<<< Dane tekstu >>>
Autor Maria Konopnicka
Tytuł Pan Balcer w Brazylji
Pochodzenie Poezye wydanie zupełne, krytyczne tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1925
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lublin — Łódź — Paryż — Poznań — Wilno — Zakopane
Źródło Skany na Commons
Inne Cała księga I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Pierwsze wrażenia. Ave Stella Maris. Noc. Pan Balcer ogląda okręt. Narady i nadzieje. Choroba. Przytuła poskramia łyczka. Interwencja Horodzieja. Horodziej o żywiołach naucza. Rekin. Burza. Jak wygrali Łahiszyńce. Pożar. Bunt Opacza. Matka. Widzenia na chmurach. O Josephowym senniku. Magier i Żdżara. Chrzest. Pod równikiem. W porcie. Ziemia.


I


Więc kiedym stanął na onym pokładzie
Na pewnych nogach i szeroko w kroku,
Tom się pocieszył, że już na zawadzie
Nie będzie teraz nic, nawet łza w oku.
Okręt był wielki, głęboki w nasadzie,[1]
A choć wiatr tęgi zadymał mu zboku,
Ledwo się w sobie kolebał bezmała
Na linie, co się prężyła i drżała.

Ha, w imię Ojca i Syna i Ducha...
Zrobiłem święty krzyż: Płynąć, to płynąć!
Człowiek nie plewa, wiatr go nie wydmucha;
Katolik przecie, Bóg nie da mu zginąć!
I zaraz we mnie wstąpiła otucha,
A że mnie jeden z fajeczką chciał minąć,
Więc ognia wziąłem i czapkęm nacisnął
Na ucho, kiedy nagle sygnał świsnął.

Jest przeraźliwość jakaś niespodziana
W takowym świście, co jeży ci włosy,
Boć to waleta[2] przez ziemię ci dana,
A ty się zbieraj i w garści dzierż losy!

Więc się pode mną ugięły kolana,
I w oczach nieco zaczułem tej rosy,
Która, choć nikt cię nie żegna z żałobą,
Samego człeka urzewnia nad sobą.

A już te czółna przewoźne, te łodzie,
Co do okrętu latały od brzega,
Tak się zwijając i goniąc po wodzie,
Jak stado rybitw[3], gdy płocia[4] dostrzega,
To wprost, to wukos, to wtyle, to wprzodzie,
Cała ta luza[5] już od nas odbiega.
Wtem działo w porcie ryknęło co garła...[6]
Głos poszedł duży, lecz woda go zżarła.

Znak to był, jako na grzbiecie już swoim
Morze nas samo trzyma, bez kotwicy.
Załopotały po boku oboim
Skrzydliska[7], nakształt młyńskiej śmigownicy[8];
Nie czułem zrazu, czy płyniem, czy stoim.
Dym buchał gęsty, jak z czarciej kuźnicy,
Okręt, choć trzeszczał, lecz mocny się zdawał,
I jak rak, wodę łapami rozkrawał.

Tuż za nim, jako kiedy na nowinie[9]
Pług zajmie krojem[10] skibę a odwali,
Taka się połać skróś morza odwinie
I szczerym ogniem po strzępach się pali.

Bo już się słońce nurzało w głębinie,
Kolory dając ze siebie tej fali,
Co się waliła w żar, brózda po bróździe,
Łódź czarną ciągnąc za sobą na uździe.

Na statku wrzawa, komenda, tłok, krzyki,
Po ludziach depcą, jak w boru po chróście.
Człek się tu robi przemyślny a dziki;
Ustąp się krokiem, to chybniesz w czeluście.
Nie tak się niedźwiedź pilnuje muzyki,
Gdy mu gra cygan na drumli w odpuście,
Jak tu człek prawa morskiego i rządu,
Iż apelować daleko do lądu.

Zrazum był, jako więc w ostęp wpędzony
Wprost na nagonkę, w sam kocieł[11] obławy
Ów szarak[12], co to nie wie, z jakiej strony
Słuchy[13] ma wytknąć, by nie dać odprawy[14].
Świst wiatru w uszach i rozpęd szalony
Mało mnie z onej nie wymiótł precz nawy[15]
Razem z magierką[16], butami i pasem...
Więcem się skulił, by zając pod lasem.

