<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Świętochowski
Tytuł Helvia
Pochodzenie Pisma VI. Utwory dramatyczne
Wydawca G. Gebethner i Spółka
Data wyd. 1899
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa, Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


HELVIA.
separator poziomy
OSOBY:
separator poziomy
KRYSPINA lat 50.
SCIPIO, jej syn »  22.
HELVIA, jej córka »  20.
LICYNIUSZ »  25.
MIRA, niewolnica »  45.
Rzecz się dzieje w Rzymie w I wieku przed nar. Chr.
separator poziomy
SCENA I.
(Bogato umeblowany buduar rzymskiej damy).
Helvia i Mira.

Helvia (wbiegając, do Miry zajętej porządkowaniem). Miro moja!...
Mira (z troskliwością). Służę, Helvio.
Helvia (oglądając się trwożliwie). Tylko my dwie tu żywe?
Mira. Nikt więcej.
Helvia. Pozamykaj drzwi, zasłoń okna, niech żadną szczeliną nie wybiegnie stąd ani jeden krzyk mojej wzburzonej piersi, niech się nie wykradnie ani jeden błysk tego ognia mej twarzy, który mi na czoło rzuca łunę wstydu. (Mira zasłania okna). Pogaś wszystkie promienie dnia, niech żaden mnie tu nie podpatrzy i nie zdradzi. (Siada omdlona). Jak mi błogo w tym mroku... Czy tu zupełnie ciemno?
Mira (klękając u jej nóg). Co ci jest, najdroższa?
Helvia. Ciemno tu?
Mira. Jak w mojej czaszce.
Helvia. Kłamiesz! Z moich źrenic iskry się sypią, przez usta płomień mi się leje, jak słup ognia płonę cała w tej ciemności. (Zrywa się i obejmuje tuż stojący posąg). Ach, jak to dobrze, że marmury zinme... chłodzą... (odskakuje). Chłodzi — mrozem swego zagrobowego gniewu... ojciec! Miro kochana, wynieś stąd posągi ojca i bogów, bo mnie swem spojrzeniem straszą. Zwołaj wszystkie mroźne wichry, niech mi twarz owieją! (Siada, Mira zaczyna ją wachlarzem chłodzić). O, tak... tak... moja Miro... (Zatapiając się w marzeniu). Westalki złorzeczyć musiały obowiązkowi swej czystości, oczarowane jego namiętnym wzrokiem...
Mira (czule). Uspokój się gołąbko i zaśnij.
Helvia (omdlałym i rozmarzonym głosem). Piękny, otoczony chwałą zwycięstw, witany okrzykami uwielbień... Niebo na przyjęcie go oblekło się w całą swą jasność, ziemia rozpromieniła się weselem najrozkoszniejszej zalotności, boginie przesyłały mu z po za obłoków miłosne uśmiechy, listki wawrzynu, pieszcząc jego dumne czoło, nienasycone pocałunkami, drżały upojone ich słodyczą... On jak Mars, w ludzkie ciało przebrany, rzucając spojrzeniami błyskawice, przed któremi oko słońca się zmrużyło i barwiąc zwrócone do niego twarze rumieńcami szczęścia, jechał wspaniały do świątyni, prując zwolna oblewające jego rydwan fale narodu. Gdy znikł w murach Kapitolu, zdawało mi się, że za nim wszystko powietrze tam wbiegło... Gdy znowu się ukazał... (zrywając się) Miro, zaklnij swe ręce w lód i połóż mi je na piersiach!
Mira. Gwiazdeczko, co tobie się stało?
Helvia. Nie widziałaś go?
Mira. Kogo?
Helvia. Kogo jedynie dziś widziało całe stworzenie, kto był jedyną myślą całego narodu.
Mira. Kto taki?
Helvia. Cezar!... (po chwili) I ty nie umierasz z żalu, żeś na niego patrzeć nie mogła? Przebacz losom wszystko złe, tylko tego im nigdy nie daruj.
Mira. Cezar? Słyszałam, że ma dziś odbyć tryumf, ale nie mogłam pójść, bo przepiórki twoje karmić musiałam.
Helvia. Trzeba było je wydusić! Gdyby mnie dzień dzisiejszy miał kosztować resztę istnienia, nie wahałabym się mu jej poświęcić. Piastunko moja, wychowanko pracy i bojaźni, ty nie wiesz, że z natury gwałtowne, a w życiu nieposkromione serce kobiety może na widok bohatera tak uderzyć, że wszystkie jego przeszłe i późniejsze bicia nie wyrównają temu jednemu wstrząśnieniu. Północ cię podobno urodziła, całe jednak zimno mleka, jakie w dzieciństwie z twej piersi wyssałam, nie zdołało ochłodzić gorąca mej krwi, która gotując się dotąd, dziś warem zakipiała mi w żyłach. Cezarze!... (usuwa się w ramiona Miry).
