<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Jezierski
Tytuł Junak bez bojaźni
Pochodzenie Ze świata czarów. Zbiór baśni, podań i legend różnych narodów.
Wydawca M. Arct
Data wyd. 1911
Druk M. Arct
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Junak bez bojaźni.
(Niemieckie).

Pewien ojciec miał dwóch synów. Starszy z nich był mądry, pojętny i zdolny do wszystkiego, młodszy zaś był głupi, nic nie rozumiał i niczego się nie mógł nauczyć. Spotykając go, ludzie mówili:
— Wiele troski musi mieć ojciec z takim synem.
Wszystkiem się zajmował syn starszy, lecz jeżeli ojciec posyłał go gdzie późno, zwłaszcza nocą, i jeżeli, na dobitkę, droga szła obok cmentarza, lub jakiego innego strasznego miejsca, z bojaźnią mówił:
— Nie, ojcze, ja za nic tam nie pójdę… dreszcze przejmują mnie ze strachu.
Kiedy znów zimą, wieczorem, przy kominku, zebrani słuchali opowiadania różnych historji, od których włosy na głowie powstawały i słuchacze coraz wykrzykiwali: „Ach, jakie to straszne!..“ młodszy syn, siedząc w kącie, w żaden sposób nie mógł zrozumieć, co to ma znaczyć.
— Dla czego to oni wciąż mówią: „Jakie to straszne“, „dreszcze mnie przejmują“, „trzęsę się ze strachu“… Jam nigdy jeszcze nic strasznego nie widział. Widać to jest jedna z tych nauk, których nie mogę zrozumieć.
Pewnego razu rzekł ojciec do niego:
— Słuchaj ty, leniwcze: jesteś już duży, i silny, czasby już było nauczyć ci się czegobądź, byś mógł zarobić na życie. Patrz, jak pracuje twój brat, ty zaś jesteś do niczego.
— Eh, ojcze! — odpowiedział on na to: bardzobym chciał nauczyć się czegobądź. Ot, naprzykład, chciałbym nauczyć się trząść ze strachu, gdyż nie mam o tem najmniejszego pojęcia.
Słysząc to starszy brat roześmiał się i pomyślał:
— Boże miłosierny!.. co to za głupiec z mego brata!.. Nic już chyba z niego nie będzie. Przecież, jeżeli kto chce dosiągnąć coś na starość, to musi dążyć do tego za młodu.
Ojciec zaś westchnął i rzekł:
— Trząść się ze strachu jeszcze się nauczysz, lecz to ci chleba nie da.
Wkrótce potem zaszedł do nich w gościnę organista. Ojciec opowiedział mu o swem zmartwieniu i skarżył się, że młodszy syn jego jest do niczego, nic nie umie i niczego się nie uczy.
— Uważajcie tylko: kiedym go spytał, czego się chce uczyć, żeby zarobić na chleb, to odrzekł, że chciałby nauczyć się trząść ze strachu.
— No, jeżeli tylko na tem zależy, — odrzekł mu organista — to ja mogę wam pomódz. Przyślijcie go do mnie, a ja go już nauczę.
Ucieszył się ojciec wielce, myśląc, że chłopiec się odmieni. Organista zaś wziął chłopca z sobą i pokazał mu jak trzeba dzwonić.
Po dwóch dniach rozbudził go o północy, kazał mu wstać i iść do dzwonnicy.
Kiedy chłopiec wszedł na górę i obrócił się, żeby ująć za sznur, zobaczył przed sobą, na drabinie, na przeciw okna, stojącą jakąś białą postać.
— Kto tam? — krzyknął.
Postać nic nie odpowiedziała i ani się poruszyła.
— Odpowiadaj! — krzyknął chłopiec — albo cię przepędzę. Nie masz tu nic do roboty nocą.
Organista (gdyż on to był) stał dalej nieruchomo, ażeby chłopiec wziął go za ducha i zląkł się. Ten jednak drugi raz krzyknął:
— Czego tu chcesz!.. odpowiadaj, jeżeliś dobry człowiek, bo zrzucę cię z drabiny.
