Panna do towarzystwa/Część druga/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Panna do towarzystwa |
Data wyd. | 1884 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Demoiselle de compagnie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Sędzia śledczy poprzedniego jeszcze dnia wydał rozkaz, przyprowadzenia do swego gabinetu Raula de Challins na godzinę drugą popołudniu.
Od chwili aresztowania, młody człowiek był trzymany w jaknajściślejszem odosobnieniu.
Obdarzony charakterem energicznym, nie upadł na duchu, jak wielu innych w tem samem położeniu, skazanych na torturę milczenia i samotności; Raul zastanawiał się bez przerwy, szukając rozwiązania tego problematu: — Kto mógł wykraść ciało hrabiego de Vadans i w jakim celu?
Problemat jednak pozostał bez rozwiązania.
Jedna rzecz tylko jasno przedstawiała się oczom Raula, że wszystko składało się aby go potępić.
Czuł ciążące na sobie straszne zarzuty, pojmował, że w oczach osób najmniej uprzedzonych, musiał uchodzić za winnego, ponieważ usprawiedliwienie się było niemożliwem.
— Jestem ofiarą nędzników, którzy wszystko obrachowali i wykombinowali aby mnie zgubić! — mówił do siebie. — Mam jakichś nieubłaganych wrogów, których nie znam. Ale za cóż mnie nienawidzą? Dlaczego chcą posłać mnie na galery, albo na rusztowanie? Nie uczuwam jednakże nienawiści do nikogo! Nigdy nic złego nikomu nie uczyniłem!
Myśli te same z siebie ponure, stawały się bardziej jeszcze gorzkiemi, kiedy więzień myślał o Genowefie...
O Genowefie, pierwszej i jedynej miłości.
O Genowefie, w której złożył wszystkie swoje nadzieje szczęścia i przyszłości.
Co ona powiedziała dowiedziawszy się o jego uwięzieniu? Może wątpiła o jego niewinności?...
Drżała może z przerażenia na myśl oddania choćby na chwilę serca swego mordercy, trucicielowi?...
Kiedy wątpliwości tej natury opanowywały jego umysł, Raul uczuwał zawrót głowy, i oarniające go zniechęcenie.
Godziny mijały jednakże, dni upływały za dniami z przerażającą powolnością.
Nareszcie drzwi celi otwarły się.
Wzywano pana de Challins.
Pomiędzy dwoma strażnikami wszedł do gabinetu sędziego śledczego.
Sędzia, jak wiedzą już czytelnicy, kazał go wezwać do siebie na kilka minut, zaraz nazajutrz po podróży do Compiègne, stosując się do przepisu prawa, nakazującego aby każdy oskarżony był przesłuchany w ciągu dwudziestu czterech godzin po aresztowaniu.
Sędzia pragnął zebrać jak najwięcej wyjaśnień, zanim rozpocznie ten straszny pojedynek pomiędzy sprawiedliwością a człowiekiem podejrzanym o zbrodnię.
Po zebranych wyjaśnieniach, sędzia czuł się silnym i pewnym zwycięztwa.
Podtrzymywany czystością sumienia Raul wszedł z czołem w górę podniesionem. — Spojrzenie jego i postawa okazywały zadziwiającą pewność siebie.
Sędzia rzucił na mego szybkie spojrzenie.
Pewność ta młodego człowieka nie podobała mu się... postawę jego pełną stałości i godności uważał za bezczelną junakieryę.
Raul zbliżył się aż do biurka, po za którem siedział sędzia.
— Pozwól mi pan zapytać się — rzekł — dla czego od tylu dni, dni tak długich, nie raczyłeś pan dać mi sposobności wytłomaczenia się, wzywając mnie do siebie?
— Nie jesteś pan tutaj po to aby zapytywać, lecz aby odpowiadać...
— odrzekł sędzia suchym tonem.
— Wiem o tem mój panie, lecz jakkolwiek jestem oskarżony o spełnienie ohydnej zbrodni, najprostsza przyzwoitość skłonić pana powinna, jak mi się zdaje, do postępowania ze mną, jak z człowiekiem który być może jest niewinnym, i nie przedłużać bez potrzeby moich cierpień...
— Nie mam potrzeby słuchać nauk od pana!
— Nie mam bynajmniej zamiaru dawać ich panu, lecz upominam się w imieniu ludzkości... Mam prawo do wszelkich względów...
— Milcz pan i strzeż się! Zachowanie się pańskie uprzedzam pana, może tylko pogorszyć położenie i tak już dość groźne...
Raul chciał mówić.