Mira. Mówił z tobą, Helvio?
Helvia. Ciągle jeszcze echo jego głosu potrąca najczulsze struny mej duszy. Gdy po złożeniu ofiar Jowiszowi wyszedł ze świątyni i powiódłszy oczami po zgromadzonym tłumie, zatrzymał je na mnie, oddech zaczął mi parzyć usta, a gdy nie zdejmując spojrzenia z mej twarzy, zbliżył się z orszakiem ku miejscu, gdzie stałam, dreszcz szalonej rozkoszy stargał mi całą świadomość. Zaledwie miałam siłę przymknąć powieki. Czułam tylko, że przechodził, słyszałam jak mijając mnie, powiedział: »W tem wielkiem morzu ludzi, jak nurek odrazu dostrzegłem najpiękniejszą perłę. Ach, gdyby łaskawy bóg ozdobił nią dziś laur mego tryumfu! Ona mi go wywróżyła. Helvio, pozdrawiam cię...« Miro, ja kocham moje imię od czasu, jak Cezar je czule wymówił...
Mira. Ale strzeż się kochać jego.
Helvia. Gliniana głowo, co ty pleciesz!
Mira. W mojej ziemi mówią, że pierwszy urok zawsze splunąć trzeba.
Helvia (z uśmiechem). Bądź spokojna, to nie pierwszy.
Mira. Znałaś dawniej Cezara?
Helvia. Przed dwoma laty poznałam go na pogrzebie mojego ojca. Widząc mnie spłakaną, zbliżył się i rzekł czule: »Ziemia długo cieszyła się twym ojcem Helvio, niech teraz niebo się ucieszy. Nie płacz, bo on prosi bogów, ażeby ciebie nam nie zabrali« Ani jeden z tych wyrazów nie zatarł się dotąd w mej pamięci, chociaż potem już raz tylko Cezara wybierającego się na wojnę widziałam. Wyjeżdżasz w żalu, wrócisz w tryumfie! — wołałam żegnając go z ludem. Odwrócił się i przesłał mi wzrokiem tak serdeczne podziękowanie... Miro, mówić już nie mogę.
Mira (po chwili milczenia, odsłoniwszy okna). Lepiej ci, biedna?
Helvia (gniewnie). Biedna? Dla czego mnie tak nazywasz?!
Mira. O Lucyniuszu myślałam, wszakże poślubić go musisz...
Helvia. Nie wspominaj mi teraz o nim! Niech go matka poślubi, kiedy jej tak przypadł do gustu.
Mira. Sama Helvio mówiłaś przedwczoraj, że w całym Rzymie jego tylko kochaćbyś mogła.
Helvia. Cezara przedwczoraj w Rzymie nie było. Zresztą miłość żon dla bohaterów nie powinna być obrazą dla mężów. Chociaż więc zostanę żoną Licyniusza, wolno mi kochać Cezara.
Mira. Czy prawda, co mówią, że Cezar tylko zwyciężać umie?
Helvia. Inaczej nie byłby półbogiem.
Mira (z gwałtownym żalem). Helvio, córko mej piersi, on ciebie zdobędzie!
Helvia. Zamiast lękać się, życz mi, ażeby to uczynić zechciał.
Mira. Zębami jak tygrysica u gardła mu się uwieszę, jeżeli zechce!
Helvia (powstając gniewna). Niewolnico! milcz i nawet oddechowi ust nie otwieraj, póki ci nie pozwolę.
(Milczenie, w czasie którego Helvia przechadza się wzburzona, a Mira płacze ukrywszy twarz w rękach).
Helvia (podnosząc Mirę). Przebacz stara, no przebacz... Jeśli ty wykarmiłaś mnie swym mlekiem, to ja przecież nie mogę karmić się twemi łzami.
Mira (wzruszona). Nie gniewasz się na mnie, słowiczku?
Helvia. Pytasz, jak gdybym na ciebie gniewać się mogła. Nie złość, lecz cierpienie przeze mnie mówi.
Mira. Co cię boli?
Helvia. Cezara widzieć pragnę!
Mira. Kiedy?
Helvia. Dziś, zaraz, jeśli można prędzej, niż westchnąć zdołam, niż życzenie wymówię.
Mira. Dziś on pewnie u siebie obchodzi ucztą uroczystość tryumfu, ale jutro brat twój...
Helvia. Niech ci język skamienieje, ile razy go myśl pokusi do wspomnienia nazwiska Cezara wobec mego brata, matki i Licyniusza! Cezar jest dla nich morderą rzeczypospolitej, którego oni nie mogąc żelazem, sztyletują przynajmniej złorzeczeniem!
Mira. Ale może on nie wie o tem i przyjdzie?
Helvia. Przyszedłby dawniej i nie skarżył się na niemożność widzenia mnie dzisiaj.
Mira. Gdyby więc dziś wieczorem znalazł się tu...
Helvia (gwałtownie). Nie drażnij mnie tą nadzieją, bo ci ją kosztem twego życia spełnić każę! Miro, co mówisz! Gdyby on — powiadasz... — Bogi słuchajcie serca mojego!...

