Panna do towarzystwa/Część druga/XLVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVI.

Pozostawiliśmy Raula de’Challins, błąkającym się po brzegu Marny, w okolicy willi pani de Garennes.
Czekał aż do godziny dziesiątej, poczem zbliżył się do muru parku.
— Jeżeli postawiono straż i dzisiejszej nocy, mówił sobie, coby mnie bardzo dziwiło potem co się dzisiaj stało pomiędzy mną a moją ciotką, to zapewne w tem samem miejscu. P ark jest wielki i i nie podobna strzedz go ze wszystkich stron. Należy przebyć mur gdzieindziej... wejść muszę, cokolwiekby się stać miało... Aby zobaczyć Genowefę, choćby na pięć minut, nie wahałbym się narazić życia.
Idąc wzdłuż muru, który oddalał się od cokolwiek brzegu rzeki, doszedł do jednego z rogów i znalazł się na świeżo zoranej ziemi.
Od czasu ostatniej burzy, słońce miało czas wysuszyć grunt i tłusta ziemia była tak twardą, że nie przylegała do podeszwy butów i nogi nie pozostawiały prawie śladów.
Zarówno jak pierwszego dnia Raul szukał miejsca, w którem wdrapanie się na mur byłoby jeśli nie łatwem, to przynajmniej możliwem. Jednakże gładka powierzchnia muru, uniemożebniała wszelkie usiłowania, i zaczął tracić nadzieję, kiedy nagle napotkał palisadę, dzielącą dwa pola lucerny i przypartą do muru parku za pomocą mocnego słupa głęboko wkopanego w ziemię.
Nie tracąc czasu na zastanawianie się, Raul użył wierzchołka słupa za punkt oparcia i dostał się z łatwością na wierzch muru.
W tedy począł działać z przezornością.
Przedewszystkiem rzucił badawcze spojrzenie na wnętrze parku i nasłuchiwał przez czas jakiś.

wszystko było nieruchome i milczące.
Przeczekawszy tak kilka minut, młody człowiek uspokojony, przełożył nogę przez mur, i objął rękami drzewo znajdujące się w pobliżu i zsunął się do parku bez trudu i niebezpieczeństwa.
Słuchał znowu, — pewny nakoniec, że nikt go nie śledzi, skierował się wolnym krokiem i pocichu w stronę pawilonu.
W chwili zbliżenia się do trawnika, w pośrodku którego wznosiły się obie budowle, ukrył się po za krzakami i przypatrywał się oknom.
Okna Genowefy słabo były oświecone i żaluzye były otwarte.
— Jakim sposobem uprzedzić ją, że ja tu jestem, zapytywał sam siebie Raul.
Zastanawiał się przez chwilę i nakoniec, starannie ukrywając się w cieniu drzew, zbliżył się, podniósł cokolwiek drobnych kamyków i rzucił je w jedno z okien.
Kamyki uderzając o szyby wydały suchy odgłos.
Pan de Challins czekał.
Żaden ruch nie dał się dostrzedz wewnątrz pawilonu, powtórzył więc tęż samą operacyę.
Genowefa nie spała, ale była w stanie zupełnej bezwładności.
W chwili, kiedy poraz pierwszy szaber rzucony przez Raula zabrzęczał na szybach, spojrzała ku oknu oczami błyszczącemi od gorączki.
Nie zdawała sobie sprawy z tego co słyszała.
Może ten dźwięk był wytworem jej imaginacyi.
Parę minut upłynęło, dziwny ten brzęk powtórzył się.
Jak błyskawica rozświeca nocne ciemności, nagła myśl błysnęła w umyśle biednej chorej.
— To Raul... rzekła do siebie z przerażeniem. Szalony!! Poraz drugi naraża się na śmierć.
Czerpiąc w swem przerażeniu sztuczną siłę, w stała z łóżka, owinęła się szlafrokiem, zawlokła się do drzwi korytarza oszklonego, prowadzących do pokojów baronowej i drzwi te na klucz zamknęła.
Kończyła tę pracę z wielkim trudem, kiedy po raz trzeci ziarnka piasku uderzyły w szybę.
Genowefa wspierając się na metylach, aby nie upaść, doszła do okna, otworzyła je i rzekła słabym głosem.
— Nierozsądny!! Zaczekaj... zaraz schodzę...
Raul dyszący ze wzruszenia, przeszedł aleję zbliżył się do drzwi pawilonu.
Drzwi te zwolna obróciły się na zawiasach kiedy wszedł zamknęły się za nim.