Organista pomyślał: — eh, to tylko groźby, i nie wydając głosu, stał dalej jak figura kamienna. Trzeci raz jeszcze zapytał się chłopiec, i nie otrzymawszy odpowiedzi, uderzył i zepchnął rzekomego ducha z drabiny.
Rozległ się krótki krzyk i duch, przeliczywszy wszystkie stopnie, legł jęcząc w kącie.
Chłopiec, skończywszy dzwonić, przyszedł do domu i położył się, nic nie mówiąc, do łóżka i zasnął.
Organiścina długo czekała na męża, lecz ten się jakoś nie zjawiał. Nakoniec, obawiając się, że mu się co złego stało, rozbudziła chłopca i pyta:
— Nie wiesz, gdzie mój mąż? Przecież on zaraz po tobie poszedł do dzwonnicy.
— Nie, — odpowiedział chłopiec: — tylko na drabinie, na przeciw okna, stał ktoś, że zaś na moje wołanie nic nie odpowiadał i nie odchodził, wziąłem go za złoczyńcę i zepchnąłem ze schodów. Idź, zobacz, czy to nie twój mąż. Szkoda, jeżeliby to był on.
Organiścina pobiegła do dzwonnicy i zobaczyła męża swego, leżącego w kącie i jęczącego z bólu, gdyż spadając z góry złamał nogę.
Przeniosła go do domu i z głośnym krzykiem pobiegła do ojca chłopca.
— Twój syn, — krzyczała — zrzucił z drabiny mego męża, tak, że złamał nogę. Niech się dziś jeszcze od nas wynosi.
Wystraszony ojciec przybiegł do syna i zawołał:
— Co ty wyrabiasz, łotrze jeden; zupełnie, jakby cię zły duch opętał.
— Wysłuchaj mnie, ojcze, — odpowiedział chłopiec: — ja jestem zupełnie niewinien… stał on tam nocą, jak człowiek, mający złe zamiary. Nie wiedziałem kto to, i prosiłem go trzy razy, by mi odpowiedział, lub odszedł.
— Tylko same zmartwienia mam przez ciebie — przerwał mu ojciec. — Idź precz mi z oczu; nie chcę już dłużej patrzeć na ciebie.
— Dobrze, ojcze, pójdę sobie. Pozwól mi tylko doczekać się dnia, a ja udam się w podróż, żeby nauczyć się strachu; może raz nareszcie nauczę się czegoś, co mi byt zapewni.
— Ucz się, czego ci się żywnie spodoba — odpowiedział ojciec — dla mnie to jest obojętne. Masz oto 50 talarów i idź z tem, gdzie cię oczy poniosą. Nie mów tylko nikomu, skąd idziesz i kto jest twoim ojcem, żebym nie potrzebował wstydzić się za ciebie.
— Dobrze, ojcze; jeżeli tylko tego sobie życzysz i nic więcej nie wymagasz odemnie, to postaram się wszystko wypełnić.
Kiedy rozświtało, chłopiec schował do kieszeni swe 50 talarów, pożegnał się z ojcem i puścił się w drogę, mrucząc:
— Ach, żebym mógł choć raz zatrząść się ze strachu. Choć raz chciałbym poznać to uczucie.
Usłyszał to jeden z przechodniów i podszedł do niego. Zapoznali się i odtąd szli już razem. Wkrótce zobaczyli przy drodze szubienicę i przechodzień ów rzekł:
— Widzisz to drzewo, na którem siedmiu ludzi zbrodniarzy, których wczoraj pokarano, uczy się fruwać? Siadaj pod niem i czekaj nocy, a z pewnością nauczysz się strachu.
— No, jeżeli tylko na tem polega nauka, to nie trudno mi będzie ją wypełnić; lecz jeżeli tak prędko nauczę się strachu, to tobie należeć się będzie odemnie za naukę 50 talarów. Przyjdź jutro rano tutaj do mnie.
Poczem poszedł pod szubienicę i usiadł pod nią, oczekując nocy. Wieczorem poczuł chłód i rozpalił ogień; o północy zaś powiał wiatr tak zimny, że, mimo ognia, chłopiec zmarzł porządnie. Wicher targał wiszącemi na szubienicy ciałami i kołysał niemi na wszystkie strony.