SCENA II.
Też i Kryspina.

Kryspina (wpadając strwożona). Ach, przeklęty bądź dniu, w którym z łona Rzymu wyszedł na świat ten jego dusiciel!
Helvia. Kto matko?
Kryspina. Cezar!
Helvia (zmieszana). Cezar... cóż on zawinił?...
Kryspina. Córce rodu, którego połowa swą krew na ołtarzu rzeczypospolitej wylała, wolno o to pytać? Rzymianką ty jesteś? Strasznie nas bogi karzą, kiedy już pozwalają w najczystszych gniazdach lądz się nieczułym na dobro ojczyzny robakom. Drżyj Rzymie, bo zaraza na twoje niewiasty padła, bo moja własna córka zdumiona pyta: co on zawinił!
Helvia (przybiegłszy do Kryspiny). Powiedz mi matko — nic nie wiem.
Kryspina. Wiesz, że głowami obywateli zaczął sobie brukować drogę do tronu, a dowiesz się, że dziś przyszła kolej na głowę twego brata.
Helvia (rozpaczliwie). Scipio nie żyje?!
Kryspina. Jeszcze żyje, ale w więzieniu (siada bezwładnie).
Helvia. Odkąd? za co?!
Kryspina. Za kilkadziesiąt wierszy satyry, którą mu szlachetna ironia przeciw Cezarowi podyktowała, wezwano go dziś do sądu, który imperatorowi z tąż samą troskliwością uprzątał niechętnych, z jaką zmiótł śmiecie przed jego rydwanem. Rok temu jeszcze wolno było cyrkowym błaznom kpić z kabłąkowatego grzbietu Cezara, dziś nie wolno obywatelowi śmiać się, widząc, jak on senatorom swą dumą grzbiety zgina. Służalcze te dusze prześcigają się w lizaniu stóp swego pana, jak gdyby senat rzymski był psiarnią dyktatora, a naród jego zwierzyną. Boże opiekunie, ciśnij chociaż w bezwstydne oczy prochami wielkich synów rzeczypospolitej, niech bezkarnie nie krzywdzą ich pamięci swojem przedajnem poddaństwem! Panuj Cezarze, jeśli nie znajdzie się ani jedna ręka, któraby ci podaną przez podłość koronę z głowy strąciła. Ale wprzódy zamorduj mi syna, bo ja go macierzyńską ręką jak piorun na ciebie rzucę!
Helvia. Matko, ja pójdę, błagać będę Cezara, on Scipiona uwolni.

Kryspina. Precz opętana! Chcesz do nieszczęścia brata dołożyć swoją hańbę? Kogo matka przeklina, tego córka błagać nie może. Ja przed sądem stanę i o syna się upomnę. Gdy Licyniusz przyjdzie, niech za mną pospieszy. Ty tu w pokorze zostań z bogami i ich błagaj o litość! — (Wychodzi).

SCENA III.
Helvia i Mira.

Helvia (w osłupieniu). Czy podobna, ażeby moje serce, z którego brat nigdy nie ustępował, otworzyło się nieopatrznie na przyjęcie jego zabójcy? Czyż ono bez rozdarcia się może objąć Scipiona i Cezara? Mamże ja dwa serca? Bogi, dla czego dusz naszych nie obdarzacie takiem uczuciem, ażeby jak zwierzęce mogły instynktem bezwiednie rozpoznawać truciznę! Ale nie, matkę zmylono... Bohaterowie brzydzą się zemstą na słabych. Jeśli Cezar chce rzeczywiście przywdziać purpurę, to przecież nie będzie swego królewskiego płaszcza kąpał w krwi takich jak Scipio jagniąt... On o jego uwięzieniu nic nie wie, bo by go z pewnością natychmiast starał się uwolnić... Tak, Miro, dziś koniecznie widzieć muszę Cezara, już nie dla siebie, ale dla brata. Jawnie widzieć mi go zakazano, więc zobaczę się z nim tajemnie, chociażbym przez to stracić miała... Nic nie stracę — oprócz szczerości przed światem i spokoju przed jego podejrzeniami. Miro, rozpłyń się w powietrze, przemień się w najzwinniejszego węża, abyś tylko wśliznęła się do Cezara i powiedziała mu, że dziś wieczorem tu w ogrodzie chcę go prosić o łaskę.
Mira. Helvio droga, pomyśl, czy nie żądasz więcej, niż nawet najzłudniejsza nadzieja przyrzec ci może? Jeśli Cezar wezwaniem twem wzgardzi...
Helvia. Co? Alboż sam dziś o to się nie dopominał? Gdybym spojrzawszy w zwierciadło najmętniejszej wody, spytała je o wróżbę, powiedziałoby mi niezawodnie, że nie ma śmiertelnika, któryby takiem wezwaniem ode mnie wzgardził.
Mira. Dobrze — to pewne; ale jeśli kiedykolwiek czujne ucho twej matki lub brata dosłyszy jeden zdradliwy wyraz tajemnicy... ja zginę w lochach waszego domu, a ty...
Helvia. To zgiń i ja z tobą, ale idź!
Mira. Do jutra przynajmniej to odłóż...
Helvia. Szalona, kto ci powiedział, że rozpacz odkładać można. Ani jednem słowem więcej nie dotykaj mego cierpienia i nie wracaj żywa bez pomyślnej nowiny.
Mira. Już idę służyć ci Helvio! Niech mnie bogi opuszczą przez całe życie, aby tylko dziś wsparły!... Cicho! (wsłuchuje się). Licyniusz... znam chód jego...
Helvia. Wyjdź prędko i zwróć go ode drzwi, jeśli będziesz mogła. Najmniej jego teraz widzieć pragnę. (Mira oddala się).

