[13]I
NA MORZU [14]SKRÓCENIA
W OBJAŚNIENIACH
ang.
|
—
|
z jęz. angielskiego
|
błr.
|
—
|
z jęz. białoruskiego
|
cz.
|
—
|
z jęz. czeskiego
|
fr.
|
—
|
z jęz. francuskiego
|
gr.
|
—
|
z jęz. greckiego
|
gw.
|
—
|
z gwary ludowej
|
hol.
|
—
|
z jęz. holenderskiego
|
ł.
|
—
|
z jęz. łacińskiego
|
m.
|
—
|
miasto
|
mko.
|
—
|
miasteczko
|
myśl.
|
—
|
z gwary myśliwskiej
|
niem.
|
—
|
z jęz. niemieckiego
|
port.
|
—
|
z jęz. portugalskiego
|
przen.
|
—
|
przenośnia
|
ros.
|
—
|
z jęz. rosyjskiego
|
rusk.
|
—
|
z jęz. ruskiego
|
rz.
|
—
|
rzeka
|
stp.
|
—
|
z jęz. staropolskiego
|
tat.
|
—
|
z jęz. tatarskiego
|
w.
|
—
|
wieś
|
węgr.
|
—
|
z jęz. węgierskiego
|
P. A.
|
—
|
Przypisek Autorki
|
Cytaty, ujęte w cudzysłów, czerpano z dzieł: Adolf Dygasiński: Listy z Brazylji. Warszawa 1891. — Ks. Zygmunt Chełmicki: W Brazylji, 2 tomy, Warszawa 1892. — Antoni Hempel: Polacy w Brazylji, Lwów 1894.
|
[15]Pierwsze wrażenia. Ave Stella Maris. Noc. Pan Balcer ogląda okręt. Narady i nadzieje. Choroba. Przytuła poskramia łyczka. Interwencja Horodzieja. Horodziej o żywiołach naucza. Rekin. Burza. Jak wygrali Łahiszyńce. Pożar. Bunt Opacza. Matka. Widzenia na chmurach. O Josephowym senniku. Magier i Żdżara. Chrzest. Pod równikiem. W porcie. Ziemia.
I
Więc kiedym stanął na onym pokładzie
Na pewnych nogach i szeroko w kroku,
Tom się pocieszył, że już na zawadzie
Nie będzie teraz nic, nawet łza w oku.
Okręt był wielki, głęboki w nasadzie,[1]
A choć wiatr tęgi zadymał mu zboku,
Ledwo się w sobie kolebał bezmała
Na linie, co się prężyła i drżała.
Ha, w imię Ojca i Syna i Ducha...
Zrobiłem święty krzyż: Płynąć, to płynąć!
Człowiek nie plewa, wiatr go nie wydmucha;
Katolik przecie, Bóg nie da mu zginąć!
I zaraz we mnie wstąpiła otucha,
A że mnie jeden z fajeczką chciał minąć,
Więc ognia wziąłem i czapkęm nacisnął
Na ucho, kiedy nagle sygnał świsnął.
Jest przeraźliwość jakaś niespodziana
W takowym świście, co jeży ci włosy,
Boć to waleta[2] przez ziemię ci dana,
A ty się zbieraj i w garści dzierż losy!
[16]
Więc się pode mną ugięły kolana,
I w oczach nieco zaczułem tej rosy,
Która, choć nikt cię nie żegna z żałobą,
Samego człeka urzewnia nad sobą.
A już te czółna przewoźne, te łodzie,
Co do okrętu latały od brzega,
Tak się zwijając i goniąc po wodzie,
Jak stado rybitw[3], gdy płocia[4] dostrzega,
To wprost, to wukos, to wtyle, to wprzodzie,
Cała ta luza[5] już od nas odbiega.
Wtem działo w porcie ryknęło co garła...[6]
Głos poszedł duży, lecz woda go zżarła.
Znak to był, jako na grzbiecie już swoim
Morze nas samo trzyma, bez kotwicy.
Załopotały po boku oboim
Skrzydliska[7], nakształt młyńskiej śmigownicy[8];
Nie czułem zrazu, czy płyniem, czy stoim.
Dym buchał gęsty, jak z czarciej kuźnicy,
Okręt, choć trzeszczał, lecz mocny się zdawał,
I jak rak, wodę łapami rozkrawał.
Tuż za nim, jako kiedy na nowinie[9]
Pług zajmie krojem[10] skibę a odwali,
Taka się połać skróś morza odwinie
I szczerym ogniem po strzępach się pali.
[17]
Bo już się słońce nurzało w głębinie,
Kolory dając ze siebie tej fali,
Co się waliła w żar, brózda po bróździe,
Łódź czarną ciągnąc za sobą na uździe.
Na statku wrzawa, komenda, tłok, krzyki,
Po ludziach depcą, jak w boru po chróście.
Człek się tu robi przemyślny a dziki;
Ustąp się krokiem, to chybniesz w czeluście.
Nie tak się niedźwiedź pilnuje muzyki,
Gdy mu gra cygan na drumli w odpuście,
Jak tu człek prawa morskiego i rządu,
Iż apelować daleko do lądu.
Zrazum był, jako więc w ostęp wpędzony
Wprost na nagonkę, w sam kocieł[11] obławy
Ów szarak[12], co to nie wie, z jakiej strony
Słuchy[13] ma wytknąć, by nie dać odprawy[14].
Świst wiatru w uszach i rozpęd szalony
Mało mnie z onej nie wymiótł precz nawy[15]
Razem z magierką[16], butami i pasem...
Więcem się skulił, by zając pod lasem.
Ażci powoli cicho: czym ja zwykał[17],
Czy też tak woda po sobie rozniosła?
A com rozumiał, że każdy w swą[18] krzykał,
Jeden drugiego pędzając za posła —
[18]
Nieprawda! Tuman mi z głowy już znikał.
Różny tu urząd i różne rzemiosła.
Nad wszystkiem stoi kapitan w honorze
I w rozkazaniu. A nad nim zaś — morze.
Starsze ci ono nad wszystkie burmistrze,
A każdy przed niem kiep i staje frontem.
Gdy huknie, kiedy przyporwie się bystrze,
To właśnie, jakbyś na działo szedł z lontem.
Zwolnieje zasię, potoczy się czystsze
Pod drobną falą, jak gdyby pod gontem[19]:
To ci od miru[20] tego, od tej łaski,
Na cały okół świata biją blaski.
Ale nim sobie rozbierzesz to, człecze,
Jużeś poczęstnem szturchańców wziął siła.
Już za kark pleszcze[21], już na łeb ci ciecze,
Już cię tu lina skrobnęła, jak piła;
Tuś w łańcuch stąpnął, więc z sobą cię wlecze,
Tu pompa chlusła i gębę ci zmyła.
Gdzie spojrzysz — wszędzie srogość i zawziątek,
A morze kipi i bucha, jak wrzątek.
Toż i nie dziwo, żem zrazu w tym warze
Zgoła nie wiedział, co z naszą gromadą!
Stalić tam w dymach kotłowych i w parze,
Do kupy zbici, by owiec tych stado,
Gdy je zapłoszy wilk. Spojrzałem w twarze:
Te jedne sino mienią się, te blado,
W oczach błąd, chłopom kolana dygocą,
Trzęsą się wargi, ściskane przemocą.
Więc gdym obaczył znagła te sukmany,
Co zwyczkiem[22] siedzą schowane we zbożu,
[19]
On to len siwy, wełnami przetkany,
Na polskiej chaty przędziony zaprożu,
Gdzie wiśnie kwitną, a dach jest słomiany,
Jak dziś po wielkiem unoszą się morzu,
Za bujnym wiatrem wiewając po świecie:
Tom uczuł w piersiach mróz, a ciarki w grzbiecie.
Bo to już wybić musiała godzina
Sądna, i one rokowe[23] momenty,
Kiedy w narodzie tynk opadł i glina,
A wyszły na jaw tajne fundamenty.
Już być musiała nie byle przyczyna,
Gdy chłop w ostatnie jakby sakramenty
Opatrzył duszę i szuka sposobu
Za morzem, jakby z tamtej strony grobu.
Kto powierzch ziemi siedzi — nie dziwota;
Łacno jest ze mchów płytkiego wziąć grzyba.
Aleć kto dębem korzenie rozmota
Skróś tej macierzy, i czyja sadyba
Samo jej serce — tam twarda robota.
Śmiertelny topór przyłożon jest chyba
Do pnia narodu, do rdzenia i miazgi,
Skoro z nas lecą za morze aż drzazgi!
Boć ze rzemiosłem to jeszcze pół licha;
Człek jest światowy i luźny[24], sam w sobie,
Kunszt go prowadzi i wszędzie przepycha.
Źle mi — poprawię. Straciłem — zarobię.
Ale chłop, w sochę co żywot wydycha,
A ziemię tylko przewraca i skrobie,
Kiedy chce od niej — nie puszcza go, stęka,
Krwawe rozdarcie jest i śmierci męka.
[20]
Więc gdy tak patrzą na one to brzegi,
Choć im i cudze były i nielube,
Na one wody pieniste, by śniegi,
Co walą z hukiem, a idą we śrubę[25],
Podobni ptactwu, co miewa noclegi
W śródniebnych drogach, a podczas i zgubę,
Od skrawka ziemi niknącej w oddali
Odjąć nie mogli oczu i tak stali.
A już te łuny ugasły na wodzie
Z zachodowego pożaru i słońca,
Niebo się miało ku cichej pogodzie,
Otchnione parą od końca do końca.
Lekuchna modrość szła po niem na wschodzie,
Aż nagle pierwsza gwiazda błysła drżąca,
I liczko swoje zamglone i blade
Prosto na naszą zwróciła gromadę.
I patrz, jak dziwne są moce i siły
W onych to światłach litosnych na ziemię:
Wszystkie się głowy podniosły i wzbiły,
Jakoby tknięte matczynym tchem w ciemię,
Wszystkie się oczy rosami zaszkliły,
A choć nikt znaku nie dał, lud, jak brzemię,
Z jękiem i z płaczem upadł na kolana:
...«O gwiazdo morza!... Karmicielko Pana!...»[26]
.................
Szeroko pieśń się poniosła w przestworze,
Bo ludu kupa była — do tysiąca.
Dołem, jak organ, dawało głos morze,
Powyż — ta jedna gwiazda błyskająca,
Gwiazda, co gdzieś tam po naszym ugorze,
Po naszych polach chodziła świetląca,
[21]
A teraz przyszła tu zliczyć te głowy
I dzieciąteczek posrebrzyć włos płowy.
I tak nas zaszła noc nad tą głębiną
Z wyciągniętemi klęczących ramiony,
Jak te bociany, gdy loty rozwiną
Od gniazd, gdzie miały bezpieczne uchrony,
A niewiedzące są: wrócą, czy zginą,
Czy koła dawne obaczą i brony...[27]
Więc tylko skrzydła na wichrach położą
I płyną — niebem nakryte i zorzą.
................
Sczerniały nagle wody. Mroki duże
Tak się rozwlokły po nich, jako chusta:
Zlękli się ludzie, że będziem mieć burze.
Ale był płonny strach i trwoga pusta,
Bo morze rado tak nosi się w chmurze
I poomacku w ciemnościach się chlusta,
A co o boki okrętu uderzy,
To warknie, jak zły pies, i kły wyszczerzy.
A już szedł rozkaz i dzwon już znać dawał,
Żeby się wszyscy do miejsc swoich mieli.
Więc naród hurmem z tych klęczek powstawał
I hurmem schodził po stromej grządzieli[28]
Pod pokład. Jeszczeć wieczora był kawał,
Lecz każdy zawczas pilnował swej ścieli,[29]
Bo ludu było w okręcie, jak mrowia,
I nie każdemu starczyło wezgłowia[30].
[22]
Dopieroż to się zaczęła przeprawa,
Jako na wojnie bywa w batalii;
Jeden drugiemu przed sobą nie dawa[31],
Naoślep pędzi i na zakręt[32] szyi.
Już się do bójki ma, już sroga wrzawa,
Gdy ja, na pomoc wezwawszy Maryi,
Klinem się puszczam w ciżbę, a łbem bodę,
I takem sobie zadobył gospodę.
Nie przedniać była. Na dworskim folwarku
Lepsze dla gęsi tucznych stawią kojce.
Jeden pod tobą, a drugi na karku,
A ty w pośrodku tkwisz, jak ślimak w skojce,[33]
Dokoła wzdychań, chrapotu, poswarku;
Razem to — dzieci i matki i ojce...
Jeśliś ochludny, trzy razy się skóra
Wstrząśnie na tobie, nim w barłóg dasz nura.
Dziwnaż ta morska noc i dziwne spanie,
Jakiegoś nie znał, człeka, od jak żywa[34].
Ledwo ci dusza ugaśnie, ustanie,
Aż cię tu jakaś dalekość porywa,
Jakaś cię rzuca moc i kołychanie...[35]
Stój! — krzyczysz, myślisz na poręcz — że grzywa,
Że koń cię poniósł wietrznemi kopyty...
Alić wtem wyrżniesz łbem — i padasz zbity.
I nic. I znów ci powłóczą się oczy...
Aż tu nad tobą: «Ratujta!»[36] kto wrzaśnie,
[23]
I znów ci serce, jak piłka, wyskoczy,
I znów się porwiesz — i nic. To cię właśnie
Tak zamdli, tak cię zanudzi, zamroczy,
Że drugi dobrze za północ nie zaśnie,
I wzdycha tylko i pot z niego kapie,
I słucha, jak w tym parze[37] ciżba chrapie.
Ledwo nad ranem ustała ta zmora,
I zaraz mnie też przychwycił sen tęgi.
I ot mi w oczach stanęły, jak wczora,
Miasteczko, kuźnia, kowadło, obcęgi...
Słucham — z łąk leci gęganie gęsiora,
Patrzę — chłop szkapie przyciąga popręgi,
Jasiek w miech dyma, lśnią w słońcu ufnale,
A ja w podkowę, co siły mam — walę.
Hej! Niejeden tam śnić musiał tej nocy
O chacie, o tym zagonie, o rodzie...
Stękały chłopy, jak w ciężkiej niemocy,
Insze zaś w głos się śmiały, by przy miodzie.
Niejedna baba skoczyła, jak z procy,
Gdy ostrzej chybło pudlisko na wodzie;
Wzdychań, pokrzyków niemało tam było —
Tak nas to morze, jak wino, spoiło.
Dzieciątka, tylko pośpiły się ciche,
Jakby się nigdy przebudzić nie chciały.
Pisklęta one bezpióre i liche,
Gdzie które padło, jak padło, tak spały.
Człowiek, choć we śnie, a różną ma pychę
I różną żądość[38]; a taki ptak biały
Mógłby na piersiach Chrystusa spać Pana,
Jako rzeczonem jest o głowie Jana[39].
............
[24]II
Ledwo dzień oświtł — a ranek był chłodny —
Szedł naród z dobrą na pokład otuchą.
Nuż do węzełków, bo drugi i głodny
Legł, postem morze witając na sucho.
