niźli dzisiejsze stemple‘ W1; ,Niżeli stemple dzisiaj‘ A.
»
—
» 7
,wytarte‘ W1; ,przetarte‘ A.
»
—
po w.
10 następuje w A strofa: ,Od przedawności ona królewszczyzna‘... (str. 54, w. 5).
,choć łby tam pochyłe‘ W1; ,więc szło na umorek‘ A.
»
—
zam.
w. 12: ,My dawność mieli swoją, oni worek‘ A.
Porządek strof po w. 12 w A:
1) To jak zaczęli pozwami nas prażyć (str. 55, w. 19 nstp.) 2) No, nie złamali narodu! Tak uwzięli (»56»1») 3) To jak my papier do sądu nosili(»54»13») 4) Tu mu, jak szydłem, Magier przebił mowę (str. 54 w. 21 nstp.) 5) Magier w śmiech na to: — A setne hultaje! (»55»3») 6) To co się na nas przepierca zaniesie(»55»11») 7) Aż i wygralim! — Umilkł, strząchnął bary(str. 56»9»)
Str.
54
w. 14
,obchodzilim... trząchawicę‘ W1; ,obchodzili... grzęzawicę‘ A.
»
—
» 15
,niż dwie‘ W1; ,niż w trzy‘ A.
»
—
» 16
,Muchawiec‘ A; ,Muchaniec‘ W1—3
»
—
» —
,my szli‘ W1; ,szli na‘ A.
»
—
» 17
,i wyż kolan‘ W1; ,wyż kolana‘ A.
»
—
» 19
,aby‘ W1; ,tylko‘ A.
»
—
» 23
,w palce trzaskać‘ W1; ,trzaskać w palce‘ A.
»
—
» —
,(dać) mieć‘ A.
»
55
zam.
w. 1—2:
,W ręce tej złotej hramoty nie dali, Sami do sądu szli, sami stawali‘ A.
»
—
zam.
w. 4: ,A Klim: — Do zdrady cudza gęba letka‘ A.
»
—
w. 5
,samo podaje‘ W1; ,dobry oddaje‘ A.
»
—
» 7
,niech przed nami‘ W1; ,niechże on już‘ A.
»
—
» 9
,głuchy, ślepy‘ W1; ,jak pień głuchy‘ A.
»
—
» 10
,wreszcie sama hromada‘ W1; ,wreszcie to już gromada‘ A.
»
—
zam.
w. 12: ,To my nic, cicho; głos czujem, taj stoim‘... A.
»
—
w. 13
,ozorem‘ W1; ,językiem‘ A.
»
—
» 14
,strogo‘ W1; ,srogo‘ A.
»
—
» 15
,Tak my nic, cicho. Tak on‘ W1; ,My cicho. Tak on jeszcze‘ A.
»
—
» 18
,Papier przed siebie‘ W1; ,(Papier przed siebie) I kręcim głową‘ A.
»
—
» 19
,Więc... karami‘ W1; ,(Więc) To... pozwami‘ A.
»
—
» 20
,To do siódmego‘ W1; ,(To) Do dziesiątego‘ A.
»
—
» 21
,ni... ni‘ W1; ,i... i‘ A.
»
—
» 22
,wisi‘ W1; ,sterczy‘ A.
»
—
» 23
,spać i krupy warzyć‘ W1; ,stać, taj i kramarzyć‘ A.
Widni nam byli; nad morskie
Snuły się w dymach te straszne czerwieńce,
Rozkrzyżowaniem rąk swoich krzyczące
I w niebogłośne... (A w tem) Tak weszło nam słońce.
Ledwo się zbłysło, już skyły je dymy
Pożarne; górą bukszpiry i reje,
Leśne, oblane smołami olbrzymy,
A deszcz siarczysty na pomost z nich leje,
Jako w Sodomie. Aż gdy tak patrzymy,
Nagle się szwaja na tyłach zachwieje,
Pierścieńcem ognia po niebie zatoczy
I runie, skrami strzeliwszy nam w oczy.
Wnet one żagle i płachty i sznury,
Jak złote ptactwo, na niebo wylecą,
Chwilę się ważą i kręcą nad chmury
Dymów [tych], które od nich rudo świecą;
Aż wyżej wzbite tchem wiatru do góry,
Miesięczne koła i gwiazdy zaniecą,
Toczą się, błyszczą, pękają ogniście
I osypują, (jako z brzozy) jak z brzóz (złote) w gaju liście‘. A, BW.
Str.
58
w. 15
,patrzał... tam‘ W1; ,pojrzał... to‘ A, BW.
»
—
» 17
,choć łódkę ma‘ W1; ,chociaż łódź tuż‘ A, BW.
»
—
» 18
,strach mu‘ W1; ,mu strach‘ A, BW.
»
—
» 19
,wrzasku‘ W1; ,huku‘ A, BW.
»
—
» 20
,naskróś‘ W1; ,w środek‘ A, BW.
»
—
» 22
,od iskier‘ W1; ,i iskier‘ A, BW.
»
—
» 25
,chłop jeden chciał minąć‘ W1; ,co kto chciał ominąć‘ A, BW.
»
—
» 26
,srodze‘ W1; ,jedno‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 27: ,Ten się potykał, padał, i nim krzyknął‘ A, BW.
»
—
w. 28
,w ogniach‘ W1; ,w ogniu‘ A, BW.
»
—
» 29
— 32 i str. 59 w. 1—13 w A, BW. brak.
»
59
» 14
,A już z pośpiechem‘ W1; ,A tu już z pluskiem‘ A, BW.
»
—
po w.
16: ,Zlęknionym, niemym od srogiej żałości‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 17—18:
,Więc nuż ci żebrać po owej przygodzie, Sięgając ręką do ludzkiej litości‘. A, BW.
»
—
w. 21
— 26 i str. 60 w. 1—2 w BW. brak.
»
—
» 22
,jakiś‘ W1; ,ludzi‘ A.
»
—
zam.
w. 23—24:
,I (słomą) gęsto miecie po świata rozstaju, Na drogach to się błąka, morzem pływa‘ A.
,gwóźdź zwolna klepać a‘ W1; ,powoli gwóźdź w cęgach‘ A, BW.
»
—
» 15
,wieczna‘ W1; ,wieczną‘ A, BW.
»
—
» 16
,co się zowie mleczna‘ W1; ,co zowią ją mleczną‘ A, BW.
»
—
» 17
,Choć‘ W1; ,Lecz‘ A, BW.
»
—
» 19
,człek człeku porównym‘ W1; ,dla człeka człek równym‘ A, BW.
»
—
» 22
,nędzarz‘ W1; ,łazarz‘ A, BW.
»
—
» 23
,w dukatach‘ W1; ,w talarach‘ A, BW.
»
72
» 1
— 8 tylko w A; w BW i W1—3brak.
»
—
» 11
,przyrównan‘ W1; ,porównan‘ A, BW.
»
—
» 13
,Żdżarski... się‘ W1; ,Żdżara... nań‘ A, BW.
»
—
» 15
— 16 w BW. brak.
»
—
» 15
,szorował‘ W1; ,buszował‘ A.
»
—
» 17
,Co mi tu Wasze! I‘ W1; ,Co mi Waść! I w zęby‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 17—24:
Porwał się Magier rzucił kapelusza:
— «Ja cham?... Ja... chamskie?... poczekajże, trupie,
Ja ci ten kaptur ściągnę! Aż ci dusza
W pięty ucieknie! Ty... ty... ty, biskupie,
Świątku!» Wtem Żdżarski (splunie): — «Tfu! do paralusza
Fałszerz!» — Więc Magier oczy weń wyłupie
I skoczy, by ryś, gdy się zapamięta,
Bełkocząc tylko: — «Doku... doku... menta!» A, BW.
w. 19: ,Lecz Żdżarski ramię wyciągnął, dłoń ścisnął‘ A, BW.
»
—
»
w. 21—24:
Nie jest ten szlachcic — rzekł i okiem błysnął — Co patrzy, gdzie mu wędzonki kawalec Kto przyrznie, z chłopstwem do wódki się daje Za pan brat, a ma chamskie obyczaje!‘ A, BW.
»
—
w. 26
,obelgę‘ W1; ,zniewagę‘ A, BW.
»
—
» 28
,Gdyż... a‘ W1; ,Bo... i‘ A, BW.
»
—
» 30
,w cel‘ W1; ,w proch‘ A, BW.
»
—
» 31
,powtórzył zimno‘ W1; ,powtarza Żdżara‘ A, BW.
»
—
» 40
,A ów‘ W1; ,Aż ów‘ A, BW.
»
73
» 1
,A toś ty, bratku‘ W1; ,Tatarskie oko‘ A, BW.
»
—
» 4
,Szlachta!... Magiery!...‘ W1; ,Magiery! Szlachta!‘ A, BW.
»
—
» 7
,Bym cię dosięgnął, a‘ W1; ,Tatarskie oko, bym‘ A, BW.
»
—
» 10
,dech tracił‘ W1; ,zachrypiał‘ A, BW.
»
—
» 15
,Jeślim... tyś‘ W1; ,Jeśli... ty‘ A, BW.
»
—
» 16
,wrzasnął Żdżara‘ W1; ,wrzaśnie tamten‘ A, BW.
»
—
» 18
,dziwną‘ W1; ,tłumną‘ A, BW.
»
—
» 19
,Popierw‘ W1; ,Poprzód‘ A, BW.
»
—
» 21
,z swojego‘ W1; ,wśród swego‘ A, BW.
»
—
» 22
,schowawszy‘ W1; ,cofnąwszy‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 25: ,Niósł je Horodziej i krok stawiał drżący‘ A, BW.
»
74
w. 2
,tuż dziatwa‘ W1; ,i dziatwa‘ A, BW.
»
—
» 3
,gromada cała‘ W1; ,i naród kupą‘ A, BW.
»
—
» 4
,pokład‘ W1; ,pomost‘ A, BW.
»
—
» 5
,naszego‘ W1; ,natenczas‘ A, BW.
»
—
» 7
,Z odwiecznych ciemnic‘ W1; ,Z ciemnic, gdzie wpadło‘ A, BW.
»
—
» 9
,biały‘ W1; ,siwy‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 11: ,A za kumotrów dla chłopca wybrano‘ A, BW.
»
—
w. 16
,zaznali‘ W1; ,spotkali‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 17: ,Tu, owdzie słychać okrzyki, rozmowy‘ A, BW.
»
—
w. 19
,krasne‘ W1; ,(jasne) krasne‘ A; ,inne‘ BW.
»
—
zam.
w. 20: ,Zawiły czoła, (tam) to gorset kwiecisty‘ A, BW.
,Sąd boży, aż te zorze wejdzie trzecie, Które w radości te wnuki obaczą‘ A.
»
76
w. 1
,monstrancyją‘ W1; ,monstrancyję‘ A.
»
—
zam.
w. 2—4:
,Ksiądz ponad ludem wzniesie od ołtarza, Taki z tej głowy siwej oblask bije I taka skrucha skróś piersi przeraża‘ A.
»
—
w. 5
,litaniją‘ W1; ,litaniję‘ A.
»
—
zam.
w. 6: ,A fala fali jęk (jeden) owy powtarza‘ A.
»
—
w. 7
,Jęk, co‘ W1; ,Który‘ A.
»
—
zam.
w. 11: ,Toż ostatniego dziś mieli bić wołu‘ A, BW.
»
—
w. 12
,biedakom co nieco‘ W1; ,i biedzie coś niecoś‘ A, BW.
»
—
» 13
,Lud już upragnął‘ W1; ,A każdy łaknął‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 14: ,Bo na tych wędrkach już wyzbył pół duszy‘ A, BW.
»
—
»
w. 16: ,Miarkował widać, bo po nim szły dreszcze‘ A, BW.
»
—
po
w. 16:
,Ogromny, siwy, szerokie miał krzyże, Rogi od czoła wygięte w półkola; Bywało, czasem do niego się zbliżę, Po łbie poskrobię, to ryczy do pola, Trąca mnie nozdrzem i rękę mi liże. Musiał (z Wołynia) od stepów być albo z Podola, Bo w tamtych ziemiach ta maść się udawa, Gdzie wielkie pasze są i żyzna trawa‘. A, BW.
»
—
w. 17
,Z krótkim porykiem‘ W1; ,Dziś z krótkim rykiem‘ A, BW.
»
—
» 18
,płaski‘ W1; ,ciężki‘ A, BW.
»
—
» 19
,pługów w ciężkiej‘ W1; ,soch w gliniastej‘ A, BW.
»
—
» 26
,ciche‘ W1; ,(tępe) ciche‘ A, BW.
»
—
» 27
,wolce‘ W1; ,woły‘ A, BW.
»
77
» 6
,błonia‘ W1; ,trawy‘ A, BW.
»
—
» 7
,brodzą‘ W1; ,chodzą‘ A, BW.
»
—
» 8
,noszą się, a jęczą‘ W1; ,(noszą się i jęczą) unosząc się, jęczą‘ A, BW.