SCENA IV.
Helvia i Licyniusz.

Licyniusz (za drzwiami). Mów wprost: jest twoja pani, czy jej nie ma?
Mira. Jest.
Licyniusz (wszedłszy). Wesołego dnia, Helvio.
Helvia. Dziękuję.
Licyniusz. Nie daremnie dziś tem życzeniem cię witam, bo widzę smutną jesteś.
Helvia. Troszkę, dla odmiany po ciągłej radości.
Licyniusz. I na tę odmianę wybrałaś właśnie chwilę mego przyjścia?
Helvia. Wybór tak przypadkowy, jak twoja tu obecność.
Licyniusz. Która bynajmniej przypadkową nie jest, bo od roku codzień o jednej godzinie się powtarza.
Helvia. Dziś o tem zapomniałam.
Licyniusz. Zapewne nie bez przyczyny. Gdybyś chciała być szczerą...
Helvia. Gdybym mogła...
Licyniusz. Cóż ci przeszkadza? Żadne słowo twej szczerości nieba nie zwali, ziemi nie wyważy, mściwej ręce miecza nie poda, a co do mnie...
Helvia. Jestem pewna, żeś synem prawdy, więc w twarz jej spojrzeć się nie boisz.
Licyniusz. Zatem mów. Albo słuchaj, ja mówić będę. Wyszedłszy z domu, spostrzegłem wróżbiarza, który mijając mnie, chociaż nieznany, złośliwie się uśmiechnął. Nie lubię tego rodzaju wrażeń wywoływać sobą na twarzach ludzi, którzy z rzemiosła podglądają i znają cudze tajemnice. I dla tego powiedz mi Helvio, jak sądzisz, miał wróżbiarz powód śmiać się ze mnie, wiedząc, że idę do ciebie?
Helvia. Chociażby nawet cię tu coś niespodziewanego spotkało, zdaje mi się, że w żadnym wypadku nie byłbyś śmiesznym.
Licyniusz. Ale byłbym, i pozwól, że będę ciekawym.
Helvia. Aby tylko bez natręctwa, możesz nim być bez pozwolenia.
Licyniusz. Dla czego twoja niewolnica kłamała, że jesteś chorą, a ty kłamiesz, że ci nie przeszkadzam?
Helvia. Alboż to mówię? Tylko niewolnica skłamała — ja nie.
Licyniusz. Szczerą być zaczynasz... dobrze. Wolno mi jeszcze wiedzieć, dla czego przyszedłem nie wporę?
Helvia. Zapominasz Licyniuszu o zastrzeżeniu, ażebyś w ciekawości nie był natrętnym. Prawo do wszelkich pytań służyć ci będzie wtedy dopiero, gdy zostaniesz moim mężem.
Licyniusz. Już dziś jednak mogę chyba spytać: po co przed godziną biegłaś z tłumem za kołami rydwanu?
Helvia. Chciałam zobaczyć i przywitać tego, któremu Rzym zawdzięcza swą sławę.
Licyniusz. Sława Rzymu starsza, niż najpierwsze nasienie rodu, z którego wyrósł ten tryumfujący oszust; on więc nie potrzebuje jej dopiero stwarzać. Nie ojcu więc naszej wielkości poszłaś się Helvio przypatrywać, ale jej kuglarzowi, który więcej dokonał przekupstw, niż wygrał bitew.
Helvia. Niedoświadczona jestem w sądzeniu spraw publicznych, zdaje mi się jednak, że kto rzymskie orły najdalej na ostrzu miecza poniósł, ten ma największe prawo czci narodu.
Licyniusz. Ale nie ten, kto jednocześnie szponami tych orłów piersi swych braci porozdzierał.
Helvia. Bądź przynajmniej Licyniuszu dla niego tak sprawiedliwym, jak on jest mężnym.
Licyniusz. Kto, Cezar? Zapewnie mężny, bo dłońmi naszych walecznych żołnierzy tysiące nieprzyjacielskich głów zmiata. I zając przy takiej pomocy zdobyłby świat cały. On jest rzeczywiście mężny, ale nie tam, gdzie miecz jawnie, tylko gdzie skrycie uderza. Chwalże go za właściwą odwagę...
Helvia. Chociaż takim, tak małym i nieudolnym zostań Licyniuszu, a przysięgam ci, że nawet w popiołach mego ciała tlić się będą dla ciebie nigdy niezagaszone iskry miłości.
Licyniusz. Kochaj go, jeśli ci się podoba, ale mnie nie olśniewaj jego wielkością. Niech sobie wyjeżdża na wojny sługą rzeczypospolitej, a wraca jej panem; niech się z Rzymem za swe czyny rachuje, grożąc mu zemstą zbuntowanych wojsk; niech najętym wielbicielom każe podawać sobie publicznie koronę i wspaniałomyślnie ją odtrąca: niech na wszystkich manowcach przedajności skupuje prawa do berła; niech wreszcie frymarczy cnotami łaskawych rzymianek — żadnego z tych tryumfów mu nie zazdroszczę. On jak lis umie być krwiożerczym i jak żebrak podłym, ale nigdy nie będzie tem, czem mu ojczyzna być każe: niesamolubnym jej synem.
Helvia. Ona takich synów oprócz niego więcej nie ma. Dorównajcie mu w sile, on z wami zrówna się w władzy. Nie może tem, co wy, się zadawalać, bo jest od was wyższy. Bogi dając mu geniusz, dały mu prawo panowania nad innymi. Co do mnie, wolałabym być zgniecioną stopami bohatera, niż wzniesioną ramionami tchórza.
Licyniusz. Kto tchórz w Rzymie?
Helvia. Wielu.
Licyniusz. Dobrze, dla tych wielu ukoronuj Cezara na króla i sama zostań jego poddanką, ale nie krzywdź lekceważeniem tych, dla których nikt na ziemi królem być nie godzien. Niech twoje bluźniercze słowa skonają między temi ścianami, bo gdyby mi ich echo powtórzyły usta samego Cezara, klnę cię na wszystkich bogów, że jutro stanąłbym przed nimi.
Helvia (przerażona). Licyniuszu, błagam cię...
Licyniusz. Bez potrzeby! On zanadto jest mądrym, ażeby jawnie miał upominać się o to, co ty mu tak głośno przyznajesz, a jeżeli się upomni, wtedy nie błagaj daremnie, bo tem mściwego uderzenia nie powstrzymasz. Bądź zdrowa, może na zawsze, bo nim zostałem twoim narzeczonym, już byłem obywatelem, a wolę pozostać republikanem, niż mężem królewskiej służebnicy. Kochałem cię bardzo, ale mniej niż ojczyznę, jej więc muszę cię poświęcić. Może ona mnie za to wynagrodzi ręką innej, niewyrodnej swej córki. Ty bądź z kim chcesz szczęśliwa. (odchodzi).
Helvia. Licyniuszu!
Licyniusz. Cóż jeszcze?
Helvia. Nie skarż mnie przed moją rodziną.
Licyniusz. Sama się oskarżysz.
Helvia. Matka prosiła cię, żebyś za nią poszedł.
Licyniusz. Dokąd?
Helvia. Do sądu.
Licyniusz. Do sądu?
Helvia. Scipio uwięziony za satyry przeciw...
Licyniusz. Co? Brat w więzieniu za Cezara, a siostra w domu Cezarowi ze swych uczuć ofiary składa! Ha, ha, ha — to wzniosłe. O Helvio! (wychodzi).

