<<< Dane tekstu >>>
Autor Kleofas Fakund Pasternak
Tytuł Pan Walery
Podtytuł Powieść z XIX wieku
Pochodzenie Kilka obrazów towarzyskich
Wydawca Th. Glücksberg
Data wyd. 1831
Druk Th. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIII.
KTO TO ZROZUMIE?

Bogactwo jedzie sobie na wozie wysokiem,
Córka jej pycha przed nią z bystrém okiem,
Fortel woźnica, chytrość i drapiestwo konie,
A lichwa, pani stara z workami na łonie;
Próżne wesele, idzie wszeteczność i zdrada
Przy wozie, i obłudnych roskoszy gromada.

Jan Kochanowski.

Zmierzchało się — Pan Wagleer mijał drżącym i niepewnym krokiem szereg pustych pokoi, szedł zamyślony, a rysy twarzy jawnie wydawały stan duszy wzburzony... Zapadłe oczy, ogromne brwi z pod których ukradkiem wychodziły śledzące wejrzenia, słowem, wszystko odkryć mogło, że jego sumienie dręczyło go w tej chwili. Usiadł nakoniec przed stołem zarzuconym starymi papierami i szpargałami; w około stały okute skrzyneczki, obok mizerne łóżko, naprzeciw pochylona komoda z wiszącym nad nią portretem Czesława, zarzucona butelkami próżnemi, kawałkami zerdzawiałych żelastw, i innemi mało znacznemi drobiazgami. Starzec się głęboko zamyślił, ale częste tam i sam spojrzenia, poruszenia i niespokojność, myśleć nawet spokojnie mu nie dały. Zdaleka odezwało się szybkie stąpanie, Wagleer zeskoczył z krzesła i stanął oczekując przychodnia; skrzypnęły drzwi nakonicc, a mężczyzna średniego wzrostu, młody, z pogardą wyraźną w spojrzeniu — wszedł szybko do pokoju i stanął naprzeciw starca.
— Czego chcesz? zawołał ten ostatni, przyszedłeś może urągać się ze mnie?
— Nie urągać, stale odpowiedział nieznajomy, ale oznajmić mu, bo skrycie nic robić nie chcę — że gdy, jak mu wiadomo, przypadek tajemnicę mi odkrył, muszę ją natychmiast złożyć temu, którego najmocniej obchodzi.
Słuchał ze spuszczonemi oczyma Wagleer całej tej mowy, lecz gdy skończył młodzieniec, stary podniósł oczy, uśmiéchnął się z urąganiem i biorąc go za rękę poprowadził do stołu, pokazał papier jakiś leżący i rzekł patrząc bystro na niego: — A o témże zapomniałeś?
Pomięszanie, boleść, smutek, kolejno malować się zaczęły na twarzy młodego człowieka, a Wagleer zdawał się z jego przykrego położenia radować.
— No i cóż, rzekł stary, zdaje mi się, że mogę zapobiedz temu, czém mi grozisz, i że będziesz łaskaw przyjąć warunki, które podaję?
— Gdyby nie moja matka! przemówił nakoniec milczący i smutny nieznajomy, gdyby nie to, żeś mię własném mojém niebezpieczeństwem do tego przymusił — ale nie — podłość mię nigdy nie skazi! dodał z nową mocą.
— Nie nazywaj to podłością, że cię potrzeba zmusza do milczenia, bliźni jest drugim, ty wprzód o sobie musisz myśleć — ale, nie trać czasu, mów, mamże zedrzeć to pismo, lub na mocy jego wyzuć ciebie i twoją matkę —?
— Drzyj! rzekł zdobywszy się na ten wyraz młodzieniec, gdyby nie matka, gdyby nie to, że jej wszystko poświęcić muszę — pokazałbym, iż....
— Mamże zedrzeć, lub użyć? przerwał niespokojnie Wagleer.
— Drzyj, powtórzył młodzieniec, przyrzekam milczenie. — Zaledwie wyrzekł, papier rozleciał się na kawałki.
— Więc Zofja jest moją? zapytał potém.
— Tak — pamiętaj tylko na słowo —
Ach! jakżem ją drogą okupił, dodał piérwszy wychodząc powoli.
Wagleer chodził wielkim krokiem po pokoju, zastanawiał się, szedł znowu, śpieszniej lub powolniej, zdawało się, iż mu coś dolegało — nie mógł krótkiej chwili pozostać spokojnie na miejscu, i jakby go paliła rzecz każda, którą brał w ręce, rzucał ją niecierpliwie natychmiast. Zgarnął nareszcie rozrzucone papiery w kąt stołu — siadł, podparł się i milczał. Przytłumione i niewyraźne nie! wyrwało mu się z ust, i sam jakby przelękniony głosem, głucho rozchodzącym się po pokojach, porwał się, oglądając na wszystkie strony, ze stołka, i znowu szybko chodzić zaczął po zarzuconej zdartym papierem podłodze. Wlepił oczy w pozostałe szczątki, podniósł kawałek, zgryzł go, zżuł i porzucił. W tej chwili nieznajomy młodzieniec, stanął znów przed nim z miną zadumaną, a Wagleer cofnął się parę kroków zmięszany i wybąknął niezrozumiale.
— Cięży ci to na sercu młodzieńcze? nieprawdaż? Nie zmuszałem cię do tego jednakże, rzecz już się odmienić nie może, pozostaje nam tylko dotrzymać uczynionych przyrzeczeń, a Waćpan, dodał zimno, nie nudź mię więcej skargami — już się stało.
— Stało się! powtórzył z westchnieniem nieznajomy.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.