Wiatr ruszał wodą i szum czynił godny[40],
Właśnie jak gdyby powiadał na ucho
Jakoweś mile rzeźwiące orędzie:
— Ej, pójdzie jakoś! Ej, jakoś to będzie! —
Bo niema, coby tak silnie przywarło
Do człeka, jak to na jutro czekanie.
Choćby się serce, jak żebrak, obdarło,
Jeszcze w tym jednym zostaje łachmanie.
Śmierć — i ta patrzy źrenicą umarłą,
Rychłoli wskrześnie, a z martwych powstanie.
Więc choć się naród zmitrężył[41] niemało,
Morze nadzieją ku niemu się śmiało.
Dopieroż tu się tej arce dziwować,
Co nas na sobie przez zatop ów niosła;
A toby było i folwark gdzie schować,
A wodę pruje, by szczuka, bez wiosła.
Zadzierasz głowy, chcesz maszty zrachować,
Na które sosna — sto lat mało — rosła,
Alebyś darmo swój rozum przykładał!
Dopieroż jeden stał, i tak powiadał:
— «Okręt mieć most, jak człowiek, swe imię,
A ten tu z nami, to «Krejc» się mianuje,
Co po naszemu «Krzyż» znaczy. Aż w Rzymie
Sam papież takie metryki spisuje.
[25]
Przy biciu z harmat, przy ogniach, przy dymie,
Ma okręt chrzest swój i chrzestnych przyjmuje.
Dopieroż granie i wino i miody,
A pierwszy kubek na wiwat — do wody.
Więc jako człowiek najwyżej ma głowę,
Tak okręt zasię maszt wielki, koronny[42].
Trza zbrodzić lasy i puszcze światowe,
Zanim się trafi dąb, silny a gonny[43],
Co go nie toczy czerw, kory ma zdrowe,
Ani go suszy jemioły liść płonny.
Bo widłak[44] na to, ni bochniak[45] — nie będzie,
Co mech skołtuni, a grzyb go obsiędzie.
Taki nim spuszczą, to czynią z nim próby;
Bo musi rostu mieć do setnej stopy,
A od przyziemka też godnie być gruby
W sobie, przynajmniej na jakie trzy chłopy.
Dopieroż gdy te odprawia rachuby,
Siekierą po nim! I nuż go przez tropy
Wilcze, przez gawiedź[46] borową, przez haszczą[47],
Jako niedźwiedzia powalą i taszczą.
Długoby przyszło i w ciężkim mozole
Powiadać wszystko, co potem z nim bywa;
Bo moczą w wodzie i warzą go w smole,
Aż z niego wyjdzie precz treść leśna, żywa,
Nie tyle razy przewróci chłop rolę,
Nie tyle żyd się przez szabas nakiwa,
Co on tram męki wycierpi, nim zgoła
Masztem powstanie i wichrom da czoła.
[26]
Ten drugi zasię, co «bukszpir»[48] go piszą,
Z żywicznej sośni[49] jest, albo z modrzewa.
Żagle się na nim jak chusty kołyszą,
Gdy niemi kramarz na budzie swej wiewa;
Sznury się po nim pną i luźno wiszą,
Na czubie, w koszu[50], coś gwiżdże i śpiewa.
Pachoł to, co tam siedząc przy powięzi
Lin, śwista sobie, jak drozd na gałęzi».
Otwarły chłopy gęby, jako wrota,
I patrzą, niby na wiewiórkę dzieci.
— «Spadnie!» — «Nie spadnie!» — A ten się chybota,
Jakoby leciał już. Tak krzyknie trzeci:
«Trzymaj się chłopie, bo wiatr cię pomiota!»
Ten nic! Więc inszy: «Nie słyszy Waszeci,
Bo sroga góra je[51] i woda huczy...
A zresztą takich tam — sam djabeł uczy!»
I prawda! Nie raz, i nie dziesięć razy
Widziałem, jak się masztowi do czuba
Pnie taki, jako po olchach te łazy[52]
I te dzięcioły. To idzie, by śruba.
Na drzewcu żadnej zadzierki ni skazy:
Skręt karku pewny inszemu i zguba,
A on nic! Śmieje się tylko i świata.
To cóżby, jak nie ta siła nieczysta?...
Ale największy dziw w ciebie uderzy,
Kiedy to pojrzysz na one głębiny.
Bo choć się oko najdalej zamierzy,
Nie ujrzy ziemi skrawka, ni drzewiny...
[27]
Ocean tylko przed tobą się szerzy
W dalekość, którą nakrywa par[53] siny...
Próżnobyś oczy obracał, jak słońca:
Nie — tylko woda a woda bez końca.
A teraz patrz-że, jak po tych bezdrożach
Okręt steruje i plac sobie czyni,
Gościniec miawszy[54] znaczony na zorzach[55],
W tej niezmierzonej, bezbrodnej pustyni,
Jak zna te chody przepastne na morzach!
To prędzej u nas chłop zmyli w Sterdyni[56]
Drogę — z odpustu idąc — do rogatek,
Niż na tych wodnych obrusach — ten statek.
Więc się i w ludziach bezpieczność jakowa
I dobre w sobie ocknęło dufanie.
Od »Pochwalony«, od słowa do słowa,
Tu jedna kupka, tam druga przystanie;
Radzą — a każda ma rozum swój głowa —
A jak to będzie, a owo jak stanie,
Aż brzękło gwarem po onym pokładzie,
Jak kiedy pszczoły uroją się w sadzie.
Więc to tam było napatrzeć się czego,
Onych ubiorów i ludzkiej odmiany...
Bo się lud zeszedł, het z kraju całego:
Kurpie[57], Mazury[58], Łomżyńce[59], Płocczany[60],
[28]
Alić najgęściej z porębu[61] naszego,
Od Liwca[62], Narwi[63] brunatne sukmany...
A w każdym inszy ruch, insza postawa.
Tak się to ziemia w narodzie wydawa.
Dopieroż tu się zapalą te oczy,
Dopieroż staną te lica w kolorze!
Ten z czapą jedzie wtył, ten ją wbok tłoczy,
Ten, jak lny, jasny, a ów, jak dąb w korze.
Lud zwięzły w sobie, żylasty,
Łeb prosto nosi, jest twardy w honorze,
A choć po równiach polistych rad siedzi,
Górny jest, jakby dziś był u spowiedzi.
Drugi ma ledwo ten kubrak na grzbiecie,
A patrz, jak ręce od siebie rozkłada!
Właśnie, jakoby choć z włóka[64] w powiecie
Na niego stała. Dokoła gromada,
A ten — tak, owak, a inak po świecie...
Każdego przeprze, każdego przegada,
Jakby podwójcim był albo ławnikiem[65].
Taki się z drogi nie namknie przed nikiem!
Najgłośniej prawił Opacz. Chłop, jak rzepa,
Szeroki w gębie na każdym jarmarku,
Lenił się nagiąć do pługa, do cepa,
Więc luzem chadzał przy drożnym szarwarku[66].
[29]
Wiejska się na nim przetarła polepa[67],
Bo w artylerskim sługiwał gdzieś parku[68].
Ten krętych włosów był i dużej głowy,
A na kamzeli miał szynel[69] wojskowy.
Teraz zapalił cygar, jął się w boki:
— «Cóż tam za morze!» — mówił i pluł ślinę.
— «Niech mi położy kto ze dwa soroki[70]
Rubli: tak, brat moj[71], choć wpoprzek przepłynę!»
— «Dlaboga! — krzykną baby, gdyby sroki —
Przez tylą[72] wodę?... Przez tylą głębinę?...»
A on: — «Nie takie ja widział w Odesie!»[73]
Tak baby: — «Reta!...»[74] — A on: «Nie bójcie się!»
Na to Sekura Paweł: «Wszystko niczem,
Kiedy my się tu szczęśliwie dostali,
To tam i dalej pójdzie!» — «A my liczem,
Że tego będzie już bliżej, niż dalej!» —
Rzecze Pietr Bandys: — «Ot, strzelił jak biczem!»
Zakrzyknie inszy. — «A u nas gadali,
Co suchoputną[75] najsporzej jest drogą:
Trzy dni coś, tylko że trafić nie mogą».
A wtem Przytuła Szymon: — «Ot to bieda
Z głupim narodem!» — rzekł i kiwał brodą.
— «Jak owce to to... Chce — kupi, chce — przeda!
A to nie wiecie, co wszelki kraj wodą
[30]
Oblany dokół, a woda precz nie da?
Czemże to zaprzesz granicę? — Czy kłodą?
Nie bój się! Dobrze tam strzegą od szkody...
A ten mocniejszy, kto więcej ma wody!»
— «Co z chłopstwem gadać? Łby tępe, jak drewno.
Albo to widział co taki kozica?«[76] —
Rzekł Magier stelmach, splunąwszy wbok gniewno.
Ten od Łukowa[77] szedł i grał w szlachcica.
Bo to tam u nich tak szlachty ulewno[78],
Że jak nie zrodzi groch albo pszenica,
To słomy w buty na wiechcie nie stanie.
Ci w płaszczach chodzą sinych, nie w sukmanie.
Słyszą to chłopy. Nuż trącać się, zżymać,
Aż Kacper Bugaj z Łęczny[79], setna dusza,
Nie mógł zęboma[80] języka utrzymać,
Przestąpił, wcisnął nisko kapelusza,
Ręce pod boki, i nuż gębą dymać:
— «Każdy je mądry, jak wraca z ratusza,
Kiedy go burmistrz po skórze wyłupi...
Ino na ratusz, to wszyscyśma głupi!»
Tak chłopy też w swą: — «A jużci! A przecie!»[81]
A ten sparł boków i aże przysiada:
— «Co głupich robić gębą, kiej na świecie
Dość ich bez tego! A gadka powiada:
I głupi chleba nie ciśnie na śmiecie,
Ino tak samo, jak drugi go jada!
[31]
Ma on swój rozum! Tyla, że nieboże,
Mądry się jeno na nim poznać może!...»
Pojrzał z pod czoła Magier. Widno w twarzy,
Jak mu war idzie od ciemion od karku.
Wtem ściśnie pięście i okiem zajarzy...
Aż Opacz: — «U nas, w artilerskim parku,
Dwóch było głupich i poszło w kucharzy[82],
A że się chłopy wypasły przy garku,
Więc jaki taki feldfeblu zeznawał,
Jako jest głupi, a rozum — udawał.
To jak nas liczyć wziął na poligonie[83]
Feldfebel, ćwiartkę dostawszy tabaki,
Wyszło, że rozum dobry same konie
Miały u lawet[84], a my wsie — duraki[85].
Tak raport. Bo tam w każdym eskadronie
Srogi porządek. Tak dalej w baraki![86]
Dalej w doktory! I nim się wydało,
To o tem nawet w gazetach pisało». —
— «Powiadał nam ta[87] Niemiec z kolonii...» —
Zaczęła baba, a insze, jak w sedno[88]:
— «Co tam Niemcowi dowierzać bestyi!
Niemiecka wiara a kocia — to jedno!» —
Wtem druga: — «Gorszy je Niemiec od żmii.
A my latoś[89] chudziznę tę biedną
[32]
Przedali Szwabom od Mławy[90], to wszytek
Grosz nam się rozlazł! Nic nie szedł w pożytek».
Ale szewc Szczęśniak, pojrzawszy na żonę,
Co dzieciąteczko na łonie tuliła,
— «Oj dałby — rzecze — Bóg w tę, czy w tę stronę,
Bo nas już bieda ze wszystkiem zamdliła!» —
Na to Sekura: — «Gadają, co one
Kraje bogate są, złota w nich — siła,
Tylko że naród je czarny i dziki,
To przez to nas tam chcą mieć, katoliki».
— «Laboga! — wrzasną dziewki, co tam stały —
Słyszysz ty, Zośka? Tam chłopy jak sadze...»
— «A cóż tam Zośce, kiej Stacho je biały!...»
— «O... Stacho znowu!... A cóż ja ci wadzę,
Że mnie do Stacha przykładasz?» — Przerwały:
— «Dać spokój! — Cichaj!»[91] — «Ej, powiem! Ej, zdradzę!» —
Buchnął śmiech pusty, dziewczęcy, swawolny:
Zośka stanęła w ogniach, by mak polny.
Lecz w inszej kupie radzili ludziska
O ziemi: — «Słychać, co dołki są płoche[92],
A górki żyzne. — Ja idę, gdzie niska
Rola. A co mi po górach wlec sochę?...
— Żyto siał będę... Zaorzę życiska[93],
Kobiecie na len odetnę ta trochę,
Trochę na owies, na jęczmień uładzę,
A reszta — het precz ziemniaki obsadzę».
[33]
— «Słyszałem, co tam ziemniakom nie plaży[94],
Ale pszenica to krzy się[95], jak trzcina». —
«Co nie ma krzyć się, kiej słońce tak praży?
Podkład też — słyszę — godny[96], czysta glina,
Choć na chleb smaruj». — «A tu gospodarzy
Już jeden żydek przepytać zaczyna,
Po czemu parę[97] chcą. Bo to tam bywa,
Przez jedno lato ozime dwa żniwa».
— «Bo to nie?... Przecie na takie gorąca
Sama się święta ziemia chlebem poci.
Ruszysz lemieszem — to już je czująca,
Już się ta po niej spodziewaj dobroci!»
— «Słychać, co owca w półtrzecia miesiąca
Dwojgiem się naraz i trojgiem też koci,
A jagniak wełnę ma, jakiej skop nie da!»
— «Tęgi kraj! — Jeno się dostać tam bieda».
Westchnął a za nim insi. Chłop rad wzdycha
Tam, gdzie się drugi w mówieniu rozszerza.
A jest w tem skarga nieznośna, choć cicha,
Co ziemią rusza i w niebo uderza,
Więc może także i twardość i pycha,
Co to na rynek nie niesie pacierza,
Jak dziad — jakowaś dostojność ta kmieca,
Od prastarego idąca gdzieś wieca[98].
Ale na boku, od inszych odbita,
Stała nieduża gromadka narodu;
Na grzbiecie siwa sukmana, a świta[99]
Pięknie czarnemi taśmami u przodu
[34]
I po kieszeniach, po plecach wyszyta.
Twarze surowe, śniade, jakby z głodu,
Albo z przedawnej a skrytej żałości.
Rzadki zagadał co; stali w cichości,
Pilno patrzając za morzem tem chyżem,
Jakoby chcieli uśpieszyć je w biegu.
Wtem jeden: — «Słychać, kardynał ma z krzyżem
Przyjmować naród na tamtym ta brzegu...»[100]
A drugi: — «Chryste!... Toż mu się uniżem!» —
I cichość. Tają dusze, jak smug śniegu...
Tak pierwszy: — «Papież dał pismo spisować,
Co nasi księża chrzcić będą i chować»[101].
Westchnęli. Milczą. Aż jeden do nieba
Ręce podniesie: — «O, Panie nad pany!
Otom jest Łazarz... Nie uskąp mi chleba,
Co światu z ręku anielskich je dany!»
Lecz insi: — «Cichoj![102] Tak głosem nie trzeba...»
Umilkł. Łzy połą wyciera sukmany.