SCENA V.
Helvia sama, później Mira.

Helvia. Czy u was, bogowie, w niebie toż samo jest zbrodnią, co u nas na ziemi? Jeśli tak, po co nam zsyłacie swych ulubieńców, którzy czarują, a kochać ich nie wolno? Och, zamiast duszy tylko boleść czuję (siada. Mira wszedłszy po cichu staje przed nią. Helvia zerwawszy się) Mira! Nie widziałaś się z Cezarem?!
Mira (cicho). Spotkałam go przy drzwiach senatu.
Helvia (gwałtownie). Co ci powiedział?! Czemu nie krzyczysz?!
Mira. Mówić zakazał.
Helvia. Komu — mnie?
Mira. Helvio! straszny to człowiek! Oko jego pali, głos na wskróś przenika, a każde słowo rozkazujące, jak gdyby je grzmot poprzedzał, lub łagodne, jak gdyby je zefir przynosił. Zdaje się, że jego wola bogów by strwożyła, a boginie w objęcia mu sciągnęła.
Helvia (w zachwycie). I oni się dziwią, że ja go kochać mogę. O ślepe oczy i głuche uszy!
Mira. Drżąc objawiłam mu twoją prośbę. Niech ci usta na wieki się zrosną — rzekł z cicha — gdy to, co powiem, pani twej powtórzą. Przyjdę wieczorem...
Helvia. Cezar przyjdzie — dziś?! Opiekuńcze duchy, strzeżcie mego życia do tej szczęśliwej chwili?
Mira. Pociesz panią — mówił dalej — w żalu za bratem. Tyle teraz tylko dla niej zrobić mogę, że mu sąd przed wyrokiem pozwoli do niej wrócić.
Helvia. I oni mu zarzucają okrucieństwo! Chwała ci wspaniałomyślny Cezarze!
Mira. Jednakże powiedz Helvii — dodał ciszej — że Scipio i ktoś jeszcze ustąpić muszą z drogi, ażeby nam jej nie przegradzali.
Helvia. (zestraszona). Co to znaczy?
Mira. Nie wiem.
Helvia. Słyszałaś dobrze?
Mira. Najwyraźniej.
Helvia. Pomyśl, może ci pamięć osłabła.
Mira. Nie, Helvio. Każ mi zaraz głowę otworzyć, znajdziesz w niej odciśnięty każdy dźwięk mowy Cezara.