Chłopiec pomyślał:
— Mnie tu przy ogniu jest bardzo zimno, a jakżeż oni muszą tam marznąć, kołysząc się na wietrze.
Że zaś miał bardzo czułe serce, przystawił drabinę, wszedł na szubienicę, odczepił jednego wisielca po drugim i spuścił wszystkich na ziemię. Dołożył potem ognia i usadził ich wkoło, żeby mogli się ogrzać. Lecz oni siedzieli nieruchomo, tak, że ogień dotykał ich odzieży. — Zawołał więc:
— Bądźcie ostrożniejsi, bo znów was powieszę.
Lecz trupy nic nie odpowiadały, milczały i nie przeszkadzały palić się swej odzieży. Wtedy się chłopiec rozgniewał i rzekł:
— Jeżeli sami nie chcecie się odsunąć od ognia, aby was nie palił, to ja was strzedz nie będę; sam zaś nie chcę spalić się z wami.
I powiesił ich znów. Potem położył się przy ogniu i zasnął.
Na drugi dzień przechodzień, chcąc otrzymać 50 talarów, przyszedł do niego i pyta:
— Teraz pewnie już wiesz, co to znaczy trząść się ze strachu?
— Nie — odpowiedział junak. — Skąd mogłem strach poznać? Ci, co tam wiszą na górze, nie otworzyli nawet ust i są tak głupi, że pozwolili palić się swoim marnym łachmanom.
Przechodzień, przekonawszy się, że nie uda mu się zarobić 50 talarów, poszedł dalej, mówiąc:
— Nigdym jeszcze nie spotkał takiego cudaka.
Junak zaś puścił się w dalszą drogę, mrucząc:
— Ach, żebym mógł choć raz zatrząść się ze strachu, choć jeden raz.
Usłyszał to jadący za nim woźnica i spytał:
— Ktoś ty?
— Nie wiem — odpowiedział chłopiec.
— Skąd jesteś? — pyta woźnica.
— Nie wiem.
— Kto jest twoim ojcem?
— Nie śmiem tego powiedzieć.
— Co tak wciąż mruczysz?
— Eh, odpowiedział chłopiec — jabym bardzo chciał zatrząść się ze strachu, lecz nikt mnie tego nie może nauczyć.
— Porzuć te brednie, — rzekł woźnica — siadaj lepiej przy mnie, podwiozę cię trochę.
Chłopiec się zgodził i wieczorem zajechali do oberży, gdzie zamierzyli przenocować. Wchodząc do izby, chłopiec znów powiedział:
— Ach, żebym przynajmniej tutaj mógł zatrząść się ze strachu.
Oberżysta, usłyszawszy to, roześmiał się i rzekł.
— Jeżeli koniecznie chcesz poznać, co to jest strach, to tu możesz mieć najlepszą sposobność do tego.
— Daj spokój, — rzekła mu żona — tylu już ludzi straciło życie przez ciekawość. Wielką byłoby szkodą, żeby i te jego piękne oczy przestały patrzeć na świat Boży.
Lecz chłopiec powiedział:
— Choćby to było najtrudniejsze, ja koniecznie muszę nauczyć się strachu; dla tegom tylko puścił się w świat, na wędrówkę.
Nie dał spokoju oberżyście, aż ten objaśnił go, że nieopodal znajduje się zamek zaczarowany, gdzie każdy nauczyć się może strachu, jeżeli zgodzi się przepędzić w nim trzy noce. Śmiałkowi zaś, który się odważy na to, obiecał król dać córkę, najpiękniejszą z dziewic na świecie, za żonę. W zamku ukryte są skarby niezmierne, strzeżone przez złe duchy; otóż ten, kto je wyswobodzi, z biedaka stanie się bogaczem. Wielu jednak już tam poszło, lecz ani jeden nie wrócił.
Na drugi dzień rano poszedł junak do króla i rzekł:
— Jeżeli wasza królewska mość pozwoli, to jabym chciał przepędzić trzy noce w zamku zaczarowanym.
