Panna do towarzystwa/Część pierwsza/XXXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Panna do towarzystwa |
Data wyd. | 1884 |
Druk | Drukarnia Noskowskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Demoiselle de compagnie |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Od dwóch dni Raul de Challins nie był u baronowej de Garennes.
Czyżby nieobecność ta była skutkiem aresztowania? które oboje z Filipem uważali za nieuniknione i nader blizkie, którego pragnęli z całej duszy, oczekiwali z niecierpliwością? Filip udał się na ulicę Madame w porze obiadowej.
— Czy sądzisz, że go już aresztowano? — zapytała baronowa.
— Zdaje się, że nie... — odrzekł — gdyby policya zeszła do pałacu na ulicy Garancière, Honoryusz z pewnością przyszedł by nas uprzedzić.
— Jakoś się bardzo opóźniają...
— Twoje listy, nie były może dość wyraźne?
— Były napisane tak jak być powinny, i bądź pewna, moja matko, że skutek wywarły...
— Pomyśl, że wprowadzenie w posiadanie majątku mego brata, nastąpić ma jutro...
— Cóż to szkodzi? Jeżeli mój kuzynek weźmie swoją część, z łatwością przyjdzie mu ją odebrać. Zresztą nie dziś to jutro niewątpliwie działać zaczną... Oprócz tego mam zamiar napisać znowu dziś wieczór, i list każę zanieść do gabinetu szefa Bezpieczeństwa.
W tej chwili dźwięk dzwonka oznajmił odwiedziny.
Baronowa i Filip zadrżeli.
W usposobieniu umysłu, w jakiem się oboje znajdowali wszystko ich niepokoiło, najprostsze rzeczy wywoływały pomieszanie.
Oznajmiono Raula de Challins.
Matka z synem zamienili spojrzenia, poczem Filip pospiesznie podszedł na spotkanie krewnego i uściskał mu rękę.
— Co się z tobą stało wczoraj, mój kochany kuzynie? — zawołał. Spodziewaliśmy się zobaczyć cię, i zostaliśmy zawiedzeni w naszem oczekiwaniu.
— To moja wina — odrzekł Raul. — Powinienem był uprzedzić drogą ciotkę, że niepodobna mi było przyjść na obiad...
— Dlaczegóż niepodobna? — rzekła baronowa.
— Jeździłem do Compiègne, aby dać pewne polecenie ogrodnikowi szaletu, powróciłem dopiero o dziewiątej wieczór.
— Ale za to dziś zostaniesz u nas n a obiedzie mój kochany chłopcze? — odrzekła pani Garennes.
— Jeżeli pozwalacie...
— A więc wybornie...
Służący oznajmił, że dano do stołu.
Raul podał ramię ciotce, i zaprowadził ją do sali jadalnej.
Podczas obiadu, baronowa pragnąc ukryć myśli jakiemi umysł jej był zaprzątniony, mówiła bez przerwy; w końcu rozmowa skierowała się na sukcesyę po hrabi de Vadans.
— Lubisz tak bardzo szalet? — zapytała.
— Tak jest moja ciotko, bardzo.
— Przekładasz nad pałac przy ulicy Garancière.
— Nieskończenie.
— Dwie te własności równą mają wartość, jak się zdaje.
— Prawie równą, tak jest, moja ciotko.
— A więc przy podziale weźmiesz sobie szalet a ja zadowolnię się pałacem...
Mówiąc to baronowa myślała.
— Spodziewam się mieć jedno i drugie.
— Dziękuję ci moja ciotko — odrzekł Raul — i całem sercem korzystać będę z tak życzliwej propozycyi. Lubię bardzo wieś, szczególniej podobają mi się okolice Compiègne... Tam zamieszkam stale, jak tylko się skończą te nudne interesa sukcesyjne.
— Jakto chcesz się zakopać na prowincyi, w twoim wieku! — zawołał Filip śmiejąc się. — Zostać wieśniakiem. Pewno o tem na seryo nie myślisz...
— Ale owszem przeciwnie, myślę i to bardzo seryo.
— Ależ to jest pomysł z tamtego świata!! Nie przypuszczałem żebyś miał takie dzikie zachcenia.
— Nie jestem wcale dziki; — nie mając jednak wcale zamiaru żyć jak wilk, pragnąłbym pozostać w samotności pracować.
— Pracować! na cóż, kiedy się jest bogatym?
— Aby rozszerzyć kres moich wiadomości, rozwinąć inteligencyę... Czyż to nic nie jest?
— Jestto poprostu niedorzeczne, mój drogi Raulu! — rzekła śmiejąc się baronowa — w twoim wieku samotność jest niemożliwa. Nie bierzesz pod uwagę namiętności i jak się zdaje nie podejrzywasz ich w sobie, ale wezmą one z pewnością górę, i przebudzą cię z tych pięknych marzeń o życiu samotnem. Potem przebudzeniu, przyjdzie nieunikniona nuda i uczujesz, że klasztorne życie nie dla ciebie, powrócisz do Paryża dziś pogardzanego, a od którego zdala żyć nie podobna...
Pan de Challins uśmiechnął się.
— Chcesz nawracać już nawróconego moja ciotko — odrzekł.
— Jakto?
— Chwaląc rozkosze samotności porobiłem pewne zastrzeżenia... Przedstawiałem obraz samotności, to prawda, ale samotności we dwoje.
— Założę się, że myślisz o małżeństwie! — zawołała pani de Garennes...
