Pani Bovary/Część trzecia/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pani Bovary |
Wydawca | Wydawnictwo Przeglądu Tygodniowego |
Data wyd. | 1878 |
Druk | Drukarnia Przeglądu Tygodniowego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Ludwika Kaczyńska |
Tytuł orygin. | Madame Bovary |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Niebawem Leon przybrał jakiś ton wyższości względem swych towarzyszy, zaczął ich unikać, i zupełnie zaniedbał swoje akta prawnicze.
Oczekiwał na listy od Emmy, odczytywał je. Pisywał do niej. Przyzywał jej całą siłą swych żądz i wspomnień. Zamiast się stępić nieobecnością, to pragnienie ujrzenia jej wzmogło się do takiego stopnia, że jednego sobotniego poranku wymknął się z kancelaryi.
Skoro z wysokości pagórka ujrzał w dolinie dzwonnicę kościoła z blaszaną chorągiewką, którą wiatr obracał, uczuł tę lubość pomieszaną z tryumfem próżności i samolubnem zadowoleniem, jakiej doznawać muszą milionerzy, przybywający odwiedzić swoją wioskę.
Poszedł krążyć wokoło jej mieszkania. Światło błyszczało w kuchni. Usiłował dojrzeć cień jej za firanknmi, lecz napróżno.
Pani Lafrançois zobaczywszy go, okrzyknęła się głośno: znajdowała go wyższym i szczuplejszym, podczas gdy Artemiza, przeciwnie, uważała że zmężniał i opalił się.
Obiadował w małej salce, jak niegdyś, lecz sam jeden, bez poborcy, Binet bowiem, znudzony oczekiwaniem na Jaskółkę, ostatecznie przyśpieszył o całą, godzinę swoją porą obiadową, obecnie jadał punkt o piątej, i jeszcze dowodził najczęściej że stara szkapa się spóźniała.
Leon odważył się nakoniec: poszedł zastukać do drzwi lekarza. Pani była w swoim pokoju, zkąd w kwadrans dopiero zeszła. Pan zdawał się wielce jego odwiedzinami uradowany; lecz nie ruszył się z domu przez cały wieczór, ani przez cały dzień następny.
Późno wieczorem dopiero zobaczył ją sam na sam w uliczce za ogrodem, w uliczce, tak jak z tamtym! Deszcz padał, i rozmawiali pod parasolem przy świetle błyskawic.
Rozłączenie stawało się niepodobnem do zniesienia.
— Wołałabym umrzeć! mówiła Emma.
Zwieszała się na jego ramieniu, zalana łzami.
— Bądź zdrów!.. Bądź zdrów!.. Kiedyż cię znowu zobaczę?
Powracali żeby się raz jeszcze uściskać, i tam przyrzekła mu, że wkrótce znajdzie jakąkolwiek sposobność widywania się swobodnie, przynajmniej raz w tydzień. Emma nie wątpiła o tem. Zresztą, pełną była nadziei. Spodziewała się dostać pieniędzy.
To też kupiła do swego pokoju firanki żółte w szerokie pasy, których taniość zachwalił jej pan Lheureux; marzyła o kobiercu, a Lheureux zapewniając ją, że to „całego świata kosztować nie będzie”, podjął się z wielką uprzejmością dostarczyć jej ładnego. Nie mogła się już obejść bez jego usług. Dwadzieścia razy w ciągu dnia posyłała po niego, a on miał wszystko i biegł ochoczo na jej zawołanie. Dziwiono się także, że matka Rollet zawsze teraz przychodziła do niej na śniadanie, i nawet odwiedzała ją czasem na osobności.
W tym czasie, to jest ku zimie, ogarnął ją wielki zapał do muzyki.
Jednego wieczoru, podczas gdy Karol słuchał jej grania, zaczynała pokilkakrotnie ten sam kawałek, niecierpliwiąc się sama na siebie, a Karol nie uważając różnicy, mówił:
— Ależ doskonale!.. brawo!.. grajże dalej!
— Ale gdzie tam! haniebnie! palce mi zesztywniały.
Nazajutrz poprosił jej żeby mu znowu co zagrała.
— Dobrze, jeżeli sobie tego życzysz!
Karol musiał przyznać że trochę straciła. Myliła się w takcie, brała fałsze, wreszcie urwawszy zupełnie:
— Ach! to na nic się nie zdało! powinnabym brać lekcye, ale...
Przygryzła wargi i dodała:
— Po dwadzieścia franków godzina... to za drogo!
— Tak, w samej rzeczy... trochę... rzekł Karol śmiejąc się głupowato. Zdaje mi się jednak, że możnaby tańszego znaleźć nauczyciela... są czasem artyści nie rozgłośni więcej warci od najsławniejszych.
— Poszukaj takiego! rzekła Emma.
Następnego dnia, powróciwszy do domu wpatrzył się w nią figlarnie i rzekł nakoniec:
— Jak ty czasem jesteś uparta! Byłem dziś w Barfeuchères. Otóż pani Liégeard upewniała mnie, że jej trzy córki, które są u Panien Wizytek, biorą lekcye po pół franka za godzinę, i to od wybornej nauczycielki!
Emma wzruszyła ramionami i zamknęła fortepian, którego więcej nie otworzyła.
Tylko, ile razy przechodziła koło instrumentu — jeżeli Bovary był blizko — wzdychała.
— Ach! biedny mój fortepian!
A wszystkim znajomym nieomieszkała opowiadać, że zarzuciła muzykę, i nie mogła już do niej powrócić — dla ważnych przyczyn. Żałowano jej. Jaka szkoda! tak piękny talent! Napomykano o tem nawet Bovaremu. Zawstydzano go, nadewszystko aptekarz.
— Źle pan robisz! nie trzeba nigdy odłogiem zostawiać darów natury. Zresztą, pomyśl tylko, mój dobry przyjacielu, że zachęcając żonę do pracowania nad muzyką, oszczędzasz sobie w przyszłości wydatku na kształcenie w tym przedmiocie córki! Ja bo jestem zdania, że matki powinny same uczyć swoje dzieci. Jest to pomysł Boussa, może jeszcze trochę przedwczesny, ale który w końcu zwycięży, ani wątpić, tak jak karmienie macierzyńskie i szczepienie ospy.
Karol tedy raz jeszcze powrócił do kwestyi fortepianu. Emma odpowiedziała mu opryskliwie, że najlepiej go było sprzedać... Wynieść z domu ten biedny fortepian, któremu był winien tyle przyjemnych chwil zadowolonej próżności, było to dla Bovarego jakby moralnem samobójstwem cząstki jej samej!
— Gdybyś chciała..., mówił, wziąść od czasu do czasu lekcyę, toby nas przecie nie zrujnowało.
— Lekcye tylko ciągłe mogą przynieść korzyść, odpowiadała nieodmiennie.
Na taki sposób się wzięła, żeby uzyskać od męża pozwolenie wyjazdu raz w tydzień do miasta, dla widzenia się z kochankiem. Po upływie miesiąca znajdowano nawet, że znaczne zrobiła postępy w muzyce.