Spojrzał król na niego, spodobał mu się widać, gdyż rzekł:
— Możesz zażądać trzech przedmiotów i wziąć je z sobą do zamku.
— Proszę więc — odrzekł chłopiec — o ogień, ławkę i warsztat tokarski z nożem.
Król rozkazał zanieść to wszystko do zamku.
Przed wieczorem poszedł chłopiec do owego zamku, rozpalił ogień w jednej z komnat, postawił przy ogniu warsztat z nożem i usiadł na ławce.
— Pewno i teraz niczego się nie nauczę.
Około północy chciał poprawić drzewo, żeby się lepiej paliło; rozdmuchując ogień, usłyszał z kąta komnaty:
— Miau, miau! — jak nam zimno.
— Oj, głupie koty!.. — wykrzyknął — dla czego wrzeszczycie? Jeżeli wam zimno, to chodźcie, siadajcie przy ogniu i grzejcie się.
Jednym silnym skokiem znalazły się przy ogniu dwa duże, czarne koty, zasiadły po obu stronach chłopca i dziko patrzały na niego swemi błyszczącemi ślepiami.
Po jakimś czasie spytały się:
— Nie zagrałbyś z nami w karty?
— Dla czegożby nie, — odpowiedział — lecz pokażcie mi wpierw swe łapy.
Wtedy podały mu swe łapy.
— Oj, oj! jakie wy długie macie pazury. Poczekajcie, teraz wam je przykrócę.
Mówiąc to, chwycił koty za łapy, położył je na warsztacie i mocno przyśrubował.
— No, — rzekł — kiedym zobaczył wasze łapy, to teraz odechciało mi się grać z wami w karty.
I wyrzucił je przez okno do jeziora. Skończywszy z tą parką, zasiadł znów przy ogniu, lecz naraz ze wszystkich stron, z każdego kąta, wybiegły inne czarne koty i czarne psy na ognistych łańcuchach. Przybywało ich coraz tyle, że nie można się było skryć przed niemi. Zaczęły strasznie miauczeć i szczekać, następowały na chłopca, rozrzucały drzewo i chciały zagasić ognisko.
Spokojnie patrzał on na to przez czas jakiś, lecz kiedy przebrało to miarkę, zerwał się, złapał nóż i krzyknął:
— Wynoście się stąd!.. i począł kłuć ich nożem.
— Niektóre uciekły, niektóre pozabijał i wrzucił do jeziora.
Powróciwszy, rozpalił na nowo ogień, i zaczął się grzać. Wreszcie poczęły mu się kleić oczy i zachciało się spać. Obejrzał się i zobaczył stojące w kącie olbrzymie łóżko.
— W samą porę się zjawiło — rzekł i położył się na niem.
Zaledwie zamknął oczy, łóżko samo zaczęło się poruszać i obiegło cały zamek wokoło.
— Dobrze, — rzekł — lecz czyby nie można cokolwiek prędzej?
Łóżko pojechało tak prędko, jakby ciągnęła je szóstka koni. Przeskakiwało progi i schody, w dół i w górę, dalej i dalej, aż wreszcie przewróciło się i przygniotło go swoim ciężarem, jak górą. Pozrzucał on z siebie poduszki prześcieradła i pierzyny, wyszedł z pod łóżka i — rzekł:
— Niech kto chce na niem jedzie; ja mam już tego dosyć!
Potem położył się koło ognia i zasnął.
Na drugi dzień zrana przyszedł król i zobaczywszy go leżącego na ziemi, pomyślał, że złe duchy go zabiły i rzekł:
— Żal mi tego pięknego zucha.
Usłyszał to, wstał i odpowiedział:
— No, do tego jeszcze nie doszło.
Zdziwił się król wielce, uradował i spytał, jak się czuje po dzisiejszej nocy.
— Bardzo dobrze, — odpowiedział junak ot, już jedna noc przeszła, tak samo przejdą i dwie następne.
Gdy wrócił do oberży, oberżysta ze zdumienia osłupiał i wykrzyknął:
— Już myślałem, że ciebie nie zobaczę żywym! Cóż? nauczyłeś się trząść ze strachu?