»
—
» 11
,poszedł. Zaczem‘ W1; ,puścił, wstrząśnie‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 12. ,(I na kolana! Zwróciłem w bok oczy) Aż runie na dół łbem! Zwróciłem oczy‘ A, BW.
(Niememi głosy szepcząc) ,I niemym głosem szepce‘ A.
»
—
zam.
w. 27: (Teraz się podniósł brzeg skalny przed nami) ,A brzeg skalny wznosił się przed nami‘ A, BW.
»
81
w. 1
,wyrznęły się kłami‘ W1; ,strzeliły wieżami‘ A, BW.
»
—
» 3
,wąskiemi (smugami)‘ W1; (wąskiemi) ,mocnemi ścianami‘ A, BW.
»
—
» 4
,chronią się‘ W1; ,kryją się‘ A, BW.
»
—
» 7
,upragnionej‘ W1; ,upragnione‘ A, BW.
»
—
» 9
,Lała się przez nie z góry‘ W1; ,Z góry się przez nie leje‘ A, BW.
»
—
» 10
,morzu‘ W1; ,wodzie‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 11—14:
,O progi morze spienione się miota: To fal się z hukiem wrzeciądze zatrzasną, To znów odemkną i niosą cię same, Jak do zaklętych lochów, w oną bramę.‘ A, BW.
»
—
w. 15
,okręt‘ W1; ,statek‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 18—22:
,Trzaskając w srebne swoje halabarty, Wały te morskie, aż zorze wyzłocą Jasną mu drogę na przestwór otwarty! Tam morze wąską wlewa się gardzielą Między te skały dwie, co śmiałków mielą.‘ A, BW.
»
—
po
w. 22:
,Więc kiedy patrzym tak na te wierzeje,
Które nas wpuścić miały w życie nowe,
To każde serce tam w sobie truchleje,
I usta zwykłą utracają mowę.
Trwogi, tęsknoty, pragnienia, nadzieje,
Wichrzą się, lecą zmieszane przez głowę;
Jedni (śpiewają) się modlą, drudzy gwiżdżą, trzeci
Śmieją się razem i płaczą, jak dzieci.‘ A, BW.
Str.
81
w. 23
,A już też «Krejc» nasz‘ W1; ,A tu już okręt‘ A, BW.
»
—
» 25
,troi‘ W1; ,(t)roi‘ A, BW.
»
—
» 27
,jasnym‘ W1; ,pełnym‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 28: ,Wódz w ten ostatni szaniec roty wiedzie‘ A, BW.
»
—
w. 29
— 30 i str. 82, w. 1—8 w BW brak.
»
—
» 30
,cygar pali‘ W1; ,szyniel strzącha‘ A.
»
82
» 3
,porcie‘ W1; ,hafie‘ A.
»
—
» 5
,przykaz‘ W1; ,miara‘ A.
»
—
» 6
,jaszcze‘ W1; ,jaszczyk‘ A.
»
—
» 8
,Zaczem‘ W1; ,Urwał‘ A.
»
—
» 10
,przednim‘ W1; ,tylnym‘ A, BW.
»
—
» 12
,nad nami‘ W1; ,zatknięta‘ A, BW.
»
—
» 13
,Ma pole‘ W1; ,Pole ma‘ A, BW.
»
—
» 15
,Zaś środkiem‘ W1; ,W pośrodku‘ A, BW.
»
—
po w.
16:
Ta jest obręczem Równika pobita Modrym, z którego, jak w wieczór majowy, Gwiazd srebrnych wieniec promienny wykwita; Zaś nad obręczem jest krzyż Chrystusowy. Kula koroną cesarską nakryta; Ale ją zmienić mają, dać znak nowy, Gdyż Pospolita rzecz tam ogłoszona; Szkoda, (gdyż) bo pięknie z złota jest zrobiona.‘ A, BW.
»
—
w. 21
,miał‘ W1; ,ma‘ A, BW.
»
—
» 22
,odmieniał‘ W1; ,odmienia‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 23—24:
,A człowiek patrzy, jako w gęstym boru, Na owe monstra dziwnego pozoru.‘ A, BW.
»
—
w. 25
,chałupy‘ W1; ,kościoły‘ A, BW.
»
—
» 26
,A od nich‘ W1; ,Od których‘ A, BW.
»
83
zam.
w. 1—4:
,Anibym wiedział, jakie ich nazwiska,
Tylko że miałem z tłómacza wygodę;
Ten, iż był Polak a po morzach pływał,
(Miana powiadał i statki wskazywał)
Znał statki, lubił, gdy kto wypytywał.‘ A, BW.
,Wielkie okręty do morskiej są wojny,
Z stu dział grzmi taki, linjowy się pisze;
Żołnierskim ludem zapchany i rojny,
Cały las masztów na sobie kołysze,
Może też w blachy przedpierśne być zbrojny,
Jak chorągwiani dawni towarzysze,
Wtedy pancernik zwie się; a rzecz zgoła
Ciężka takiemu w bitwie stawić czoła.
Są te linjowe statki, jak piechota,
Co płynie w ciężkie szeregi i zwarte;
Lecz do wycieczki gdy przyjdzie ochota,
Fregata leci na moze otwarte.
Ta ma trzy maszty, a taka jej cnota,
Że śmiało w boju każdą bije kartę;
Szybka jest bowiem i nad wszystko zwinna,
A imię swoje ptakowi powinna.
Więc gdy garść zuchów tęgich ją obsiędzie,
Z nagła uderza na wielkie machiny;
Nim się linjowiec na zawrót zdobędzie,
Już go urwała i pruje głębiny...
Fregata ona podobna jest w pędzie
Do Czarniecczyków rycerskiej drużyny,
(Kiedy wypadła) Co z częstochowskich leciała więc murów
Na Szweda, tęgo rwąc tych szwabskich ciurów.[908]
Przeciw fregacie monitor się jeży,
Mało co z wody wytknąwszy kadłuba.
Ten ogniem pluje z zamkniętych dział w wieży,
Którą, gdzie zechce, wykręca mu śruba;
Choć go fregata po żebrach uderzy,
Nic mu nie zrobi, bo ściana jest gruba...
A wieża gęstym obwiana dział dymem:
Tak się Chodkiewicz bronił pod Chocimem.[909]
Ale gry trzeba w pole wyjść z za szańca,
Na rekonesans i tajne pikiety,
Wtedy się bierze korweta do tańca,
Rychtuje działa, wykręca lawety;
Ta do każdego prędka jest łamańca,
Flankiem po bokach huczy w bandolety,
Albo, jak one dawne szwoleżery,
Pędzi na morskich wałów Samosiery.
Jest jeszcze dzielny, choć pomniejszy statek,
Strojny, buńczuczny, co się jacht nazywa,
Pokład ma jeden do letkich harmatek,
Których dla strachu najwięcej zażywa;
Trzy żagle nad nim pną się z lin i z siatek,
Masztem, jak piką, ponad głową kiwa:
Zgoła podobny jest do harcownika,
Co w pędzie strzeli, huknie — i umyka.
Wszystkiem tu liczy duch i serce mężne,
Impet prym bierze i śmiałe natarcie,
Na tyłach statki słabsze, choć orężne,
Za czołem floty płyną w arjergarcie...
Te jako wojska, bywało, zaciężne
Na tęższych ogniów nie chcą iść pożarcie;
Więc się rycerstwo puszcza polem przedniem,
Jako Sobieski Jan czynił pod Wiedniem.[910]
Kiedy na bitwę admirał wyjedzie,
Maszt główny flagą z okrętu powiewa;
Gdy zaś namiestnik jego, to na przedzie
Banderę widać z masztowego drzewa...
Czasem to mylą, chociaż tuż ich wiedzie;
Tak wódz-bohater na siebie przywdziewa
Zwykłą sukmankę, kiedy chce ujść oka...
Nieprawda! Dusza zdradza go wysoka!
Za okrętami czółna, barki, łodzie,
Sznury tam ciągną, łańcuchy i haki,
Jedne na bokach pluskają po wodzie,
Jako z zapaśnym rynsztukiem luzaki,
Gotowe konia w złej podać przygodzie.
Na tyłach tabor widać ladajaki:
Ten się jak jeniec wlecze ogarnięty
I za pogański kark na arkan wzięty.
Prócz tych wojennych, przedniejszych w honorze,
W które się każda pilnie zbroi flota,
Dość (tam) też handlowych statków nosi morze,
Co kupią swoją dobywają złota.
Te są rozliczne w kształcie i wyborze:
Już drobne, jako flisacza hołota,
Już wielkie, jak te krakowskie kramnice,
Co w rynku stoją; zwą je Sukiennice.
Handlowy okręt też swoją ma flagę,
Ale na tylnym maszcie ją wywiesza.
Choć nie żołnierska, musi mieć odwagę
Ta, co załogą płynie na nim rzesza,
Bo to nie Wisłą z Rybaków na Pragę!
Świat jest i różny naród się tam miesza.
Wojenne prawo mają też nadanem,
A sam dowódzca zwie się kapitanem. A, BW.
Str.
83
w. 8
,z tych cudzych ziem‘ W1; ,z tych ziem cudzych‘ A, BW.
»
—
» 9
,za piecem‘ W1; ,i w cieniu‘ A, BW.
»
—
» 11
,I będą świecić‘ W1; ,I snuć się będą‘; A, BW.
»
—
» 13
,ledwiem‘ W1; ,ledwom‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 16—17:
,Więc czując, że tak na mnie żałość dmucha, I że mi tęskność, jak nóż, serce porze‘ A, BW.
»
—
w. 18
,Wstrząsłem się w sobie‘ W1; ,Strząsnąłem sobą‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 20: ,I na brzeg, żaru nie dbając, patrzali.‘
»
—
w. 24
,Tak niech ją wita naród‘ W1; ,Naród, tak niech ją wita‘ A, BW.
»
—
» 25
,Je‘ W1; ,Jest‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 28: (Chłop nie od gęby mądry — lecz od pięści) ,Od gębym głupi, a mądry... od pięści!‘ A, BW.
»
84
w. 2
,Jużci‘ W1; ,Juści‘ A, BW.
»
—
» 3
,Byle co‘ W1; ,Lada co‘ A, BW.
»
—
» 4
,Bugaj na to‘ W1; ,inszej niema‘ A, BW.
»
—
» 5
,Inszej tu niema‘ W1; ,Bugaj mu na to‘ A, BW.
»
—
» 10
,jak dotąd o tem świadczy‘ W1; ,do dzisiaj została mu‘ A, BW.
»
—
» 12
,przezwali‘ W1; ,przezwano‘ A, BW.
»
—
» 13
,I tak już został‘ W1; ,Albo Furtyjan‘ A, BW.
»
—
» 15
,nalazł‘ W1; ,znalazł‘ A, BW.
»
—
» 17
,Wtem Łuka: — Ano‘ W1; ,A wtem Zagajny‘ A, BW.
»
—
» 18
,je... ociec‘ W1; ,jest... ojciec‘ A, BW.
»
—
» 22
,Jak tak, to‘ W1; ,A no, to‘ A, BW.
»
—
» 24
,spierka‘ W1; ,kłótnia‘ A, BW.
»
—
» 27
,która‘ W1; ,której‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 28—29:
,Nad wyschłą twarzą srebrzą się jak ciernie W kwiecie, (podniosła) podniesie oczy pełne rosy‘ A, BW.
»
—
w. 30
,W lnianą płachetkę‘ W1; ,I w lnianą płachtę‘ A, BW.
»
85
» 2
,Do brzegu tego... skrawe‘ W1; (ku brzegom onym i w to jasne) ,Do tego brzegu... w wielkie‘ A, BW.
,A już od portu wybuchnął, jak z kadzi, Gwar setnych głosów, wołania i krzyki Onej to luźnej kramarskiej czeladzi, Co niby wołu — przedawa pierniki... Już ptactwo morskie swój homon prowadzi, W słońcu się mieni i wrzask czyni dziki: Aż w górę ku nam lecąc ona wrzawa, Traci się, cichnie, niemieje, ustawa.
Milczały chłopy. Jak w pełnem się wiadrze Woda od studni niesiona nie chlupie, Tak tam niejeden, schowawszy w zanadrze Zbyt pełne serce, stał cichy w tej kupie. Inszy się śmieje i głowy tak zadrze, Jako to czynią barany te głupie, Kiedy je weźmie gromadą dziwota, Na nowe, w słońcu złocące się wrota‘. A.
»
—
zam.
w. 34: ,Iż tam z baraku bez straży ni kroku‘ A.
»
93
w. 6
,on‘ W1; w A brak.
»
—
» 12
,jakąś‘ W1; ,(jakąś) Zośkę‘ A.
»
94
» 3
,Żdżarski, a Magier‘ W1; ,Nagier, a Żdżarski‘ A.
»
—
po w.
