[24]II
Ledwo dzień oświtł — a ranek był chłodny —
Szedł naród z dobrą na pokład otuchą.
Nuż do węzełków, bo drugi i głodny
Legł, postem morze witając na sucho.
Wiatr ruszał wodą i szum czynił godny[1],
Właśnie jak gdyby powiadał na ucho
Jakoweś mile rzeźwiące orędzie:
— Ej, pójdzie jakoś! Ej, jakoś to będzie! —
Bo niema, coby tak silnie przywarło
Do człeka, jak to na jutro czekanie.
Choćby się serce, jak żebrak, obdarło,
Jeszcze w tym jednym zostaje łachmanie.
Śmierć — i ta patrzy źrenicą umarłą,
Rychłoli wskrześnie, a z martwych powstanie.
Więc choć się naród zmitrężył[2] niemało,
Morze nadzieją ku niemu się śmiało.
Dopieroż tu się tej arce dziwować,
Co nas na sobie przez zatop ów niosła;
A toby było i folwark gdzie schować,
A wodę pruje, by szczuka, bez wiosła.
Zadzierasz głowy, chcesz maszty zrachować,
Na które sosna — sto lat mało — rosła,
Alebyś darmo swój rozum przykładał!
Dopieroż jeden stał, i tak powiadał:
— «Okręt mieć most, jak człowiek, swe imię,
A ten tu z nami, to «Krejc» się mianuje,
Co po naszemu «Krzyż» znaczy. Aż w Rzymie
Sam papież takie metryki spisuje.
[25]
Przy biciu z harmat, przy ogniach, przy dymie,
Ma okręt chrzest swój i chrzestnych przyjmuje.
Dopieroż granie i wino i miody,
A pierwszy kubek na wiwat — do wody.
Więc jako człowiek najwyżej ma głowę,
Tak okręt zasię maszt wielki, koronny[3].
Trza zbrodzić lasy i puszcze światowe,
Zanim się trafi dąb, silny a gonny[4],
Co go nie toczy czerw, kory ma zdrowe,
Ani go suszy jemioły liść płonny.
Bo widłak[5] na to, ni bochniak[6] — nie będzie,
Co mech skołtuni, a grzyb go obsiędzie.
Taki nim spuszczą, to czynią z nim próby;
Bo musi rostu mieć do setnej stopy,
A od przyziemka też godnie być gruby
W sobie, przynajmniej na jakie trzy chłopy.
Dopieroż gdy te odprawia rachuby,
Siekierą po nim! I nuż go przez tropy
Wilcze, przez gawiedź[7] borową, przez haszczą[8],
Jako niedźwiedzia powalą i taszczą.
Długoby przyszło i w ciężkim mozole
Powiadać wszystko, co potem z nim bywa;
Bo moczą w wodzie i warzą go w smole,
Aż z niego wyjdzie precz treść leśna, żywa,
Nie tyle razy przewróci chłop rolę,
Nie tyle żyd się przez szabas nakiwa,
Co on tram męki wycierpi, nim zgoła
Masztem powstanie i wichrom da czoła.
[26]
Ten drugi zasię, co «bukszpir»[9] go piszą,
Z żywicznej sośni[10] jest, albo z modrzewa.
Żagle się na nim jak chusty kołyszą,
Gdy niemi kramarz na budzie swej wiewa;
Sznury się po nim pną i luźno wiszą,
Na czubie, w koszu[11], coś gwiżdże i śpiewa.
Pachoł to, co tam siedząc przy powięzi
Lin, śwista sobie, jak drozd na gałęzi».
Otwarły chłopy gęby, jako wrota,
I patrzą, niby na wiewiórkę dzieci.
— «Spadnie!» — «Nie spadnie!» — A ten się chybota,
Jakoby leciał już. Tak krzyknie trzeci:
«Trzymaj się chłopie, bo wiatr cię pomiota!»
Ten nic! Więc inszy: «Nie słyszy Waszeci,
Bo sroga góra je[12] i woda huczy...
A zresztą takich tam — sam djabeł uczy!»
I prawda! Nie raz, i nie dziesięć razy
Widziałem, jak się masztowi do czuba
Pnie taki, jako po olchach te łazy[13]
I te dzięcioły. To idzie, by śruba.
Na drzewcu żadnej zadzierki ni skazy:
Skręt karku pewny inszemu i zguba,
A on nic! Śmieje się tylko i świata.
To cóżby, jak nie ta siła nieczysta?...
