Pasterz i zaklęta dziewica

<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Jezierski
Tytuł Pasterz i zaklęta dziewica
Pochodzenie Ze świata czarów. Zbiór baśni, podań i legend różnych narodów.
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1911
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Pasterz i zaklęta dziewica.
(Kaszubskie).

Na wysokiej górze wznosił się ongi, przed laty, wspaniały zamek. Mieszkańcy jego żyli hucznie i wesoło; codziennie odbywały się się tam uczty, zabawy, tańce, aż rozlegało się wokoło.
Pewnego razu usłyszano tam huk straszny: to wzgórze się rozwarło, pochłonęło zamek i znów nad nim zamknęło swą powierzchnię, tak że nic nie wskazywało miejsca, gdzie stał dawniej.
Minęło od tego czasu lat wiele. Pamięć o zamku tym zaginęła między ludźmi, pozostało tylko opowiadanie, jakby baśń jaka.
Pewnego razu zapędził pasterz swe bydełko do podnóża tego wzgórza i tam, siedząc pod brzozą, spostrzegł, że ze wzgórza wyszła przecudnej urody dziewoja i zaczęła prać chusty w poblizkim strumieniu.
Zdumiał się tem pasterz wielce i chciał przyjrzeć się jej zblizka. Podszedł więc i pilnie się przypatruje, gdy naraz ona doń rzecze:
— Mój dobry człowieku, żebyście tylko chcieli, to moglibyście mnie wybawić, gdyż jestem wraz z całym swym dworem zaklęta pod ziemię przez złą wiedźmę.
Pasterz zdziwił się jeszcze bardziej; pomyślał chwilę, aż wreszcie rzekł:
— A cóż mam uczynić, by was zbawić?
— Nic więcej, tylko zbudować samemu w okolicy trzy kościoły.
— Co? zbudować trzy kościoły! — zawołał — nie, tego nie mogę zrobić.
— A to dla czego?
— Jakżeż mam budować kościoły, kiedy nawet siekiery nie umiem trzymać w ręku, a cóż dopiero robić nią.
— Ja wam dam taki topór, że jak go weźmiecie do ręki, to sam wszystko zrobi.
Pomyślał znów pasterz chwilę, aż wreszcie rzekł:
— Ha, no, jeśli tak, to dobrze.
Znikła wnet panna we wnętrzu góry, a po chwili wyszła z toporem w ręku i podając mu go, powiedziała:
— A pośpieszcie się, moi kochani, to już ja was obficie wynagrodzę.
Zabrał się ochoczo pasterz do pracy i w krótkim czasie w Szczodrowie, poblizkiej wsi, stanął kościół, z wieżami, ołtarzami, tak że brak było w nim tylko dzwonów.
Poszedł więc do owej panny po radę, a ta mu mówi:
— Idźcie jutro nad jezioro po wschodzie słońca, tam na brzeg wyjdą dzwony. Weźcie największy, a te małe same za nim pójdą.
Zrobił pasterz tak, jak mu powiedziała. Zbliżył się do brzegu, patrzy, a tu na nim leżą dzwony i wszystkie razem wołają:
— Weź mnie! weź mnie!
Podszedł do nich, popatrzył na każdy i pomyślał: dużemu rady nie dam, sprobuję mniejszy.
Schwycił go za ucho i jak nic wyciągnął na brzeg. Wziął go tedy na ramiona i łatwo zaniósł do kościoła.
Mniejszy dzwon i sygnaturka same poszły za nim, podczas gdy wielki z płaczem zanurzył się w jeziorze. Od tego to czasu w kościele w Szczodrowie są tylko dwa dzwony i sygnaturka.
Wykończył wreszcie pasterz ten kościół w Szczodrowie, wnet też wystawił kościół w Wysinie, wreszcie, gdy miał już budować trzeci, podszepnął mu zły:
— Pocóż masz budować trzeci kościół. Dość już dla Pana Boga dwa domy, — wystaw teraz trzeci dla ludzi.
Usłuchał tych podszeptów pasterz i rozpoczął budowę karczmy, ale gdy zaczął kłaść podwaliny, topór mu się wyszczerbił i nikt nie mógł go naprawić.
Idzie więc z nim ku górze i woła — a tu wychodzi do niego ta panna i z płaczem zaczyna wymawiać mu jego niewdzięczność:
— O ty, niewdzięczny, nielitościwy bez serca człowiecze! Dla czegożeś nie posłuchał mej rady.
Z lamentem począł przepraszać ją pasterz, obiecując zło uczynione naprawić, byle tylko mu przebaczyła.
Zamyśliła się owa panna chwilę, a potem rzekła:
— Jest jeszcze jeden sposób, by mnie ocalić, ale się boję powiedzieć ci, byś mnie znów nie zdradził.
Począł jej przysięgać i przyrzekać, że już będzie jej posłusznym, że już wszystko wykona, co tylko ona każe, aż wreszcie ulegając prośbom jego, rzekła:
— Dobrze więc, zgadzam się; weźmiesz mnie na plecy i zaniesiesz do chrztu, do szczodrowskiego kościoła. Ale jeden stawiam warunek: oto dam ci jedwabną chustkę, przez którą musisz pocałować wszystkie spotkane po drodze istoty żyjące, choćby były najobrzydliwsze, inaczej będę zgubioną już na zawsze.
— Dobrze, uczynię to — odpowiedział jej pasterz.
Na drugi dzień, gdy przyszedł do góry wyszła do niego ta panna i podaje mu chustkę jedwabną. Wziął więc ją na ramiona i niesie do szczodrowskiego kościoła, lecz w drodze zaczynają zastępować mu drogę przeróżne wielkie jaszczurki, węże, żmije, padalce; wszystko to się spina, by je pocałował — on też sumiennie to wszystko wykonał.
Przyszedł wreszcie do kościoła i wchodzi do kruchty; tu naraz z kąta wyłazi olbrzymia ropucha i wspina się do niego, by i ją pocałował.
Pomyślał sobie wtenczas:
— Teraz jestem już w kościele, więc chyba nie potrzebuję jej całować, — i nie namyślając się, kopnął ją silnie.
Potoczyła się ropucha w kąt i znikła, a jednocześnie poczuł, że nie ma panny na ramieniu. Ogląda się, a już jej nie widać, tylko w odali usłyszał płacz jej rzewny.
Zasmucił się tem wielce i znów zaczął paść bydło pod górą, w nadziei, że kiedyś ją ujrzy. Lecz napróżno od tego czasu panna ta nie pokazała się nikomu.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Krüger.