6:
,Nie spałem; ledwo żem drzemał na pryczy. Wszedł miesiąc, słyszę jakoweś rozruchy. To Żdżarski stęknie, to Magier zasyczy, Oba się pilno trzymając za brzuchy. Trzasł rygiel, a ci — jak harty ze smyczy... Łówże ich teraz, gdzie pieprz rośnie suchy, Nie wiedzieć tylko, czy onę nadobną Sztukę zmyślili razem, czy osobno‘ A.
»
—
w. 9
,pójdziewa‘ W1; ,pójdziemy‘ A.
»
95
» 16
,z ławkami‘ W1; ,i z starym‘ A.
»
—
» 23
,śpiewać‘ W1; ,głosem‘ A.
»
—
zam.
w. 26: ,I wszystkie głosy (i serca) zajęły się społem‘ A.
»
—
w. 28
,onych‘ W1; ,onym‘ A.
»
—
» 32
,dufność‘ W1; ,dużość‘ A.
»
96
» 7
,cichość... wysokiem‘ W1; ,ciszę... szerokiem‘ A.
»
—
» 12
,wiszarem‘ W1; ,szuwarem‘ A.
»
—
zam.
w. 17: ,Więc lud podolny miał wielkie tam dziwo‘ A.
,Markotno było jakoś. Zawszeć bratem Brat, chociaż sporny, a swojak swojakiem. Więc gdy raczyli się tak, cudzym światem I pod noc prawie iść pustkowiem takiem, Każdego żgnęło (jak szydłem) przez serce; a zatem Zamilkły chłopy, jak kiedy przetakiem Bartnik nakryje roju a podkurzy. Lecz Bugaj krzyknął: «Szczęśliwej podróży»‘.A.
»
—
w. 24
,onego‘ W1; ,nocnego‘ A.
»
—
zam.
w. 25: ,Słyszę, od puszczy tętni coś na przewał‘ A.
»
—
w. 26
,i‘ W1; (i) ,więc‘ A.
»
—
zam.
w. 27: ,Za bron i czekam. Niedługo z pod lasu‘ A.
»
123
w. 1
,porwał ten i owy‘ W1; ,ten chwycił i owy‘ A.
»
—
» 7
,Zięba‘ W1; ,Ziąba‘ A.
»
—
» 14
,A małpie‘ W1; ,Bitwy; małp‘ A.
»
—
» 19
,w krwi cały i pocie‘ W1; ,jakby po blekocie‘ A.
»
—
» 28
,dobrawszy‘ W1; ,dobrała‘ A.
»
—
» 29
,A w tem Kubina‘ W1; ,A ciszej Wawrzon‘ A.
»
—
zam.
w. 30: ,I podaj sierpa! — Kubina zakrzyczy‘ A.
»
—
w. 31
,Podali‘ W1; ,Przynieśli‘ A.
»
124
» 1
,Pójdzi‘ W1; ,Pójdźże‘ A.
»
—
» 2
,sztywno‘ W1; ,podaj‘ A.
»
—
zam.
w. 3: ,Stanął, a chłopy przy nim wszystkie płotem‘ A.
»
—
w. 7
,Chwycilim‘ W1; ,Chwycili‘ A.
»
—
» 8
,Zięba‘ W1; ,Ziąba‘ A.
»
—
» 15
,pełna jakiejś‘ W1; ,jakiejś pełna‘ A.
»
—
» 19
,Więc‘ W1; ,A‘ A.
»
—
» 20
,siadali markotni‘ W1; ,markotni siadali‘ A, A1.
»
—
» 21
,aż jak kiedy‘ W1; (Aż) ,Lecz jak kiedy‘ A; ,Aż jak komu‘ A1.
»
—
» 22
,pomału‘ W1; (po trochu) ,powoli‘ A.
»
—
zam.
w. 23: ,Aż przyschła wreszcie na nich owa sprawa A; ,Przyschnęła‘ A1.
,Aż gdy w cygańskie raz‘ W1; ,Aż i w cygańskie gdy‘ A.
»
—
» 10
,ścierpieć, więc rzeknę‘ W1; ,strzymać i rzekę‘ A.
»
—
» 13
i 14 ,Waść‘ W1; ,Coś‘ A.
»
—
zam.
w. 17—28 i str. 131 w. 1—12:
,A jeszcze to ci powiem, że w te schedy Wsiąkły śmiertelne i znoje i poty, I łzy te przyschły na nich, co od kiedy Pedziły ludzi za własne ich płoty... Hę?... To znak cięższy, niż owe, tam kredy... I choćby złotnik kładł na nim pozłoty, Jeszcze ta czarność je przeżre i przetrze... Umilkł i wielkim nosem bódł powietrze‘ A.
»
131
zam.
w. 13: ,A na mnie tak się zostały te mowy‘ A.
»
—
»
» 15—18:
,Lecz mi się widzi na rozum mój zdrowy, Że choć bzik miał ów za sobą też nieco, Zaczem do izby szedłem, a tam nowy Szum i wiatr we łbach, nie poznasz już, gdzie co! A.
»
131
w. 21
,brat‘ W1; ,i‘ A.
»
—
» 22
,Rajcował‘ W1; ,Powiadał‘ A.
»
—
» 23
,Iż go ta‘ W1; ,Kiedy go‘ A.
»
132
» 5
,kto‘ W1; ,co‘ A.
»
—
» 7
,z przykazem‘ W1; ,z robotą‘ A.
»
—
» 8
,nie śpię‘ W1; ,leżę‘ A.
»
—
» 12
,Tak dawaj, brat mój‘ W1; ,Hej, kto się składa‘ A.
»
—
» 13
,utrafił‘ W1; ,i trafił‘ A.
»
—
» 14
,rzucać‘ W1; ,zrzucać‘ A.
»
—
» 17
,To nieraz‘ W1; ,Drugi raz‘ A.
»
—
» 19
,Nie wszyscyć. — Ale że‘ W1; ,Hańbią ich insi; lecz‘ A.
»
—
» 21
— 28 w A brak.
»
133
» 2
,Pługa... kosy‘ W1; ,Pług mój... kosę‘ A.
»
—
» 9
,A zaś patrzajcie‘ W1; ,A patrzcie na mnie‘ A.
»
—
» 11
,górach‘ W1; ,borach‘ A.
»
—
» 13
,Ziemia woła‘ W1; ,i łan woła‘ A.
»
—
» 18
,Najlepszać‘ W1; ,Najlepsza‘ A.
»
—
zam.
w. 23: ,A właśnie jakaś nowa partja wtedy‘ A, BW.
»
—
w. 27
,onej‘ W1; ,owej‘ A, BW.
»
—
» 29
,Bo z tem nijakiej‘ W1; ,Bowiem z tem żadnej‘ A, BW.
,Tak przegrodzili z nami‘ W1; ,Tak odgrodzili od nas A, BW.
»
—
» 8
,cości‘ W1; ,Guttag‘ A, BW.
»
—
» 9
,a wytchli z tej‘ W1; ,i spoczęli‘ A, BW.
»
—
» 13
,w hałas‘ W1; ,hałas‘ A, BW.
»
—
» 14
,Wpadają szwabek kwapiące‘ W1; ,Wzmaga się kiedy zakłapią‘ A, BW.
»
—
» 15
,Te «lauby» swoim‘ W1; ,Szwabek, co lauby‘ A, BW.
»
—
» 17
,po nich nie znać‘ W1; ,nie znać na nich‘ A, BW.
»
—
» 18
,polski chłop... pada‘ W1; ,bat nasz... i pada‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 22: ,Śpiewają chórem, jak szpaków tych stada‘ A, BW.
»
—
w. 24
,Poczem‘ W1; ,Potem‘ A, BW, W2—3.
»
—
po w.
24:
,A szło to wszystko tak, jakby zawczasu Wiedzieli, po co idą, (gdzie) z czem, jak będzie; (Gdzie idą) Powoli, cicho, zgodnie, bez hałasu, Siłę swą z sobą i ład niosąc wszędzie. Więc ja, patrzący, jak nasi z za lasu Czekali, jakie los im da orędzie I gdzie ich rzuci i jaką opoką Rozbije — nieraz dumałem głęboko!‘ A, BW.
»
135
w. 9
,Co rana‘ W1; ,I rankiem‘ A, BW.
»
—
» 11
,trawy‘ W1; ,siana‘ A, BW.
»
—
» 13
,od świtu‘ W1; ,od nocy‘ A, BW.
»
—
» 19
,ktości! — ów‘ W1; ,ktoś! — Tamten A, BW.
»
—
» 20
,po bagnach‘ W1; ,po kniejach‘ A.
»
—
» 22
,opada‘ W1; ,upada‘ A, BW.
»
—
» 23
,roznosi‘ W1; ,przytłukła‘ A, BW.
»
—
» 31
,W półkrwawych potem‘ W1; ,Potem w półkrwawych‘ A, BW.
»
—
» 32
,Mieni się, jako... po‘ W1; ,Stoją, jak stare... na‘ A, BW.
Lecz między Szwaby, choć też się mór szerzył I choć tak samo pod wapno szli w rowy, Rzadko płacz bujny po ludziach uderzył, Gdy te żałosne czyniono pochowy. A w co-bym trudno — nie widząc — uwierzył, Czapki z łba nie zdjął, nie schylił ów głowy, Gdy go mijały pospólne te mary, Jak-być nie duszy nie stało, lecz — pary‘ A, BW.
»
—
w. 29
,ostro‘ W1; ,zdrowo‘ A, BW.
»
144
» 6
w A, BW. brak.
»
—
» 12
,już cienie‘ W1; ,cienie już‘ A, BW.
»
—
» 15
,Gdyż‘ W1; ,Bo‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 16: ,Lecz razem, gdy śmierć snopem cisła brzemię‘ A, BW.
»
—
w. 21
,dobył fajki‘ W1; ,fajki szuka‘ A, BW.
»
—
» 26
,pluje‘ W1; ,patrzy‘ A, BW.
»
—
» 28
,stają‘ A, W1; ,stoją‘ BW.
»
—
» 32
,Więc dalej insze‘ W1; ,Dalej go insi‘ A, BW.
»
145
» 17
,tam padli‘ W1; ,polegli‘ A, BW.
»
146
» 3
,a‘ W1; ,i‘ A, BW.
»
—
» 14
,jak zboże‘ A, W1; ,jak zorze‘ BW.
»
—
» 16
,wepchnęły‘ W1; ,zepchnęły‘ A, BW.
»
—
» 17
,Patrzą aż‘ W1; ,Patrzę ja‘ A, BW.
»
—
» 18
,w zębach‘ A, W1; ,w rękach‘ BW.
»
—
po w.
30:
,Stanęły chłopy, jakoby w teatrze,
,Radzi, że szwabom dostanie się myto.
Parobki szczują niewiasty co gładsze:
— A dalej, Kaśka!... A w łeb go, Brygito!
Więc co tam która ogniściej ich natrze,
To krzyczą: — Dobra! a wziąć ich na sito!..
A strząsnąć pludrów na drobne otręby!...
A między ślepie go!... A pięścią w zęby!‘ A, BW.
Str.
146
w. 32
,machają‘ W1; ,machając‘ A, BW.
»
147
» 1
,runą‘ A, W1; ,suną‘ BW.
»
—
» 3
,jeden‘ W1; ,któryś‘ A, BW.
»
—
» 8
,Z warkiem... z pianami‘ W1; ,Z wrzaskiem... i pianą‘ A, BW.
»
—
» 15
,Opacz tymczasem‘ W1; ,Lecz Opacz chodził‘ A, BW.
»
—
» 20
,znużył‘ W1; ,nużył‘ A, BW.
»
—
» 26
,kiep przy nim‘ W1; ,lub tęgi‘ A, BW.
»
148
zam.
w. 13: ,Potem glośniejszy, (śmielszy na) zaruszał przestworza‘ A.
»
—
w. 14
,(szerokich) łabędzich‘ A.
»
—
» 16
,Niebieskie pędził‘ W1; ,Pędził już teraz‘ A, BW.
»
—
po w.
18:
,Lunął deszcz bujny, rzęsisty, szeroki I te śmiertelne opłukał z nas poty; Trzy dni ciągnęły od wschodu obłoki, W mdłym pyle niby szeregi piechoty, Zaczem w półkole stoczyły swe mroki, Naprzeciw chmurze, co jako huf złoty, Pod słońce lecąc, skrzydlata i biała, W pół nieba jasną chorągiew rozwiała‘ A, BW.
w. 16: ,Już rozum (swój) własny ma i (swoje) własne prawo‘ A.
»
—
w. 18
,z dębiny‘ W1; ,z leszczyny‘ A.
»
—
» 22
,Widny był‘ W1; ,Wysoko‘ A.
»
—
po w.
24:
,Różnego tam się naniosło narodu, O którym trudno powiedzieć co mogę. Pchają się jedni przed drugich do przodu, Mamrocą, z nogi stępują na nogę, Ale że wszystko marnego zawodu, I gdyby w kije iść a zrobić trwogę, To na dziesięciu takich, z tą mdłą siłą, Jednego Maćka za wiwat-by było!‘ A.
»
—
» 28
,Torby, toboły‘ W1; ,Tobołki mając‘ A.
