<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Jezierski
Tytuł Uburtis i djabeł
Pochodzenie Ze świata czarów. Zbiór baśni, podań i legend różnych narodów.
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1911
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Uburtis i djabeł.
(Litewskie).

Strach przejmował wszystkich przechodzących mimo góry Dżuga, na Litwie, gdyż każdy, o wszelkiej porze dnia, widział tam pięknego niemczyka, przyodzianego w kusy fraczek, jak z gracją przeskakiwał z drzewa na drzewo, ze skały na skałę.
Omijali więc ludzie zdaleka tą górę, bo gdy kto zablizko podszedł do niemczyka, wnet ten go wyzywał na zakład, a po przegraniu porywał i dusił.
Zginęło tak wielu i nikt już nie odważał się stawać do zapasów z tym zamorskim djabłem. Aż nareszcie, w zapadłym kącie Litwy znalazł się junak, imieniem Uburtis, który nie uląkł się losu poprzedników i postanowił zmierzyć się z niemczykiem.
Poszedł więc na górę, usiadł pod brzozą, tuż przy bagnie, gdzie ów niemczyk przebywał i zaczął pleść łapcie z łyka.
Po paru minutach spuścił się z poblizkiej sosny niemczyk, z układną minką podszedł do Uburtisa i rzekł:
— Dobry dzień, człowiecze.
— Dzień dobry — odrzekł mu tenże.
— Co tu robisz?
— Łapcie plotę, jak widzisz!
— Któż ci to pozwolił?
— Gdy co robię, nie mam zwyczaju nikogo pytać o pozwolenie.
— Jak śmiesz na mojej ziemi i z moich drzew łyka obdzierać! — zawołał rozgniewany niemczyk — ja tylko jestem tu panem, i nikt bez mego zezwolenia przebywać tu nie może; jeżeli nie wygrasz zakładów, jakie ci przedłożę, natychmiast marnie zginiesz.
— Zgoda! — odrzekł Uburtis — ale gdy wygram, co mi dasz?
— Kapelusz pełen pieniędzy.
— Dobrze; jakiż więc będzie pierwszy zakład?
— Sprobujemy się, kto silniejszy.
— Bardzo dobrze.
— Więc bijmy się!
— Dajżeż spokój; co tobie do mnie się porywać, kiedy nawet stuletniemu dziadowi memu, który oto o kilkadziesiąt kroków śpi, nie dasz rady.
Mówiąc to, Uburtis wskazał na leżącego opodal niedźwiedzia.
Poskoczył niemczyk do misia i chwycił go oburącz za szyję. Rozbudzony nagle ze snu niedźwiedź rozgniewał się srodze, schwycił go za ramiona, rzucił o ziemię i począł bić potężną swą łapą tak, że niemczyk tylko cicho jęczał. Zmordowany, zbity, z trudem wyswobodził się nieborak z przyjacielskich uścisków niedźwiedzia.
Odetchnął chwilę i rzekł:
— No, jeden zakład wygrałeś, człowiecze, teraz drugi; rzucajmy, kto dalej rzuci?
Mówiąc to, porwał leżący blizko ogromny kamień i rzucił go, — kamień zaświstał i spadł dopiero za trzy godziny. Uburtis zaś miał już przygotowanego w ręku skowronka i puścił go; głupi niemiec rozumiał, że to kamyk, — czekają godzinę, czekają drugą, trzecią, czwartą, piątą, dziesiątą — kamień nie spada.
— Wygrałeś, człowiecze, drugi zakład — teraz trzeci: kto z nas biega prędzej? ty uciekaj — ja będę cię gonić.
— Co tobie, niemcze, ze mną się równać, ty nawet mojego wczoraj urodzonego dziecięcia nie dogonisz; jeżeli chcesz, spróbuj się z nim!
To mówiąc, postraszył śpiącego w krzakach zająca. Zając się zerwał, skoczył i zaczął uciekać. Niemiec popędził za nim, lecz wkrótce wrócił zmęczony strasznie, nie dogoniwszy zająca.
— Wygrałeś i teraz, człowiecze, — rzekł — pozostaje jeszcze jeden zakład i, pieniądze twoje. Widzisz tę kulę żelazną?… waży ona 100,000 funtów. Kto ją z nas wyżej rzuci?
— Spróbuj naprzód ty, djable niemiecki! — rzekł Uburtis.
Schwycił kulę tamten jedną ręką i wyrzucił tak wysoko, że zupełnie znikła z oczu, gdy zaś spadła, to do połowy zaryła się w ziemię.
— No, teraz na ciebie kolej; spróbuj i ty, człowiecze!
Uburtis przyłożył rękę do kuli i zaczął się przypatrywać obłokom, które nad niemi po niebie się przesuwały.
— Czego się im tak przypatrujesz?
— Czekam, żeby ta ogromna chmura nadeszła. Mój brat jest w niebie kowalem i ma kuźnię za tym obłokiem. Czeka więc, żebym mu rzucił tę kulę, gdyż bardzo potrzebuje żelaza.
— Ach!… zmiłuj się, człecze!.. — wykrzyknął niemiec. — Nie rzucaj jej; jest mi ona bardzo potrzebna. Wiem i tak, że jesteś silny. Wygrałeś wszystkie zakłady; daj mi więc swój kapelusz, a ja napełnię go złotem.
— Dobrze, chodź ze mną w głąb lasu, i tam oddasz mi należną kwotę.
Będąc pewnym swej wygranej, oddawna już przygotował sobie Uburtis jamę u góry wązką, a rozszerzającą się coraz bardziej w głąb. Przykrył ją z wierzchu dziurawym kapeluszem i obłożył naokoło mchem, żeby djabeł tej sztuki nie poznał. Przyprowadził zatem niemca do tego kapelusza i rzekł:
— Oto jest, panie niemcze, mój kapelusz; syp pieniędzy ile wlezie!
Wysypał niemczyk jeden wór pieniędzy, — w kapeluszu ani znać; wysypał drugi — również ani znaku, przyniósł trzeci, czwarty, dziesiąty, setny, zmęczył się strasznie, aż gdy nareszcie zapełniła się jama, napełnił się i kapelusz.
Od tego czasu nigdy nie pokazał się djabeł, bo był nim ów niemczyk, na górze Dżuga. Uburtis zaś wybrał wszystko złoto z jamy, wybudował sobie wspaniały dom, nakupił dobytku, miodu i różnego jedzenia; codzień zapijał sobie wino i tak do śmierci używał, ugaszczając licznych znajomych i przyjaciół.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Krüger.