A wtem niewiasta, już drżąca ze starości:
— «Aby te kości donieść!... Aby kości!...»
Tak buchną na mnie serdecznej krwi wary.
— Lud-ci podlaski[103] jest! Oneć unjaty...
A toć ja przecie tej jednej z nim wiary!
Toć i ja rodem z podlaskiej gdzieś chaty...
[35]
Tak do nich. Wnet my przystali do pary,
Wnet przyjacielstwo sierdziste, że — raty![104]
Boć ta kowalska bekiesza[105] z sukmaną,
Dalibóg, że razem kiedyś w sprawie[106] staną!
Zetkły się głowy, ścisnęły prawice,
Z nadra do nadra[107] posięgły nam oczy.
Wyszły kolory tajemne na lice,
Iż to tam naród od wieków krwią broczy...
A choć nikt uszów nie ostrzył na szpice[108],
Czuj duch![109] Trzymają na tęgiej utroczy[110]
Język. Słów mało a mowa niedługa:
— «Skąd?... Poco?...» — «Duszę ratować. Z nad Buga». —
Rzeko! Żebyś ty wiedziała do siebie,
Co siły w tobie jest i co jest mocy,
Jaką to twardość toń twoja kolebie,
Jaka przysiężność[111] z dna bije wskróś nocy;
Tobyś się rwała za wichrem w podniebie,
Obwołująca, jak owi prorocy,
[36]
Co nad wodami siedzieli Jordana:
— «Wstawajcie, ludy, bo idzie sąd Pana!» —
Ha, cóż! Toć jeszcze nie amen, nie hola![112]
Ziemia nie papier, nie trzyma pieczęci,
Komu tu wola, a komu niewola...
A wy, tymczasem, ratujta mnie święci
Polscy, żebym też nie musiał zejść z pola,
Póki tu snopa nie zbiorę użęci...
A strzeż mnie, Chryste, przed śmiercią i truną[113],
Zanim nie grzmotnę młotem, aż skry luną!
III
Nagle uderzył huk i mowy zgłuszył,
Morze się pienić jęło i kołychać.
Wiatr tropy[114] zmylił i z tyłu się ruszył,
Fala na falę zaczęły nas spychać.
A na pokładzie, jak gdyby deszcz prószył,
Takie szły bryzgi. Już ciężko i dychać
I stać. Już w ciebie gorące zawroty
Biją, naprzemian dreszcz idzie i poty.
Ha, niema o czem powiadać tu wiele,
Ziemia, jak ziemia, a morze, jak morze,
Każde ma swoje osobne fortele,
A ty się ratuj, jak umiesz, nieboże!
Pozalegali ludziska pościcie,
Piszczą, jak właśnie drwa mokre, gdy w korze
Zielonej zrąbiesz je, a chcesz rozpalić.
Ale się nie miał nad niemi kto żalić.
[37]
Bo na okręcie jest tak, jak na wojnie.
Wyjdzie — kto wyjdzie, a zginie — kto zginie.
Ty zęby ściśnij i czekaj spokojnie,
Aż cię zagryzie złe, albo przeminie.
Jużci chłop strzyma. Lecz bab było rojnie
I starców zeszłych, niepewnych w godzinie.
Więc choć się strząsłeś sam, nie miałeś miru
Od wszelakiego jęczenia i skwiru.
Dopieroż tedy pod owym pokładem,
Gdzie ludu wparto coś więcej tysiąca,
Tam się opijesz powietrzem, jak jadem,
I sił ostatka pozbędziesz z gorąca!
Nie tak mrowisko uroi się gadem[115],
Gdy zgóry sypnie żar i wartkość słońca,
Jak się tam naród roił w owej dziurze;
Już się i wieszać chciał jeden na sznurze...
Inszy radby się choć w wódce zatopił,
Ale że[116] licha była i to droga,
A tu i strażnik miał oko i tropił,
A jak takiego zobaczył raroga,
Dalej pod pompę z nim! Tak chłopa skropił,
Takie mu cięgi dał, choć bez batoga,
Że drugi, co i na nogach nie ustał,
Jak chart umykał, a ten za nim chlustał.
I jadło co dnia gorsze ci się widzi;
A słodkiej wody chcesz, to bij się o nią.
Brud, ścisk: już człowiek sam sobą się brzydzi,
Już jeść nie idzie do kotła, choć dzwonią.
Więc jako w kuczce napchani ci żydzi,
Tak my nad onych niezmiernych wód tonią
[38]
Siedzieli w tłoku i w duchu[117] tym parnym,
Każdy pod męki swojej płatem[118] czarnym.
Het, precz odeszła ta dobra otucha,
Która nas zpierwa po morzu tem wiodła.
Bo w człeku blisko od brzucha do ducha;
Taka w nim niskość jest i żądza podła.
Raz wraz to kłótnia, to bitka wybucha;
Jakowaś wściekłość każdego z nas bodła.
A choć sam sobie tej biedy napytał,
Jak żbik, na inszych parskał, jak dzik, zgrzytał.
Aż się w to jedno złe i drugie wdało:
Ludzie zaczęli grać. Po kątach zrazu,
Dorywkiem, milczkiem i jakby nieśmiało.
Ale że na to nie było zakazu,
Tak się włożyli. To nieraz noc całą
Łbami stłoczeni, by ryby u jazu,
Siedzą, a tylko głos słychać zażarty
I padające na tapczan gdzieś karty.
A wszystko w hazard[119] szło. Bo chłop je świeży
Na takie rzeczy, więc strasznie gorący;
I jak się puści, to duszy odbieży,
Póki nie skipi[120] w nim ten wrzątek rwący.
Dopieroż potem padnie i tak leży.
Już go nie wołaj do żadnych tysiący:[121]
Nie chce, nie pójdzie. Ugasła w nim siła.
Wydmuchał parę, jak kocieł, jest — bryła.
[39]
Alić podpałków nie brakło tam onych,
Co lud jarzyli, by smolne łuczywo,
W ogniach go codzień trzymając czerwonych.
Ugasnął jeden: to drugi co żywo!
Póki grosz czuli w tych trzosach palonych[122],
Czy za pazuchą, to precz[123] było żniwo;
Bo z taką kupą te letkie narody
Ciągną, by owad powietrzny na miody.
A już nad wszystkich Opacz. Ten niewiela
Gadał, a tylko ćmił cygar i chodził,
Na tych ramionach strząchając szynela,
A w oczy patrzał. — Kto do kart się godził,
Dopieroż gdziebądź chuściątko zaściela,
I dalej w kupki! To chłopów tak wodził,
Że gdzie się ruszył, już pełno tam roja,
I tylko słychać: «Ta moja, ta twoja!»
Alić z Opaczem pokumał się pędem
Jakiś to łyczek[124] wędrowny po świecie.
Zalatywało od niego złym swędem:
Cygan nie cygan, takie tam ot, śmiecie.
Dopieroż to się chłopy zgrywać rzędem!
Co który pomknął — to płótno w kalecie:
Nie wiem, inkluza[125] miał, czyli wężową
Skórkę, czy zgoła nadrabiał tak głową.
Aż się Przytuła zgrał do suchej nici.
A miał grosz godny, bo przedał w Obrytem[126]
[40]
Szmat gruntu, chatę, i tutaj na wici
Po Bogu z owem grosiwem, zaszytem
W szkaplerzach, dotarł. Jakże się nie chwyci,
Jak nie załamie rąk z srogim skowytem!
Chryste! Myślałem, że padnie tam trupem,
Tak zsiniał. Język w kół, a oczy słupem.
Ledwo my chłopa strzymali w tym pędzie,
Bo nam się topić na morzu chciał duchem.
Przycichnął patem jakoś, tylko wszędzie
Za onym marnym chodził wiatrodmuchem.
Gdzie ten z kartami, Przytuła też siędzie,
Na ręce patrzy mu, za każdym ruchem
Oczami idzie pilno i precz śledzi...
Aż raz kiedy to tak na boku siedzi,
Patrzy, a łyczek ma karty w rękawie
Insze i niemi, gdzie trzeba mu, sunie.
Zbladł chłop, jak wapno, skamieniał aż prawie.
Jakże mu potem krew w lico nie lunie!
Jakże nie skoczy, nie zaklnie plugawie,
Jakże na łyczka piorunem nie runie!
O ziem, i po nim! — «Ha, psie ty fałszywy...
Nie zajdzie słońce, dopókiś ty żywy!»
Bełkoce tamten, ściśnięty kolany,
A chłop, co pięści odejmie, to krzyczy:
— «A ty wisielcze! A katu urwany!
A ty kołtunie! A psie ty bez smyczy!
A toś ty z kłami był na świat wydany!
A niech cię zbieli trąd!» — A tamten ryczy
Ostatkiem duszy, tak chłop go nadeptał:
— «Oddaj, psi synu, co czart ci naszeptał!»
[41]
Widzę, źle będzie, bo człowiek był w gniewie
Straszny, a już się ze wszystkiem ochwacił[127].
Co my do niego, to jakby zarzewie
Na proch. — «Precz! Wara! Nie będziesz ty płacił!
Ja sam! Precz! Na bok!» — A nóż miał w cholewie,
I byłby łyczka, jak amen[128], zatracił,
Tylko mu sięgnąć źle było, bo klęczał,
Przez kożuch. Tamten coraz ciszej jęczał,
Już, już ustawał... — «A niech go tam spłata!» —
Przemówią chłopy. — «Nie będzie miał grzechu!»
A insi: — «Bogać![129] Nie będzie utrata,
Ni w niebie dziura!» — I już im do śmiechu.
Wtem, jak gdy gołąb z nagłości przylata,
A sinem skrzydłem uderza z pośpiechu,
Tak nagle głowę Horodziej wynurzy
Z trzepotem włosów siwych skróś tej burzy.
A że nie gwałtem[130] widział od starości,
Obiedwie ręce poprzed sobą trzyma
I puka laską, jak gdyby w ciemności
Drogi se szukał zgasłemi oczyma...
Namkli[131] się ludzie dla zeszłych tych kości,
Dziad do Przytuły i za kark go ima,
A z taką siłą chwycił i tak ciasno,
Że się onemu aż zębce zatrzasną.
Chłop zgłupiał. Patrzy, a stary precz trzęsie
Żylastą ręką na nim te manatki.
[42]
— «A ty co, bratku?... To krzywda ci w mięsie?
To ty tu sobie urządzić chcesz jatki?
A wstajesz mi ty?... Po takim ci kęsie
Pies przez chałupę nie puści do matki!...
Wstawaj, bo zduszę do ostatniej pary...
A ty, złodzieju, oddawaj talary!»
Chłop Horodzieja znał. Z stron jednych byli
I razem uszli z tęgiego opału[132].
Więc się w nim zaraz ten impet przesili,
Głowa odejdzie z onego postrzału[133].
Targnął się, zaklął w pień[134], alić po chwili
Rąk zwolnił, splunął i wstawał pomału,
A choć, jak niedźwiedź, otrząsał się, fukał,
Łba spuścił, niby że to czapki szukał.
A łyczek leżał, ot, prosto bez ducha.
Nie wiem, czy zamdlał tak, czy pory czekał.
Aż go tam jeden kopnął; więc się brzucha
Własnego chwycił i oczy powlekał,
A choć mu gębą pociekła zła jucha,
Porwał się — i jak szczur rowem — uciekał,
Trzosik po drodze puściwszy i karty.
Horodziej głową trząsł, na kiju sparty.
— «Oj źle, oj źle to będzie z nami społu,
Kiedy wy takie dajecie naczęcie[135]
Tej naszej drodze! Juże nam do dołu
Iść, nie żaglować pod żaglem w okręcie.
Oj, nie umiecie szanować Żywiołu!
Ukróci on was i zgubi w odmęcie...
[43]
Oj, poda na sąd was to morze, poda,
Tylko się po was zachluśnie ta woda!
A cóż to? Myślisz, żeś ziemi się puścił,
Gdzie cię wkorzenił Bóg, to ci do złego
Już wolna droga? Toś się już rozpuścił?
Już nie wiesz, jak masz żyć? Co jest do czego?
Toś już to prawo wszelkie zaczeluścił?[136]
Nie bój się! Jest u Żywiołu każdego
Prawo! A ciebie nie skryją i w niebie,
Jak ty Żywioły obruszysz na siebie!
A toćżem widział w Wągrowie[137], w kościele,
Jak to Bóg Ociec nad niemi panuje.
To mu się tylko powietrze to ściele
Do stóp, a Ogień szaty oblatuje.
Tuż Morze, modre, jak u nas kołbiele[138]
Nadbużne, takoż do służby się czuje,
A on Stworzyciel w wichrowej koronie,
Ręce ma nad niem, a Ziemię na łonie,
A dokół gwiazdy, miesiące i słońca.
Tak na początku pokazał się świata,
I taki będzie zaś u świata końca.
Bo Żywioł wieczny je, a nie oblata,
Jako liść drzewny, ni czas go nie trąca,
Ani się najdzie najmniejsza w nim strata...
Ni Ogień iskry, ni Wiatr tchu nie zroni,
Nie zginie z Ziemi proch, ni kropla z toni.
Bo nad tym ogniem Michał stoi święty,
Na koniu, z włócznią, a smok mu w kolana...
[44]
A nad powietrzem Elijasz, co wzięty
Wichrem do nieba. A Woda jest — Jana
Chrzciciela, który był w więzieniu ścięty;
A Ziemia zasię Chrystusa jest Pana,
Iż po niej stopką najświętszą swą chodził,
Kiedy się w ciele ludzkiem był narodził.
Więc ty się waruj tu na tej głębinie!
Boś nie jest jako na boru z napaści[139],
Aleś Żywiołem bożym, co nie minie,
Objęty, w Jana świętego jest właści!
On tu nad tobą stoi! W zorzach płynie,
Nad wody świata, nad morskie zapaści[140],
Na chmurach widna ścięta jego głowa,
Gdy słońce krwawo pod zachód się chowa».
— «A i cóż oczy wytrzeszczasz, jak gały?» —
Zwrócił się nagle do Pawła Sekury:
— «Dalej! Ruszta się! Wstyd, żeby tak stały
Chłopy, łbów zdrowych zadarłszy do góry!
Nie noc je przecie, dzień boży je biały...
Dalej! Choć zwijać te liny, te sznury,
Aby te ręce o pracę zaczepić!» —
Ruszył. My za nim. Tak umiał lud skrzepić!
Tylko, że krótko tego było. Gadał:
Słuchali. Drugi i wzruszył się w sobie,
I tuman tak mu od mózgu odpadał,
Jak kiedy komin pomiotłem wyskrobie.
Lecz wprędce czadził znów i do kart siadał.
Więc się to stało podobnem chorobie:
Jad ludzi nędził tak, że twarze zbladły,
Grzbiety się zgięły, a piersi zapadły.
............
[45]
Szły dnie, szły noce, a czasy się one
Na żadną lepszą nie miały odmianę.
Dziatki zaczęły mrzeć. Ognie się płone[141]
Rzucały po nich. Więc oczy, jak szklane,
Więc w liczku blade, to znowu czerwone,
Kwilące, ciężkie matkom, rozpłakane,
Siniały potem, cichły, i tak kładły
Głowy pod kosę śmierci, jak kwiat padły.
