Pan Major/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pan Major |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Drukarnia S. Orgelbranda Synów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nigdy się to dawniej nie trafiało majorowi, żeby, wyjąwszy wielkie święta, do kościołów chadzał, teraz stał się jakoś tak nabożnym, że niemal codzień zajrzał do któregokolwiek z nich, a wiadomo, że ich w Krakowie nie brak na żadnej ulicy. Są zaś takie, na których i po kilka naliczyć można.
Wprawdzie domyślali się złośliwi, że to czynił, szukając tej zgubionej Kunusi i przypuszczając, że panna Jadwiga także w którymś z kościołów bywać musi. Może to była i prawda, ale zrazu major chodził bez książki, potem sobie staroświecki ołtarzyk kupił i modlił się.
Otóż nie wiem, czy to sobie u Pana Boga uprosił, czy dziwny traf szczęśliwy w pomoc mu przyszedł, ale się stało, że panna Petronella obudziła nadzwyczajną miłość w odstawnym pułkowniku węgierskim od honwedów... i, ponieważ magnat był młody, przystojny, bardzo majętny, znalazła się w przykrej konieczności szukania powodów do zerwania z panem baronem Dubiszewskim.
Dawno on już o to do Pana Boga wzdychał, ale gdy się rzeczy tak ukartowały nadspodziewanie, rolę nieszczęśliwego narzeczonego odegrał wybornie. Panna Petronella miała tę pociechę, iż się z nim rozstała z mocnem przekonaniem, że pamięć jej zaniesie do grobu... Znajdowała bowiem bardzo naturalnem, aby chociaż ona nie kochała, ją miłowano wiekuiście. Nie miałaby była nic przeciwko temu, żeby się major utopił lub w łeb sobie strzelił, ale na te ciężkie czasy, musiała się zadowolnić nieuleczoną jego rozpaczą; powód do zerwania znaleziony był nader zręcznie przez samą panię Sylwestrową, która w tęsknocie pana majora, w jego humorze, w usposobieniu całem, nieupatrywała rękojmi dostatecznych przyszłego szczęścia swej córki. Była pewna sprzeczność w zapatrywaniu się na serce majora matki i panny Petronelli, ale niekoniecznie zawsze dzieci dzielą przekonania rodziców.
Gdy po oddaniu zaręczynnego pierścionka Dubiszewski zaprosił Syksta na śniadanie, antykwaryusz uląkł się, aby go nie udusił w przystępie radości. Na śniadaniu był i ów pułkownik węgierski, przyszły mąż Panny Petronelli, lecz tej radości jakoś nie dopatrzył. Śniadanie trwało do ósmej wieczorem, jedli nie wiele, ale pili i jedli dobrze, a mimo to pogrzebłszy obu Dubiszewski wyszedł z sesyi, jakby po szklance zimnej wody...
Los poczynał mu widocznie sprzyjać; nazajutrz w kościele odkrył w ciemnym kącie Kunusię. Zaczaił się; stara go postrzegłszy została na summę. Major wysłuchał summy, po mszach kościół się wypróżnił, babki tylko i dziady krzątały się u drzwi, a Kunusia się modliła... Dobrze z południa nareszcie spróbowała wyjść, ale Dubiszewski znalazł się przy niej tuż.
— Jeźli pan zechce iść za mną, szepnęła mu staruszka, to ja przysięgam, że do nocy tu zostanę, albo pójdę w świat a panienki nie zdradzę...
— Moja panno Kunegundo, przecież ja nieprzyjacielem waszym nie jestem, a gonić cię nie będę, słowo daję...
— A, czegóż pan chce? spytała Kunusia niedowierzająco.
— Chcę się z wami rozmówić...
Stara piastunka wlepiła w niego oczy ciekawe...
— Widzicie, rzekł smutnie, żem dosyć dla waszej panny wycierpiał, pokutując za to, żem zrazu był obcesowy. Spójrzcież na mnie, twarz wam powie, że jak na starego, stwardziałego człowieka, miałem bólu dosyć... pocóż mi ma zadawać panna Jadwiga dłuższą pokutę? Niech powróci do domu, daję wam słowo honoru uczciwego człowieka, że natrętnym nie będę. Pozwoli mi widzieć siebie, odwiedzić czasem, będę jej za to wdzięcznym jak za dobrodziejstwo, nie? to przysięgam, że progu kamienicy nie przestąpię... Nie będę nalegał na pana Syksta, ani na nią, poddam się losowi mojemu. Kocham ją, to prawda, ale kocham tak, żem gotów wszystko jej poświęcić byle była szczęśliwą... powiedzcie jej to... Słowem starego żołnierza ręczę jeszcze raz, że mówię co myślę i czego postanawiam dotrzymać... Ma do mnie wstręt nieprzezwyciężony, ulegnę mu, usunę się... ale wiem i czuję, że gdyby bez uprzedzenia chciała... lepiej mnie poznać.
— E! nie mówmy już o tem! przerwała Kunusia.
— Dobrze, nie mówmy, podchwycił major; zgadzam się na wszystko co chcecie, niech tylko do domu powraca. Macie w niej wiarę, macie nad jej umysłem przewagę, użyjcie ich na dobre... Gdy powróci, powiemy że była u krewnych...
— A Sykst? spytała Kunusia.
— Ja go biorę na siebie, zawołał Dubiszewski. Słowa nie piśnie, przeprosi, będzie pokornym... mam go w ręku... Najmniejszej przykrości, jednego wyrazu ostrzejszego obawiać się nie powinniście...
Major nalegał tak, prosił, głos jego był tak przekonywający i pełen uczucia, że Kunusi łzy stanęły w oczach, pocałowała go w rękę.
— Mój ty miły Boże! szepnęła... gdybym ja była pana przedtem znała... i gdybyś pan miał choć piętnaście lat mniej.
Dubiszewski uśmiechnął się smutnie.
— Szkoda, odparł, że serce nie starzeje wraz z twarzą; wielkie to nieszczęście w piersi kaszlącej nosić młode uczucie... a gdy Pan Bóg chce za winy lat młodych ukarać człowieka, straszniejszej kary nad taką dolę zesłać mu nie może.
To mówiąc major ukłonił się Kunusi, która łzę w jego oku postrzegła, odwrócił się szybko i odszedł.