Helvia. (w zamyśleniu). To być nie może. On coś innego...
SCENA VI.
Helvia i Scipio.

Scipio. (wbiegłszy wesoło). Nie jęczcie w żałobie...
Helvia (biegnąc do niego). Kochany mój!
Scipio. Bodajto z kozy powracać, zaraz człowieka inaczej witają.
Helvia. Wolny już jesteś?
Scipio. Jak kogut na podwórzu przed pójściem do garnka, jak wróbel fruwający po dachu na nitce, jak... Moja kochana, jeżeli chcesz mnie słuchać, usuń tę starą, żeby mnie nie krępowała w dalszych porównaniach, bo podobno miewa schadzki z Cezarem, (Mira wychodzi). Obecność tej poczwary przeszkodziła mi nawet wypowiedzieć na progu najświetniejsze natchnienie Muzy, któremu zawdzięczam obecne rozprawy nade mną w sądzie, a które bez śladu przebrzmieć może, jeśli go ty dla potomności nie przechowasz. Ponieważ zaś przeznaczonemu na ofiarę żołądka kogutowi wolno przed śmiercią zapiać, więc i ja pieję:
Nie jęczcie w żałobie...
Helvia. Powiedz mi naprzód, czy cię uniewinniono?
Scipio. Co mnie to obchodzi? Wiem tylko tyle, że Cezarowi dziś bardziej niż kiedykolwiek ze łba się kurzy, a to zawsze grozi wybuchem gorącym dla takich jak ja jego przyjaciół. Słuchasz natchnienia?
Helvia (załamując ręce). Wolałabym na arenie czekać napadu tygrysa!
Scipio.Nie jęczcie w żałobie,
Że Cezar już sobie
Do tronu przystawia drabinę.
On jako kochanek
Przed okiem rzymianek
Koroną chce zakryć łysinę.
Bo nuż kto złośliwy
Z lwa szydząc bez grzywy,
Osłabi w samiczkach nadzieję!
Co pocznie strwożony
Rzym z swymi legiony,
Gdy rozum wodzowi zwietrzeje?
Czy nieprawda? Widzę z twojej miny, siostro kochana, że przyznajesz słuszność argumentom mej pieśni, i że gdybyś zasiadła w sądzie, zamiast ukarać, kazałabyś mnie uwieńczyć. Na nieszczęście cezarowi służalcy inaczej na moją poezyę zapatrywać się będą.
Helvia. Czyż podobna, ażeby cię karano za jeden żartobliwy wierszyk?
Scipio. Naprzód podobna, bo szlachetni sędziowie zdolni są strącić uroczyście z Tarpejskiej skały komara, któryby śmiał Cezarowi pod nosem zabrzęczyć; a powtóre wina moja nie ogranicza się na tym jednym wierszyku, który miałaś przyjemność usłyszeć, lecz płynie z setki innych, które senatorowie mieli przyjemność schwytać i uważnie przestudyować. A że każdy ujrzał w nich swoją szpetną fizyognomię...
Helvia. Cezar cię obroni.
Scipio. Ha, ha, ha, to piękna naiwność.
Helvia. Uprzedzony jesteś.
Scipio. Moje dzię, mimo całego przywiązania, jakie mam dla ciebie, wyznać ci muszę, że z plebsem i kobietami nigdy poważnie o Cezarze nie mówię. Bo gmin jest mu wdzięcznym za to, że u niego łaski kupuje, a wy za to, że wam swoje tanio sprzedaje. Niech więc cię to nie obraża, siostrzyczko droga, że twoją cezaromanią będę sobie dziś nadpsuty humor poprawiał. Przedewszystkiem żałuj ze mną, żeś go nie widziała w tryumfie. Podobno tłum dymisyonowanych i zamianowanych kochanek prawie wlewał mu się do rydwanu. On zaś dla rozognienia zazdrości jednych, a miłości drugich, prostował jak mógł swoje pałąkowate plecy, ukazując tylko niebu blask gołego czuba. Zachwycone rzymianki, obliczając mu lata ze zmarszek, jak wiek drzewa ze słojów, pocieszały się dwoma fałdami jego czoła, przekonane, że całować będą twarzyczkę dwudziestoletniego młodzieńca. Bogi tylko wiedzą, ile między temi zachwyconemi było jego własnych córek, które w ojcu kochanka witały!