Ażci powoli cicho: czym ja zwykał[17],
Czy też tak woda po sobie rozniosła?
A com rozumiał, że każdy w swą[18] krzykał,
Jeden drugiego pędzając za posła —

Nieprawda! Tuman mi z głowy już znikał.
Różny tu urząd i różne rzemiosła.
Nad wszystkiem stoi kapitan w honorze
I w rozkazaniu. A nad nim zaś — morze.

Starsze ci ono nad wszystkie burmistrze,
A każdy przed niem kiep i staje frontem.
Gdy huknie, kiedy przyporwie się bystrze,
To właśnie, jakbyś na działo szedł z lontem.
Zwolnieje zasię, potoczy się czystsze
Pod drobną falą, jak gdyby pod gontem[19]:
To ci od miru[20] tego, od tej łaski,
Na cały okół świata biją blaski.

Ale nim sobie rozbierzesz to, człecze,
Jużeś poczęstnem szturchańców wziął siła.
Już za kark pleszcze[21], już na łeb ci ciecze,
Już cię tu lina skrobnęła, jak piła;
Tuś w łańcuch stąpnął, więc z sobą cię wlecze,
Tu pompa chlusła i gębę ci zmyła.
Gdzie spojrzysz — wszędzie srogość i zawziątek,
A morze kipi i bucha, jak wrzątek.

Toż i nie dziwo, żem zrazu w tym warze
Zgoła nie wiedział, co z naszą gromadą!
Stalić tam w dymach kotłowych i w parze,
Do kupy zbici, by owiec tych stado,
Gdy je zapłoszy wilk. Spojrzałem w twarze:
Te jedne sino mienią się, te blado,
W oczach błąd, chłopom kolana dygocą,
Trzęsą się wargi, ściskane przemocą.

Więc gdym obaczył znagła te sukmany,
Co zwyczkiem[22] siedzą schowane we zbożu,

On to len siwy, wełnami przetkany,
Na polskiej chaty przędziony zaprożu,
Gdzie wiśnie kwitną, a dach jest słomiany,
Jak dziś po wielkiem unoszą się morzu,
Za bujnym wiatrem wiewając po świecie:
Tom uczuł w piersiach mróz, a ciarki w grzbiecie.

Bo to już wybić musiała godzina
Sądna, i one rokowe[23] momenty,
Kiedy w narodzie tynk opadł i glina,
A wyszły na jaw tajne fundamenty.
Już być musiała nie byle przyczyna,
Gdy chłop w ostatnie jakby sakramenty
Opatrzył duszę i szuka sposobu
Za morzem, jakby z tamtej strony grobu.

Kto powierzch ziemi siedzi — nie dziwota;
Łacno jest ze mchów płytkiego wziąć grzyba.
Aleć kto dębem korzenie rozmota
Skróś tej macierzy, i czyja sadyba
Samo jej serce — tam twarda robota.
Śmiertelny topór przyłożon jest chyba
Do pnia narodu, do rdzenia i miazgi,
Skoro z nas lecą za morze aż drzazgi!

Boć ze rzemiosłem to jeszcze pół licha;
Człek jest światowy i luźny[24], sam w sobie,
Kunszt go prowadzi i wszędzie przepycha.
Źle mi — poprawię. Straciłem — zarobię.
Ale chłop, w sochę co żywot wydycha,
A ziemię tylko przewraca i skrobie,
Kiedy chce od niej — nie puszcza go, stęka,
Krwawe rozdarcie jest i śmierci męka.

Więc gdy tak patrzą na one to brzegi,
Choć im i cudze były i nielube,
Na one wody pieniste, by śniegi,
Co walą z hukiem, a idą we śrubę[25],
Podobni ptactwu, co miewa noclegi
W śródniebnych drogach, a podczas i zgubę,
Od skrawka ziemi niknącej w oddali
Odjąć nie mogli oczu i tak stali.

A już te łuny ugasły na wodzie
Z zachodowego pożaru i słońca,
Niebo się miało ku cichej pogodzie,
Otchnione parą od końca do końca.
Lekuchna modrość szła po niem na wschodzie,
Aż nagle pierwsza gwiazda błysła drżąca,
I liczko swoje zamglone i blade
Prosto na naszą zwróciła gromadę.