»
158
zam.
w. 1: ,Szydeł, pilników pełno, garnczków z kawą‘ A.
»
—
w. 2
,białemi‘ W1; (wielkiemi) ,białemi‘ A.
»
—
» 3
,W pantoflach‘ W1; ,W trzewikach‘ A.
»
—
» 6
,Ogień po cynglach... błyska‘ W1; ,Po cynglach ogień... leci‘ A.
»
—
» 8
,Nie znałem nazwiska‘ W1; ,raz, drugi i trzeci‘ A.
»
—
zam.
w. 9—12:
,Podniosą ręce i stoją tak, w złocie Słonecznem widni... I dotąd mi świeci Tak kupa, jakby spojona żelazem... I jest mi czegoś dziw i hardość razem‘ A.
»
—
po w.
12:
,Zaczem szli inni. Tak, owak, jak który Prowodyr ich tam ujednał w urzędzie. Do miast z rzemiosłem Czechy, do rud w góry Włochy; co słabsze, na planty w hacendzie. Więc poglądałem ze strachem, co będzie?
Bo się rozniosły tak chłopy, jak garście, Kiedy je wiater porywa na warście!‘ A.
Str.
158
w. 3
,W tem tłumacz krzyknie‘ W1; ,Aż krzyknie tłumacz‘ A.
»
—
» 16
,Co będziem tu‘ W1; ,Co będziecie‘ A.
»
—
» 17
,tutaj brać‘ W1; ,tu czego‘ A.
»
—
» 18
,Czego nie będziem‘ W1; ,Brać nie będziemy‘ A.
»
—
» 23
,het‘ W1; ,precz‘ A.
»
159
w. 3
,aż‘ W1; ,i‘ A.
»
—
zam.
w. 7: ,Komisja słucha i ja poto stoję‘ A.
»
—
w. 8
,wtem Roch hardo‘ W1; ,Roch Zatrata‘ A.
»
—
» 11
,Wtem Dudek przerzecze‘ W1; ,Aż Dudek Stach rzecze‘ A.
»
—
» 14
,łba chwyciwszy‘ W1; ,głowy wziąwszy‘ A.
»
—
» 19
,też ja‘ W1; ,ja też‘ A.
»
—
» 21
,Lecz Świercz zakrzyknął‘ W1; ,A Świercz zakrzyknie‘ A.
»
—
» 23
,Ja chcę pszenicę siać‘ W1; ,Jabym pszenicę siał‘ A.
»
—
» 28
,zawinie‘ W1; ,nawinie‘ A.
»
160
» 5
,zakołyszą‘ W1; ,rozkołyszą‘ A.
»
—
» 9,
10 ,Darmo‘ W1; ,Próżno‘ A.
»
—
po w.
10:
,Lecz jako w łomot taki i trzask dziki, Co i zwierzowi dech spiera w komorze, Wyskoczą one z ukrycia rabszyki[912] Z zasadzki czyniąc i obłów po borze, Gdzie łań wsłuchana w te wichrów muzyki, Gdzio jelon w krzaki zaplątał poroże: Tak się Prusaki puściły w te tropy. Na swą w tym huku (ciężkim) przemawiać tam chłopy
Już sznurkiem kluczą między kupki owe; Ten w ucho szepta, ten ręką rozkłada, Ten w bok wykrzywił i gębę i głowę, Czupryną trzęsie na znak, że nie nada. Tamten wzniósł oczy w niebieską posowę, Jak na ambonie ksiądz; każda gromada Osobno krzyczy swoje, jak(o) gdy w lesie (Gdy) Na tokowisku głuszec się zaniesie‘ A.
w. 3: ,Ze Rzymu słychać! — «W Bahiję» — «W Destero»‘ A.
»
—
w. 8
,wyjął‘ W1; ,wyjmie‘ A.
»
—
» 9
,Aż tłumacz: — Ludzie‘ W1; ,Lecz tłumacz krzyczy‘ A.
»
—
» 12
,Jak groch, patrzajcież‘ W1; ,Pokazał ręką‘ (łuk zrobił) A.
»
—
» 14
,bacząc, co ów zaś‘ W1; ,patrząc, co zaś ów‘ A.
»
—
» 17
,Zmarszczy się tłumacz‘ W1; ,Więc zmarszczy brwi ów‘ A.
»
—
» 18
,grunty rząd‘ W1; ,rząd grunt im‘ A.
»
—
» 19
,A‘ W1; ,Co‘ A.
»
—
» 20
,was pytać‘ W1; ,pytać was‘ A.
»
162
» 7
— 26 i str. 163, 1—20 w A. brak.
»
163
» 23
,pośpiesznie‘ W1; ,gdzie kto chciał‘ A.
»
—
» 24
,Co ja mam‘ W1; ,Kowal... hm...‘ A.
»
—
» 25
,Iść w bory?... Kowal‘ W1; ,Mógłbym iść w miasto‘ A.
»
—
zam.
w. 26: ,A niech to chamstwo na bory te rusza‘ A.
»
—
w. 27
,Gdzie chce! Dosyć się‘ W1; ,Dosyć się z nimi‘ A.
»
164
» 15
,i‘ W2; ,aż‘ A.
»
—
zam.
w. 17: ,Pobrali szkiełka i patrzą panowie‘ A.
»
—
w. 19
,zaczęło iść‘ W1; ,aż w szpik poszło‘ A.
»
—
zam.
w. 26: ,Żebym się albo bił albo ściskał z bratem‘ A.
»
165
» 5
,A we mnie‘ W1; ,We mnie już‘ A.
»
—
» 13
,a‘ W1; ,i‘ A.
»
—
zam.
w. 15—16:
Aż widzę, ręką do oczu ów sięga... Tak pytam: «Głodnyś!» — «Nie! Za ojcem tęga‘ A.
»
166
» 5
,by‘ W1; ,jak‘ A.
»
—
» 8
,Skuczno‘ W1; ,Nudno‘ A.
»
—
» 9
,gnaty‘ W1; ,kości‘ A.
»
—
po w.
16:
,Jako więc chłopu, kołtuna gdy zbędzie, Letką to czyni i bezpieczną głowę: Tak i nam było, słysząc to orędzie I te nadobne (słowa) mowy Opaczowe. — «Puszczajże sobie nać na tej tu grzędzie» Krzyknę ja jemu na walety owe, A za mną insi: «Czekaj, aż cię biesy Morzem poniosą (do twojej) na flot do Odesy‘ A.
,I tylko powierzch‘ W1; ,Po wierzchu tylko‘ A, BW.
»
—
» 17
,te‘ W1; ,ci‘ A, BW.
»
—
» 18
,Ogromny czarny‘ W1; ,Wielki czarniawy‘ A, BW.
»
—
» 19
,ci‘ W1; ,te‘ A, BW.
»
—
» 24
,zębów‘ A, W1; ,ręków‘ BW.
»
—
» 26
,chcieć pola‘ W1; ,pól żądać‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 29: ,Kto pnie wyruszy, korzeńmi co swemi‘ A, BW.
»
—
w. 30
,Korzeńmi siedzą‘ W1; ,Siedzą, jak słychać‘ A, BW.
»
—
po w.
30:
,... Czyś ty nas widział tam, o Chryste Panie, Sraconych w onej okrutnej gęstwinie, Gdzie żaden ludzki głos ani wołanie Ćmy nie przebije i stłoczony ginie? Czyś ty nas słyszał wieczorem i ranie Obwołujących Ciebie przez pustynie, Które za nami zamknęły się ścianą, Z mroków niezbytych na głucho kowaną?
Czyś ty nas widział w tej pracy, o Chryste, Potem oblane, zemdlone tułacze? Czyś słyszał głosy mazurskie strzeliste, Jak Bandys stęka i Bugaj jak płacze? Czyś słyszał, jak Roch pioruny siarczyste Wzywa, Sekura jak głową kołacze W pień i jak wiotkiem skrzydłem nietoperza Zwątpiałość w serca struchlałe uderza?...‘A, BW.
»
188
zam.
w. 7: ,O ty dorobku pierwszy Adamowy‘ A, BW.
»
—
»
» 9: ,I nie dlatego, żem osłabł tam z głodu‘ A, BW.
»
—
»
» 11: ,Lecz żeś odcięty bardzo już od rodu‘ A, BW.
»
—
w. 12
,Kogo... co‘ W1; ,Gdy cię... coś‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 15: ,Gdzie chleb cię niecha, a samego puści‘ A, BW.
»
—
w. 16
,mu... w śmiertelnej‘ W1; ,ci... już w takiej‘ A, BW.
»
—
» 28
,I ziarnu tak się‘ W1; ,I skibę ziarnu‘ A, BW.
»
—
» 30
,ani dba ni się‘ W1; ,nie dba ani się‘ A.
»
189
» 1
,znów wszystko w tych‘ W1; ,wszystko w tych tu‘ A, BW.
,Spojrzę, już wpełzła na stóg. Już i stoga Nakryła — chrzęsty słychać, tak rój tłumny Już się przewierca wskróś, już piasek toczy, Zniknęła — jeszcze rusza się... Zakryłem oczy‘. A, BW.
»
—
w. 19
,A w tem zakraka‘ W1; ,Zakraka czasem‘ A, BW.
»
—
» 27
,alboli‘ W1; ,albo też‘ A, BW.
»
—
» 29
,nadstawiam‘ W1; ,nastawiam‘ A, BW.
»
202
zam.
w. 1: ,Więc Zagajnego, co przy mnie szedł, trącę‘ A, BW.
»
—
» 2
,ta‘ W1; ,tam‘ A, BW.
»
—
» 5
,z chmury dwa‘ W1; ,dwa z chmury‘ A, BW.
»
—
» 9
,w bagnie‘ W1; ,w błocie‘ A, BW.
»
—
» 14
,I‘ W1; ,A‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 18: ,Prę ja się naprzód oną dziką chaszczą‘ A, BW.
»
—
w. 22
,A‘ W1; ,I‘ A, BW.
»
—
» 23
,za ogon, za uszy‘ W1; ,za uszy, za ogon‘ A, BW.
»
—
» 26
,legł‘ W1; ,był‘ A, BW.
»
203
» 1
,jakoby‘ W1; ,jak wielkie‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 3: ,Kosztowne futro! Widziałem — rok blisko‘ A, BW.
»
—
w. 4
,Patrzą, macają‘ W1; ,Takie w Warszawie‘ A, BW.
»
—
» 5
,ściągnął‘ W1; ,ściągał‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 13—14:
,Nad wszystkich w mowie prym trzyma Zagajny, Majster na (lisy) zwieza i kat nadzwyczajny‘.A, BW.
»
—
w. 15
,Wnet‘ W1; ,Więc‘ A, BW.
»
—
» 16
,z tą mroźną‘ W1; ,z tropem i‘ A, BW.
»
—
» 19
,psów‘ W1; ,już‘ A, BW.
»
—
» 20
,jelon‘ A, W1, BW; ,jeleń‘ W2—3.
»
—
» 21
,gdzieś‘ W1; ,już‘ A, BW.
»
—
» 24
,Cichuchno‘ A, W1, BW; ,Cichutko‘ W2—3.
»
—
» 26
(butem nie nadepce) ,trzeszczącej nie zdepce‘ A, BW.
»
—
» 28
,w śniegu krew chłepce‘ W1; ,co krew z śniegu schłepce‘ A, BW.
»
204
» 1
,Utroczy zwierza‘ W1; ,Zwierza utroczy‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 3: (Śmieją się) ,Słuchają chłopy (klaszczą), śmieją się‘ (Znaczno) (Widać) (z twarzy) ,z ich twarzy‘ A, BW.
»
—
w. 4
,Iż im ta‘ W1; (Że im ta) ,Widać, że‘ A, BW.
»
—
» 16
,ciepłe‘ W1; ,letnie‘ A, BW.
»
—
» 17
,To z leda (koziej nogi człek) kija człek w szuwar wygarnie‘ A.
,Modre, jak węże... Piórkami‘ W1; ,Sine... A jeszcze piórami‘ A, BW.
»
—
» 22
,tam‘ W1; ,w niej‘ A, BW.
»
—
» 27
,W tej puszczy‘ W1; ,Tu w borach‘ A, BW.
»
—
» 31
,mości‘ W1; ,znaczy‘ A, BW.
»
—
» 32
,żałości‘ W1; ,rozpaczy‘ A, BW.
»
208
» 4
,zgryzą‘ W1, A, BW; ,gryzą‘ W2—3.
»
—
po w.
8:
,Zaczem, iż mi to mrowie w oczach stało Okropne, na grób Przytuły pełznące, Rzekę: — Ogniowi oddamy to ciało, Które jest czyste i kwieciem woniące! W kupie się głuche mruczenie ozwało; Lecz na mnie duchy buchnęły gorące, Chwyciłem chłopię, i jak wiązkę miry Na stos cisnąłem... Dym poszedł i skwiry‘.A, BW.
»
—
zam.
w. 9: ,Tymczasem mowy o posłach nie było‘ A, BW.
