<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Panna Franciszka
Podtytuł Obrazek z życia
Pochodzenie „Tygodnik Mód i Powieści“, 1889, nr 1-15, 17-24
Redaktor Jan Kanty Gregorowicz
Wydawca Emil Skiwski
Data wyd. 1889
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


I.

Trudno wyobrazić sobie istotę szczuplejszą, bardziej delikatną i filigranową. Wzrost drobny, rysy drobne, ręce jak u dziecka, figurka budząca zazdrość we wszystkich, hojnie od natury wyposażonych pannach, oto panna Franciszka.
W całem mieście znano ją dobrze, (bo i kogóż w malutkim gubernialnym grodzie nie znają?) Znano jej duże oczy niebieskie, włosy jasne jak len; poznawano ją zdaleka po ruchach szybkich, nerwowych...
Śpieszyła się zawsze. Biegała szybko od sklepu do sklepu, załatwiała różne drobne sprawuneczki i z paczkami w ręku, wracała do mieszkania swego, do matki.
Ah! to mieszkanie!...
Z zewnątrz wyglądało ono jak oszklona klatka na ptaki, w środku jak bombonierka.
Wchodziło się do niego po kilkudziesięciu schodach stromych, ciemnych, nieznośnych. Dom był staroświecki, przerabiany i dobudowywany różnemi czasy. Ostatni właściciel, pragnąc powiększyć swe dochody, zrzucił stary dach i urządził trzecie piętro drewniane, a właściwie kilka kletek nizkich, ciasnych, z oknami w dymnikach.
W lecie od rozpalonej blachy dachowej było tam gorąco jak w piekle, w zimie woda zamarzała w konewkach. Mieszkanka te wszakże miały zawsze amatorów, gdyż były tanie, a dla takich osób jak panna Franciszka i jej matka, taniość ma bardzo ważne znaczenie.
Niedogodności lokalu znosiły one z prawdziwą filozofią, filozofią rezygnacyi. Od zimna broniły się jak mogły ciepłemi chustkami, w lecie otwierały okna.
Wewnętrzne urządzenie mieszkania było dość oryginalne. Ubóstwo mebli, a właściwie starych, wysłużonych gratów, których główną ozdobą był fortepian odwiecznego fasonu, ukrywało się pod mnóstwem serwetek, dywaników, kap, poduszeczek i różnych drobiazgów, wypracowanych, wyhaftowanych przez pannę Franciszkę.
Ileż ta dziewczyna kupiła w swem życiu włóczek, peli, paciorków, kordonków, kanwy, bawełny i różnych, różnych różności, których nazwy zwykły śmiertelnik nie może objąć pamięcią! Igła lub szydełko migało się tylko w jej drobnych, wyszczuplałych palcach... migało się podczas dnia, przy jasnem świetle słonecznem i podczas długich nocy, przy lampce naftowej, o małym czerwonawym płomyku.
Ta lampka nigdy jednak nie świeciła całą swoją ubożuchną siłą. Panna Franciszka nie pozwalała na to; wprawdzie nieraz czuła, że ma jakby piasek w oczach, lecz ktoby na takie drobnostki uważał.
Nafta droga, trzeba za nią płacić, a oczy Bóg dał człowiekowi darmo, i tak je dobrze urządził, że gdy się zmęczą i sforsują, dość je zimną wodą odświeżyć, a znów nabiorą siły i znowu pilnować będą wytrwale ściegów igły, lub szybkich ruchów szydełka.
Nieraz, gdy licha lampka wyczerpawszy już ostatnie siły swoje, gasła a natomiast jutrzenka zaczęła świat jasnością napełniać, nieraz, powtarzam, o wschodzie latem, panna Franciszka otwierała okno i wychyliwszy się przez nie, pełną piersią chwytała orzeźwiające powietrze poranku.
Witały ją wesołym świegotem wróble, a wietrzyk chłodził jej oczy zmęczone i igrał z jasnemi włosami, rozwiewając je nad białem, wypukłem czołem.
Na mieście ruch się już o owej porze zaczynał, od rogatek ciągnęły wozy chłopskie na targ.
Były na nich świeże jarzyny, kurczęta, śmietana...
Panna Franciszka widziała to z okna, myślała nieraz, że kupiłaby co z tych wozów dla matki, gdyby było tanio.