Helvia. Scipionie, na litość, nie bluźnij!
Scipio. A ty nie rozczulaj się, siostrzyczko, bo to rzecz wesoła. Mówiono mi, że gdy nasz tryumfator wjechał wśród również go pozdrawiających lichwiarzy, stracił zupełnie tryumfującą minę. Ale za to, gdy wpłynął między swoją chołotę, która na rachunek jego hojności tydzień z rzędu się spijała, odzyskał całą dumę. Jakiś chudy poeta, biegnąc na czele głodnej jak on zgrai, obrzucony błotem uliczników, deklamował zwycięzcy pochwalną odę. O Temido! on za to dostał pewnie niezły urzędzik, a mnie bezinteresownego wieszcza za moje pieśni do kozy wsadzono!
Helvia. Mało cię to kłopocze, kiedy możesz być tak wesołym.
Scipio. Jest to dla mnie nietylko potrzebą, ale i obowiązkiem ślubu, jaki zrobiłem bogom. Przyrzekłem im że póty się martwić nie będę, póki nie znajdę w Rzymie chociaż jednego republikanina, któremu bym mógł przeczytać swoje wiersze na chwałę Cezara i nie obawiać się, że mnie zadenuncyuje.
Helvia. Przestań szydzić, bo twój żart myśl mi rozrywa. Ty nie wiesz, co mi jest, na co czekam, co mnie przeraża.
Scipio. Coś jeszcze prócz mojego losu?
Helvia. Tak. Nie umiałabym ci powiedzieć, nie umiem nawet sama przed sobą jasno pomyśleć, czego pragnę, a czego się boję. Ratuj mnie, albo przeklnij.
Scipio (zbliżając się Helvii poważnie). Dla czego ty to mówisz? Czy cię spotkało jakie nieszczęście?
Helvia. Żadne, Nie mój drogi...
Scipio (z serdecznością). Nie kryj kochanko, jeśli ci cokolwiek dokucza, co z moją pomocą usunąćbyś zdołała. Pamiętaj, że ja może już jutro nie będę wolny.
Helvia. Cezar...
Scipio. Ach, przynajmniej teraz nie wspominaj tego fatalnego imienia. Albo jeśli już koniecznie mamy o nim mówić, to słuchaj, co mi przed chwilą opowiadano. Przyszły nasz król — co nikomu nie jest tajnem — tyle długów płaci Wenerze, ile Marsowi. Mimo swych czterdziestu kilku lat, zjada codziennie jedno młode serce niewieście, które, jak sam przyznał, jest najulubieńszą jego potrawą. Otóż powróciwszy teraz stęskniony za tym przysmakiem, który rzymskie matrony najlepiej mu przygotować umieją, postanowił w chwili tryumfu, który go ponętnym urokiem zalecał, zapuścić na zapatrzone w niego rybki szeroką sieć swej zalotności. Jadąc przez miasto, nie ominął żadnej pięknej buzi, nie rzuciwszy jej miłosnego umizgu. Gdy już załatwił się z ceremonią uroczystości, i szedł do domu, spotyka Julię, cioteczną siostrę Licyniusza, i szepcze do niej: »W tem morzu ludzi odrazu jak nurek...«
Helvia (zrywając się). Kłamie Julia!
Scipio.. Nie kłamie i nie Julia, tylko idący za nią zdaleka Licyniusz, który naprzód przypomniał Cezarowi, gdzie jego żona mieszka, a potem mnie i wielu innym zdarzenie to opowiedział.
Helvia (tamując wzburzenie). To byłoby niegodne.
Scipio. Jak dla kogo, w każdym razie nie dla Cezara. Ale zechciej mi objaśnić, czemu to ciebie oburza?
Helvia (chodząc szybko). Tak okropnie serce mnie zawieść nie mogło... Może złość schwyciwszy jego słowa, usnuła z nich plotkę... (gwałtownie) Prawdy, prawdy, bo zamrę w niepewności!
Scipio. Gdybyś ty, moja Helvio, była wyrocznią, a ja przy tobie kapłanem, nie umiałbym w żaden sens złożyć twoich tajemniczych wykrzyków. (deklamując półgłosem).
On jako kochanek
Przed okiem rzymianek
Koroną...
Helvia (rozpaczliwie). Prawdy!

SCENA VII.
Ciż i Krystyna.