— Możesz się śmiało założyć moja kochana ciotko, wygrasz zakład na pewno.
— Małżeństwo z miłości?
— Tak jest.
— A ja myślałam, że ty nie wiesz co to namiętność!!
— Namiętność która mnie opanowała, jest spokojna, głęboka, bez burz i trwać będzie zawsze.
— Osoba którą kochasz, zapewne posiada piękne nazwisko, majątek odpowiedni twojemu?
— Przeciwnie, pochodzi z nieznanej rodziny, a całym jej posagiem piękność, wdzięk i niewinność...
— A zatem mezalians?
— Nazwij to jak chcesz, moja kochana ciotko... Określenie nic tu na rzecz samą nie wpływa... Najważniejsza być szczęśliwym... i będę nim.
Pani de Garennes wyciągnęła obie ręce do sufitu.
— Jesteś więc na drodze do szaleństwa, kochany siostrzeńcze! — rzekła — ale w ostatniej chwili zastanowisz się mam nadzieję! Powstrzymasz się naczas! Nie zrobisz tej niedorzeczności!
— Niedorzeczność, czy nie, zrobię ją, i bądź pewna moja ciotko, że przyszłość okaże, że miałem słuszność.
— Rób jak ci się podoba... Ostatecznie żenisz się dla siebie, a nie dla mnie.
Raul nie odpowiedział, lecz uśmiech jego mówił jasno:
— Tak jest, uczynię według mojej woli; nie dbam o tych, którym się to niepodoba...
Jednocześnie baronowa myślała:
— Biedny chłopiec, buduje zamki n a lodzie, nie wie co go czeka...
Zaraz po obiedzie Filip pod pozorem pilnej pracy, studyowania akt, pożegnał się z matką i kuzynem.
— Do jutra, u notaryusza na ulicy Bonaparte — rzekł mu Raul — punkt o dwunastej.
— Będziemy tam z matką niezawodnie... — odrzekł adwokat.
Wyszedł i szybko skierował kroki ku ulicy d’Assas.
Julian Veadame oczekiwał go i powitał słowami:
— No cóż, panie, czy już jest w cieniu?
— Jeszcze nie...
— Jakto? czy pan baron jest tego pewny?
— W tej chwili z nim się rozstaję... jedliśmy razem obiad u matki.
Kamerdyner wzruszył ramionami z miną zirytowaną.
— To prawdziwie obrzydliwe, jak ta policya jest dziś urządzoną!! — rzekł — istotnie łotry biorą górę na świecie!!! Może jeszcze pozwolą mu odebrać suk — Nic nie ma dotychczas straconego, ani nawet zepsutego. Od dziś do jutra do południa, wiele się rzeczy może się wydarzyć... Bądź gotów Julianie.
— Pa n mnie gdzie posyła?
— Tak, zaniesiesz natychmiast list.
— Na pocztę?
— Nie, do Prefektury Policyi.
— Zrozumiano... Niech pan pisze, za dwie minuty będę gotów...
Filip wszedł do swego gabinetu, zapalił świecę, i na papierze bez znaków, nakreślił zmienionym charakterem słowa następujące:
„Co prawda dziennniki napadające na policyę grubo mają słuszność. Jestto instytucya wyszła z mody, która już się zestarzała. Ma oczy aby nie widzieć, uszy aby nie słyszeć, i nie wie albo nie chce wiedzieć, o czem głośno mówią w okolicy placu Saint Sulpice. Wicehrabia Raul de Challins (oh! ta szlachta!) — niewątpliwie otruł swego wuja, hrabiego de Vadans, mieszkającego na ulicy Garancière, co mu nie przeszkadza spacerować z nosem podniesionym w górę zupełnie spokojnie, i naturalnie nie przeszkodzi mu jutro, w sobotę, odebrać u notaryusza swoją część sukcesyi.
„Prosty robotnik, pokorny proletaryusz, oskarżony albo tylko posądzony o podobny fakt, oddawna byłby pod kluczem!...
Filip włożył list w kopertę. W chwili kiedy kończył pisać, Julian ukazał się na progu gabinetu.
— Jestem gotów, panie baronie — rzekł.
— List ten odnieś do biura szefa Bezpieczeństwa. Trzeba żeby otrzymał go dziś wieczór jeszcze, albo co najmniej jutro, bardzo rano.
— Dobrze panie baronie.
Julian wziął list i wyszedł.
Zbliżywszy się do Prefektury Policyi, zatrzymał się, zapytując siebie, czy nie byłoby nierozsądnem samemu list wręczać?
— Nie — odpowiedział sobie po namyśle — nic nie ryzykuję. — Wiem przecie jakie są obyczaje w tem miejscu. Potrzebuję jedynie wejść na podwórze Permanence, wskażą mi skrzynkę do listów, wyłącznie służącą do korespondencyi osobistych szefa Bezpieczeństwa... Wsunę tam kopertę, i nikt na mnie nie zwróci nawet uwagi... No chodźmy!...
I Vendame bez wahania zbliżył się do kraty Permanance. Stało się tak jak przewidział. Agent zapytał go czegoby chciał, a po odpowiedzi wskazał mu skrzynkę. Kamerdyner włożył w nią list i powrócił na ulicę d’Assas.
— Panie baronie — rzekł — czy pan baron ma jeszcze co do rozkazania?
— Nie, już nic więcej.
— Takim razie, życzę dobrej nocy panu baronowi. Położę się do łóżka i spać będę snem niewinności.