I patrz, jak dziwne są moce i siły
W onych to światłach litosnych na ziemię:
Wszystkie się głowy podniosły i wzbiły,
Jakoby tknięte matczynym tchem w ciemię,
Wszystkie się oczy rosami zaszkliły,
A choć nikt znaku nie dał, lud, jak brzemię,
Z jękiem i z płaczem upadł na kolana:
...«O gwiazdo morza!... Karmicielko Pana!...»[26]
.................

Szeroko pieśń się poniosła w przestworze,
Bo ludu kupa była — do tysiąca.
Dołem, jak organ, dawało głos morze,
Powyż — ta jedna gwiazda błyskająca,
Gwiazda, co gdzieś tam po naszym ugorze,
Po naszych polach chodziła świetląca,

A teraz przyszła tu zliczyć te głowy
I dzieciąteczek posrebrzyć włos płowy.

I tak nas zaszła noc nad tą głębiną
Z wyciągniętemi klęczących ramiony,
Jak te bociany, gdy loty rozwiną
Od gniazd, gdzie miały bezpieczne uchrony,
A niewiedzące są: wrócą, czy zginą,
Czy koła dawne obaczą i brony...[27]
Więc tylko skrzydła na wichrach położą
I płyną — niebem nakryte i zorzą.
................

Sczerniały nagle wody. Mroki duże
Tak się rozwlokły po nich, jako chusta:
Zlękli się ludzie, że będziem mieć burze.
Ale był płonny strach i trwoga pusta,
Bo morze rado tak nosi się w chmurze
I poomacku w ciemnościach się chlusta,
A co o boki okrętu uderzy,
To warknie, jak zły pies, i kły wyszczerzy.

A już szedł rozkaz i dzwon już znać dawał,
Żeby się wszyscy do miejsc swoich mieli.
Więc naród hurmem z tych klęczek powstawał
I hurmem schodził po stromej grządzieli[28]
Pod pokład. Jeszczeć wieczora był kawał,
Lecz każdy zawczas pilnował swej ścieli,[29]
Bo ludu było w okręcie, jak mrowia,
I nie każdemu starczyło wezgłowia[30].

Dopieroż to się zaczęła przeprawa,
Jako na wojnie bywa w batalii;
Jeden drugiemu przed sobą nie dawa[31],
Naoślep pędzi i na zakręt[32] szyi.
Już się do bójki ma, już sroga wrzawa,
Gdy ja, na pomoc wezwawszy Maryi,
Klinem się puszczam w ciżbę, a łbem bodę,
I takem sobie zadobył gospodę.

Nie przedniać była. Na dworskim folwarku
Lepsze dla gęsi tucznych stawią kojce.
Jeden pod tobą, a drugi na karku,
A ty w pośrodku tkwisz, jak ślimak w skojce,[33]
Dokoła wzdychań, chrapotu, poswarku;
Razem to — dzieci i matki i ojce...
Jeśliś ochludny, trzy razy się skóra
Wstrząśnie na tobie, nim w barłóg dasz nura.

Dziwnaż ta morska noc i dziwne spanie,
Jakiegoś nie znał, człeka, od jak żywa[34].
Ledwo ci dusza ugaśnie, ustanie,
Aż cię tu jakaś dalekość porywa,
Jakaś cię rzuca moc i kołychanie...[35]
Stój! — krzyczysz, myślisz na poręcz — że grzywa,
Że koń cię poniósł wietrznemi kopyty...
Alić wtem wyrżniesz łbem — i padasz zbity.

I nic. I znów ci powłóczą się oczy...
Aż tu nad tobą: «Ratujta!»[36] kto wrzaśnie,

I znów ci serce, jak piłka, wyskoczy,
I znów się porwiesz — i nic. To cię właśnie
Tak zamdli, tak cię zanudzi, zamroczy,
Że drugi dobrze za północ nie zaśnie,
I wzdycha tylko i pot z niego kapie,
I słucha, jak w tym parze[37] ciżba chrapie.

Ledwo nad ranem ustała ta zmora,
I zaraz mnie też przychwycił sen tęgi.
I ot mi w oczach stanęły, jak wczora,
Miasteczko, kuźnia, kowadło, obcęgi...
Słucham — z łąk leci gęganie gęsiora,
Patrzę — chłop szkapie przyciąga popręgi,
Jasiek w miech dyma, lśnią w słońcu ufnale,
A ja w podkowę, co siły mam — walę.

