<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Pan Major
Wydawca Michał Glücksberg
Data wyd. 1886
Druk Drukarnia S. Orgelbranda Synów
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Dwa dni tak upłynęły bez zmiany, z rana trzeciego Dubiszewski podług swego zwyczaju szedł do Syksta, gdy podniosłszy głowę do góry postrzegł w pokojach panny Jadwigi okna otwarte.. Kilka wazoników z kwiatami wystawiono na powietrze a wychylone ich gałązki piły chciwie słońce poranne... Nie było w tem nic nadzwyczajnego, przecież majorowi uderzyło serce, a wszedłszy do Syksta po śmiejącej się jego twarzy, domyślił się, że Jadzia... wróciła. Stało się to tak jakoś naturalnie, jakby tylko była wyszła do kościoła... Wróciwszy, milcząc, przyklękła przed wujem i pocałowała go w rękę. Sykst się rozpłakał... nie powiedzieli słowa do siebie... i cała ta historya pokryta została milczeniem.
Sykst był tak uszczęśliwiony z obrotu rzeczy, iż usiłował majora zamówić na wieczór na górę, ale ten się oparł stanowczo.
— Słuchaj, rzekł — dość głupstw narobiłem i dosyć za nie odpokutowałem, dobrze jeszcze, że się to tak wszystko skończyło, szczęśliwy jestem, że ją choć zdaleka czasem zobaczę... będę się tem kontentował co możliwe, a na nowe szaleństwa porywać się nie myślę. Ja ją kocham tak, mój drogi Sykscie, że mi starczy wiedzieć, iż jest spokojną i szczęśliwą; radbym, żeby się przynajmniej lękać mnie przestała, żebym w niej obudził zaufanie i dosłużył się przyjaźni.
— No, jak chcesz, odparł Sykst, jak chcesz, ja nie namawiam, ale ci się przecie należy, choć Bóg zapłać za to coś dla jej przyjemności uczynił... tyle darów.
— To dzieciństwo, zawołał major, niema o czem i mówić, byle zapomniała tylko, żem jej strachu i boleści był przyczyną.
Mówili tak z sobą, gdy weszła Kunusia trochę skłopotana i stanęła w progu...
— No, a co? pieniędzy na obiad? spytał Sykst... wszak zgadłem...
— E! to tam mniejsza, odparła stara, ale mnie tu panna przysłała z inną rzeczą. Widząc, że pan major tu jest, kazała prosić na wieczór na herbatę, jeżeli pan pozwoli.
— Kogo? mnie? mnie? krzyknął przyskakując Dubiszewski... Złota panna Kunegundo, powtórz! prawdaż to...
Stara się zaśmiała, ramionami ruszając.
— Oh, tylko pan znowu tego nie bierz tak do serca... bo to...
— Bo, rozumiem! verstehe! capisco! je comprends, począł major... bo to tylko prosta litość, miłosierdzie... No! dobrze, ale zawsze ja pannę Jadwigę zobaczę...
— A ty powiedz pannie, przerwał Sykst, żem z niej kontent...
Major wcisnąwszy w rękę Kunusi co znalazł w kieszeni, porwał za czapkę i poleciał do domu. Zaniedbane wąsy i zrudziałe włosy dopominały się barwy nowej, a jakkolwiek major przysięgał, że pretensyi żadnej nie miał, że mu z głowy wywietrzały projekta... nie rad był się pokazać zaniedbanym, jeszcze starszym i bardziej odrażającym przed Jadzią.
Dzień szedł mu tak wolno, że się wieczora nie doczekawszy, pośpieszył do Syksta; ledwie zmierzchło, oba razem wchodzili do ślicznie przystrojonego saloniku... Jadzia stała w białej sukience, bledsza niż zwykle, trochę pomięszana, ale dodając sobie odwagi, Major przystępując do niej chwiał się na nogach, a gdy z raz mówić począł, zrozumieć go nie było można...
— Pani, rzekł... jesteś chrześcianką i pobożną, modlisz się codzień o win przebaczenie, choć ich nie masz, darujże wielkiemu przestępcy wszystkie jego grzechy, których powodem było nierozsądne, ale i żywe i serdeczne... przywiązanie pełne poszanowania. Biję się w piersi... winienem... alem ucierpiał za to i jeśli uleczonym być można, jestem nim. Nie obawiaj się mnie pani, widzisz przed sobą starego — niestety! zmuszonego na swój wiek pamiętać, przyjaciela. Daję pani słowo, że nim pozostanę, byle byś mnie nie wypędzała i zdala choć jednem z sobą pozwoliła oddychać powietrzem...
— Ale i ja... odpowiedziała Jadwiga, powinnam przeprosić pana majora, żem na jego sercu poznać się i ocenić go nie umiała. Jeśli były winy, to wzajemne, przebacz mi pan...
Dubiszewski do łez się prawie rozczulił, padł jej do nóg, chciał je całować, jednak prędko zmiarkowawszy, że tym zapałem może znowu napędzić obawy, wstał i rozpromieniony, wesół, zwrócił rozmowę na rzeczy obojętne...
W pół godziny potem, pani Sylwestrowa, Piotrusia i pułkownik od honwedów, który nie odstępował swej narzeczonej, zwiększyli towarzystwo... Piotrusia weszła rozpromieniona, tryumfująca, a choć ściskała Jadzię, na ucho zaraz o swojem szczęściu, wielkości, bogactwach, szeptać zaczęła... Na palcu jej błyszczał pierścień ze szmaragdem tak olbrzymim, że tylko cenę jego mogła wytłumaczyć przytomność na paluszku kobiety...
— Nic ci nie powiem więcej o sobie, w pół godziny później zawołała Piotrusia, odrecytowawszy cały romans węgierski, ale dodam tylko o czem najmocniej jestem przekonaną, że... major jest tobie przeznaczony... Nauczyłam się go lepiej cenić... to bardzo poczciwy człowiek i jak na galicyanina majętny! Co innego te węgierskie magnackie fortuny... jak mego męża przyszłego, ale też to kraj bogatszy.
Po herbacie grano, śpiewano, a Jadzia zagrała marsz węgierski Liszta pułkownikowi. Natomiast Piotrusia odśpiewała parę mazurków dla majora.
Siedziano dosyć długo, a co wszyscy łacno postrzegli, to, że ten wieczór pierwszy po powrocie Jadzi, cale był inny i niepodobny do wielu poprzedzających, które w saloniku jej spędzano wprzódy. Jadzia była swobodniejszą, weselszą. Major chłodniejszy na pozór ale spokojniejszy widocznie... Nie unikała go gosposia, sama kilka razy przemówiła do niego, uśmiechnęła się nawet, a gdy się rozchodzili, podała mu rączkę dobrowolnie.
— Za jedno się na pana gniewam, rzekła cicho, to za ten salonik i pokój! Panie majorze... wszystko to prześliczne, przepyszne, a dowodzi zacnego, szlachetnego serca twego... ale... wiesz pan jak drogie są człowiekowi sprzęty, na które patrzeć przywykł od dzieciństwa, które są dla niego pamiątkami... tych nic... złoto i jedwabie zastąpić nie mogą... Mówię to tylko dla tego, żebyś pan mi za złe nie wziął, że do darów, które wuj przyjął dla mnie, a które mi są miłe... jutro moje stare mebelki, gdzieniegdzie poprzysuwam... Trochę to będzie może mniej ładnie, ale...
— O! pani, bylebyś tych gratów nie wyrzuciła, czyń co się podoba...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.