Ale się długo nikt z niemi nie bawił.
Jeszcze to w oczach ma ciepłe te łezki
Ostatnie, pachoł już sznura przyprawił,
Już nim okręcił trupka, i — do deski!
Kto bliższy, pokląkł, by pacierz odprawił,
Wtem — chlup do morza! I — Ojcze niebieski,
Szukajże teraz duszyczki tej na dnie,
Bo ci z regestrów anielskich wypadnie!
Więc tam nie tyle sprawiała żałości
Tym rodzicielkom śmierć, co te pochowy[142].
Boć to jest ciężka rzecz, owoc wnętrzności
Dać w te huczące czeluście i rowy.
To się tam druga tak krzyżem pomości,
Że tratuj po niej — nie umknie ci głowy.
Więc potem patrzeć niewiastom nie dali,
I nocą one dzieciątka spychali.
A morze, kiedy zaczuło tę strawę,
To zapienionem stało się i gęstem,
I tak szło po nią na samą aż nawę,
Jak wilk z trzaskaniem szczęk głodnych i z chrzęstem
Różny tam nietwór[143] miał swoją obławę
I lud przestraszał jawieniem się częstem:
[46]
Myślisz, że piła tak falę przecina,
A to grzbiet ostry i czarny rekina.
Czasem gdy morze ustało się nieco
I cicho niosło przejrzystą skróś wodę,
Toś widział, jak ich wielkie cielska świecą...
A zawsze stare w tył, a poprzód młode.
Utrafią zdobycz, to tak ci się zlecą,
Jak kiedy u nas kijanki[144] w pogodę
Za pożywiołem[145] ganiają się onem,
W prawo i w lewo wiosłując ogonem.
Ale są zmyślne! Niełatwo przynętu
Chwycą, choć połcia zawęszą słoniny
Łba tylko dźwignie taki i z odmętu
Wiatr ciągnie, aż mu z paszczy lecą śliny.
Podpływa — aż ci tu palba z okrętu!
Walą, jak w jasną świecę karabiny...
Lecz, choć go trafi kula, nie uszkodzi:
Zajuszy trochę i na głąb uchodzi.
Mówią, że rybak jeden, co noc przepił,
Chwyciwszy w morzu takiego rekina,
Wziął go na łańcuch, u statku uczepił,
A sam, gdy przyszła do drogi godzina,
Układł się w łodzi, by snem się pokrzepił,
I spał, a ten go tak ciągnął, jak lina,
Co na niej Bugiem prowadzą galary
Do Uściługa[146]. Lecz mało w tem wiary.
Bo za potężny jest zwierz ten do łodzi,
Przytem żarłoczny nad wszystko i srogi.
[47]
Więc prędzej taki na morzu uszkodzi,
Niżby miał komu pomagać do drogi.
Ale że[147] powieść ta po ludziach chodzi,
Bo tu na gadkę, jak kot na pierogi,
Łakomy każdy z tej długiej tęsknicy,
Na onym stepie modrym, bez stannicy[148].
To raz, był ranek mglisty, na pokładzie
Gwałt! Patrzę, lecą szypry[149], marynarze,
Za nimi ciżba narodu w nieładzie;
Tak ja do burtu[150]. Spychają nas straże,
Sternik klnie, z haków zerwało[151] dwie kadzie,
Szum, plusk na morzu... A wtem się ukaże
Ogromny, stary rekin, co z żelazem
Słoninę chwycił i połknął zarazem.
Dopieroż go tu windować do góry!
Nie tak się szarpie wół, gdy go obuchem
Rzeźnik w łeb zdzieli, jak ów. Byłby sznury
Urwał i poszedł, gdy wtem mi nad uchem
Kula świsnęła z miczmańskiej[152] dwurury...
Zwierz się okręcił, raz chlupnął, i brzuchem
Na wodę! Tak go dobyli, nietwora,
Dopieroż triumf grać, i do topora!
Jakże się weźmie ciskać, trzepać w pławy[153],
A prać ogonem po onym pokładzie!
To nam muliskiem zachlustał pół nawy,
A kto mu podszedł, wnet siedział na zadzie.
[48]
Ja tam nie byłem do niego ciekawy.
Haniebna siła jest w tym ludojadzie,
Anibym wierzył, by mi kto powiadał,
co on tam chłopów na kupę naskładał.
— «Nic to! Niech morza spróbują frajery»[154].
Śmiech dookoła... – Jest racja, i juści.
Tymczasem u łba nie skąpią siekiery
I już mu wnętrznych sięgają czeluści.
Rąbnął go jeden, coś razy ze cztery...
Aż zwierz się zmroczy i dech z siebie puści,
I leży wielki, czarny, rozciągniony...
Nuż dalej hurmem do niego, jak wrony.
Kucharczyk jeden, w krochmalnym birecie[155],
Osiadł go, jakby kulbakę, okrakiem.
Cmoka, że niby na końskim to grzbiecie...
Nuż piętą w boki, nuż po łbie kułakiem.
A wtem się porwie on zwierz i pomiecie:
Chłop z niego! Blady, jak chusta, czworakiem
Klapnął o ziemię, by żaba rozbita...
A ten dopieroż raz chrapnął — i kwita.
Byłoż to teraz napatrzeć się czego,
Kiedy tak leżał, jak niedźwiedź zwalony:
Takiemu mało kłów rzędu jednego,
Ale, jak zęby chłop wbija do brony,
Gęsto a płotem, tak właśnie u niego,
A każdy, jako sztyk[156] w ogniu stalony.
Więc niema się tam i bawić co wielce,
Kiedy raz człeka zatrzaśnie w te kielce.
[49]
Dziwią się baby. Coraz która zbliska
Podejdzie, rękę do brody podniesie,
I chwieje głową: — «A cóż za zębiska!...
A cóż za ryba taka!... A bójcie się...»[157]
Wtem jedna: — «Reta! To nasze dzieciska
Takim ciskają?...» — I w płacz się zaniesie.
— «To te sieroty nasze... w takie garła?...»
Więc insze za nią: jak żałość je sparła.
Lecz wtem cień upadł na wodę zwysoka,
I ptasia wrzawa przebiła nas z góry.
Patrzę, a tam się na podób[158] obłoka
Rybitwy srebrzą nad maszty i sznury!
Gromada była tak zbita dla oka,
Że cały kłąb ten jednemi się pióry
Unosić zdawał, i tylko po kraju
Stzępił się, śniegiem niesionym z wyraju[159].
Ale Horodziej, na kiju oparty,
Rękę u oczu wpółślepych przyprawił,
I pilno patrząc, rzekł: — «A ot, i warty
Bóg Przenajświętszy dziateczkom przystawił.
Nie będzie na nie smok godził zażarty;
Na wszystkie On już sieć srebrną nastawił...
A ot na piórach ptaszęta je niosą,
Ociekające matczynych łez rosą!» —
Nuż więc te matki dogóry pozierać
Tęsknemi wzroki, łaknące pociechy...
Nuż łkania tłumić i oczy ocierać,
I bić się w piersi i kajać za grzechy!
[50]
Chciał ci tam Opacz starego przepierać[160],
I już po gębie latały mu śmiechy;
Ale nie dalim, bo one podniebne
Rzeczy, jak chleb, są niewiastom potrzebne.
.................
Tylko Szczęśniaka żona stała blada.
Oczy, jak żużle, świecą i jak próchno;
Coś od dni kilku, czy jadło nie nada,
Czy woda, ale dziecku nogi puchną.
Radził ci doktór. I cóż tu za rada?
Mdłe to, ugaśnie, gdy wichry nań dmuchną,
A białe, jakby na rosach blichował...
— «Oj, żeby tylko Pan Jezus zachował!»
Patrzy się w morze, a siwe jej oczy
Wzrok ciemny mają, głęboki, uparty,
Aż ją to wszystko na sercu zamroczy;
Ten krzyk, te śmiechy, te płacze, te żarty.
Więc się zachwieje znagła i potoczy,
Jako ten powój na niczem się sparty.
Tak Szczęśniak: — «Hanuś! A ty znów co, babo?»
A ona zcicha: — «Nic. Tak mi coś słabo». —
Młode to jeszcze było, w pierwszym kwiecie,
Więc skóra na tem miętka i czująca.
A tu się temu tak tułać po świecie,
Tak tajać w onej duchocie[161] z gorąca...
Toż nie dziw, że tem i słabość pomiecie,
Jak wiatr wiosenny, co trawy mdłe trąca.
W wszak to one przesilone grogi
Chłopa nadgryzą, nie takiej niebogi.
[51]
Więc patrzę na nią, aż ona dziecinę
Pilno przy sobie rękoma ogarnie
I patrzy w morze ogromne i sine,
Jak urzeczona, podobna tej sarnie,
Co z kniei wyjdzie na strzał, na drożynę,
Łaniąt strzegąca, a węszy, gdzie psiarnie...
Wtem jedna: — «Chłopak, to wam chory chyba?»
A ona z krzykiem: — «Co wy? Zdrów, jak ryba!»
I zaraz chustę na niego i w stronę.
A na tę bladość pierwszą — tom się zdumiał,
Jakie w nią ognie buchnęły czerwone.
Dzieciak też właśnie, jakgdyby zrozumiał,
Zachchł i schował się w rańtuchy one.
Tylem i widział go. A okręt szumiał
Bo na ten wiwat[162], kapitan dla wiary[163]
Tytuń wystawił[164] i tęgiej sztof[165] miary.
Tożto rzuciło się na one gody!
Jak kiedy mielnik wszystkie puści śluzy,
A tu pęd buchnie i srogi war[166] wody,
Taki się zrobił huk wśród onej luzy.
Bo naród morski nad wszystkie narody
Prędki do wódki jest i zaraz w tuzy[167].
A najrzy dziewkę — jak drzazga się pali.
A klnie, żeby mu czarci nie sprostali.
Więc nuż piszczałki, bęben, aż i smyka
Dobył tam jeden żydek rzępolista,
[52]
I dalej taniec, śpiewanie, muzyka,
Skaczą, aż okręt pod nimi się chysta[168],
A coraz wrzaśnie który, jakby dzika
Dżgał pod łopatkę. — A niechże was trzysta!
— Myślę ja sobie i czapkę na uszy.
Wtem krzyk! — A mnie coś wnętrzności aż ruszy...
Bo znany był mi głos i jak rodzony.
Zośka! Chrześniaczka moja! Jezu Chryste!
Czyli się tylko nie chybła gdzie z strony...
Rzucę się w ciżbę, a tam ją — siarczyste! —
Majtek do siebie ciągnie rozchmielony.
Jakże nie zdzielę w łeb! — Nie tak rzęsiste
Iskry z pod młota lecą, jak mnie z pięści...
I tylkom poczuł, że kość pod nią chrzęści.
Padł i dał farbę[169], jak lis w świeżym tropie,
A tych już na mnie, by wróbli na strachu[170].
Strząsłem się; byłbym zmiędlił[171] na konopie,
Ale żem w ścisku wziąć nie mógł rozmachu,
Tak krzyknę: «Stasiek! A bywajno, chłopie»
A dziewka moja w wrzask: — «O reta, Stachu!»
Zgruchnął się naród, jako, że do czego,
Ale do bitki jest dusza u niego.
Tożby ich tutaj mógł malarz malować,
Jak jęli marszczyć łby a brwiami ruchać.
Najpierw się bokiem sunęli próbować,
Łokcia nastawiać w klin a w wąsy dmuchać.
Groźno tam było i nie szło żartować!
Już w lica ogniem zaczęła krew buchać,
Już się co bliższy zamachnął, w garść plunął,
Gdy wtem zagrzmiało ciężko i deszcz lunął!
[53]
Jako więc kiedy o kość się u proga
Psi gryzą, a tu dziewka chluśnie z cebra,
Tak wnet ugasła ta całą pożoga,
I tylko majtka Stach macał pod żebra.
A tuż nawałność bliżyła się sroga.
Już z nieba strugi polały się srebra,
Już gasną, lecą jak ołow w głebinę,
Stygną, i w wały staczają się sine.
.................
Jak kiedy hutnik w staw szlakę[172] wypuści,
A wody ze dna podniosą się z sykiem,
Tak wnet przyrosło tych morskich czeluści.
Już pokład liżą spienionym językiem,
Już fala jedna drugiej przez łeb szuści[173],
Jako te owce, gdy lecą za trykiem
Przez wąski wierzej[174], a wszystkie chcą razem,
A owcarz, licząc, nawraca je płazem[175].
Wnet plac opuściał[176] z zbytniego narodu,
A kto miał w czubie, wytrzeźwiał odrazu,
Bo lud tu odmian nawykły od młodu,
Pod strachem żyje, jak okoń u jazu.
Wtem reja[177] trzasła. Huk poszedł od przodu,
Do gromowego podobny rozkazu.
Sternik zbladł, skręcił śruby[178], co miał siły:
Zachwiał się okręt i bieg wziął pochyły.
A już i niebo spuściło się nisko,
Ciężkie chmurami, i męt po niem chodził,
[54]
Rwąc na paździerze to szare płachcisko,
Którem się od nas dzień biały przegrodził.
Chwyciłem masztu, bo stać było ślisko,
A wtem mnie bałwan jeden tak ugodził,
Jak chłop, gdyć nogi podbije kłonicą[179],
I uciekł, cały siny błyskawicą.
Jakże nie rykną wichry! Jak po niebie
Nie zaczną trzaskać z okrutnym grzechotem!
Jak się nie porwą, nie wpadną na siebie,
Jak się nie cisną o morze pokotem!
To koń takiego dołu nie wygrzebie,
Kiedy go jezdnik uwiąże pod płotem,
Jak one wodę skopały kopytem,
W błyski kowanem, a w gromy podbitem.
Nie tak się w sobie rozszumi, rozchwieje
Bór, gdy się sośnie zamiotą od burzy.
I nie tak rola zorana czernieje,
I nie tak żyto pokwiatem się kurzy,
Jako więc morze pod oną zawieję.
Wał na wał pędzi, dogania go, nurzy,
Zatapia, ryczy, jako byk do stada,
Zrywa się, leci i w otchłań przepada.
Huknęły teraz niebieskie harmaty,
Które sam Michał Archanioł nabija.
Mrok upadł gęsty, i tylko się szaty
Jego czerwoność skróś chmury przewija.
Pękły nad światem ogniste granaty,
Świszczą, żądłami kręcą, jako żmija...
Lecą do morza pobite czerepy[180],
A strugi deszczu tak walą, jak cepy.
[55]
Zanim ci ja burze tęgie, bom od dziecka,
Po leśniczówkach, jak wilczę, schowany.
Wiem, jak Kampinos[181] grzmi, jak Myszyniecka[182],
Jak i Zielona[183] - aż het, za Prużany[184]
Onać to sławna puszcza Białowiecka[185],
Gdzie się zataił żubr[186], potopem gnany,
W gąszcz taki, że sam Bóg drogi nie wiedział,
Poniechać musiał, a zwierz się osiedział.