Ale największy dziw w ciebie uderzy,
Kiedy to pojrzysz na one głębiny.
Bo choć się oko najdalej zamierzy,
Nie ujrzy ziemi skrawka, ni drzewiny...
[27]
Ocean tylko przed tobą się szerzy
W dalekość, którą nakrywa par[14] siny...
Próżnobyś oczy obracał, jak słońca:
Nie — tylko woda a woda bez końca.
A teraz patrz-że, jak po tych bezdrożach
Okręt steruje i plac sobie czyni,
Gościniec miawszy[15] znaczony na zorzach[16],
W tej niezmierzonej, bezbrodnej pustyni,
Jak zna te chody przepastne na morzach!
To prędzej u nas chłop zmyli w Sterdyni[17]
Drogę — z odpustu idąc — do rogatek,
Niż na tych wodnych obrusach — ten statek.
Więc się i w ludziach bezpieczność jakowa
I dobre w sobie ocknęło dufanie.
Od »Pochwalony«, od słowa do słowa,
Tu jedna kupka, tam druga przystanie;
Radzą — a każda ma rozum swój głowa —
A jak to będzie, a owo jak stanie,
Aż brzękło gwarem po onym pokładzie,
Jak kiedy pszczoły uroją się w sadzie.
Więc to tam było napatrzeć się czego,
Onych ubiorów i ludzkiej odmiany...
Bo się lud zeszedł, het z kraju całego:
Kurpie[18], Mazury[19], Łomżyńce[20], Płocczany[21],
[28]
Alić najgęściej z porębu[22] naszego,
Od Liwca[23], Narwi[24] brunatne sukmany...
A w każdym inszy ruch, insza postawa.
Tak się to ziemia w narodzie wydawa.
Dopieroż tu się zapalą te oczy,
Dopieroż staną te lica w kolorze!
Ten z czapą jedzie wtył, ten ją wbok tłoczy,
Ten, jak lny, jasny, a ów, jak dąb w korze.
Lud zwięzły w sobie, żylasty,
Łeb prosto nosi, jest twardy w honorze,
A choć po równiach polistych rad siedzi,
Górny jest, jakby dziś był u spowiedzi.
Drugi ma ledwo ten kubrak na grzbiecie,
A patrz, jak ręce od siebie rozkłada!
Właśnie, jakoby choć z włóka[25] w powiecie
Na niego stała. Dokoła gromada,
A ten — tak, owak, a inak po świecie...
Każdego przeprze, każdego przegada,
Jakby podwójcim był albo ławnikiem[26].
Taki się z drogi nie namknie przed nikiem!
Najgłośniej prawił Opacz. Chłop, jak rzepa,
Szeroki w gębie na każdym jarmarku,
Lenił się nagiąć do pługa, do cepa,
Więc luzem chadzał przy drożnym szarwarku[27].
[29]
Wiejska się na nim przetarła polepa[28],
Bo w artylerskim sługiwał gdzieś parku[29].
Ten krętych włosów był i dużej głowy,
A na kamzeli miał szynel[30] wojskowy.
Teraz zapalił cygar, jął się w boki:
— «Cóż tam za morze!» — mówił i pluł ślinę.
— «Niech mi położy kto ze dwa soroki[31]
Rubli: tak, brat moj[32], choć wpoprzek przepłynę!»
— «Dlaboga! — krzykną baby, gdyby sroki —
Przez tylą[33] wodę?... Przez tylą głębinę?...»
A on: — «Nie takie ja widział w Odesie!»[34]
Tak baby: — «Reta!...»[35] — A on: «Nie bójcie się!»
Na to Sekura Paweł: «Wszystko niczem,
Kiedy my się tu szczęśliwie dostali,
To tam i dalej pójdzie!» — «A my liczem,
Że tego będzie już bliżej, niż dalej!» —
Rzecze Pietr Bandys: — «Ot, strzelił jak biczem!»
Zakrzyknie inszy. — «A u nas gadali,
Co suchoputną[36] najsporzej jest drogą:
Trzy dni coś, tylko że trafić nie mogą».
A wtem Przytuła Szymon: — «Ot to bieda
Z głupim narodem!» — rzekł i kiwał brodą.
— «Jak owce to to... Chce — kupi, chce — przeda!
A to nie wiecie, co wszelki kraj wodą
[30]
Oblany dokół, a woda precz nie da?
Czemże to zaprzesz granicę? — Czy kłodą?
