Paulina/Rozdział VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Paulina |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1928 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pierwszem mojem staraniem, za przybyciem do Londynu, było wyszukanie stosownego mieszkania dla siebie i siostry; udałem się więc do mego bankiera, a ten wskazał mi mały umeblowany domek, który bardzo mi się podobał pod względem rozkładu pokojów, wkrótce też zawarłem z właścicielem umowę.
Korzystając z chwili, w której hrabina odpoczywała, udałem się do składu bielizny, gdzie zakupiłem cały gustowny choć skromny komplet bielizny, a we dwie godziny później odniesiono go do najętego mieszkania ze znakami Pauliny de Nerval i ułożono w komodzie będącej w sypialnym pokoju tej, dla której były przeznaczone. Załatwiwszy się z bielizną w magazynie francuskim, kupiłem kapelusz, a że nie mogłem wybrać sukni, nie mając żadnej na wzór, kazałem przynieść do mieszkania kilka sztuk materji, prosząc jednocześnie kupca o przysłanie tegoż samego wieczora krawcowej dla wzięcia miary.
W południe już byłem z powrotem. Powiedziano mi, iż siostra moja już się obudziła i czeka na mnie z herbatą; zastałem ją ubraną w bardzo skromną suknię, którą w czasie naszego dwunastogodzinnego pobytu w Hawrze, zrobić sobie kazała. Śliczna była w tym ubiorze.
— Spojrzyj na mnie! — zawołała widząc mnie wchodzącego — mam już strój właściwy; możesz mnie śmiało przedstawić jako nauczycielkę w jakim pensjonacie.
— Zrobię wszystko, co zechcesz — odpowiedziałem.
— O nie tak powinieneś mówić; ja dobrze odgrywałam moją rolę, ale pan zapominasz co chwila o swojej: bracia nie tak chętnie spełniają żądania siostry, zwłaszcza też, bracia starsi. Zdradzisz się, zobaczysz!
— Podziwiam twoją odwagę — odpowiedziałem opuszczając ręce i patrząc na nią z boleścią. — Z bólem w sercu — bo dusza twoja cierpi, z bladością czoła — bo ciało twe cierpi także, oddalone od wszystkich, których kochasz masz siłę uśmiechać się! Ale płacz lepiej, płacz, wolę patrzeć na łzy twoje, mniej mnie one bolą, od tego wywalczonego heroiczmem męstwem uśmiechu.
— Masz słuszność — odrzekła — złą widzę jestem aktorką, gdy pod uśmiechem dostrzec łzy można. Wypłakałam się już podczas twojej nieobecności i lepiej mi się zrobiło; oko więc mniej przenikliwe, niż oko brata, mogłoby pomyśleć, że zapomniałem już o wszystkiem.
— Bądź pani spokojna — odpowiedziałem z pewną goryczą, bo pomimo woli wszystkie podejrzenia na nowo opanowały mi serce — bądź spokojną, nigdy temu nie uwierzę!
— Czyż sądzisz, że można zapomnieć matki, kiedy się wie, że płacze po mojej śmierci? O moja matko! biedna moja matko! — zawołała tonąc we łzach i padając na kanapę.
— Widzisz, pani, jakim jestem egoistą — rzekłem zbliżając się ku niej — przekładam łzy twoje nad uśmiech. Łzy są powiernikami, uśmiech zaś pokryciem tego, co serce chce zachować w tajemnicy. Zresztą, kiedy widzę cię płaczącą, zdaje mi się, iż potrzebny ci jestem do otarcia tych łez... Kiedy płaczesz, mam nadzieję, iż zwolna, skutkiem starań i wiernych ci usług pocieszę cię, gdybyś się była już pocieszyła, cóżby dla mnie pozostało?