— Nierozsądny! Nierozsądny! powtarzała Genowefa, kładąc mu ręce na ramionach... Czyż nie wiesz, że przychodząc tu, narażasz życie! Znaleziono ślady twoich nóg... Przypuszczają, że ten kto wdarł się do parku, jest złodziejem przedwczorajszej nocy, strzelano do ciebie.
— Wiem o tem wszystkiem, moja droga Genowefo; odpowiedział wicehrabia, przyciskając młodą dziewczynę do serca.
Przyszedłem tu dziś aby rozmówić się z ciotką. Ona już wie, ze mnie strzelano.
— Wie o tem... wyjąknęło dziewczę ze drżeniem.
— Wie wszystko... Wie, że cię widziałem... Wie, że cię kocham.
— Wyznałeś jej i to także.
— Nie byłem w stanie dłużej ukrywać.
— Nieszczęśliwy, cóżeś uczynił!
— To co uczynić było moim obowiązkiem, to co uczynić musiałem. Dowiedziawszy się od ciotki, że żądałem, aby pozwoliła mi zobaczyć cię. Ciotką stanowczo odmówiła, zaprowadzić mnie do ciebie, a ponieważ dziwiło ją moje nastawanie, zmuszony byłem wyznać wszystko i nie żałuję tego bynajmniej. Przynajmniej teraz sytuacya się wyjaśniła... Ale, zbyt wiele mówię o sobie... Moja ukochana Genowefo, mówmy o tobie, o twoim stanie. Powiedz prawdę, jak się masz?
— Źle, wyszeptało dziewczę, bardzo źle? — Cierpię strasznie... obawiam się umrzeć...
— Ale ja chcę żebyś żyłą, i żyć będziesz, przysięgam! Ten lekarz z Bry-sur-Mąrne, ten doktór Loubet, może najlepszy człowiek w świecie; ale trzeba innego lekarza, trzeba koniecznie...
— Być może, takby uczynić należało... Ale jak? Pani de Garennes nie zgodzi się na to nigdy, wszak ona jest tu panią jedyną.
— Czy pozwolisz, mi działać Genowefo?
— Czy pozwolę? Ależ tak pragnę tego! Tylko cóżbys ty mógł uczynić.
— Mam przyjaciela, protektora, przed którym książęta nauki schylają głowę, chociaż umyślnie ukrywa się w cieniu. Pragnę aby ten człowiek zobaczył cię i wyleczył.
— Ale jakim sposobem może mnie zobaczyć?
— Pawilon ten musi mieć drugi klucz, zapytał Raul.
— Tak jest.
— Czy wiesz gdzie on się znajduję?
— W szufladzie tego stolika.
— Wezmę ten klucz, i dzięki jemu będę mógł wprowadzić tu w nocy doktora Gilberta, który z pewnością nie odmówi, bo przywiązanie jego do mnie nie ma granic.
— Uczyń więc to drogi, lecz bądź ostrożnym. — Twoja ciotka nigdy wcześniej nie wychodzi odemnie, jak o wpół do jedenastej, albo nawet o jedenastej. Ma dla mnie tak czułe starania...
— Jakżeby mogła jej ciebie nie kochać? Lecz chociaż tak czułe są jej starania, nie wystarczają one, aby cię wyleczyć. Doktór Gilbert jeden jest w stanie to uczynić mam takie przeczucie. Działać będziemy rozsądnie, nie wejdziemy tu, aż dopóki nie zobaczymy, że światło w pokoju baronowej zostało zgaszone.
— A czy nie obawiasz się, żeby ogrodnik znowu nie czatował?
— Podobny rozkaz teraz nie ma już racyi bytu, wszak baronowa wie, że tym złoczyńcą byłem ja.
— Weź więc klucz, kochany Raulu, i przynieś mi zdrowie, za młoda jestem, aby umrzeć, i chcę żyć, oh tak... żyć, aby Cię kochać!..
— Dwoje młodych uściskało się serdecznie, i Genowefa wyrywając się z jego objęć, powiedziała dającym się dosłyszeć głosem...
— Teraz, idź już, — niech cię Bóg prowadzi.
Pan de Challins oddalił się, ucałowawszy po raz ostatni ręce, swej narzeczonej.
Wkrótce doszedł do muru i przebył go z łatwością; szybkim krokiem przez pola, i chociaż ostatni pociąg już odszedł, spotkał na szczęście w Nogent fiakra próżno wracającego do Paryża, który go odwiózł na ulicę Saint Dominique. W szedł do swego mieszkania, znużony położył się, i spał snem głębokim kilka godzin.
O siódmej rano, młody człowiek był już na nogach, ubrał się i wyszedłszy, wsiadł do fiakra, kazał się zawieść na Dworzec Północny, i wziął bilet do Survilliers.
Jechał do Morfontaine do doktora Gilberta.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.