Jest ci tam wojna, gdy wicher uderzy
W krętych róg[187] sosen, lub puści ze smyczy
Ogary wietrzne po pustej trzebieży,
A tur[188] go ciągnie w chrap[189] mokry i ryczy.
Lecz przecie się to do morza nie mierzy!
Tu strach osobny jest, co kości liczy[190]
Tak, że ci każda do szpiku dygota...
Strach większy, niźli przed końcem żywota.
Jeszczeć to chłopu mniejsza. Chłop dostoi,
Choć się w nim dusze ruszą fundamenty.
[56]
A drugi taki, im ciężej się boi,
Tem twardszy bywa w śmiertelne momenty,
I za trzech zuchów tchórz nieraz nabroi.
Lecz baby, srogie czyniły lamenty,
Od których prawie, że już uszy puchły;
Kapitan kija podniósł, i tak zgłuchły.
Dopieroż okręt lżej zaczął sterować,
Bo już nad wszystko wrzask babi nie płuży[191].
Gdy się kto bierze po morzu żaglować,
Rzecz to jest mocna i pomiar jej duży;
Już się tam nie lża[192] po tynfie[193] targować
Z śmiercią, gdy nawa pod wodę się nurzy:
Co masz, to dawaj, czy miedzią, czy złotem.
Wypłyniesz? Będziesz rachował się potem.
Do samej nocy goniły nas sine
Oczy błyskawic i grzmot łajał z warkiem[194].
Aż my się w wichrów wcisnąwszy szczelinę,
Przebili z tuczy[195]. Tak skrzydłem ptak szparkiem
Pruje naukos powietrzną głębinę
I przed nawałnic uchodzi poswarkiem.
Lecz piorun jeden dognał nas, wypalił,
I sążeń drzazgi od masztu odwalił.
Zaraz też, jakby na to tylko czekał,
Jął się wichr ciszyć i składać po sobie
Zjeżone grzywy. A grzmot tak uciekał,
Jak gończy z troka[196], gdy w kniei przeskrobie.
[57]
Raz, drugi, trzeci, skroś mroków zaszczekał,
Zacichł, znów drogę oszczeknął na globie,
Aż ciszej, dalej, z ostatnim skowytem
Schował się w niebie chmurami nakrytem
.................
Noc cicha, parna, nie błysła ni jedną
Gwiazdą na całym niebieskim przestworze,
I tak nas dwoje objęło bezedno[197]:
Czarne to niebo i czarne to morze.
Czekałem, nie śpiąc, aż mroki przerzedną,
Bom słyszał, wysep że ujrzym na zorze[198].
Kupa nas było, lecz nie szła nam rada,
Iż w tych zapaściach człek łacno nie gada.
Każdy tam w duszy doległość miał własną,
Którą żuł milczkiem, by piołun ugorny.
Dzienne otuczy — te prędko ugasną,
Gdy w sercu pomierzch wybije wieczorny.
Gorące oczy nierychło tam zasną,
Mgła na nich siada jak opar jeziorny...
Wbijasz je w ciemność, by w trumnę otwartą,
Nie luzowaną u troski swej wartą.
IV.
A z tych pstrych gromad, co razem w tej arce
Morzem pływały, przylgnęla do siebie
Garść ludu, chłopy, młodzaki i starce,
Jakby się wicią[199] zwołały w potrzebie:
[58]
Bo człowiek, z dolą choć wyjdzie na harce,
Nierad się chmielem bez tyki kolebie,
Lecz wnet się wiąże do kupy drużyną,
A osamiałe[200] ptaki prędko giną.
Więc albo jak tam szły ziemie pobliżem,
Albo jak biedą swoją kto graniczył,
Tak my się jednym pisali już krzyżem.
A zaś Horodziej nad nami ławniczył[201],
Najwięcej ludu przybużnym szło niżem,
Choć inszych teżby niemało naliczył.
Jeden borową żywicą, a drugi
Zalatał skibą, gdy ruszą ją pługi.
Więc Łuć Ostańczuk, więc Bandys chłop tęgi,
Dobry na zimno, dobry na gorąco,
Więc Pietr Zagajny, co nic prócz siermięgi
Nie wyniósł z chaty w tę drogę ciekącą,
Więc Ziąba Wawrzon, co garść miał, jak cęgi,
A skórę srodze do łupnia[202] świerzbiącą,
Więc Łuka, Bugaj, więc Kos, więc Sołoda...
Co liczyć?... Naród płynął, tak jak woda.
Jeden, to drugi, dym z fajki wydmucha,
Podeprze brody i patrzy przed siebie...
A wkoło ślepy szum i ciemność głucha,
Okręt się morzem, by piachem wóz grzebie.
Tom poczuł wtedy, jak światem Bóg rucha
I jak go w onych biegunach kolebie,
To w śmierć, to w żywot, a nigdy nie zmyli...
Insi milczeli takoż i knastr[203] ćmili.
[59]
Magier się tylko kręcił. widać dusza
Szlachecka tęższe ma, niż chłopska, szruby
I łacniej jakoś, językiem choć, rusza.
Aż buchnął: — «Cóż to? Zamokły wam czuby
Razem i z mózgiem? Co u paralusza?[204]
Czy my Kartuzy? Czy wiążą nas śluby?
Ledwo się puścił wrótni, tfu do licha!
Ledwo, że przez próg przelazł, a już wzdycha,
A cóżeć to tam zostawił za krocie
I za rozkosze takie w tej chałupie?
Czyliś tam w maśle pływał? Chodził w złocie?
Tfu!... że się baby puścił i na kupie,
Jak kur z kokoszą nie gdaka na płocie,
To już se mierzi świat? Chłopiska głupie...»
Wtem Wawrzon: «Co ta baby czyje mieszać!
Że ta chłop stęknie, nie będą go wieszać», —
— «Oj, prawda! — Bandys na to — Nie z rozpusty
Człowiek się wydał do tylego świata...
A co ma robić, jak garnek je pusty,
A gruntu niema i tyle, co szmata
Na owinięcie palca? Toć już szósty
Rok, jak komorne wyrabiam u brata,
Kątnikiem[205] siedzę...» — A Bugaj: «Ba! coby,
Jak nie głód, we świat gnało u choroby!»[206]
Wtem Magier puścił dymu: — «Różnie to ta
Bywa. Jak komu. Ja bo się od dziecka
Nie trzymowałem spódnicy ni płota.
Człek je od rodu szlachcic. A szlachecka
[60]
Rzecz świata przeznać. Nie tak, jak hołota:
Z pieca do miski i znów do zapiecka...
U nas tam wszystko szlachta!» — «A toć wie się,
— Bugaj mu na to — Je szlachta — Zalesie[207]
Od Żdżarów zaraz wbok!» — «Co mi tam Żdżary![207]
— Zakrzyknie Magier — ja ta ze Żdżarskiemi
Nie będę stawał w kumotry, ni w pary!
A żeby oni szczeźli! Takiej ziemi
Tyli sztuk poszedł! Na same pomiary
To my wydali, szlachta, z podrobnemi
Koszty, co więcej, niźli złotych dwieście,
A jeszcze trzech nas siedziało w hareście».
— «Mniejszać o hareszt — przemówi Szaława.
Lecz grosza płakać!...» — «Ba! — Magier odrzecze —
Żeby nie Żdżary! Ba! żeby nie sprawa.
Tylebyś mnie tu i widział człowiecze!
Cóż tu za honor mam? Jaka tu strawa?
Jaka wygoda? Że na kark mi ciecze?
Ba! Żeby!... Tobym nie puszczał zaścianka[208],
Nie wlókł się z żoną, co też jest szlachcianka».
Na to Ostańczuk Łuć: — «My, Łahiszyńce[209],
Insze znów mieli prawo: to mieszczańskie.
Wzięlim, nie licząc, i guzy i sińce,
Ale swojego nie dalim. Co pańskie,
To pańskie. Ale te nasze dziedzińce[210],
Te pasze, grunty, te jeszcze pogańskie
[61]
Pouroczyszcza[211] Oziaty[212], do deski[213]
Oddał skarb! Papier my mieli królewski.[214]»
Tak Magier: — «Szelmy łyki!» — A Łuć: — «Kartę,
Taką, co na niej są złote litery
Z królewskich czasów. To więcej jest warte,
Niźli dzisiejsze stemple i numery.
Prawda, zetlałe tu już i wytarte,
Bo temu sto lat po razy coś cztery
Minęło; ale stoi wpisane
Co nam, co kniaziom Ogińskim[215] nadane».
Tu Magier nie gógł dosiedzieć na ławie,
I gęste dymy puszczał: — «Szelmy łyki!
To szczęście mieli! To stali na prawie!
Oj, żeby papier taki na Żdżarczyki!
[62]
Tożby, jak wjuny[216], kręciły się w stawie,
A my ich dalej w sak, i na patyki!
A to fortunne kanalje!» — A na to
Ostańczuk mową cichą, lodowatą:
— «Od przedawności ona królewszczyzna
O grunty z nami, mieszczany, się darła,
Tak, owak było, lecz przecie iścizna[217]
Szła w brogi nasze i biedę poparła...
Aż się skończyły kniazie, ogińszczyzna.
Nowe nam pany posięgły do garła.
Zjątrzył się naród, choć łby tam pochyłe,
My mieli dawność naszą, oni siłę.
To jak my papier do sądu nosili,
To obchodzilim nocą trząchawicę[218],
Lepiej nadając drogi, niż dwie mili...
To na Muchawiec[219] my szli, Tyśmienicę[220],
Po błotach my i wyż kolan brodzili,
Drugą i trzecią obeszli granicę,
Żeby nas aby nie potkła gdzie zdrada.
Tak kompaniją szła cała gromada». —
Tu mu, jak szydłem, Magier przebił[221] mowę:
— «A zmyślne szelmy! A dajże ich katu!» —
I dalej w palce trzaskać i chwiać głowę:
— «Oj, rozum taki naszemu mieć bratu!
A namże aktów zagrzebał z połowę
Adwokat»! — A ów: — «My tam hadwokatu
[63]
Nie dali w ręce grosza ni hramoty[222].
Sami stawali w sądach». — — «A niecnoty! —
Magier w śmiech na to — a setne hultaje!»
A Łuć: «Ta cudza gęba to jest letka,
A dobre prawo głos samo podaje.
Tak my starego obrali se Hwedka
Uhacza. Ano, niech przed nami staje,
Że to tam w sądzie nikt kupą się nie tka.
Dziad głuchy, ślepy; takowy nie zdradzi,
A wreszcie sama hromada poradzi.
To co się na nas przepierca[223] zaniesie,
Gębą, to my nic. Czujem, taj i stoim.
A ten tak rąba ozorem, by w lesie
Drwa, a pogląda, czy strogo[224] się boim...
Tak my nic, cicho. Tak on więcej prze się...
Aż schrupnie. Tedy my z papierem swoim.
Tak sąd — do zgody — tak my stoim niemo:
Papier przed siebie — Nie! — Nie żełajemu![225]
Więc jak zaczęli karami nas prażyć,
To do siódmego prażyli nas potu.
Nie szło ni żyć już, ni dobra nam zażyć.
Co pojrzysz, wisi powiestka[226] u płotu.
Przestali sudzie spać i krupy warzyć,
Nie patrzył statku[227] nikt, ani omłotu,
Aż i kryminał przyszedł. To tam w Pińsku
Jedni siedzieli, a druszy zaś w Mińsku.
[64]
No, nie złamali narodu. Tak wzięli
Na pojedynkę we łbach robić szumy.
Ale my zdawna od ojców to mieli,
Że są na świece dwa dobre rozumy:
Szlachta od tego są, żeby coś chcieli,
O coś krzykali, a my zasię, tłumy
Szaraków[228], wtedy najpewniej obstoim,
Gdy cicho siedzim, a zgody się boim.
Aż i wygralim!» — Umilkł. Strząchnął[229] bary,
Przedmuchał fajkę, pojasa[230] poprawił,
Ziewnął, aż trzasło, i w kłębek się szary,
Jak jeż, do kupy zwinął i nastawił.
Lecz Magier wzdychał: — «Ba! gdyby nie Żdżary!...»
I głowę zwiesił i żółć w sobie trawił.
Insi drzemali. Tak biły godziny
Nieme nad światem, aż dzień obrzasł siny.
...................
Wtem, jak gdy chróstniak[231] nowizną skróś zboża
Wyrznie się czarny, tak z wody odwałem
Wręby[232] się jęły wyrzynać skróś morza
Wyspu onego, o którym słyszałem.
Choć lekkim ogniem paliła się zorza,
Małom co widzieć mógł w pomroczu białem,
Gdyż taka ziemia morska, falą bita,
Mgłą bywa gęstą i parem nakryta.
[65]
Gadali, że to świętego Wincenta[233]
Wyspa jest, że się mieni: Kanaryska.
Ale Prokurat, co jeszcze pamięta
Francuza, gniewno wdół szarpnął wąsiska,
Aż mu twarz stara, szramami pocięta
W żar buchnie: — «Fałsz jest! Zmienili nazwiska!
Święta Helena to! A za patrona
Nie Wincentego ma lecz Napoljona...
Napoljon tutaj siedział Bonaparte,
Przez chytrych wrogów zdradliwie zamknięty;
Ale mu gwardja przejęła tu wartę,
I wojsko świeże dowiozły okręty...
Choć dzień noc Anglik miał oczy otwarte,
Napoljon puścił w niego takie męty,
Że skoczył z wojskiem w czółna i w mgłach pływa...
tylko się bęben w wód huku obzywa.
Słysz? — Myślisz — morze? To trąby tak grają
Walącym pułkom na dobrą ochotę...
Patrz! Myślisz — słońce? To orły wiewają
W chorągwiach, całe srebrzyste i złote...
Czuj! Myślisz — piorun? To z harmat znak dają,
Że cesarz wdziewa swą szarą kapotę...
Vive Napoleon!... Na ramię broń, wiara!
— Gwardja!... Gdzie gwardja moja wierna, stara?...»
I chchnie w szeptach, zwiędłemi coś usty
Gwarząc sam z sobą, aż spadnie mu głowa
Na pierś, gdzie rękaw zatknięty ma —pusty,
I gdzie żelazny krzyż na strzępku chowa.
[66]
Więc tylko morza huk słychać i chlusty,
Tylko szum fali ucina w pół słowa,
Które tu owdzie padają przerwane
W powietrze ciche i złoto-rumiane.
Aż skoczym nagle: strzał gruchnął po wodzie.
Słuchamy — drugi! Nie bawiąc — wnet trzeci!
Już na pokładzie gwałt, spuszczają łodzie,
Już miczman w czółno wpadł, już jak ptak leci.
— Ohi! — o! — Oho! — A wtem na zachodzie
Wielka nam jasność pół morza obświeci...
Okręt się palił tam! Snać od pioruna,
Bo sroga była i roznośna łuna.
Cudne to było ono widowisko,
Ale się w zgrozę mieniło dla człeka,
Gdy patrzał, jak się tam ludzkie mrowisko
Tłoczy, tratuje, przewraca, ucieka.