Niestety jednak teraz wszystko tak drogo, że dwoma złotówkami trudno potrzeb całego dnia opędzić i zdarza się, że pomimo największej oszczędności, trzeba wydać kilkanaście groszy więcej.
Ciężkie czasy! I za robótki zapłata licha, bardzo licha; noc przepędzona nad igłą nie przyniesie tyle, żeby przez dzień wyżyć było można, a matka, z wiekiem coraz słabsza, potrzebuje lepszego pożywienia i więcej wygód niż dawniej.
Duże oczy panny Franciszki są podkrążone i mają sine obwódki, twarzyczka blada nigdy nie jaśnieje rumieńcem, wązkie usta nie mają tego zabarwienia, które o zdrowiu świadczy.
Mizerna jest.
Powiadają, że ma suchoty, ale to nieprawda. Od kilkunastu lat pamiętam ją, taką samo wątłą, bladą i szczupłą. Suchoty nie pozwoliłyby jej żyć tak długo.
Jakie to życie, Bóg widzi... ale życie.
Panna Franciszka nie jest suchotnicą, chociaż ciągle niedomaga i kaszle, owszem, jest ona raczej jak owo drzewo skrzypiące, które według przysłowia, wiele zdrowych przeżyje.
Gdy jej co bardzo dolega, gdy cierpi i siły traci, udaje się do znajomego lekarza, kupuje proszki chinowe, jeżeli ma za co, i z tą wiarą która uzdrawia, wmawia w siebie, że już jest wyleczona, i... pracuje znowuż z tąż samą wytrwałością co dawniej.
Czasem miewa w życiu chwile prawdziwej rozkoszy.
Zdarza się to wtenczas, gdy krewni zaproszą ją na wieś podczas lata. Matka zostaje w domu, gdyż wsi nie lubi, a panna Franciszka używa...
Chcąc odpłacić za gościnność, szyje po całych dniach suknie dla pani domu, bieliznę dla dzieci, pomaga smarzyć konfitury, nawet, podczas gorącej pory żniwa, idzie dozorować robotników na polu, pracuje jak mrówka, ale... ma za to zbytki.
Ma codzień świeże, pieniące się mleko, zdrowe pożywienie, kąpiel w przejrzystej rzeczułce i powietrze, pełne woni kwiatów, skoszonego siana i balsamicznego tchnienia lasów.
To jest życie!
Pomimo pracy forsownej, krew żwawiej krąży w żyłach i serce silniej uderza, oczy inaczej patrzą, z twarzy znika chorobliwa bladość.
W dzień pracować można w cieniu lip rozłożystych, a wieczorem...
Jestże co piękniejszego, coś bardziej uroczego nad wiejskie wieczory i noce?! zwłaszcza dla takich zabiedzonych w ciasnocie miejskiej i pracy.
Panna Franciszka z rozkoszą, podczas pogodnych wieczorów i nocy, wpatrywała się w lazurowe niebo, w złote gwiazdy, wsłuchiwała się w tajemnicze szepty liści, w szmer wody i puszczała wodze marzeniom. Rzadko kiedy, nawet nigdy myśli jej nie biegły w przyszłość, nie usiłowały przeniknąć tajemniczej zasłony, ale do przeszłości wracały z rozkoszą, do wspomnień...
Wtedy przed oczami jej duszy, malowały się obrazy jasne, wspomnienia snuły się jedne za drugiemi, nakształt pasem złocistych.
To już jej jedno tylko pozostało na świecie.
Zadumana tak, zapatrzona w gwiazdy, umiała tak przesiedziéć aż do świtu samego, aż dotąd, dopóki chłód poranku nie przywołał jej do rzeczywistości, do życia.
Szybko upływało takie lato rozkoszne, szybko, niespostrzeżenie, jak sen, nadchodziła za niem szara jesień, jaskółki odlatywały gdzieś za morze, a biedna pracownica musiała powracać do swego ubogiego poddasza, do matki chorowitej, a skutkiem tego przykrej w obejściu i zrzędnej.
I znowuż biegała od sklepu do sklepu, po kordonki, paciorki i włóczki, znowu przy świetle marnej lampki przesiadywała nad robótkami do późna.
Powróciwszy ze wsi, wszedłszy w dawny, zwykły tryb życia, przestawała marzyć, nie zagłębiała się w dawnych wspomnieniach, zajmowała ją tylko wyłącznie jedna przykra myśl: „jak teraz wszystko drogo, jak niemożliwie drogo”!...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.