Nie bój się! Dobrze tam strzegą od szkody...
A ten mocniejszy, kto więcej ma wody!»
— «Co z chłopstwem gadać? Łby tępe, jak drewno.
Albo to widział co taki kozica?«[37] —
Rzekł Magier stelmach, splunąwszy wbok gniewno.
Ten od Łukowa[38] szedł i grał w szlachcica.
Bo to tam u nich tak szlachty ulewno[39],
Że jak nie zrodzi groch albo pszenica,
To słomy w buty na wiechcie nie stanie.
Ci w płaszczach chodzą sinych, nie w sukmanie.
Słyszą to chłopy. Nuż trącać się, zżymać,
Aż Kacper Bugaj z Łęczny[40], setna dusza,
Nie mógł zęboma[41] języka utrzymać,
Przestąpił, wcisnął nisko kapelusza,
Ręce pod boki, i nuż gębą dymać:
— «Każdy je mądry, jak wraca z ratusza,
Kiedy go burmistrz po skórze wyłupi...
Ino na ratusz, to wszyscyśma głupi!»
Tak chłopy też w swą: — «A jużci! A przecie!»[42]
A ten sparł boków i aże przysiada:
— «Co głupich robić gębą, kiej na świecie
Dość ich bez tego! A gadka powiada:
I głupi chleba nie ciśnie na śmiecie,
Ino tak samo, jak drugi go jada!
[31]
Ma on swój rozum! Tyla, że nieboże,
Mądry się jeno na nim poznać może!...»
Pojrzał z pod czoła Magier. Widno w twarzy,
Jak mu war idzie od ciemion od karku.
Wtem ściśnie pięście i okiem zajarzy...
Aż Opacz: — «U nas, w artilerskim parku,
Dwóch było głupich i poszło w kucharzy[43],
A że się chłopy wypasły przy garku,
Więc jaki taki feldfeblu zeznawał,
Jako jest głupi, a rozum — udawał.
To jak nas liczyć wziął na poligonie[44]
Feldfebel, ćwiartkę dostawszy tabaki,
Wyszło, że rozum dobry same konie
Miały u lawet[45], a my wsie — duraki[46].
Tak raport. Bo tam w każdym eskadronie
Srogi porządek. Tak dalej w baraki![47]
Dalej w doktory! I nim się wydało,
To o tem nawet w gazetach pisało». —
— «Powiadał nam ta[48] Niemiec z kolonii...» —
Zaczęła baba, a insze, jak w sedno[49]:
— «Co tam Niemcowi dowierzać bestyi!
Niemiecka wiara a kocia — to jedno!» —
Wtem druga: — «Gorszy je Niemiec od żmii.
A my latoś[50] chudziznę tę biedną
[32]
Przedali Szwabom od Mławy[51], to wszytek
Grosz nam się rozlazł! Nic nie szedł w pożytek».
Ale szewc Szczęśniak, pojrzawszy na żonę,
Co dzieciąteczko na łonie tuliła,
— «Oj dałby — rzecze — Bóg w tę, czy w tę stronę,
Bo nas już bieda ze wszystkiem zamdliła!» —
Na to Sekura: — «Gadają, co one
Kraje bogate są, złota w nich — siła,
Tylko że naród je czarny i dziki,
To przez to nas tam chcą mieć, katoliki».
— «Laboga! — wrzasną dziewki, co tam stały —
Słyszysz ty, Zośka? Tam chłopy jak sadze...»
— «A cóż tam Zośce, kiej Stacho je biały!...»
— «O... Stacho znowu!... A cóż ja ci wadzę,
Że mnie do Stacha przykładasz?» — Przerwały:
— «Dać spokój! — Cichaj!»[52] — «Ej, powiem! Ej, zdradzę!» —
Buchnął śmiech pusty, dziewczęcy, swawolny:
Zośka stanęła w ogniach, by mak polny.
Lecz w inszej kupie radzili ludziska
O ziemi: — «Słychać, co dołki są płoche[53],
A górki żyzne. — Ja idę, gdzie niska
Rola. A co mi po górach wlec sochę?...
— Żyto siał będę... Zaorzę życiska[54],
Kobiecie na len odetnę ta trochę,
Trochę na owies, na jęczmień uładzę,
A reszta — het precz ziemniaki obsadzę».
[33]
— «Słyszałem, co tam ziemniakom nie plaży[55],
Ale pszenica to krzy się[56], jak trzcina». —
«Co nie ma krzyć się, kiej słońce tak praży?
