Panna do towarzystwa/Część druga/XLVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Panna do towarzystwa
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia Noskowskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Demoiselle de compagnie
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLVII.

Poprosimy czytelników, aby udali się w tym kierunku, co i Raul i zatrzymali się w Chapelle-en-Serval.
Oto co się działo w biurze poczt w kilka chwil po odejściu garbuska Benedykta.
Rozdział listów był ukończony.
Roznosiciele zabierali się do odejścia.
Depesza nadeszła z Pontarmé, została powierzoną do odniesienia na miejsce przeznaczenia, roznosicielowi telegramów, koledze małego Benedykta.
Biuralistka i jej pomocnica młoda; kobieta dwudziestoletnia, porządkowały książki, i obliczały rozmaite mandaty wypłacone w ciągu dnia.
Biuralistka zbliżyła się do aparatu i odpowiedziała telegraficznie, że jest gotowa odebrać zapowiedzianą depeszę.
Mechanizm wszedł w ruch i tasiemka papierowa owinęła się na cyferblacie, odwinęła się wkrótce pokryta drukowanemi literami.
— Masz tobie! zawołała biuralistka, druga depesza z New Yorku do doktora Gilberta!
Była to istotnie depesza z New Yorku adresowana doktora, przez tegoż samego co i poprzednia korespondenta.
Wydaje nam się koniecznem zacytować ją tak jak i pierwszą, której właściwie była ona powtórzeniem:
Z New Yorku do la Chapelle en Serval, Francya, OJSE umyślnym, Morfontaine N. 4, 799
13 Września 1 godz. 40 m. Doktór Gilbert.
Zapomniałem nazwiska departamentu w poprzedniej depeszy. — Z obawy spóźnienia powtarzam co mówiłem. Honoryna Lefebvre przemówiła. Dziecko złożone nazajutrz po urodzeniu, w Nanteuil-ie-Haudoin, u Vendamow.

Mortimer“.

— Pierwszy telegram przybył, lecz. mógł istotnie spóźnić się z powodu opuszczenia departamentu. Za cenę co kosztuje słowo z Ameryki przez linę trans atlantycką, nieuwaga ta drogo kosztuje.
— Czy odeślesz pani ten ten telegram dziś jeszcze wieczór, zapytała pomocnica biuralistki?
— Nie mam przez kogo... Zresztą, ponieważ tamta pierwsza depesza została odniesioną, nie ma nic pilnego... Wyślę ją jutro, jak będzie można najwcześniej.
Biuralistka przyłożyła pieczęcie, włożyła depeszę w kopertę i schowała ją do szuflady.
O zwykłej godzinie, biuro pocztowe zostało zamknięte, a otwarte dopiero nazajutrz o wpół do dziewiątej rano.
Biuralistka nie zapomniała o depeszy.
Wyjęła ją z szuflady i zawołała Benedykta.
Młody kolega garbuska znajdował się w drugim pokoju.
Usłyszawszy wołanie otworzył drzwi biura i odpowiedział:
— Benedykta niema proszę pani.
— Cóż to znaczy? on, tak zawsze pilny.
— Nie wiem pani. Czy mam pójść po niego?
— Niepotrzeba, wkrótce zapewnie nadejdzie, i wytłómaczy się ze spóźnienia. — Firmenie weź tę depeszę... Do doktora Gilberta w Morfontaine... Tam gdzie wczoraj wieczór chodził Benedykt. Dyliżans wkrótce nadjedzie, usiądziesz z obok konduktora. — Jeżeli Benedykt zaraz nie wróci, poszlę do jego matki.
Firmin wziął torbę skórzaną, przewiesił ją sobie przez ramię, i poszedł z telegramem do oberży pod „Białym Koniem“ aby tam czekać na dyliżans, który też wkrótce nadszedł.
Chłopak wdrapał się na ławeczkę na wierzchu powozu.
Przybył do Kwadratowego Domu i oddał depeszę Wilhelmowi, który stosując się do instrukcyi swego pana, wsunął w rękę małemu chłopcu srebrną sztukę monety.
Doktór Gilbert znajdował się w gabinecie, kiedy Wilhelm oddał mu depeszę bankiera Mortimera z New Yorku.
Przypuszczał, że przyszła z Paryża, wysłana przez Raula de Challins.
Rozdarłszy kopertę obojętnie, rzucił na nią okiem.
Nagle zbladł jak trup i ręce mu się zatrzęsły.
— Honoryna przemówiła! wyjąknął głosem wzruszonym, — umieściła Genowefę w Nanteuil-le-Haudoin. — Mój Boże! mój Boże! — nareszcie mogę odszukać moje dziecię! Boże dobroci, aby tylko żyła! Dozwól abym ją przycisnął do mej piersi!
I wybuchł łkaniem, którego nie starał się wstrzymywać.