»
—
w. 10
,pędził w swym‘ W1; ,w swym pędził‘ A, BW.
»
—
» 18
,sobie‘ W1; ,nieraz‘ A, BW.
»
—
» 19
,przygwałca, dociska‘ W1; ,przymusza, uciska‘ BW; ,przymusza dociska‘ A.
»
—
» 22
,Ha! Bądźże twa‘ W1; ,Tak, bądź Twoja, BW. (Tak) ,Ha! Bądź Twoja‘ A.
,w te ślady, w te krwawe‘ W1; ,na onych krwawników‘ BW.
»
—
» 31
,Iżby‘ A, W1; ,Żeby‘ BW.
»
—
» 32
(Nim bystre pióro uchwycę do ręki) A.
»
—
» —
,nie zmyję już‘ W1; ,już nie zmyję‘ A, BW.
»
221
zam.
w. 1: ,Zaś wymaluję lud ten i wypiszę‘ A, BW.
»
—
w. 2
,tułackie te‘ A, W1; ,tułaczów tych‘ A, BW.
»
—
» 8
,śniadem licem‘ A, W1; ,śniadą twarzą‘ BW.
»
—
» 10
,tych nabrawszy‘ W1; ,miawszy pełną‘ A, BW.
»
—
» 13
,bijąc w mar tych‘ A, W1; ,biję w cieniów‘ BW.
»
—
zam.
w. 14: ,Grzmiący w szerokich lotów zawierusze‘ A, BW.
»
—
w. 16
,falom‘ A, W1; ,fali‘ BW.
»
—
» 19
,Ty nasz zbawca — Ty‘ W1, BW; ,na mnie: Tyś nam jest‘ A.
»
—
» 23
,Bowiem przypomną, że nie‘ W1; ,Bo wiedzą, że się zaś nie‘ BW; ,Bo przypomniały, iż nie‘ A.
Od w. 25 do str. 222 w. 16 w A brak.
Str.
221
w. 25
,Rzucili my się skróś‘ W1; ,Rzuciliśmy się wskróś‘ BW.
»
222
» 11
,naród‘ W1; ,Bandys‘ BW.
»
—
» 13
,łatwie‘ W1; ,łatwo‘ BW.
»
—
» 16
,Też bardzo pilno‘ W1; ,Tuż za Bandysem‘ BW.
»
—
» 19
,żywi prą się‘ W1; ,walczą żywi‘ A, BW.
»
—
» 21
,Lecz my, jak raz się‘ W1; ,Jak raz my w oną‘ A, BW.
»
—
» 24
,ten pień ci wróg‘ W1; ,i ten wróg ci‘ A, BW.
»
—
» 25
— 32 w A, BW brak.
»
223
» 1
,Golaźnia‘ W1; ,Góreczka‘ A, BW.
»
—
» 5
,ona‘ W1; ,ci ta‘ A, BW.
»
—
» 9
,ja‘ W1; ,o‘ A, BW.
»
—
» 13
,a baby‘ BW; ,Baby‘ A, W1; ,baby zaś‘ W2—3.
»
—
» 16
,szczęk‘ W1; ,jak pies‘ A, BW.
»
—
» 18
,oną‘ A, W1; ,z jakąś‘ BW.
»
—
» 21
,Mróz poszedł po mnie‘ W1; ,Struchlałem w sobie‘ A.
»
—
w. 23
,to w niebie spać nijak‘ A, W1; ,i w niebie, że usnąć‘ BW.
»
—
» 25
,Polska Kolonija‘ W1; ,Jezus i Maryja‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 26—30:
,Prostym kozikiem wyrżnięte litery,
A zaś poniżej: «Polska kolonija,
Rok osiemsetny dziewięćdziesiąt cztery».
Krzyż przez ramiona różaniec obwija,
A pod różańcem nacięcia siekiery:‘A.
,Grubo wyrżnięty w nierówne litery.
A zaś poniżej: — ,Polska kolonija,
Rok osiemsetny dziewięćdziesiąt cztery».
Spodem więc suchych liści krzyż owija,
A pod nią, rzędem nacięcia siekiery:»BW.
Str.
223
w. 32
,Padłe tu liczył‘ W1; ,Pomarłe znaczył‘ BW. ,Padłe karbował‘ A.
»
224
» 1
,a po nich się czerwie‘ W1; ,Po mogiłkach czerwie‘ A. BW.
»
—
zam.
w. 2: ,Mrowi się z suchym szelestem skróś piasku‘ A, BW.
»
—
w. 4
,W potężnych‘ W1; ,W ogromnych‘ A, BW.
»
—
» 9
,siermięgi‘ W1; ,płótnianki‘ A, BW.
»
—
» 12
,wygrzebany‘ A, W1; ,wygrzebane‘ BW.
»
—
» 16
,a‘ A, W1; ,i‘ BW.
»
—
» 17
(Poklęknął naród) ,Poklękły baby‘ A.
»
—
» 18
,wzdychają... A już się krew‘ A, W1; ,wzdychając. A krew się już‘ BW.
»
—
» 19
,Tak krzyknę ja‘ W1; ,więc zakrzyknę‘ BW; ,tak, że krzyknę‘ A.
w. 18: ,Nikt nie wie, czy nam daleko, czy blisko‘ A, BW.
»
—
w. 21
— 28, str. 243, 244 i 245 w. 1—8 następują w BW, po w. ,Omdlewający i nie było końca‘ (str. 263 w. 22).
»
—
zam.
w. 21—24:
,Cichość. Żar. Dziecko zbudzi się, zapłacze, I przerażone uśnie. A w cichości Tej słychać, jak śmierć po czaszkach kołacze, Jak słońce drąży mózg i suszy kości‘.BW.
»
—
» 22
,Że‘ W1; ,I‘ A.
»
—
» 25
,trupich‘ W1; ,ciężkich‘ A, BW.
»
—
» 26
,a szli, a tutaj‘ A, W1; ,i szli, a tu precz‘ BW.
»
243
» 1
,Więc coraz pilniej‘ A, W1; ,Więc jak w gorączce‘ BW.
»
—
» 3
,w ognicach‘ A, W1; ,na łunach‘ BW.
»
—
» 4
,korab‘ A, W1; ,okręt‘ BW.
»
—
» 6
,jakby zatajon Ów‘ A, W1; ,słońca utajony‘ BW.
»
—
» 8
,lico‘ A, W1; ,lica‘ BW.
»
—
» 9
— 16 w BW brak.
»
—
» 12
,w pośrodku swej‘ W1; ,nawpośrodku‘ A.
»
—
zam.
w. 15—16:
,I w głos się z grzechów spowiadać zaczyna: ...Moja, o Jezu, wina! Moja wina!‘ A.
»
—
zam.
w. 18: ,Które je niosły, jakby pióra ptasie‘ A, BW.
»
—
w. 19
,Ato‘ A, W1; ,To ci‘ BW.
»
—
zam.
w. 20: ,Na modrych łąkach śmierci owce pasie‘ A.
,Na złotych rajskich łąkach owce pasie‘ BW.
»
—
»
» 22: ,Drogę do nieba... To znowu po czasie‘ A.
»
—
»
» 22—25:
,Drogę do nieba. — To po małym czasie Las sztyków skrami ognia się zapali I srogie wojsko prosto na nie wali. Tak szedł ów naród, jakby oczadzony‘.BW.
,Sucharów kilka mam, będzie dla dzieci... Jeszczem to mówił, gdy słyszę krzyk trwogi. Spojrzę, ze zbocza stromego człek leci, Kręcąc w powietrzu ramiona i nogi, Jak śmigi. Szczęśniak! W oczy mi zaświeci Płótnianka jego... Szczęśniak!... Szukał drogi!... Wtem padł, a czerep poszedł mu w odruzgi I obryzgały ziemię krwawe mózgi.
Leżał, a nikt się nie ruszył z gromady, Żeby posłuchać, czyli jeszcze dycha... Lecz Bugaj, co stał przy mnie bardzo blady, Pokiwał główą i rozśmiał się z cicha. — Ot, nasza droga! — rzekł — ot, nasze rady! Nie, nie wyzywać nam już tego licha!... Już amen!... — A dwie łzy wielkie i żywe W drżące wąsiska upadły mu siwe‘. BW.
— 28: następują po BW. po w. ,Gdzie jej zwątpiałość siedzi pierworodna‘ (str. 366 w. 22).
»
252
zam.
w. 4: ,Jeśli Bóg widział, jak naród ten ginie‘ A, BW.
»
—
»
w. 12: ,I w nieruchomość już, i w proch grobowy‘ BW; (proch) ,mrok‘ A.
»
—
w. 16
,nakrył‘ W1; ,odział‘ A, BW.
»
—
po w.
16:
,Wtedy1, jak czajki, wrzeszczące nad kępy,1 ,I wnet‘ A. Bić w nas zaczęły drapieżne2 orliki,2 ,pomniejsze‘ A. Szerząc, przez owe3 kamienne ostępy3 ,one‘ A. Okrutnie srogi skwir i powrzask dziki; Zaczem z gniazd4 czarne zerwały się sępy,4 ,Wnet z szumem‘ A. I uderzyły w nas, jak kopijniki, Grotami dziobów, bo im się ta kupa Z żywych5 szkieletów wydała — za trupa‘. A, BW.5 ,Żywych‘ A.
w. 20: ,A nie wiem, z jakiej uciechy tak czynią‘ BW.
»
—
»
w. 21: ,Ale, że lud nasz, choć już nie mdlał z głodu‘ BW.
»
—
w. 23
,jakiś‘ A, W1; ,ciężki‘ BW.
»
—
zam.
w. 24—26:
,Ognie się jakieś po ciele rzuciły... Nawet te chłopy twardego zawodu, Bandys, Zatrata, grzbiet niosą pochyły‘ BW.
»
—
w. 27
,ruszała‘ A, W1; ,porusza‘ BW.
»
—
» 28
,twardo, aż‘ A, W1; ,póki nie‘ BW.
»
—
po w.
28:
,Tymczasem klęsnął kraj. Skróś bujnych trawic Sino oświtły okrągłe kołbiele, Czyniące pozór pogańskich tych łzawic, Co je nasz proboszcz ustawił w kościele. Na rzece żwirów przybrało i ławic, Zaraszczających w gaj szumny i w ziele, Skąd gęsto biły w słoneczny dzień złoty Krzyki małp, papug świsty i rechoty‘. BW.
»
260
w. 1
— 16: następują w BW po w. ,Że był jak miasto po czarnym pomorze‘ (str. 261, w. 18).
»
—
» 1
,Ale‘ A, W1; ,A w tem‘ BW.
»
—
» 4
,stronami już z zimy‘ A, W1; ,już z zimy stronami‘ BW.
»
—
» 5
,brzegi się‘ A, W1; ,się brzegi‘ BW.
»
—
zam.
w. 10: ,Tam czarne krakwy chmurą się nam rwały‘ BW.
»
—
w. 12
,Stał, aż mu‘ A, W1; ,Czekał, aż‘ BW.
»
—
» 14
,Czuby... przygarbione‘ A, W1; ,Kity... zadumane‘ BW.
»
—
» 17
— 24 w BW brak.
»
—
» 18
,Siadł‘ W1; (Stał) ,Szedł‘ A.
»
—
zam.
w. 21: ,Że lada parość wyrasta jak wieża‘ A.
»
—
w. 22
,siednie‘ W1; ,siędzie‘ A.
»
—
» 25
,Tak patrzę ja‘ A, W1; ,Aż patrzym my‘ BW.
»
—
» 27
,Wnet wszystko‘ A, W1; ,Gaj drży, zaś‘ BW.
»
—
» 28
,żywą‘ W1; ,złotą‘ A, BW.
»
—
» 29
,Zaczem ta cała boża‘[916] A; ,Zaczem ta boża na nim‘ BW.
w. 10: ,Uskoczył!1 A już waliły ich chmury‘ A.1 ,Tak w wodę‘ BW.
»
—
po w.
10:
,Kolumna była ze dwa staja1 frontu1 ,ze sto sążni‘ A. Zieleni jasnej1 unosząca łupy,1 ,Jasnej zieleni‘ A. Trzask suchy, cichy1, lecz żadnego mątu,1 ,sypki‘ A. Jak na komendę, tak szły one kupy, Żeby armaty jeszcze, błyski lontu, Orły i sztywne, zamarznięte trupy, Tobyś mógł przysiądz na krzyża ramiona, Że to wielkiego armja1 Napoljona!‘ A, BW.1 ,wojsko‘ A.
»
—
w. 11
,Zaś‘ A, W1; ,A‘ BW.
»
—
» 16
,Z kolorów życia‘ W1; ,Z żywej zieleni‘ BW; (Z żywej zieleni) ,Z żywych kolorów‘ A.
»
—
» 18
,Że... po czarnym‘ A, W1; ,Iż... zgłuchłe po‘ BW.
»
—
zam.
w. 18: ,Nie, tylko miasto po czarnym pomorze‘ A1.
»
—
w. 19
— 30, str. 262 i 263 w. 1—14 w BW brak.
