Pauzaniasz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pauzaniasz |
Podtytuł | obrazek dramatyczny |
Pochodzenie | Pisma VI. Utwory dramatyczne |
Wydawca | G. Gebethner i Spółka |
Data wyd. | 1899 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa, Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
PAUZANIASZ, wódz spartański |
GRIFOS, jego niewolnik |
LEJA, kochanka Grifosa |
KOROS, dowódca zbuntowanych niewolników |
EFOROWIE, Matka Pauzaniasza, straż i lud. |
Leja (zbliża się trwożliwie, wpatrzona w Grifosa, siedzącego na schodach świątyni Pozeidona w ubraniu żebraka). On! (przypada szybko do niego). Mruku, tchórzu, gawronie, czemuż nie przyszedłeś do mnie lub nie doniosłeś, żeś posłuchał mojej rady? Ja myślę, płaczę, że jego głowa już z karkiem się rozstała, a on tu wlazł w żebraczy łachman i siedzi sobie spokojnie. Czy ty wiesz...
Grifos (przerażony). Cicho...
Leja. Oszalałeś? Ja jak pies oberwałam się z łańcucha i przyleciałam, ażeby cię zobaczyć, a ty mi gębę zamykasz?
Grifos (j. w). Cicho...
Leja. Kurczęta wysiadujesz, żeś tak przyrósł do tego miejsca i nawet podnieść się nie chcesz? Głupia jestem, że dla takiego dudka jedno zadraśnięcie skóry poświęcam. Wczoraj za to, żem nie umyła owiec, bo ciebie szukałam, pan kazał przepędzić mnie nago przez krzaki berberysowe. Powiedzże mi, coś zrobił, czemu tu siedzisz?
Grifos. Cicho, odejdź.
Leja. To chodź ze mną, uciekaj do obozu Korosa, który zbiera niewolników. Tu cię Pauzaniasz zadepcze.
Grifos (szepcząc). Bądź spokojna, eforowie zaręczyli, że mi nawet paznokcia nie obetnie.
Leja. Mój pan został także eforem.
Grifos (podnosząc się). Gdyby cię zobaczył... On tu jest, są wszyscy w świątyni... Skryjże się krzykliwa sroko!... Pauzaniasz idzie. (Siada, Leja odbiega. Pauzaniasz wychodzi ze swego domu, rozmawiając z Korosem, przebranym za pielgrzyma).
Pauzaniasz. Jednak ostrożnie! Mimo tych szat pielgrzymich i przyprawionej brody może cię ktoś poznać, a wtedy będziesz posiekany na tak drobne kawałki, że sikora żadnym się nie udławi.
Koros. Pamiętałem o tem i wyznam ci, Pauzaniaszu, że mniej lękam się wszystkich spartan, niż... ciebie.
Pauzaniasz. Mnie? Dlaczego mi to mówisz przy rozstaniu?
Koros. Bo odchodzę z niczem.
Pauzaniasz. Czegóż chcesz?
Koros. Chcę rękojmi, że Pauzaniasz, zasiadłszy na tronie spartańskim przy pomocy sprzysiężonych niewolników, nie zakuje ich w cięższe kajdany od tych, które teraz dźwigają.
Pauzaniasz (zamyślony). Wdzięcznym będę...
Koros (uśmiechając się gorzko), Pauzaniasz będzie wdzięcznym... Przebacz mi prawdę, ale my wdzięczności spartan jeszcze nie kosztowaliśmy i nie znamy jej smaku. Dziś potrzebujesz jako spiskowiec niewolników zbuntowanych, ale jutro, jako władca, zapragniesz uległych. A za wiele wycierpieliśmy już z przymusu, ażebyśmy jeszcze mieli poświęcać się na ofiarę z własnej woli. Znosić ucisk jest możliwością ludzką, ale walczyć za ciemiężców...
Pauzaniasz. Czyż sądzisz, że doznawszy od was tak wielkiej usługi...