Podkład też — słyszę — godny[57], czysta glina,
Choć na chleb smaruj». — «A tu gospodarzy
Już jeden żydek przepytać zaczyna,
Po czemu parę[58] chcą. Bo to tam bywa,
Przez jedno lato ozime dwa żniwa».
— «Bo to nie?... Przecie na takie gorąca
Sama się święta ziemia chlebem poci.
Ruszysz lemieszem — to już je czująca,
Już się ta po niej spodziewaj dobroci!»
— «Słychać, co owca w półtrzecia miesiąca
Dwojgiem się naraz i trojgiem też koci,
A jagniak wełnę ma, jakiej skop nie da!»
— «Tęgi kraj! — Jeno się dostać tam bieda».
Westchnął a za nim insi. Chłop rad wzdycha
Tam, gdzie się drugi w mówieniu rozszerza.
A jest w tem skarga nieznośna, choć cicha,
Co ziemią rusza i w niebo uderza,
Więc może także i twardość i pycha,
Co to na rynek nie niesie pacierza,
Jak dziad — jakowaś dostojność ta kmieca,
Od prastarego idąca gdzieś wieca[59].
Ale na boku, od inszych odbita,
Stała nieduża gromadka narodu;
Na grzbiecie siwa sukmana, a świta[60]
Pięknie czarnemi taśmami u przodu
[34]
I po kieszeniach, po plecach wyszyta.
Twarze surowe, śniade, jakby z głodu,
Albo z przedawnej a skrytej żałości.
Rzadki zagadał co; stali w cichości,
Pilno patrzając za morzem tem chyżem,
Jakoby chcieli uśpieszyć je w biegu.
Wtem jeden: — «Słychać, kardynał ma z krzyżem
Przyjmować naród na tamtym ta brzegu...»[61]
A drugi: — «Chryste!... Toż mu się uniżem!» —
I cichość. Tają dusze, jak smug śniegu...
Tak pierwszy: — «Papież dał pismo spisować,
Co nasi księża chrzcić będą i chować»[62].
Westchnęli. Milczą. Aż jeden do nieba
Ręce podniesie: — «O, Panie nad pany!
Otom jest Łazarz... Nie uskąp mi chleba,
Co światu z ręku anielskich je dany!»
Lecz insi: — «Cichoj![63] Tak głosem nie trzeba...»
Umilkł. Łzy połą wyciera sukmany.
A wtem niewiasta, już drżąca ze starości:
— «Aby te kości donieść!... Aby kości!...»
Tak buchną na mnie serdecznej krwi wary.
— Lud-ci podlaski[64] jest! Oneć unjaty...
A toć ja przecie tej jednej z nim wiary!
Toć i ja rodem z podlaskiej gdzieś chaty...
[35]
Tak do nich. Wnet my przystali do pary,
Wnet przyjacielstwo sierdziste, że — raty![65]
Boć ta kowalska bekiesza[66] z sukmaną,
Dalibóg, że razem kiedyś w sprawie[67] staną!
Zetkły się głowy, ścisnęły prawice,
Z nadra do nadra[68] posięgły nam oczy.
Wyszły kolory tajemne na lice,
Iż to tam naród od wieków krwią broczy...
A choć nikt uszów nie ostrzył na szpice[69],
Czuj duch![70] Trzymają na tęgiej utroczy[71]
Język. Słów mało a mowa niedługa:
— «Skąd?... Poco?...» — «Duszę ratować. Z nad Buga». —
Rzeko! Żebyś ty wiedziała do siebie,
Co siły w tobie jest i co jest mocy,
Jaką to twardość toń twoja kolebie,
Jaka przysiężność[72] z dna bije wskróś nocy;
Tobyś się rwała za wichrem w podniebie,
Obwołująca, jak owi prorocy,
[36]
Co nad wodami siedzieli Jordana:
— «Wstawajcie, ludy, bo idzie sąd Pana!» —
Ha, cóż! Toć jeszcze nie amen, nie hola![73]
Ziemia nie papier, nie trzyma pieczęci,
Komu tu wola, a komu niewola...
A wy, tymczasem, ratujta mnie święci
Polscy, żebym też nie musiał zejść z pola,
Póki tu snopa nie zbiorę użęci...
A strzeż mnie, Chryste, przed śmiercią i truną[74],
Zanim nie grzmotnę młotem, aż skry luną!
|