Sędzia śledczy nie pozwolił i rzekł rzucając okiem na papier, na którym spisane było pierwsze pośpieszne badanie młodego człowieka:
— Nazywasz się pan Raul, wicehrabia de Challins... Masz pan dwadzieścia pięć lat. Jesteś pan sierotą bez ojca i matki, i byłeś wychowywany przez swego wuja, hrabiego Maksymiliana de Vadans. Wszak to pan zeznałeś?
— Tak panie...
— Przyznajesz pan, że wuj pański otaczał pana staraniami, okazywał panu czułość prawdziwie ojcowską?
— Przyznaję...
— Znalazłeś pan jednakże, że zbyt długo żyje. Jakiej trucizny użyłeś pan aby go zabić?
Raul uczynił gest wstrętu.
— Pytasz mnie pan jakiej użyłem trucizny!! — zawołał. — Ależ to okropne mój panie! Pytanie to które mi zadajesz oburza mnie. — Oskarżenie takie jest ohydne! Dla czego oskarżasz mnie pan o zbrodnię, kiedy nie masz nawet dowodu, że ona była spełnioną?
Pogardliwy uśmiech ukazał się na ustach sędziego.
— A więc taki jest pański system obrony? — rzekł. — Kiedy oskarżenie powie: — Otrułeś hrabiego de de Vadans, odpowiesz: Jakim sposobem wiecie, że hrabia został otruty?
— Naturalnie! odpowiem tak! Powtarzać to będę zawsze, a aby mnie skazać potrzeba będzie dowodów!
— Dowodów!... Mamy je.
— Jakie?
— Podstawienie pustej trumny, w miejsce trumny zawierającej ciało, jasnym jest dowodem winy.
— Jestem niewinny tej substytucyi.
— Dowiedź pan tego!... Milczysz! Oczywistość przygniata pana! Kazałeś pan usunąć trumnę aby nie znaleziono śladów zbrodni...
— Zaprzeczam temu.
— Nie chodzi o zaprzeczanie, trzeba dowieść!... Oh! logika jest niezwalczoną!... Wszystko się wiąże! Dla czego nie wezwałeś pan lekarza do chorego wuja?
— Niechciał żadnego widzieć.
— Komuż to powiedział?
— Mnie.
— A pan powtórzyłeś to kamerdynerowi, ale stary ten sługa nigdy nic podobnego nie słyszał z ust swego pana...
— Mój wuj wstręt miał do lekarzy — odrzekł Raul — mówił często, że nigdy, ani w żadnym wypadku członek fakultetu medycznego, nie przestąpi progów jego pałacu...
— Jakiż tego dowód? — zapytał sędzia.
— W mojem twierdzeniu.
— Twierdzenie to nie ma żadnej wartości, zarówno jak i cały pański system obrony. — Prawdą jest żeś pan odosabniał chorego, aby módz robić co się panu podobało... Oddalałeś od łóżka umierającego reprezentantów nauki, dla tego, że byliby przeszkodą w spełnieniu zbrodni, wstrzymaliby rękę zabójcy... Najbliżsi nawet krewni, baronowa de Garennes ani jej syn nie mogli się zbliżyć.
— Mój wuj nie chciał widzieć ani swej siostry ani siostrzeńca...
— Kłamstwo!! Obawiając się ich przenikliwości, postawiłeś pan nieprzebytą przeszkodę między niemi a hrabią de Vadans. Dopiero po śmierci uprzedziłeś ich, kiedy w niczem już przeszkodzić nie mogli... Cóż możesz na to odpowiedzieć?
— To tylko, że przypisujesz mi pan czyny których niedopuściłem się i zamiary, których przysięgam, nie miałem...
— Zaprzeczasz pan oczywistości?
— Oczywistość ta istnieje tylko dla uprzedzonych oczu.
Sędzia namyślał się przez chwilę, zaglądał w papiery, poczem w następny sposób rozpoczął na owo badanie:
— Wszak pan sam a nikt inny zajmowałeś się formalnościami potrzebnemi, do przewiezienia do Compiègne zwłok hrabiego de Vadans?
— Tak jest, ja sam.
— Po cóż to przewiezienie?
— Taką była wola mego wuja.
— Kiedy wyraził tę wolę.
— Podczas ostatniej swej choroby.
— Komu?
— Mnie.
— Przy świadkach?
— Nie panie, byłem sam wtedy kiedy to mówił...
— Tym razem również twierdzisz pan, ale nie dajesz dowodów.
— Ależ panie, gdybym nie otrzymał od mego wuja rozkazu, któremu czułem się obowiązany być posłusznym, w jakim że celu podejmowałbym się rzeczy wcale nieprzyjemnej?
— W celu który znamy dokładnie. Stawało się bowiem możliwem i łatwem w ciągu podróży dokonać zamiany trumien, rzecz która w Paryżu przedstawiała by trudności prawie nie do zwalczenia.