Ten w morze skacze, choć łódkę ma blisko,
Bo strach mu krzyczy, że jeszcze daleka.
Insi od wrzasku i dymu szaleni
Sami się naskróś rzucają płomieni.
Kupa tam ludu musiała zaginąć
Od głowni onych, od iskier kurzawy...
Bo się to śmierci nie łatwo uchynąć.
Gdzie woda z ogniem pilnują przeprawy.
Ja sam widziałem: chłop jeden chciał minąć
Maszcisko srodze płonące śród nawy,
Wtem się potyka... A nimbyś zakrzyknął:
«Jezus, Maryja, ratuj!» — w ogniach zniknął.
Więc choć z bezpiecznej patrzyłem ostoi,
Mróz mi przez koście szedł, aże do szpiku...
Bo jest w człowieku, co więcej się boi
Tej niemej śmierci, głośnego niż krzyku.
[67]
Więc tutaj cichość, a tu ci się roi,
Że słyszysz w jakimś okropnym języku
Ostatnie słowa... ostatnie wołanie...
Aż ci włos zjeży się i dęba stanie.
Tak dzwon, gdy bije w Horodle[234] na wieży
Za potopionych bez pory[235] na Bugu,
Raz tylko w cichość wieczorną uderzy,
A setny jęk się rozniesie po ługu...[236]
zmilknie, a dzwon znów — raz. I znów się szerzy,
Znów leci rozjęk, het, od Uściługu
Aż do Dubienki[237]. tak niesą się jęki
Wzdłuż Buga, co jest rzeką łez i męki,[238]
Zanim się w Jordan zamieni radości...
A już z pośpiechem wracały się łodzie,
Co osmalonych przyniosły nam gości.
Najgęściej Włochów było w tym narodzi.
Ci dalej żebrać, tej ludzkiej litości
Sięgając ręką po onej przygodzie,
Jak na jarmarku, po małp widowisku.
Tfu! Z piekła taki nie wyjdzie bez zysku.
Ale i nasi byli. Teraz w kraju
Flisa nie braknie! Wiatr jakiś podrywa
Ludzi i niesie, jak liście po gaju
Drogami błądzi, morzami to pływa,
Za ptactwem ciągnie na świat, do wyraju,
Czego nie rabiał nigdy od jak żywa.
[68]
Ot, jakby uciec chciał samy od siebie...
Musi[239], planeta[240] taka stoi w niebie.
Więc kiedy weszli na pokład, na susze,
Po tych śmiertelnych przestrachach i męce,
Tak zara[241] twarzą o ziem, i nuż w skrusze
Ponad głowami podnosić te ręce
Smolne od dymów. To dziś jeszcze prószę
Łzy na tę kartę, gdy owe jagnięce
Trzody przypomnę, jak całą gromadą
Ogniem znaczone runa Bogu kładą.
Sam jeden teraz, gdy insze już padły,
Gorzał koronny maszt, niby gromnica
Nad konającym statkiem, gdzie się kładły
Całuny dymów. Tu owdzie iskrzyca
Buchnie mietliskiem, lecz łuny już bladły,
Już dopalała się ta czarna świéca,
Już gasła, pełgła, aż z setnych dział grzmotem
Runęła, sypiąc w morze szczerem złotem.
...................
Wtem trąci mnie ktoś. Odwrócę ja głowę.
Magier! Czerwony w twarzy, pomieszany,
Śmieje się niby, a ognie mu płowe
Strzelają z oczu. Myślałem — pijany.
A on: — «Wiesz, Wasze? Wiesz, kogo tu nowe
Licho przyniosło czółnem? Ha, na rany
Chrystusa Pana! Tej brakło mi pary!
Żdżarski jest... Żdżarski tu z synem jest stary!»
Cisnął mi ramię i syczał tak w ucho
Jak żmij[242], kiedy go nadeptasz nienackiem.
[69]
Patrzę, ogromny szlachcic z kością suchą
Podnosi głowę, bo leżał był plackiem,
I wali w piersi kułakiem, aż głucho.
Przy nim wyrostek z wejrzeniem junackiem;
Ten w taratatkę[243] odziany był siną,
Stary zaś w kaptur i w płaszcz z peleryną.
Zrozum nie widział z pod tego habita[244],
Jak nos krogulczy z wąsami siwemi.
Aż błysnął twarzą. Ta była poryta
W brózdy i łzami świecąca wielkiemi.
Wtem garść koścista synowski kark chwyta,
Zniża go, łamie i ciśnie do ziemi;
«Tu dziękuj Bogu, że cię wyratował.
Tu, smyku, krzyżem padaj!» — padł na pował.
Nuż Magier w wąsy dąć, a gębą puhać:[245]
— «A publikanin!...[246] A celnik!... Patrz, Wasze!»
Lecz nie czas było mi patrzeć, ni słuchać,
Bo nas ścisk naparł i zmieszał, jak kaszę.
A tu już nasi poczęli się zgruchać,
Obsiadać ławy, by wróble poddasze,
I radzić. Co? Jak? — Niewielem miarkował,
Ale że Opacz okrutnie rajcował.
Aż buchło, jako war z kotła: — »A co to?...
To po nas okręt dosłała królowa,[247]
A tu go obcą zapchali hołotą?...»
— «Nie strzyma! Musi do dna! tu połowa
[70]
Luda je zadość!» — «Jak jaje to zgniotą!
Głowę dać przyjdzie!» — A Opacz: — «Co głowa?
Tu wsio[248], ty brat moj, wsio k'czortu przepadnie!
Małom w Odessie statków widział na dnie?...»
— «Laboga! Rety!» — wrzasną baby — a ów:
«Ja tu wsio widzę i wiem, że już krucho
I wody dobrej mają i sucharów.
Eh, mam ja oko! Eh, brat moj, mam ucho!
Jak co, to tych tam co hrubszych bojarów[249]
Na łodzie wsadzą, przeprawią na sucho,
A reszta pójdzie fiut!» — Tak baby: «Reta!»
Wtem Roch: — «A cichaj! tu robota nie ta!
Tu nic po krzyku. Tutaj albo zara
Kupą się ruszyć i w kije zatrzaskać,
Albo...» — Tu przerwał Bugaj: — «A psia para!
Jak to umieli narodu przygłaskać!
Jak to gadali, co Papież się stara
Sam!... A tu — łaska...» — A Bandys: — «Oj, łaskać,
Że i wrogowi nie życzyć, pomucha!...[250]
Albo...» — Chciał kończyć Roch, lecz nikt nie słucha,
Wszyscy gadają naraz. Lecą szmery,
Gwary, wzdychania... Aż głośniej zagada
Roch: — «Albo sznura w pas, i do siekiery
I z deską w wodę!» — Zamilkła gromada.
— «Ha! Możeć-by to...» Wtem Opacz: «Frajery!
Dobre to z rzeką, lecz z morzem — nie nada»[251].
— «Przez cóż to?» — pyta Bugaj. A ten gęby
Odmie: — «Co będę pytlował otręby!
[71]
nie nada i już!» — Tak baby wzdychają...
— «Dalekoż jeszcze do tego tam brzegu?» —
A Opacz: — «Czort wie! Taż rudla[252] stawiają
Inaczej w morze po każdym noclegu!» —
— «Co? — Kręcą, brat moj, jak lis ten po śniegu
Chwostem, by drogi za niemi nie macać,
Żeby po tropie nikt nie mógł się wracać!» —
Więc nowa w kupie zdumiałość i troska:
biją na twarze odmienne kolory.
Nuż dalej baby w szloch: — «O Matko Boska!
A toć nas tutaj pogubią beż pory!»
Wtem Roch Zatrata, co ćmił papieroska,
Wstał: — «Co będziewa mądrzyć, jak doktory!
Pójdźwa! Niech Starszy — jak i co, powiada!»
Obcisnął pasa, ruszył, za nim rada.
.................
A już wiatr pędził nas na tę zgorzałość
Bliskiego ognia i swędy te trupie.
Więc coraz nowa wzmagała się żałość
W onych przybłędach, co stali tam w kupie.
A ja, patrzący na matek omdlałość,
Na ojców ciężkie łzy, na dzieci głupie,
Tak trzepoczące się, jak marne muchy,
Dzwon miałem w piersiach rozbity i głuchy.
I dzwonił mi on te swoje nieszpory
Wielkopiątkowe nie dzień i nie drugi...
byłbym się chętnie przyzostał do pory
Na wyspie onym; lecz tylko nam ługi
Migły zielenią utkaną w kolory
Kwiecia, tylko nam zawrzasły papugi,
I dalej! Łodzie nie brały nikogo.
Kapitan przykaz dał, strzeżono srogo.
[72]
Szeptali, że jest jakowaś choroba,
Że się starszyzna boi komisyi:
Lecz ciszkiem szło to, bo była nie doba
Gadać i zdrowej nastawiać tam szyi.
I Roch i Bugaj spłukali się oba
na owej to tam swojej rebelii...
Trzy dni siedzieli w kunie[253], o czczym duchu[254],
A Opacz śmiał się i gładził po brzuchu.
Ale że[255] równo[256] uczynek tam jaki
Być musiał, bo wiatr ciągle się przeciwił,
I krwawe były zachody i znaki
Na niebie, jakby moża kto zakrzywił...
Sternik łbem kręcił, brał gęsto tabaki,
I jednem okiem do nieba się dziwił,
Zmrużywszy drugie, a głowę wbok chylił,
Że do własnego nosa drogę mylił.
Gdyby nie ludzi ścisk i nie ta trwoga,
Co jako z widzeń anielskich, tak biła
Z onych teatrów na chmurach przez Boga
Wymalowanych, to mógłby tam siła
Cudów obaczyć. Bo bitwa się sroga
Co zachód prawie na niebie paliła,
Żeś widział pułki lecące i działa,
Przysiągłbyś, ziemia tętentem ich drżała.
Tak nasi zaraz różne wiedli rady,
Że skąd się takie na niebie pokaże
Wojsko, tam uszy posyłaj na zwiady.
Bo to są pierwsze pikiety i straże
[73]
Czasów, co wojnę prowadzą w swe ślady,
Aż spadnie prędce na ziemię, w stugwarze
Trąb, kotłów, bębnów i harmat, i mieczy...
Ale Horodziej stary temu przeczy.
Ten siwą głową, jako bocian, kiwa,
Aż rzecze: — «Jeszcze... jeszczeć to daleko!
A z temże wojskiem, to znowu tak bywa:
Gdy Bóg ma litość na krwie te, co cieką
Z narodów, to sam batalje odgrywa,
Z archanielskie pułki się tam sieką,
Żeby spokoić tę ziemię, co krzyczy
O krzywdy swoje, nim zegar doliczy.
Więc nie na przestrach to i nie na wojnę,
Lecz na znak, iże czekać jeszcze trzeba,
Takie się bitwy czynią, takie zbrojne
Rycerstwo wali precz pośrokiem nieba,
Iżby się lasy rozwiły spokojne,
A pola ciche iżby dały chleba,
A ten skrzywdzony iżby się posilił,
I pewną rękę miał i zaś nie zmylił.
A jak czas przyjdzie, to Pan Bóg tam zwoła
Te duchy: — «Chcesz iść ty, albo ten drugi?»
To ów: «Chcę, Panie!» — To Bóg zjaśni czoła:
— « Tak dawał oba skrzydła, a idź w sługi!»
To taki składa skrzydła archanioła,
Kapotę bierze, krakuskę, miecz długi —
I — « Na koń, wiara!... Jezus Marja! Ze mną!»
T wtedy czas jest! A pierwej — daremno».
Zamachnął ręką na roczne powietrze
I odszedł. A nam w piersiach war się ostał,
Jak kiedy człowiek na pięście się zetrze
Z taki, co krwi mu serdecznej zachłostał[257].
[74]
Więc ognie po nas szły, więc cichsze, letsze,
Boby człek w mierze bez bójki nie sprostał.
Aż westchnął jeden, a drugi, dziesiąty
Zaklął, i tak my rozeszli się w kąty.
.................
Aż ci ledwo świt, o szarym dnia brzasku,
Wpadł szyper: — «Wszyscy na pokład, i hura!
Rewizja!» Dziewki narobiły wrzasku,
Dzieci w płacz, baby, co tam miała która,
To na się. Stanął tłum. W latarni blasku
Migają twarze. Chłopów się ponura
Kupa zebrała, patrzą, jako wilki.
A tam świecą, żeby dojrzał szpilki.
Tak nam to spadło, jak ta z dachu cegła
Na łby. Więc stoim, by te owce głupie.
Kobietę jedną, która w nocy zległa,
Zamrok ogarnął, oczy trzyma w słupie,
A ta szarańcza, jak tylko tam wbiegła,
Tak w krzyk: — «Trup tu jest! Powietrze jest trupie!
Niepochowany trup jest!» — Bom zdaleka
Rozumiał nieco, jak psiarnia ta szczeka.
Ale Szczęśniaka żona dni już parę
Chorzała jakoś i w swoim się kątku
Taiła, Chciały jej tam baby stare
Urok odczyniać węglami na wrzątku;
Nie dała. Jeno się w te chusty szare
Odziawszy, sama przy swojem dzieciątku
Legła, bledziuchna, że tylko w jej twarzy
Ogień na ustach i w oczach się żarzy.
Więc gdy tak trzęsą te nasze tapczany,
Ta rzęsów tylko zmruży i odwróci
Głowę z tym ciężkim warkoczem do ściany,
I niemowlątku swojemu zanuci.
[75]
...«Uśnij mi uśnij, Jasieńku kochany!...»
Śpiewa. Wtem nagle siędzie, głową rzuci,
Wyprostowana, plecami o ścianę
Oparta, oczy miała, jak pijane.
Śmiertelna w twarzy, usta, by upiora
Czerwone; wzrokiem tych szukaczy śledzi.
Aż gdy ta do niej przybliży się sfora,
Tak krzyknie: — «Ludzie, ja chcę do spowiedzi,
Do sakramentów chcę! Księdza! Ja chora!»
Wtem strażnik: «Co za kobieta tam siedzi?»
Tak Szczęśniak w łeb skrobie: «Mojać baba»,
— «Co? Pomieszana?» — «I, nie. Tak ot słaba».
Więc że ów ludzkość w sercu miał, tak rzecze:
— «Szkoda, bo ładna!» — Wtem szypra odbije,
Co sięgał ku niej. — «Ty sam ją, człowiecze,
Podnieś i sprowadź. Co ręce tam czyje
Szaprać ją będą? Sam o nią miej pieczę...»
Ruszył się Szczęśniak, a ta w krzyk: — «Zabiję,
Jeno mnie dotkniesz!» — Tak on: — «Hanuś, co ty?...»
A ona: — «Józef, puszczaj!... Józef złoty!...»
I ręce obie podniesie i składa
Jak przed ołtarzem, jak przed monstrancyją.
A łza jej po łzie z rzęsów by grad pada,
Aż srebrne łuny na twarz całą biją.
W lnianej koszuli, roniąca się, blada,
Z wzniesioną piersią i odkrytą szyją,
W głosie modlitwa, i rozpacz, i trwoga —
Tak mi została w oczach ta nieboga.