Krystyna (wszedłszy wzruszona). Synu mój, już mi cię wydarto!
Helvia (siadając omdlona). Przeczuwałam...
Scipio (zbliżając się poważnie do Krystyny). Skąd wracasz matko?
Krystyna. Z sądu, gdzie gwałt bezwstydnie sprawiedliwości urąga, gdzie jedna wola skrycie całym Rzymem trzęsie, gdzie mordują rzeczpospolitę i kują kajdany dla jej prawych obywateli.
Scipio. I gdzie mnie skazano na wygnanie — dokąd?
Krystyna. Do Tracyi.
Scipio. Ha, gady! Myślałem, że przynajmniej nie tak daleko.
Krystyna. Łaskawy, wspaniałomyślny tryumfator to miejce ci wyznaczył. Niektórzy z sędziów wznosili łagodniejszą karę; on, jak się dowiedziałam, odprowadziwszy ich na stronę, rzekł: Gdyby Scipio był moim tylko wrogiem, wystarczyłoby mi zupełnie, ażeby pod jednym ze mną dachem nie mieszkał; ale on jest wrogiem całej rzeczypospolitej, musi więc być usunięty na najdalszy jej kraniec.
Scipio. Nikczemnik, chce mnie nawet zgnębić potwarzą.
Krystyna. Dodaj — i hańbą!
Scipio. Jakto?
Krystyna. Gdy czekałam w sądzie końca sprawy, przystąpił do mnie jakiś zdradliwie uśmiechnięty człowiek i szepnął: U Cezara nigdy matka nie wyprosi syna, ale często siostra — brata. Wracaj do domu Kryspino i przyślij tu piękną Helvię.
Scipio (przerażony) Miałażby ona o tem wiedzieć lub... Helvio!?
Helvia (wybuchając) Nie domyślajcie się niczego, zanim wam powiem.

SCENA VIII.
Ciż i Licyniusz, później Mira.

Licyniusz (do Scipiona). No, nie martw się będziesz miał przynajmniej towarzysza podróży. I mnie skazano na wygnanie.
Scipio. Za co?
Licyniusz. Stowarzyszenie nasze, którem mieliśmy zamiar nie dać się wylądz królewskiemu motylowi odkryto. Trzydziestu innych podobnie ukarano, tylko nie tak dalekiem wygnaniem, bo nie mieli jak my pięknych sióstr, od których by Cezar potrzebował oddalać braci. On mniej nas się boi w polityce, niż w zalotach. Każda kura już tę tajemnicę na śmieciach gdacze, więc i mnie ją głośno powtórzyć wolno. (do Helvii). No, żegnam cię dziś po raz ostatni, Helvio. Jeśli kiedy spotkasz się ze swym ubóstwianym bohaterem, powiedz mu, że wyganiając mnie z Rzymu, wygnał tylko brata pięknej Julii i republikanina, ale nie twego narzeczonego.
Kryspina. Bogi, co ja słyszę!
Scipio (porywając za rękę płaczącą Helvię). Helvio, ty coś ukrywasz!...
Helvia (po chwili pasowania się z boleścią). Już nic. Otworzę wam moją duszę skruchą, wy ją zamknijcie potępieniem. Tak, przez cały dzień dzisiejszy ubóstwiałam Cezara. Odurzona jego chwałą, widokiem tryumfu, namiętnemi uwielbieniami czcicieli i kilkoma słowy kuszącej miłości, zapomniałam o was, o wszystkiem, co mnie od tego szaleństwa powstrzymywało, a nawet dowiedziawszy się o twojem uwięzieniu, Scipionie, gdy mi matka z prośbą do Cezara iść wzbroniła, wezwałam go na wieczorną schadzkę do ogrodu. Wy, nie domyślając się tego, odsłoniliście mi skrytą naturę tyrana i zabójczą jego matnię, w którą własnowolnie wpaść chciałam. Czemkolwiek mi na moje przywiązanie odpowiecie, kocham was jak nigdy, a wspólną naszą krzywdę pomszczę dziś wieczór sztyletem na Cezarze.
Licyniusz. Nie waż się, bo zgubiłabyś więcej, niż ocalić możesz. Do tego ciosu nie twoja ręka przeznaczona, inna go wkrótce zada.
Helvia (gwałtownie). Czy ty mnie znowu kochasz, że śmiesz mi rozkazywać? (błagając) Ach, kochaj, bo pragnę, bo żadnej groźby twojej nie usłucham.
Licyniusz. Nie tu — tam, gdzie mnie twój jednodniowy kochanek wysyła, o to pytać i prosić mnie możesz. Drogę mego wygnania przeklinaniem cezarowych zbrodni wyznaczę: po tych więc śladach, jeśli będziesz chciała, swoją miłość mi przynieś i moją odbierzesz. (do Kryspiny) Zostań w zdrowiu i spokoju o nasze losy zacna matrono.
Scipio (ściskając Kryspinę). Matko! Helvio! Jeśli nie do Cezara, przybądź do nas (do Miry, która wybiegłszy rzuciła mu się do nóg) Żyj stara! (wychodzi z Licyniuszem).
Kryspina (łkając). Bogi pozwólcie mi mówić...
Helvia (do zbliżającej się bojaźliwie Miry). Wiesz, jak płaci za miłość Cezar?

separator poziomy


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Świętochowski.