— Zaprzeczam temu z całych moich sił! — zawołał Raul.
— Zaprzeczanie uparte, stanowi część pańskiego systematu obrony. — Wuj pański miał dziecko, — legalną córkę wychowywaną zdala od siebie... Utrzymywać pan będziesz zapewne, że niewiedziaieś o istnieniu tej córki?
— Rzeczywiście nie wiedziałem...
— Twierdziłeś pan, że hrabia umarł bez napisania testamentu?
— Nie twierdziłem bynajmniej... Powiedziałem tylko poprostu, że tak sądzę.
— Nie mogłeś pan sam bez pomocy, dokonać zamiany trumien... Kto był pańskim wspólnikiem?
Raul ruszył ramionami.
— Żadnej nie dokonywałem zamiany — odrzekł — a zatem niepotrzebowałem wspólnika.
— Jeżeli nie pan to uczyniłeś, przez kogo zatem zamiana była dokonaną?
— Nie wiem.
— Otrzymałeś pan w Paryżu, z rąk woźnicy Saturnina, klucz od furgonu pogrzebowego, w którym umieszczoną była trumna?
— Tak panie.
— Wsiadłeś na przednie siedzenie furgonu aby towarzyszyć zwłokom?
— Tak panie?
— Sam?
— Sam.
— Zatrzymałeś się pan w Pontarmé i tam noc przepędziłeś?
— Tak panie.
— Według zebranych wiadomości okazuje się, że furgon wyprzężony, został umieszczony pod szopą, i że drzwi znajdujące się w blizkości tej szopy, z a wsze otwarte, wychodzą na drogę przecinającą mały lasek. Tam to podczas nocy, wśród strasznej burzy, przybył pański wspólnik na schadzkę... W godzinie oznaczonej, opuszczając swój pokój spotkałeś się pan z nim i świętokradztwa zostało spełnione. — Tak się rzeczy miały, nieprawda?
— Możliwem jest, że świętokradzki czyn zamiany trumny spełniony był rzeczywiście w Pontarme... Wydaje mi się to nawet prawdopodobnem, lecz ponieważ tego ja nie uczyniłem, nie mogę potwierdzić.
— Więc ciągle zaprzeczasz pan?
— Tak jest i to z całą energią do jakiej tylko jestem zdolny...
— Dla czegóż zamiast odbywać tak długą podróż furgonem, i nocować na drodze, nie kazałeś pan przewieźć furgonu pociągiem kolei żelaznej, co uprościłoby znacznie rzecz całą.
— Nie pomyślałem o tem, nikt mi na to nie zwrócił uwagi.
— A gdyby tak uczynił, naturalnie odrzuciłbyś pan tę myśl, przejazd koleją żelazną, czyniłby pański plan niewykonalnym.
— Widocznem jest, że jakaś tajemnicza fatalność ciąży na mnie... — rzekł Raul de Challins, czujący ogarniające go zniechęcenie i siły wyczerpujące się w tej nierównej walce — lecz zbrodni tej o jaką mnie oskarżają, w jakimże dopuściłbym się celu?
— W jakim celu? — zawołał z gwałtownością sędzia śledczy. — W celu prędszego odziedziczenia majątku, który pragnąłeś schwycić, a szczególniej aby przeszkodzić wujowi oznajmienia egzysteneyi legalnego dziecka, którego prawa unicestwiłyby pańskie! Zabiłeś ojca ażeby ukraść majątek córki...
Raul blady z czołem okrytym potem, chwiał się na nogach słuchając tych słów.
— Jestem zgubiony! — wyjąknął w napadzie jak gdyby pomięszania. — Wszystko mnie potępia...
— Przyznaj się pan zatem, przyznaj! — rzekł sędzia, spodziewając się skorzystać z tej chwili słabości fizycznej i moralnej oskarżonego.
Pan de Challins nagle podniósł głowę:
— Nie — odrzekł — nie przyznaję się do niczego, i jeżeli sprawiedliwość oszukana potępi mnie, uderzy tem samem niewinnego.
Od tej chwili badanie ograniczało się na drobnych szczegółach, których nie widzimy potrzeby powtarzać.
Było już blizko trzeciej popołudniu kiedy Raul został odprowadzony do celi przez tych samych dwóch strażników, którzy poprzednio przyprowadzili go do gabinetu sędziego śledczego.
Pani de Garenncs wraz z synem zostali wezwani tegoż samego dnia, lecz w innych godzinach.
Baronowa nie przynosząc żadnego nowego faktu, starała się wszelkiemi siłami jak najwięcej obciążyć biednego Raula udając, że staje w jego obronie.