— Nie, — odpowiedział chłopiec — wszystko napróżno. Ach, żeby mnie kto tego nauczył.
Na drugą noc znów poszedł do starego zamku, siadł przy ogniu i tak samo zaczął powtarzać swe stare:
— Ach, żeby choć raz zatrząść się ze strachu.
Około północy posłyszał hałas i stukanie, z początku ciche, potem coraz głośniejsze i głośniejsze; wreszcie wszystko ucichło i z komina wypadła z głośnym krzykiem połowa człowieka; połówka ta upadła przed chłopcem.
— Hej! hej! — krzyknął on — dla czego tak mało? Dawajcie i drugą połowę.
Hałas wszczął się znowu, dało się słyszeć tupanie i wycie, i druga połówka upadła mu pod nogi.
— Poczekaj, — rzekł on — rozpalę dla ciebie większy ogień.
Zrobił to i obejrzawszy się, zobaczył, że obie połowy się zrosły i straszny olbrzym usiadł na jego miejscu.
— Tak to nie uchodzi, — rzekł chłopiec — przecież to moje miejsce.
Potwór chciał go odepchnąć, lecz on na to nie pozwolił, silnie pchnął go i znów zasiadł na swojem miejscu. Wtedy jeden za drugim zaczęli wylatywać z komina różni ludzie. Potem wypadły dwie głowy i dziewięć nóg, ludzie rozstawili je i zaczęli grać w kręgle. Patrząc na nich, chciał chłopiec przyłączyć się do ich gry i spytał?
— Czy nie mógłbym i ja z wami zagrać w kręgle?
— Dobrze, jeżeli tylko masz pieniądze?
— Pieniędzy to mi wystarczy, lecz kule wasze są nie dość okrągłe.
I wziął głowy, położył je na warsztat i obtoczył tak, że stały się okrągłemi.
— Teraz będą się lepiej toczyć, — rzekł.
Pograł z nimi czas jakiś, przegrał trochę pieniędzy, lecz skoro tylko wybiła dwunasta, wszystko znikło. Położył się więc junak przy ogniu i zasnął.
Na drugi dzień rano przychodzi król i pyta:
— Co działo się z tobą tej nocy?
— Grałem w kręgle i przegrałem trochę pieniędzy — odpowiedział.
— No cóż… dowiedziałeś się, nakoniec, co to jest strach?
— Gdzie tam, — odpowiedział — to wszystko było głupstwo, zabawka. Nie mogę jakoś nauczyć się trząść ze strachu.
Na trzecią noc zasiadł znów na swej ławce, powtarzając ze złością:
— Ach, żebym choć teraz mógł się zatrząść ze strachu!
Wkrótce pojawiło się sześciu olbrzymów, którzy przynieśli trumnę zamkniętą.
To napewno jest mój brat cioteczny, który umarł przed kilku dniami — rzekł junak.
Pokiwał na niego palcem i zawołał:
— Chodź do mnie, bracie, chodź!
Olbrzymy postawili trumnę na podłodze; junak podszedł do niej i zdjął wieko. W trumnie leżał trup człowieka. Chłopiec pomacał twarz jego — była zimna jak lód.
— Poczekaj — rzekł — ogrzeję cię trochę.
Podszedł do ognia, ogrzał sobie ręce i przyłożył je do twarzy zmarłego, lecz ten pozostał zimnym. Wtedy wyjął go z trumny, usiadł przy ogniu, położył nieżywe ciało na kolanach i począł trzeć mu ręce, aby obudzić cyrkulację krwi. Lecz to nic nie pomagało. Przypomniał sobie, że najlepiej się ogrzewa, gdy się razem leży w łóżku; przeniósł więc trupa na łóżko, okrył go i położył się z nim razem. W jakiś czas trup się rozgrzał i zaczął się poruszać.
— Widzisz, bracie! — wykrzyknął — jakoś cię ogrzałem.
Lecz trup naraz się podniósł i krzyknął.
— Teraz ja ciebie zaduszę!
— Tak! — zawołał junak — to tak mi się odwdzięczasz? Wracaj znów do trumny!
