Panicz (Mniszkówna, 1926)/Część I/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Helena Mniszek
Tytuł Panicz
Podtytuł Powieść
Wydawca Wielkopolska Księgarnia Nakładowa Karola Rzepeckiego
Wydanie szóste
Data wyd. 1926
Druk Drukarnia Ludwika Kapeli w Poznaniu
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Nowa gospodarka w Wodzewie interesowała okolicę coraz bardziej. Denhoff był przedmiotem ciągłej uwagi sąsiadów. Wyszydzano jego rządy, krytykowano wszelkie pomysły. Tylko w Worczynie i Turowie życzliwiej się odzywali o młodym dziedzicu. Stary pan Turski próbował swego wpływu, doradzał Ryszardowi, robił spostrzeżenia lecz prędko zauważył, że Denhoff słucha grzecznie, ale nic nie zastosowuje z jego doświadczonych rad.
— To zarozumialec i dzieciak — powiedział Turski do żony i przestał się interesować Wodzewem.
— Turski jest zacofaniec, ja zaś idę z postępem — myślał „panicz“ i wprowadzał inowacje pod dyktandem własnej fantazji.
Miał w swej naturze wiele sprzeczności, krytyka ludzi wywierała na nim wręcz przeciwne skutki. Zamiast unikać zarzutów, narażał się na nie umyślnie. Cieszyło go, że o nim wiele mówią i obojętnem było mu to — jak mówią.
Że tam kilku zagonowcom nie podoba się mój styl... mam go dla nich przefarbować?... Ani myślę! Niech sobie mówią dla uciechy, co chcą.
Liczył się trochę z Turskimi, Korzyckich lekceważył, prócz Maryli, i Mięcia, z Perzyńskiego kpił. Jeździł do Warszawy, kupował cenne meble, majoliki, dywany, marmury. Wszystko stylowe w wyborowych gatunkach. Wydawał sumy na artystyczne obrazy, oryginały i kopje. Sam w coraz nowych garniturach, wizytowych, sportowych, tennisowych, jeździł do Worczyna z wizytami, biegał po rozkwitłych polach, nurzał się po lasach, tęsknił za jakimś urojeniem, układał pieśni. Widziano go codziennie na pięknej wierzchowce — Jenie, ubranej jak na wystawę, w siodło, czaprak, uzdeczki, wytwornej roboty. Denhoff w angielskim „rajtroku“ z pejczem jak cacko, sam rozkoszował się swoją postawą i klasyczną jazdą. Pomimo nieprzychylnych krytyk podziwiano go, tylko nie wszyscy się do tego przyznawali.
Panny były najszczersze, głośno wyrażały swe zachwyty nad elegancją i wykwintnością Ryszarda. Określenie „panicz“ utarło się powszechnie, lecz nie jednakowo wypowiadane. Kobiety nazywały tak Denhoffa z pewną lubością i jakby z dumą, mężczyźni albo z ironją, lub też z domieszką oburzenia, szczególniej młodzież skromniejszego pokroju niż Denhoff, Maryś i Miecio.
Konstanty Leśniewski praktykant z Połowic, pobłażliwie nazywany w Worczynie Kociem, najzawziętszym stał się wrogiem Denhoffa. Wyśmiewał go, chciał zdyskredytować wobec panien, lecz ponieważ sam uchodził ogólnie za naiwnego chłopaczka z pretensjami na młodzieńca, nawet na salonowca, co mu się zresztą nie udawało, więc jego szydzenie pozostało bez echa w stosunku do Ryszarda. Leśniewski pozostał „Kociem“, Denhoff zaś nie przestał być oczkiem w głowie.
„Panicz“ odczuwał wszelkie objawy tak sympatji, jak uwielbienia i niechęci względem siebie. Nie poznawał się jednak na pochlebstwach u ludzi co go chcieli wyzyskiwać. Sam, będąc zanadto szczerym, był łatwowiernym. Ufał wszystkim bez wyjątku, nie wierzył w ludzką złość. Nadużywano go też bezlitośnie, korzystając z jego niepraktyczności i dobrego serca.
Jednym i tym samym robotnikom płacił często po dwa razy przez nieoględność, albo płacił podwójną należność, wzruszony skargami lub prośbą. Spotkanemu żebrakowi, gdy ten trafił na odpowiednią chwilę, oddawał całą zawartość portmonetki, choćby pokaźnie dużą. Robił to nietyle dla rozgłosu, ile powodowany litością; i z tem przekonaniem, że może sobie na to pozwolić. Wierzył w swój majątek i swe szczęście.
Ogólną ciekawość okolicy wywoływał przyjazd do Wodzewa rządcy, którego Denhoff reklamował jako wzór najlepszego agronoma, administratora, praktyka i słuchacza uniwersytetu w Oxfordzie.
Pan Wroński przedewszystkiem postanowił swemu pryncypałowi zaimponować. Obejrzał Wodzewo, pochwalił okolicę i grunta, wiedząc już, że to słaba strona Ryszarda, ale skrytykował gospodarstwo, — inwentarze i narzędzia rolnicze. Wyśmiewał pracę poprzedniego właściciela i zapewnił Denhoffa, że z Wodzewa zrobi złote jabłko, tylko żąda całkowitej plenipotencji.
Denhoff dał ją bez wahania.
Pan Turski próbował tłómaczyć, przez życzliwość dla Denhoffa, ostrzegał go, aby nie dał się tak opanować Wrońskiemu.
Stary Brewicz z Woli-Wierzchlejskiej perswadował również i Maryś i Ira, ale Ryszard nikogo nie słuchał, ufał tylko swemu rządcy. Drażniły go wyraźnie wszelkie poboczne rady i uwagi.
Wroński stał się wyrocznią Wodzewa.
Dom kosztownie meblowany pochłaniał sumy, gospodarstwo, kierowane przez Wrońskiego, szarpało kasę bez miłosierdzia.
Wroński po zatem bawił się w pana. Wstawał przed południem, przez parę godzin raczył zwiedzać gospodarstwo, przyjmował raporty od podwładnych! i wracał do swych pokojów. Czytywał dzienniki rozparty na szezlongu, narzekał na kuchnię, trunki, i co raz więcej opanowywał Denhoffa, wywierając na nim wpływ magnetyczny. Ryszard patrzał na Wrońskiego z uwielbieniem, bez żadnej troski, — ale sąsiedzi Wodzewa wątpiąco kręcili głowami.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Helena Mniszek.