Koros (j. w.). To piękne słówka tylko, Pauzaniaszu, któremi nawet łatwowierna kobieta się nie pożywi. Zresztą przypuszczam, że zechcesz dług spłacić, że mnie, że nas dziesięciu, dwudziestu łaskami obsypiesz; ale za ciebie krew będą przelewały tysiące niewolników, kto ich wynagrodzi i ubezpieczy? Przyszły władca Sparty nie pójdzie do każdego domu, do każdego warsztatu lub gospodarstwa i nie sprawdzi, czy pan gnębi swych służących jak przedtem, albo nawet, czy mszcząc się za bunt, nie gnębi ich bardziej? Zwyciężywszy, nie zostaniesz przecie sam w Sparcie, a twoi możni poddani nie będą mieli ani obowiązku, ani chęci złagodzenia naszego losu. Choć Jowisz modłów wysłucha, oliwka nie obrodzi, gdy jej liście robaki zjedzą.
Pauzaniasz. Ja te robaki z drzewa spartańskiego otrzęsę, zgarnę, zmiażdżę, ich gąsienice wytępię! Jednem kopnięciem rozbiję spruchniały senat, zetrę wszystkie pięć łbów hydrze eforatu, której gardła dotąd napełniałem złotem!...
Koros (uniesiony odprowadzając Pauzaniasza od świątyni). O, tak, Pauzaniaszu, tak, utnij i nie daj im odrosnąć. Niech przed objęciem urzędu nie przysięgają, że nas mordować będą... Spójrz na moje czoło, widzisz na nim te bruzdy, blizny, bąble? Przed pięciu laty kupił mnie jeden z obecnych eforów, jako śpiewaka. Za to tylko, że mu smutną piosnkę zanuciłem, kiedy on chciał być wesołym, kazał mi przez cały dzień tańczyć, dopóki bezprzytomny nie padłem. Gdy na zajutrz uciekłem w góry, zrobił na mnie obławę i złapał. Własną ręką przyłożył mi do czoła rozpalone żelazo, na którem wyryte było jego imię i którem niewolników znaczył, ażeby ich jako zbiegów wszędzie poznawano. Uciekłem jednak znowu, zdarłem sobie skórę z czoła i dotąd je smaruję gorczycznym sokiem, który mi resztki piętna wyżera. Nie miałem w tych pięciu latach ani jednego dnia spokojnego; jak dzikie zwierzę mieszkałem w jaskiniach, okradając biedne wiewiórki z orzechów a pszczoły z miodu. Czasem tylko przechodzący niewolnik kawałek chleba ułamał lub leśne drzewo dojrzały owoc z litości głodnemu zrzuciło. Karmiła mnie przecież ciągle nadzieja, że kiedyś odetchnę zemstą. Obiegając okolice i porozumiewając się tajemnie z niewolnikami, zbuntowałem tylu, że ich cztery tysiące czeka wezwania do śmiertelnej walki, dwakroć stotysięcy zaś na to hasło zerwać się może. A ty chyba wiesz, Pauzaniaszu, że my strasznie bić się będziemy! Gdy ręce w uderzeniach omdleją, ciała nasze zioną zarazą i nieprzyjaciela zniszczą!
Pauzaniasz (zachwycony). Wybornie! Pioruny mam, tylko mi właśnie tej burzy potrzeba! Rozpacz jest matką męstwa, a najdzielniej biją się nieszczęśliwi; nie wątpię też, że wam odwagi starczy. Zresztą z lwów termopilskich wyrodziły się bojaźliwe koty; dzisiaj armia spartańska nie ta, którą wiódł Leonidas — idzie do boju naprzód piętami. Tak, Korosie, zwyciężymy; zamiast tego dwupłciowego potwora, który niedołężne królestwo łączy z nierządną rzeczpospolitą, zamiast znikczemniałych eforów i strupieszałego senatu, zamiast tych wszystkich oligarchicznych szczurów, które pod tronem mają swoje nory, ustanowię rząd silny, jedną wolą przeniknięty...
Koros. A dla nas — dla niewolników?
Pauzaniasz. Dla was — łaskawy.
Koros. To jest?
Pauzaniasz (zniecierpliwiony). Ach, mój Korosie, gdyby łuk, który mam naciągnąć przeciw wrogowi, targował się ze mną o wysoką nagrodę i za nią tylko obiecywał wypuścić strzałę, odrzuciłbym go i wolałbym bić się pięściami. Czego ostatecznie chcesz? Przecież zapewne nie tego, ażebym was wszystkich codziennie własną ręką nacierał wonnymi olejkami.