Podniósł ciało do góry, wrzucił do trumny i nakrył wiekiem. Olbrzymy podeszli i trumnę wynieśli z komnaty.
— Widać ja się już nigdy nie zatrzęsę ze strachu, — rzekł chłopiec — ach, i niczego się nie nauczę.
W tej chwili wszedł do komnaty człowiek, jeszcze większy i straszniejszy napozór od tych, którzy dotychczas byli. Był to starzec z długą, siwą brodą.
— Ach ty, niegodziwcze! — wykrzyknął — teraz ty się prędko nauczysz trząść ze strachu, teraz bowiem musisz umrzeć!
— No, nie tak bardzo prędko — odpowiedział chłopiec.
— Zaraz ja cię uduszę — rzekło straszydło.
— Ciszej, ciszej! nie krzycz tak głośno. Przecież jam nie słabszy, a może i silniejszy od ciebie.
— To zobaczymy, — rzekł starzec — jeżeliś silniejszy odemnie, to cię wypuszczę. Chodź, sprobujemy swe siły.
I zaprowadził chłopca ciemnemi korytarzami do podziemi, gdzie mieściła się kuźnia. Tu starzec jednem uderzeniem młota wbił kowadło w ziemię.
— Ja zrobię coś lepszego, — rzekł chłopiec i podszedł do drugiego kowadła. Starzec stał przy niem, żeby lepiej widzieć i siwa broda jego zwieszała się nad kowadłem.
Chłopiec schwycił topór i jednem uderzeniem rozłupał kowadło, wbijając w nie brodę starca.
— No, teraz ty jesteś w moich rękach, — zawołał — teraz na ciebie przyszła kolej umrzeć.
Schwycił żelazny pręt i bił nim starca dotąd, aż ten począł jęczyć i prosić o zmiłowanie, obiecując mu za to niezliczone bogactwa. Wtedy chłopiec wyciągnął topór ze szczeliny i wyswobodził mu brodę. Starzec znów go zaprowadził do zamku i tam, w kryjówce, ukazał trzy skrzynie, napełnione złotem.
— Jedną skrzynię — rzekł — rozdasz biednym, drugą oddasz królowi, trzecią — weźmiesz sobie.
Wybiła północ i duch znikł, chłopiec zaś pozostał sam w ciemności.
— Muszę się stąd jakoś wydobyć — pomyślał, i znalazłszy poomacku drogę, wrócił do swej komnaty; tam się położył i zasnął.
Na drugi dzień przyszedł król i pyta:
— Cóż? Teraz mam nadzieję, żeś nauczył się trząść ze strachu.
— Nie — odpowiedział junak — gdzież znów! Przyszedł tu tylko mój cioteczny brat, który umarł; jakiś człowiek brodaty, który pokazał mi olbrzymie skarby, ale strachu nikt mnie nie nauczył.
— Oswobodziłeś zatem zamek od złych duchów, — rzekł król — i teraz możesz ożenić się z moją córką.
— Wszystko to jest bardzo piękne, lecz bądź co bądź, jam się nie nauczył trząść ze strachu — odpowiedział mu na to chłopiec.
Król kazał wydobyć znalezione złoto z piwnic, wspaniałe weselisko wyprawił, ale młody królewicz, choć kochał bardzo swą żonę, choć był bardzo szczęśliwy, nie przestawał powtarzać:
— Żebym mógł choć raz zatrząść się ze strachu.
Rozgniewało to w końcu młodą królewnę a pokojówka słysząc jej narzekanie, rzekła:
— Ja waszej królewskiej mości pomogę i nauczymy królewicza trząść się ze strachu.
Poszła do strumienia, płynącego koło ogrodu i zaczerpnęła pełne wiadro wody z drobnemi rybkami. Nocą, kiedy królewicz spał, królewna ściągnęła z niego kołdrę i wylała na niego całe wiadro zimnej wody z temi rybkami, które poczęły rzucać się po pościeli.
Naraz królewicz zrywa się z łóżka i krzyczy:
— Ach, jak ja się zląkłem, aż trzęsę się ze strachu. No, teraz, kochana żono, dowiedziałem się, co to jest strach.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Krüger.