— Słuchaj, Alfredzie — powiedziała hrabina z uczuciem głębokiej życzliwości, i po raz pierwszy zowiąc mnie po imieniu — dajmy pokój tej słów szermierce, zaszły pomiędzy nami rzeczy tak szczególne, że wolni jesteśmy względem siebie od słów dwuznacznych, od udawania. Otwarcie mnie badaj, powiedz co chcesz wiedzieć, a odpowiem ci.
— Jesteś aniołem — zawołałem — a ja szaleńcem; nie mam prawa nic wiedzieć, o nic cię pytać. Czyż nie byłem szczęśliwy o tyle, o ile człowiek szczęśliwy być może, gdy cię znalazłem w podziemiu, gdy cię urosłem w mych objęciach przez ruiny, gdy cię widziałem opartą o moje ramię na łódce... Nie wiem, ale zdaje mi się, iż chciałbym aby wieczne groziło ci niebezpieczeństwo, bym zawsze czuł drżącą twą postać przy sercu mojem. Życie takie wyczerpałoby mnie prędko, ale byłoby pełne rajskich uniesień. Wiecznie przejęta trwogą, we mnie byś miała jedyną nadzieję! Wspomnienia Paryża nie dręczyłyby cię; nie udawałabyś śmiechu wtedy, gdy serce twe łez pełne, a ja mimo wszystkiego, byłbym szczęśliwy... nie byłbym zazdrosny.
— Alfredzie — przemówiła poważne — tak wiele jestem ci winna, że powinnam zrobić coś dla ciebie. Musisz bardzo cierpieć, jeżeli w ten sposób przemawiasz do minie, zapominając, że jestem dziś na łasce twojej. Zawstydzasz mnie i boleść mi sprawiasz.
— Przebacz mi, przebacz! — zawołałem padając na kolana — wiesz, że cię kochałem, gdy młodą jeszcze byłaś panienką, nie wyjawiłem ci tego nigdy, bo brak majątku nie pozwolił mi starać się o twoją rękę; wiesz, że od czasu, jak cię odnalazłem, miłość ta uśpiona może, lecz nigdy nie zagasła, obudziła się gorętsza jeszcze, żywsza, niż dawniej. Wiesz o tem, bo czyż potrzeba słów na wyrażenie uczuć, których ja doznaję? Łzy więc twoje i uśmiech jednakowo mnie bolą: kiedy się śmiejesz, ukrywasz coś przede mną, kiedy płaczesz, przyznajesz, że kochasz kogoś, że kogoś żałujesz!
— Mylisz się, odpowiedziała — jeżeli kochałam, dziś już nie kocham, jeżeli żałuję kogo, to matki mojej jedynie.
— Paulino! Padlino! — zawołałem — czy to prawda? Czy ty mnie nie zwodzisz? Boże mój, Boże!
— Czy sądzisz, że byłabym zdolna kłamstwem okupywać sobie twoją opiekę?
— Niechaj niebo broni mnie od myśli podobnej!... — zawołałem. — Lecz cóż było powodem zazdrości twego męża? gdyż zazdrość jedynie mogła go popchnąć do zbrodni.
— Słuchaj Alfredzie, bądź co bądź muszę ci kiedyś odkryć straszną tajemnicę, której padłam ofiarą; masz prawo żądać tego ode mnie, to też dziś wieczorem dowiesz się o wszystkiem, dziś wieczorem czytać będziesz w mej duszy, dziś jeszcze w ręku twoim będzie więcej, niż życie, bo honor mej rodziny. Wyjawię ci wszystko, pod jednym wszakże warunkiem.
— Powiedz pod jakim, na każdy przystaję.
— Nie będziesz mi mówił o swej miłości, a ja wzamian przyrzekam ci nie zapomnieć nigdy o tem, że mnie kochasz.
Podała mi rękę, którą z religijną czcią do ust poniosłem.
— Siadaj i nie mówimy więcej o tem — dodała. — Czy już postanowiłeś co dla mnie na przyszłość?
— Szukałem małego skromnego domku na uboczu, gdziebyś mogła być wolną panią siebie, bo pozostać w hotelu niepodobna.
