Pan Major/X
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Pan Major |
Wydawca | Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1886 |
Druk | Drukarnia S. Orgelbranda Synów |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od tych wypadków, które nową erę życia rozpoczęły w domu pana Syksta, rok upłynął cały. Major Dubiszewski na krótki czas wyjechał był na wieś i powrócił, aby stale osiąść w mieście. Znalazł sobie obok kamienicy Syksta pierwsze piętro, umeblował je i dwa te domy składały niemal jedno gospodarstwo. Dubiszewski stołował się u dawnego towarzysza, a większą część dnia u niego spędzał, a że nie było co robić, pomagał mu ustawiać i porządkować jego muzeum. Powoli nabrał do tego smaku, pochwytał wiadomostki i przywiązał się do zbioru, który z metodycznością wojskową postanowił spisać, ustawić, ponumerować, i uczynić przystępnym i użytecznym. Sykst przekonawszy się, że umie szanować zabytki, przyjął tę pomoc wdzięcznem sercem. Nie bez tego, żeby się często nie posprzeczali hałaśliwie, ale spory najzajadlejsze zawsze jakoś major opłacał potem dla świętego pokoju i zgody.
To zbliżenie się do pana Syksta nie tyle było może dziwnem, ile prawdziwie ojcowska, serdeczna przyjaźń majora dla Jadwisi, która go się zupełnie obawiać przestała i jak się zdaje wstręt dawny do niego straciła. Żartowała sobie z majora czasami, płatała mu figle, a powoli przyszło do tego, że nim jak piłką rzucała... ale poczciwe dziecię czując swą siłę nad nim, nie nadużyło jej nigdy... a on! jakże był szczęśliwy, gdy jej najmniejszą potrafił zrobić przyjemność.
Stosunek tych dwojga istot był zaprawdę dziwny. Major krył się z namiętnością szaloną, która w nim cale nie wystygła. Jadzia zdawała się oswajać ze starym przyjacielem i poznawszy go bliżej, mawiała czasem pół żartem do Kunusi:
— Wiesz co, że gdyby major wyjechał i opuścił nas, doprawdyby mi bez niego smutno było i tęskno...
— Moja pannusiu, odparła cicho stara... gdybyś ty mnie posłuchać chciała... jabym ci coś powiedziała...
— Cóż takiego? mów matusiu...
— Ot — nie dziwaczyłabyś, a poszłabyś za niego i koniec... Czasem taki mąż stary lepszy i przywiązańszy od młodego... Przynajmniej ci go lada sroczka nie zbałamuci.
— Ale on o tem już myśleć sam przestał...
— No! no! szepnęła Kunusia, gadaj zdrowa, a ja co wiem to wiem...
Jadzia się zarumieniła...
— Ale moja Kunusiu, kiedyż bo toby było śmiesznie nawet; onby mógł być moim ojcem...
— Moja pannusiu... Kobieta jak kwiat więdnie prędko... a lepiej zawsze mieć u nóg tego, co do śmierci kochać będzie, nie młodszego, co potem prześwistawszy młodość twoją, pójdzie sobie szukać innych...
I nie mówiły więcej nic, ale Jadzia oswajała się doprawdy z myślą, nie już zaślubienia majora, bo o tem mowy nie było, ale zatrzymania go na zawsze przy domu.
Jakby się były skończyły te sprawy nie wiem, gdyby los też do nich nareszcie się nie mieszał w sposób nieprzyjemny ale skuteczny. Pan Sykst zamoczył się chodząc za stolikiem jakimś bardzo misternie wysadzonym drzewem, który gnił w kącie u żyda, dostał kataru, plaury, paraliżu płucnego i tak niespodzianie skończył żywot, że nawet testamentu zrobić nie miał czasu... Major jak brat najszczerszy, przy łóżku jego do ostatniej dosiedział godziny... Biedny starzec, już prawie mówić nie mógł gdy po spowiedzi u łoża jego uklękła płacząc Jadzia... Sykst ruszył ją sił ostatkiem, wziął jej rękę i złożył ją w dłonie majora... potem padł, oczy przymknął i wkrótce ducha wyzionął...
Major głęboko był wzruszony, rozumiejąc znaczenie tej ostatniej woli Syksta, nie śmiał jednak wcale dopominać się o jej spełnienie... Po pogrzebie potrzeba było myśleć o nowem jakiemś urządzeniu się, gdyż tak pozostać nie mogli... Major poszedł o tem pomówić z Jadzią, nie przypuszczając nawet, aby rozkaz wuja spełnić chciała...
Na pierwsze wszakże nieśmiałe bełkotanie jego, Jadzia wyciągnęła doń rękę i szepnęła cicho...
— Majorze, wola wuja jest dla mnie święta. Nie sądź, ażebym posłuszną jej była tylko przez poszanowanie opiekuna... oddawna postanowiłam wytrwałą twą i szlachetną przyjaźń zawdzięczyć zaufaniem zupełnem... Teraz znamy się dobrze... przebyliśmy wiele, ty moje słabości poznałeś, ja twój zacny charakter, bądźże mi opiekunem, ojcem, bratem, mężem i rodziną...
Major jak stał tak padł na kolana przed nią, posadzka się zatrzęsła. Kunusia wbiegła sądząc, że sprzęt się jaki obalił... i ona im dała błogosławieństwo pierwsze, jako przybrana matka...
Mimo żałoby, Dubiszewski wymógł, że ślub prywatnie w kapliczce klasztornej odbył się w miesiąc potem.
Państwo młodzi wyjechali zaraz na wieś i jakoś mi się już o nich więcej słyszeć nic nie zdarzyło.
Ciekawą powieść o tej dziwnej miłości pana majora, opowiadała mi sama panna Kunegunda, pokazując ów zbiór starożytności nieboszczyka Syksta Matesa nim jeszcze upakowanym został i przewieziony do dóbr Dubiszewskiego, gdzie bardzo wspaniale ma być umieszczony.
Lepiej też była objaśnioną panna Kunegunda o wypadkach życia Jadzi swej wychowanki, niż o starożytnościach dozorowi jej powierzonych, względem których dopuszczała się tak śmiałych określeń, iż słuchając ich z największem pobłażaniem, przychodziły straszliwe wątpliwości o losach tradycyj, podań i legend, których lud jest piastunem. Ludzie, epoki, nazwiska umiała w tak niespodziany łączyć z sobą sposób, zawsze z największą wiarą we własną nieomylność, iż słuchacz nie wiedział co więcej podziwiać, czy ubóstwo jej pamięci, czy twórczą siłę wyobraźni. Bądź co bądź, żaden przedmiot nie pozostawał bez objaśnienia i historyi, a w tem panna Kunegunda przypominała wielu uczonych, którzy nie chcąc się przyznać do nieświadomości, wolą bąka ustrzelić, niż cofnąć się przed zagadką.
Ukończywszy swe opowiadanie staruszka, zamknęła je słowy, które mogłyby stanowić morał powieści, gdyby ona koniecznie go potrzebowała.
— Mój panie, rzekła, poczciwe uczucie w człowieku zawsze prawie prędzej później się wynagrodzi... ludzie się na niem poznać muszą i Opatrzność ulituje... Passya zła wzbudza tylko obawę i wstręt... Niech im tam Pan Bóg błogosławi!..