»
—
» 20
,sinych mgieł‘ W1; ,siwych żgieł‘ A.
»
—
» 22
,przez pomierzch ten‘ W1; ,w gaj i w pomrok‘ A.
»
—
» 26
,noc ona‘ W1; ,tam, ta noc‘ A.
»
262
» 8
,już przez pół zasięgła‘ W1; ,przez pół już dosięgła‘ A.
»
—
zam.
w. 9: ,W jaki to świat się godzi? W jaką stronę?‘ A.
»
—
»
» 12: ,Co nowy zrąb ma utrzymać żywota‘ A.
»
—
w. 16
,Tam u nas. — Nowa‘ W1; ,i nowe (s) we mnie‘ A.
»
—
» 19
,morze‘ W1; ,morza‘ A.
»
—
» 20
,w kunę‘ W1; ,w biedę‘ A.
»
—
» 22
,z niemoty‘ W1; ,z ucisku‘ A.
»
—
zam.
w. 25—26:
,Jakieś mu boże otwarły się drogi, W które zapatrzył się i przerzekł: — «Muszę!»‘ A.
»
—
w. 27
,Tak‘ W1; ,I‘ A.
»
—
zam.
w. 28: ,Sam siebie poczuł, sam w siebie uwierzył‘ A.
,Zaraz tam krzywe rozdali nam noże, Do cięcia duktów, gdzie woda prowadzi, A tak my się tam trzymali w humorze1,1 ,w honorze‘ A. Iż nic przed sobą nie dali czeladzi. — Hurra i naprzód! — A wstały już zorze. ,A już obrzasnął świt, wstały zorze‘ A. Lecz czarne dymy1, walące jak z kadzi,1 ,Lecz dymy gęsto‘ A. Pędko dnia1 światło zakryły dla oka,1 ,Wprędce nam‘ A. I tylko łuna gorzała1 szeroka‘. A, BW.1 ,jarzyła‘ A.
Str.
267
zam.
w. 1: ,W mig rozdzieliłem naszych na trzy częście‘ BW.
»
—
w. 1
,chłopów‘ W1; ,naszych‘ A.
»
—
zam.
w. 3: ,Jezus Marya! krzyknąwszy na szczęście‘ BW.
»
—
w. 4
,biegiem‘ A, W1; ,z bronią‘ BW.
»
—
» 5
,smaląc... kalecząc‘ A, W1; ,smalim... kaleczym‘ BW.
»
—
» 7
,sierpami naszemi‘ W1; (nożami krzywemi) ,siekierki naszemi‘ A.
»
—
zam.
w. 7: ,Tniem gąszcze trzciny nożami krzywemi‘ BW.
»
—
w. 9
,Dalej‘ A, W1; ,Biegiem‘ BW.
»
—
» 12
,rowy‘ A, W1; ,dukty‘ BW.
»
—
» 15
,Już iskry przez‘ A, W1; ,Przez sieci już‘ BW.
»
—
zam.
w. 16: ,Jak płatki (s), istry (s) pryskają z wysoka‘ BW.
»
—
w. 17
,nawrotu‘ A, W1, BW; ,zawrotu‘ W2—3.
»
—
zam.
w. 19: ,Od ognistego1 nawpół ślepi potu‘ A, BW. 1 ,gorącego‘ A.
»
—
w. 20
,walim i sieczem‘ A, W1; ,sieczem i walim‘ BW.
»
—
zam.
w. 21: ,W uszach huk, jakby podziemnego grzmotu‘ A, BW.
»
—
w. 23
,jako‘ W1; ,jeno‘ A, BW.
»
—
» 26
,naszej‘ A, W1; ,dzikiej‘ BW.
»
—
» 27
,już piecze‘ A, W1; ,i piecze‘ BW.
»
268
» 1
,machaj‘ A, W1; ,dzieci‘ BW.
»
—
zam.
w. 5: ,Dobiegł... Jak wicher, tak dobiegł do ściany‘ BW.
,Tak krzyknę: Pietrze‘ A, W1; ,On! — Pietrze... wrzasnę‘ BW.
»
—
» 26
,Dlaboga, ten strzał‘ A, W1; ,Taki strzał!... Chryste‘ BW.
»
—
» 27
,Zaś‘ W1; ,A‘ A.
»
—
zam.
w. 27: ,A ów z uśmiechem: — A tam ot z facendy‘ BW.
»
—
w. 28
,czatę trzymawszy‘ A, W1; ,straże trzymając‘ BW.
»
—
zam.
w. 29: ,Bo i nam w nosach kręciły już swędy‘ BW.
»
271
w. 1
,Poświecił sam‘ A, W1; ,Sam poświecił‘ BW.
»
—
zam.
w. 2: ,A strzelić?... Zabić1?... Toć lepiej na ćwierci‘ BW; 1 ,Zranić‘ A.
»
—
zam.
w. 3—10:
,Lecz jam był w ogniach...1 — A inni? A Żuki? —1 ,Przerwałem, rzekąc‘ A. Bom na Jelenki wspomniał rodzicieli — Są! Jakże! Wszyscy na kawie!1 I póki1 ,u kawy‘ A. Nie odrobimy tego, co my wzięli, Po sto milrejsów od głowy,1 od sztuki,1 ,Coś po sześć setek milrejsów‘ A. Póty z nas1 z swojej nie puszczą gardzieli.1 ,To nas ze‘ A. ...Tatarskie oko!... Bym!... — Tu się zachłysnął, Splunął i białkiem w oczach1 dziko błysnął.‘ A, BW.1 ,oka‘ A.
Str.
271
zam.
w. 11: ,Zaczem się niby rozśmiawszy z uciechy‘. BW.
»
—
w. 12
,dziwnie‘ A, BW1; ,nasze‘ BW.
»
—
zam.
w. 13—15:
,Twarz skrzywił, szarpnął do dołu te wiechy, A z modrych źrenic łza po łzie mu kanie... Więc schylił na pierś konopnej tej strzechy.‘ BW.
»
—
zam.
w. 17: ,Zaczem łba wzniesie, odetchnie głęboko‘ BW.
»
—
w. 17:
,Aż‘ W1; ,Wtem‘ A.
»
—
» 18
,zaklnie‘ A, W1; ,zgrzytnie‘ BW.
»
—
» 19
,rzekę... tam‘ A, W1; ,pytam... wam‘ BW.
»
—
zam.
w. 20: ,Ale ów milczkiem szedł i tylko stęka.‘ BW.
»
—
w. 24:
,złego‘ W1; ,tego‘ A.
»
—
zam.
w. 24—26:
,W buciskach długich, iż gadu się lęka, To tak ogniją nogi z tej mokrości, Że chce but ściągnąć — to z skórą... do kości...‘ BW.
»
—
w. 27
,Stanęła wnet‘ W1; ,Wnet stanęła‘ A.
»
—
zam.
w. 27: ,A wtem przypadną nasi. — Dalej rada!...‘ BW.
I nie tak na wiatr latają w krąg śmigi,
Gdy młynarczyki popuszczą wiatraka,
Nie tak cygany wiercą mamałygi,
Kocieł nad ogniem zwiesiwszy u haka,
Jakem ja kręcił te łby kędzierzawe,
W których latały kołem białka krwawe.‘ BW.
Str.
274
w. 9
,Aż kiedym‘ A, W1; ,W takiegom‘ BW.
»
—
» 10
,Tak że ich czarność‘ A, W1; ,Że czarność w twarzach‘ BW.
»
—
zam.
w. 11—12:
,Już charczą, już im się zatrzasły kielce I tylko kręgi w karkach coraz zgrzytną‘ BW.
»
—
w. 13
,Cisnę obadwa‘ A, W1; ,Tak cisnę oba‘ BW.
»
—
» 15
,zgasły‘ A, W1; ,leżą‘ BW.
»
—
» 16
,chwilę jeszcze toczy‘ W1; ,toczy... toczy, toczy...‘ A, BW.
»
—
» 19
,gęsto‘ A, W1; ,gęste‘ BW.
»
—
» 24
,Na czole‘ A, W1; ,Na przedzie‘ BW.
»
—
» 28
,kołem‘ A, W1; ,pięścią‘ BW.
»
—
» 29
,już sine‘ W1; ,i sine‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 29—30:
,Już błysły twaze ogniste i sine, Aż się związała razem kupa wrząca‘ BW.
»
—
w. 31
,zawichrzonym potoczyła‘ A, W1; ,potoczyła zawichrzonym‘ BW.
»
275
» 2
,stoi, a kto‘ A, W1; ,a kto zasię‘ BW.
»
—
» 3
,Bo‘ A, W1; ,Tak‘ BW.
»
—
» 5
,wydłużył‘ A, W1; ,rozdlużył‘ BW.
»
—
zam.
w. 14: ,I z niejednego łba poszła turzyca‘ BW.
»
—
w. 17
,Tymczasem‘ A, W1; ,Aliści‘ BW.
»
—
» 18
,Chmura‘ W1; ,Chmara‘ A; ,Banda‘ BW.
»
—
zam.
w. 20: ,Wnet kadłub, wnet ci ogonem już włada‘ BW.
»
—
w. 21
,Aż... z kręgów‘ A, W1; ,Gdy... czarna‘ BW.
»
—
» 22
,u tego‘ W1; ,onego‘ A.
»
—
zam.
w. 22: ,Z kręgów onego potwornego gada‘ BW.
»
—
w. 25
,łeb trzymał zadarty‘ A, W1; ,na dzirycie wsparty‘ BW.
»
—
» 27
,Pobok‘ A, W1; ,W pobok‘ BW.
»
—
» 28
,Szczekając‘ A, W1; ,Hucząc i‘ BW.
»
—
» 31
,chwycił‘ A, W1; ,chwyci‘ BW.
»
—
zam.
w. 32: ,Z tą siłą, co to czuć, że kości łamie‘ BW.
»
276
» 1
,Był to Zatrata‘ A, W1; ,Zatrata! — Ostaw‘ BW.
»
—
» 2
,Ostawcie! Ja go już1‘ A, W1; ,Ostaw! Już ja go sam‘ BW. 1 ,sam‘ A.
w. 24: ,W dom wpadlim1, wszystko potłuklim w facendzie‘ BW1; (W dom)1 ,Wpadlimy‘ A.
»
—
w. 27
,Mordować lecim‘ A, W1; ,Lecim mordować‘ BW.
»
—
» 28
,zawali‘ A, W1; ,zapada‘ BW.
»
283
» 1
,Nad nami‘ W1; (A za nim) ,Nad głową‘ A.
»
—
» 2
,żagwiami‘ W1; ,ożogiem‘ A,
»
—
zam.
w. 1—2:
,Za nim się dymy czarnym korowodem Ciągną. Lud sobie ożogiem przyświeca‘ BW.
»
—
w. 6
,oczy górą‘ A, W1; ,twarze, oczy‘ BW.
»
—
zam.
w. 9: ,Więc gdy nasz tętent zagrzmiał, a czerwony‘ BW.
»
—
w. 10
,Puścił przez niebo‘ A, W1; ,Żar puścił w niebo‘ BW.
»
—
» 12
,usrebrzoną‘ A, W1; ,wysrebrzoną‘ BW.
»
—
zam.
w. 13—14:
,Sam srebrny, wyszedł do nas w dzwonów jęku, Wysoki, siwy ksiądz, co krzyż miał w ręku‘ BW. ,Ksiądz (biały do nas wyszedł) wyszedł przeciw nam, a miał krzyż w ręku‘ A.
»
—
zam.
w. 17: ,A ksiądz też stanął i patrzał — bez słowa‘ BW.
»
—
w. 18
,Tylko‘ A, W1; ,A zaś‘ BW.
»
—
» 20
,zajarzyła‘ A, W1; ,rozjaśniała‘ BW.
»
—
» 23
,A bądźże Twa‘ A, W1; ,gdzie jest Twoja‘ BW.
»
—
» 24
,A nie daj-że nam‘ A, W1; ,Czy nam już tutaj‘ BW.
»
—
zam.
w. 25: ,Gdzie my sieroty? A gdzie chaty, pola?...‘ BW.
»
—
w. 26
,A broń!‘ A, W1; ,Chryste!...‘ BW.
»
—
» 28
,odchodzi‘ A, W1; ,odpływa‘ BW.
»
—
» 29
,Więc‘ W1; (Tak) ,Więc‘ A; ,Tak‘ BW.
»
—
» 30
,huknę‘ A, W1; ,krzyknę‘ BW.
»
284
» 2
,ów jasny‘ W1; ,miesięczny‘ A, BW.
»
—
zam.
w. 3: ,A tu nad nami wszystkie dzwony biją‘ A, BW.
»
—
w. 4
,Ażeśmy‘ W1; ,I tak my‘ A, BW.
»
—
» 5
,jak nie hukniem‘ A, W1; ,hukniem razem‘ BW.
»
—
zam.
w. 6—7:
,Jakby zawieja zerwała się sroga Dusz, co gdzieś w niebo lecą pod gwiazdami‘ BW.
»
—
od w.