— I znalazłeś go?
— Tak, znalazłem na Piccadilly. Jeżeli zechcesz pojedziemy go obejrzeć po śniadaniu.
— Dobrze, podaj mi filiżankę.
Po śniadaniu udaliśmy się powozem na wybrzeże.
Znaleźliśmy się wkrótce przed małym domkiem z zielonemi żaluzjami, w ogródku pełnym kwiatów. Był to typ dwupiętrowego angielskiego domu; parter mieliśmy wspólnie zajmować; pierwsze piętno przeznaczyłem dla Pauliny, drugie dla siebie.
Weszliśmy do jej mieszkania: składało się ono z przedpokoju, saloniku, sypialni, buduaru i pracowni, w której przygotowano wszelkie przybory do muzyki i rysunku. Otworzyłem szafy — magazynierka dotrzymała słowa.
— Co to jest? — zapytała Paulina.
— Jeżeli się umieścisz na pensji — odpowiedziałem — będziesz potrzebowała bielizny. Ta jest znaczona twojemu cyframi P. N., oznacza Paulinę de Nerwal.
— Dziękuję ci, bracie — rzekła ściskając mi rękę.
Po raz pierwszy po naszej rozmowie dała mi to imię, tytuł ten jednak teraz nie sprawił mi przykrości.
Weszliśmy do pokoju sypialnego, na łóżku leżały dwa kapelusze zrobione paryskim fasonem i szal kaszmirowy.
— Alfredzie! — zawołała hrabina spostrzegając je — powinieneś mnie był wpuścić tu samą, jeżeli miałam znaleźć te wszystkie rzeczy. Czyż nie widzisz jak mnie to boli, że ci tyle trudu zadaję... Doprawdy, nie wiem właściwie czy powinnam...
— Oddasz;mi wszystko, gdy zapracujesz — przerwałem uśmiechając się — wszak wolno bratu pożyczyć coś siostrze?
— Wolno mu ją nawet czem obdarzyć, jeżeli jest bogatszym od niej — odpowiedziała Paulina — bo w takim razie ten, który daje, jest szczęśliwy.
— Tak, masz słuszność — zawołałem — jesteś aniołem dobroci i wyrozumienia.
Przeszliśmy do pracowni, na pianinie leżały najnowsze śpiewy pani Duchange, de Labarre i Plandata, najsławniejsze arcydzieła Belliniego, Meyerbeetra i Rossiniego. Paulina otworzyła jeden z zeszytów i pogrążyła się w głębokiej zadumie.
— Co ci jest? — zapytałem, widząc jej bystre oczy wpatrzone wciąż w tę samą kartę, i ją sarną zdającą się zapominać o mojej obecności.
— Szczególna rzecz... — szepnęła odpowiadając zarazem swym myślom i moim pytaniom — niema tygodnia, jak śpiewałam tę pieśń u pani B.; miałam wówczas rodzinę, nazwisko, stanowisko w świecie... wszystko; dziś nic mi nie pozostało...
Zbladła i upadła prawie na stojący obok fotel, zdawało się, że umiera. Zbliżyłem się do niej, przymknęła oczy, domyśliłem się, iż pragnie, by jej nie przeszkadzać, usiadłem obok i opierając jej głowę o moje ramię szepnąłem:
— Biedna siostro!
Rozpłakała się, ale bez łkań i bez jęków. Z ócz jej płynęły ciche, smutne łzy, łzy rzewne, których wylewania bronić się nie godzi. Po chwili uspokoiła się, z uśmiechem otworzyła oczy i rzekła:
— Pozwoliłeś mi płakać, dziękuję ci za to!
— Nie jestem już zazdrosny — odpowiedziałem..
Powstała.
— Czy niema tu drugiego piętra? — zapytała.
— Owszem, składa się ono z takich samych pokojów jak te.
— Czy ma być zajęte?
— Jeeżłi chcesz tego.