Łzy długo płynęły z jego oczów.
Nareszcie zwolna odzyskał pewien spokój, i począł rozmyślać, co należało uczynić, aby ujrzeć córkę jak można najprędzej.
— Nanteuil-le-Haudoin, rzekł odczytując depeszę, nie zwracając uwagi na pierwsze słowa, wskazujące wysłanie poprzedniej depeszy. Wszak to o dziesięć mil ztąd, a w tej wiosce nie ma żadnego środka szybkiej komunikacyi. A więc, pojadę do Paryża, i wsiądę w pociąg który odwiezie mnie do Nanteuil... Pilno mi zobaczyć tych Vendamów, o których mówiła Honoryna, i z ich ust dowiedzieć się, co się stało z mojem dziecięciem.
Doktór zadzwonił na Wilhelma i kazał podać sobie na prędce jakiekolwiek śniadanie, kawałek zimnego mięsa, co tylko może być gotowem.
Twarz Gilberta ożywiła się, wyraz radości zajaśniał na niej, oczy błyszczały mu jak za młodych lat.
Udał się do pokoju sypialnego, a ztąd do gabinetu tualetowego i ubrał się prędko, aby wyjść zaraz jak tylko zje śniadanie.
Skończywszy się ubierać, zeszedł na dół.
W chwili gdy zstępował z ostatniego schodu, dzwon u kraty willi dał się słyszeć, oznajmiając przybycie gościa.
W tej samej chwili „Agra“ i „Nella“ poczęły wyć radośnie.
— Któż to być może tak rano, zapytał siebie Gilbert, podczas gdy Wilhelm szybko poszedł do kraty.
Wkrótce powrócił w towarzystwie pana de Challins.
— Raul, rzekł doktór. — Bardzo się cieszę z jego przyjścia! podzieli ze mną radość, dowiedziawszy się o tak szczęśliwej nowinie.
Raul przyśpieszał kroku.
Gilbert wyszedł z domu na jego spotkanie i na widok jego pomięszanej twarzy, zawołał wyciągając do niego rękę:
— Zkądżesz ta mina z tamtego świata, mój drogi chłopcze? Cóż się stało? Co za zmartwienia, czy też niebezpieczeństwa ci grożą? Cóż mi masz tak smutnego do powiedzenia?
— Przychodzę błagać pana, o ratowanie nie już mojego honoru, ale życia! odpowiedział Raul.
— Przestraszasz mnie, mój chłopcze? rzekł Gilbert, prowadząc pana de Challins do wnętrza Kwadratowego Domu. Co znaczą te słowa? Czy istotnie zagraża co twemu życiu?
— Tak jest, wyjąknął Raul padając na krzesło.
— Jakim sposobem? Nie rozumiem cię...
— Doktorze, Ona jest umierającą, a jeżeli umrze, ja jej nie przeżyję...
Gilbert odetchnął.
— Widzę, że tu nie idzie wcale o ciebie, rzekł, lecz o osobę, która ci jest drogą... Wytłómacz się.
— W jednej z naszych rozmów, dałem panu do zrozumienia, że noszę w sercu głęboką miłość.
— Tak mój chłopcze... Mówiłeś i o pewnej młodej dziewczynie, która, jeżeli mnie pamięć nie myli, była lektorką u u pani de Brennes, gdzie jak myślałem, przyciągała cię piękność jej córki. — A więc ta dziewczyna?..
— Doktorze! — zawołał Raul, jeśli przychodzę tu do pana, to dla tego, że wierzę w pańską naukę i przyjaźń dla mnie. — Ta którą kocham, dotkniętą jest od kilku dni chorobą serca, którą zwalczyć leczący ją doktór uznał się bezsilnym. Ona cierpi, gaśnie... a ja chcę aby żyła, bo jeżeli ona umrze, ja także umrę... Jedyna moja nadzieja w tobie doktorze! W imię Boga doktorze, drogi doktorze, ratuj ją...
— Jestem gotów, odrzekł doktór ze wzruszeniem. — Ale aby zwalczyć tę chorobę, trzeba ją poznać, aby leczyć tę młodą osobę, trzeba ją widzieć...
— Dla tego właśnie przyjechałem tu doktorze, aby cię zobaczyć i błagać...
— Rozporządzaj więc mną, chociaż miałem zająć się poszukiwaniem niesłychanie dla mnie interesującem.
Raul zajęty ciągle jedyną myślą, niesłuchał.
— W tem jest jednak trudność, mówił dalej, że nie będziemy mogli widzieć chorej otwarcie, jak bym tego pragnął.
— Cóż przeszkadza?
— Genowefa nie jest już u pani de Brennes...
— Ah! ona się nazywa Genowefa... rzekł doktór zadrżawszy.
— Tak. — Opuszczając panią de Brennes, weszła jako panna do towarzystwa do pani de Garennes, mojej ciotki.