9—34 i str. 285 w. 1—32 w BW. brak.
»
—
» 34
,słowami rzewnemi‘ W1; ,słowy urwanemi‘ A.
»
285
» 1
,polska‘ W1; ,matko‘ A.
»
—
zam.
w. 3: (Co płaczesz za mną, okryta żałobą) ,Ojczystej... która płaczesz tam w żałobie‘ A.
w. 18: ,Z piersią, lnem siwym płótnianki nakrytą‘ A.
»
—
w. 22
(Rzuciłem) ,Zdradziłem‘ A.
»
—
» 25
,z tych‘ W1; z swych‘ A.
»
—
» 28
,murów‘ W1; ,muru‘ A.
»
—
po w.
30:
(Lecz już) ,A przez kwiecistych okien wirydarze (Jęły) Poczęły cicho iść miesięczne blaski I rozświetliły gorące w łzach twarze (Płachty) Chusty, sukmany, kapoty, zapaski, Tak nad skruszone bieląc się nędzarze, Co się cisnęły przed same balaski (Srebrzystość Pana Jezusowej łaski) Jak hostja w świętej swojej bieli, Którą my w dusze zbolałe przyjęli‘ A.
»
289
» 7
,dwoma‘ W1, BW; ,dwiema W2—3
»
291
» 11
,żytniej‘ BW; ,żytnej‘ W1;.
»
—
po w.
14:
,Tak mówił Bugaj Piotr, a głos szedł z wnętrza, Jakoby z żywej i otwartej rany, A on, gdzie odsyp najwyższy wał spiętrza, Wparł się w piach mokry oboma kolany. Już fala bije po nim, która prędsza, Już na pierś skacze, już szarpie sukmany, Już przez łeb... Nie czuł, tak żal w nim był srogi. Dopieroż ja go za kark i na nogi!
Chwiał się chłop chwilę, jakby łyknął z kwartę, Mokra czupryna zwisnęła na oczy, A te źrenice szeroko otwarte Błędnie chodziły po modrej roztoczy... Tak zaraz baby uczynią mu wartę, Iż to i słowo tak człeka zamroczy, Tak go rozchmieli, rozbierze tak w sobie, Że klęśnie, jakby po wielkiej chorobie‘. BW.
»
292
w. 12
,nieobjętych‘ W1, BW; ,obojętnych‘ W2—3.
»
—
zam.
w. 15: ,Jarmark był. Kipiel okrutna i mrowia‘ BW.
»
—
w. 27
,A‘ W1, BW; ,I‘ W2—3.
»
294
porządek strof w BW: 1) Wielka to rzecz... 2) I zaraz mi się... 3) Zaczem się zwarli...
w. 32: ,Gdzieby robotę znalazł? Przy ładunku‘ (s) BW.
»
335
w. 27
,tanio kupić‘ W1; ,kupić, pchał się‘ BW.
»
336
» 2
,pojrzy‘ W1; ,spojrzy‘ BW.
»
—
» 3
,Jan, W1; ,Dżon‘ BW.
»
—
» 11
,Więc‘ W1; ,Tak‘ BW.
»
337
» 4
,twych słów‘ W1; ,słów twych‘ BW.
»
—
» 5
,do was‘ BW, W1; ,list ten‘ Kr.
»
—
» 6
,Z struchlałem‘ BW, W1; ,Z bijącem‘ Kr.
»
—
» 8
,przez moc‘ BW, W1; ,siłą‘ Kr.
»
—
» 9
,puszcze... góry‘ BW, W1; ,góry... puszcze‘ Kr.
»
—
» 10
,hań‘ BW, W1; ,tam‘ Kr.
»
—
zam.
w. 13: ,Gdzie jest nasz zagon kłosami nakryty‘ Kr.
»
—
w. 15
i 16 ,radbym‘ BW, W1; ,chciałbym‘ Kr.
»
—
zam.
w. 17: ,W oczach mi tylko tak stoi jak żywa‘ Kr.
»
—
w. 18
,Ta nasza strzecha‘ BW, W1; ,Bielona chata‘ Kr.
»
—
zam.
w. 21: ,A że1 wieści nikt żadnej nie poda‘ Kr. 1 ,mi‘ Prz. P.
»
—
w. 22
,je‘ BW, W1; ,jest’ Kr.
»
—
» 23
— 26 następują w Kr. w takim porządku: 25, 26, 23, 24.
»
—
zam.
w. 24: ,I jak tam żóraw idzie w cembrowinę‘ Kr.
»
—
w. 25
,I... żaroty‘ BW, W1; ,Więc... tęsknoty‘ Kr.
»
—
» 26
,tęskności‘ BW, W1; ,żałości‘ Kr. Prz. P.
»
—
po w.
28:
,A jak z odpustu obrazik kto bierze I patrzy w niego i nosi na szyi, Tak ja w tę chatę mówiący pacierze Patrzę by w obraz Panienki Maryi, Za świętość sobie mając one1 ściany1 ,owe‘ Prz. P. I próg i białe na gnieździe bociany. Kr. Prz. P.
»
338
w. 1
,tutaj przygniotła‘ BW, W1; ,ciężka zwaliła‘ K.
»
—
» 3
,pewnie‘ BW, W1; ,pewno‘ Kr.
»
—
zam.
w. 4: ,Bez czterech desek, bez własnej mogiły‘ Kr.
»
—
w. 5
,Bo tu moc‘ BW, W1; ,Bowiem czerń‘ Kr.
»
—
» 6
,rzucają w morze, a‘ BW, W1; ,w dół wloką pospólny‘ Kr.
»
—
» 7
,wielkich‘ BW, W1; ,z onych‘ Kr.
»
—
zam.
w. 8: ,Co mnie skusiły tu, w te cudze kraje‘ Kr. Prz. P.
»
—
w. 12
,Brzoza‘ BW, W1; ,Brzózka‘ Kr. Prz. P.
»
—
» 13
,wpisał te smutki‘ BW, W1; ,pisał dzień cały‘ Kr. Prz. P.
,co w piersiach mam‘ BW, W1; ,serca do was‘ Kr. Prz. P.
»
—
» 16
,ato matusi‘ BW, W1; ,oto maleńki‘ Kr. Prz. P.
»
—
» 18
,oddały‘ BW, W1; ,podały‘ Kr. Prz. P.
»
—
» 20
,Matko niż na świat‘ BW, W1; ,Niźli ja tutaj‘ Kr. Prz. P.
»
—
» 21
,jest‘ BW, W1; ,i‘ Kr. Prz. P.
»
—
» 22
,zwierz‘ BW, W1; ,wilk‘ Kr. Prz. P.
»
—
» 24
,nocą‘ BW, W1; ,w nocy‘ Kr. Prz. P.
»
—
zam.
w. 27—28:
,Czy też miał ciepło dobytek w oborze I czy już wiosną pachnie, czy mróz trzyma‘ Kr. Prz. P.
»
—
w. 29
,dusza we mnie‘ BW, W1; ,we mnie dusza‘ Kr. Prz. P.
»
—
zam.
w. 31—32:
,Leciałbym do was jak ten gołąb siwy Albo jak słomka, ciągnąca o wschodzie‘ Kr. Prz. P.
»
—
Układ strof po w. 32 w Kr, PrzP:
1) A teraz żegnam i kłaniam się pięknie (str. 339 w. 13) 2) Żegnam już wszystkie życzliwe sąsiady ( » 339 » 19) 3) Oj, leciałbych ja, by gołąb ten siwy ( » 338 » 31) 4) Więc trudne rzeczy są i podaremne ( » 339 » 5) 5) Teraz mi dajcie bić z wieży we dzwony ( » 339 » 23)
»
339
w. 1
,zdaje‘ BW, W1; ,widzi‘ Kr. Prz. P.
»
—
zam.
w. 3—4:
,Bo w studni na dnie miesiączek tam leży, A krzyżem świętym znaczony chleb w dzieży‘ Kr. Prz. P.
»
—
po w.
4:
,I widzi mi się, bym znowu na uwrocie Za pługiem stanął, a huknął na woły, A pojrzał w pole, płoniące się w złocie, Tobym wnet zmocniał i byłbym wesoły. Ale że teraz struchlałe mam kości Od wielkich ogniów słońca i tęskności.
Tu ziemia nie ta i nie czuje człeka, Jak łan rodzony, co się z nim rozumie, Chata od chaty bezdrożem ucieka, A dusza głuchnie w okrutnych puszcz szumie, I niebo się tu przegradza od ziemi Stogami głazów nieprzezwyciężonemi‘Kr, PrzP.
I. NA MORZU
Pierwsze wrażenia. Ave Stella Maris. Noc. Pan Balcer ogląda okręt. Narady i nadzieje. Choroba. Przytuła poskramia łyczka. Interwencja Horodzieja. Horodziej o żywiołach naucza. Rekin. Burza. Jak wygrali Łahiszyńce. Pożar. Bunt Opacza. Matka. Widzenia na chmurach. O Josephowym senniku. Magier i Zdżara. Chrzest. Pod równikiem. W porcie. Ziemia
7
II. W EMIGRANCKIM DOMU Inwokacja. Z baraku. Nowe widoki. Uwagi pana Balcera o szlachectwie. Pan Balcer Brazylję poznaje. Spotkanie. Dom emigrancki. Mazury się burzą. Filozofja Marcina Tatara. Oberek. Wyprawa Szaławy. Pan Balcer o żeniaczce zamyśla. Zwierzenia strażnika. Nowa partja. Febra. Śmierć i pochów Jelenki. Jak Prokurat umierał. Pińczuk po śmierci wraca. Bitwa bab. Filozofja Opacza. Burza. Przed komisją. Pożegnanie
89
III. W PUSZCZY Powitanie puszczy. Inwokacja. Pan Balcer puszczę opisuje. Na działach. Horodziej wieś polską zaleca. Opór puszczy i złudne nadzieje. Przeczucia. Osada Pińczuka. Zwątpiałość. Dudek o powrocie namienia. Pan Balcer wróży ludowi mocnego pieśniarza. Posłuchy o polskiej osadzie. Narady. Mogiła Przytuły. Apostrofa pana Balcera do puszczy. Strzał Żuka. Wspomnienie łowieckie. Wicher w puszczy. Śmierć Jaśka. Pora deszczowa. Komisja. Pan Balcer od gromady przemawia. Napad babi. U ogniska. Hasło
171
IV. W POWROTNEJ DRODZE Inwokacja. Skroś borów. Kolonja zmarłych. Pozew Piotra Bugaja. Przemowa Horodzieja. Pan Balcer o stepie powiada. Chwytanie bawoła. Uczta. Sierota z Budzynia. Ciężkości drogi. Widzenia. Pan Balcer oświadcza się przeciw widowaczom. Góry. Zwątpienie. Rozpacz Zatraty. Marychna Dudkowa. O świcie. Śmierć Horodzieja. Nowe wrażenia. Pan Balcer o przyszłości rozmyśla. Pożar trzciny. Strzał Zagajnego. Na plantacji. Niechęć do murzynów. Pan Balcer broni Marychny. Pojedynek Zatraty z królikiem. Bitwa. W zapamiętaniu. Krzyż. Spowiedź księdza Błahoty
219
V. W PORCIE Powitanie morza. Na jarmarku. U Burniaków. Przy ognisku. Sekura odzyskuje mowę. Pożegnanie. W [520]porcie. W gospodzie Opacza. Zabuda. Jaśków list. W dokach. Kazanie ks. Błahoty. Imakulata. Śmierć Zabudy. Magier i Żdżara. O Salusię. Mgła. Mazura śmierć na drodze. Węglarze. Pieśń o Łazarzu. Zdobycie trybuny
289
VI. IDZIEMY... Pan Balcer o pierwszeństwie Polaków u Boga powiada. W rocznicę. Kłótnia. Żuk o Atlantydzie naucza. Weselna drużyna i uwagi Żuka. Przybysze. Nowiny i postanowienia. Do spisu. Obrachunek. Uwagi pana Balcera. Ostatni pochód. Idziemy...
zamiast
cicho
robi się
Kto nie usłucha
wskazają,
Wyległszy
Z pagórków
one
stracił
Świergot
krzyczy
mrokiem
Tu
w tych
po twarzach
tu
mijały
Iż
A
chwycił
stołu
jakby
trzychkrólowy
onych
onę
ma być
cichło
zrobi się
A kto inaczej[919]
wskazują
Wyległszy w słońce
Z pagórów
orne
tracił
Świegot
skrzypi
nurkiem
To
tych
po trawach
ta
mijała
I
I
chwyci
stoła
jak gdy
trzykrólowy
onym
oną
↑...od jak żywa — odkąd żyjesz, Żyw-a-o, z przyp. żywa; resztki deklinacji rzeczownikowej przechowały się: zdaleka, zbliska, z dobradziwu (z dobrego dziwu) i t. d.
↑Para (gw.) — dwa korce; jeden pszenicy, drugi żyta, albo jęczmienia i owsa.
↑Wiec — narada, roki, zebranie starszyzny celem obradowania lub sądzenia.