Hej! Niejeden tam śnić musiał tej nocy
O chacie, o tym zagonie, o rodzie...
Stękały chłopy, jak w ciężkiej niemocy,
Insze zaś w głos się śmiały, by przy miodzie.
Niejedna baba skoczyła, jak z procy,
Gdy ostrzej chybło pudlisko na wodzie;
Wzdychań, pokrzyków niemało tam było —
Tak nas to morze, jak wino, spoiło.

Dzieciątka, tylko pośpiły się ciche,
Jakby się nigdy przebudzić nie chciały.
Pisklęta one bezpióre i liche,
Gdzie które padło, jak padło, tak spały.
Człowiek, choć we śnie, a różną ma pychę
I różną żądość[38]; a taki ptak biały
Mógłby na piersiach Chrystusa spać Pana,
Jako rzeczonem jest o głowie Jana[39].
............






  1. Nasada — grunt, podstawa, spód okrętu.
  2. Waleta (ł.) — pożegnanie.
  3. Rybitwa — ptak morski w rodzaju mew.
  4. Płoć — płotka, płocica — ryba z rodziny karpiowatych.
  5. Luza — gromada, chodząca luzem, t. j. swobodna, niczem nieskrępowana.
  6. T. j. co starczy gardła, na całe gardło. Garło (gw.) — gardło.
  7. Skrzydliska (przen.) — koła skrętowe, nadajace statkowi ruch.
  8. Śmigownica — skrzydła wiatraka czyli śmigi.
  9. Nowina — ziemia po raz pierwszy pługiem orana.
  10. Krój albo trzusło — nóż u pługa, krający ziemię.
  11. Kocieł (myśl.) — przestrzeń, otoczona siecią myśliwych naganiaczy, postępujących koncentrycznie i pędzących zwierza ku środkowi.
  12. Szarak (myśl.) — zając.
  13. Słuchy (myśl.) — uszy.
  14. Odprawa (myśl.) — strawa dla psów (skoki t. j. nogi, wnętrzności zająca i t. p.)
  15. Nawa (ł.) — okręt, statek.
  16. Magierka, t. j. węgierka, bo magier w dawnym jęz. Węgier — czapka węgierska, okrągła, wysoka.
  17. Zwykać — przywykać, przyzwyczajać się.
  18. W swą — w swą stronę, na swoją rękę, osobno dla siebie.
  19. Morze lekko zmarszczone ma pewne podobieństwo do dachu, gontem krytego.
  20. Mir — pokój, spokojność.
  21. Pleszcze — pluszcze, pluska.
  22. Zwyczkiem (gw.) — zwykle, zwyczajnie.
  23. Rokowy — wyroczny, ważny, przełomowy.
  24. Luźny — swobodny, nieskrępowany.
  25. We śrubę — na podobieństwo śruby, która również falistym ruchem posuwa się naprzód.
  26. Znana pieśń: «Gwiazdo morza, któraś Pana mlekiem swojem karmiła...»
  27. Na strzechach lub pobliskich drzewach kładą wieśniacy koła wozowe lub brony, na których bociany zakładają swe gniazda.
  28. Grządziel — drabinka z grządkami dla kur, tu przen. schodki.
  29. Ściel — posłanie, legowisko.
  30. Wezgłowie — poduszka pod głowę, tu miejsce na spanie, gdzieby można głowę położyć.
  31. T. j. pierwszeństwa nie przyznaje.
  32. ...na zakręt — na skręcenie, na złamanie t. j. szybko.
  33. Skojka — małż, skorupa.
  34. ...od jak żywa — odkąd żyjesz, Żyw-a-o, z przyp. żywa; resztki deklinacji rzeczownikowej przechowały się: zdaleka, zbliska, z dobradziwu (z dobrego dziwu) i t. d.
  35. Kołychanie (gw.) — kołysanie.
  36. Ratujta — pierwotnie liczba podwójna, używa się w gwarach jako liczba mnoga.
  37. Par (gw.) — gorąco, zaduch.
  38. Żądość — pożądanie, pragnienie.
  39. Ś. Jana ewangelisty; por. ew. ś. Jana XIII, 23: A był jeden z uczniów jego, który się był położył na łonie Jezusowem...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maria Konopnicka.