— Musimy przyjąć stosunki takie, jakie Opatrzność nam wyznaczyła. W oczach świata jesteś moim bratem, naturalnem więc jest, byś mieszkał w jednym ze mną domu, uważanoby nawet za szczególne, gdybyś szukał innego mieszkania. A teraz zejdźmy do ogrodu.
Był to maleńki jak dywan tarasik, zielony, z bukietem kwiatów pośrodku, wokoło była ścieżka usypana piaskiem, przeszliśmy po niej parę razy, poczem Paulina zerwała kilka róż.
— Spojrzyj na nie — zawołała — jakie blade i bez zapachu, czyż nie wyglądają na wygnańców konających zdala od rodzinnej ziemi. Czy sądzisz, że one mogą myśleć i cierpieć, że znają przyczynę swej boleści?
— Mylisz się — odpowiedziałem — te kwiaty tutaj się urodziły; powietrze tutejsze jest im właściwsze, są to dzieci mgły, a nie rosy; gorętsze słońce spaliłoby je. Zresztą są one stworzone na to, by zdobić jasne włosy córek Albionu; dla ciebie, dla twoich kruczych splotów, potrzebaby róż gorącej Hiszpanji. Pojedziemy po nie, jeżeli zechcesz.
Paulina smutnie się uśmiechnęła.
— Tak — powiedziała — do Hiszpanji... do Włoch... Szwajcarii... wszędzie... byle nie do Francji!
Zamilkła i przechadzając się po ogródku bezmyślnie zrywała listki róż i sypała je wokoło.
— Czyż jednak nazawsze straciłaś nadzieję powrotu? — zapytałem.
— Wszak jestem umarła!
— Lecz zmieniając nazwisko?
— Potrzebowałabym i twarz zmienić.
— Więc ta tajemnica jest tak straszna?
— Jest to medal o dwuch stronach: z jednej strony — trucizna, z drugiej — rusztowanie. Słuchaj, muszę ci opowiedzieć wszystko; im prędzej tem lepiej; lecz wprzódy ty mi powiedz jakim cudem Opatrzność sprowadziła cię ku mnie?
Usiedliśmy na ławce pod wspaniałym jaworem, pokrywającym swym cieniem część ogródka.
Wówczas rozpocząłem moje opowiadanie od wyjazdu z Trouville; opowiedziałem jak burza wyrzuciła mnie na brzeg, jak szukając schronienia ukryłem się w ruinach Opactwa i obudzony zostałem wśród nocy łoskotem otwierających się drzwi; widziałem wtedy człowieka, wychodzącego z podziemi, widziałem jak ten człowiek zakopywał coś pod kamieniem grobowym i jak wówczas, domyślając się tajemnicy, postanowiłem ją zbadać. Opowiedziałem dalej o jej śmierci, o postanowieniu ujrzenia jej po raz ostatni. Opisałem moje zdziwienie i radość, że całun grobowy osłaniał ciało innej kobiety; nakoniec moją wycieczkę nocną, dzieje znalezionego pod grobem klucza, wejście do podziemi i szczęście, jakiego na jej widok doznałem. Opowiadałem jej to wszystko takiemi wyrazami, które bez wymówienia słowa miłości dawały jej go uczuć; mówiąc też byłem szczęśliwy i wynagrodzony sowicie, widziałem bowiem, że namiętne moje wyrazy wzruszają ją i dochodzą do głębi jej serca. Gdy skończyłem wzięła moją rękę, uścisnęła ją w milczeniu, popatrzyła na mnie chwil kilka z wyrazem anielskiej wdzięczności i przerywając milczenie.
— Przysięgnij mi... — rzekła.
— Dobrze, mów.
Przysięgnij mi na wszystko, co masz najświętszego, że nie wypowiesz przed nikim tego, co ci powiem — dopóki ja, moja matka i hrabia de Beuzeval, żyć będziemy.
— Przysięgam na honor! — odpowiedziałem.
— A więc słuchaj mnie bracie!