↑Świta, świtka — zwierzchnia odzież w okolicach ruskich.
↑«Na brzegu morza (w Brazylji) czekać będzie ksiądz z krzyżem i obrazem Matki Boskiej i błogosławić będzie naród». Tak prawił (w r. 1890) jakiś chłop-apostoł emigracji wobec tłumów rozgorączkowanego ludu w Sierpcu; gdzie indziej z księdza zrobiono kardynała.
↑Cichoj (gw.), właściwie cichaj z a pochylonem, niby od cichać: Bądź cicho! Milcz!
↑Podlasie, dawne województwo podlaskie — kraina płaska, lasami pokryta, przerznięta rzekami Biebrzą, Narwią, Nurcem i Bugiem, mająca liczne bagna i jeziora, a grunt w znacznej części piaszczysty, stąd przysłowie: «Lasek, piasek, karaski ma szlachcic podlaski». Podlasie zamieszkują w części Mazury, w większej części Rusini obrządku wschodniego, lecz do unji z Rzymem przywiązani; w r. 1875 zaliczył ich rząd ros, przemocą, wbrew ich woli do wyznawców prawosławia, a «opornych» karał grzywnami, więzieniem i wygnaniem w orenburskie stepy. Przy odbieraniu cerkwi i wprowadzaniu popów schyzmatyckich polała się w wielu miejscach krew męczenników. Dopiero ukazem tolerancyjnym z 17 kwietnia 1905 r. pozwolono wyznawcom unji przejść na obrządek łaciński i prześladowanie ustało.
↑Pouroczyszcze — uroczysko, miejsce św. w głebi puszczy.
↑Oziaty — pastwiska Łahiszyńskie za kanałem Ogińskiego.
↑... do deski — w zupełności, w całości. Zwrot pochodzi z tych czasów, kiedy książki oprawiano w drewniane deszczułki, kiedy mówiono: — Przeczytałem książkę od deski do deski, t.j. w całości.
↑Głośna w swoim czasie sprawa mieszczan łahiszyńskich przedstawia się w krótkości tak: Miasteczko posiadało przywileje Zygmunta III i Władysława IV na grunta, z których płacili nieznaczną daninę do skarbu królewskiego. Korzystał z tego w r. 1870 gubernator miński Tokarew i zaliczywszy owe grunta do b. dóbr królewskich, postarał się o ich sprzedaż dla siebie — prawie za darmo, bo cena kupna, i tak niska, była rozłożona na 24 rat rocznych. Gdy po długim procesie przyszło do odbierania gruntów, mieszczanie odparli gwałt gwałtem, co gubernator uznał za bunt; 5 głównych obrońców zesłano na Syberję, 20 skazano na 12 lat ciężkich robót, na mieszczan nałożono kontrybucję 5825 rubli (w r. 1875). Mieszczanie zanieśli jednak apelację do senatu, który dawne przywileje królewskie zatwierdził i wszystkie wyroki i banicje i kontrybucje zniósł. Skazani mieszczanie wrócili do zagród domowych, a Tokarew i dwóch jego wspólników zostali tylko zwolnienie ze służby.
↑Łahiszyńskie starostwo niegrodowe (królewszczyznę) dzierżyli w XVII w. Ogińscy.
↑Wyspa św. Wincentego, jedna z wysp Zielonego przylądka przy zachodniem wybrzeżu Afryki, nie należy do wysp Kanaryjskich, leżących znacznie dalej na północ.
↑Horodło — mko nad Bugiem, poniżej Uściuga w woj. lubelskiem, pamiętne unją Polski z Litwą w r. 1413
↑Planeta (gr.) — ciało niebieskie, krążące koło słońca lub innego ciała niebieskiego — gwiazda wogóle; ponieważ gwiazdom przypisywano wpływ na losy ludzkie, stąd planeta — wyrok, przeznaczenie.
↑Etymologia ludowa, mylna. Krzysztof, Christophoros, nic z krzyżem nie ma wspólnego i znaczy Chrystonosz, skąd legenda, że ten święty Chrystusa przez rzekę przeniósł.
↑Halabarta (niem.), właściwie halabarda — dzida połączona z toporkiem — dawna broń, zwłaszcza straży przybocznej panującego; tu przen. fale spienione, więc srebrne.
↑Asawuła (ros.) — oficer kozacki; przen. przewodnik.
↑t. j. jeżeli się do Brazylji przyjedzie od wschodu («od zórz słońca»), to ta strona Brazylii jest morska ma porty, a o większych rzek niema (przyczem przez Brazylję rozumie się cała południowa Ameryka); jeżeli zaś ktoś przyjedzie z zachodu, to napotyka kraj «rzeczny», bo przerznięty przez trzy wielkie rzeki: Amazonkę, San Francisco i La Plata.
↑T. j. ciasto na korowaj, obrzędowy placek weselny.
↑U Kurpiów jest zwyczaj, że swat, pan młody i ojciec pana młodego przybywają do rodziców panny młodej, chcąc niby to coś kupić. W czasie tych targów ucieka panna młoda za piec i jeżeli da się panu młodemu stamtąd wyciągnąć, to znak, że chce za niego wyjść, w przeciwnym razie małżeństwo nie dojdzie do skutku.
↑Czarna fasola — «uprzywilejowana potrawa brazylijska, którą naturalnie karmić się musi i przybysz, jest rodzaj zupy z czarnej fasoli wraz z suchem mięsem, do czego wsypuje się grubej mąki roślinnej, otrzymywanej z korzeni manioki. Zupa wówczas zamienia się w jakiś szary klajster. Potrawa ta ma dla nieprzyzwyczajonego do niej wygląd poprostu odrażający».
↑Olendry albo Holendry —nazwa osad, zakładanych przeważnie na nizinach nadmorskich, obiftujących w łąki i paszę dla bydła przez wychodźców z Fryzji (w Holandji), któzy w XVI wieku osiadali w Polsce, chroniąc się przed prześladowaniami religijnymi.
↑Tryby na kole są to zęby, które chwytając za zęby drugiego koła, wprawiają w ruch oś kamienia młyńskiego. Koła rozzwieść na tryby — koła rozebrać na części składowe, tryby, znaczy więc tyle, co zastanowić wszelki ruch we młynie. Myśl: Cichość — to bezruch, martwota.
↑Całe porównanie brzmiałoby: «Jak rzeka nieme ryby łoskotem fali swoich nakrywa, tak kupa swoją wrzawą ludzi spokojnych i obojętnych czyni niewidocznymi».
↑Obraz z bajki. Ktoś stoi przed dwiema zamkniętemi skrzyniami: w jednej stryczek, na którym się w razie wyboru ma powiesić, w drugiej wór pieniędzy; od wyboru jednej z tych skrzyń zleży albo śmierć albo życie w dostatku i bogactwie.
↑Pula (fr.) — naczynie, w którym znajdują się losy.
↑Sprawa — sposób załatwienia rzeczy; nie sprawa — tak się tej rzeczy nie załatwia.
↑Parahyba — jeden ze stanów brazylijskich wpobliżu równika, nie przydatny na kolonizację.
↑Lenno — ziemia dana komuś we władanie, tu: działy nadane kolonistom.
↑Nieszpory Jeruzalemskie — wieczór dnia, w którym Chrystus został ukrzyżowany; wtedy bowiem Józef z Arymatei wyprosił ciało u Piłata i pogrzebał w swoim grobowcu.
↑Dukty (ł.) — kanały, urządzenia nawodniające, a przez to zapewniające obfity zbiór trzciny cukrowej.
↑Brukwa — jarzyna, rodzaj kapusty polnej o korzeniu grubym, nabrzmiałym; z tego korzenia przyrządza się potrawę, pośledniejszą od kalarepy. Ziarna tej rośliny zasadza się, jak tu w tekście wspomniano.
↑Na Polesiu był zwyczaj (dziś już zarzucony), że do poszywania nowej chaty słomą zbiegała się ludność wioski, ażeby wspólnemi siłami bezpłatnie wykonać tę pracę. Gdy już strzecha był gotowa, zatykano na szczycie złotą wiechę, t. j. różżkę, obwieszoną strzępami barwnego, najczęściej złotego papieru, przyczem śpiewano obrzędową pieśń z powtarzającym się refrenem lele; suty poczętunek sprowadzał nastrój radosny.
↑Dranica — deska powstała przez darcie czyli łupanie kłody. Dranicami pokrywała ludność chaty w okolicach lesistych, ubogich w zboże; na szczeycie, utworzonym przez dranice, zakładają nieraz gniazdo bociany.
↑Porządek (gospodarski) — narzędzia, sprzęty domowe i t. p.
↑Roraty — adwent, zapowiadający święto Bożego Narodzenia, przen. zapowiedź nowej, szczęśliwej epoki dla Polski.
↑Pius IX nakaazał w czasie procesji z obrazem Zbawiciela Acheropita 6 września 1963 r. publiczne modły z aPolskę, «którą widzi z boleścią wydaną w tej chwili na łup tylu mordów i krwi przelewu».
↑...taki syn — wyraz taki zastępuje tu: sukin; Opacz chce się wyrazić «politycznie».
↑Naczalstwo (ros.) — władza, zwierzchność. «Japoniec» jest buntownikiem, gdyż wedle wyobrażeń pospólstwa rosyjskiego car dzierży władzę nad całym światem.
↑...wsio ekspłodował — wszystko wysadził w powietrze.
↑Każdy na swój siąg (niech się mierzy); siąg — odległość między kończynami rozpostartych poziomo obu rąk; przen. wolno każdemu postąpić wedle sił i chęci.
↑Marsz Rakoczego — utwór wedle podania cygana, Michała Barny, który miał być nadwornym muzykiem Franciszka II Rakoczego, wodza powstańców węgierskich (ur. 1652, umarł 1735).
↑...katu urwany! — coś się katowi urwał pod szubienicą. Jest to mylna odmiana stp. zwrotu, ,Porwaneś katu lub djabłu‘ (wymawiano z powodu a pochylonego: ,Porwąneś‘ a pisano zwykle ,Porwoneś‘). Imiesłów czasu przeszłego tak czynny, jak bierny, wyrażał także rozkaz lub życzenie: gw. ,Poszedł‘! (ros. ,Paszoł‘!) — jeszczeć tu! strać się! — stp. ,Porwaneś katu‘ — bądź przez kata porwany, niech cię kat porwie! (,Katu‘ — trzeci przypadek przy stronie biernej zam. zwrotu przyimkowego: od, przez kata).
↑Wierszy 13—16, 21—24 i 32—40 w BW brak. Numeracja wierszy dotyczy strony 441.
↑Poetka, słysząc ten wyraz w brzmieniu ,zárota‘ (a pochylone), pisze stale ,żorota‘. Podobnie ,zgło‘ w obawie mazurowania zamienia na ,żgło‘. W obu wypadkach przywracamy formy właściwe.
↑Wyraz jug (strona południowa, południe), znany innym językom słowiańskim, w polskim zaginął i nie jest znany słownikom. K. chciała go znowu przyswoić językowi (Imagina 115, w. 9). Miejsce to jednak nie byłoby na to właściwe: ,Stąd aż do juga (południowej strony) kukurydz tylko i fasola czarna sadzona być ma‘... Jest to niedorzeczność. Raczej przypuścić należy pomyłkę juga zamiast ługa, którą sobie tak tłumaczymy, że poetka, słysząc z ust ludu ŭug, oddała to mylnie na piśmie przez jug podobnie, jak gw. zárota, pisze stale żorota.
↑Wyżar — ,na gruncie bagnistym lub torfowym miejsce od pożaru ziemnego wypalone, na którem w czasie mokrym ziemia zbierać się może‘ (Słownik wileński). O takiem miejscu tu mowy być nie może, tembardziej, że tu kruki i kanie się zlatują, a nie ptactwo wodne, jak str. 363 w. 15 «kaczor rwie się ponad wyżary». Wyżar jest więc pomyłką zam. wyżer (jak str. 223, w. 10: ,A toć tu na żer padła sępów kupa‘).
↑,ta cała hoża‘ W1—3 jest niewątpliwie pomyłką drukarską.
↑Zestawienie rzekomej bukwy z dynią (w. 13), a następnie zwrot, ,gdy baba ją gniecie w pulchną rędzinę‘, dowodzą ponad wszelką wątpliwość, że oba poównania wzięte są z zakresu gospodarstwa wiejskiego lub małomiejskiego, że więc mowa tu o brukwi, a nie o bukwi (orzeszku bukowym). Poetka przez nieuwagę napisała bukwa zam. brukwa i błąd ten przeszedł do BW i wszystkich wydań.
↑Jest to widoczna pomyłka druku, niedostrzeżona ani w BW ani w W1. Oba zwroty: ,w boki się zeprze‘ i ,gęby napuszy‘ mają to samo znaczenie pewności siebie i dumy i powtarzają się niżej str. 396, w. 15 i 17.
↑Poetka napisała naprzód: ,Kto nie usłucha‘, lecz poprawiła następnie na: ,A kto inaczej‘.