Koros. O, nie tak wiele, żądam tylko...
Pauzaniasz. Śmiało — raz powiedz otwarcie.
Koros. Ażeby każdy niewolnik, który przyjmie udział w walce, otrzymał swobodę.
Pauzaniasz. Każdy?! A jeśli wszyscy powstaną?
Koros. To wszyscy będą wolni!
Pauzaniasz. Oszalałeś! A któż będzie pracował, gdy wyzwolę wszystkich?
Koros. Wolni.
Pauzaniasz (szyderczo). Jeżeli im się podoba, a jeżeli się raz nie podoba, to nawet nie będzie w Sparcie ani jednego człowieka, któryby jej królowi sandały do nóg przywiązywał. O nie, mój Korosie, wspaniałomyślnym być chcę, ale za taką cenę pomocy waszej nie kupię, tem więcej, że bez niej obejść się mogę.
Koros. Wątpię, chociażbyś był Herkulesem...
Pauzaniasz. He, he, wracaj do swojej bosej komendy, bo zaczynasz bredzić. Ty myślisz, że ja mogę tylko rozstawić nogi, a konia między nie wy mnie wsuniecie? Głupi sen cię odurzył. Na mój znak przyjdzie tu tyle wojska, że pod nakryciem jego tarcz Grecya wyglądać będzie jak wielki żółw, pływający na brzegu morza.
Koros (żartobliwie). Piękna bajka.
Pauzaniasz (mówiąc powoli z naciskiem). Kiedy bajki lubisz, to ci opowiem ładną. Był pewien wódz, który wojując w Azyi, tak zasmakował w jej przyprawach, że mu obrzydła czarna ojczysta polewka. Prosił więc potężnego króla perskiego, ażeby ten pomógł mu do przekształcenia starej spartańskiej kuchni i ażeby, dla zachowania tajemnicy układów, zabijał każdego niewolnika, przybywającego doń z listem. Dwaj zgładzeni posłańcy schowali sekret do grobu; co się stało z trzecim, który poniósł ostateczne wezwanie, nie wiem ale może ci bajkę niedługo dokończę. Tymczasem pomyśl nad nią i rozśmiej się... z siebie. Za chwilę wyjdę ze świątyni Pozeidona, który jest moim dobrym bogiem i któremu dziś jeszcze nie złożyłem ofiar. Spotkaj mnie i powiedz, czy wy jesteście tak koniecznie potrzebni do przerobienia spartańskiej kuchni.
Koros (udając wesołego). Potrzebni jesteśmy, bo wszyscy twoi niewolnicy są w Sparcie.
Pauzaniasz (zbliżając się do świątyni). Przyprowadź mi żywego Grifosa, a będę twoim śpiewakiem.
Koros. Grifosa? Tego, który tam siedzi na stopniach świątyni i żebrze?
Pauzaniasz (podbiega przerażony). Grifos! Co tu robisz? Zbierasz jałmużnę na podróż? Dałem ci dość pieniędzy! Mów, nie poszedłeś jeszcze, czyś już wrócił? (potrząsając nim). No mówże, bo cię za język powieszę! Kochany Grifosie, nie bój się, tylko powiedz słowo. Ty zawsze byłeś dobrym chłopcem, ja cię lubiłem! (chwytając go za szyję). Gdzie mój list zbrodniarzu?! Gdzie mój list?
Grifos. Ratunku! (ze świątyni wychodzi pięciu eforów).
Koros (spostrzegłszy ich). Koniec bajki! (oddala się szybko).
Pierwszy efor. List twój mamy, Pauzaniaszu — nie lękaj się.
Pauzaniasz. Zasadzka!
Drugi efor. Chcieliśmy tylko przekonać się, czy dobrze twoje pismo rozumiemy i czy niewolnik prawdę powiedział.
Pauzaniasz (z ironią). Niedomyślni jesteście, a gdym wam niedawno, jako sędziom, złote krążki w woreczkach rozsyłał, odrazu wiedzieliście, co one znaczą, choć na nich tylko głowa króla perskiego była wytłoczona.