Stropił się Szcześniak: był miętkiej natury,
Ale że ścisk się czynił, jak w kościele,
Więc krew mu buchła kipiątkiem do góry:
— «Wstawaj! — zakrzyknął — Patrzta! Ceregiele
[76]
Będzie robiła! Bierz się na pazury[258]
I wstawaj, bo ci tym kijem zaścielę!»
Szarpnął szmat; wrzasła... Za nią cała kupa
W krzyk: Jaśka dobył... Dziecko, dobył — trupa.
Nie wiedział! Do dziś nie wiedział! Do ranka!
Zaczął dygotać cały, twarz mu zbladła,
I niemym głosem szeptał: — «Hanka!... Hanka!...» —
Lecz nie słyszała. Jak martwa wznak padła,
A tu już trupka chwyciła naganka
Z wrzaskiem i klątwą: — «Ha! Morze okradła!
Złodziejka! Morze okradła, niegodna!
Brać ją! Niech patrzy, jak psiak pójdzie do dna!»
W jednej spódnicy, w chuściątku i boso
Powlekli. Prawie ponieśli na ręku,
Ale jak tylko obwiało ją rosą,
Zaraz się wzmogła z onego zalęku.
Stanęła, strząchła rozplecioną kosą,
Bez krzyku, płaczu, bez jednego jęku.
— «Ustoję» — rzecze. A ci: — «Niech chłop trzyma!
Niech będzie kara! Niech ma przed oczyma!»
Złożyli trupka, ciągną sznur, sztuk belki,
Tuż przednią. Hanka i nie spojrzy na nie,
tylko w ten obzór[259] zapatrzy się wielki,
W te niezmierzone huczące otchłanie.
Aż rzeknie słodkim głosem rodzicielki,
Co dla pieszczocha szykuje posłanie:
— «Puść, Juzef! Chuścinę jaśkowi podłożę...» —
Puścił chłop, a ta za dziecko i w morze!
[77]
A tak to nagle, tak błyskiem się stało,
Że nikt nie zdążył krzyknąć, ruszyć krokiem,
Tylko wiatr powiał tą szatką jej białą,
Tylko, jak światłość, mignęła się mrokiem.
Rzuci się Szczęśniak, lecz dwóch go trzymało...
To teraz jeszcze tak mam ją przed okiem,
Cała rzuconą w śmiertelne te loty...
I ognia czuję żar i zimne poty.
I patrz! Wnet wichry przeciwne ustały!
Okręt się gładko, by po szkle, pomyka,
A owe glorje[260], co krwawo gorzały,
Bóg zwijać każe i w niebie zamyka.
to się czarami te rzeczy być zdały!
Szkoda, żem nie miał ze sobą «Sennika
Jozephowego», co został spisany
W Egipcie, a zaś w Łukowie wydany.
Tam stoją świata planety i dziwy,
Co człeku pomóc mogą, albo szkodzić.
Niejeden znak się pokazał prawdziwy,
Kto go tłumaczyć umiał i dochodzić.
Dwa są Senniki; lecz drugi fałszywy,
Choć takoż chce się z Egiptu wywodzić.
Tego «Pharao» piszą, albo «Nowy»,
A zaś od spodu przydają dwie krowy.
Ale nieprawda jest, bo z Drohiczyna[261]
Żydek go jeden zmyślił i ułożył.
A kiedy przyszła sprawa przed rabina,
To boso stanął i Thorą[262] się bożył,
[78]
Jako niesłuszna jest o fałsz przyczyna,
Bo on swe własne imię tu położył,
Które w kahalnych księgach «Nowy» stoi,
a to są krowy, co pachtem je doi.
ta jedna tłusta, jako dawniej były,
Kiedy miał szlachcie dość paszy w folwarku.
Ta druga chuda — ot, gnaty a żyły,
Jak dziś jest, gdy ma serwitut[263] na karku.
Faraonowi te krowy się śniły,
Gdy podchmielony raz wracał z jarmarku.
Sen ten się sprawdził aż tu w Drohiczynie.
— Tak wygrał sprawę przy mądrym rabinie.
V.
Ale już słońce coraz silniej praży
Łby chłopskie, zbite mieszczańskie czupryny
I pogolone głowy marynarzy.
Już nigdzie mokrej nie obaczysz liny.
Już się na masztach żywica aż smaży,
I w skrawozłote ocieka bursztyny.
Bieleje niebo, żar pomost rozpala,
A morze ciężko, jak war, się przewala.
Mówią, że ziemia nakształt wielkiej dyni
Brzuchem się tutaj wypęcza do słońca,
A czuby[264] wciąga. Przezornie to czyni,
Boby ją na skróś strawiły gorąca
Więc tylko pasem żar idzie pustyni,
A chłód lodowy zawiewa ją z końca.
i Ta się toczy, jak owoc dojrzały,
Co środkiem żółty, a po czubach biały.
[79]
Zwie się to miejsce równik; iż się właśnie
Na równe tutaj świat dzieli połowy,
Tak odmienione, że słońce gdy gaśnie
Z jednej, to z drugiej świt rusza się nowy.
Toż kiedy u nas chłop chrapnie, a zaśnie,
Tam w pole wtedy wychodzi karbowy,
I do roboty parobków zagania,
I słychać bydła ryk i kurów piania.
Więc miejsce ono, by zmyłki nie było,
Pan Bóg gwiaździstym obręczem dał pobić.
Przyczem się sporo gwiazd złotych skruszyło,
Bo w niebie młotem, nie wiedzą, jak robić.
Zamachnie taki się anielską siłą,
Zamiast gwóźdź zwolna klepać, a sposobić...
Więc Bóg tym żużlem, by rzecz była wieczna,
Dał sypać drogę, co zowie się — mleczna.
Choć insi mówią, że równik jest na tem
Miejscu położon, gdzie stanąć ma prawo,
Jako człek człeku porównym jest bratem,
Nie — ten na ławie, a tamten pod ławą...
Jako ma równość nad całym być światem,
Ani się nędzarz uwzdycha za strawą,
Ani się bogacz w dukatach zakopa...
Ni szlachty wtedy nie będzie, ni chłopa.
Dobrzećby było to! Lecz radbym wiedział,
Kto będzie majstrem, a kto czeladnikiem,
Kiedy i w kuźni ustanie ten przedział,
A chłopak mi się zastawi równikiem?
Człek się na prawie majsterskiem osiedział,
Jest w cechu — tego nie zlizać językiem
Chorągiew bracką nosi, ma w Krakowie
Brata, co ksiądz jest, Balcerski się zowie.
[80]
Radzim my tedy; to ten, to ów słowo
Dorzuci, zwykle jak w ludzkiej gawędzie...
Lecz Opacz puszcza dym i kręci głową:
— «Nie tak to robi się! Nie tak to będzie!
No wyjdzie przykaz, że wsio jednakowo:
Łby strzyc, mieć szyniel i kwas jadać wszędzie!
Kto nie usłucha, w tiurmę i nahajka!
Tak równość zrobi się! A reszta bajka».
Wtem Magier huknie, niby z butla piwo:
— «Co tu i gadać o jakiejś równości!
Nie będzie szlachcic przyrównan, jak żywo,
Ani łykowi, ni chamskiej tej kości!» —
A na to Żdżarski, spojrzawszy się krzywo:
— «Milcz Waść! Szlachectwo nie ścierka Waszmości,
Żebyś niem gębę raz po raz szorował.
Klejnot jest. Krwawnik. Krwią ziemię farbował».
A Magier: — «Co mi tu, Wasze!...» — I świsnął,
Jak nadeptany na ogon padalec.
Lecz suchy szlachcic wyciągnął garść, ścisnął,
I utkwił w niego kościsty swój palec.
— «Fałszerz!» — rzekł głośno i okiem zabłysnął.
On skoczy, kija chwyciwszy kawalec,
Jak ryś z gałęzi, gdy się zapamięta,
Bełkocąc tylko: — «Doku... doku... menta!...
Pokaż mi, Wasze, na to dokumenta,
Bo o obelgę pozwę... infamiję!...»
Myślałem, szlag go trafi w te momenta,
Gdyż kark miał byczy, a zbyt krótką szyję.
Ale koścista ręka wyciągnięta
Suchym weń palcem godzi, jak w cel bije.
— «Fałszerz!» — powtórzył zimno. — «Ja... do sądu!... —
Wrzasł Magier — Świadki!» — A ów: — «Czekaj lądu.
[81]
A toś ty, bratku, myślał że ja nagi
Wyjdę z tej pastki[265], coś mi ją nastawił?
Że wezmę na się dziadowskie biesiagi?...[266]
A bogdajże się tym pozwem zadławił!
Szlachta!... Magiery!... Zbójeckie watagi!...[267]
A ot mnie Chrystus przez morze przeprawił,
Bym cię dosięgnął, a pomstę wziął z ciebie,
Tak mi dopomóż Bóg i Trójca w niebie!» —
Lecz Magier trząsł się, jak w wielkiej chorobie,
Zsiniał, dech tracił i błędne źrenice
Obracał kołem: — «Ja ci... Ja tu tobie
Pokażę! Ja ci pokażę... granice!
Jeszcze twe próchno przewróci się w grobie,
Jak ja sądową zapalę ci świécę...
Jeślim ja — fałszerz, tyś krzywo przysięgał!»
— «Co! — wrzasnął Żdżara — Ja?» — I już go sięgał
Kościstą ręką, gdy wtem, z pod pokładu
Sypną się ludzie dziwną procesyją.
Popierw niewiasty, dzieci, a pozadu
Chłopy się długim, ciemnym sznurem wiją.
Zawściągł się Żdżara z swojego napadu,
Głowę pod kaptur schowawszy i z szyją,
Lecz suchy palec upartym tkwił gestem...
Poznałem... Nasi szli, z dzieciątka chrzestem...
Horodziej trzymał je, krok stawiąc drżący,
Za nim chłopięta berlicę[268] mu niosą;
U boku Zośka, jak bławat kwitnący,
Szła z uplecioną do wstęg jasnych kosą.
[82]
Spuszczone rzęsy, rumieniec wabiący,
Tuż Stach, tuż dziatwa w płótniankach, a boso,
Zaczem gromada cała: starzy, młodzi
Z odkrytą głową na pokład wychodzi.
Nie było księdza naszego w okręcie,
Coby dzieciątko owo przewiódł zgoła
Z odwiecznych ciemnic, przez ziemskie poczęcie,
Do świetlącego Chrystusem kościoła.
Więc kmieć ów, gołąb biały, co żył święcie,
Wodą i krzyżem naznaczył mu czoła.
Z zaś na chrzestnych dzieciątku obrano
Stacha i Zośkę, jak wiśnia rumianą.
Dziwią się obcy, patrzą, pchają głowy
Pomiędzy drugich, którzy bliżej stali;
Bowiem był widok ciekawy i nowy
Dla nich, jakiego jeszcze nie zaznali.
Słychać okrzyki, śmiech, wrzawę rozmowy,
Palce wskazują to sznury korali,
To krasne chusty, któremi niewiasty
Czoła zawiły, to gorset kwiaciasty.
Bo co kto miał tam z szmat lepszych od święta,
To przywdział teraz i pysznił się sobą...
Jakowaś duma była rozpłynięta
W twarzach, i radość na poły z żałobą.
Ten pawie piórko zatknął, tam upięta
Wstążczyna błyska; tak lud tą chudobą,
Jak może, ową biedę swoją kryje.
— Co będzie oko przetrząsać ją czyje?
Kołem, a płotem ciekawi objęli
Mazurów, Kurpiów i ten lud nadbużny,
Lnom się tej naszej dziwując kądzieli,
Postoły[269]bacząc i obrządek różny.
[83]
Zaczem bogatsi grosz rzucać zaczęli
Dzieciątku temu w węzełek podróżny...
Francuzy, Włochy, nawet Portugesy,
Choć chytre, gęsto sięgały do kiesy.
Ale Horodziej, w płótniankę odziany
Podniósł dzieciątko w błękitne przestworza,
Gdzie gorzał słońca krąg, ogniem nalany,
I rzekł: — «Oto się narodził śród morza
Człowiek; i chrzest mu z imieniem jest dany.
A jeśli wola używi go boża,
Krzyżtof zwan będzie od tego okręta,
Co «Krzyż»[270] jest. Niech swój początek pamięta.
A ty go ręką swoją, Chryste Panie,
Przeżegnaj! Bo jest tułacz nad tułacze...
A pliszka w gnieździe ma lepsze posłanie,
Niźli dzieciątko to, co się kołacze
W korabiu po tym świata oceanie!»
Tu między matki ozwały się płacze
Ciche i ojców odjękły im głosy...
Horodziej milczał i patrzył w niebiosy.
Aż rzecze drżącym głosem Symeona:[271]
— «Krzyżem ty staniesz na drodze tej, dziecię,
Co będzie kośćmi naszemi znaczona,
Po cudzych ziemiach gdy wiatr nas pomiecie...
Bo się nierychlej nad nami dokona
To zmiłowanie, aż zorze nam trzecie
Zabłyśnie, które te wnuki obaczą
Nasze, lecz nie my!» — Tu wszyscy zapłaczą.
[84]
Więc jak w kościele, kiedy monstrancyją
Nad ludem wzniesie pleban od ołtarza,
Takie z tej siwej głowy blaski biją,
Taka z niej skrucha idzie i przeraża.
A morze huczy swoją litaniją,
W której się wielki jeden jęk powtarza,
Jęk, co był słyszan od początku ziemi:
...«Zmiłuj się, Panie, nad nami nędznemi!»
...............
Dzień ten był wesół i syty pospołu,
Bo pod równikiem nikt postem nie suszy,
Że ostatniego bić mieli dziś wołu,
Więc się biedakom co nieco okruszy...
Lud już upragnął świeżego żywiołu[272],
Bo na ziemniakach przez pół wyzbył duszy,
Wół w dobrem mięsie był, nie stary jeszcze,
A znać czuł cości, bo skórą szły dreszcze.
Z krótkim porykiem obracał za siebie
Łeb płaski, jakby czego szukał okiem...
Może skrzypiących pługów w ciężkiej glebie
Co sznurem ciągną po polu szerokiem,
Może tych jarów, gdzie kwiat się kolebie,
Nakryty srebrnych tumanów obłokiem,
Może łąk, gdzie się odbiwszy od stada,
W bród jałowica do paszni[273] zapada.
Boć i to bydlę ma swoje tęsknoty
I swoje wielkie, ciche zadumania.
Postają wolce, a patrzą w świt złoty,
Kiedy je oracz uwrotem[274] zagania.
[85]
Idź między trzody senne, pod namioty,
W step, a usłyszysz głębokie wzdychania...
W tej niemej twarzy[275] już duszy połowa
Stworzona: jęk ma, brak tylko jej słowa.
Więc gdy porykał tak, to mi tam prawie
Pachły te błonia stojące pod tęczą
Ros, kędy dropie brodzą, a żórawie
Na rdzawych piórach noszą się, a jęczą.
A wtem go pachoł ugodzi w łeb krwawie,
Uwiązanego żelazną obręczą...