— U twojej ciotki... powtórzył doktór Gilbert z pomięszaniem nie do wypowiedzenia, z którego sam sobie sprawy nie zdawał.
— Tak... i moja ciotka, której wyznałem moją miłość, nie przystaje, abym u niej, w jej nawet obecności, mógł widzieć Genowefę.
— Jest to purytanizm przesadny, być może, ale można go zrozumieć. — Cóż więc uczynić?
— Widziałem Genowefę w nocy, przedarłszy się przez mur do parku mojej ciotki. — Genowefa dała mi klucz od pawilonu w którym mieszka, abym mógł do niej przyprowadzić ciebie doktorze.
— Jeżeli cię dobrze zrozumiałem mój chłopcze... rzekł Gilbert zwolna głosem surowym — będziemy musieli chcąc dostać się do osoby którą kochasz, zrobić to, coś sam już robił, to jest przełazić przez mur, to jest wkradać się w nocy do obcego domu, gdzie obecność nasza, gdyby była odkrytą, mogłaby być tłómaczoną w sposób nie przynoszący nam zaszczytu.
— Tak, na nieszczęście, tak jest... Wahasz się panie doktorze?
Doktór Gilbert milczał.
— Odmawiasz? zapytał Raul z wyrazem rozpaczy.
— Muszę przyznać, że do podobnych wybiegów, czuję ogromny wstręt.
Młody człowiek padł do nóg brata Maksymiliana, i ściskając jego ręce, wyjąknął płacząc:
— Ależ ona umiera, a ty jeden doktorze możesz ją wyratować... Ty jeden możesz mi życie przywrócić, zachowując jej życie... Błagam cię na kolanach, chodź tam ze mną. Zgadzasz się doktorze, nie prawdaż! Oh! powiedz mi, że się zgadzasz.
Błagający głos, postawa zrozpaczona, łzy Raula, doszły aż do serca Gilberta.
— Powstań mój chłopcze, odpowiedział, choć wielkim jest mój wstręt i skrupuły, muszę ustąpić przed taką boleścią jak twoja... Pójdę z tobą.
— Oh! Dzięki drogi doktorze! Dzięki z całej duszy! Niech Pan Bóg cię wspiera i wynagrodzi!
— Gdzież teraz mieszka pani de Garennes?
— W swojej willi w Bry-sur-Marne.
— O której godzinie będziemy mogli dostać się do chorej?
— O wpół do dwunastej.
— To dobrze, będziemy tam. — Robię dla ciebie wielkie poświęcenie Raulu, opóźniając, aby ci usłużyć, pewną podróż, która być może, sprowadzi najwyższą radość, jaką tylko mogę doświadczyć.
— O cóż więc idzie?
— O znalezienie córki hrabiego de Vadans twojej kuzynki... noszącej imię tej, którą kochasz....
Nazywa się Genowefa.
— Otrzymałeś więc pan wiadomości z New Yorku? — Na pół godziny przed twojem przyjściem.
— I wiadomości te są zadawalniające?
— Nie mogłem oczekiwać lepszych. Kobieta która sama jedna tylko mogła mnie objaśnić w przedmiocie dziecka hrabiego, była nareszcie w możności powiedzenia mojemu korespondentowi, bankierowi Mortimer, tej tajemnicy.
— A więc pan wiesz, gdzie córka mego wuja była złożoną?
— Wiem.
— I gdzież?
— W wiosce, która się nazywa Nanteuil-le-Haudouin.
Raul zadrżał, tak jak poprzednio zadrżał Gilbert, słysząc wymienione imię Genowefy.
— W Nanteuil-le-Haudouin?
— Tak.
— U kogo?
— U wieśniaków nazwiskiem Vendame.
Krew uderzyła do głowy panu Challins i o mało go nie zadusiła.
Stał się purpurowym i zachwiał się.
— U Vendamów, wykrzyknął Raul — w Nanteuil-le-Houdoin... Genowefa de Vadans... ależ Genowefa ta którą kocham... ta która cierpi, umiera, którą obiecałeś pan uratować, nazywa się Genowefa Vendame, była wychowaną, wzrosła w wiosce Nanteuil-le-Houdouin...
Kolej przyszła na doktora zachwiać się pod gwałtownym ciosem tej wiadomości.
— Boże sprawiedliwy! Ta którą kochasz nazywa się Genowefa Vendame i pochodzi z z Nanteuil-le-Houdoin... Gdyby to była ona. Wszak jest u pani de Garennes, w Bry-sur-Marne, chora, umierająca! Ah! Raulu, jeżeli twoja Genowefa jest dziedziczką hrabiego de Vadans, nie cierpi ona na chorobę serca, nie umiera naturalną śmiercią. Ją zabijają... Słyszysz Raulu, ją zabijają!!..



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.