Trzeci efor. Milcz zdrajco!
Pauzaniasz (j. w.). A dlaczegoż to świat ma słyszeć tylko o moich grzechach a nie znać cnót waszych? Nie nadymajcie się uczciwością podłe gady, bo ja z was ten wiatr wypuszczę. Dwa razy ręce wasze wznosiły się po moją głowę i dwa razy wpadły w moją kieszeń. List wam dopiero odkrył moje stosunki — a po cóż to ściągaliście mnie z pod Byzancyum i za co płaciłem szlachetnym eforom, jeśli nie za przyjaźń z satrapą Artabazosem i królem perskim? Oburza was zapewne nie moja zdrada, ale przypuszczenie, żem zbiedniał, że już nie będę mógł wam ulać złotego sumienia. Kazaliście mnie milczeć, teraz ja wam każę mówić; powiedzcie, że kłamię, że wasze dusze nie są otchłanią, wiecznie łaknącą zysku, żeście nie przedajni, nie podli!
Czwarty efor. Straż! (występuje pięciu uzbrojonych żołnierzy).
Piąty efor (przystępując poważnie do Pauzaniasza). Ile i za co mi płaciłeś?
Pauzaniasz. Tobie nic, tyś między tymi krukami był gołębiem i przebaczyć mi nie chciałeś.
Piąty efor. A więc czystem sumieniem przeklinam cię rozpustniku i zdrajco, który na ojczyznę swoją naprowadzić chciałeś barbarzyńskie hordy, ażeby z niemi ją opanować. Zgiń, ażeby twój oddech powietrza nie zakażał, i w piersi dzieci spartańskich nie przenikał, ażeby potomność nie złorzeczyła narodowi, który nie tylko zdrajcę wydał, ale nawet bezkarnie żyć mu pozwolił.
Pierwszy efor (do straży). Bierzcie go!
Pauzaniasz (wskakując na stopnie świątyni Ateny). Bogini Atena nie pozwala tknąć nikogo, kto schronił się pod opiekę jej przybytku. Tu mieszkać będę, stąd urągać wam, którzy w mojej śmierci chcielibyście zabić własną ohydę. Może orzeł w przelocie upuści swój łup, może pies niedogryzioną kość mi przyniesie — tem się pożywię, zanim król perski na waszych karkach tu przyjedzie.
Drugi efor. Straż — dalej! (Straż wpada na schody).
Pauzaniasz (kryjąc się do świątyni). Precz świętokradzcy! (Straż się cofa — przechodnie gromadzą się z ulic).
Trzeci efor. Co robić? (chwila milczenia i cichej narady między eforami).
Piąty efor (do straży). Niech jeden z was uwiadomi matkę Pauzaniasza, że może widzieć syna po raz ostatni. Wy zaś zamknijcie świątynię, zedrzyjcie z niej dach, niech każdy przechodzień rzuci przez otwarte jej sklepienie kamień na zbrodniarza. (Żołnierze przystępują do zerwania dachu).
Leja (wyrywa się z ukrycia do Grifosa). Uciekajmy!
Grifos. Cicho...
Leja. Uciekaj ślimaku, bo przyjaciele Pauzaniasza ciebie do tej świątyni cisną (oddalają się).
Piąty efor. Kto tam idzie?
Pierwszy efor. Matka Pauzaniasza (Tłum rozstępuje się, stara kobieta zbliża się powoli ku eforom i staje przed nimi).
Piąty efor. Wezwaliśmy cię, zacna niewiasto, po to, ażebyś pożegnała się z synem, zdrajcą Sparty, który przed prawem schronił się do tej nietykalnej świątyni i który w niej zamurowanym zostanie, a każdemu wolno będzie przez odkryty dach przybytku Ateny rzucić na więźnia kamieniem. Otwórzcie drzwi. (Straż odmyka świątynię).
Matka (przez chwilę stoi ponuro zamyślona, wreszcie podejmuje kamień, ciska go na świątynię i pada).
Pauzaniasz (z głębi). Litości!
Piąty efor. Można zamurować!