Ryk srogi poszedł. Zaczem się zatoczy,
I na kolana! Zwróciłem wbok oczy.
Bo jest najgorzej przydawać żałości
Do onych niemych zgonów i do męki.
A wszak i ludzie rzekają to prości,
Że twarde serce najlekszej jest ręki.
Wysechłby człowiek, by sztokfisz, do kości,
Gdyby urzewniał na wszystkie te jęki,
Co biją w niebo z struchlałej tej sierci...
W mig mu złupili skórę, i na ćwierci.
Więc się tam zaraz, jakby na odpuście,
Tumult uczynił i gęsty tłok ludzi.
Jeden mu porze skróś żeber czeluście,
Drugi mu wątpia[276] parujące studzi.
Na pałce sparty i w jaskrawej chuście
Przez biodra, pachoł niczem się nie trudzi.
Pogląda tylko po onej czeladzi,
I nóż szeroki, płytki, ręką gładzi.
[86]
Nie chce on rąbać cielska, co już leży,
Gruchotać kości i wyrzynać mięso.
Aż wtem mu twarda szczeć na łbie się zjeży.
Szczęki kielcami ku sobie zatrzęsą,
Podniesie pałki i raz jeszcze zmierzy
W odciętą głowę, co białą się rzęsą
Ruszać zdawała... Ugodził ją wściekły...
Spojrzałem, z martwych oczu łzy pociekły.
Cały dzień przeszedł na głośnej ochocie
I na swawoli szyprów, którzy różne
Psoty czynili tej świeżej hołocie,
Co pierwsze myto płaciła podróżne.
Pompa tam była do nocy w robocie...
Lecą skorupy z misek, butle próżne,
Kto frajer, dalej lać go bez pamięci!
Tak to się w onych krajach równik święci.
................
Ranek się czynił perłowy, a siny
Od mgły, co rąbkiem po morzu się kładła,
Aż w nią uderzy z złocistej szczeliny
Słońce i modre rozkryje zwierciadła.
A tu już po nich igrają delfiny,
Przyjazne ludziom i statkom dziwadła,
Których na wiele tysięcy ta woda;
Znak to, że będzie bezpieczna pogoda.
Jest ten zwierz krągły, jakoby wrzeciono,
W łusce nie chadza, choć do ryb się liczy,
Pławy ma bystre, i z głową wzniesioną,
Chwastem skry krzesząc, ugania zdobyczy.
A ten ma w sobie dziw, iż wodę słoną
Nozdrzem wytryska, nakształt szklanych biczy,
Wesoło grając po bokach korabia,
Gdzie letki obłów kupami go zwabia.
[87]
Cudnieć to było patrzeć na te świty
Srężogą[277] srebrną drżące w on czas ranny,
Gdy nad ocean parami nakryty,
Skróś mgły zaczęły bić one fontanny!
Słup w górę idzie, rozszczepia się w kity,
Spada i sypie perłowych ros manny...
W stu miejsach naraz wybija z mgły, tryska,
W stu tęczach srebrem lśni i złotem błyska.
A tem ci milsze były te widzenia,
Iż z dnia nam na dzień bliżyły się brzegi.
Już się ta błędna niezmierność odmienia,
Już ptak zapada gęstszy na noclegi
Pomiędzy żagle; już się rozpierścienia
Lżej fala, już wiatr inszemi się ściegi
Pod niebem nosi; juz z lądów przywiewa
Dech kwiecia, trawy i ziemi, i drzewa.
Więc niespokojność jakowaś się budzi,
I serca ogień podpala nam żywy.
W jedną się stronę gromada pcha ludzi
Na pomost. Stoją, i wiatr ten życzliwy
Nozdrzami ciągną, z zadusznej tej gródzi[278]
Wyległszy. Tak pszczeli rój, chciwy
Wiosny, po wierzchu ul w marcu obsiada,
Suszy się, brząka, i skrzydła rozkłada.
Teraz się widzieć dały te odmiany,
Które ta droga zrobiła w narodzie.
Stwardły na grzbietach siermięgi, sukmany,
Solnemi pary przewzięte na wodzie.
Z zapadłą piersią, z drżącemi kolany,
Z twarzą sczerniałą na wietrze i w głodzie
[88]
Jako z jasyru i z miejsc zadżumionych,
Tak z pod pomostów lud wychodził onych.
I dziw! Niewiasty nawet się nie żalą,
Tak każde serce nadzieją tam dyszy.
Otwarte usta, źrenice się palą,
Ten, ów już sobie zmawia towarzyszy.
A okręt sunie, za każdą się falą
Bliżąc tym lądom, co wschodzą już w ciszy.
Wtem — «Ziemia! Ziemia!» — zagrzmiały okrzyki...
Więc rzępolista swej dobył muzyki
Zarzyna smykiem to grubo, to cienko,
Aż pies wyć zaczął w kajucie miczmana.
Stary Prokurat przyszczypnął was ręką
Saperski[279], nucąc: «Jeszcze nieprzegrana!» —
Wyrzucił czapkę Stach i przed Zosieńką
Chwycił i krzyknął: «Hej, danaż ty, dana!...»
Więc żydek krymkę zdjąwszy, obszedł wkoło:
Kto miał grosz, rzucał w tę chwilę wesołą.
Ale nieszczęsny Szczęśniak szedł na stronę
I rąk załamał i oczy wbił w morze,
Co mu zabrało i dziecko i żonę.
Nigdy już dla nich nie wzejdą tu zorze...
Patrzy, a wielki łzy toczą się słone
Na twarz znędzniałą; i stoi nieboże,
I głową trzęsie, jak owego ranka,
Niememi usty szepcąc: — «Hanka.. Hanka!...»
VI.
A już się wznosił brzeg skalny przed nimi,
Jakby nie dając przystępu do siebie.
[89]
Czarnemi góry wyrznęły się kłami
W modrem powietrzu i na jasnem niebie,
Ku morzu schodząc wąskiemi smugami,
Za które statki chronią się w potrzebie.
Lecz nasz się okręt kierował na skały
Najtęższe, co tam dwie z osobna stały.
Port to był. Ziemi upragnionej wrota,
Obudowane zamczysto a ciasno;
Lała się przez nie zgóry struga złota
Słońca, polewę czyniąc morzu jasną.
Fala się o nie z srogim hukiem miota,
Zda się, że wody srebrnym je zatrzasną
Wrzeciądzem. Ziemia, bogata a dzika,
Oceanowym kluczem się zamyka.
Każdy tu okręt pośpiesza przed nocą;
Tak dostęp trudny jest i taki zwary.
Nie zdąży? — To go do rana szamocą
U drzwi te morskie celniki i warty,
Które z okrutną wściekłością i mocą
Trzaskają w srebrne swoje halabarty.[280]
I to się przyda, że nim tutaj wpłynie,
Niejeden statek da nura i zginie.
A już też «Krejc» nasz, jak panna, się stroi
Do tańca. Lecą służbiste gawiedzie.
Od pacholików aż w oczach się troi,
Jeden przed drugim chce być dziś na przedzie.
Kapitan, w jasnym mundurze, jak w zbroi
Wódz, na ostatni szaniec korab wiedzie...
W lin zgrzycie czeladź po masztach szczebluje...
Lecz Opacz cygar pali i wbok pluje:
[90]
—«Co mi za okręt, co mi za załoga,
Jak puszek[281] niema, choćby ze dwadzieście?
W odeskim porcie, tam każda piroga[282]
Wali, aż żydy gewałt krzyczą w mieście.
Jest przykaz, ile dla Hospoda Boga
Prochu suć w jaszcze na Jordanu chrzeście[283],
Ile...» Tu szyper pchnie go wedle brzucha...
Zaczem chciał kończyć, lecz nikt go nie słucha.
Wszystkie się oczy zwróciły w tę stronę,
Gdzie na pokładzie przednim, z wierzchu drzewa
Śmigłego masztu, nad morze spienione
Brazylska flaga nad nami powiewa.
Chorągiew zacna. Ma pole zielone,
Jak bukszpan. Równe, czy zprawa, czy zlewa,
Zaś środkiem złota przedziela je deska,
na niej żeglarski znak: kula niebieska.
Tak pod tą flagą, co wdzięcznie nas wiodła,
Z szerokim pluskiem i w poświstach pary,
W port my wchodzili, kędy oczy bodła
Strzelistych masztów mnogość nie do wiary.
Każdy tam statek osobne miał godła,
Każdy się z kształtu odmieniał i z miary.
Każdy się pysznił we swoim kolorze,
Żeś patrzał jako po zakwitłym borze.
Tu, jak chałupy, stoją okręciska,
A od nich wielki cień pada na wodę;
Tutaj się mignie parowczyk nam zbliska,
Co ma jaskółki chyżość i swobodę.
[91]
Tu łódź się czarna szczeliną przeciska,
Tu inszą z drogi odtrącim, jak kłodę.
Port zawalony był, jakoby miasto,
Rozbudowane tłumno a wieżasto.
Piękna to jednak rzecz, niech co chce będzie,
Na własne oczy zobaczyć te dziwa!
Zaś, gdy człek wróci, i na swojej grzędzie
Roztrząśnie snopa z tych cudzych ziem żniwa,
To choć w pomierzchu za piecem usiędzie,
Zostaną na nim te blaski, te szkliwa[284],
I będą świecić, jak nici pajęcze,
Kiedy w nich słońce zapali swe tęcze.
A ledwiem sobie to pomyślał, Boże!
Ty wiesz, jaka mnie ogarnęła skrucha
I jakie w oczach stanęły mi zorze,
I wiatr zaleciał, co z pól naszych dmucha!
Więc czując, iż się we mnie serce porze,
Wstrząsłem się w sobie i podałem ucha
Ku naszym, co tam w żywym ogniu stali,
Nie dbając na żar, i ziemi patrzali.
Właśnie Pietr Brandys prawił: — «Słyszta, kumie!
Przecie tak w durniach ostać się nie możem,
Przed tą królową!»[285] — A Łuka: — «Jak umie,
Tak niech ją wita naród słowem bożem.
Je katoliczka, to juści zrozumie!» —
Wtem Roch: — «Co będę gadał?... Człek się morzem
Dość umordował! Aż we łbie mi chrzęści...
Od gęby — głupi chłop; mądry — od pięści».
[92]
Lecz Bandys: — «Dalej, radźta, kto ma gadać!
Jużci tam całej nie puszczą gromady...
Majestat przecie! Byleco powiadać
Nie idzie!» — «Ano — Bugaj na to — rady
Inszej niema, tylko się poskładać,
I niechaj Magier prawi! On tam zawdy
Prowadzi, wie, jak co!» — «Nie chcemy szlachty!
Krzyknie Czop Michał, — Ze szlachty — konszachty». —
Czop był braciszkiem zmłodu przy konwencie
W Miedznej[286], jak dotąd o tem świadczy plecha[287],
Którą przy każdem golić daje święcie,
Stąd w okolicy przezwali go «klecha».
I tak już został. Ten takie zacięcie
Miał, że co powie, to jakby orzecha
Do pary nalazł. Tak mu się te słowa
Same składały. Tęga była głowa!
Wtem Łuka: — «Ano, niech gada Horodziej!
Toć on je tutaj jak ociec nad nami...»
— «Co taki stary wie!» — zakrzyką młodzi.
— «Takiemu prawie pod kościół z torbami!» —
— «Racja!... Horodziej, nie żaden dobrodziej!» —
Wrzaśnie Czop. — «Jak tak, to gadajcie sami!» —
Odkrzyknie Łuka. Zaczem się zaniosła
Okrutna spierka[288]: brać, czy nie brać posła.
W jedną i w drugą stronę lecą głosy,
I w dwie gromada rozpadła się czernie[289]
Aż wtem staruszka, która białe włosy,
A twarz zeschniętą miała, jako ciernie,
Podniosła oczy srebrzące skróś rosy,
W lnianą płachetkę odziana mizernie,
[93]
Wyciągnie ręce sczerniałe i drżące
Do brzegu tego i w skrawe to słońce...
— «Ja ją przewitam, tę zorzę zaranną...
Ja do niej rzekę: ...O jasna królowo!
Szli my do ciebie, żyjący tą manną
Łez, nędzą naszą!... Tę chatę lipową[290]
Rzucilim! Z ławą tą... Z Najświętszą Panną,
Z jaskółczętami pod żytną posową...[291]
Lny niesprzędzione w komorach ostały
Na tych przęślicach... Tak wichry nas gnały!
...Dzieciątka nasze pomarły z tej drogi...
W głodach, w niespaniach i w serca ciężkości
Szli my... Struchlały pod nami te nogi
Na cudzych ziemiach twardych i te kości...
Pątniki[292] sąśmy[293] liche... Lud ubogi...
Goni naś światem strach, mrących z żałości...
Przygarnij ty nas, a daj nam otuchę!...
Jako do matki my!...» — I ręce suche
Przed sobą w modrem powietrzu tem składa,
I w słońcu trzyma utopione oczy,
A łza jej ciężka po łzie na twarz pada,
I po tem lnianem płachciątku się toczy...
Zamilkła. Głowy spuściła gromada.
Aż nas, jak kiedy psów sfora obskoczy
Zwierza, tak z pluskiem stu wioseł po wodzie
Setne ogarną czółna, barki, łodzie.
A już na tyłach okrętu zepchnięty
Łańcuch z kotwicą zatapia się w morze...
[94]
Plusnęły fale, wzdrygnęły się męty,
Kotwica grzęźnie w toń i brózdę porze
Ciemną. Tak lemiesz, w grudź[294] pulchną zatknięty,
Skróś ziemię bierze i z głębia ją, orze...
Chwyta się kotew, puszcza, znów się ima,
Aż: — «Halt! Halt!» —krzykną. Zagrzęzła już. Trzyma.
Zwolnił tchu okręt, wypuścił słup siny
Pary, drży, stęka, dygoce i staje.
A już na pomost rzucają nam liny;
Już jeden chwyta, drugiemu podaje.
Zazgrzytną sznury, łańcuchy, drabiny;
W mig nas obejmą przewoźne te zgraje:
Ledwoś tłumoczek chwycił, już cię cisnął
Pęd na dno łodzi, i wodyś zachłysnął.
Gromada nasza najpierw się przebrała.
Płyniemy raźno szerokim taborem,
Pilno patrzący tego kardynała[295]
Z krzyżem, i onej królowy ze dworem...
cicho nas fala niosła, ziemia grała
Złotoróżanym zachodu kolorem.
Lud uniesiony już słyszy w zachwycie
Chorągwi jasnych szum i dzwonów bicie.
Ląd! Ląd! Brzeg! Ziemia! Tłum ciśnie się, tłoczy,
Niepewny w nogach, chwiejący, zemdlały,
Wezbrane serca, zmącone w łzach oczy,
Na ten świat nowy...
...Wtem — bębny zagrały.
— «Kardynał!» — krzyczą. Aż znagła otoczy
Nas zewsząd wojsko. Lud patrzy zdumiały,
Dzieci w płacz. Baby wszasły chórem: — «Rety!»
Oficer krzykął: — «Marsz!» — Błysły bagnety.
|